- Opowiadanie: Montgomery - Najlepszy deser w życiu

Najlepszy deser w życiu

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Najlepszy deser w życiu

 

Turkusowe fale z hukiem rozbijały się o wielobarwne, kryształowe iglice wyrastające prosto z morza. Dalej traciły impet i delikatnie rozmywały się na złotych plażach, pozostawiając po sobie pryzmy granatowej piany. Na występach iglic wyraźnie odznaczały się gniazda ranglanów, wite ze źdźbeł białej trawy. Setki tych czteroskrzydłych stworzeń szybowały w powietrzu na tle nieba o barwie dojrzałej pomarańczy. Wiatr rozpraszał już resztki fioletowych chmur, a czerwony olbrzym Gendaris III powoli chylił się ku zachodowi.

 

– Nigdy nie znudzi mi się ten widok. Jaka szkoda, że nawet dla mnie jest horrendalnie drogi – powiedział Cosimo daTivoli wchodząc do jadalni.

 

– Masz rację, Cos. Mało gdzie w znanej Galaktyce można znaleźć podobne cuda, choć jak sam wiesz wszystko zależy od indywidualnego gustu. I nie zapominajmy o cudach, które ujrzymy kiedy już dobry Bóg odwoła nas z tego świata – dodał Recep Babican i strzepnął niewidoczny pyłek z rękawa prążkowanej marynarki. Za nim do pomieszczenia wsunął się bezszelestnie kelner w czarno białej liberii.

 

Obaj mężczyźni podeszli powoli do, wypełniającego całą ścianę, panoramicznego okna. Znajdowali się w prywatnej jadalni na trzydziestym piętrze klubo-restauracji Wizje Raju na Gendaris III. Lokal oferował wszystkim, którzy mogli sobie na to pozwolić wszelkiego rodzaju rozrywki przy całkowitej dyskrecji i profesjonalizmie. Fakt, że planeta nie posiadała tlenowej atmosfery był dodatkową korzyścią. Poza Wizjami jedyną osadą była półautomatyczna kolonia górnicza po drugiej stronie globu.

 

– Widzę, że tym razem zdecydowałeś się na prostotę, Reci – stwierdził Cosimo rozglądając się po pokoju. Błękitne ściany z roślinnymi motywami, niski drewniany stół oraz poduszki do siedzenia sprawiały spartańskie wrażenie, ale wprawne oko Cosa błyskawicznie oceniło je na warte grubo ponad milion kredytów – Powierzchowną prostotę. To marsjański dąb?

 

Jego przyjaciel uśmiechnął się promiennie.

 

– Nic nie ujdzie twojej uwagi. Uznałem, że z takiej okazji wolno nam…zaszaleć. W końcu stać nas – mówiąc to roześmiał się na głos, do czego Cosimo bez wahania się przyłączył – Ale my tu gadu-gadu, a apetyt rośnie. Siadajmy.

 

Dwaj przyjaciele usadowili się na pufach, uprzednio podawszy kelnerowi marynarki. Ten zawiesił je na wieszaku, który bezgłośnie wysunął się z podłogi. Mężczyzna poprawił białą serwetkę na przedramieniu i podszedł odebrać zamówienie.

 

– Szanowni Panowie, witam z Wizjach Raju. U nas spełniają się marzenia (Za odpowiednią opłatą – dodał w myślach Recep). Nazywam się Alexandre i będę dzisiaj na Panów usługi – przedstawił się kelner, jednocześnie podając obu gościom, spisane ręcznie, menu dnia – Zostałem poinformowany, że należą panowie do naszych stałych klientów, niestety Panów zwyczajowy kelner Sven zachorował. Mam nadzieję godnie go zastąpić – mówiąc to Alexandre skłonił głowę i uśmiechnął się lekko. Cosimo i Recep nie odpowiedzieli tylko uprzejmie skinęli mu głowami – Proszę spokojnie zająć się wyborem dań i wezwać mnie kiedy będą Panowie gotowi.

 

– Słyszałeś, że Pliq'ter jest na skraju bankructwa? – odezwał się Recep, jednocześnie uważnie czytał menu i nie zwracał już uwagi na kelnera.

 

– Nie gadaj! Jeden z najbogatszych niezależnych Arctali na skraju bankructwa. Ciekawe jak, i skąd to w ogóle wiesz?

 

– Mam swoje kanały, Cos – Recep uśmiechnął się chytrze – Ale przed tobą nie mam oczywiście czego ukrywać – dodał widząc udawany gniew na twarzy przyjaciela – Tak się złożyło, że w ciągu ostatnich miesięcy kilkanaście jego frachtowców padło łupem argonidzkich piratów. Poza tym pewien urzędnik z Innego Wrocławia przypomniał sobie nagle, że przyjmowanie łapówek jest złe i skontrolował kilka z jego firm-widm. W rezultacie spora część jego majątku została przejęta przez inspekcję podatkową.

 

– Oczywiście nic o tym nie wiesz, amico.

 

– O co ty mnie posądzasz? Ja i piraci czy też skorumpowani urzędnicy – udał oburzenie Recep – Wiesz dobrze, że to działka Aldony – dodał. Obaj mężczyźni roześmieli się szyderczo. Aldona była osobistą asystentką Recepa, która posiadała znajomych wszędzie, gdzie było to potrzebne.

 

Ponieważ dokonali już wyboru Cosimo musnął delikatnie blat stołu wzywając Alexandre'a.

 

– Czego życzą sobie Panowie dzisiejszego dnia? – spytał kelner wyjmując pada.

 

– Dla mnie… lacedemońskie creetaqi na dywanie z czerwonej sałaty, turecka zupa z soczewicy oraz Adana kebab z koźlira z ryżem szafranowym i pomarańczowym pomidorkiem z grilla – pierwszy złożył zamówienie Recep i oddał menu kelnerowi, który podziękował mu delikatnym uśmiechem.

 

– Dla mnie z kolei carpaccio z proximańskiego wołu, klasyczny rosół z klonowanej kury z kluską wątrobianą oraz krwisty stek z białego tura z puree ziemniaczanym i bulwami prana.

 

– Z kolei na deser – odezwał się znowu Recep – obaj poprosimy o torcik Sachera prosto z Wiednia. Jak rozumiem jest świeży?

 

– Ależ oczywiście, szanowny Panie. Akurat mieliśmy dzisiaj świeżą dostawę, torciki nadal są w polu zastoju. Pozwolę sobie pogratulować Panom znakomitego wyboru. Czego się Panowie napiją?

 

– Do przystawki i zupy poproszę wodę niegazowaną – tym razem pierwszy zamówił Cosimo – A potem ćwiartkę błękitnego Merlot z Galii. I dwa schnapsy do deseru.

 

– Ja poproszę wodę cytrynową, jak mój kolega do przystawki i dania głównego, oraz ćwiartkę świetlistego z Bomponii, rocznik '57.

 

– Znakomicie. Łaskawie proszę o cierpliwość. Przystawki będą za jakieś dwadzieścia minut.

 

Kiedy Alexandre wyszedł Recep nachylił się do Cosima.

 

– Ten Alexandre dziwnie na mnie patrzy. Wydawało mi się, że do mnie mrugnął.

 

– Widać mu się podobasz, w końcu jesteś przystojnym mężczyzną. Ja nie skorzystam, moda na biseksualizm już minęła.

 

– Daj spokój, znasz moje zdanie.

 

– Coś ty taki nerwowy, Reci. Odnieśliśmy sukces, jesteśmy bogaci! A raczej jeszcze bogatsi.

 

– Wybacz, czekam na wiadomość od Esry. Chyba znowu jest w ciąży i miała iść dzisiaj do lekarza.

 

– To wspaniała wiadomość, przyjacielu.

 

Na twarzy Recepa pojawił się nieśmiały uśmiech.

 

– Nie będę na razie zapeszał, będę świętował kiedy się potwierdzi.

 

– Ehh, ty i twoja Esra. Czasami zazdroszczę ci, że tak usilnie trzymasz się monogamii.

 

– Przynajmniej nie zostałem okradziony przez latyńskie dziwki, które jeszcze wywiesiły cię nago na balkonie.

 

– To był jeden niefortunny przypadek – tłumaczył się Cosimo, przerwał na chwilę gdyż Alexandre przyniósł każdemu karafkę wody – Nie da się ukryć, że jest przystojny, ale teraz przerzuciłem się na obce – kontynuował.

 

– Oszczędź sobie szczegółów. Myślałem, że puszczę pawia jak próbowałeś mi opowiadać o rozkoszach, które przeżywałeś z Warassanką. Jaki jeden przypadek? Płacisz alimenty siedmiu Ilcyankom!

 

– Wyolbrzymiasz wszystko, Reci. Warassanki nie wcale tak łuskowate jak ludzie myślą. A ja cieszę się z tych dzieci, mam już więcej od ciebie – Cosimo wyszczerzył się głupkowato, na co Recep popukał się w czoło.

 

– Esra usłyszała plotkę, że to przez ciebie rozwodzi się Melinda Frix.

 

– Niee. To głupota. Magnus przyłapał ją z ogrodnikiem. Też z nią spałem, ale to było rok temu. Zresztą przyłapała nas wtedy jej matka i z nią też się przespałem. A na koniec dałem się skuć i wychłostać jej asystentce – na te słowa Recep zakrztusił się wodą, doszedł do siebie i pokręcił głową z rezygnacją.

 

– Nigdy się nie zmienisz, Cos – w tym momencie Alexandre wniósł przystawki.

 

– A tak na poważnie, to jak ci się żyje w nowym państwie? – spytał Recep gdy obaj już zabrali się do jedzenia.

 

– Też mi nowym – Cosimo prychnął w przerwie między kęsami – Puczyści zmienili tylko nazwę. Wprawdzie nigdy nie lubiłem Drugiej Wspólnoty, ale co za różnica, że teraz jesteśmy obywatelami Zjednoczenia. Poza nazwą i nieudolnym rządem nie zmieniło się praktycznie nic. Proximańskie woły są niesamowite – dodał, z rozkoszą pochłaniając carpaccio.

 

– Mówisz jakby pucz wojskowych był czymś normalnym. Wypowiedzieli posłuszeństwo kanclerzowi, rozgonili Zgromadzenie i zesłali połowę Rady do kolonii karnych! – oburzył się Recep, jednocześnie obrywał pancerzyk creetaqa, żeby zawinąć go w liść sałaty.

 

– E tam. Już ogłosili wybory do nowego Zgromadzenia. McGarman, Porno, Mehta i inni dowódcy nie są idiotami. W historii było zbyt dużo dyktatur wojskowych, żeby teraz pchać się w to samo gówno. Oni wrócą w cień i będą po cichu pilnować, żeby nowy rząd czegoś nie spieprzył. Bardzo mądrze, zresztą przypomnij sobie, że podobnie było w kraju twoich przodków. I to przez prawie dwieście lat!

 

– Niby masz rację – przyznał z niechęcią Recep, w międzyczasie dwaj przyjaciele skończyli już przystawki. Alexandre sprzątnął je na lewitującą tacę i postawił przed każdym parujący talerz zupy, nie omieszkał też puścić oka, tym razem do Cosima – Przerzucił się na ciebie – rzucił do niego Recep na co Cos pokraśniał z zadowolenia – Najważniejsze, że handel nie ucierpiał, nadmiernie.

 

– Tu się zgodzę, chociaż przez chwilę było naprawdę niebezpiecznie. Wiele obcych mocarstw rozważało nawet nałożenie embarga – dodał Cosimo, krojąc łyżką kluskę w rosole

 

– Ja straciłem trochę więcej – przyznał niechętnie Recep – Genialna zupa. Syjon zamknął granice na jedenaście dni. Durni Żydzi jak zwykle wpadli w paranoję i już szykowali się na inwazję ziemskiej floty.

 

– Zawsze cię ostrzegam, żebyś z nimi nie handlował. Moja też jest przepyszna. I tak dziwi mnie, że oni chcą handlować z Turkiem. Napsuliście im trochę krwi.

 

– No nie przesadzaj, to było blisko trzy wieki temu. Zresztą Turcja nie brała udziału ani w wojnie 6-cio dniowej ani w 9-cio dniowej. A w handlu z Syjonem jestem wyjątkowo ostrożny. To jedyne światy, z którymi prowadzę uczciwe interesy, sprzedaję im tylko warzywa z Wielkiego Atatürka. Co mnie zdziwiło, to fakt, że dawno nie było tak bezkrwawego puczu – stwierdził, ze smakiem spijając resztki zupy i odsuwając talerz.

 

– Też mnie to zadziwiło, ale to tylko upewnia jak sprawne są nasze siły zbrojne. Choć słyszałem, że jednak trochę krwi się polało.

 

Recep już chciał odpowiedzieć, ale w tej chwili Alexandre wniósł dania główne oraz zamówione wina. Obu mężczyznom na ich widok instynktownie zaczęła lecieć ślinka. Przyjaciele zamilkli i kilka pierwszych kawałków swoich dań zjedli w całkowitym milczeniu delektując się smakiem potraw. Nie na darmo mięsa koźlira i białego tura uchodziły za jedne z najdelikatniejszych, jak również najdroższych.

 

– Jedyna krew poleciała z nosa ochroniarza kanclerza, który próbował stawiać opór marines. I tak dobrze, że go nie zastrzelili – dodał po chwili Recep i przekroił na pół pomidorka – Dobrze też, że SOZ od razu doszedł do wniosku, że lepiej odstąpić.

 

– Podejrzewam, że ich dowódcy już wcześniej dogadali się z admirałami – odpowiedział Cosimo – Zawsze trąbią na prawo i lewo o tej swojej politycznej neutralności, ale ja nigdy w to nie wierzyłem. Twierdzą, że nie otworzyli ognia do floty bo ich zadaniem jest obrona Ziemi tylko przed zagrożeniem zewnętrznym. Pieprzenie w bambus!

 

– Coś w tym jest – stwierdził filozoficznie Recep – Ale ostatecznie cieszmy się, że uniknięto wojny domowej – podniósł kieliszek wina świetlistego – Wypijmy za pokój, miłość oraz sukces naszego… przedsięwzięcia!

 

– Bardzo dobrze, Reci. Cin cin! – uśmiechnięci od ucha do ucha przyjaciele stuknęli się kieliszkami.

 

 

 

Kiedy skończyli jeść złota tarcza Gendaris III dotknęła już horyzontu. Cosimo i Recep kontemplowali przez chwilę bajkowy widok. W międzyczasie Alexandre sprzątnął po głównym daniu i postawił przed przyjaciółmi talerze z torcikiem Sachera.

 

– Nareszcie! – ucieszył się Recep, wziął do ręki widelczyk i wbił go w delikatne ciasto – Nawet rachatłukum nie może się równać z tym boskim smakiem – z lubością zjadł pierwszy kawałek.

 

– Jak zwykle idealny – Cosimo łapczywie pochłaniał swój deser – Ale wiesz co sobie pomyślałem? Pole zastoju zachowuje świeżość ciasta, ale to jednak nie to samo co świeży. Może w przyszłym tygodniu wybierzemy się na obiad do Wiednia. Weźmiesz Esrę, ja znajdę jakąś ludzką dziewczynę i spędzimy tam miły weekend.

 

– Świetny pomysł, Cos – w tym momencie krótko zapiszczał komunikator Recepa. Mężczyzna rzucił okiem na wiadomość – Esra jest w ciąży! – wykrzyknął radośnie.

 

– Moje gratulacje, Reci.

 

– Nawet nie wiesz jak się cieszę.

 

– Coś tam wiem, mam w końcu te siedem pociech.

 

– Allah jest wielki – Recep szybko wystukał wiadomość do żony, a następnie zjadł ostatni kawałek torcika – To najlepszy torcik Sachera jaki dotychczas jadłem. Kończ, przyjacielu. Czeka nas jeszcze klugzański masaż relaksacyjny. Tam sobie spokojnie pogadamy.

 

– Nie ma to jak oddać się czterem rękom naraz. Opowiadałem ci o pewnej Klugzance? Ok, nic nie mówię – rzucił szybko widząc rozgniewaną minę Recepa – I w pełni się zgadzam, nie ma drugiego takiego deseru w Galaktyce. Jeszcze tylko schnaps – dodał, widząc wchodzącego z tacą Alexandre'a. Cosimo i Recep przyjęli podane im kieliszki.

 

– Zdrowie! – powiedzieli równocześnie i jednym łykiem wypili zawartość literatek.

 

– Mam nadzieję, że posiłek zyskał Panów uznanie? – spytał się Alexandre

 

– Ależ oczywiście – odpowiedział Cosimo – Wszystko było jak zwykle idealne. Przekaż proszę wyrazy uznanie kucharzowi, Alexandre.

 

– Jak Pan sobie życzy – kelner skinął lekko głową – Pozwolę też sobie dodać, że rachunek został już zapłacony.

 

Recep i Cosimo spojrzeli na niego zdziwieni.

 

– Rachunek? – spytał ten pierwszy – Przecież płaci się wychodząc?

 

– Cóż – Alexandre uśmiechnął się paskudnie – Rachunek za Panów zapłacił Leon Rakowiecki, padrino Syndykatu Oka z Pelagia Minor – na te słowa obu przyjaciół oblał zimny pot, próbowali zerwać się z puf, ale nagle poczuli, że nie mogą się ruszyć.

 

– Przepraszam za niedogodność. Paraliż to pierwsza faza działania neurotoksyny. Nadal możecie mówić – rzekomy kelner porzucił usłużny ton, a w jego głosie pojawiło się lekkie rozbawienie – Ale w sumie zostały wam niecałe trzy minuty.

 

– Jak? – wysyczał Recep

 

– Och. Naprawdę myśleliście, że Syndykat nie dowie, iż sprzedaliście jego towar po pięciokrotnie wyższej cenie i wzięliście sto procent prowizji. Wbrew temu co się mówi, w przestrzeni Praxan syndykaty również mają swoich ludzi.

 

– Moja żona jest w ciąży – powiedział przez łzy Recep

 

– A ja jestem jeszcze młody – dodał z paniką Cosimo

 

– Gratulacje Panie Babican i jednocześnie przykro mi. Na truciznę i tak nie ma odtrutki. Co do Pana, signore daTivoli to poużywał Pan życia, za wielu ludzi – Cosimo i Recep zaczęli powoli osuwać się na ziemię.

 

– Nie martwcie się o swoje rodziny – dorzucił zabójca – Pan Rakowiecki nie jest mściwy i obiecał łożyć na ich utrzymanie.

 

– Kim ty jesteś? – zapytał jeszcze z trudem Cosimo.

 

Zabójca uśmiechnął się promiennie.

 

– Jestem Kodiak.

 

Recep i Cosimo spadli z puf. Martwi. Kodiak westchnął.

 

Biedacy – pomyślał – Dawno nie byłem tak szczęśliwy jak oni dzisiaj – mrugnął i przywołał na soczewkę zegar. Miał kwadrans na opuszczenie Wizji Raju. Oczywiście właściciel był mu winien kilka przysług, ale nigdy nie lubił kiedy Kodiak załatwiał u niego swoje sprawy. Zbyt dużo kasy, na łapówki i tuszowanie zabójstwa w pięciogwiazdkowym klubie.

 

Kodiak spojrzał w okno. Słońce Gendaris III zniknęło za horyzontem.

 

Koniec

Komentarze

Fajne opowiadanie. Krótkie i wciągające. Przeczytałem z przyjemnością.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Turkusowe fale z hukiem rozbijały się o wielobarwne, kryształowe iglice wyrastające prosto z morza. Dalej traciły impet i delikatnie rozmywały się na złotych plażach, pozostawiając po sobie pryzmy granatowej piany. Na występach iglic wyraźnie odznaczały się gniazda ranglanów, wite ze źdźbeł białej trawy. Setki tych czteroskrzydłych stworzeń szybowały w powietrzu na tle nieba o barwie dojrzałej pomarańczy. Wiatr rozpraszał już resztki fioletowych chmur, a czerwony olbrzym Gendaris III powoli chylił się ku zachodowi. - straszny kicz ci wyszedł w tym opisie

choć jak sam wiesz wszystko zależy od indywidualnego gustu - brakuje przecinków

I nie zapominajmy o cudach, które ujrzymy kiedy już dobry Bóg odwoła nas z tego świat - i tu też barkuje przecinka.

Opo ciekawe, w dialogu fajnie ująłeś politykę i ekonomię widzianą oczami możnych, dobre też jest zaskakujace zakończenie.  Problemem zaś to, że fantastyka jest tu tylko dekoracją.

Czeka nas jeszcze klugzański masarz relaksacyjny. -  rozumiem, że są umówieni z rzeźnikiem w masarni? ;)

interpunkcja, interpunkcja, interpunkcja. nie chodzi nawet o to, że robisz jej krzywdę; Tobie się po prostu "zapomina" - tu nie dostawisz kropki, tam przecinka, nie zakończysz porządnie kwestii dialogowej, nie pomyślisz o czymś innym niż myślniki (bo ich akurat nie brakuje).

a samo opowiadanie, choć wchodzi gładko, mnie nie porwało. za mało oryginalności w pomyśle, którego nie ratuje końcówka, w takiej konwencji dosyć spodziewana (gdyby oni tak po prostu wyszli - dopiero by to było nudne!). to jednak nie to, czego szukam w tekstach.

Szokujący finał. Jak to jednak trzeba uważać z deserami, szczególnie – zjadanymi poza domem. :))

Mimo wielu usterek językowych, tekst bardzo mi się podobał. :)

Pecunia non olet

Podobało mi się. :)

Nowa Fantastyka