- Opowiadanie: MałaWiedźma92 - Kaprys

Kaprys

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Kaprys

Lustro, owszem – odbija Twoją twarz, to oczywistość.

 

Lecz jaką masz gwarancję, że nie przechwyci Twojej duszy?

 

 

~*~

 

Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się nad prawdziwością swojego życia? Jego sensem, istotą, celem? Najprawdopodobniej tak. Nie wyciągnąłeś z tego zapewne wniosków. Po cóż, skoro beze mnie jesteś nikim?

 

Czy kiedykolwiek ktoś potraktował cię jak rzecz? Zapewne zaprzeczysz. Lecz jesteś nią dużo bardziej, niż ja. Istnieję jako materia nieożywiona, przedmiot, który ma odbijać Twoją twarz, ciało, oczy. Pozornie. Cienka warstwa szkła, pokryta srebrną krwią.

 

A jednak mam więcej ludzkiego charakteru niż którykolwiek człekokształtny.

 

Rzuciłeś mi wyzwanie, choć sam nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy. Chcesz postąpić przeciwko mnie, lecz ja wiem. Wiem wszystko.

To ja podejmuję decyzję. Ja i nikt inny.

Moje dziecko…

 

 

~*~

 

Światło poranka oświetla drogę młodej, nagiej dziewczynie jadącej konno najgorszą, lecz zazwyczaj najbardziej zaludnioną ulicą Valtairy. Panna jedzie stępa, jest więc niezłą atrakcją i absolutnie wyróżniającą się personą, tym bardziej, że każdy może się przyjrzeć dokładnie. Nie zależy jej jednak na tym, by pozostać w ukryciu. Wręcz przeciwnie.

 

Gdyby była normalną osobą, każdy zapewne uznałby ją za wariatkę, zostałaby zamknięta w lochach za obnażanie się w miejscu publicznym, czy chociażby wychłostana na rynku pod Brązowym Drzewem, stając się jeszcze większym widowiskiem. Stwierdzenie jednak, że nie jest zwyczajną obywatelką nasuwa się samo, co z resztą jest zgodne z prawdą. Dziewczyna, a właściwie już kobieta, to córka największego i jednocześnie najbardziej nadętego hrabiego w dziejach Verimanu, Atanazego DiMericulio, a przejażdżka ulicami Największego Miasta ma być karą za odmowę poślubienia następcy tronu, rozpocząć się ma o świcie i skończyć po południu, dokładnie w momencie, gdy książę Igniss skonsumuje już swój podwieczorek.

 

Z jej miny ciężko jest coś wyczytać. Nikt nie przypuszcza, że dziewczyna wykona tak odważny krok i postawi na swoim. Ona jednak wie, że jeśli wygra z ambicjami ojca i innych, którym zależało na ożenku, będzie wolna, tak jak stanowi to prawo Actranu. Biedna, ale względnie niezależna. Bez hańby, z tytułem szlacheckim i koneksjami. Ojciec wyrzeknie się jej w momencie gdy tylko założy coś na siebie. Choć może wcześniej, dziewczyna nie ma co do tego pewności.

 

Alaina byłaby bardziej zadowolona, gdyby nerwowa kasztanka nie wierzgała aż tak bardzo, kiedy widzi nielicznych przechodniów, wlepiających wzrok w jej nagą właścicielkę. Kobieta boi się, że gdy przechodniów pojawi się więcej na ulicach, koń stanie się jeszcze bardziej narowisty, zrzucając ją jednocześnie ze swojego grzbietu.

Lęk nieco nieuzasadniony.

 

Około południa jej obawy okazują się bezpodstawne. Za to w letnim upale robi jej się coraz bardziej słabo, jasna skóra, osłonięta jedynie długimi, rudymi włosami, pokrywa się czerwonym nalotem, a wewnętrzna strona ud jest boleśnie obtarta. Mimo to hrabianka trzyma się prosto, a im bliżej znajduje się zamku, tym szerszy jest jej uśmiech. Stara się nie zwracać uwagi na wpatrujących się w nią mężczyzn. Wie, że staje się miejską legendą i zaczyna się wręcz zastanawiać, czy znajdą się inne, równie śmiałe dziewczęta, które nie będą chciały podporządkować się woli rodziny.

Żadna jednak nie jest aż tak zdesperowana jak Alaina, zupełnie nieprzystosowana do życia dworskiego, inna niż ojciec, nie tylko z charakteru, ale przede wszystkim – wyglądu. Urodą przypominająca rudowłosą i jasnooką matkę, jednak o rysach niepodobnych ni do niej ni do rzekomego ojca.

 

Niemal wyrzutek, o dzikiej naturze. Jedyna jednak córka rodu DiMerculio. Cóż z tego, że nieformalnie odmówiono jej uznania. Złe wspomnienie czynu, który nie został udowodniony miał się stać dobrą inwestycją, jaką są zazwyczaj córki. Paktem łączącym ledwie hrabiego z samym władcą. Sam zaszczyt dla rodu.

 

Pamięta chwilę, w której dowiedziała się jak wiele zawdzięcza swojemu przyszłemu mężowi, którego zna, choć słabo, od dzieciństwa. Jak bardzo wielką szansę otrzymuje ona i jej rodzina z marnym pochodzeniem. Jak bardzo obraźliwa staje się dla niej ta łaska. Jak szybko odmawia, kiedy na horyzoncie pojawia się ojciec – nie ojciec, który odpowiada za nią. Jak efektownie wkracza jej przyszły – niedoszły, lecz już przyrzeczony narzeczony. Gdy przypominają jej się słowa zmarłej matki o jedynej możliwości, gdy narzucą jej małżeństwo.

 

Śmiech Ignissa, równie ognisty jak jego imię, brzmi jej w głowie niczym gong, gdy mija kolejną zakrzywioną ulicę Valtairy, miasta tradycyjnie zbudowanego na planie koła. Z kolistymi ulicami i zamkiem w samym środku, dokładnie w miejscu, gdzie architekt wbija cyrkiel na planie. Z okrągłą sypialnią królewską na trzecim piętrze, sercem miasta i kraju, gdzie w przyszłości mogłoby być jej okazjonalne miejsce do spania. Ale ona tego nie chce. Nikt nie będzie wybierał za nią. Dzika natura, dokładnie taka jak jej matki.

 

Nigdy nie spełniały oczekiwań Atanazego.

 

Gdy w końcu haniebna przejażdżka się kończy, przeraźliwie głodna, nieco pokaleczona i spragniona Alaina nie jest w stanie zejść sama z konia. Strasznie osłabiona, z racji niedawno przebytej choroby chwieje się, gdy idzie w stronę Ignissa. Obecnie Regenta Ignissa, gdyż jego królewski ojciec leży złożony ciężką chorobą w sercu Actranu i nie wiadomo, czy kiedykolwiek się z niej podniesie. Ma jednak uśmiech na twarzy. Szeroki, choć nieco przygaszony zmęczeniem. Nie jest w stanie się nawet ukłonić, a ceremoniał dworski każe jej wykonać pełny ukłon, z odpowiednim ułożeniem sukni, której z racji sytuacji nie ma na sobie.

 

Stara się jednak. Nawet nie wychodzi jej to groteskowo, ale korzysta z pomocy dwórki.

Igniss ma minę, jakby doskonale się bawił jej wstydem, który mimo hardego spojrzenia i uśmiechu maluje się na bordowych policzkach dziewczyny

 

Temu, jak wjeżdżała na okrągły plac zamkowy przyglądał się chyba cały dwór. Cały dwór podziwia więc jej zgrabne biodra, płaski brzuch, długie proste włosy, zakrywające piersi. Widzi błyski szyderstwa i jednocześnie – uznania w oczach dworzan. Wie, że po czymś takim nie opędzi się od propozycji niekoniecznie moralnych ze strony obu płci. Nie zamierza jednak zostać, posiada własny plan na życie. I własne oszczędności odłożone na tą okoliczność.

Ma talent magiczny, zostanie więc magiem. Zdaje sobie z tego sprawę, że to będzie ciężkie – żyć po swojemu, sama, na przekór wszystkim. Jaka to jednak jest satysfakcja… Gdyby nie miała żadnej perspektywy nigdy by się na to nie zdecydowała. Nie jest głupia, mimo całej swej naiwności.

 

Igniss, ku jej zdziwieniu odsyła cały dwór, łącznie z jej ojcem. Gestem nakazuje dziewczynie, by się zbliżyła, może to uczynić, choć są obserwowani z galerii dookoła placu. Robi to już sama, puszczając konia samopas. Od razu przejmują go królewscy stajenni.

 

– Widzę, że jestem ci, pani aż tak bardzo nienawistny, że w końcu wykorzystałaś jedyne wyjście z tej sytuacji. Prawo zwyczajowe… Cóż, nawet ja muszę się przed nim uchylić Nie boisz się jednak, pani, samotności? Ojciec wyrzeknie się ciebie – mówi na wstępie, podając jej kubek wody. Jest autentycznie otwarty, pozbywszy się swojej arystokratycznej naleciałości. Ma wzrok szczery, nie wyniosły, jak zawsze. Nie lustrując jej ciała z góry na dół, jak każdy mężczyzna w mieście, tylko patrząc prosto w oczy.

 

Cóż, napatrzył się już wcześniej.

 

– Tylko prawo zwyczajowe pozwoli mi na realizację moich pragnień – odpowiada mu. Ma chłodny głos, pełen rezerwy i niepewności. Nie ufa mu.

– Jakież są wiec twoje pragnienia? – pyta.

– Jeśli ci je, panie, zdradzę nigdy się nie spełnią, gdyż zrobisz wszystko, by pokrzyżować mi plany.

Dziewczyna przyjmuje złośliwy ton głosu.

– Uważaj, bo zapominasz z kim masz do czynienia, pani. Jesteś młodsza ode mnie, rzadko bywasz na dworze, nie wiesz, jak bardzo jedno słowo może zmieniać przyszłość – śmieje się regent. Wszystko powoli zaczyna wracać do normy – jego głos odzyskuje znajomy zaśpiew, gesty nabierają wyniosłości. Pstryka palcami, wychodzi służba z płachtą materiału. Nie ma czasu, by zakładała suknię.

– Odziej się – dodaje, ale odwracając się muska wzrokiem jej sylwetkę. Choć powinno być wszystko jedno, jest jej jeszcze bardziej wstyd.

 

Gdy jest gotowa, Igniss na powrót wzywa tylko swoją radę. To oni są niemymi wykonawcami jego politycznych wyroków, tych bardziej i mniej oficjalnych. Ministrowie, skrytobójcy… W sumie dwunastu, a wśród nich jest ojciec Alainy. Dziewczyna nie musi się im więc kłaniać.

 

Werdykt zostaje ogłoszony – jest wolna. Zaczyna płakać ze szczęścia. Czeka jednak aż ojciec się jej wyrzeknie, a tak dzieje się zazwyczaj, jest następstwem. Właśnie ma się to stać, kiedy regent każe mu zamilknąć. Alaina ma złe przeczucia.

 

– Mam prawo jeszcze do jednego – mówi – to twoja jedyna córka Atanazy? – pyta.

Dostaje odpowiedź twierdzącą. Jeszcze.

– Skoro to twoja jedyna córka, mam prawo wykorzystać inne prawo zwyczajowe. Prawo pierwszego pocałunku – mówi. Hrabianka nie wierzy własnym uszom.

Prawo pierwszego pocałunku łączy poddaną i króla niemal jak małżeństwo. Król wie, co robi jego poddana, czuje to, co ona. Nigdy nie jest już wolna. A co najważniejsze, nie ma już prawa wyboru. Jest to więc jednoznaczne z małżeństwem, choć widnieje w niepisanym prawie Verimanu, jako niewiążące w matrymonialnym znaczeniu tego słowa.

Regent nie ma władzy tylko nad jej duszą. Ostatnim bastionem świadomości. Nie może zmusić Alainy do miłości, choć uczynienie jej ciała uległym nie będzie stanowiło dla niego większego wysiłku.

– Nie jesteś, panie, królem – odpowiada spanikowana już trochę hrabianka. Wie jednak, że to nie ma już znaczenia. Regent reprezentuje króla, dziedziczy jego moc, tym bardziej, że jest jego dzieckiem. Następcą tronu. A ona nie może odmówić.

Ironia losu.

Gdy do niej podchodzi, mówi:

– Możesz mieć moje ciało, ale nigdy nie dostaniesz się do mojej duszy. Więzisz mnie, miej litość… – błaga, jednocześnie nazywając oczywistość.

– Zbyt późno już na to, byłaś zbyt wielkim wyzwaniem, a ja nie mogę się już wycofać, by wyjść z tego z twarzą – odpowiada jej przepraszająco.

– Dobrze. Zrób to więc – dodaje dziewczyna chłodno. I przeklina tę chwilę z całego serca.

Książę wkłada w pocałunek całego siebie, Alaina czuje jego świadomość napierającą na umysł. W końcu nie może się już bronić przed magią silniejszą od niej samej. Mdleje.

Atanazy zaciera ręce. Jednak wyszło na jego. Nie może już jednak kontrolować dziewczyny. Jest wolna, choć prawnie zachowuje swoje dziedzictwo.

Nie docenił księcia.

 

 

~*~

 

Słońce odbija się w srebrnej tafli lustra, padając zniekształcone na przeciwległą ścianę. Igniss wpatruje się w nie, ale nie wie co myśleć. Przeklęte, pechowe, niewzruszone lustro. Chciałby nazwać je przedmiotem, nie potrafi jednak. Wie, że ma ono własną świadomość.

Regent patrzy na powód choroby ojca. Własny, odrębny byt pożerający jego duszę. Rzuca w niego kamieniem, wziętym ukradkiem z dziedzińca, bez przekonania jednak. Robił to już wielokrotnie. Srebro Verimanu jest niezniszczalne.

Igniss zdaje sobie sprawę, że gdy tylko ojciec umrze, to on będzie następną marionetką w jego tanim teatrzyku, na co nic nie może poradzić. Przytłaczające uczucie.

Jest związany tradycją, przysięgą rodową i magią na przysiędze ciążącą.

 

 

~*~

 

Wieża, w której zamknięto hrabiankę jest bardzo wysoka, ta nie może więc z niej uciec. Jako jedyna pozostaje więzioną przyszłą władczynią Actranu, znowu czuje się legendarna. I jest wściekła. Na siebie, swoją nieznajomość prawa i opieszałość na lekcjach z niego. Odwraca głowę, kiedy słyszy zgrzyt zasuwki.

 

Jednymi osobami, które ją odwiedzają są służące i jej przyszły małżonek. Ojciec, od czasu zakładu nie poczuwa się do odpowiedzialności, by w ogóle dowiedzieć się w jakich warunkach przebywa. Od czasu ślubu nie będzie miał w ogóle z nią kontaktu. Taki jest zwyczaj, do którego dziewczyna zamierza się skrupulatnie stosować.

 

Kiedy odwiedza ją książę, atakuje go jedyną znaną sobie metodą, a mianowicie zwyczajnym milczeniem. Kula płynnej energii magicznej, którą może i mogłaby wytworzyć, nic tak naprawdę by mu nie zrobiła.

Igniss jest inny niż zazwyczaj. Gdy są sami zachowuje się tak, jakby porzucił od dawna noszoną maskę nonszalancji, snobizmu i głupoty. Przy niej stara się być normalny, niemal czuje wypływający z niego smutek. Pełna doza uczuć. Gdyby była mądrzejsza wiedziałaby, że ma wielki zaszczyt. A tak naprawdę zachowuje się jak obrażona, mała dziewczynka.

 

– Więzisz mnie – odzywa się pierwszy raz od dłuższego czasu, spoglądając na niego ukradkiem. Podobałby się jej, gdyby go choć trochę mniej nienawidziła.

– Możesz uciec, a nie chciałbym tego – po raz pierwszy porzuca tytuł 'pani'. Są teraz wobec siebie szczerzy.

Znowu milczą. Widzą się codziennie a jednak zawsze po krótkiej wymianie zdań następuje cisza. Alaina chce go do siebie zniechęcić, nie może jednak. Książę jest wytrwały.

– Dlaczego ja? Możesz mieć każdą, wszystkie dałyby się zabić za mój zaszczyt, który jest dla mnie obciążeniem – pyta w chwili, kiedy Igniss zbliża się do drzwi.

– Jesteś dzika jak ogień, jak kolor twoich włosów. Nie różnimy się od siebie tak bardzo. Jesteś inna, uparta i zimna jak głaz, który masz czasem zamiast serca. Znam cię od dzieciństwa, chociaż ty nie zadałaś sobie nawet trudu by mnie poznać. I znałem twojego prawdziwego ojca zbyt dobrze, by pozostawić jego córkę samopas. Jesteś do niego bardzo podobna, a z każdym dniem coraz bardziej. Magini… Nie zostaniesz nią, choć masz zbyt dużo płynnej magii atraksów w żyłach, by móc choć trochę ją kontrolować bez uprzedniego przygotowania. Urodzisz mi za to dzieci, bo jesteś ode mnie zależna, czy tego chcesz, czy nie. Choć nie tylko do tego jesteś mi potrzebna. Z resztą, nie musiałem cię całować, bo oddałaś mi swój pierwszy pocałunek już dawno. Myślałaś, że jesteś sprytna? Uciekłabyś, ale i tak zawsze bym cię znalazł. Święta Noc Analee. Przypomnij sobie, kiedy będziesz tu siedzieć.

 

Milczy przez chwilę, lecz zaraz dodaje:

 

– Przeznaczenie? Nie, to Lustro. Lustro, które od zawsze było pechem. Moim, Twoim, pechem mojego ojca. Pechem tego księstwa i mojego rodu.

 

 

~*~

 

Święta Noc Analee to noc podczas której każda najstarsza córka z rodu po raz pierwszy całuje mnie, Srebro Verimanu. Lustro, które odbija jej przyszłość, małżonka, czasem miejsce w którym znajdzie się ona albo jej rodzina. Jest to rytuał przejścia, naturalny moment, od którego dziewczyna jest uznawana za kobietę. Dziewczęta obdarzone minimum energii magicznej mogą nawet pocałować swojego wybranka, które w niewiadomy sposób znajduje się nagle w przestrzeni – tak, nie na powierzchni, ale w przestrzeni – lustra. Alaina mogła nawet wejść do świata po drugiej stronie, by poznać swoje przeznaczenie. Wtedy myślała, że to wzniosłe i patetyczne. Godne arystokratki. Zakazany owoc smakuje przecież najlepiej. Młoda była.

"Nie powinno cię tu być" – powiedziało jej odbicie

"Wiem", odpowiedziała mu, po czym dodała "Zrobiłam to przypadkiem"

"Jest w tobie jakaś światłość, wiesz? Nie jesteś człowiekiem"

"Nie wiem o czym mówisz… Mogę cię dotknąć?"

"Skoro nie jesteś człowiekiem, to możesz spróbować. Wiesz kim jestem?"

"Nie mam pojęcia. Ale oddaję ci swój pierwszy pocałunek"

"Uważaj, skoro nie wiesz, kim jestem, możesz połączyć się ze mną na zawsze"

"Tylko królewskie odbicie łączy dwie osoby, nie jesteś królem, jak więc możesz być ze mną połączony?"

"Dobrze, więc zrób to, co uważasz za słuszne…" dodał, uśmiechając się.

Zrobiła.

A ja się śmiałom. Śmiałom i nie potrafiłom przestać. Nawina dziewczynka.

 

 

~*~

 

Lustro zaczyna drgać. Gdyby było człowiekiem posądzone by zostało o śmiech. Ironiczny, cierpki, triumfalny. Igniss patrzy na nie i nie rozumie. Nie potrafi uporządkować i przyjąć do wiadomości zaistniałej rzeczywistości. Wszystko może się skończyć, kaprysem losu.

Jeden drobny odłamek szkła rozdziera serce jego ojca, a on nie ma na nic wpływu. Nie uratować ojca. Szaleńca, którego przecież kocha. Nic nie może zrobić i to stopniowo zabija w nim całą radość.

I jeszcze ona. Ta, która jest mu przeznaczona. Przez lustro. O ironio.

 

 

~*~

 

– Czarny dzień nastał, panie. Serce Actranu umarło!

Alaina zamiera w połowie zdania, gdy słyszy głos herolda, oznacza on bowiem wszechobecne zmiany. Stanie się z księżnej królową, od tej nocy będzie musiała sypiać z mężem. Niemiła jest jej ta perspektywa. Choć już nie nienawistna.

 

– Umarł król. Niech żyje król – szepcze, bez entuzjazmu.

 

Igniss natomiast nie myśli o żonie. Niepokoi się na samą myśl o sytuacji w podzielonym królestwie. Czuje napór wojsk południowego Ismissu, które przygotowywało inwazję na mały, żyzny Actran, wykorzystując osłabienie po śmierci króla. Co więcej – Srebro Verimanu zwiększyło swoją aktywność, co nigdy nie było zwiastunem niczego dobrego.

 

Było ono stosunkowo młode. Powstało w pracowni Taurisa, największego maga Verimanu, legendy, męża stanu, który kręcił się czasem bo dworze, gdy Igniss był jeszcze mały, obecnie wybierając z dala od intryg królewskiego dworu. Jego potęga była tak wielka, że potrafił sklarować swoje pragnienia, by opętać duszę metalu, jakim było gwiezdne srebro i jego potencjał wykorzystać do swoich celów. Był nadwornym magiem prapradziadka Ignissa.

 

Wspomniane cele były pozornie wzniosłe, jego idea – jak najbardziej pokojowa. Srebro Verimanu miało być uniwersalnym portalem między dopiero co odkrytymi światami, łącznikiem między miejscami do zasiedlenia i poznania. Okazało się iż zazwyczaj perspektywiczny w swych osądach mag nie potrafił w swym chwilowym zaślepieniu rozpoznać pierwszych niepokojących objawów życia z drugiej strony lustra. Nie zauważył, że odbicie może zbuntować się przeciwko pierwowzorowi. Że może powielać cechy, które nigdy nie zostały ujawnione i przyswajać je jak witaminy. Srebro, jako z natury chciwe nie było dobrym wyborem.

 

Naprawdę bowiem chodziło o egoistyczne spełnianie zachcianek. W sposób pokrętny, nieoczywisty, kryjąc prawdziwe intencje. , Lustro w tej materii sprawdzało się, zabierając w zamian od petenta część jego prawdziwego życia. Młode dziewczęta i chłopcy stawali przed nim w noc Analee. Zostało…

 

 

~*~

… oswojone. Tak przynajmniej myślano. Prawda jest jednak zupełnie inna. Nie metal, a krew. Nie pokojowa intencja, a paskudny rytuał. Zabójstwo Gwiazdy. Jak można zabić boga? Człowiek nie podołałby temu. Ale jedno z dzieci rzeczonej ofiary i najpotężniejszy mag mogli zgromadzić tyle mocy, by stworzyć coś dla swojego kaprysu.

 

Kaprys. Cóż to za słowo…

 

 

~*~

 

 

oswojone…

 

Igniss uśmiecha się. Z potencjalnie wrogiej rzeczy lustro stało się relikwią, jaką zaślepieni przodkowie młodego króla zaczęli miłować bardziej niż swoje dzieci.

A teraz lustro, wyczuwając śmierć swojego sojusznika, zaczęło migotać. Igniss wezwał już Taurisa. Musi z nim porozmawiać, nim jednak mag dotrze do miasta minie kilka dni. Przyszły król ma tylko nadzieje, że nic się do tego czasu nie wydarzy. Tym bardziej, że mag sprawiał wrażenie szaleńca. Jednak tylko on mógł poskromić magiczny przedmiot, jedynie mag miał na tyle mocy.

 

Tymczasem Regent zaczyna wodzić wzrokiem po sylwetce swojej nieosiągalnej żony. Jest piękna ale tak niedostępna, jak nigdy podczas ich długoletniej znajomości. Długie, rude włosy nosi zaplecione w warkocz, jakby była panną. Co próbuje przez to pokazać? Igniss woli nie wnikać w szczegóły. Poprzez więź czuje jej niechęć, ale nie potrafi już nic zrobić. Może tylko czekać. Wychodzi.

 

Alaina, sama nie wiedząc dlaczego, idzie za nim. Przypuszcza, że jej małżonek nie zdaje sobie z tego sprawy, myli się jednak. Pomimo tego, że ma założone miękkie pantofle, słychać wyraźnie jej kroki w długim korytarzu. Następca tronu odwraca się więc po chwili, a ona nie ma czasu już się schować.

 

Przystaje zmieszana, nie wie co powiedzieć, czuje się jak przestępca. Opuszcza wzrok, zawstydzona jak mała dziewczynka i jest za to na siebie zła. Regent podchodzi do niej, zatrzymując się na odległość ręki, jak zawsze. Tym razem przełamuje jednak dystans, lekko gładząc ją po policzku w mocno niepewnym geście. Alaina lekko się wzdryga, czuje się jednak zawiedziona, gdy jej mąż zabiera dłoń. Sama nie rozumie magii chwili, przysuwa się do niego, prosząc gestem, by kontynuował. Pierwszy raz od dłuższego czasu spogląda mu w oczy. Zawsze szczere, głębokie, smutne i niebieskie. Szybko opuszcza głowę, ale Igniss podnosi jej brodę, zmusza by zatrzymała na nim spojrzenie.

Po chwili uśmiecha się do niej, gładzi wargi i zostawia ją. Idzie tam, gdzie wzywają go obowiązki, ważniejsze od humorów żony. A Alaina zaczyna tupać, jeszcze bardziej wściekła na siebie za głupie zachowanie.

 

Właśnie wtedy zapada się pod nią podłoga. Zaskoczenie sprawia, że głos grzęźnie jej w gardle, nie krzyczy więc, kiedy spada.

 

Ma wiele szczęścia, ląduje bowiem na stosach nigdy nie używanych poduszek w Komnacie Wiecznie Zamkniętej. Kurz unoszący się w powietrzu sprawia, że kicha. Kiedy już dochodzi do siebie, powoli się uspokajając, uważnie rozgląda się wokół siebie.

 

Komnata Wiecznie Zamknięta była niegdyś mieszkaniem Taurisa, a jest wiecznie zamknięta dlatego, że powstało w niej właśnie Lustro Verimanu i unosi się w niej więcej magii niż ktokolwiek mógłby znieść. Alaina, zdając sobie z tego sprawę, spogląda na sufit. Z niepokojem obserwuje, jak po dziurze, przez którą tam wpadła nie ma już śladu. Przełyka głośno ślinę, a serce chce jej wyskoczyć z piersi. Szybko się jednak zbiera w sobie, myśląc o matce, o próbie, której sama sprostała przejeżdżając nago przez Valtairę. Jest odważna, wstaje więc, nie zwracając uwagi, że zaczepiła suknię o ozdobną ramę łóżka. Materiał pęka z trzaskiem, na którego dźwięk nieco się krzywi.

 

W ciemnej komnacie Alaina dostrzega migotanie, kieruje się więc w stronę jedynego źródła światła w pomieszczeniu, po części z powodu ciekawości, ale w większym stopniu z konieczności. Światło wydobywa się kryształowej, czerwonej szkatułki, co zauważa, kiedy podchodzi bliżej, szczęściem omijając większe przedmioty i nie robiąc sobie krzywdy.

 

Zadziwia ją fakt, że mimo iż czerwony kryształ powinien przepuszczać tylko światło czerwone, to jednak widzi białe. Nie potrafi tego wytłumaczyć, stara więc się nad tym nie zastanawiać. Z lekką obawą otwiera pudełeczko.

Już wie, dlaczego widziała białe światło.

 

Krew gwiazdy nigdy nie będzie czerwona, nawet przecząc nadrzędnym prawom wszechświata. A substancja, nie kryształ, jak początkowo sądziła, jest właśnie gwiezdną posoką. Boskim płynem, niedostępnym śmiertelnikom. Nikt nie może go zdobyć, spętać magią czy uwięzić. Jest bowiem czystą mocą, z której powstał Veriman.

 

Mogła też go zniszczyć.

 

Przyszła królowa jest bliska przewrócenia się z wrażenia. Boga można zabić tylko w jeden sposób. Zabijając istotę niewinną, noworodka, dziecko Gwiazdy. Tej samej, którą chce się zabić. Jednego z atraksów, z pierwszej, czystej Linii Słońca.

 

Jak i kto mógł to zrobić?

 

Pomijając ohydę czynu, którego nie potrafi sobie wyobrazić, jest zafascynowana. Migoczący płyn hipnotyzuje ją. Chce go chociaż dotknąć. Przecząc własnej świadomości, zanurza palce w krwi gwiazdy i jak szalona spogląda na płyn ściekający po rękach. Brudzący suknię, lśniący jak srebro.

 

Nagle odsuwa się, porażona świadomością. Po chwili opanowuje się, zatrzaskuje szkatułkę i delikatnie odsuwa się od ołtarzyka. Ręce nadal jej lśnią, nie może zetrzeć z dłoni krwi, chociaż bardzo próbuje.

Gdy cofa się powoli natrafia plecami na coś, czego wcześniej nie było. Właściwie nie coś, tylko kogoś, jak zdaje sobie sprawę po chwili. Kogoś, kto oddycha ciężko, tchnieniem szaleńca, wciągając powietrze z przerażającym świstem.

Alaina jest przerażona, jednak strach powoduje w niej raczej chęć do działania niż ucieczki, ta jest z resztą niemożliwa. Powoli podnosi obie dłonie, skupiając moc. Przykłada je do twarzy obłąkanego, nie widząc jednak rysów, nie rozpoznając z kim ma do czynienia. Działa instynktownie, wysysając z niego resztki życia.

 

Alaina czuje w swojej duszy obcą, boską świadomość.

Dopiero później przygląda się osobie, którą wysłała do innego świata.

Widziała go tylko raz, gdy była małym dzieckiem, ta twarz zapisała się jednak w jej pamięci jak wzór drzeworytu na matrycy.

Tauris.

 

 

~*~

 

 

Coś zaczyna iść nie po mej myśli. Czuję, że krew, z którego powstałom rozlewa się na nową powierzchnię. Boli!!! Tak bardzo boli! Nienawiść. Jak bardzo można kogoś nienawidzić nie mając nawet ciała, składającego się z żywych tkanek?

 

Oboje nie mogą istnieć, kaprys zniszczenia stał się koniecznością.

Zniszczę ją z przyjemnością. Jak jej matkę, babkę, prababkę, która wydała na świat dziecko zabite w rytuale. Które oddała z czystą, religijną przyjemnością.

Tak jak zawsze, od wielu lat…

Lecz nic pochopnie, nic pochopnie…

 

 

~*~

 

 

Kiedy Alaina wychodzi z Komnaty Wiecznie Zamkniętej, jest roztrzęsiona. Nie wie co ma myśleć, czuć. Zabiła największego maga w królestwie, właśnie w momencie, gdy ten jest najbardziej potrzebny jej mężowi.

 

Wspina się po schodach, chcąc jak najszybciej dostać się na piętro, ale chwieje się z emocji. Nie poznaje samej siebie.

Jak to się mogło stać?

Wszystko takie nierealne…

W końcu staje na szczycie schodów. Męczy się z drzwiami – czyżby były zamknięte? Na szczęście nie. Widzi ciemny korytarz, którego podłoga załamała się pod nią przed kilkoma godzinami. Nie pamięta jak długo siedziała nad trupem maga i wpatrywała się w swoje srebrne dłonie, wszystko jej się zlewało. Jak?

Nogi same wybierają kierunek, niosą przed siebie. W końcu zatrzymuje się przed kolejnymi drzwiami. Ze szpar wokół ościeżnicy wydostaje się srebrne światło, które jakby przyzywało ją swoim migotaniem. Z wahaniem podchodzi, dotyka odrzwi, bezwiednie gładzi je przez chwile. Chwyta za klamkę, popycha. Wchodzi i widzi lustro. Pustą komnatę ze słynnym Srebrem Verimanu stojącym na środku. Złota, ascetyczna rama kontrastuje z migoczącym wnętrzem, blask z wszechobecną ciemnością. Dusza, którą Alaina wyczuwa instynktownie – z właściwym jestestwem przedmiotu, z jego rolą, stereotypem…

 

Kobieta podchodzi w transie, raz spoglądając na dłonie, raz na powierzchnię zwierciadła, chcąc jakby porównać pokrywające je substancje.

 

Po chwili zdaje sobie sprawę, że jej dłonie żyją własnym życiem, zupełnie nie słuchając mózgu. Ciągną ją jeszcze bliżej w stronę lustra, zmuszają, by go dotknęła całym swoim ciałem, zatopiła twarz, rude włosy, smukłe ciało. Złamała TABU, które zabraniało komukolwiek, oprócz króla, przechodzić na drugą stronę lustra. Raz już je złamała, w święto Analee, zwalając wszystko na nieszczęśliwy wypadek, cudem unikając śmierci za złamanie świętego prawa.

 

Cóż będzie tym razem?

 

Alaina na chwilę wstrzymuje oddech i zamyka oczy. Otwiera je, kiedy czuje na twarzy palące promienie słońca. Pod – nie wiedzieć dlaczego – nieobutymi stopami, ma gorący pasek. Nic z tego nie rozumie, potrafi znowu spoglądać tylko na swoje dłonie, nie dowierzając temu, co zrobiły. Kiedy wyrywa się z otępienia, spogląda wokół swoimi sarnimi oczami, pełnymi przerażenia.

 

Pustynia?

 

 

~*~

Witaj, o Słodka Morderczyni! Jakże miło, że cię goszczę w swym wnętrzu. Nie będę pytało, co cię tu, Pani, sprowadza, gdyż wiem, że to ja. Poznaj mnie, którego się instynktownie zaczniesz bać. Możemy się jeszcze zaprzyjaźnić jednakowoż! Tak! Choć chaos panuje w mojej wypowiedzi, dostosowałom ją po prostu do stanu Twojego umysłu.

 

Jakże piękne masz dłonie, siostry me! Widzisz w nich siebie? Nie? Ale wpatrujesz się w nie. Och, jesteś zagubiona? Cudownie, dotkniesz więc mojej duszy. Dowiesz się kim jesteś! Powinnaś się cieszyć, czyż nie?

 

~*~

 

 

Przyszła królowa słyszy głos w głębi swego umysłu i wie, że nie może od niego uciec w żadem możliwy sposób. Instynktownie jej ciało, nad którym nagle odzyskała pełną kontrolę, napina się. Nie może być jednak siebie pewna – co stało się z jej dłońmi?

 

strach ustępuje pełnej niepokoju rezygnacji.

 

– Dlaczego ja? – pyta. Nie widzi go, nie musi poruszać ustami, wie, że dusza Srebra ją usłyszy. Gdybyż tylko wokół nie panowała tak totalna, nigdy nie poznana przez nią cisza – to ona jest najgorszą torturą, choć od przejścia na drugą stronę nie minęła więcej niż godzina.

 

Alaina nie słyszy uszami, lecz rejestruje w podświadomości. Czuje się jakby zatopiona w srebrnym ciele, nadal ma spowolnione ruchy jakby pływała zimowym morzu. Wyrzuty sumienia wyrzuca na chwilę na skraj myśli, mając świadomość, że niedługo powrócą z pełną mocą.

 

– Bo byłaś naiwna. Naiwna, głupia i bezmyślna. Bo mi się spodobałaś w swej nieporadnej bezradności. Jesteś jednym z dzieci Gwiazdy z krwi której powstałom. Możesz to nazwać przypadkiem. Kaprysem. Jak twoja matka. Ojciec. Mąż. I dziecko. Zabiłaś mojego stwórcę, którego samo wezwałom. Jak mogłaś, och jak? – pyta ironicznie Lustro.

 

Dziecko? Nie ma dzieci. Nie może ich mieć, choć wie o tym tylko ona sama.

 

– Dlaczego chcesz więc zniszczyć kogoś, kto być może jest twoją rodziną? Jaki masz w tym cel, po co to robisz? Jaką masz z tego satysfakcję?

– A kto powiedział, że niszczę? Pytasz o cel? Czy musi istnieć cel? Jest kaprys, on wystarczy. Tak samo jak wystarczyła zachcianka, bym ja powstało. Spójrz na nich – wokół nagle pojawili się ludzie.

Ludzie? Czy ona sama jest człowiekiem? Nie w pełni, wie o tym. Zawsze wiedziała.

Cisza otaczająca ją na zewnątrz trwa nadal. Być może to dialog, toczony wewnątrz jej myśli, zagłusza wszystko, nie ma pewności. Zbyt nierealne wydaje jej się to wszystko.

– Są tacy sami jak ty, a jednak żyją. Współpracują. Ty mi nie ufasz, zabiłaś mojego stwórcę. A jednak nadal darzę cię pewnymi względami– mówi lustro.

– Samo nie wiesz czego chcesz – mówi, gdy nagle razi ją dziwna świadomość swoich słów.

Nic nie ma sensu.

– Dokładnie tak jak ty.

Cisza. Postacie zniknęły, wokół znów tylko pustynia. Dlaczego ich nie słyszy?

– Nie słyszysz, bo nie trafiłaś jeszcze do ich świata. Możesz przejść na drugą stronę – odpowiedziało jej lustro. Czytało jej w myślach, to oczywiste.

Dopiero wtedy widzi bardzo cienką błonę, dokładnie taką samą, jaką przerwała na początku, przechodząc przez zwierciadlaną taflę.

– Po co?

– Ten atrax stojący w oddali to twoje przeznaczenie.

 

Śmieje się. Istotnie, przejrzało lustro jej myśli dogłębnie… O ciekawości młodej dziewczyny, która miała świadomość tego, że jest inna, a jednak nie do końca. Że jest mieszańcem, pół człowiekiem, pół atraxem. Córką Słońca, w której żyłach płynęła jednak krew, nie płynny ogień.

Wiedziało lustro o pragnieniach młodej dziewczyny, o jej marzeniach…

– Nie wierzę – odparła.

– Nie musisz.

 

Idzie. Znowu jakby nie kierując w pełni swoim ciałem. W swej czystej naiwności, zaspokajając swą ciekawość. Lustro złamało jej wolę, czy może ona sama jest na tyle głupia?

Przejście się zamyka.

-Wypuść mnie!

Cisza w umyśle, lecz już nie zewsząd. Palące słońce, dużo silniejsze niż verimańskie daje jej do zrozumienia, że znajduje się w innym świecie. Płonie jej skóra, włosy i duma.

– Nie zrobi tego, póki cię nie złamie. Być może nigdy cię nie wypuści. Ja jednak poprowadzę cię do kolejnego przejścia. Być może będzie ono dla ciebie wyjściem, być może kolejną bramą. Alaina, prawda? Nie czekaliśmy na ciebie. Prawdę mówiąc mieliśmy nadzieję, że się tu nie zjawisz. Głupia dziewczyna – mówi ktoś za nią.

Odwraca się, podskakując ze strachu.

– Ja… Nie panuję nad sobą! Nie wiem co się dzieje! – krzyczy histerycznie, po chwili jednak się uspokajając. – Kim jesteś?

– Tarian. Nikt szczególny. Atrax, dziecko ognistej gwiazdy. Co chyba widać – łapie w dwa palce kosmyk krótkich, ognistorudych włosów, o odcieniu dokładnie takim samym, jak włosy Alainy.

Milknie i rusza przed siebie, a ona idzie za nim.

– Będą mnie szukać – mówi dziewczyna, starając się ubrać w słowa swoje myśli.

– Będą. Jeśli zauważą odpowiedni upływ czasu.

– Nie wolno przechodzić na drugą stronę lustra. Skażą mnie!

– Nie wolno.

– Zwiążą TABU.

– Możliwe. Ale czym jest dla ciebie jedno, związane z TABU zaklęcie?

– Jestem w ciąży – rzuca zdaniem wyrwanym z kontekstu. Kłamie, jest jednak ciekawa, czy on to zauważy. A Tarian tylko przystaje i dotyka jej brzucha.

– Nie jesteś. Będziesz. Gdy stąd wyjdziesz.

Brzmi to jak groźba. I jak obietnica…

– Jak?

Nie odpowiada. Nie uznaje za potrzebne, uśmiecha się tylko. Idzie za nim dalej. Przez pustynię, nie widząc nikogo i niczego. Wpatruje się w jego umięśnione plecy, jakby chwilowo były dla niej całym światem. Piękna gra mięśni pod lekko śniadą skórą, ognista głowa powyżej nich, a poniżej idealna linia ud i pośladków.

– Czy ty istniejesz? – pyta.

– Nic tu nie istnieje. Lecz kiedyś istniało. Jesteś w piekle dziecko.

– W czym?

 

 

~*~

 

 

Już wie.

 

– Wody… Daj mi… – prosi.

Przestała za nim iść już jakiś czas temu, upadając na gorący piasek, jak ścięty tulipan. Nie ma poczucia czasu, nie potrafi więc dokładnie określić kiedy to się stało. A on idzie dalej, niezmordowany. Alaina za to myśli intensywnie. Ma tam umrzeć? W imię czego, głupoty? Zemsty? Kaprysu?

Nie może odpędzić od siebie wrażenia, że jest to kara za coś.

Od jakiegoś czasu już się czołga. Suknia, niegdyś strojna jest cała w strzępach.

– Woda będzie w jeziorze. Nie możesz pić przez drogę.

– Ponieś mnie! – jest zdesperowała. Ma piasek w ustach.

 

Dlaczego?

 

– Nie mogę. Nie istnieję przecież – odpowiada.

Kobieta nie odzywa się już więcej, do czasu gdy kompletnie opadła z sił. Nie wie jak długo leżała w stanie pomiędzy letargiem a życiem. Ale dłonie ciągną jej ciało dalej, żyją własnym życiem. Znowu.

Jej udręka trwa do momentu, kiedy czuje na twarzy kolczaste krzewy. Ranią jej one policzki, ręce, rwą resztki sukni. Nic nie może na siebie poradzić.

A później jest już tylko jezioro. Brak powietrza, postaci stojące wokół zbiornika, rozmazane przez kotłującą się wodę. Czy ma umrzeć?

Ognisty chłopak, który jest poniekąd powodem jej udręki, wskakuje za nią. Oddaje jej trochę swojego powietrza, lecz czy kiedykolwiek go potrzebowała? Wokół nie ma już wody, jest pusta, bezkształtna przestrzeń. A on bierze ją w ramiona, łamiąc jak gdyby swój zakaz. Przecież nie istnieje, nie może. Ale jednak pocałunek wydaje się realny. I wszystko co po nim następuje.

 

"Nie, ale będziesz, gdy stąd wyjdziesz"

 

Jest obolała, ranna, bez czucia w palcach. Ale ciało znowu jej nie słucha. W tym momencie jest jednak skłonna się mu poddać. Nie ma już siły walczyć.

 

 

~*~

Lustro nie czuje już życia w swoim twórcy. Pochłania jego ulatującą duszę, która tkwi w dziewczynie. Przemienia ją w duszę dziecka. Które urodzi się niebawem, choć Pani o Srebrnych Dłoniach nie wierzy w możliwości magii.

 

Srebro znów drga, jakby udowadniając, że sterowanie ludzkim życiem może być zabawne.

A przecież jest tylko przedmiotem, nie czuje, nie widzi. Tylko odbija?

 

~*~

Alaina budzi się już poza wnętrzem lustra. Czy wszystko było tylko snem?

 

 

Jej suknia jest jednak mokra, zakrwawiona i zabłocona. Kobieta nie może się ruszyć, wie jednak, że jej obecność w komnacie oznaczać będzie jednak przyznanie się do złamania TABU. Zakazu oglądania, dotykania i przechodzenia na drugą stronę lustra, poza nielicznymi wypadkami, takimi jak Noc Analee.

 

Nie czuje się dobrze. Bardzo powoli wstaje przy ścianie i kieruje się w stronę komnat Ignissa. Nie mija nikogo po drodze, jakby wszyscy sprzysięgli się przeciwko. Być może jest to właśnie jej szczęście, nie myśli bowiem logicznie. Nie dostrzega swojego odbicia, bo gdy mija lustra nie widzi ich. Jest cała umazana rozmazaną przez wodę z jeziora, krwią gwiazdy, lśni od mistycznego blasku magii i przyswojonego życia, przygaszonego nieco przez pustynne błoto.

Droga, krótka w zasadzie, trwa dla niej wieczność. Myśli, że nikt jej nie widzi, myli się.

 

Ktoś ją widział. Ktoś słyszał. Ktoś wiedział. Zapamiętał…

 

Gdy w końcu wchodzi do komnat męża, ten zdaje się spać. Alaina nie wie, że miał ciężką noc, czuwając przy łożu swego ojca, gdyż nie towarzyszyła mu. Ale teraz podchodzi do wielkiego, sosnowego łoża i opada obok mężczyzny, brudząc śnieżnobiałą pościel.

 

Regent budzi się niemal natychmiast. Jego sen był zbyt lekki i niespokojny, by mógł dać choć trochę odpoczynku. Jeszcze nie do końca przytomny rozgląda się wokół. Prawie zachłystuje się powietrzem, kiedy widzi żonę obok siebie,

powoli jednak pierwszy szok zastępuje kolejny, gdy widzi w jakim jest stanie. Czuje jej cierpienie psychiczne, nie ma jednak pojęcia co się stało. Boi się jej dotknąć. A przecież widział się z nią zaledwie kilka godzin wcześniej.

 

Kobieta drży.

– Co się stało? – pyta. Alaina nie odpowiada mu, jest w szoku.

– ALAINO! – lekko nią potrząsa. Jedynym skutkiem jaki osiąga jest fakt, że spogląda na niego nieco nieobecnym wzrokiem. Jest przerażona, ranna i zmęczona.

Igniss dotyka delikatnie jej policzków, później skroni, uszu i ust. Odczytuje jej myśli i wspomnienia. Nie chce tego, ale nie ma wyjścia, martwi się.

 

Nie widzi jednak wszystkiego, jakiś fragment skutecznie został przed nim zamaskowany. Przez kogo?

 

Gdy wspomnienia się kończą, regent błyskawicznie odskakuje, gwałtownie zrywając zaklęcie. Ma świadomość, że może jej zrobić tym krzywdę, nie potrafi jednak zapanować nad ilością problemów, które zwaliły się na jego głowę w jednej chwili. Krzywi się z obrzydzeniem, patrząc na piękne zazwyczaj dłonie żony, po chwili jednak opanowuje się i ujmuje je w swoje. Choć sam jest spanikowany, przelewa w umysł kobiety ostatki spokoju, by ta możliwie szybko zasnęła, ale Alaina opiera się. Jest uparta, co zmusza go do przelotnego uśmiechu.

Regent niewiele rozumie, przy całej swojej wiedzy o lustrze. Kiedy księżna zasypia, Igniss nie biegnie od razu do Srebrnej Komnaty, jak początkowo zamierzał, ale do pokoju Alainy. Z garderoby zabiera czyste szaty i trochę szmat. Nie może zostawić jej w takim stanie, nikt bowiem nie powinien nawet domyślić się, co zaszło. Przypadkiem, niespodziewanie, ale jednak.

Czystą wodą, która została mu z toalety myje jej umazaną błotem twarz, brudne od krwi dłonie i przedramiona. Ściąga z niej podartą suknię, starając się nie dostrzegać walorów ciała, które mogłyby go zdekoncentrować. Chowa zabrudzoną pościel, później lekko się pochyla przykrywając drżącą nadal kobietę miękkim pledem z owczej wełny. Na koniec biegnie tam, gdzie początkowo zamierzał, będąc jednak wyczulonym na jej nastroje. Będzie wiedział, kiedy się obudzi.

 

 

~*~

Nie ma odwagi, chłopiec, Regent, na konfrontację ze mną. Nie ma. Nie potrafi, boi się jeszcze. Już niedługo. Czas zmienić człowieka, z którego pobieram duszę. Czas.

 

 

~*~

 

 

– Niech żyje król!

 

Tłum zebrany wokół muru otaczającego błonia zamkowe, wiwatuje. Ludzie nie cieszą sie jednak prawdziwie, w głębi serca mając osobę królewskiego regenta w głębokim poważaniu. Nie znają go, mają jednak wobec niego pewne oczekiwania. Świętują, nie do końca zdając sobie sprawę, że niedługo skończy się charakterystyczny dla rządów poprzedniego władcy spokój. Nadchodzi bowiem obca potęga, a choć na razie jest daleko, nikt nie jest w stanie jej zatrzymać. Największy mag królestwa Actranu nie żyje.

 

Igniss czuje ciężar ojcowskiej korony, która nie trzyma się jego głowy tak, jak powinna, co jakiś czas ledwo zauważalnie się zsuwając. Zły znak.

 

Młody król boi się odpowiedzialności za ludzkie życia, swojej niemocy w związku z tym. Lęka się przyrzeczenia swojego rodu, który wziął na siebie odpowiedzialność za śmierć, o której wiedzą tylko nieliczni. Za boską śmierć.

Czas zatracić duszę. Król nie chce tego. Ale nie może inaczej.

Święty olej spływa mu na oczy, mącąc wzrok. Kolejne fatum. Następny powód do niepokoju.

Alaina wpatruje się w tłum, ale jakby go nie dostrzegała. Niewiele rzeczy obchodzi ją od czasu zabójstwa czarodzieja. Zamknęła się w sobie, stała jakby inną osobą. Cichą, lekko skrytą, ale nadal naiwną, ciągle arogancką. Mniej przyjemną.

I ona czuje strach, jej lęk jest jednak bardziej prozaiczny. Niepokoi się nadchodzącą nocą.

 

 

~*~

 

 

Zimny prąd powietrza owiewa jej nagie stopy, gdy przekracza próg jego zimnej komnaty. Dreszcz, który ją przechodzi nie ma jednak nic wspólnego z zimnem, a raczej ze wspomnieniami, które ją nawiedzają.

 

– Wypij – mówi jej na powitanie, wciskając w rękę pozłacany pucharek.

Mężczyzna chce być cierpliwy, ale nie potrafi. Czuje działanie magicznego napoju. Czuje i nie potrafi już nad nim zapanować.

Dziewczyna odwraca się do niego plecami. Nie słucha go, bawiąc się sznurkami przy koszuli, jakby przeciągając czas. Tym gorzej dla niej, kończy się bowiem jego cierpliwość.

"Nie w tę noc!" – Król nie wypowiada jednak swoich myśli.

Ona jednak jakby tknięta przeczuciem odwraca się, nic nie mówiąc. Patrzy tylko swoimi wielkimi, zielonymi oczami z niemym wyrzutem i determinacją. Zupełnie jakby właśnie podjęła jakąś ważną decyzję. Zupełnie jakby mogła.

Siada, pije duszkiem.

– Nie w tę noc? – pyta, powtarzając jego myśli. Nie potrzebuje odpowiedzi.

Nie płacze. Dlaczego miałaby?

Ściąga okrywający ją materiał. Nie powinna być zawstydzona, przecież wszystko widział…

Magiczne zioła, zanurzone w cierpkim winie odurzają. Nic się nie liczy, prócz dotyku, zapachu, smaku słonej skóry. Dziewczyna drży gdy kochanek całuje ją po karku – tak właśnie ma być, tak zawsze ma być. Wzdycha, gdy gładzi lekko plecy. Jej srebrne dłonie lśnią swoim własnym światłem. Usta kochanka błądzą po białej piersi, zataczając niewielkie kręgi, stopniowo schodząc w dół.

Jedna chwila trwa nieskończoność.

Nie chce tego, nie potrafi już jednak protestować.

Przyjemność.

Coraz szybsze są ich oddechy, ruchy stają się niecierpliwe. Drżące. Palące.

Wszystko zmierza do jednego celu. Tak jak rzeka, do ujścia, dusza do nieba, wędrowiec – do celu podróży.

Ekstaza.

Coraz szybsze ruchy, coraz bardziej prymitywne odczucia. Białe światło pod powiekami.

Napięte mięśnie.

Krzyk.

 

Zimna tafla rejestruje wszystko.

 

~*~

 

 

Następnego ranka Alaina budzi się zlana potem. Rozgląda się, lecz obok niej nie ma juz Ignissa.

 

Zastanawia się gdzie może być, choć najprawdopodobniej zna już odpowiedź. Kolejna część rytuałów nowego króla – próba przed Srebrem Verimanu. To tam ma ujrzeć prawdę. Tam ma zobaczyć swoją przyszłość. Każdy rządzący członek jego rodu musiał przez to przejść – część młodej tradycji. Ujrzeć i zapomnieć.

Żadna kobieta nie powinna tego oglądać.

Alaina chce tylko zapomnieć. I zemścić się. Choć wie, że nie jest to w jej mocy.

Igniss zaś w tym samym czasie wstrzymuje oddech i zanurza się w srebrnej tafli utworzonej z krwi Gwiazdy. Nacięcia na twarzy, które szpecić go będą już przez całe życie, składają ofiarę z jego ognistej krwi. Król ma w żyłach ogień, jak jego młoda żona.

Lustro pobiera opłatę, chciwie wpijając młode życie z ciała niedawnego kandydata. Nie sprzyja mu, lecz pokaże przyszłość.

Zmyli, omami, okłamie.

Igniss widzi.

 

Widzi siebie jako debiutanta, pierwszy raz zasiadającego na tronie. Debiutanta, który prowadzi sprawiedliwą kontynuację polityki ojca. Widzi jak często wpatruje się w Lustro, które podsuwa mu różne myśli. Inspiruje – dyplomatyczne określenie manipulacji. Nowy król ogranicza władzę Rady Dwunastu Sprawiedliwych. Katów i złodziei. Tworzy sobie nowych wrogów.

To pierwszy, cudowny miesiąc kiedy poznaje wreszcie własną żonę. Odczuwa spokój, chęć powiedzenia "trwaj chwilo, jesteś piękna". Chwilową stabilizację.

Widzi. Drugi miesiąc, gorzki jak piołun. Ograniczona Rada zaczyna się powoli buntować. Lustro znów zaczyna drgać. Omamia go powoli swoją potęgą, jak pajęczyca zakładająca mocne sieci. Zaczyna być inny, zaczyna nie poznawać siebie. Jest słaby, a jednak jego rządy są logiczne. Król nie dostrzega zmian w swojej duszy. Czuje tylko niepokój, uzupełnia wojska.

Widzi. Trzeci, podejrzliwy miesiąc. Szykuje się wojna z Ismisem. Księstwem z południa, które już od dawna szalało rządzą odwetu za wojny z ojcem młodego króla, lecz nigdy nie mogło pokonać Actranu. Teraz Imperator Ismissu upatruje szansę na podbój. Jest wszak silny. A Igniss słaby.

Alaina mówi mu, że jest w ciąży.

Widzi. W czwartym miesiącu po raz pierwszy sam dowodzi wielką armią. I wygrywa. Jego radości nie można opisać, chociaż zdaje sobie sprawę, że to tylko pierwsza bitwa z wielu, które przyjdzie mu stoczyć. Czuje metaliczny zapach krwi zabitych, dostrzega kruki krążące nad padliną i szabrowników, rabujących trupy. Smród, błoto, żelazo. Śmierć. Ogień i pożoga spalonych miast. Ciężko będzie to odbudować.

Zaczyna rodzić się w nim brak zaufania do siebie.

Widzi. Kolejna wielka bitwa, tym razem ledwo wygrana. Szczęście zaczyna powoli go opuszczać, lecz Lustro nigdy. Staje się przyjacielem króla, obsesją. Odbija jego myśli. Tęsknotę za żoną.

Igniss dowiaduje się o złamanym TABU.

Zdrada. Tak, ta boli go najmocniej.

 

Widzi. Szósty miesiąc. Kolejną dawkę krwi. Pierwszą przegraną bitwę Ucieczkę do Valtairy.

Widzi. Siódmy miesiąc. Głód. Smutek. Trupy. Zarazę. Żonę.

Ósmy miesiąc. Śmierć…

Widzi. I zapomina.

 

 

~*~

Jestem nim. Istnieję i posiadam świadomość, której każdy przedmiot mógłby mi pozazdrościć, gdyby tylko było to w jego mocy. Nie mogę jednak zmienić rzeczywistości. Lecz mogę ją nagiąć do swojej woli. Wystarczy przecież tylko kilka sugestii.

 

 

~*~

 

 

Spogląda mu w oczy. Temu, którego przyprowadziło jej przeznaczenie, którego ono chce teraz odebrać. Chce go dotknąć, ale nie może tego zrobić. Coś jej zabrania. Tabu narzucone przez Wysoką Radę. Tylko on może zrobić pierwszy krok.

 

O swojej rzekomej zdradzie dowiedziała się od członków rzeczonej Rady.

Ktoś ją widział. Ktoś wiedział. Ktoś zapamiętał.

A on stoi i po prostu spogląda na nią z góry, oczami bez wyrazu. Z kamiennym obliczem, za nic mając łzy, które skutecznie psują jej wizerunek. Może to wyczytać z jej myśli. Może, mógł i wtedy lecz te wspomnienia były dla niego skryte. Do ósmego miesiąca ciąży.

Królowa wyciera nos o rękaw sukni. Wygląda nieco żałośnie. Ale nie panuje już nad sobą.

Tak jak wtedy.

Tylko on może przełamać zaklęcie paraliżujące ją. Co z tego, jeśli widocznie mu ono odpowiada? Jednak to samo zaklęcie podświadomości, które zabraniało jej się do niego zbliżyć, sprawia też, że nie może się oddalić. Musi trwać na swoim miejscu, dopóki nie straci przytomności.

W końcu król pozwala jej usiąść. Jednak nadal się nie odzywa, wpatrując się tylko w jej zapłakaną postać. Jakby to, iż sprawia jej psychiczną torturę dawało mu przyjemność.

Tak się każe zdradę, choć ona jej nie popełniła. Nie świadomie. Nie sama.

Przecież nic tam nie istniało…

Wszyscy jednak myśleli, że tak było, on tylko uwierzył "logicznym argumentom".

Kiedy sobie to uświadomiła, przestała płakać.

W końcu się odzywa. Alaina drgnęła. Dawno nie słyszała dźwięku jego głosu.

– To nie ty, prawda? – głos ma szorstki, zupełnie inny od tego, którym wcześniej sie do nie zwracał. Pozwala jej jednak mówić. – Nie miałaś nad sobą władzy. Wierzę w to, chcę w to wierzyć.

– Jeśli nawet tak jest, to czy to ma jakiekolwiek znaczenie? I tak juz twierdzisz że jestem winna, nie uwierzysz w to co powiem.

– Istotnie, nie. Mogę cię jednak ułaskawić, uratować, w jakiś sposób złagodzić karę. Jesteś moją żoną. Mam możliwości. Powinnaś się jednak przyznać.

– Do zdrady której nie popełniłam? Tylko ty… Nie. Zachowam trochę honoru.

Podchodzi. Jego twarz łagodnieje.

– Jeśli to, co mówisz jest prawdą, to oddasz mi się. Z własnej woli. Bez tabu. Nigdy tego nie zrobiłaś. Oddasz mi sie duszą, ciałem, umysłem i sercem. W każdym aspekcie, w każdej cząstce twojej materii. Zawsze walczyłaś, mimo zaklęcia.

– Będziesz miał nade mną absolutną władzę. Już ją masz.

– Nie mam, jak widzisz.

– Nie mogę ci już ufać.

– Nie masz wyjścia. Po prostu.

– Mam. Śmierć. W lustrzanym odbiciu. Nadal tam tkwię.

– Dobrze, zginiesz więc tam, dzika naturo. Dumna do końca. To żałosne, wiesz?

Nie odpowiada.

Stoi jeszcze przez chwile, wpatrując się w nią. Oczy, tak chłodne, niebieskie, kryją za lodowymi źrenicami mnóstwo emocji. Chce mu coś szepnąć. Odwraca się jednak.

 

 

~*~

Zostałom przeniesione ze swego świętego pokoju, pustego, idealnego w swej boskiej geometrii, do Komnaty Chwały. By przyjąć śmierć, jej śmierć. Moją śmierć…

 

W białej sukni była. Taką ją widziałom. Miałom satysfakcję. Do momentu, gdy się wyrwała.

To takie dziwne, umierać.

Nie miałom pojęcia jak wielką moc jej dałom, sprawiając, że zajdzie w ciążę. Potrafiłom się jednak bronić. Odbiłom jej zaklęcia. Chciałom ją zniszczyć, stałom się kamieniem.

On, ten który mnie nienawidził, próbował mnie jednak bronić. Byłom święte. Byłom TABU. Miał przyrzeczenie. Być może sam chciał mnie zniszczyć, lub chciał się zemścić za zdradę, urażone ego?

Może po prostu chciał ją chronić?

Stanął między mną, a nią. I zginął, od źle rzuconego zaklęcia.

 

 

~*~

 

 

Światło księżyca oświetla Komnatę Chwały, która nie przypomina już tej najbardziej reprezentacyjnej w valtairiańskim zamku, jaką do niedawna była. Gobeliny, niegdyś najpiękniejsze w całym Verimanie, płoną teraz, jakby demonstrując wszystkim, że potrafią. Ogromny stół, krzesła obite aksamitem, delikatne zasłony, obrazy – powoli zmieniają się w popiół.

 

 

Alaina, tytularna królowa Actranu, siedząc na środku sali, obejmuje ciało zmarłego męża. Jak gdyby chciała zachować jego postać tylko dla siebie, pogrążyć się wraz z nim w wieczną ciemność. Czuje jak wygasł w nim ogień, na skutek innego, niszczycielskiego pożaru, który szaleje wokół.

 

Kobieta jest w ósmym miesiącu ciąży.

 

Łzy obficie skapują z jej twarzy i choć nie może się schylać, przyciska do swojej twarzy twarz Ignissa.

Źle rzucone zaklęcie. Jakże to błędne pojęcie!

 

Srebro Verimanu odbija całą scenę w bezlitosności bezdusznego przedmiotu, choć obdarzonego własną, magiczną duszą portalu. Żywi się smutkiem i bólem ciężarnej kobiety, bawi się jej rozpaczą jak dziecięcą zabawką, szarga kobiecą duszę, jakby ta była własnością lustrzanej powierzchni.

 

Alaina wie o tym bardzo dobrze, wstaje więc, delikatnie zsuwając z siebie ciało męża. Nie czuje, że cały czas po nogach spływają jej wody płodowe, to jakby nie miało dla niej znaczenia. Wypełnia ją moc. Znowu. Dziwne uczucie, którego nigdy wcześniej nie zaznała w takim stopniu.

 

Gdyby chciała, mogłaby zniszczyć cały świat. Nie kontroluje energii w swym szaleństwie. Jednak jej siła okazuje się zbyt mała w porównaniu z portalem. Robi więc co może. Dotyka tafli lustra, która pęka na sześć równych kawałków.

Alaina nienawidzi magii, siebie, świata w którym przyszło jej żyć, a który zabrał ukochanego i znienawidzonego jednocześnie męża. Nic nie może równać się z jej bólem, fizycznym i psychicznym. Jest jak supernowa, która może w jednej chwili zniszczyć całe otoczenie. Upada jednak na odłamki szkła.

 

Rodzi dziecko, którego nie będzie chciała oglądać na oczy, dziecko smutku i rozpaczy, które nigdy nie zobaczy ojca. Dziecko, które scali zniszczone lustro. Które ma jego odłamki w swoim własnym sercu.

 

Alaina. Córka atraxii z czystej linii Słońca i człowieka, mająca w sobie zbyt wiele ognia, by jej ognisty małżonek mógł przetrwać przy niej. Bo któż może równać się ze Słońcem? Choć tak bliscy sobie naturami, z wrzącą krwią, nie potrafili ustrzec się przed zalewającą ich falą przeznaczenia.

Falą ich własnej paniki.

 

Krzyczy, kiedy czuje wbijające się w ciało odłamki szkła pokrytego srebrem. Jeden trafia w tętnicę szyjną. Królowa wykrwawia się. Czuje, jak tamują krwotok, przenoszą ją do komnaty, zabierają dziecko, którego nie ma siły wziąć na ręce. Chciałaby poczuć się winną, nie może. Kropla po kropli przelewa się jej świat.

 

Zaklęcie. Jak można mówić, że umarł od źle rzuconego zaklęcia? Sam to wymyślił, kiedy jeszcze mógł powiedzieć jej ostatnie słowa. Ale to nie prawda, to ona go zabiła. I to lustro. Kobieta zdaje sobie sprawę, że powinno zostać zniszczone, nie podzielone, jednak nie ma na tyle mocy, by móc to zrobić. On też nie miał. Słońce by nie miało.

 

– Zniszcz je – szepcze do dziecka, które jej zabierają.

Najpierw myśli, że będzie słabsze niż matka. Nie ma pojęcia, jakiej jest płci, później widzi w nim jednak moc równą mocy ojca, jakby wadliwe geny człowieka zaginęły w tej drobnej istotce, która może stać się równą gwieździe, choć nigdy potężniejszą.

Jak każdy atrax chce zmienić się w ognistą kulę, pochłonąć siebie i świat wokół. Cząstka człowieczeństwa, odziedziczona po ojcu jej to uniemożliwia.

Umiera spalając się od środka, zamknęło ją bowiem więzienie ciała.

 

 

~*~

 

 

Choć jestem w kawałkach, istnieję nadal. Wygrałom! I nikt nie jest w stanie mnie zniszczyć. Nikt, prócz ciebie, moje dziecko…

 

Czy będziesz następny?

 

Koniec

Komentarze

Może popeniłem błąd, ale kiedy przyszedłem tu około północy, zmęczony i w sumie śpiący, nie mogłem jednak odmówić sobie przeczytania Twojego nowego tekstu. Chyba powinienem przeczytać go jutro jeszcze raz, na świeżo, smakując w pełni. Ale już teraz mogę zawyrokować, że jest to zdecydowanie najlepszy z Twoich dotychczasowych, przynajmniej z tych, które miałem przyjemność czytać. Nie ustrzegłaś się mnóstwa błędów, ale wszystko to są drobiazgi wobec niesamowitego klimatu tej opowieści. Konsewentne poprowadzenie jej w czasie teraźniejszym było bardzo dobrym pomysłem. Gratuluję.

Warstwa fabularna też jest bogata, pełna niedopowiedzeń i zagadek. Całość jest głęboka i skałania do zadumy. Jest też jakby przystępniejsze od poprzednich. Chyba taka już jesteś, że masz trudny styl, w tym jego urok w gruncie rzeczy, ale to opowiadanie czytało mi się lżej niż poprzednie, co bardzo mnie cieszy. Wciągnęło mnie, jak mało które tutaj, gratuluję powtórnie.

I jeszcze trzeciej rzeczy muszę Ci pogratulować. Tej mianowicie, że nie sprawdziły się moje obawy. Ilekroć widzę w tekście fantastycznym fikcyjne nazwy, zwłaszcza stylizowane na pochdzące z obcego języka, nachodzi mnie obawa, że znów przeczytam taniego fantaziaka, przypominającego najbardziej zapis kiepsko przeprowadzonej sesji RPG. Tobie udało się stworzyć ciekawy świat, bogaty w magię, ale bez "n-poziomowych" czarodziejów, bez krasnoludów z obowiązkowymi brodami i toporami, bez tych wszystkich rekwizytów, charakteryzujących wspomniane "tanie fantaziaki". Pokazałaś magię taką, jaką lubię: tajemniczą, nieobjaśnioną, niesprowadzoną do skandowania formuł do łamania języków. I za to trzecie gratulacje.

Dla mnie murowany kandydat do piórka. 6. :)

Różne określenia pasują do bohaterki, ale nigdy "księżniczka". Księżniczka to córka księcia. Jeśli królewicz-następca tronu nosi tytuł księcia, to jego żona jest księżną.

Mam wątpliwości co do "nieformanlego nieuznania". Źle to brzmi. Może lepiej "nieformalna odmowa uznania"?

- Widzę, że jestem ci, pani aż tak bardzo nienawistny, że w końcu wykorzystałaś jedyne wyjście z tej sytuacji. Prawo zwyczajowe... Cóż, nawet ja muszę się przed nim uchylić ...
Raczej "pochylić". Zresztą cała ta kwestia brzmi sztucznie. Książę stwierdza "oczywistą oczywistość", ale czyni to rozbudowanym i barwnym zdaniem, jakby nie zdawał sobie z tego sprawy. Rozumiem, że chciałaś tą kwesti przekzać czytelnikowi informację o świecie, ale wyszło to jak dla mnie trochę niezgrabnie. Chyba lepiej jednak brzmiałoby coś prostszego, np.: "- Więc jednak się zdecydowałaś, pani? Cóż, zwyczaj przyznaje ci to prawo".

Jest autentycznie szczery, pozbywszy się swojej arystokratycznej naleciałości. Mając wzrok szczery, nie wyniosły, jak zawsze. 
Niezgrabnie wygląda imiesłów tego rodzaju, bez czasownika. Nic nie stoi na przeszkodzie, by napisać: "Ma wzrok szczery..." , a będzie to brzmieć stokroć naturalniej i poprawniej.

widnieje w prawie zwyczajowym Verimanu 
To zdaje się brzmieć nienajfortunniej. Czy to prawo zwyczajowe jest gdzieś spisane? Teoretycznie może być, ale jeśli ten spisany tekst ma moc obowiązującą, jest usankcjonowany przez władzę, to prawo zwyczajowe stało się już stanowionym. Nieomal istotą prawa zwyczajowego jest właśnie to, że nie jest nigdzie spisane. Może się czepiam.

Atraxów
O ile mi wiadomo, Rada Języka Polskiego orzekła, że literę 'x' w nazwach własnych zachowujemy tylko w mainowniku. W pozostałych przypadkach zamieniamy ją na 'ks'.

Przeznaczenie? Nie, to Lustro. Lustro, które od zawsze było pechem. Moim, Twoim, pechem mojego ojca. Pechem tego księstwa i mojego rodu.
Co to jest? Brzmi jak ciąg dalszy kwestii księcia, ale nowy akapit prekonuje, że to jednak słowa narratora. Jeśli to - jak podejrzewam - zapis myśli księcia, to należy wziąć w cudzysłów i najlepiej dla pełnej jasności opatrzyć narratorskim komentarzem.

Komnata Wiecznie Zamknięta była niegdyś mieszkaniem Taurisa, a jest wiecznie zamknięta dlatego, że powstało w niej właśnie Lustro Verimanu, i unosi się w niej więcej magii niż ktokolwiek mógłby to znieść. 
Ostatni przecinek i zaimek "to" są zbędne.

A substancja, nie kryształ, jak początkowo sądzi, jest właśnie gwiezdną posoką. 
Konsekwencja godna najwyższej pochwały, ale w tym wypadku jednak należy się czas przeszły. ;)

Powoli strach ustępuje pełnemu niepokoju zrezygnowaniu
"...pełnej niepokoju rezygnacji".

Zaśmiała się. Istotnie, przejrzało lustro jej myśli dogłębnie... (...)
Przejście się zamknęło. 
W tym fragmencie nagle zmieniłaś czas narracji na przeszły. Być może to późna pora mnie zaślepia, ale nie widzę powodu... 

Widzi siebie jako debiutanta, pierwszy raz zasiadającego na tronie, który prowadzi sprawiedliwą kontynuację polityki ojca. 
Tron prowadzi sprawiedliwą kontynuaqcję polityki ojca? 

Jakby to, iż sprawia jej psychiczną torturę sprawiało mu przyjemność. 
 
Jeden trafia w tętnicę szyjną. Królowa powoli się wykrwawia.
Trafiona w tętnicę szyjną raczej nie wykrwawia się powoli.

Przeczytałem. Tekst długi, acz dobrze napisany, czytało się go sprawnie. Co prawda, już jakiś czas temu zauważyłem, że czytanie na ekranie komputera mnie męczy, więc pewnie spodobałby mi się jeszcze bardziej, gdybym miał go łapkach w formie książkowej (czego, w gruncie rzeczy, autorcę życzę).
Narracja w czasie teraźniejszym rzeczywiście była strzałem w dziesiątkę. Przed stylem i warsztatem (z wyjątkiem wspomnianych wyżej chochlików) chylę czoła.
Fabuła? Smaczna. Taki koktajl zrobiony przez zmieszanie dobrego pomysły ze świetnym wykonaniem i szczyptą tragizmu.
Innymi słowy, gratuluję udanego tekstu.

A tak na marginesie, pierwotny tytuł podobał mi się bardziej.

Księżniczki, królowie, magia... nie moje klimaty, zazwyczaj omijam szerokim łukiem, ale to opowiadanie jest na prawdę dobrze zrobione. Czytało się bardzo przyjemnie. Gdybym mogła dałabym 5, może nawet 6. 

Smutna kobieta z ogórkiem.

Dziękuję bardzo, naprawdę:D.Błędy poprawię, oczywiście, a co do pierwotnego tytułu - ten wydaje mi się po prostu bardziej adekwatny.

"Alaina czuje umysł napierający na duszę" - pojęcia duszy i umysłu są ekwiwalentne, zatem jedno nie może oddziaływać na drugie.

"Taki jest zwyczaj, który dziewczyna zamierza skrupulatnie wypełniać" - nie wiem czy zwyczaj można wypełniać, może i tak. Mi to zdanie średnio pasuje.

"Uparta jak głaz, który masz czasem zamiast serca" - żeby coś mogło być uparte, musi mieć wybór w jakiejś kwestii i trzymać się tego wyboru bez względu na okoliczności. Moim zdaniem głaz nie ma żadnego wyboru - nie może być czymś innym niż jest - a tym samym nie może być uparty. 

"Nie potrafi uporządkować i przyjąć do wiadomości zaistniałej rzeczywistości" - rzeczywistość jest czymś ciąglym. Nie może zaistnieć, bowiem już istnieje. 

"Przecząc własnej świadomości..." - Świadomości nie można zaprzeczyć. Można negować własne zmysły, własne istnienie ale nie samą świadomość. 

"Powoli, jak na zwolnionym filmie" - nie uważam tego za błąd, ale z tego co czytałem to historia toczy się w świecie gdzie dominują raczej klimaty średniowieczne? Jeśli tak, wówczas to zdanie nie pasuje moim zdaniem.

"Alaina nie słyszy uszami, lecz podświadomością" - jeżeli podświadomością, to tego nie słyszy (aktualnie), bo nie zdaje sobie z tego sprawy. To zdanie jest jakieś dziwne:P

"Bezkształtna przestrzeń" - To tak jak cofanie się do tyłu. Oczywista oczywistość.

"Alaina budzi się już poza powierzchnią lustra" - domyślam się, że chodziło Ci tutaj o wnętrze lustra, a nie
powierzchnię. 

"Jego radość jest nieopisana" - to w takim razie co teraz robisz? "Jego radości nie da się opisać" będzie moim zdaniem lepiej brzmiało.

"Istnieję i posiadam świadomość, której każdy przedmiot może mi pozazdrościć" - fajnie brzmi na pierwszy rzut oka, ale jest to zdanie nielogiczne. Lustro odmawia świadomości przedmiotom, które zazdroszczą mu tej świadomości.  Skoro jej zazdroszczą, to paradoksalnie muszą posiadać  świadomość gdyż jest ona warunkiem koniecznym istnienia "ja", mogącego posiadać takie uczucie jak zazdrość.

"Oddasz mi się duszą, ciałem, umysłem i sercem" - jak mówiłem wcześniej, pojęcia dusza i umysł mają ten sam desygnat a tym samym, nie ma potrzeby wymieniania ich obu.

Błędów sporo, ale to raczej nieuniknione przy tak długim tekście. Język całkiem, całkiem lecz czasem za bardzo upraszczasz niektóre wypowiedzi:
" Ma talent magiczny, zostanie więc magiem"
"
- Będziesz miał nade mną absolutną władzę. Już ją masz.
- Nie mam, jak widzisz.
- Nie mogę ci już ufać.
- Nie masz wyjścia. Po prostu.
- Mam. Śmierć. W lustrzanym odbiciu. Nadal tam tkwię." - ten dialog jest po prostu nieciekawy.

Delektuj się każdym tworzonym przez siebie słowem. W końcu są one Twoją wizytówką. Polecam tutaj teksty Świętomira, bo facet pod tym względem odwala naprawdę kawał dobrej roboty. Fabularnie - całkiem spoko. Motyw z lustrem przypadł mi do gustu - zwłaszcza sposób w jaki się ono wypowiadało. Tekst dobry, a nawet powiem że bardzo dobry pomimo drobnych mankamentów. High five. 

Co do większości błędów, oczywiście się zgadzam. Zapewne uniknęłabym ich, gdyby tekst poleżał jeszce ze dwa tygodnie, gdyż jest w sumie całkiem świeży. Co do pojęcia umysłu i duszy - nie wydają mi się one tym samym. Są to dwa pojęcia niedefiniowalne, według mnie, ale mimo wszystko odrębne. Jesteśmy pewni istnienia umysłu, co do duszy możemy mieć watpliwości. Wikipedia (kiepskie źródło informacji, ale najszybsze) podaje coś takiego: "(...) Wiele religii uznaje umysł i duszę ludzką za terminy opisujące ten sam byt. Część dzieli ją na materialne ciało i nieśmiertelną duszę. Inne, jak np. teozofia uznają duszę i umysł za coś zupełnie odrębnego."
Poszłam tą drugą drogą.
Co do reszty - oczywiście, głaz może być zimny, nie można zaakceptować rzeczywistości i tak dalej. Dziękuję jednak za wypisanie błędów.
Co do delektowania się słowami - robię to, nie myślę jednak nad kazdym z nich z osobna, część błędów po prostu mi umknęła.

Ja chyba jestem już za stara na takie bajanie, albo już za dużo tekstów tego typu się naczytałam, żeby doszukać się tu czegoś oryginalnego albo ciekawego. W ogóle mnie nie ruszyło, a narracja w czasie rzeczywistym w pewnym momencie zaczeła drażnić i nudzić, ale to kwestia gustu.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Oczywiście, rozumiem. Niemniej jednak dziękuję:)

Pozazdrościć wyobraźni i świetnego operowania słowem. Coś mi się widzi, dziewczyno, że jeśli zapał nie wygaśnie, to niedługo będą Cię drukować :)

Dziękuję:D.

Nie! To ja dziękuję

@kudłacz, a dziękujesz za... ?;)

Możliwość lektury Kaprysu. Z komentarzy pod poprzednim opowiadaniem dowiedziałem się, że nie przyjeli go do gazety. Prubuj dalej, bo masz talent. Może pomyślisz o czymę większym?

W zasadzie "Kaprys" jest jakby początkeim czegoś większego. Pytanie tylko czy starczy mi kiedykolwiek zapału, by to coś dokończyć. Ale dziękuję;)

Nie dałem rady, sorry.

@gwidon - Nie dziwi mnie to;)

piekna magiczna rzeczywistosc

Niech Wszechświat Wam błogosławi...

Do mnie tekst nie przemówił. Bohaterka zachowuje się raczej głupio, a tego nie lubię. Na początku mnie zaciekawiła, ale szybko zaczęła irytować.

Jak na tekst piórkowy, to sporo usterek językowych.

Tak się każe zdradę, choć ona jej nie popełniła.

Ojjj, paskudny ortograf.

Babska logika rządzi!

Przykro mi to pisać, ale opowiadanie zupełnie nie przypadło mi do gustu. Napisane w sposób nader patetyczny, a przez to nużący, nie zdołało mnie niczym zaciekawić. Liczne usterki także nie ułatwiały lektury. Czas poświęcony na lekturę Kaprysu uważam za stracony. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Pogubiłem się. Doczytałem do końca, ale bez przyjemności, raczej z zadowoleniem, że wreszcie koniec. Piórko za ?

Nowa Fantastyka