- Opowiadanie: sinner - Dziewczyna z patykiem w (...) część VI – ostatnia.

Dziewczyna z patykiem w (...) część VI – ostatnia.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Dziewczyna z patykiem w (...) część VI – ostatnia.

Dziew­czy­na z pa­ty­kiem w cipce, część VI – ostat­nia.

 

 

Teraz to nie była już spra­wa bez­i­mien­nej na­sto­lat­ki. Po­li­cja po­szu­ki­wa­ła mor­der­cy, który udu­sił Steve’a Ma­so­na, stu­den­ta me­dy­cy­ny są­do­wej i asy­sten­ta kor­ne­ra, na któ­re­go nikt nie zwra­cał dotąd uwagi, choć czę­sto go mi­ja­li w pracy w ostat­nich dwóch mie­sią­cach.

W końcu padło py­ta­nie czy chło­pak coś od­krył i za­czę­ło się ukła­da­nie puz­zli.

Po dłu­gim na­cią­ga­niu fak­tów po­li­cjan­ci uło­ży­li prze­bieg zda­rzeń, któ­re­go się trzy­ma­li. Wszyst­ko opie­ra­ło się na za­ło­że­niu, że coś przy­szło mu do głowy i gdyby to pod­wa­ży­li, nie mie­li­by nic.

Raz jesz­cze prze­słu­cha­no jego ro­dzi­ców i po­zna­no fakt, który przy odro­bi­nie wy­obraź­ni mógł po­twier­dzić ten prze­bieg: w nocy swej śmier­ci Steve po­ło­żył się spać wcze­śniej niż do­tych­czas. Ro­dzi­ce uzna­li, że jest prze­zię­bio­ny, bo miał dresz­cze.

Mogło tak być.

A może po­ło­żył się, bo chciał coś prze­my­śleć. Drżał z pod­nie­ce­nia, że coś świta mu w gło­wie i za­mie­rzał wy­kla­ro­wać tę myśl w ciszy i spo­ko­ju. I wpadł na trop. Nie był go jed­nak pe­wien, więc po­sta­no­wił spraw­dzić to sam. Nie chciał się ośmie­szyć, gdyby się mylił, a spra­wa wy­da­wa­ła mu się na tyle nagła, że nie mógł cze­kać do rana. Ro­dzi­ce spali już, kiedy wy­mknął się z domu i ja­kimś cudem, może dru­ci­kiem, może ma­gne­sem, za­mknął za­suw­kę. Zro­bił to, bo drzwi miały ze­psu­ty zamek (Ma­so­no­wie byli bied­ną ro­dzi­ną i cze­ka­li z na­pra­wą na wy­pła­tę) i bez niej mo­gły­by się otwo­rzyć. Tłu­ma­czy­ło­by to kło­po­ty ro­dzi­ców z otwar­ciem ich rano.

Ma­so­no­wie za­snę­li około je­de­na­stej. Steve miał więc czas do­trzeć do No­thing­town. Praw­do­po­dob­nie z ja­kie­goś po­wo­du uwa­żał, że mor­der­ca po­wra­ca na miej­sce zbrod­ni. Na­tknął się na niego i zgi­nął za­ata­ko­wa­ny z za­sko­cze­nia.

Za­bój­ca za­rzu­cił mu od tyłu pasek i za­czął dusić. W trak­cie mogło dojść do uszko­dze­nia ja­kie­goś nerwu i dla­te­go nie wal­czył. Miał silną krtań, więc krzy­czał. Ale dla­cze­go coś tak dzi­wacz­ne­go?

Ko­men­dant uwa­żał, ze to pro­ste. Steve zro­zu­miał brak śla­dów w oko­li­cy i to jak zgi­nę­ła na­sto­lat­ka. Mor­der­ca ata­ko­wał od tyłu z góry. Z tych przy­po­mi­na­ją­cych drze­wo krza­ków, które były na tyle mocne, by ktoś lekki mógł wspiąć się na nie.

„Ta stara wi­sia­ła nad nią, a ona jej nie wi­dzia­ła.”

Stara. Mor­der­ca. Ko­bie­ta.

Steve krzy­czał to raz po raz, bo chciał by ktoś usły­szał i do­niósł po­li­cji. Która by to zro­zu­mia­ła. Enig­ma­tycz­ność słów mogła wy­ni­kać z uszko­dze­nia mózgu wy­wo­ła­ne­go bra­kiem tlenu.

Sha­gan ab­so­lut­nie tego nie ku­po­wał. Choć na siłę wy­tłu­ma­czo­no nawet kwe­stię płuc – Steve za­ra­ził się od na­sto­lat­ki czymś, co je ata­ko­wa­ło. Nawet dresz­cze pa­so­wa­ły.

Ko­ro­ner obu­rzał się na tę teo­rię, po­ka­zy­wał in­for­ma­cje z ksią­żek me­dycz­nych, wy­ty­kał błędy i luki, ale w końcu sam wolał w to uwie­rzyć. Tak było ła­twiej. Le­piej.

Tylko, że Sha­gan nie mógł. Nigdy nie po­tra­fił od­pu­ścić.

Noce prze­sy­piał w sztok pi­ja­ny, ran­kiem le­czył kaca. Rzy­gał w ciągu dnia i srał szarą cuch­ną­cą pianą. Flaki bo­la­ły go jak nigdy w życiu, ale nie zmie­nił stylu nawet kiedy piana przy­bra­ła krwa­wą barwę.

Tylko to po­ma­ga­ło na zimno.

A już wolał śmierć niż je.

Dwa dni po, po­grze­bie Steve’a zwlókł się nocą z łóżka i wy­szedł z domu w le­ją­cy deszcz. W gło­wie mu szu­mia­ło, myśli ucie­ka­ły, w świa­do­mo­ści po­ja­wia­ły się luki. Czuł się jak opę­ta­ny, jakby coś w końcu, po wielu pró­bach, prze­ję­ło jego ciało. Po­cią­gnię­cia­mi z flasz­ki wbi­ja­ła ko­lej­ne gwoź­dzie do trum­ny.

Ja­kimś cudem do­czła­pał do No­thing­town, na miej­sce obu zbrod­ni, upadł na ko­la­na i za­śmiał się chra­pli­wie.

A jed­nak roz­gry­złem spra­wę, po­my­ślał, gdy przy­po­mnia­ło mu się coś, co w po­łą­cze­niu z py­ta­niem „Co tak na­praw­dę znika z płuc razem z po­wie­trzem?” zda­wa­ło się od­po­wia­dać nie­mal na wszyst­ko.

Czy­tał kie­dyś o pew­nym eks­pe­ry­men­cie z wa­że­niem ciał przed, w trak­cie i po śmier­ci. Na­uko­wiec zba­dał w ten spo­sób kilka osób i wy­ni­kiem były dwie słyn­ne cy­fer­ki ”21”.

21 gra­mów.

Okrzyk­nię­to to wagą duszy, do­wo­dem na ist­nie­nie życia po życiu i masą in­nych nazw, ale po po­cząt­ko­wej eu­fo­rii po­ja­wi­ły się prze­czą­ce temu teo­rie. Mó­wio­no, że pa­cjen­ci tra­ci­li wodę wy­próż­nia­jąc się, że płuca, z któ­rych znik­nę­ło po­wie­trze stają się lżej­sze…

Sha­gan nie miał wła­snej opi­nii, ale teraz przy­po­mi­na­ło mu się to.

Płuca.

Dusza.

Sko­ja­rze­nia, choć bzdur­ne, na­su­wa­ły się same, dla­te­go też śmiał się nie mogąc pod­nieść się z klę­czek.

I wtedy po­czuł coś na szyi i co­kol­wiek to było nie przy­po­mi­na­ło paska od spodni. Spró­bo­wał wcią­gnąć po­wie­trze, ale nie mógł. Ści­ska­ło go w gar­dle, żyły na­pię­ły się i pul­so­wa­ły, twarz pie­kła go, a oczy bo­la­ły jakby ktoś je ści­skał i sta­rał się wy­pchnąć na ze­wnątrz. Serce trze­po­ta­ło w jego pier­si gwał­tow­nie, ale coraz sła­biej.

Uniósł głowę i spoj­rzał w niebo, lecz nieba nie było. Jego widok za­sło­ni­ła mu niska po­stać sta­rej ko­bie­ty uno­szą­cej się tuż nad nim. Jej po­szar­pa­na czar­na su­kien­ka fa­lo­wa­ła za nią ni­czym macki.

Stara przy­bli­ży­ła swą twarz do twa­rzy Sha­ga­na, ten po­marsz­czo­ny owal ob­wi­słej skóry, i przy­ci­snę­ła swe zimne usta do jego. Przez chwi­le Sha­gan sły­szał tylko jej świsz­czą­cy od­dech, a potem po­czuł jak pę­ka­ją mu płuca i było, to naj­gor­sze czego do­świad­czył w życiu. A mimo to znów się ro­ze­śmiał, gdy stara ode­rwa­ła się od niego i splu­nę­ła z nie­sma­kiem. W jej oczach pło­nę­ła wście­kłość.

Prze­li­czy­ła się. On był tylko po­mył­ką. Przy­pad­kiem. Nie­wła­ści­wą ofia­rą jej po­lo­wa­nia. Czymś, z czym po­łą­czył ją tylko zbieg oko­licz­no­ści, zwy­kły kon­takt, na który nie miała wpły­wu, i któ­re­go nie mogła unik­nąć. Jego brud­na dusza nie po­sma­ko­wa­ła jej i roz­wście­cza­ło ją to, a jej gniew cie­szył go.

W tej chwi­li wszyst­ko było takie pro­ste.

 

Zwło­ki Sha­ga­na zna­le­zio­no rano.

 

 

Koniec

 

Mi­chał P. Lipka

Koniec

Komentarze

Ostatnia część podobała mi się najmniej. Choć miałeś dobry pomysl na zakończenie, mam wrażenie, jakbyś pisał je na siłę. Brakuje tu dialogów i przemyśleń, którymi nieźle budowałeś dotąd klimat. Teraz to wszystko się sypło, bo zacząłeś przedstawiać zakończeie w skrócie, z lotu ptaka. Nie ma ani jednej kwestii dialogowej, a lubiłem te dialogi. Szkoda.

Całościowo jest jednak fajnie.  Nie jestem fanem kryminału, ale ta historia mnie wciagnęła. Wysiliłeś się na fajne zakończenie, nieco prześmiewcze, ale moim zdaniem spaprałeś świetny pomysł. Gdybyś się trochę postarał, rozciągnął dywagacje policji, przedstawiając je w formie dialogów z udziałem zżymającego się Shagana - byłoby dużo lepiej, może nawet ktoś by się uśmiał. Ja się nie uśmiałem niestety, choć widzę potencjał. I sam Shagan byłby w tym zakońzeniu wyrazistszy. Dla mnie jego osobowość prawie znikła. Wielka szkoda.

Cóż. Może i masz rację, co do tego zakończenia. Próbowałem zrobić wersję z dialogami, ale wychodziła jakaś infantylna i odstająca od reszty. Coś mi w niej nie pasowało i uznałem wersję taką jaka jest powyżej za odpowiednią. jak widać pomyliłem się. Trudno. Zamierzam jednak spróbować napisać wersję rozserzoną ostatniejczęsci. Nie wiem tylko co z tego wyjdzie. I kiedy. Ale moze spełni ona choć część Twoich, Świętomirze, oczekiwań. Pozdrawiam.

Będę jej wypatrywać. Mam nadzieję, że będzie lepsza. :)

Ja też mam taką nadzieję. A może masz jeszcze jakieś inne sugestie, co do całości? Myślę bowiem nad poprawieniem całej historii i zamieszczeniem jej jako jednego opowiadania w nieco zmienionej wersji.

Zagadka tak na prawdę się nie wyjaśnia. od części I do IV czytało mi się coraz lepiej, dopiero w dwóch ostatnich jakbyś dostał nagłego spadku formy, zwłaszcza w końcówce. Część V jeszcze trzyma klimat, ale brakuje jej czegoś... Trudno mi to określić, ale kurczę, jakoś odstaje in minus od początku. Może powieneś w ogóle wyciąć te dwie ostatnie części i napisać je od nowa? Nie wiem. I-IV są zdecydowanie dobre, jeśli poprawiać, to tylko kosmetykę.

Aha, zapomniałem o zagadce - to wyjaśnienie, które podajesz jest dla mnie trochę nie satysfakcjonujące. Nie wiadomo, kim w końcu jest ta starucha. Rozumiem, że to element fantastyki w opowiadaniu, ale taki nijaki, niedookreślony. Nie są też wyjaśnione przykre przeżycia Shagana, dokuczliwe zimno. Wydaje mi się, że konwencja kryminału domaga się wyjaśnienia w finale, skąd się to wszystko wzięło.

Nowa Fantastyka