- Opowiadanie: Kacper Hirsch - Stukot w bagażniku

Stukot w bagażniku

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Stukot w bagażniku

Stukot w bagażniku

 

Oswald stukał palcami w kierownicę do rytmu „Hey Tonight" Creedence Clearwater Revival. Po chwili zaczął też nucić. Zrobiłby właściwie wszystko żeby tylko nie zasnąć. Droga dłużyła mu się niemiłosiernie, a monotonny krajobraz północnej Arizony – szczególnie nocą, sprawiał że powieki same mu opadały. Jakieś półgodziny temu omal nie wpakował swojego Buicka do rowu, więc teraz stukał, nucił, do diabła gdyby mógł tańczyłby i skakał.

 

Po raz setny uderzył się po policzkach i przetarł oczy. Do następnego zjazdu zostało niewiele, może siedem mil. Oswald pocieszał się perspektywą gorącej kawy i może jajek na bekonie, o ile obsługa w jadłodajni nie okaże się podłą zgrają gburów jak ta w ostatnim.

 

Tak, gorąca kawa, ciepłe żarcie i przynajmniej trzy godzinki snu na tylnym siedzeniu, już za chwilę.

 

Oswald nawet nie poczuł kiedy jego głowa opadła bezwładnie na pierś a samochód zaczął powoli zjeżdżać z drogi. Dopiero głośny zgrzyt kamieni uderzających w podwozie sprawił że mężczyzna wyrwał się z półsnu i gwałtownie szarpnął za kierownicę. Pojazd omal nie stanął w poprzek drogi, gdyby Oswald miał mniej wprawy jako kierowca możliwe że nie potrafiłby go zatrzymać. Na szczęście dla niego nie był to pierwszy taki kurs. Doświadczenie ponad dziesięciu lat za kierownicą również miało tu spore znaczenie. Samochód wierzgnął kilka razy tyłem niczym dzikie zwierze po czym koła złapały przyczepność a Oswald odzyskał nad nim kontrolę.

 

– Jezu, za blisko, cholernie za blisko – Stwierdził, wycierając spocone dłonie w spodnie i dysząc.

 

Mężczyzna wytarł kropelki potu z czoła i skupił wzrok na małym punkciku odbijającym światło reflektorów jakieś pięćdziesiąt jardów przed nim. Przełączył na światła drogowe i dostrzegł sylwetkę zasłaniającą oczy lewą ręką a prawą wyciągnięta w uniwersalny gest wszystkich autostopowiczów.

 

Oswald wypuścił powoli powietrze nadymając policzki. Oznaczało to proces głębokich przemyśleń jakie zachodziły teraz w jego głowie.

 

Jeśli się nie zatrzyma, na pewno zaśnie, jeśli zaśnie to prawdopodobnie będzie to jego ostatni kurs w życiu. Przed chwilą uniknął wypadku głupim fartem, a to była jedna z tych rzeczy na których nie chciał polegać. Z drugiej strony istniała stara mądra zasada o nie zabieraniu nieznajomych.

 

Oswald westchnął kiedy minął powoli sylwetkę autostopowicza a potem skrzywił się jakby w ustach miał coś niezwykle obrzydliwego i nie mógł tego wypluć.

 

– Niech stracę – powiedział sam do siebie

 

przyciszył radio i zatrzymał samochód jakieś 6 stóp za autostopowiczem. Ten niemal natychmiast podbiegł truchtem do drzwi i otworzył je.

 

– Mama mówiła mi żebym tego nigdy nie robił – powiedział z uśmiechem na ustach cofając się na swoje siedzenie.

 

Autostopowicz, mężczyzna ubrany w Ramoneske na oko przynajmniej cztery lata młodszy od niego zatrzymał się z głową już wewnątrz samochodu i spojrzał na niego w wymownym oczekiwaniu.

 

– Widocznie nie zawsze słuchamy rodziców. – stwierdził Oswald, po czym dodał – Wsiadaj.

 

Jego nowy pasażer uśmiechnął się półgębkiem po czym wsiadł do środka. Oswald spojrzał na niego i zwrócił uwagę na naszyjnik zwisający luźno spomiędzy klap skurzanej kurtki. Medalion połączony solidnie wyglądającym łańcuszkiem przedstawiał głowę szczerzącego się, rogatego demona na tle anielskich skrzydeł.

 

– Gdyby nie ta błyskotka pewnie bym Cię nie zauważył – Zaczął wskazując nań kciukiem i ruszając z miejsca. – Masz szczęście, chyba mało kto jeździ takimi drogami.

 

Autostopowicz nie odpowiedział. Oklepał obiema rękami kurtkę wzbijając w górę małe kłęby wirującego pyłu, po czym patrząc przed siebie wyciągnął paczkę Chesterfieldów i grawerowaną benzynową zapalniczkę

 

– Mogę zapalić ? – zapytał. Jego głos był niższy niż spodziewał się tego Oswald. Miał w sobie jednak przyjemny tembr, niczym głos radiowego spikera.

 

– Jasne. Tylko uchyl szybę. Samochód nie jest mój…

 

– Ukradłeś go ?

 

Pasażer spojrzał na Oswalda, jego oczy były ledwo widoczne spod czupryny zmierzwionych włosów ale ton głosu dawał kierowcy do zrozumienia że nie żartuje.

 

– Co ? Nie, nie ukradłem go. Jestem po prostu odpowiedzialny za przewóz tego samochodu. W Jacob Lake odbiera go klient. Odkręcisz tą szybę… Przepraszam, nie dosłyszałem twojego imienia.

 

– Steve – odpowiedział mężczyzna odsuwając szybę na szerokość niewielkiej szpary a potem odpalając papierosa.

 

– Oswald. Dokąd zmierzasz Steve ?

 

– Do następnego zajazdu, jeśli nie masz nic przeciwko. Mój motocykl zepsuł się jakieś 8 mil stąd.

 

– Przeszedłeś taki kawał drogi sam ?

 

– Jakoś nie miałem innego wyjścia – Odpowiedział strzepując popiół w szparę miedzy szybą a ramą drzwi.

 

– No tak.

 

Zapadła cisza, przez chwilę słychać było jedynie ściszone radio i świst powietrza wpadającego do środka pojazdu przez szparę w oknie.

 

– Skąd jedziesz ? – Zapytał Steve obracając w palcach spalonego do połowy Chesterfielda

 

– St. George, ale pochodzę z Illinois

 

– Naprawdę ? Daleko Cię rzuciło.

 

– Moi rodzice często zmieniali miejsce zamieszkania. Czasem czuję się jakby droga była moim jedynym domem

 

Steve spojrzał na niego wypuszczając dym z papierosa.

 

– Widzę że trafiłem na prawdziwego wojownika szos. Ukłony mistrzu.

 

Steve wyciągnął przed siebie dłonie po czym pochylił głowę niczym pokorny sługa. Przez chwilę obaj patrzyli na siebie po czym parsknęli śmiechem.

 

– zabrzmiało trochę zbyt wydumanie ?

 

Steve przytaknął skinieniem głowy po czym spojrzał przed siebie.

 

– Może masz rację, ale większość życia spędziłem w samochodzie. Czasem człowiek próbuje nadać głębszy sens monotonii codziennego życia.

 

Motocyklista spojrzał na niego ponownie i uśmiechnął się szelmowsko

 

– Mam Ci się znowu ukłonić ? – Zapytał po czym nie odwracając głowy wsadził papierosa w szparę między szybą a ramą.

 

Kiedy wypuścił go z palców, nagły, silny podmuch wiatru wciągnął rozżarzony niedopałek z powrotem do samochodu i spadł wprost na siedzenie Oswalda tuż obok jego prawego uda. Mężczyzna poruszył nogą i nieświadomie przycisnął nią żar

 

– O Cholera ! – krzyknął czując niespodziewane ukłucie bólu.

 

Oswald spuścił wzrok i zaczął szukać jedną ręką niedopałka który zdążył wypalić mu dziurkę w spodniach a teraz potoczył się dalej pod jego kolano. Kiedy w końcu go znalazł żar zdążył już pozostawić po sobie trwały ślad na siedzeniach w postaci kilku kolejnych okrągłych dziurek

 

– Niech to szlag !

 

– Uważaj ! – wrzasnął nagle Steve

 

Oswald podniósł głowę, i zdążył tylko gwałtownie wciągnąć powietrze. Nagle przed maską Buicka jakby z powietrza zmaterializował się kształt. To były ułamki sekund, mężczyzna wiedział że nie zdąży zahamować ani skręcić. Zdołał jedynie chwycić kierownicę obiema dłońmi a potem nastąpiło zderzenie. Kształt który mężczyzna rozpoznał jako ludzką sylwetkę, uderzył w maskę wgniatając ją, następnie odbił się i utworzył malowniczą pajęczynę pęknięć na przedniej szybie upstrzoną gdzieniegdzie smugami krwi a w końcu przekoziołkował przez dach i zniknął za samochodem.

 

Oswald ścisnął kierownicę i zaczął desperacko walczyć o odzyskanie kontroli nad pojazdem. Buick miotał się po drodze niczym oszalałe zwierze w klatce. W pewnym momencie mężczyzna poczuł jak koła po lewej stronie odrywają się od nawierzchni a samochód w dzikim pół piruecie zjeżdża z drogi i wpada do rowu.

 

Czas przestał istnieć. Zapadła martwa cisza przerywana tylko głośnym, szybkim oddechem kierowcy który właśnie potrącił człowieka. Oswald siedział nieruchomo wciąż ściskając z całych sił kierownicę i patrząc na spływające grubymi kroplami smugi krwi, rozciągnięte na przedniej szybie.

 

W końcu zmusił się do spojrzenia w prawo. Steve leżał z głową opartą o deskę rozdzielczą. Gęste czarne włosy zasłaniały jego twarz. Oswald drgnął lekko po czym potrząsnął ramię pasażera.

 

Dało się słyszeć cichy jęk. Steve podniósł głowę a potem opadł na siedzenie i zaczął patrzyć tępo przed siebie. Z jego nosa i rozciętego czoła ciekła krew.

 

– W-wszystko w porządku ? – zapytał drżącym od emocji głosem Oswald

 

Steve powoli obrócił głowę i spojrzał na niego prawym okiem. Drugie było zamknięte z powodu krwi która teraz rozlewała się nie tylko po czole ale także po włosach i policzku mężczyzny. Motocyklista podniósł dłoń i dotknął delikatnie czoła sycząc przy tym z bólu. Potem już pewniejszym ruchem obtarł krew spod nosa i warg.

 

– Co się stało ?

 

– Potrąciliśmy… – Przerwał po czym wziął głęboki oddech – Potrąciłem kogoś

 

– O kurwa

 

– Wszystko w porządku ? – Zapytał ponownie Oswald i przyjrzał się badawczo autostopowiczowi

 

– Tak, myślę że tak. Lepiej martw się o siebie coś cieknie Ci po uchu – Zauważył Steve po czym wysiadł z samochodu i zrobił kilka chwiejnych kroków trzymając się wygiętej maski.

 

Oswald dotknął ucha a potem przejechał ostrożnie palcami po włosach i poczuł jak natrafia na płytkie rozcięcie kilka centymetrów nad małżowiną. Kiedy złapał za klamkę zobaczył drobne pęknięcie na szybie. Musiał uderzyć głową i nawet tego nie zauważyć. Miał miękko w nogach ale mógł chodzić samodzielnie.

 

Steve stał na drodze i obwiązywał czoło chustką

 

– Chyba tam leży – powiedział.

 

jego wzrok był skierowany w stronę słabo widocznego wybrzuszenia na asfalcie, kilkanaście metrów dalej.

 

– Mam latarkę w bagażniku. Poczekaj chwile.

 

Oswald odwrócił się na pięcie i wrócił do samochodu. Wyciągnął pośpiesznie kluczyki ze stacyjki omal ich nie łamiąc i przeszedł na tył samochodu. Klapa bagażnika otworzyła się ze zgrzytem. W środku oprócz koła zapasowego i apteczki leżała jego torba podróżna. Wyciągnął z niej latarkę po czym zaczął zmierzać w kierunku Steve'a.

 

– Poczekaj ! – Krzyknął patrząc na sylwetkę motocyklisty która znikała powoli w ciemnościach.

 

Oswald przyśpieszył kroku i kiedy praktycznie się z nim zrównał Steve stanął jak wryty. Kiedy się zbliżył zrozumiał dlaczego.

 

– Ja pierdole, ale smród – Powiedział niewyraźnie autostopowicz zasłaniając twarz rękawem Ramoneski.

 

Fetor był naprawdę potężny, czuło się zapach rozkładu, krwi, ekskrementów i jeszcze czegoś słodkawego, od czego w gardle nabrzmiewała niewidzialna kulka a w żołądku rosło nieprzyjemne ciepło. Oswald o mało się nie wywrócił kiedy poczuł ten zapach. Steve stał na nogach pewnie tylko dlatego że w jego nosie pełno było skrzepniętej krwi i praktycznie utracił powonienie.

 

– O Boże

 

– Poświeć, gówno widać. A może czuć ?

 

Oswald nie czuł się w nastroju do żartów, tym bardziej kiepskich. Z lekkim ociąganiem podniósł latarkę i przesunął promień światła po niewyraźnym kształcie. Nagle poczuł jak nogi się pod nim uginają

 

– Masz farta koleś – Powiedział przez rękaw Steve.

 

Niecałe dwa metry przed nimi leżały rozbebeszone zwłoki młodego bawoła. Jakim cudem zwierze znalazło się na drodze między Fredonią a Jacob Lake nie wiedział. Ale myślał że zaraz zacznie tańczyć z radości i śpiewać psalmy pochwalne. Przynajmniej do momentu w którym uświadomił sobie że samochód jest w niemal opłakanym stanie.

 

Stłuczony reflektor, wgnieciona przednia maska. Przednia i boczna szyba strzaskane. Wgnieciony dach i bóg wie co mogło się stać z zawieszeniem.

 

– Oswald, poświeć tutaj

 

Z ponurej kalkulacji wyrwał go głos Steve'a wskazującego palcem okolice szyi młodego zwierzęcia.

 

– Co ?

 

– No poświeć !

 

Mężczyzna niechętnie uległ namowie i promień światła padł na miejsce wskazane przez autostopowicza. Szyja zwierzęcia była rozszarpana lecz w inny sposób niż reszta ciała. Skóra pokryta była gdzieniegdzie czarnymi plamami sama rana składała się z kilku równoległych i dosyć głębokich nacięć. Pysk zwierzęcia z wystającym językiem wykręcony był pod nienaturalnym kątem, a jego martwe oczy patrzyły się na obu mężczyzn z wyrzutem.

 

– Chyba mam dosyć widoków, wracam do samochodu… – Powiedział Oswald nie kryjąc niesmaku

 

– Tak, chyba masz rację.

 

Obaj wrócili wolnym krokiem w stronę samochodu. Buick wpakowany tyłem do rowu wyglądał niemal jak wrak. Pojedyncze światło padało na nich niczym na oskarżonych podczas przesłuchania.

 

– Idź do tyłu i zacznij pchać kiedy Ci powiem

 

Steve zgodził się bez słowa. I całe szczęście bo Oswald nie miał ochoty na kłótnie pośrodku pustkowia. Kiedy autostopowicz podszedł na tył samochodu, on usiadł za kierownicą i przekręcił kluczyk w stacyjce. Silnik zarzęził przez chwilę jakby miał pięćset lat i zgasł. Oswald spróbował raz jeszcze. Przez kilka sekund wydawało się że samochód odejdzie do krainy wiecznych łowów ale po chwili prąd rozruszał wał korbowy na tyle że zaczął on samodzielną pracę.

 

– Okej teraz pchaj ! – krzyknął zerkając przez .

 

Steve oparł obie ręce na bagażniku a Oswald wrzucił bieg. Spod kuł trysnął piach i małe kamyczki boleśnie uderzające autostopowicza w golenie. Mężczyzna zaklął pod nosem i naparł na bagażnik całą masą.

 

– Jeszcze trochę, czuje jak łapie asfalt !

 

Samochód zwiększył obroty i z solidnym zgrzytem wskoczył z powrotem na jezdnię. Oswald czuł że coś jest nie tak z prawym tylnym kołem układ kierowniczy również był uszkodzony. Buicka prowadziło się teraz z gracją pijanego wrotkarza.

 

Mężczyzna spojrzał w lusterko i zobaczył Steve'a wychodzącego z rowu. Przez kilka sekund usilnie walczył z chęcią naciśnięcia pedału gazu i odjechania. Z drugiej strony i tak prawdopodobnie spotkaliby się w zajeździe. Cholera to przez jego niedopałek potrąciłem tego zwierzaka ! – pomyślał. Ale czy na pewno ? Doskonale widział zarówno drogę jak i pobocze. Cholera, przecież nie raz udało mu się uniknąć podobnej kolizji. Nagłe pojawienie się tego zwierzęcia na drodze było dla niego zupełnym zaskoczeniem. Zupełnie jakby spadł wprost z nieba.

 

Oswald przetarł dłońmi szczecinę kilkudniowego zarostu a potem przejechał palcami przez krótkie włosy zroszone potem. Wyłysieję przed czterdziestką jak nic. – przemknęło mu przez głowę.

 

Spojrzał w lusterko, autostopowicz był jakieś 3 metry od samochodu. Jak on może być tak spokojny. Przecież wygląda jakby stoczył walkę z barowym osiłkiem. Każdy policjant w promieniu trzystu mil przez którego byłby zauważony, zgarnąłby go do radiowozu bez mrugnięcia okiem. Równie dobrze mogliby go zgarnąć za sam ubiór. Co go podkusiło żeby zabierać takiego człowieka ?

 

Pomimo tego natłoku myśli nie był w stanie odjechać. Zamiast tego poczekał z rękoma zaciśniętymi na kierownicy. Steve otworzył drzwi i usadowił się na swoim dawnym miejscu. Przez kilka chwil siedzieli obok siebie mimowolnie słuchając pracy lekko rzężącego silnika.

 

– Słuchaj – zaczął w końcu Steve – wybacz za tego peta. Gdyby nie to pewnie ominąłbyś tego bawoła.

 

– Dzięki, ale prawda jest taka że nie powinienem w ogóle pozwolić Ci palić

 

Ani wpuszczać Cię do środka – dokończył w myślach.

 

– Słuchaj znam pewnego mechanika w Jacob Lake. To mój dobry kumpel. I wisi mi przysługę. Takiego Buicka jest w stanie zrobić w jeden dzień.

 

– Naprawdę ? – Zapytał niedowierzając Oswald

 

– Jasne, poza tym zgarnąłeś mnie z drogi mimo że wyglądam jak typ na którego widok wyciąga się kij baseballowy i dzwoni po świnie.

 

Oswald uśmiechnął się mimowolnie.

 

– O ile dotoczymy się tam tym wrakiem.

 

– Powinno się udać. Warsztat jest zaraz na przedmieściach. W zasadzie mogę zadzwonić do niego z zajazdu żeby przyjechał i wziął nas na hol. Co Ty na to ?

 

– Brzmi świetnie – Odpowiedział. Faktycznie brzmiało. Jeśli uda mu się naprawić auto w ciągu najbliższych dwunastu godzin to ewentualnie dostanie mniejszą kwotę. Jeśli pokaże się z czymś takim dostanie co najwyżej w mordę.

 

Zdezelowany Buick ruszył ze zgrzytem w stronę zajazdu. Żaden z mężczyzn nie zauważył jak coś poruszającego się w ciemnościach jednym ruchem ściąga martwe zwierze ze środka drogi wprost na pobocze. Nie zobaczyli również żółtych nabiegłych krwią oczu. Ani nie usłyszeli mlaśnięcia z jakim głowa młodego bawoła oderwała się od kręgosłupa i potoczyła w dół rowu.

 

Zajazd okazał się być bliżej niż myśleli. Zaraz po tym jak pokonali górkę (z niemałym wysiłkiem ze strony samochodu) ujrzeli dość duży plac oświetlony czterema latarniami, na którym znajdowały się trzy budynki. Jadłodajnia z przeszkloną ścianą i jasno oświetlonym neonowym napisem „Malamute's Dinning", stacje benzynową na którą składały się trzy dystrybutory i mały drewniany budynek ze stromym daszkiem pod którym na ganku stał fotel na biegunach i budynek z prysznicami. Ten ostatni był postawiony całkiem niedawno, a napis wykonany czarną farbą na wybielonej ścianie głosił dumnie „Weź prysznic, twój towarzysz nie musi czuć Cię przez całą drogę !".

 

Na parkingu stały jedynie trzy samochody. Wielki czerwony Mack z nie oznakową przyczepą zaparkowany z tyłu praktycznie za jadłodajnią, stary pickup z którego niemal płatami odchodził zielony lakier i stosunkowo nowy Lincoln Continental ze składanym dachem.

 

Oswald zaparkował pomiędzy ciężarówką a pickupem po czym obaj ruszyli w stronę migającego na zielono, różowo i niebiesko szyldu „Malamute's". Kiedy przekroczyli próg budynku uderzył ich intensywny zapach smażonego bekonu, kawy i papierosów. Atmosfera w pomieszczeniu była tak gęsta że można by ją niemal ugryźć. A zgęstniała jeszcze bardziej kiedy wkroczyło do niego dwoje ludzi poplamionych gdzieniegdzie krwią. W środku zapadła niezręczna cisza. Mimo że było w nim tylko kilka osób z którego niemal połowę stanowiła obsługa, to fakt że każdy oderwał się od swojego dotychczasowego zajęcia a w szafie grającej która stała na drugim końcu pomieszczenia zaczęło ni z tego ni z owego lecieć „Tutti Frutti" Little Richarda pogłębiało i tak niemałą już konsternacje.

 

Oswald spojrzał ukradkiem na Steve'a który chrząknął w pięść i pociągnął nosem jak gdyby miał katar.

 

– Mieliśmy mały wypadek kilka mil stąd. Uderzyliśmy w, ten… – Zaczął Oswald, przerwał jednak na chwilę i podrapał się środkowym palcem w tył głowy. Wyglądał jak uczeń który stoi przy tablicy i nie wie jak powiedzieć nauczycielowi że kompletnie nie przygotował się na tą lekcję. – Bawoła.

 

Po pomieszczeniu przebiegło lekkie parsknięcie śmiechem. Oswald zlokalizował jego źródło którym okazał się wielki jak góra zarośnięty typ siedzący przy jednym ze stolików umieszczonych pod oknem. Miał na oko z czterdzieści lat, bruzdy na twarzy wielkości chyba samego Wielkiego Kanionu i czapkę z daszkiem na której było napisane „Gus".

 

– Taaa… – Kolos wyciągnął z kieszeni kamizelki pomiętą paczkę papierosów i prychnął śmiechem jeszcze raz.

 

– Macie jakiś telefon ? – Zapytał przerywając Steve.

 

Jedna z kelnerek – Młoda, dość ładna kelnerka z wyhaftowanym na różowej bluzeczce imieniem „Laura" wskazała palcem na prawo. Tuż obok wejścia do ubikacji, na ścianie wisiał zdezelowany telefon na monety.

 

– Zadzwonię do Larry'ego. – zadecydował motocyklista oklepując ramoneskę w poszukiwaniu drobnych i podchodząc do automatu.

 

-Acha – Zgodził się Oswald i ruszył w stronę lady.

 

Na jego końcach siedziały dwie osoby. Młody mężczyzna ubrany w brązową marynarkę popijający kawę, obok leżały dwa talerze z resztkami jedzenia. Drugą był mężczyzna w kraciastej koszuli przypominającej tą jaką miał na sobie Oswald. Różniła się jedynie kolorem. Jego była ciemnozielona. Mężczyzna siedzący na stołku który właśnie dopijał Dr Peppera ubrany był w niebiesko-czarną.

 

Oswald usadowił się między nimi pozostawiając dwa miejsca odstępu.

 

Zanim zdążył chrząknąć po drugiej stronie lady zjawiła się druga kelnerka ubrana w identyczny strój jak Laura która teraz zniknęła gdzieś za kuchnią przy której stał ubrany w poplamiony fartuch łysy mężczyzna który może nie dorównywał wzrostem temu który siedział przy stoliku, ale z pewnością byli w tym samym przedziale wagowym.

 

– Co będzie kochanieńki ? – Zapytała z tym typowym południowym akcentem, wyjmując zza ucha ołówek. Twarz miała zmęczoną ale uśmiech szczery. Może właśnie z powodu tego zmęczenia wyglądała na około pięćdziesiąt lat. Oswald przeczytał wyhaftowane na piersi imię „Ruth"

 

Miała zrobioną trwałą i chyba farbowane, rude włosy. Oswald podrapał się po głowie przy okazji boleśnie zawadzając o rozcięcie. Trzeba to przemyć – stwierdził w myślach.

 

– Kawa i hmm… Kuchnia nadał jest czynna ? – Zapytał wiodąc wzrokiem po wielorybich plecach kucharza.

 

– Jasne skarbie.

 

– Kawa i jajka z bekonem. Cały wieczór o nich marzyłem.

 

– A dla kolegi ? – Zapytała Ruth

 

Oswald miał wrażenie że został nagle poddany jakiejś próbie. Świadczył o tym badawczy wzrok kelnerki oraz fakt że olbrzym przy stoliku który do tej pory raźnie zamiatał widelcem po talerzu przestał to robić. A może to czysty przypadek ?

 

– Nie wiem, poznaliśmy się niedawno, zgarnąłem go po drodze.

 

Znowu się usprawiedliwiasz – Pomyślał karcąc się za to po raz setny.

 

– Mama nie uczyła Cię że nie bierze się autostopowiczów ?

 

Oswald mimowolnie parsknął śmiechem, ale zaraz spoważniał widząc lekko urażony wzrok kelnerki. Nie warto żartować sobie z miejscowych. Szczególnie kiedy twój samochód nawalił a ty znalazłeś się na totalnym zadupiu.

 

– Uczyła, ale widać człowiek sam musi pojąć pewne rzeczy. – Odpowiedział wskazując na zakrwawione ucho.

 

– Nie jesteś może w jakichś opałach złociutki ? – Zapytała Ruth pochylając się i przybierając konspiracyjny ton głosu.

 

– Nie, nie, tak jak mówiłem mieliśmy po prostu mały wypadek. Nic poważnego.

 

– Okay, skoro tak mówisz. – Zgodziła się Ruth. Oswaldowi zdawało się że słyszy w jej głosie nutkę rozczarowania.

 

Tym ludziom brakuje nutki ekscytacji. Zdecydowanie.

 

Chwilę później zza ścianki wyłonił się Steve który wycierał nos papierem toaletowym. Z jego czoła zniknęła chustka i teraz Oswald mógł dokładnie zobaczyć ranę na jego czole. Rozcięcie było dość długie, miało chyba z pięć centymetrów i biegło od lewej brwi prawie do połowy czoła. Na szczęście dla Steve'a było płytkie i zdążył się już na nim uformować dość gruby skrzep krwi.

 

Motocyklista usiadł obok Oswalda i rzucił niedbale na blat paczkę Chesterfieldów.

 

– Palisz ? – Zapytał go wyciągając z kieszeni spodni zapalniczkę.

 

Oswald dopiero teraz zauważył że grawerka przedstawiała czterolistną koniczynę.

 

– Rzuciłem pięć lat temu – Odpowiedział sięgając po paczkę.– Ale chyba nie jestem za stary żeby się nauczyć od nowa.

 

Steve uśmiechnął się półgębkiem i podał mu ogień. Oswald zaciągnął się głęboko i wypuścił dym nosem. Ruth podała mu kawę w filiżance. W powietrzu uniosła się ulotna woń świeżego mięsa wrzuconego na rozgrzany blat kuchenki. Odejmując fakt że głowa bolała go jak jasna cholera i o mało nie zginął wieczór nie był taki tragiczny.

 

– Zjesz coś złotko ? – Ruth zwróciła się do motocyklisty.

 

Oswald stwierdził że tym razem „złotko" było wypowiedziane ze znacznie większa dozą rezerwy niż w jego przypadku. Steve nie odczuł tego albo nie dał po sobie tego znać. Uśmiechnął się, grymas ten był niezwykle ciepły. Oswald nie spodziewał się tak ciepłego uśmiechu po kimś w rodzaju Steve'a.

 

– Nie, może później. Chętnie napiję się Dr Peppera. Macie schłodzonego ?

 

– Niestety kochanieńki lodówka popsuła się trzy dni temu.

 

– Ach, cały mój fart. No cóż. W takim razie może być w temperaturze pokojowej.

 

Szafa grająca przypomniała o sobie z lekkim kliknięciem. Po chwili Dało się słyszeć donośne wręcz ogłuszające i przeciągnięte a jednocześnie niesamowite czyste i piękne „Well" zaczynające utwór „I Can't Quit You Baby" Otis'a Rusha

 

– Co z tym warsztatem ? – Zapytał Oswald

 

Czuł że musi mieć z głowy wszystko co ważne zanim atmosfera tego miejsca całkowicie go rozleniwi.

 

– Larry będzie za dwie godziny. Weźmie holownik. Około dziesiątej rano wóz będzie gotowy.

 

– Jesteś pewien ?

 

– Można mu wiele zarzucić. Ale Larry jest fachowcem. Nie martw się. – uspokoił go Steve – Idź przemyć to ucho. Wyglądasz jakbyś tłukł się z kotem o kawałek szynki.

 

Oswald uśmiechnął się upił łyk kawy i ruszył w stronę ubikacji.

 

Jej wnętrze było równie malownicze jak wnętrze reszty Jadłodajni. W zasadzie jak cały zajazd. Dwie kabiny migająca goła żarówka zwisająca ze ściany. Oswald spojrzał w lustro i odkręcił kurek z ciepłą wodą, następnie wziął kilka papierowych ręczników i namaczając je zaczął przemywać ucho i ranę na głowie. Szczypało jak jasna cholera ale przynajmniej nie miał w ranie kawałków szkła i drobinek piasku. Powinienem mieć jeszcze wodę utlenioną i jakiś plaster w apteczce w bagażniku. Steveowi też by się przydał – Pomyślał wycierając ręce. Do jego uszu doszedł odgłos podjeżdżającego do jadłodajni samochodu.

 

– No, prawie jak nowy. Tylko z troszkę bardziej zszarganymi nerwami.

 

Miał już wychodzić kiedy poczuł straszliwe parcie na pęcherz. Ulżył więc sobie i spuszczając wodę stwierdził że cały dzień mógł skończyć się o wiele gorzej. Bawół mógł być człowiekiem.

 

Nagle usłyszał rumor dochodzący z sali. Szybkim krokiem opuścił toaletę. Kiedy otworzył drzwi zobaczył za oknem migające policyjne światła. Kiedy wychylił się zza ścianki zobaczył że obok Steve'a który trzymał obie ręce uniesione w obronnym geście stoi policjant. Kiedy tylko zobaczył stojącego w przejściu Oswalda spojrzał na niego spod ronda kapelusza i poprawił pas do którego oprócz pałki i kajdanek przytroczona była kabura z tkwiącym w niej potężnym rewolwerem.

 

– Proszę tu podejść – Powiedział głosem nieznoszącym sprzeciwu. Był tego samego wzrostu co Steve ale o wiele szerszy w barkach i cięższy. Nie grubszy, po prostu bardziej masywny.

 

– Czy coś się stało panie władzo ? – Zapytał niepewnie podchodząc w jego kierunku

 

– Czy to pan jest właścicielem tego Buicka Rivera ?

 

Oswald przełknął ślinę. Głośniej niż chciał to zrobić.

 

– Tak – Odpowiedział mimo że głos powoli zaczynał mu się trząść. -Panie władzo, był wypadek i…

 

– Zna pan tego mężczyznę ?

 

Policjant wskazał kciukiem na Steve'a

 

– Poznałem go dzisiaj.

 

– Ten mężczyzna twierdzi że uszkodzenia pańskiego samochodu wynikają ze zderzenia z bawołem. Czy to prawda ?

 

– Tak.

 

– Będę potrzebował pańskich dokumentów. – Stwierdził policjant przyglądając się badawczo obu mężczyzną– Twoich również – rzucił oschle w kierunku Steve'a

 

Oswald spojrzał w stronę kuchni i zobaczył zerkającą zza kucharza Laurę. No tak – pomyślał niemal plaskając się w czoło. To ona zadzwoniła po policję. Dwóch zakrwawionych facetów pojawia się w zdezelowanym samochodzie. Co Ty byś zrobił ? Pewnie to samo. Cholera.

 

– Zostawiłem papiery w samochodzie. Są w schowku.

 

Policjant spojrzał na Oswalda, jego wzrok zdawał się przewiercać mu czaszkę na wylot. Po chwili skupił on swoją uwagę na autostopowiczu.

 

– A Ty ? Też nie masz papierów ?

 

– Niestety zgadł pan – Potwierdził Steve ponownie unosząc dłonie w poddańczym geście i uśmiechając się.

 

Jego szczerość i lekkomyślność rozbroiła chyba policjanta bo jedynie popchnął go w stronę drzwi i pokręcił ze zrezygnowaniem głową.

 

Kiedy wyszli na zewnątrz Oswald poczuł jak zalewa go fala paniki. Być może ze względu na to że zobaczył w jak tragicznym stanie znajduje się jego samochód. Ale najprawdopodobniej dlatego że ciężko będzie się wytłumaczyć z całego zajścia.

 

Policjant szedł tuż za nimi, z jakiegoś powodu Oswald poczuł się jak ktoś kogo prowadzi się na własną egzekucje. Steve szedł obok i pogwizdywał jakąś melodyjkę. Jego twarz była nieskalana zdenerwowaniem.

 

Buick wyglądał gorzej z bliska niż z daleka, szczególnie przy świetle latarni. Niemal cała maska była zachlapana krwią. Dwie duże plamy były też widoczne na dachu. Nic dziwnego że zjawiła się policja.

 

Stróż prawa przykucnął przy stłuczonym reflektorze a następnie wstał i a potem wypuścił powietrze ze świstem.

 

– Bawół mówi pan ? – Zapytał lekko przeciągając

 

– Tak, na trasie z Fredonii do Jacob Lake. Kilka mil stąd – Odpowiedział Oswald wskazując kierunek palcem. Sam nie wiedział dlaczego ponieważ policjant odwrócony był do niego plecami i właśnie zaglądał przez przednią szybę do środka.

 

– Wie pan, właśnie stamtąd jadę i nie zauważyłem na drodze żadnego bawoła. – Powiedział odwracając się w stronę mężczyzn. Jego twarz miała kamienny wyraz. Nie drgnął na niej nawet żaden mięsień a wzrok stał się bardziej przeszywający niż wcześniej – Dziwne prawda ?

 

– Ja, ja, ale przecież – Oswald nigdy nie miał silnych nerwów w kontaktach z policją. A teraz czuł że może naprawdę wpaść w tarapaty.

 

Spojrzał kątem oka na Steve'a. Motocyklista patrzył tępo w latarnie. Zupełnie jakby nie słyszał tej rozmowy.

 

Nagle usłyszeli gwałtowne uderzenie dochodzące z bagażnika. Oswald poczuł jak jego serce gwałtownie przyśpiesza rytm. Policjant w ciągu ułamka sekundy odpiął skórzany pasek na kaburze, blokujący kurek i położył dłoń na rękojeści rewolweru.

 

– Co to było ? – Zapytał.

 

Oswald poczuł że jeśli nadal będzie patrzył utrzymywał z nim kontakt wzrokowy to jego oczy wybuchną a mózg wypłynie mu uszami.

 

– Nie wiem, przysięgam na Boga. – Odpowiedział najpewniej jak potrafił. Mimo że głos trząsł mu się teraz już całkiem wyraźnie.

 

– Masz kluczyki ? – To pytanie zabrzmiało wręcz jak groźba.

 

– Ta-ak

 

– Otwieraj bagażnik, tylko powoli – Rozkazał policjant popychając Oswalda na tył samochodu. – A Ty ani kurwa drgnij śmieciu.– Wycedził w stronę Steve'a – I trzymaj te brudne łapska tak żebym je widział.

 

Kiedy podeszli do bagażnika Oswald poczuł jak uginają się pod nim kolana. Niemal cały pokryty był odciskami zakrwawionych dłoni.

 

– Przysięgam że…

 

– Zamknij się ! Otwieraj !

 

Oswald wsadził kluczyk do zamka i wtedy coś znowu uderzyło w bagażnik sprawiając że klapa drgnęła zauważalnie. Mężczyzna niemal upadł gwałtownie się cofając. Jednak zanim to się stało poczuł na karku żelazny uchwyt policjanta i usłyszał charakterystyczne kliknięcie towarzyszące odciąganiu kurka w rewolwerze.

 

– Otwieraj !

 

Oswald spojrzał przez ramię i zobaczył wycelowaną w swoją stronę sześciocalową chromowana lufę. Żarty się skończyły. Otchłań która patrzyła na niego z jej wnętrza niczym czarne oko była ogromna. Gdyby nie ulżył sobie wcześniej w jadłodajni to teraz pewnie zsikał by się w spodnie. Powoli oparł drżące dłonie na klapie, a potem chwycił za kluczyki.

 

Zamek zgrzytnął lekko kiedy go przekręcił i właśnie w tym momencie Oswald uświadomił sobie że nigdy nie zamknął bagażnika kiedy wyciągnął z torby latarkę. Było jednak za późno.

 

Klapa rozwarła się niczym paszcza głodnego stwora i Oswald zdążył jedynie usłyszeć strzał, dźwięk tłuczonego szkła, poczuć jak coś uderza go z ogromną siła w policzek i miota nim na ziemię. Jego wzrok rozkołysał się zupełnie jakby ktoś usadził jego oczy na dwóch huśtawkach i porządnie je rozbujał. Mężczyzna wstał kołysząc się jak pijany i odwrócił w stronę policjanta. Mógłby przysiąc że poczuł jak krew ścina mu się w żyłach.

 

To co wyskoczyło z bagażnika siedziało teraz na policjancie i wgryzało się z okrutnym mlaśnięciem w jego krtań rozpryskując dookoła krew.

 

Kiedy usłyszał stłumiony krzyk Oswalda stwór odwrócił się i wyszczerzył rząd nierównych, ostrych niczym szpilki kłów w których wciąż tkwiły kawałki mięsa. Mężczyzna upadł na tyłek widząc potworny uśmiech i zaczął raczkować do tyłu. Stwór zaryczał niczym zwierze broniące swego terytorium i zaczął rozszarpywać zębami twarz policjanta. Oswald usłyszał głośne chrupnięcie od którego coś strzeliło mu w uszach, kiedy kły zmiażdżyły czaszkę i dopiero teraz zauważył że stwór posiada ciemnożółte rogi zawinięte lekko do przodu przy końcach. Jego spękana skóra była brunatna, pełna blizn jakby ktoś wrzucił go do ognia albo polał benzyną i odpalił zapałkę.

 

Oswald cofając się natrafił ręką na coś lepkiego. Odwrócił się i zobaczył swoją lewą dłoń w kałuży ciemnej krwi która wypływała z głowy Steve'a. Mężczyzna leżał nieruchomo z jedną ręką wyciągniętą przed siebie. Lewa strona jego twarzy była kompletnie zmasakrowana w szybko powiększającej się kałuży dostrzegł kawałki kości i szarej masy która na pierwszy rzut oka wydawała się zrobiona z gumy. Tuż nad nim zobaczył strzaskaną szybę w drzwiach Macka.

 

Mózg, kurwa to mózg Steve'a – Uświadomił sobie nagle – Brodzę w kałuży jego krwi

 

To wystarczyło Oswaldowi żeby poderwać się i zacząć biec w stronę Jadłodajni z dzikim wrzaskiem. Tuż za nim z hukiem i towarzyszącym temu snopem iskier wybuchła latarnia. Mężczyzna nawet się nie odwrócił. W uszach szumiała mu krew a serce chciało chyba wyrwać się żywcem z klatki piersiowej.

 

Zobaczył jak ludzie w środku opuszczają kraty na okna a jedna z kelnerek (chyba Ruth) podbiega z pękiem kluczy do drzwi wejściowych.

 

Poczuł jak coś ciepłego wpływa mu po szyi a stamtąd po piersi i brzuchu. Dotknął się w policzek i zaraz tego pożałował. Pod opuszkami palców poczuł odchodzący, niczym stara tapeta od ściany, płat skóry. Oswald przyspieszył i w olimpijskim tempie dopadł drzwi.

 

Problem polegał na tym że były one zamknięte.

 

– Wpuśćcie mnie ! Kurwa na litość Boską otwórzcie te cholerne drzwi ! – Krzyknął Oswald czując jak łamie mu się głos a łzy napływają do oczu. – Otwórzcie, błagam, nie chce umierać !

 

Mężczyzna zaczął desperacko walić pięściami w drzwi i kopać.

 

– Wpuśćcie mnie pierdolone skurwysyny ! Wpuśćcie mnie, ja tu kurwa zginę !

 

Nagle zza pleców dobiegł go odgłos kroków. Oswald przestał się dobijać do drzwi. Po prostu zamarł bez ruchu z ręką jedną ręką zaciśniętą w pięść. Kroki dochodziły od strony Buicka. Były powolne, wręcz leniwe, doprawione szorstkim odgłosem szurania obcasami po asfalcie.

 

Oswald obrócił się i przywarł plecami do drzwi. Strach sparaliżował go. Zaczął oddychać gwałtownie i urywanie jak nałogowy palacz po przebiegnięciu maratonu. W ciemnościach ujrzał lekko przygarbioną sylwetkę która zatrzymała się tuż na granicy mroku i światła padającego z latarni. Z ciemności dobiegł go przeraźliwy opętańczy chichot.

 

– A Ty niby gdzie spierdalasz – Usłyszał i zamarł kiedy sylwetka wyłoniła się z półmroku.

 

Jakieś dziesięć metrów od niego w bladym świetle stał Steve z papierosem w zmasakrowanej części ust. Brakowało mu znacznej części górnej wargi a ze zdeformowanego oczodołu powoli wypływała krew zmieszana z półprzeźroczystym płynem, zalewając strzaskaną kość policzkową w której zionęła ogromna dziura.

 

– Pieprzona świnia – Powiedział odpalając zapałkę i przykładając płomień do papierosa. – Fartowny strzał, no ale cóż. Nie wszystko może iść zgodnie z planem. Prawda Oswald ? Królu pierdolonych szos z drogą zamiast domu. – Dodał chichocząc.

 

– S-Steve ?

 

Oswald poczuł jak strużka moczu z nieprzyjemnym ciepłem spływa mu po nogawce.

 

– O nie kurwa, Oswald. Jak mogłeś. – Powiedział nie kryjąc rozczarowania i niesmaku Steve – Tylko się nie zesraj. Lepiej smakujecie nie obesrani.

 

Motocyklista wyrzucił papierosa i zaczął iść powoli w kierunku Oswalda. Szurając obcasami i próbując wygwizdać zmasakrowanymi ustami tą samą melodyjkę co wcześniej.

 

Oswald zaczął wrzeszczeć jak opętany i walić z całych sił w drzwi jadłodajni. Zacisnął powieki najmocniej jak mógł i modlił się w duchu żeby to wszystko okazało się tylko złym snem.

 

Nie, nie, nie to nie może być prawda. To się nie dzieje. Nie dzieje ! – Krzyczał coraz głośniej starając się zagłuszyć strach i ból promieniujący z policzka i rozciętych kłykci.

 

– No już daj spokój. – Usłyszał za sobą głos Steve'a musiał być chyba z dwa metry za nim.

 

Oswald jednak nie zamierzał „dać spokoju" zaczął walić w drzwi z jeszcze większą siłą. Aż nagle kiedy miał uderzyć w nie po raz kolejny, jego ręka przecięła jedynie puste powietrze, a on sam poczuł jak ktoś chwyta go za poły koszuli i wciąga do środka.

 

Kiedy otworzył oczy zobaczył masywny tors odziany w kamizelkę, a potem kolejno sufit i podłogę, kiedy mężczyzna wciągnął go do środka i bez ceregieli rzucił za siebie. Zdążył jedynie zobaczyć sylwetkę Steve'a w drzwiach kiedy te zamknęły się a mężczyzna w kraciastej koszuli który wcześniej pił Dr Peppera przywarł do nich a Ruth zamknęła je przekręcając klucz trzy razy.

 

Oswald podsunął się pod blat nie wstając z ziemi objął dłońmi kolana i skulił się niczym mały chłopiec który dostał lanie od taty.

 

– Ktoś może mi wyjaśnić co się tam kurwa dzieje ? – krzyknął ten w kraciastej koszuli.

 

– Ja nie, ale wiem kto może – Odpowiedział kolos i podszedł do Oswalda.

 

Ten spojrzał na niego ale jego wzrok zdawał się nie dostrzegać nikogo ani niczego.

 

– No już, wstawaj kurwa !

 

Zanim ktokolwiek zdążył zaprotestować wielkolud postawił Oswalda na równe nogi a potem usadowił na taborecie.

 

– Kim jest ten cholerny dziwoląg z którym przyjechałeś ? No już ! Gadaj albo przysięgam na Boga sam Cię stąd wypierdolę a wtedy zostaniesz tam tylko Ty i on.

 

Oswald spojrzał na pociętą bruzdami twarz mężczyzny. On nie żartował.

 

– Nie wiem – odpowiedział łkając – Nie mam pojęcia, wziąłem go na stopa, potrąciłem bawoła a-a potem t-to wlazło do bagażnika… Wyskoczyło na mnie, Jezu, Jezu przegryzło czaszkę tego gliny jak kawałek papieru.

 

– Zostaw go – Przerwała mu Laura – On jest w kompletnej rozsypce.

 

Nagle mężczyzna w brązowej marynarce poderwał się z taboretu i zaczął biec w stronę drzwi. Zanim zdążył pokonać połowę tego dystansu za ramię złapał go kucharz.

 

– Puść mnie do cholery !

 

– Gdzie Ty się niby wybierasz, co ? – Zapytał go łysy mężczyzna przyciskając do siebie

 

– W prysznicach jest moja siostra do diabła ! Do cholery puść mnie !

 

– Ona i tak jest już martwa… – Stwierdził Oswald.

 

Wszyscy spojrzeli na niego. Obojętność w jego głosie była przerażająca. Ze stanu histerii zaczął popadać w apatię.

 

– Wszyscy jesteśmy.

 

Nagle w całym budynku zgasły światła. Jedna z kelnerek krzyknęła i zaraz zatkała sobie usta dłońmi, lub zrobił to ktoś inny. Przez chwilę trwali tak w milczeniu gdy odezwał się huk eksplodującej latarni, a potem znowu i jeszcze raz. Ze świateł radiowozu posypał się snop iskier a czerwono-niebieskie światła przestały się obracać. Cały zajazd ogarnęła ciemność. Oświetlał ich jedynie blask księżyca który co jakiś czas ginął w chmurach.

 

Oswald zaczął opierać się coraz mocniej o blat jak gdyby chciał wtopić się w niego i uniknąć niebezpieczeństwa. Jego lewa ręka wyciągnięta na całą długość natrafiła na mały metalowy przedmiot. Poczuł pod palcami wygrawerowaną czterolistną koniczynę.

 

Nagle usłyszeli pukanie do okna. Nie walenie, ale delikatny stukot, jakby ktoś uderzał w nie palcem.

 

Puk, puk, puk.

 

Kiedy księżyc wyszedł zza chmur, po drugiej stronie ujrzeli przygarbioną sylwetkę Steve'a. W ciemnościach żarzył się papieros, słychać było jak zaciąga się nim i wypuszcza dym na okno. Stał oddalony od niego może z dziesięć, dwadzieścia centymetrów. Oswald mógłby przysiąc że widzi blask pojedynczego, żółtego wężowego oka.

 

Zza jego pleców odezwało się syknięcie i warkot a potem wyłoniła się rachityczna, humanoidalna sylwetka poruszająca się niczym goryl, opierając swój ciężar na dwóch przednich łapach uzbrojonych w zakrzywione szpony.

 

– A-a, jeszcze nie. – Powiedział Steve machając przy tym palcem w stronę stwora jakby karcił dziecko.

 

– Czego Ty chcesz ? – Krzyknął pełnym desperacji głosem mężczyzna w kraciastej koszuli.

 

W ciemności błysnęły zęby Steve'a, choć teraz bardziej przypominały już kły.

 

– To bardzo proste. Chcę was – odpowiedział. – A dokładniej protein które zapewniacie.

 

– To chyba jakiś żart… – wyszeptał kucharz chwytając się za głowę.

 

– Przeciwnie mój łysy przyjacielu. To jest jadłodajnia, ja jestem klientem. Wy natomiast, stanowicie menu.

 

Głos Steve'a choć spokojny zdawał się tylko maskować potworne rozbawienie jakiego dostarczał mu widok przerażonych twarzy ludzi zamkniętych w „Malamute's"

 

– Wasza sytuacja jest następująca. – Kontynuował – Macie trzy opcje. Albo będziecie tu siedzieć i czekać aż przybędzie pomoc. Kiepski pomysł zważywszy na fakt że reszta będzie tu w przeciągu pół godziny. Możecie też próbować ucieczki. Ten pomysł jest jeszcze gorszy niż pierwszy bo uwierzcie mi, zabije was wszystkich. Możecie też zrobić jedyną w tej sytuacji sensowną rzecz i wpuścić mnie do środka a wtedy zginie tylko część z was.

 

Nagle z zewnątrz dało się słyszeć kobiecy głos. Stwór który nazywał siebie Steve i bestia stojąca obok niego odwrócili głowy w tamtym kierunku. Steve uśmiechnął się wilczo i bez słowa ruszył w kierunku prysznicy. Stwór mlasnął a potem wyskoczył w górę znikając z horyzontu.

 

– Tony ! Tony ! Dlaczego latarnie nie działają ? Czy wszystko w porządku ?

 

Mężczyzna w brązowej marynarce wyrwał pęk kluczy z ręki Ruth i rzucił się do drzwi.

 

– Nie, idioto ! wszyscy przez Ciebie zginiemy – Krzyknął mężczyzna w koszuli i rzucił się za nim.

 

Dopadł do niego w trzech susach i chwycił go w pół powalając na ziemię. Mężczyzna zdzielił go łokciem w twarz i zepchnął z siebie. W ślad za mężczyzną rzucił się kucharz i wielkolud ale było za późno.

 

Oswald widział jak mężczyzna otwiera drzwi a chwilę potem podrywa się do góry jakby porwany mocnym podmuchem wiatru. Ale to nie był wiatr. Widać było jedynie jego stopy wiszące tuż nad futryną, chwilę później coś chrupnęło a na drzwi i ziemię chlusnęła krew.

 

Po chwili z dachu zsunęło się ciało a zaraz za nim groteskowa sylwetka stwora. W ciemnościach błysnęły nierówne kły jak rzędy powykrzywianych igieł. Mężczyzna w kraciastej koszuli nie zdążył się zebrać z podłogi kiedy monstrum jednym kłapnięciem paszczy urwało mu pół twarzy. Kucharz z przerażeniem cofnął się i wpadł na stolik strącając z niego talerz, solniczkę i pieprzniczkę. Zanim naczynie rozbiło się o ziemię bestia rzuciła się na niego, wgniatając go w stolik i rozszarpując jego klatkę piersiową, wyrywając żebry i mostek ostrymi szponami.

 

Oswald nie czekał na swoja kolej, zresztą nie tylko on. Omal nie przewrócił się na śliskiej od krwi podłodze ale pchnięty przez resztę osób niemal wyleciał przez drzwi.

 

Mimo desperackiej próby nie udało mu się utrzymać równowagi i upadł na kolana. Wielkolud w kamizelce omal nie stratował go kiedy przebiegał obok ale trafił go kolanem w głowę i Oswald upadł trzymając się za skroń. Kiedy obrócił się do tyłu zobaczył Laurę przebiegającą obok dziewczyna trzymała coś w rękach i biegła w stronę parkingu. Mężczyzna zebrał się z ziemi tak szybko jak tylko mógł i zaczął biec za nią.

 

Mógł sobie tylko wmawiać że wcale nie obrócił się do tyłu i nie zobaczył jak Ruth przewraca się w progu jadłodajni a potem zostaje do niego brutalnie wciągnięta. Mógł sobie wmawiać że nie słyszy jej krzyku i chrzęstu łamanych kości. Okłamywanie samego siebie nigdy nie przychodziło mu łatwiej.

 

Kiedy był jakieś pięć metrów od swojego Buicka, światła czerwonego Macka rozbłysły a za kierownicą zobaczył poprzecinaną bruzdami twarz wielkoluda. Ciężarówka zasyczała a potem ruszyła nabierając prędkości.

 

Oswald usłyszał za sobą hałas i instynktownie uskoczył unikając tym samym rozjechania przez brązowego Lincolna prowadzonego przez Laurę. Zanim zdążył zebrać się z ziemi ciężarówka wjeżdżała na szosę a sedan był tuż za nią.

 

W tym samym momencie Mack gwałtownie zakręcił, a przyczepa stanęła pod kątem dziewięćdziesięciu stopniu i odrywając się zatoczyła pół-piruet, wpadając prosto na prysznice. Po drodze staranowała jego Buicka i zahaczając o starego pickupa wbiła się w ścianę praktycznie zawalając całą konstrukcję. Lincoln jakimś cudem wyminął przyczepę choć mało brakowało a sam wpadłby w poślizg. Po chwili widać już było tylko tylne światła a po paru kolejnych sekundach zniknął z drogi.

 

Oswald patrzył jak drzwi Macka odpadają a z kabiny wylatuje jej kierowca i z łoskotem uderza o ziemię wzbijając w górę tumany piachu. Zaraz za nim wyskoczył z niej Steve, który wylądował miękko na nogach. Potwór zaśmiał się po czym chwycił mężczyznę za kołnierz i zaczął go ciągnąć powrotem w stronę „Malamute's". Wcześniej kolosalny teraz skurczony i przerażony, mężczyzna zaczął krzyczeć i miotać się. Steve zatrzymał się po czym chwycił go za ramię i opierając je na kolanie złamał je jak zapałkę. Krzyk osiągnął apogeum a następnie został zastąpiony cichym szlochem.

 

Oswald patrzył jak to coś wciąga mężczyznę do środka i znika we wnętrzu jadłodajni. Nie tracił czasu, natychmiast poderwał się i ruszył w stronę ciężarówki. Księżyc przykrył się chmurami i przez kilkanaście sekund było zupełnie ciemno i cicho.

 

Oswald słyszał jak jego buty chrzęszczą na potłuczonym szkle kiedy mijał wyrwane drzwi. Słyszał również bicie własnego serca i oddech który wydawał mu się głośny jak startujący odrzutowiec.

 

Spokojnie, tylko spokojnie i cicho – powtarzał sobie w myślach kiedy wsiadał powoli do kabiny. Poczuł się odrobinę lepiej kiedy był w środku ale nadal ręce trzęsły mu się a dolna warga drżała jakby miał się zaraz rozpłakać. Prawa ręka opadła stacyjkę i Oswald wziął głęboki wdech i przekręcił kluczyk.

 

Silnik zadrżał razem z maską i pojazd zamruczał niczym najedzony dinozaur. Razem z silnikiem uruchomiły się światła i Oswald zbladł a z jego ust dobył się cichy jęk.

 

Jakieś dziesięć metrów dalej oblany mlecznym światłem stał Steve. Z Jego ust i brody ściekała krew a jedno wężowe oko zdawało się błyszczeć odbijając światło

 

– Oswald, nie słuchałeś mnie kurwa ? Mówiłem że jak będziecie uciekać to zabije was wszystkich. Myślisz że tego unikniesz ?

 

Uśmiech na twarzy potwora był o tyle przerażający że grymas wyrażała tylko prawa strona. Oswald ścisnął kierownicę i nacisnął pedał gazu. Silnik zwiększył obroty.

 

– OOO nagle wyrosły Ci jaja ? – Zapytał Steve i roześmiał się dziko – No to dawaj synku, zobaczymy z czego jesteś zrobiony !

 

Oswald wiedział że ma małe szanse na ucieczkę, a w tych okolicznościach praktycznie zerowe. Zrobił więc to co zrobiłoby każde zwierze przyciśnięte do muru. Zaatakował. Mężczyzna wrzucił bieg i puścił sprzęgło.

 

Ciężarówka ruszyła agresywnie do przodu a coś co nazywało siebie Steve'm rozłożyło wyzywająco ręce i zaczęło iść w jego stronę. Stwór zdążył zrobić dwa kroki zanim doszło do zderzenia. Oswald poczuł gwałtowne szarpnięcie kierownicą ale nie zwolnił.

 

Zaczął zataczać półkole i kierować się w stronę szosy kiedy nagle coś zgrzytnęło i w maskę wbiły się dwie szponiaste ręce a potem wychyliła się niemal zupełnie zmasakrowana twarz Steve'a. Monstrum zachichotało wypluwając na szybę krew a potem rozdarło osłonę silnika na strzępy

 

-Dorwę Cie, dorwę Cie Oswald ! Hahaha, czuć od Ciebie smród strachu.

 

Jego głos brzmiał jak zgrzyt ocierających się o siebie kawałków metalu.

 

Oswald przyśpieszył i zawrócił ciężarówkę kierując ja wprost na dystrybutory. Potwór zaczął przesuwać się w stronę przedniej szyby rozrywając przy tym maskę i wyrywając kable.

 

Jego szpony praktycznie dosięgły szyby, kiedy pojazd uderzył w stację kosząc wszystkie dystrybutory. Mężczyzna poczuł silny zapach benzyny kiedy z przerwanych pomp trysnęło paliwo. Ciężarówka nie zatrzymała się jednak i z impetem wbiła w drewnianą chatkę . Oswald nacisnął pedał hamulca na sekundę przed zderzeniem. O wiele za późno. Ściana domku praktycznie zmiażdżyła maskę i przygwoździła Steve'a ale parę desek przebiło przednią szybę. Jedna z nich uderzyła mężczyznę w głowę rozcinając mu czoło. Druga przyszpiliła jego lewe ramię do siedzenia przechodząc na wylot.

 

Oswald zajęczał patrząc na kawałek drewna przeszywający jego rękę. Wszędzie było czuć benzynę, w ustach miał metaliczny posmak krwi. Zrobiło mu się niedobrze od tego i od widoku tego co zostało ze Steve'a. Ciało stwora było niemal rozdarte na dwie części. Oswaldowi ciężko było stwierdzić gdzie kończą się wnętrzności a zaczynają części silnika i kawałki ściany. Mężczyzna nie wytrzymał i zwymiotował wprost na swoje kolana opierając głowę na kierownicy.

 

Oddychał ciężko, mimo że powietrze śmierdziało starał się brać jak najgłębsze wdechy. Nagle usłyszał ochrypły głos który można było ledwie zrozumieć. Jakby ktoś ściskał sobie gardło i próbował krzyczeć.

 

– Oswald…

 

Mężczyzna podniósł głowę i spojrzał na Steve'a który łypał na niego jedynym sprawnym okiem.

 

– Dopadnę Cię !

 

Stwór zachichotał krztusząc się własną krwią ale mimo tego i brakujących kończyn zamierzał dotrzymać słowa. Jedną sprawną ręką wyciągnął ze swojej klatki piersiowej kawałek silnika który przyszpilał go do ściany i w akompaniamencie trzaskających kości i stawów zaczął pełznąć w stronę Oswalda.

 

Ten widząc to zaczął rozpaczliwie mocować się z kawałkiem drewna w swoim ramieniu. Ból był niesamowity. Ale zmasakrowane monstrum które się do niego zbliżało sprawiało że adrenalina była pompowana do krwi Oswalda w niesamowitym tempie. Mężczyzna praktycznie zasłabł kiedy poczuł jak drewno przejeżdża przez jego kość.

 

Jezu – pomyślał zagryzając wargi – to ma chyba z dwa metry długości. Ostatnie centymetry były straszliwe. Oswald czuł jak grube krople potu spływają mu gęsto po czole. Spojrzał na maskę i tuż przed sobą zobaczył szponiastą rękę przy której brakowało dwóch palców. W ciemnościach błysnęły kły.

 

Oswald wrzasnął i kompletnie nie czując bólu wyciągnął zakrwawione drewno rozdzierając sobie mięsień. Mężczyzna krzyknął z szoku i wypadł z ciężarówki. Nie wstawał, pierwsze pół metra pokonał praktycznie na kolanach pomagając sobie sprawną ręką. Potem wstał i kuśtykając oddalił się od pojazdu.

 

– Ooooooswald, wracaj tu pieprzony tchórzu ! – Zdeformowany głos ciągnął się za nim przeszywając jego głowę na wylot.

 

Mężczyzna ominął kałużę benzyny i odwrócił się w stronę ciężarówki i wyciągnął z kieszeni zapalniczkę z wygrawerowaną czterolistną koniczyną i odpalił ją.

 

– Zapomniałeś swojego ognia, skurwielu. – powiedział rzucając ją w paliwo.

 

Ogień rozprzestrzenił się błyskawicznie. Płomień przeniósł się jasną, przecinającą ciemność smugą na dystrybutory, a potem strumieniem popłynął wprost do ciężarówki. Oswald próbował odbiec ale podmuch kuli ognia która powstała w wyniku zajęcia się dystrybutorów i tak odrzucił go na kilka metrów. Zanim stracił przytomność zdążył jeszcze zobaczyć jak ciężarówka podrywa się na kilka metrów do góry i niknie w wielkim wybuchu wyrzucającym z płomieni kawałki poskręcanego metalu.

 

Kiedy się obudził zaczynało świtać. Z drewnianego domku i Macka zostały jedynie zgliszcza. Jadłodajnia „Malamute's Diner" powoli dogasała. Mężczyzna zwlókł się z ziemi i trzymając za lewe ramię spojrzał na pogorzelisko. Wydarzenia sprzed kilku godzin zdawały się teraz nierealne i mgliste. Starał się bezskutecznie odtworzyć twarz potwora który nazywał siebie Steve'm. Jednak jedyne co naprawdę utkwiło mu w pamięci to pojedyncze wężowe oko i rząd nierównych kłów.

 

Oswald zaczął iść powoli w kierunku Jacob Lake. Nie był pewien czy tam zajdzie, ale nie miał za bardzo wyboru. Marsz okazał się łatwiejszy niż przypuszczał. Może dlatego że ramie nie zaczęło go jeszcze porządnie boleć.

 

Pierwsze promienie słońca zaczynały zaglądać zza gór, zalewając pustynie blaskiem który sprawił że piasek błyszczał i falował niczym płynne złoto. Zapowiadała się piękna pogoda. Jakieś dwie mile dalej u podnóża górki na której znajdował się kiedyś zajazd Oswald zobaczył trzy pojazdy. Mężczyzna przyśpieszył kroku. Niemal biegł chociaż wcześniej nie posądził by się o to że da radę w takim stanie.

 

Kiedy zbliżył się na jakieś na jakieś pięćset jardów rozpoznał stojącego w poprzek drogi brązowego Lincolna obok niego stały dwa radiowozy. Drzwi do Continentala były otwarte na oścież ale w pobliżu nie zobaczył nikogo. Zwolnił jednak kroku i będąc kilkanaście stóp od samochodu zobaczył plamę krwi na przednich siedzeniach oraz fakt że radiowozy również były puste.

 

Oswald poczuł jak na gardle zawiązuje mu się supeł. Mężczyzna nerwowo rozglądnął się za siebie po czym podbiegł do Lincolna. Bogu dzięki kluczyki nadal tkwiły w stacyjce. Na siedzeniu pasażera leżał kawałek przesiąkniętej szmatki. Oswald wziął go do ręki i zobaczył ledwo widoczne wyhaftowane imię „Laura". Nagle kątem oka zauważył ruch między skałami.

 

Nie ociągał się ani sekundy dłużej. Zamknął drzwi po czym odpalił silnik. Wrzucił wsteczny, wycofał i ruszył równie gwałtownie powodując pisk opon.

 

Jadąc jeszcze przez jakieś piętnaście minut spoglądał we wsteczne lusterko. Mógłby przysiąc że widział rachityczną sylwetkę o spalonej skórze gdzieś wysoko na ścianie góry.

 

Oswald nadął policzki i wypuścił z ulgą powietrze.

 

Nagle poprzez szum włączonego radia usłyszał stukot w bagażniku.

 

Koniec

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Na koncu zdania stawiamy kropke. Przed znakiem zapytanie nie stawiamy spacji.

Bezustannie owtarzające się błędy interpunkcyjne oraz ortograficzne są NAPRAWDĘ denerwujące (niepotrzebne spacje przed wykrzyknikami i pytajnikami, brak kropek, przecinków, niepoprawne ich użycie...). O wiele gorzej czyta się przez nie tekst, szczególnie jeśli jest dość długi. A wystarczyłoby raz przejrzeć go przed opublikowaniem, żeby to wszystko poprawić. Jesteś dyslektykiem, czy po prostu ci się nie chciało?

"- Okej teraz pchaj ! - krzyknął zerkając przez ." ...tylną szybę?
"- Okay, skoro tak mówisz." Rozumiem, że miejsce akcji to USA, ale i tak powinno się pisać "po polsku", czyli "okej".
" (...) zobaczył plamę krwi na przednich siedzeniach oraz fakt że radiowozy również były puste." Bez komentarza. 
(To tylko trzy przykłady spośród wielu licznych błędów)

Fabuła od momentu zwleczenia bawołu z drogi dość przewidywalna. Sam pomysł nie jest zły, ale myślę, że mogłeś go lepiej wykorzystać. Dialogi wydały mi się niekiedy sztuczne, a narracja ciut nieskładna, choć raz czy dwa zdarzyło mi się uśmiechnąć. Ale nie zaśmiać. 

Spodobało mi się samo sugestywne zakończenie. Niemal wywołało u mnie lekki dreszczyk. Takie zakończenia lubię. Tym jednym, ostatnim zdaniem ocaliłeś się moim zdaniem od całkowitej sztampy.

Ogółem, dałbym 3. Ale gdybyś poprawił opowiadanie pod względem "technicznym" (ortografia, interpunkcja) i popracował nieco nad dialogami oraz narracją - miałbyś u mnie 4 jak w banku. Mimo - powiedzmy to sobie szczerze -niezbyt porywczej fabuły.

Pozdrawiam, masterofcookies

Trochę męczące opowiadanie - jak na taką długość ma za mało fabuły, której nie nadrabia też opisami ani dialogami. Wygląda jak scenariusz odcinka "Masters of horror": logika wydarzeń niespecjalnie przekonuje, wyjaśnień brak, dużo akcji. Umieszczanie tytułów piosenek i nazw zespołów zwykle wygląda pretensjonalnie...
Na chwilę obecną oceniłbym na 3.

"Jesteś dyslektykiem, czy po prostu ci się nie chciało?"

Ani jedno, ani drugie. Opowiadanie redagowałem po prostu dość niechlujnie, za co przepraszam (winę ponosi tu prócz mnie również alkohol i obecność płci niebrzydkiej, która zawsze mnie rozprasza). Inną sprawą jest to że nadal pracuje nad interpunkcją i gramatyką. I jeszcze wiele pracy przede mną.

"Fabuła od momentu zwleczenia bawołu z drogi dość przewidywalna. Sam pomysł nie jest zły, ale myślę, że mogłeś go lepiej wykorzystać."

"Trochę męczące opowiadanie - jak na taką długość ma za mało fabuły, której nie nadrabia też opisami ani dialogami. Wygląda jak scenariusz odcinka "Masters of horror""

Fabuła miała być prosta i nieskomplikowana. Starałem się oddać bardziej klimat, emocje, niż konkretny rozbudowany pomysł. Opowiadanie powstało w ciągu 3 dni (dla mnie to bardzo krótki okres czasu jeśli chodzi o pisanie), a Galileo słusznie, choć nie całkiem trafnie nawiązał do "Masters of Horror" - byłem pod wpływem "Opowieści z Krypty" (stąd proste linie dialogowe, fabuła, etc.). Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego że niektóre dialogi i opisy były średnio udane. Jeśli nie fatalne.

"Spodobało mi się samo sugestywne zakończenie. Niemal wywołało u mnie lekki dreszczyk. Takie zakończenia lubię. Tym jednym, ostatnim zdaniem ocaliłeś się moim zdaniem od całkowitej sztampy."

Dziękuje. Sam jestem fanem takich zakończeń i ciesze się jeśli udało mi się uchwycić ten "dreszczyk" chociaż troszkę.

"logika wydarzeń niespecjalnie przekonuje(...)"

Hmm, mógłbyś rozwinąć?

"(...)wyjaśnień brak, dużo akcji. "

Wyjaśnień nie ma tam specjalnie. Dla mnie mało logicznym byłoby nagłe wyjaśnianie czym były owe stworzenia. Jeśli coś chce Cię pożreć, to raczej nie zadajesz sobie pytań w stylu: "zastanawia mnie czym są te stworzenia i jakie jest ich pochodzenie, może ich o to zapytam?". Przynajmniej takie jest moje zdanie. Szczerze powiedziawszy (może to zabrzmi grubiańsko i prostacko) wolę szybką akcję od kilku stron opisu jak kobieta je kotleta i ile ten posiłek dla niej znaczy. Wolę opisać coś w trzech słowach i pozwolić aby obraz budował się sam, w głowie czytelnika. O ile nie trafi go wcześniej szlag z powodu mojej gramatyki.

"Umieszczanie tytułów piosenek i nazw zespołów zwykle wygląda pretensjonalnie..."

Akurat tego kawałka słuchałem kiedy zaczynałem pisać. Poza tym, tytuł utworu był niezwykle adekwatny do tego co miałem zamiar opisać, więc uznałem to za dobry pomysł. Przepraszam jeśli wyszło pretensjonalnie.

Ogółem dziękuję za czas jaki poświęciliście mojemu "koszmarkowi". Postaram się poprawić jeśli chodzi o redagowanie własnych tekstów i błędy. Szczerze mówiąc do tej pory pisałem raczej do szuflady i jest to jeden z nielicznych momentów kiedy jakieś opowiadanie ujrzało światło dzienne. Jeszcze raz dzięki za konstruktywną krytykę.

"Przepraszam jeśli wyszło pretensjonalnie."
Ależ nie masz za co przepraszać! Pisz kolejne opowiadanie ;)
Rozwinę, na czym polega problem z utworami/wykonawcami w opowiadaniach: muzyką można wesprzeć klimat tekstu, nawet, gdy nie leci ona z głośników czytelnika-  będzie lecieć w jego głowie, o ile ją zna. Niestety, klimatyczna muzyka rzadko kiedy jest znana 100% grona odbiorców. Gdy nie operujemy "evergreenami" i innymi pospolitymi utworami, powoływanie się na tytuły nic nie daje - jedynym wnioskiem czytelnika jest "autor to zna i pewnie lubi, może nawet puszczał to na Foobarze w trakcie pisania" ;)
Zamiast konkretnych tytułów można uciec się do opisu (w końcu głównym orężem pisarza są słowa): "z szafy grającej popłynęła senna, lecz niepokojąca muzyka", "szafa rozdarła się zachrypiałym lamentem podstarzałej gwiazdy country", "utwór zmienił się i, po chwili trzasków, z głośników popłynęły stłumione dźwięki fortepianu", "odgłosowi rozbitej butelki towarzyszyła skoczna melodyjka grana na banjo" itp. (oczywiście, przesadzony opis tego typu też może zabrzmiec pretensjonalnie :P )

Podobnie "przestrzelić" można z nazwami własnymi - Dr Pepper wygląda jak kryptoreklama ;)

A co do "logika wydarzeń niespecjalnie przekonuje": chodziło mi głównie o drugi plan i jednowątkowość. Opowiadanie to jest przyczynowo-skutkowym ciągiem wydarzeń, w których centrum jest główny bohater. Każda z pozostałych postaci, poza Stefanem, jest tłem: robi to, co w danym "kadrze" musi zrobić, zamiast rozwijać drugi plan. Stąd porównanie do "Masters of horror". Od tekstu pisanego oczekiwałbym czegoś więcej: bohaterowie mogą czasem zachować się nieracjonalnie, bo w opowiadaniu możesz to uzasadnić jakimś ciekawym wywodem / drugim wątkiem. Opowiedzieć wydarzenia od A do B jest łatwo (i właśnie to mnie nie przekonuje). Przyjemniej jest, gdy między A a B wplata się nagle Ą-C ;)

A betę ktoś zabił po pierwszych dwóch akapitach? Bo ja prawie fizycznie poczułam różnicę w... "jakości wykonania". To jak z tym schodkiem, który miał być, ale go nie było i nagle masz to uczucie mrożące krew, a później zaczynasz spadać.

Nowa Fantastyka