- Opowiadanie: melambret - Szachy

Szachy

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Szachy

– No to w takim razie czarny koń na F5. – Przesunął skoczka na wybrane pole, chichocząc przy tym cicho i czekając na reakcję przeciwnika.

 

*

 

Adam Feder nienawidził poniedziałków. Nie tylko w jego mniemaniu był to najgorszy dzień tygodnia. Na dobry początek zaspał do pracy, później pokłócił się ze swoją narzeczoną o to, jakiego koloru koszulę ma włożyć na imieniny jej mamy, a następnie utkwił w korku.

 

Informujemy wszystkich kierowców, że Aleja Pokoju w Krakowie jest praktycznie nieprzejezdna – oznajmił spiker w radiu. – Usuwanie pozostałości po wypadku sprzed dwóch godzin zajmie sporo czasu. Lepiej znaleźć inną drogę.

 

– I teraz mi to mówisz, ćwoku?! – zawołał oburzony Feder.

 

Do miejsca, w którym mógł zawrócić pozostało mu jakieś sto metrów. Znajdzie objazd i może nie spóźni się aż tak bardzo.

 

*

 

– Hm… biały goniec na F5 bije skoczka. – Przestawił gońca i zdjął z szachownicy czarnego konia, obserwując z rozbawieniem minę rywala.

 

*

 

Adam ucieszył się jak dziecko, widząc adresy dwóch pierwszych kursów. Dyspozytorka mrugnęła do niego porozumiewawczo. Podziękował jej skinieniem głowy i wybiegł do samochodu.

 

Gdy dostarczył drugą paczkę, spojrzał na zegarek i odetchnął z ulgą. Nadrobił czas, który stracił przez spóźnienie do pracy.

 

– Dwa zero jeden, jestem wolny – zameldował się przez radio firmowe.

 

Jedź do szpitala Narutowicza dwa zero jeden – odparła dyspozytorka. – Coś bardzo pilnego.

 

– On the way!

 

*

 

– No to może czarna wieża na F5 bije białego gońca. – Z wyraźną satysfakcją przesunął figurę, zdejmując z planszy białego gońca. – Co ty na to?

 

*

 

Feder zaklął siarczyście, widząc policjanta w białej czapce, który machał na niego lizakiem. Zjechał na pobocze, otworzył okno i czekał, aż funkcjonariusz do niego podejdzie.

 

– Dzień dobry, młodszy aspirant Michał Grzesiak z Krakowskiego Wydziału Ruchu Drogowego. Panie kierowco, przyczyną zatrzymania jest nadmierna prędkość.

 

– Wiem – rzekł szorstko Adam.

 

– Przekroczył pan dopuszczalną prędkość – ciągnął niezrażony policjant – o sześćdziesiąt kilometrów. Zgodnie z taryfikatorem odpowiada temu mandat w wysokości czterystu złotych i dziesięciu punktów karnych. Informuję pana, że przysługuje panu prawo do odmowy przyjęcia mandatu, a sprawa zostanie wtedy skierowana do sądu grodzkiego. Czy przyjmuje pan mandat?

 

– A mam inne wyjście?

 

– Może pan odmówić przyjęcia mandatu albo…

 

– Albo?

 

– Udzielić dobrowolnego wsparcia finansowego dla policjantów z najbiedniejszych rodzin, wynoszącego dwadzieścia procent kwoty mandatu.

 

– Udzielę wsparcia – zdecydował po chwili, zaciskając zęby w bezsilnej złości.

 

*

 

– Drugi biały goniec na B4.

 

– Nie tak szybko. Stara, dobrze znana sztuczka…

 

– Nie aż tak znana.

 

– Czyżby?

 

*

 

Wybiegł ze szpitala. Znów miał opóźnienie, a kurs miał rangę: super pilny. Podbiegł do auta, wrzucił niewielki pakunek na siedzenie pasażera, a następnie otworzył bagażnik. Wyjął kilka plansz na magnesach i poprzyczepiał w odpowiednich miejscach na samochodzie. Mógł ruszać.

 

Spiesz się – powiedziała dyspozytorka przez radio. – To nie jest zwykłe zlecenie. Chodzi o życie dziecka. To priorytet.

 

– A to jest szantaż emocjonalny – warknął.

 

Ruszył z piskiem opon, ignorując kroplę potu spływającą mu po nosie.

 

Umieściłeś znaki priorytetu? – upewniła się dyspozytorka.

 

Nie, jestem debilem i będę zapierdzielał sto pięćdziesiąt bez – pomyślał ze złością.

 

– Oczywiście.

 

Odkąd zaczął pracować w tej wyjątkowej firmie kurierskiej, tylko trzy razy zdarzyło mu się jechać z oznaczeniami. Były one sygnałem dla policjantów, że nie mogą zatrzymać go za nadmierną prędkość. Mogli ewentualnie jechać za nim i na miejscu sprawdzić, czy paczka rzeczywiście miała tak wysoki priorytet. Dotyczył on tylko leków, organów ludzkich, rozkazów wojskowych i kilku innych rzeczy, które musiały dotrzeć na czas, choćby za cenę życia kuriera. Adam szczycił się tym, że nie zawiódł jeszcze ani razu.

 

*

 

– Uparty ten twój człowiek. Czarny hetman bije białego piona na C3. – Z radością obserwował zafrasowanie przeciwnika. – I co pan na to?

 

*

 

Adam wcisnął gwałtownie hamulec, obrzucając właściciela bordowego Forda Mondeo wszystkimi znanymi mu przekleństwami.

 

– Nie widzisz, ciulu, oznaczeń? – warknął.

 

Wrzucił bieg i nadepnął na pedał gazu. Wskazówka obrotomierza powędrowała w górę, a on sięgnął do skrzyni biegów.

 

Dwójka, trójka, lewy pas, gaz do oporu, piątka, prawy pas. Już niedaleko.

 

Zostawił Mondeo daleko w tyle, próbując zapomnieć o matole, który zajechał mu drogę. Na liczniku widniało sto czterdzieści kilometrów na godzinę, gdy na drogę wybiegło dziecko. Zaklął, zjechał na lewy pas i dosłownie cudem ominął kilkuletniego chłopczyka. W lusterku widział, jak maluch się przewraca i jak podbiega do niego matka. Chyba nic mu nie było. Podziękował Bogu za refleks, którym został obdarowany.

 

Odetchnął głęboko, starając skupić się na jeździe. Pod wpływem impulsu powiedział przez radio:

 

– Mam pomysł na usprawnienie działań kurierów. Wrzuć go za mnie do skrzynki.

 

- Ta? A jaki? – zapytała znudzonym głosem dyspozytorka.

 

– Niech szefy przeforsują pozwolenie na wyposażenie samochodów w koguty.

 

Szefowie. Znów dziecko na drodze?

 

– Trzecie w tym miesiącu.

 

Dobra, wrzucę pomysł do skrzynki. Pospiesz się i… uważaj.

 

Nie odpowiedział, wcisnął tylko pedał gazu.

 

*

 

– Biała wieża na D4 bije czarnego piona. Szach – mruknął, niemal nie zauważając zmrużonych oczu oponenta.

 

– Sprytnie, ale nie aż tak, jakby należało.

 

*

 

Kwadrans później Feder wybiegł po schodach na ósme piętro szpitala w Kielcach i zwrócił się do pielęgniarki, która była najbliżej.

 

– Szukam doktora Sokołowskiego – wyrzucił z siebie. – Mam paczkę dla niego.

 

– Wezmę ją. Gdzie pokwitować?

 

Pokazał jej odpowiednią rubrykę. Kiedy odeszła, usiadł na ławce, ciężko dysząc.

 

Cholerna winda. Trzeba popracować nad kondycją. Ale chyba się udało.

 

Zerknął w kierunku dyżurki lekarzy. Zobaczył wybiegającego stamtąd mężczyznę w białym kitlu. Za nim szła pielęgniarka, której oddał paczkę. Widząc jego spojrzenie, uśmiechnęła się ciepło. Później zniknęła w jednej z sal.

 

Tak, udało się.

 

*

 

– Biały hetman bije czarnego gońca na E7. Szach… i mat. – Ściągnął czarnego laufra z szachownicy.

 

– To było…

 

– Wiem, wiem. – Machnął ręką z pobłażliwym uśmiechem. – Czyli kolejna partia dla mnie… to będzie jakieś dwadzieścia pięć tysięcy czterysta dwadzieścia sześć do…

 

– Dwudziestu czterech tysięcy dziewięćset siedemdziesięciu czterech. Nie ciesz się, za miesiąc się odegram.

 

– Zapewne Lucyferze, zapewne – powiedział Bóg, odwracając się do niego plecami.

 

 

 

Koniec

Komentarze

Każdy gracz ma swój kolor i nie musi zaznaczać, że rusza białą lub czarną figurą, a konie, gońce i wierze są po dwie, i jest osiem pionów, więc (zakładając, że szachy reagowały na komendy głosowe) wypada zaznaczyć, z jakiego pola ruszamy figurę.

1. W szachach są dwie "wieże".
2. Nigdzie nie napisałem, że szachy reagowały na komendy głosowe.
3. Nie zaznaczałem z jakiego pola była przestawiana figura, aby na tej podstawie nikt nie oceniał moich niskich umiejętności gry w szachy.

Jeśli dobrze zrozumiałem, Bóg gra z Szatanem o życie jakiegoś człoiwieka, którego kurier ratuje, tak? Pomijając wtórność pomysłu, jest on słaby, gdyż Szatanowi nie zależy na śmierci człowieka tylko na jego potępieniu. Dalej tekst silnie sugeruje, że Szatan jest równy mocą Bogu. Innymi słowy odwołanie do chrześcijaństwa jest chybione. Gdybyś nawiązał np. do Mazdaizmu lub jakiejś starożytnej mitologii, miałoby to jeszcze sens, ale tak - jest słabo.

Po odrzuceniu pomysłu, nie zostaje nic. Akcja jest opisana szkicowo; bohater jest płaski i pozbawiony wyrazu. Nieciekawie. Zresztą motyw gry w szachy o ludzkie życie jest już dość stary. Przykro mi.

Za to językowo tekst jest zupełnie poprawny, nie dopatrzyłem się większych błędów od tej strony (choć przyznam, że nie tropię ich zbyt bezwzględnie). Za to - jedyny niestety - plus. 

Ciekawsze by sie stalo, gdyby kurier (makabra) zabil dziecko, ratujac komus innemu zycie. Czy wtedy by sie oplacilo? I juz mamy maly dylemacik. A tak - pojedynek z czasem, a w tle mdlawy dialog Lucka z Bossem. Ani krzty zlosliwosci, dwuznacznych tekstow miedzy dwoma Odwiecznymi Antagonistami? Szkoda. Choc z ulga przyjalem poprawnosc techniczna tekstu.

Pozdrawiam,

007 

Sory za "wierze"

 

Domyślałem się tych komend, ale jeśli ich nie było, to po cholerne gracze mówili co robią?

A jeżeli piszesz na jakiś temat - nawet króciutkie opowiadanie - dobrze jest ten temat znać. Zwłaszcza, że (jak zaznaczył Świętomir) taki pomysł już był i żeby się wyróżnić, na ich tle, należy się popisać odrobiną wiedzy.

ich - znaczy innych opowiadań.

Kudłacz ma rację. Jeśli się gra w szachy przy stoliku, to przeciwnicy nie mówią, jaki ruch wykonują, a już na pewno, nie jakim kolorem, bo to bez sensu. W szachy najczęściej gra się w milczeniu, no chyba że grają ze sobą kumple. a jeśli, tak jak w tym opowiadaniu, gra się "wirtualnie, czyli z pamięci {bo chyba Bóg nie potrzebuje planszy szachowej}, to wtedy, tak jak przy zapisie, zaznacza się, z jakiego pola dana figura rusza np: Hc5-f6.

Dla ścisłości - pełen zapis ruchu, o jakim pisze Agroeling, jest konieczny tylko wówczas gdy dwie takie same figury tego samego koloru mają możliwość ruszenia się na wskazane pole. W przeciwnym przypadku wystarczy tylko pole docelowe. Wszak zapis Hc5 jest całkowicie jednoznaczny, gdyż każdy z graczy ma tylko jednego hetmana, króla czy gońca na polach danego koloru. Gdy zaś występuje dwuznaczność, zazwyczaj stosuje się taki oto skrót: Whc1, co oznacza, że wieża z h1 przemieszcza się na c1 i też jest jednoznacznie. Analogicznie można napisać np. W4c5.

Oczywiście w języku mówionym nie używamy skrótów. W opowiadaniach też radzę ich unikać, bo źle wyglądają.

Racja, może zły przykład podałem, bo wiadomo, że hetman jest jeden. Genialne opowiadanie o szachach to "Walka" Suskinda, po prostu rozwala.

"Kwadrans później Feder wybiegł po schodach" - mam cię! "Wbiegł". Ha.
 "- Zapewne Lucyferze, zapewne - powiedział Bóg, odwracając się do niego plecami." - przecinek przed "Lucyferze". Z reguły nie czepiam się interpunkcji, ale miałeś tu tak mało błędów, że do czegoś musiałem się doczepić. 

Ja sam jestem mistrzem czepialnictwa i każdy komentarz uważam za niepełny, jeśli nie wytykam w nim ani jednego błędu autora. Jednak, szczerze powiedziawszy, niektórych uwag przedpisców nie pojmuję. Zwłaszcza tych, dotyczących szachowych zwyczajów. Pytacie się, dlaczego gracze werbalizowali wykonywane ruchy, mówili o kolorach pionków? Odpowiadam zatem - bo mogli. Czy jest jakieś prawo fizyki, które zabrania grającym mówienia, gdzie ruszają własne pionki? A, od razu mówię, że wytartego argumentu "jeśli tak jest, autor powinien był o tym napisać" nie przyjmuję, bo to dlaczego panowie mówili o własnych ruchach, nie ma żadnego znaczenia dla fabuły utworu. Wierzcie mi, że naprawdę nie mam w zwyczaju bezpodstawnej obrony debiutujących autorów, ale naprawdę moglibyście dać Melambretowi drobny kredyt zaufania.

Co do samego opowiadania, jestem na tak. Duży plus za prosty i poprawny styl, bo taki akurat lubię. Całość czytało się dobrze i szybko. Czułem nawet pewien niedosyt po przeczytaniu. Główny bohater też przypadł mi do gustu. 
Jeśli chodzi o pomysł, to nie wiem czy jest wytarty, czy nieoryginalny - wiem natomiast, że wydał mi się bardzo zacny. Ot, Bóg i Lucyfer grający w wolnym czasie w uprzykszanie życia ludziom. Fajnie.
Zatem ja, z czystym sumieniem, daję ci pięć.
 

Dzięki za ocenę, komentarz i wyłapane błędy ;) A ponieważ i ja jestem mistrzem czepialnictwa, to napiszę, że pisze się "uprzykrzanie" ;)

Hm... plus za język.

I to z mojej strony koniec plusów, bo niestety pomysł na bogów (tudzież dowolne inne istoty potężniejsze od człowieka) grających o ludzkie życie w kości czy gry planszowe uważam za... ograny jak mało co.
Pomijając to, brak mi choćby elementranego dramatyzmu, który powinien się pojawić w momencie, w którym faktycznie o to życie gramy, wisi ono na włosku, niewiele brakuje, aby przepadło. W sensie, że ten tekst nie wzbudził we mnie żadnych emocji.

Przybyłam, przeczytałam, poszłam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Opowiadanie może nie jakieś powalające, ale fajne i bezpretensjonalne, trochę w nim dowcipu, trochę dramatyzmu, trochę przewrotności. Dobrze napisane. Że pomysł ograny? No to trudno, wtedy liczy się umiejętność zainteresowania czytelnika ta ograną historią. Na kolory wytykane w komentarzach jakoś nie zwróciłam uwagi. Może mam dziś dobry humor, a może pewien mój kolega-szachista też tak zawsze mówił :P Tylko że on grał głównie sam ze sobą ;) Ode mnie 4.

Mi się podobało :) Pomysł fajny, a wykonanie jak najbardziej na poziomie. Nie gram w szachy, więc tu się nie mam co wypowiadać. Tak sie tylko zastanawiam nad ostatnim zdaniem, czy w ogóle jest potrzebne. Mogłeś zostawić w sferze domysłów kto gra z kim, wtedy nikt by się nie mógł doczepić do logiki. Podsumowując: całkiem całkiem :)

www.portal.herbatkauheleny.pl

Nowa Fantastyka