- Opowiadanie: chaaber - Płonący Wiatr

Płonący Wiatr

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Płonący Wiatr

Do karczmy wkroczyła zakapturzona postać. Zajęła miejsce w fotelu wolno stojącym w rogu zatłoczonego pomieszczenia. W budynku panował gwar i nastrój wesołej biesiady. Krasnoludzi co jakiś czas przybijali kufle w toaście, zanosząc się przy tym tubalnym śmiechem. Jakaś elficka para siedziała spokojnie pod ścianą trzymając się za ręce i popijając wino z bogato zdobionych pucharów. Nikt nie zwrócił specjalnej uwagi na niecodziennego gościa. Jedynie pulchny karczmarz przyglądał mu się badawczym spojrzeniem. W końcu postać podeszła do lady i zamówiła kufel krasnoludzkiego piwa. Oberżysta posłusznie podał trunek nie spuszczając mężczyzny z oczu.

– Nie jesteś chyba tutaj częstym gościem?– Zagadnął.

– Raczej nie.

– Pozwól, że się przedstawię. Jestem Goltor Badinur. Właściciel tej karczmy i tutejszy oberżysta. Nawiasem mówiąc jest to najlepszy lokal w całej Balmatrze. No ale mniejsza ze mną. Nie wiem nic o Tobie przyjacielu. Siądź i przedstaw się.– Wskazał mu stołek przy ladzie.

– Jestem Farathorn Windred. Podróżnik.– Odpowiedział.

– ahhh. Podróżnik. Zaiste ciekawe zajęcie. Ostatnio sporo się ich spotyka. Niestety większość z nich to młodzieńcy, którzy za szybko poczuli w sobie siłę. Najczęściej nie mierzą sił na zamiary.

– Zgodzę się z Tobą Karczmarzu.

– Ale i Ty nie wyglądasz mi na zbytnio doświadczonego w boju czy magicznej sztuce jegomościa. No cóż. Może powinieneś przemyśleć swoją decyzje lepiej.

– Może i tak. A tymczasem pozwól, że dokończę piwo i udam się na spoczynek. To powinno wystarczyć za jedną noc.– Rzucił na ladę mały skórzany woreczek.

– Tak, będzie dość. Drugi pokój na lewo w korytarzu na pierwszym piętrze. Oto klucz.– Wręczył mu dość spory mosiężny klucz, po czym zaczął wycierać ladę. Farathorn udał się do wskazanego mu pokoju. Otworzył drzwi i wszedł. Pokój nie był zbyt duży, ale wystarczający dla jednej osoby. Mężczyzna starannie ułożył kołczan strzał na stole, oparł o krzesło swój długi cisowy łuk. Obok kołczanu spoczął jego krótki mithrilowy miecz z elfickim inskrypcjami. Płaszcz zawiesił na wieszaku stojącym w rogu pokoju. Zdjął grubą skórzaną kamizelkę i odetchnął głęboko. „Nareszcie uwolniłem się na chwilę z tego ciężaru" pomyślał. Spokojnie ułożył się na miękkim posłaniu z nadzieją szybkiego zaśnięcia i zregenerowania sił. Sen przyszedł zaskakująco szybko pomimo dochodzących z dołu okrzyków zadowolenia i biesiady. Światło księżyca nieśmiało wpadało do ciemnej izby w karczmie. Okno w pokoju lekko drgnęło. Do pokoju wślizgnęła się drobna postać. Powieki Farathorna momentalnie podniosły się do góry, na tyle aby mógł niepostrzeżenie przyglądać się rozwojowi sytuacji. Postać poruszała się niemal bezszelestnie. Mężczyzna obserwując włamywacza był pod dużym wrażeniem jego umiejętność. Złodziej zabrał sakiewkę z płaszcza Farathorna i pierścień leżący na stole. Podchodził już do okna, gdy Far uznał że najwyższy czas skończyć tę szopkę. W powietrzu dało usłyszeć się dwa niezbyt głośne świsty i chwilę później zakapturzona postać stała z rękami przykutymi do ściany sztyletami.

– Musisz nauczyć się, że percepcja i zwinność to rzeczy u złodzieja niezbędne. Przyznaję, że z twoją zręcznością jest naprawdę nieźle, niestety percepcja nie jest twoją zaletą. – Powiedział spokojnie Farathorn. Złodziej milczał.

– No dobrze, zatem zobaczmy kto kryje się pod tym kapturem.– Rzekł i podszedł do włamywacza, po czym jednym ruchem ściągnął kaptur do tyłu. Jego oczom ukazała się piękna kobieca twarz. Delikatne rysy i duże brązowe oczy świetnie współgrały z brązowymi włosami wpuszczonymi do środka płaszcza. Całość sprawiła, że Farathornowi odebrało na moment mowę. Zastanawiał się jak nie mógł nie zauważyć, że to kobieta i to w dodatku tak piękna skradała się w jego pokoju. Teraz dostrzegł już w pełni jej piękna sylwetkę, a blask, jaki światło księżyca dawało odbijając się od jej włosów, był wprost oszałamiający. Po chwili milczenia Farathorn wreszcie wydusił z siebie:

– I co ja mam z Tobą zrobić?

– Śmiało. Wydaj mnie władzom! Nie boję się.– Odpowiedziała dumnie.

– Jaka odważna, taka głupia. W dodatku równie piękna.– Powiedział spokojnie.

– No już śmiało! Nie boję się!

– Ciszej. Nie krzycz tak. Po co mają Cię znaleźć? Daj mi się zastanowić.

– Nad czym niby?! I tak oddasz mnie straży.

– Najpierw oddaj mi mój pierścień. Proszę jest dla mnie ważny.

– Co?! Przecież i tak go sobie weźmiesz. Co to za różnica?

– Ahhh. No dobrze. W co ja się znowu pakuję.-Mruknął do siebie.– Zrobimy tak. Ja zabiorę sztylety, a ty od razu nie uciekniesz. Posłuchasz co mam do powiedzenia, dobrze?

– Tak!- Powiedziała gniewnie.

Farathorn powoli wyjął jeden, a następnie drugi sztylet ze ściany. Dziewczyna momentalnie skoczyła w stronę okna. Niestety nie udało jej się uciec. Far już trzymał ją za rękę.

– A myślałem, że zmądrzałaś. Jak chyba udało Ci się zauważyć, również jestem złodziejem. Tylko odrobinę sprawniejszym, więc nie masz co uciekać.

– Ahhh. No dobrze. Mów co chcesz.

– Wspaniale, a zatem mam dla Ciebie pewną propozycję. Może chciałabyś nauczyć się złodziejskiego w fachu w stopniu naprawdę zadowalającym.

– A co ty możesz mi zaproponować? Nauka i tak nic mi nie da.

– Spodziewałem się takiego odpowiedzi. Tylko, że ja nie oferuję zwyczajnej nauki. Proponuję Ci udział w dość ciekawej akcji. Znam namiary na ukryty skarbiec pewnego możnego. I wydaje mi się, że twoja zręczność mogłaby okazać się pomocna w czasie tego skoku.

– Niby dlaczego miałabym Ci zaufać? Skąd wiem, że nie wydasz mnie straży. Nie wiem nawet kim jesteś.

– O święty Kilmanie. Gdzie moje maniery?! Jestem Farathorn Windred. Podróżnik.– Uśmiechnął się szelmowsko i ucałował delikatnie wierzch jej dłoni.

– Almania Fris. No dobrze, ale co ja będę miała z tej wyprawy?

– Pozwolę Ci zabrać tyle złota ile tylko potrzebujesz z tego skarbca.

– No dobrze. Powiedzmy, że się zgadzam. Skąd mam gwarancję, że to nie pułapka.

– Proszę. Weź ten pierścień jako zastaw. Będę czekał na Ciebie jutro w samo południe przed południową bramą miasta. Do zobaczenia.

– Tak, tak!- Powiedziała i z gracją wyskoczyła przez okno. Farathorn położył się spać i nic już tej nocy go nie niepokoiło. Rano zszedł na śniadanie, jeszcze w luźnym stroju. Zagadnął Goltora czy nie wie gdzie w mieście można zakupić dobre strzały i trochę mikstur.

– Czyżbyś wybierał się na jakąś poważną wyprawę chłopcze?– odrzekł Karczmarz.

– Raczej nie, ale przede mną długa droga. Wybieram się do Stirlandu.– Odpowiedział.

– Aż do Stirlandu. No dobrze. Strzały możesz kupić u Zefrina. Najlepszy łuczarz w mieście. Natomiast mikstur może Ci sprzedać ten lekko zdziwaczały gnom Balrion. Mieszka zaraz koło południowej bramy.

Farathorn czym prędzej ruszył zaopatrzyć się na czekającą go wyprawę. Kupił 3 kołczany wierzbowych strzał. U Balriona po lekkich trudnościach udało mu się nabyć dwie buteleczki trucizny do grotów i cały pas mikstur przywracających siły witalne. Wrócił jeszcze na chwilę do karczmy Goltora, żeby zabrać swój łuk, miecz oraz płaszcz. Gdy słońce znajdowało się w zenicie dotarł na umówione wcześniej miejsce spotkania, a tam czekała na niego już poznana dzień wcześniej złodziejka. Teraz mógł przyjrzeć się jej dokładnie. Była niską osobą o prostych, gęstych brązowych włosach delikatnie opadających na ramiona. Jej brązowe oczy pięknie lśniły w świetle słońca.

– Gotowa?

– Tak. Ruszajmy już.– Odparła lekko znudzonym tonem.

– Zatem chodźmy.

I wyruszyli ramię w ramię przez bramę wyjściową z miasta, niespodziewając się co ich spotka na tej wyprawie. Wędrowali blisko pół dnia. Gdy zaczynało się ściemniać postanowili rozbić obóz na skraju lasu, ale tak żeby nie było go widać z drogi. Farathorn poszedł na polowanie. Wrócił z jednym królikiem w ręku. W obozowisku spostrzegł że Almania zdążyła już upolować sporego królika i go przygotować. Zrobiło mu się trochę głupio. Po kolacji ułożyli się do snu. Ustalili warty co 4 godziny. Podczas swojej drugiej warty Farathorn miał dziwne wrażenie że coś go cały czas obserwuje. Siedząc przy ognisku, spostrzegł jakiś błysk między drzewami. Ponadto poczuł dziwny ciepły podmuch wiatru. Wiedział że musi pilnować obozu, ale nie mógł powstrzymać ciekawości i postanowił ruszyć za błyskiem. Gdy tak powoli zagłębiał się coraz bardziej w las, zaczął tracić poczucie kierunku i czasu. Wkrótce jednak się zatrzymał i przyczaił się w krzakach. Zobaczył spore wrota wykute w kamieniu i strzegącego ich orka. Zdał sobie właśnie sprawę, że to jest właśnie cel jego podróży. Nie chciał mówić tego towarzyszce, ale tak naprawdę nie wiedział dokąd idą. Bał się jej to wyjawić tym bardziej że zaczynała ona powoli narzekać na długość wędrówki. Teraz kolejnym problemem stał się powrót do obozu. Na szczęście z pomocą przyszła mu towarzyszka wyprawy, która jak się okazało postanowiła go śledzić. Wrócili wspólnie do obozu i usiedli przy ognisku. Zaczęli ustalać plan działania. Na początek trzeba było obezwładnić strażnika. Farathorn postanowił zabić go strzałą z łuku. Gdy plan został dopięty na ostatni guzik oboje położyli się spać, gdyż potrzebowali sił na jutrzejszą wyprawę. Rano pozbierali całe obozowisko bardzo dokładnie i ruszyli w stronę skarbca wykutego w skale. Farathorn ponownie miał wrażenie, że ktoś lub coś ich obserwuje. Ponadto gdy maszerowali razem z Almanią znów poczuł ten dziwny ciepły wiatr. Był odrobinę skołowany, ale nie dawał tego po sobie poznać. Maszerował równo i pewnie. Gdy po jakiejś godzinie marszu dotarli na miejsce Farathorn szybko wspiął się na pobliski dąb i przyjął pozycję dogodną do strzału. Almania złapała z ziemi dość spory kamień i cisnęła nim na prawo od orka, który momentalnie odwrócił głowę w tamtą stronę. Była to ostatnia rzecz jaką zrobił w swoim zapewne i tak parszywym życiu. Strzała wypuszczona przez Farahtorna trafiła go idealnie w tył w głowy, powodując natychmiastową śmierć strażnika. Mężczyzna dokładnie rozejrzał się po okolicy lecz nie spostrzegł żadnego innego strażnika. Jednakże wciąż nie dawało mu spokoju uczucie bycia obserwowanym. Zszedł powoli z drzewa i razem z Almanią podeszli do kamiennych wrót. Far dokładnie je obejrzał. Nie znalazł żadnych pułapek. Spróbował je przesunąć. Ani drgnęły. Obejrzał je jeszcze raz, centymetr po centymetrze. W pewnym momencie go olśniło.

– Pierścień. Daj mi pierścień.– Powiedział.

– Co?! Przecież miał być mój. Sam tak powiedziałeś!

– Za to co tam znajdziemy kupisz sobie milion takich. Daj go wreszcie.

Dziewczyna niechętnie wręczyła mu pierścień. Farathorn obejrzał go dokładnie po czym umieścił go w zagłębieniu na lewo od wrót. Pasował idealnie. Jednakże nic się nie działo. Far ze złości uderzył pięścią w miejsce spoczywania pierścienia, co spowodowało jego okręcenie wokół własnej osi. Wrota drgnęły. Widząc to Almania szybko złapała za pierścień i wykonała nim jeden pełny obrót. Drzwi otworzyły się przed nimi. Farathorn obszukał jeszcze orka, a zwłoki zaciągnął do groty i wsadził w szczelinę między skałami. Przy pomocy krzesiwa podpalili pochodnie, które Almania wzięła ze sobą. Gdy rozświetlili sobie nimi wnętrze jaskini, przeżyli lekkie rozczarowanie. Była to zwykła zimna i ciemna jaskinia. Było w niej jednak coś co nie dawało Farowi spokoju. Podobnie jak to uczucie, że ktoś ich wciąż obserwuje. Postanowili wejść w głąb tego rzekomego skarbca. Nie wiedzieli co ich czeka tam dalej. Mimo wszystko ruszyli dzielnie ramię w ramię. Jedną rękę mieli zaciśniętą na pochodni, drugą natomiast trzymali w pogotowiu, gotową do wyciągnięcia broni w każdej chwili. Posuwali się ostrożnie i powoli. Powoli znikali w ciemnościach pieczary. Postanowili trzymać się środka tunelu oświetlając pochodniami ściany i drogę przed sobą. Szli wolno, ostrożnie stawiając jedną stopę za drugą. Korytarz zaczął robić się bardzo kręty. Wydawało im się że idą już kilka godzin. W pewnym momencie Farathorn zatrzymał towarzyszkę ręką i zaczął nasłuchiwać. Zamarł na moment w bezruchu, po czym momentalnie pociągnął za sobą Almanię. Sekundę później nad ich głowami przeleciała z głośnym świstem włócznia.

– Skąd wiedziałeś?!

– Mówiłem, że percepcja to najważniejsza broń włamywacza. A teraz cicho i do ściany. Nie podnoś się.

Zamarli dłuższą chwilę w tej pozycji. Farathorn trzymał łuk w pogotowiu, natomiast jego towarzyszka była lekko sparaliżowana całą tą sytuacją. Coś się poruszyło w ciemności. W tym samym momencie 3 strzały wystrzelone jednocześnie przez Farathorna przeszyły ciemność. Dało się słyszeć lekki jęk i dźwięk ciała uderzającego o podłogę. Mężczyzna przywołał do siebie Almanię i powoli ruszyli dalej. Po kilku krokach na podłodze zauważyli całą chmarę pełzających robali.

– Ghul.– Mruknął Far.

Po kilku krokach z ciemności wyłoniła się leżąca na podłodze głowa. Wyglądała jak zgniła. Całe ciało wyglądało jak zgniłe i od dawna spoczywające w ziemi. Z ramion, oczodołów, szyi i boku wystawały mu dżdżownice i inne paskudztwa. Almanię aż wzdrygnęło na ten widok. Farathorn dokładnie obszukał ciało, co jeszcze bardziej obrzydziło jego towarzyszkę. Nie znalazł nic użytecznego, więc ruszyli ponownie w dalszą drogę. Tym razem szli jeszcze wolniej i ostrożniej w obawie przed następnymi dziwnymi stworami. Jednakże jedyne co ich spotkało w najbliższym czasie to małe stadko nietoperzy spłoszone odgłosami kroków. Bohaterowie nabrali większej pewności siebie, choć Farathorna wciąż nie opuszczało to dziwaczne uczucie bycia obserwowanym. Tunel przestał się wić i jakby się rozszerzył. Zwróciło to uwagę Fara, który zachował wzmożoną czujność. Posuwali się powoli naprzód. Badali każdy skrawek podłoża w obawie o ukryte w nim pułapki. Gdy upewnili się że nie ma zagrożeń ruszyli pewnie przez grotę. Almania idąc, kopnęła pewien odłamek głazu. Farathorn nie zdążył zareagować i mały kamień potoczył się do przodu uderzając w jedną ze ścian. Skutek był natychmiastowy. Dwa metry przed nimi wyrósł jak z podziemi słusznych rozmiarów kamienny golem. Walka była nie unikniona. Far i Almania momentalnie odskoczyli na boki i przygotowali broń do ataku. Golem ruszył na nich. Farathorn wypuścił kilka strzał, jednakże te jedynie odbijały się od ciała żywiołaka. Mogłoby się wydawać, że podobny skutek odniósł atak sztyletowy Almanii. Jednakże jeden sztylet utkwił w ciele stwora.

– Mithril. – Zawołała dziewczyna.

Farathorn doznał olśnienia. Przecież mithril to najtwardszy z metali. Momentalnie dobył swego miecza i ruszył na golema. Wspomagany sztyletami miotanymi przez Almanię Far dzielnie walczył z bestią. Co chwilę słyszał jedynie świst kamiennych pięści, mijających go o centymetry. Jedno celne cięcie pozbawiło potwora lewej ręki. W tym samym momencie potwór zadał Farathornowi niezwykle potężny cios w brzuch. Mężczyzna przeleciał kilka metrów i wylądował na zimnej skale. Na chwilę go zamroczyło. Gdy znów zorientował się w sytuacji potwór już sunął na niego z podniesiona w górę prawą ręką. W ostatniej chwili zdołał zasłonić się klingą. Teraz mocował się z kamiennym monstrum i prawdopodobnie byłby przegrał, gdyby nie sztylet który ugodził stwora w potylicę. Golem momentalnie się odwrócił i ruszył na właścicielkę owej broni, która go trafiła. Farathorn natychmiast podniósł się na równe nogi i rzucił się na potwora. Miał jedną szansę i doskonale zadawał sobie z tego sprawę. Przymierzył i jednym celnym cięciem pozbawił stwora głowy. Ciało golema od razu rozpadło się na wiele małych kamyczków, a Farathorn i Almania padli wykończeni na ziemię. Gdy doszli do siebie, zebrali całą broń która nadawała się jeszcze do użytku i ruszyli dalej. Far zastanawiał się skąd dziewczyna miała mithrilowe sztylety do rzucania. Poza tym spokoju wciąż nie dawało mu uczucie bycia śledzonym. Co jakiś czas oglądał się za siebie w nadziei, że dojrzy jakiegoś szpiega. Nic takiego mu się nie udało. Podążali dalej korytarzem. Teraz byli już przygotowani na wszystko. Przynajmniej tak myśleli. Szli powoli i spokojnie. Nagle tunel skręcił ostro w lewo. Stanęli w długim i prostym korytarzu na końcu którego majaczyło niewyraźne światło. Włamywacze ruszyli powoli korytarzem. Starali się iść uważnie. Jednak zapadnia w ziemi była nie do o odróżnienia od reszty podłoża. Farahtorn na nią nadepnął. Ściany zaczęły zbliżać się do siebie. Bohaterowie puścili się biegiem wzdłuż korytarza. Ściany były coraz bliżej. Przez umysły włamywaczy przebiegało tysiąc myśli naraz. Kilka metrów przed sobą zobaczyli ogromną rozpadlinę. Nie dało się jej przeskoczyć. Almania zatrzymała się zaraz przed nią. Nie wiedziała co robić. Ogarniała ją panika. Far na szczęście spostrzegł małe kamienie leżące beztrosko na środku rozpadliny. Od razu zdał sobie sprawę że to iluzja. W pełnym biegu złapał dziewczynę na ręce i przebiegł przez rozpadlinę.

– Skąą… Skąd wiedziałeś?

– Już Ci mówiłem. Percepcja to najważniejsza cecha dobrego złodzieja. A teraz biegnij. Mamy mało czasu.

I puścili się biegiem wzdłuż „zamykającego się" korytarza. Brakowało im już tchu, ale dalej biegli. Obawa przed byciem żywcem pogrzebanym przez skały dodawała im sił w nogach. Korytarz stawał się coraz węższy. Byli już o kilka metrów od światła. Teraz widzieli dokładnie. Przed nimi malowało się dość wysokie sklepienie. Widać było w wykończeniu tego wejścia krasnoludzkie dłuto. Włamywacze przyspieszyli jeszcze bardziej. Od wejścia dzieliły ich już tylko dwa metry, a ściany ocierały się już o ich barki. Farathorn wypchnął Almanię, a następnie rzucił się za nią w światło. Ściany zetknęły się ze sobą tuż po tym jak jego stopa minęła próg. Blask jaki bił z sali oślepił ich na kilkadziesiąt sekund. Gdy już ich oczy przyzwyczaiły się do światła ujrzeli coś nieprawdopodobnego. Znajdowali się w dość dużej sali. Leżeli na bardzo ładnej marmurowej posadzce. Komnata ta przypominała raczej salę zamkową niż skarbiec w środku góry. Trzy grube, zdobione drewnem kolumny podpierały sklepienie. Na ścianach wisiały przepiękne malowidła upamiętniające chwałę dawnych wojowników.

– Pewnie są wiele warte.– powiedziała Almania.

– Pewnie tak. Ale to nie one są celem naszej wyprawy.

Na środku stał dużych rozmiarów pomnik. Przedstawiał on martwego gargulca. Wyglądał na dziwnie spokojnego. Jakby śmierć nic mu nie zrobiła. Jakby miał zaraz wstać i gdzieś odejść. W głębi sali stał dębowy stół. Wyglądał jak stół za którym najczęściej siedzieli lichwiarzy. Był solidny aby móc pomieścić znaczne ilości złota, ale zarazem wykonany z niezwykłym kunsztem i precyzją. Farathorn dokładnie obejrzał stół. Zajrzał do każdej szuflady. Nic nie znalazł. Widocznie właściciel tego miejsca ma sentyment do tego stołu lub jest w nim coś czego nie można dostrzec na pierwszy rzut oka. Mężczyzna podszedł bliżej do gargulca. Dopiero teraz zauważył tabliczkę umieszczoną z przodu posągu. Mała złota blaszka miała coś na sobie wyryte. Farathorn postanowił przyjrzeć się jej bliżej. Napis głosił:

„To nie śmierć skróciła mój pobyt wśród żywych.

To życie sprawiło, że już mnie nie ma.

Jeśli powrócisz mnie do żywych, wiatr ognia będzie zawsze z Tobą.

Pokonaj życie."

– Dziwne.– powiedział Far.

Zaczął przechadzać się po pieczarze. Almania patrzyła na niego, nie wiedząc co robić. Farathorn podszedł jeszcze raz do dębowego stołu. Obejrzał go dokładnie. Szukał jakiejś podpowiedzi, inskrypcji, czegokolwiek. Tymczasem jego towarzyszka zaczęła zdejmować jeden z obrazów ze ściany. Momentalnie podbiegł do niej. Wydarł jej go z rąk i rzekł:

– Nie po to przyszliśmy.

– Przecież powiedziałeś, że będę mogła wziąć co będę chciała.

– Pierwsza zasada złodzieja: Nie można kraść bez celu. Kradniemy tylko to co naprawdę zamierzamy zabrać. Rozumiemy się?

– Nie tak się umawialiśmy.

– Po prostu mnie posłuchaj, a na pewno nie stracisz.

Almania mruknęła pod nosem coś o oszustwie, ale Farathorn już jej nie słuchał. Był zapatrzony w obraz, który wyrwał jej z rąk. Był tam przedstawiony elf, którego zalewała fala morska na statku podczas sztormu. Far doznał olśnienia.

– No tak! Przecież to oczywiste.

– Co jest oczywiste?– spytała Almania.

Farathorn jednak tylko podbiegł do gargulca. Wyjął z kieszeni flakonik z trucizną do strzał i wlał ją do ust posągu.

– Co Ty wyczyniasz?! Przecież to twój ostatni flakonik.

W tym momencie jednak zamilkła. To co zobaczyła było zdumiewające. Na posągu zaczęły pojawiać się pęknięcia. Drobne kawałki skalne zaczęły od niego odpadać. Ukazywały coś jasnego i miękkiego. Almania stała jak wryta. Nie mogła wydusić z siebie nawet słowa. Coraz większe odłamki skał spadały na ziemię. Postać z posągu zaczęła się powoli poruszać. Dały się słyszeć lekkie chrzęstnięcia kości. Nie wywołało to zdziwienia, w końcu to ciało było skamieniałe. Wreszcie oczom bohaterów ukazał się drobny mężczyzna z krótkimi blond włosami. Jeden szczegół jego fizjonomii zwracał dość sporą uwagę. Były to kamienne skrzydła wyrastające mu z pleców. Siedział do nich tyłem i szeptał coś do siebie.

– Przepraszam. – Zagadnęła Almania.

– Co? Ach tak. Kim jesteście?– Zagadnął „posąg".

– Farahtorn Windred, a to Almania Flis. Miło nam Cię poznać.

– Sardil. Jestem Sardil.

– Zatem miło nam Cię poznać Sardilu.

– Dziękuję wam za uwolnienie mnie z tej okropnej powłoki. Niestety została mi jak widzę małą pamiątka– wskazał na skrzydła.

– Jak to się stało, że zostałeś utopiony?

– Widzę, że idealnie rozgryzłeś tą zagadkę. Jestem pod wrażeniem.

– W zasadzie stało się to przypadkiem, gdy zobaczyłem ten obraz. Wtedy zrozumiałem, że woda to życie. I żeby coś się stało z tym posągiem, muszę go zabić, ale nie bronią. Broń nie niszczy kamienia. Tylko trucizna lub czary mogły podziałać. Muszę przyznać, że ktoś naprawdę mocno chciał Cię uwięzić. I miał nietęgi umysł na dodatek. Prawie mu się udało.

– Zaiste tak było. Na szczęście nie udało się to do końca i teraz mogę się zemścić. Achh. Zapomniałbym, czy jest coś co mogę dla Ciebie zrobić za wrócenie mi życia?

– Właściwie to tak. Pokaż mi drogę do dalszej części skarbca i powiedz czym jest wiatr ognia.

– To czego szukasz odnajdziesz pod ruchomym schowkiem. Odwróć spojrzenie. A ognisty wiatr poznasz gdy będzie czas.– Gdy to powiedział zniknął.

– No pięknie, ale nas urządził. Znowu nic nie wiemy.– rzekła Almania.

– Jak to nic? Powiedział nam gdzie szukać przejścia.

– Doprawdy wszystko jasne. Tylko, że on nam nic nie powiedział! Tylko jakieś debilne zagadki!

– Potrzebujesz jeszcze sporo nauki moja droga. Powiedział nam wszystko co trzeba. Jak myślisz czym jest ruchomy schowek?

– Skąd mam wiedzieć?!- Pomyśl. To kolejna ważna cecha złodzieja. Spryt. Do czego coś chowasz, a potem tym poruszasz, żeby zniknęło?

– Szuflada?

– Świetnie. Teraz drugi człon zagadki. „odwróć wzrok". Co to może znaczyć?

– Może spójrzmy na spód którejś z szuflad.

– Świetnie! Widzę, że szybko się uczysz. Zatem do dzieła.– ruszył do stołu i zaczął powoli wysuwać kolejne szuflady. Almania od razu poszła w jego ślady. Po kilkunastu minutach nic nie znaleźli.

– Ale nas urządził ten gość. Nic tu nie ma!- zdenerwowała się Almania.

– Spokojnie na pewno robimy coś nie tak. Musimy się zastanowić jeszcze raz. Przyjrzyjmy się dokładnie temu stołu.– Farathorn zaczął powoli przesuwać palce po krawędziach i blacie. Obejrzał dokładnie cały stół dwa razy. Nic nie znalazł. Jego towarzyszka ze zdenerwowania kopnęła od spodu w mebel i w drewnie nagle powstała dziura. Farathorn momentalnie zniszczył resztę drewna wokół dziury i zajrzał do środka. Nic nie zauważył więc postanowił wsadzić tam dłoń. Niestety nie mieściła się w cienki otwór. Stół był zbyt ciężki aby go przewrócić. Mężczyzna zaczął krążyć po pieczarze, nie zwracając na nic uwagi. W pewnym momencie Almania zaczęła pukać go w ramię.

– Czego?!- krzyknął.

Stała przed nim trzymając w ręku mały poczerniały klucz. Na jej twarz było widać wyraźnie zadowolenie z siebie.

– To właśnie było, pod biurkiem.

– Duże brawa. Dobrze że Cię zabrałem. Teraz musimy znaleźć zamek.

– Nie musimy.

– Co? Jak to?

– Spójrz na pozostałość po posągu. Szczególnie na tabliczkę.

Far przyjrzał się bliżej tabliczce. Litera „t" w słowie wiatr okazała się dziurą do której pasował znaleziony klucz. Almania ostrożnie przekręciła klucz. Piedestał lekko drgnął ale nic więcej się nie stało. Stali jeszcze tak przez chwilę w milczeniu, w nadziei, że coś się wydarzy. Nic się nie działo. Farathorn ze zdenerwowania kopnął w piedestał i zaczął nerwowo kroczyć po grocie.

– I po co to?!- wykrzyknął.

– Spokojnie, na pewno znajdziesz jakieś wyjście z tego.– powiedziała jego towarzyszka.

– Co? Niby jakie?! Sama widzisz, że nawet ten klucz nic nie dał.

– Może jest inny sposób. Może zrobiliśmy coś nie tak. Zastanów się jeszcze raz.

– No dobrze. Spróbujmy jeszcze raz. Co powiedział ten gargulec?

– To czego szukamy znajdziemy pod ruchomym schowkiem. Odwrócone spojrzenie. A ognisty wiatr poznamy gdy będzie czas.

– No dobrze. Już to rozgryźliśmy. Klucz znaleziony. Spójrzmy na tabliczkę.

Podszedł do piedestału i dokładnie przyjrzał się tabliczce. Położył rękę na kluczu i pchnął go do przodu. Klucz delikatnie się zagłębił, ale nic się nie stało. Farathorn zacisnął pieści, żeby powstrzymać się od wybuchnięcia. Aż zbladły mu knykcie. Almania trochę się tym przeraziła. Odwróciła momentalnie wzrok, spojrzała na tabliczkę. Patrzyła na nią tępym wzrokiem. Nagle. Dojrzała to. Ja mogli wcześniej tego nie zauważyć. Przecież widać to jak na dłoni.

– Far.

– Co jest? Co się stało?!

Almania przetarła ręką tabliczkę, wtedy mężczyzna momentalnie dostrzegł o co jej chodziło. Litera „r" w wyrazie śmierć była kolejną dziurką na klucz. Nie zauważyli jej wcześniej, ponieważ była zapchana małym odłamkiem skalnym, który wypadł z ciała gargulca.

– Nic nam to nie daje. I tak nie mamy drugiego klucza. To koniec.– powiedziała Almania.

Farathorn nie słuchał jej. Podbiegł do biurka i wybił dziurę pod szufladami, tym razem z lewej strony. Ponownie pojawiły się problemy z wyjęciem klucza. Almania już stała przy stole, gdy jej towarzysz podniósł się ściskając w ręku mały mosiężny kluczyk. Na jego twarzy malował się naprawdę szeroki uśmiech. Był z siebie niesamowicie zadowolony. Oboje podbiegli do piedestału. Far wsadził klucz do dziurki, po czym ostrożnie go przekręcił. Cokół ponownie drgnął. Teraz mężczyzna popchnął klucz delikatnie do wewnątrz. Wszystko wokół zadrżało. Małe kamyczki zaczęły niepokojąco podskakiwać na ziemi. Farathorn i Almania zbliżyli się do siebie. Piedestał zaczął się odsuwać. Powoli ich oczom zaczęły ukazywać się kamienne schody wiodące w dół.

– To co, idziemy?– powiedział Far.

Almania tylko skinęła głową i ruszyła za nim, w głąb tunelu. Szli ostrożnie, krok za krokiem, stopień po stopniu. Tunel był oświetlony niezbyt mocnym światłem z nielicznych pochodni powkładanych w ładnie ozdobione ściany. Schody te przypominały bardziej te, które można spotkać w bogatych elfickich rezydencjach niż takie wykute w kamiennej grocie. Ogień w pochodniach był prawdopodobnie magicznie podtrzymywany, ponieważ tunel wyglądał na od dawna nie uczęszczany. Z sufitu zwisały gęste pajęczyny, gdzieniegdzie drzemał nietoperz uwieszony głową w dół ze sklepienia. Włamywacze ostrożnie rozglądali się po pomieszczeniu pouczeni wcześniejszymi przygodami w tym miejscu. Farathorn szedł przodem, sprawdzając każdy stopień przed sobą, dokładnie badając wzrokiem każdy centymetr ściany. Schody zmierzały dość łagodnie w dół, korytarz był długi. Droga ciągnęła im się w nieskończoność. Po około dwóch godzinach uciążliwego marszu, zobaczyli na końcu korytarza jaśniejsze światło. Tym razem nie zaczęli przyspieszać, nadal zachowywali zdwojoną czujność. Ku ich zdziwieniu, dotarli bez przeszkód do końca tunelu. Farathorn i Almania stanęli przed wysokim potężnym marmurowym łukiem. Zatrzymali się oboje, by chwilę odpocząć i dokładnie przyjrzeć się owym wrotom. Far powoli przechadzał się od lewej do prawej ściany tunel. Almania sprawdzała podłogę. Powoli dotykała podłoża coraz bliżej przejścia. W pewnym momencie wstała i powiedziała:

– Wszystko w porządku, ruszajmy.

I już chciała przestąpić próg, gdy Farathorn pociągnął ją za rękę, tak, że upadła na ziemię.

– Co Ty wyprawiasz?!- krzyknęła.

– Zastanów się zanim coś postanowisz kobieto. Spójrz co byś wyczyniła.

Wziął garść piasku do ręki i rzucił nią w przejście. Na całej wysokości przejścia ujawniły się cienkie pasy jasnego światła.

– Co to?– powiedziała Almania.

– Lustra. Stara sztuczka. Musimy tylko jakoś obejść te promienie, bo może być kiepsko.

– Co?! Niby jak mamy to zrobić? Jak można obejść prosty promień światła?! Słucham. Ty tu rządzisz podobno.

– Spokojnie. Jeśli dasz mi chwilę ciszy na pewno się uda.

Far zaczął powoli przechadzać się po pomieszczeniu. Nie miał żadnego pomysłu, potrzebował luster lub jakiegoś genialnego sposobu ominięcia promieni. Niestety nie miał ani jednego ani drugiego. Dokładnie rozglądał się po pomieszczeniu. Zajrzał przez przejście do drugiego pomieszczenia. Ponownie dmuchnął garścią piasku. Najpierw z lewej strony, następnie z prawej. Do obu krawędzi dochodziły promienie z zewnątrz. Coś zaczęło świtać w umyśle złodzieja. „Skoro promienie dochodzą z obu stron, to wystarczy zablokować je z obu stron. Teraz muszę jedynie obmyślić jak zakryć te otwory z obu stron."

– Tak!

– Co się stało? Wymyśliłeś coś?– zapytała Almania.

– Jest chyba jeden sposób, ale musimy jeszcze wymyślić jak przymocować twoje sztylety do tej ściany, tak aby się nie poruszyły. Musimy zasłonić każdy promień z obu stron, wtedy mechanizm powinien się nie uruchomić. Masz jakiś pomysł?

– Właściwie to tak.

– Zatem słucham. Co proponujesz?

Dziewczyna momentalnie pobiegła w głąb korytarza, z którego właśnie przyszli. Stał jak wryty, nie wiedząc, co przyszło do głowy jego towarzyszce. Po kilku minutach Almania wróciła, z rękami pełnymi… pajęczyny. Nici były bardzo mocne i niezwykle lepkie.

– To może się udać.– powiedział do siebie mężczyzna. – Do dzieła. Musimy zrobić to bardzo dokładnie, każdy ruch musi być idealnie zgrany w czasie. Zaszliśmy za daleko, żeby się teraz pomylić. Rozumiesz?

– Tak! Przecież nie jestem kretynką. Dam sobie radę.

– I tego właśnie się boję. No dobrze. Jesteś gotowa?

– Bardziej i tak już nie będę Ty marudo.

– Na trzy. Zaczynamy od górnego otworu. Raz, dwa, trzy!

Momentalnie dołożyli sztylety do otworów, idealnie je zakrywając. Stanęli na chwilę w bezruchu, czekając co się stanie. Nic się nie działo.

– Świetnie. Udało się! Teraz bierz pajęczynę i przymocuj ją mocno do przejścia razem ze sztyletem.– zawołał Farathorn.

– Dobra zrzędo, już się biorę do roboty.– odpowiedziała mu zawadiacko.

Zręcznie przymocowali pierwszą parę sztyletów. Z następnymi dwoma poszło im równie gładko. Przyszedł czas na ostanie dwa otwory. Ponowne odliczanie na trzy, ponownie dotknięcie sztyletów do ściany. Nagle Farathornowi drgnęła ręka. Momentalnie docisnął ją drugą dłonią.

– Starzejesz się.– zaśmiała się Almania.

– Mamy szczęście, że nic się nie stało głupia. Dziękujmy Wielkiemu Kilmanowi, że refleks nas nie zawiódł.

– Jakie nas?!- oburzyła się dziewczyna.– Tobie ręce się jak dziecku kradnącemu cukierki ze sklepu. Ja dałam sobie świetnie radę.

– Dobrze już dobrze. Najważniejsze, że nam się udało. Chodźmy już. Pora zakończyć to zwiedzanie.

Ruszyli w głąb nowo otwartego pomieszczenia. Far podpalał kolejno wszystkie pochodnie znajdujące się na kolumnach stojących wzdłuż pomieszczenia. Komnata powoli zalewała się mocnym blaskiem światła z pochodni. Marmurowa sala w kształcie kwadratu w środku góry normalnie zrobiła by na nich ogromne wrażenie, ale dzisiaj nic już nie było w stanie ich zdziwić. Sufit znajdował się na takiej wysokości, że nie było dokładnie widać co się tam znajduje. Pewne było jedynie, że jest tam jakieś malowidło. W niektórych miejscach dało się widzieć delikatne strużki światła, wychodzące, z litej skały, to wszystko nadawało temu pomieszczeniu pewnego rodzaju magii. Na ścianach widniały przepiękne płaskorzeźby przedstawiające piękne nimfy, boginie, królowe elfickie. Przeciwna ściana była ozdobiona wizerunkami wielkich wodzów i wojowników podczas swoich największych triumfów. Był tam m.in.: Halmon z Begresu walczący z ogromnym górskim trollem, Król Mardian IV po zwycięskiej bitwie na wzgórzu Galband. Almania i Farathorn przez moment podziwiali dzieła sztuki, ale za chwilę się przebudzili i powrócili do prawdziwego celu swojej wizyty. Spokojnie rozejrzeli się po reszcie pomieszczenia. Dziewczyna wreszcie doceniła trudy tej wyprawy, zobaczyła wreszcie to co miała obiecane na początku wyprawy. Złoto. Całe góry złota i klejnotów. Almania już wyciągała ręce po łupy, gdy nagle z boku ktoś złapał Ją za rękę.

– Stój! Nie po to przyszliśmy.

– Jak to nie?! Kpisz sobie ze mnie? Obiecałeś mi tyle złota, ile zdołam wynieść. Co to ma znaczyć? Zostałam oszukana?!- dziewczyna kipiała ze zdenerwowania.

– Nie gorączkuj się tak. Dostaniesz to czego chciałaś, tylko naucz się tej jednej ważnej złodziejskiej zasady. „Prawdziwy złodziej wynosi tylko to, co naprawdę miał na celu ukraść". Zabieranie wszystkiego co popadnie, to nie to samo co kunsztowna sztuka złodziejstwa. Nie przestrzegając tego prawa, stajesz się zwykłym rzezimieszkiem, nic nie wartym śmieciem.

– Oszczędź sobie tej gadki dziadku. Powiedz lepiej po co przyszliśmy i dawaj moje złoto.

– No dobrze moja droga, jak wolisz. Szukamy małej szkatułki, możliwe, że będzie szklana albo z bogato zdobionego elfickiego drewna, mocne okucia, magiczna aura będzie bić od niej bardzo silnie. Nie próbuj jej otwierać. Pod żadnym pozorem!

Almania posłusznie kiwnęła głową i oboje ruszyli na poszukiwania owego schowka. Kobieta wyczuła powagę, w głosie swojego kompana i tym razem postanowiła wziąć sobie do serca jego zakaz. Zaczęli oboje przeszukiwać salę, centymetr po centymetrze. Po około pół godzinie poszukiwań, spotkali się na drugim końcu komnaty.

– Znalazłaś coś?

– Niestety, a jak u Ciebie?

– Niewiele lepiej.– Farathorn wyraźnie posmutniał.

Nagle, jakiś słaby błysk dotarł do oka Almanii. Momentalnie się odwróciła, w stronę skąd nadeszło owo światło. Zobaczyła ją. Malutka szklana skrzynia. Złapała Fara za rękę i zaciągnęła w tamto miejsce. Pudełko stało na malutkim piedestale wykonanym z alabastru, w jej wnętrzu widać było malutki pierścień z białego materiału, którego Almania nie znała.

– To jest właśnie cel naszej wyprawy moja droga.

– To? Ciągnąłeś mnie tutaj, nie pozwalając wziąć złota, po ten mały, nic nie wart pierścionek?

– Nawet nie wiesz jak bardzo się mylisz. To jest warte więcej niż całe złoto z tego skarbca. Zresztą zaraz sama się przekonasz. Daj mi mój pierścień na chwilkę, proszę.

Dziewczyna posłusznie podała mu obrączkę. Farathorn obejrzał ją dokładnie, obrócił kilka razy między palcami. Następnie przyłożył pierścień tam gdzie powinien być zamek skrzyni. Z pojemnika wydobył się nagle niezwykle jasny blask niebieskiego światła. Po chwili wszystko ustało, a oczom Almanii ukazał się piedestał, na którym leżał sam pierścień. Szklana obudowa rozpłynęła się w powietrzu jakby nigdy nie istniała.

– Co to jest?– zapytała kobieta.

– To jest moja droga towarzyszko, jeden z najpotężniejszych artefaktów złodziejskiego świata. Klucz Króla. Słyszałaś może coś o nim?

– To, to… To jest TEN Klucz Króla?

– Dokładnie ten sam. Teraz już wiesz, że mogę Cię wynagrodzić za twoją pomoc, tak sowicie jak tylko będziesz tego chciała. Klucz Króla, od dawna poszukiwany, potrafi otworzyć każdy zamek, bez względu na jego zabezpieczenia, pułapki, stopień zaawansowania, starość. Teraz możemy zrobić wszystko. Wracajmy moja droga.– Farathorn podziwiał pierścień na swoim palcu. Ruszyli powoli w stronę wyjścia. Gdy szli spokojnie przez rozświetloną salę, nagle Farathorna przeszył dreszcz niepewności. Nim zdążył zareagować, z drzwi wejściowych odpadł jeden ze sztyletów pozwalających im wejść do tego pomieszczenia bez alarmowania nikogo. Ostrze uderzyło z głuchym brzdękiem o posadzkę. Komnata momentalnie wypełniła się dymem. Uformował on wir na środku pomieszczenia. Z kłębów dymu wyłoniła się ciemna postać. Był to wysoki elficki mag, częściowo w formie duchowej.

– Nie interesują mnie wasze zamiary. Przekroczenie progu tego skarbca będzie ostatnią rzeczą jaką zrobicie w swoich nędznych żywotach.– powiedział.

Między jego rękami zaczęła formować się kula energii, inkantacja zaklęcia niosła się echem między kolumnami. Farathorn momentalnie odskoczył w bok, gdy ognisty pocisk pomknął w jego stronę. Natychmiast niemal skrył się za jedną z kolumn, to samo zrobiła Almania. Z tą różnicą, że jej kolumna była z po przeciwnej stronie. Kiwnęli do siebie głowami i jednocześnie wychylili się zza filarów. Farathorn wypuścił w przeciwnika dwie strzały, natomiast jego piękna towarzyszka cisnęła we wroga długim mithrilowym strzyletem. Mag zatrzymał sztylet bez problemu zaklęciem tarczy. Jednej ze strzał udało się delikatnie zranić przedramię adwersarza.

– Zapłacisz mi za to!- wykrzyknął czarodziej.

Cisnął niebieską kulą energii w Almanię, która nie zdołała się uchylić. Oberwała w brzuch. Cios odrzucił ją wstecz na jakieś pięć metrów. Farathon widząc to nie potrafił powstrzymać gniewu. Umoczył dwa groty w resztce trucizny. Wyszedł z kryjówki i stanął twarzą w twarz ze swoim wrogiem. Był gotowy nawet umrzeć. Mag rozpoczął inkantację, Far momentalnie naciągnął obie strzały na cięciwę najmocniej jak zdołał i wypuścił. W tym samym momencie jego przeciwnik ukończył czar i cisnął nim w naszego bohatera. Farathorn oberwał magicznym pociskiem w prawą pierś. Powoli upadł na kolana. Jego strzały zraniły wroga w prawe ramię i lewe ucho. Niestety rany nie były zbyt poważne. Far nie miał sił na dalszą walkę. Powoli opadał na posadzkę. Nagle poczuł z tyłu uderzenie gorącego powietrza. Obejrzał się za siebie, aby zobaczyć co wywołało ten podmuch. Pod sklepieniem korytarza z którego przybyli szybował złocisty feniks. Farathorn ledwo czując kończyny sięgnął do paska po mikstury przywracające siły witalne. W tym czasie ptak niesamowicie szybko pofrunął do maga i zaczął zataczać wokół niego kręgi. Zdezorientowany elf próbował ciskać w niego jakieś zaklęcia, nie przynosiło to jednak skutku. W pewnym momencie wokół ich przeciwnika wytworzył się ognisty wir, który całkowicie go pochłonął. Farathon leżąc na posadzce z flakonem w ręku nie mógł wyjść w podziwu dla siły ich nowego sprzymierzeńca. Mag ostatkiem sił rzucił zaklęcie, które naruszyło konstrukcje sklepienia, gdy w nie uderzyło. Far niewiele myśląc wychynął zawartość buteleczki, podbiegł do Almanii i wlał jej do ust zawartość. Następnie oboje zaczęli uciekać z walącego się skarbca. Biegli, ile tylko mieli sił w nogach. Po drodze minęli salę z pamiętnym biurkiem i gobelinem, oraz miejsce pojedynku z kamiennym golem. Nigdzie jednak się nie zatrzymywali, pędzili na złamanie karku. Opadali już się z sił. Skręcili w prawo, a ich oczom ukazało się wyjście. Teraz nie liczyło się zmęczenie czy też nierówności terenu. Byli już o dziesięć może piętnaście metrów od ucieczki, z tego okropnego miejsca. Wyskoczyli przez bramę pieczary, padając na twarz ze zmęczenia. Leżeli przez chwilę w bezruchu zbierając siły. Podnieśli się i usłyszeli za plecami okropny huk i nagle wejście się zapadło. Far i Almania spojrzeli po sobie.

– Jesteś cała?

– Tak. Udało nam się nie mogę w to uwierzyć. Naprawdę żyjemy i mamy Klucz Króla.

Farathorn dopiero teraz zdał sobie sprawę, że zostawił swojego wybawcę w środku tej śmiercionośnej pułapki. Spojrzał na pierścień i ogarnął go nieprzebrany smutek. Nagle jednak poczuł na ramieniu niesamowicie gorący uścisk. Obejrzał się przez ramię, na jego ramieniu siedział feniks, ten sam, który ich uratował.

-Ccco to?– zapytała niepewnie Almania.

– To jest nasz wybawca. Zaraz, chwileczkę. Przecież to jest Ognisty Wiatr. To o Tobie mówił nam Sardil prawda?

Feniks tylko lekko skinął głową. I delikatnie zbliżył się do Farathorna.

– Chyba powinienem go przygarnąć. Maltoss.

– Maltoss? Co to znaczy?– zagadnęła dziewczyna.

– Właśnie Ognisty Wiatr. Wiesz co Mała. Masz. Zasłużyłaś.– rzucił jej Klucz Króla.

– Naprawdę?

– Tak. Dla mnie najważniejsza nagroda to Maltoss, a Tobie obiecałem pewne korzyści z tego wypadu. Nie pamiętasz?

– Pamiętam, ale to naprawdę bardzo piękny dar. Nie wiem czy sobie poradzę z nim.

– Dasz radę. Zdolna jesteś. Teraz chyba pora żebyśmy się rozstali. Moje ścieżki kierują się do Stirlandu, a Ty pewnie zechcesz wrócić do Balmatry.

– Właściwie to nie bardzo. Nic mnie tam nie trzyma. Pozwól mi wyruszyć z Tobą.

-Ehhh mam za miękkie serce. Dobrze, ale bez brawury proszę. Rany zaczynam gadać jak mój stary, zrzędliwy mistrz. Ruszajmy Almanio i Maltossie.

I ruszyli na północ, do portowego miasta Stirlandu. Feniks krążył nad ich głowami pilnując ich bezpieczeństwa w czasie podróży.

Koniec

Komentarze

"Noc była wyjątkowo ciemna z powodu zasłonięcia Księżyca przez chmury."

Mniej więcej w tym momencie poddałam się. Wybacz.

Smutna kobieta z ogórkiem.

Okej, dzięki za próbę. Tak, sądzę. Tekst pisałem dość dawno, kilka lat temu. Chciałem zobaczyć co ludzie myślą. Jak narazie wiem, że szału nie ma. Może dalej jest lepiej. Feralne zdanie zniknęło. Dzięki za opinię. :)

Miałem wypisać błędy, ale poddałem się. Tekst do totalnej przeróbki. Powtórzenia, niewłaściwy zapis dialogów, interpunkcja, a nawet błędy ortograficzne. Słabo.
Pozdrawiam

Mastiff

Dzięki. Przeczytałem to jeszcze raz. Interpunkcja faktycznie mocno kuleje. Powtórzeń zauważyłem więcej niż wcześniej. Ortagraficznych błędów się nie dopatrzyłem, naprawdę. Przydałaby się pomoc przy wytłumaczeniu jaki powinien być zapis dialogów. Pisanie tego sprawiło mi sporą frajdę wtedy i nie chciałbym sobie tak odpuścić. Jednocześnie chcę poprawić ta chałowatę części, które miały tu miejsce. Przy tak dużej porażce interpunkcyjnej i tej w formie nie pytam nawet o fabułę. Proszę o jakieś wskazówki :)
Pozdrawiam

Tu, w tym wątku założonym na Hyde Parku przez Selenę, masz wszystko (np. o dialogach), w tzw. pigułce - Wskazówki dla piszących. Poczytaj sobie.

Pozdrawiam i połamania klawiatury:)

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Kilka przykładów z brzegu:

"Zajęła miejsce w fotelu wolno stojącym w rogu zatłoczonego pomieszczenia". Niezręczne sformułowanie. "Samotnie stojącym" brzmiałoby o wiele lepiej.

" Krasnoludzi co jakiś czas przybijali kufle w toaście". Przybijali do czego? Do stołów? Określenie również niezręczne. Mozna napisać... ja wiem... "stukali się kuflami", choć to tez nie bardzo brzmi...

"tubalny śmiech" - gromki proponowałbym.

" Nikt nie zwrócił specjalnej uwagi na niecodziennego gościa" - na czym polega jego niecodzienność? Bo jeśli ktoś jest niecodzienny, raczej wszyscy zwracają na jego uwagę.

"W końcu postać podeszła do lady i zamówiła kufel krasnoludzkiego piwa. Oberżysta posłusznie podał trunek nie spuszczając mężczyzny z oczu." Słowo "postać" sugeruje kobietę. A tu jednak nie.

W języku polskim nie piszemy zaimków ty, tobie z dużej litery - chyba że grzecznościowo w liście.

„Nareszcie uwolniłem się na chwilę z tego ciężaru" pomyślał. Uwalniamy się OD ciężaru. Poza tym, zapis przemyśleń wewnętrznych bohatera jest niewłaściwy. Albo cudzysłowy i myślnik, albo bez cudzysłowów z przecinkiem.

A to dopiero początek. Dalej się nie wgłębiałem.

Pozdrawiam i życzę (jak morgoth) połamania klawiatury.

Przyznaję, że nie czytałam tekstu, ale za to przejrzałam komentarze i (że czepialska z natury jestem) powiem, że nie widzę nic złego w "tubalnym śmiechu", oraz że moim zdaniem słowo "postać", pomimo że samo w sobie jest rodzaju żeńskiego, wcale nie oznacza dla mnie, że rzeczona postać musi być kobietą. Można na przykład pisać o zamaskowanej postaci przemykającej pośród cieni, która okazuje się jak najbardziej męskim skrytobójcą. Czy coś. Kwestia gustu, jak mniemam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Tubalny - o glosie, dzwieku: glosny i niski (za: SJP PWN). Czy smiech moze byc tubalny? Moze i tak, ale mi - nie pasuje.
W "dwuzdaniu" z postacia, zacytowanym przeze mnie, rozdzwiek miedzy pierwszym czlonem a drugim jest zbyt wyrazny, jak dla mnie.
Nie chodzi mi o slownikowe spory, a o niezrecznosc sformulowan. 

Pozdrawiam.
p.s. Wszystkie komentarze z definicji odzwierciedlaja gusta ich autorow. Jak mniemam. 

Hah, nie mogę się powstrzymać. ; P

"p.s. Wszystkie komentarze z definicji odzwierciedlaja gusta ich autorow. Jak mniemam."
Niekoniecznie, jeśli piszemy o odgórnie ustalonych zasadach stylistycznych, gramatycznych, ortograficznych, interpunkcyjnych itp. ; )

Bo komentarzy, jak na mój gust, są dwa rodzaje. Jeden w stylu: 'Drogi Autorze, "wniebogłosy" nie pisze się "w niebo głosy", a kwestie dialogowe zaczynamy od nowego wiersza.', zaś drugi typu: 'Podobało mi się Twoje opowiadanie, bo ma klimat i ciekawe postacie.'. Pierwszy rodzaj jest obiektywny, drugi subiektywny.

No ale dobrze, koniec dygresji. Bo ewidentnie mam dzisiaj dzień na spieranie się ze wszystkimi i na każdy temat...

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Alez joseheim, ja zaczynam lubic te nasze wirtualne rozmowy ;-)
Nie rejteruj!
p.s. Nie jestem specjalista, polonista, ortografista ani tym bardziej stylista ;-) Zawsze pisze tylko o tym, co mnie razi w moje cztery oka ;-)
I z gory przepraszam za brako polskich "u" - mam niepolski komputer i wciskanie alt+o poza Wordem nic nie daje niestety...

Pozdrawiam  i dobrej nocy zycze -  do nastepnego przeczytania.
007 

Ja będę miał kilka dogłębniejszych uwag do tekstu, pomijam już byki, powtórzenia, czy inne gafy Autora, bo to mu koledzy i koleżanki wytknęli. Tak na marginesie, to po zobaczeniu błędów zacząłem wątpić, ale jednak przebrnąłem przez cały tekst. Powód był o tyle dziwny, co prostacki. Zrobiłem to jedynie z ciekawośći, czy główny bohater zerżnie tę elfkę. Niestety, zawiodłem się :(

Ale przejdźmy do sedna. PO pierwsze, dialogi są sztywne. NIe umiem podać definicji sztywności dialogów, ale to czuć w czasie czytania. Brakuje im jakiegoś życia i polotu.
Sprawa druga, to masa niedopowiedzeń. Skąd główny bohater miał pierścień? Z tekstu wynika, że nie bardzo wiedział, w jakim celu go ukrywa, czemu jest tak ważny. Świadczy o tym fakt, że dał go towarzyszce tak o, po prostu. A poczatkowo mówił, żeby mu go oddała, bo to dla niego cenny przedmiot. Brakuje tu jakiejść historii, że otrzymal go od kogoś tam, kto powiedział, że ten klejnot pomoże mu zdobyć największy artefakt w złodziejskim świecie.

To samo z feniksem. Też nie wiadomo co to za stworzenie, dlaczego im pomogło, kto go stworzył, czemu się pojawił? Za wiele niedomówień.

Dalej, tych zbiegów okoliczności jest trochę za wiele jak na jedną przygodę. Tu przypadkiem znaleźli jaskinię, zaraz później fuksem otworzyli wrota, kopnęli kamień i powstał kamienny golem itp. itd. Za dużo tego stanowczo, przez co opowiadanie staje się mało wiarygodne.

Osobiście lubię klimaty fantasy i ten tekst coś w sobie ma, przygoda, gdyby była lepiej poprowadozna, ciekawiej opowiedziana, mogłaby wciągnąć. A tak, pozostaje niesmak i niedosyt. I szkoda, że nie przeleciał elfki...

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

No, szkoda ;-)
Ale, ale - nie wiem, czy nie powtorze tematu juz zaistnialego w przeszlosci - w nawiazaniu do komentarza Fasa: czy byl juz kiedykolwiek konkurs opowiadan SF/fantasy dla doroslych? Takich z momentami i w ogole?
Bo jesli nie, to moze?

Pozdrawiam,
007 

Był. "Harem", czyli opowiadanie z nutą erotyki w tle.

Przejrzalem kilka stron i poszukalem mlotka, zeby sie w glowe walnac. Sory za durne pytanie. Ciekaw jestem czy bedzie edycja 2012...?

Szału nie ma. Dialogi sztywne, fabuła nie porywa. Niestety, w dzisiejszych czasach trzeba naprawdę niesamowitych umiejętności i pomysłu, żeby napisać porządne klasyczne fantasy. Toboe takich umiejętności brakuje

Nowa Fantastyka