- Opowiadanie: Inanka - Pierwsze wrażenie (SHERLOCKISTA 2011)

Pierwsze wrażenie (SHERLOCKISTA 2011)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Pierwsze wrażenie (SHERLOCKISTA 2011)

Po długiej i męczącej jeździe wyboistym szlakiem nareszcie dotarliśmy na miejsce. Z trudem wysiadłem z powozu, czując się kompletnie wstrząśnięty i wymieszany, i na wstępie omal nie wywinąłem orła na oblodzonym podjeździe. Przytrzymujący nam drzwi od pojazdu służący jedynie zerknął na mnie z wyższością.

– A więc to tutaj! – zauważył triumfalnie Hommes, zadzierając głowę.

Poszedłem za jego przykładem i ujrzałem stare, ponure, wzniesione z kamienia domostwo. Nad nim złowrogo rozpościerało gałęzie wielkie, na wpół wyschnięte drzewo.

– Przywitajmy się jak dżentelmeni – dorzucił mój towarzysz, poprawiając klapy fraka, który traktował jako swój strój służbowy.

Westchnąłem ze smutkiem; czyżby znów wypominał mi moje niezbyt wysokie pochodzenie? No cóż, nawet jeśli, to trzeba było to przełknąć; i tak miałem szczęście, że w ogóle dał mi szansę. Los zrządził, że akurat wtedy, gdy gościł u mojej ciotki, w sąsiednim hrabstwie miało miejsce się nietypowe morderstwo. Hommes, po usłyszeniu szczegółów, zaintrygowany zaoferował zająć się tą sprawą, co zostało przyjęte przez lokalne władze z wdzięcznością. Cieszyło ich, że przyjrzy się jej ktoś bezstronny i na dodatek tak już zasłużony na polu rozwiązywania kryminalnych zagadek. I to mnie właśnie przypadło w udziale asystowanie znanemu detektywowi!

Chcąc zrobić jak najlepsze wrażenie, pobieżnie się otrzepałem i ruszyłem za moim towarzyszem.

Drzwi otworzyła nam solidnie zbudowana pokojówka, która, sądząc po gabarytach, wykazywała naturalne predyspozycje także do wielu innych zawodów, włączając w to między innymi kowalstwo.

– Panowie Hommes i Wansom – zaanonsował nas służący, który wcześniej wyszedł nam na powitanie.

Podczas gdy my czekaliśmy w rozległym, lekko przyciemnionym holu, lokaj (bo nim musiał być ów poznany wcześniej mężczyzna) poszedł zawiadomić o naszym przybyciu swoje chlebodawczynie. Chwilę później i one do nas dołączyły.

Pierwsza, lady Joanna, była niewysoką, zapuchniętą od płaczu, bladą blondynką w średnim wieku. Miała na sobie starą, znoszoną suknię, a w ręku ściskała mocno już wilgotną chusteczkę.

– Dziękuję panom za szybkie przybycie – wyszlochała na powitanie.

Druga z pań okazała się być smukłą i zgrabną brunetką, odzianą w czarną, obcisłą, lekko błyszczącą suknię ze sporym dekoltem i niewielki, twarzowy kapelusz z delikatną woalką. Stroju dopełniały długie za łokcie czarne rękawiczki i buty na absurdalnie cienkich obcasikach.

Hommes zupełnie oniemiał, gdy z gracją i jakby w zwolnionym tempie, schodziła po schodach.

– Lady Agatha, do usług – powiedziała, unosząc woalkę i ukazując nam młodą, symetryczną twarz z nienagannym makijażem. Przy czym zwracała się do mojego towarzysza, mnie zupełnie ignorując.

– Jestem zachwycony – odparł z zapałem, nisko się jej kłaniając.

– Pozwolicie panowie, że ich zaprowadzę na miejsce zbrodni – lady Joanna powiodła nas do znajdującego się na końcu korytarzu i zamkniętego na klucz pokoju. Weszliśmy tam z Hommesem, a za nami wślizgnęły się nasze gospodynie.

– Kiedy to się stało? – spytałem rzeczowo.

– Znaleziono go dziś rano – pospieszyła z odpowiedzią nasza przewodniczka. – Ale musiał tu leżeć całą noc. Znalazła go Róża, gdy przyszła rano posprzątać, zaraz potem zamknięto pokój i posłano po panów.

Ofiarą był mężczyzna koło czterdziestki. Wyglądało na to, że ktoś próbował wysadzić go w powietrze.

Hommes pobieżne omiótł wzrokiem skromnie, ale gustownie urządzony gabinet, po czym wyciągnął fajkę i wytrząsnąwszy jej zawartość na ciemny parkiet, nabił ją ponownie tytoniem, zapalił, a następnie z błogością się zaciągnął.

– Czarna magia… – orzekł uroczyście, co wyraźnie uczyniło silne wrażenie na paniach.

Jako że nie miałem tak bystrego oka jak on, postanowiłem zbadać pomieszczenie dokładniej. Nieboszczyk siedział na postawionym na środku pokoju krześle, a po resztkach liny można było się domyślić, że tuż przed śmiercią został do niego przywiązany. W znajdującym się po lewej stronie drzwi kącie ktoś wyrysował kredą koślawy pentagram, który obstawił ciemnymi w większości świecami. Co ciekawe, każda z nich wyglądała jak z innego kompletu, jedne były wysokie i cienkie, inne grube, część była prawie wypalona, a reszta niemal zupełnie nieużywana. Znalazło się także kilka nigdy nie zapalonych. Zaobserwowałem, że świece przyklejono do podłogi, tylko jedna, ta najbliżej nas, była luźna i w przeciwieństwie do pozostałych, zamiast stać, leżała. I musiała się przewrócić, gdy była jeszcze gorąca, bo na podłogę skapnęło kilka kropli wosku.

Obok świec ktoś ułożył przebitą szpilkami jasnowłosą lalkę, a także słój z – na ile byłem to w stanie stwierdzić – suszonymi żabimi udkami. Wydawało mi się tego wszystkiego jakoś za dużo. Jakby ktoś postawił to wszystko wyłącznie na pokaz.

– Na samym początku zawsze musimy wykluczyć możliwość samobójstwa – wyjaśnił cierpliwie Hommes. – Czy pan Dawid nie zajmował się przypadkiem magią? Może jakieś zaklęcie się odbiło…

– Skąd! – zaprotestowała gwałtownie jego siostra. – To był wrażliwy, religijny człowiek! Tępił wiedźmy bez litości!

– Poza tym – dorzuciłem, chcąc próbując zaimponować paniom – trudno byłoby mu je rzucić, skoro obwiązano go tą liną jak szynkę do wędzenia!

Szybko zorientowałem się, jak niezręczne było to porównanie, ale przepadło; już to powiedziałem. Speszony wbiłem wzrok w podłogę i właśnie wtedy zauważyłem przy krześle ślady ciemnego proszku. Pokonując obrzydzenie, nabrałem trochę na palec i powąchałem. Zapach był znajomy.

– To proch! – powiedziałem oszołomiony. – A więc zabójca tylko chciał, żebyśmy myśleli, że użyto magii. Wysadził go prochem!

Triumfalnie powiodłem wzrokiem po ich twarzach, ale tylko mój towarzysz wyglądał na zaskoczonego, lady Joanna z miną bez wyrazu wpatrywała się w ścianę, natomiast lady Agatha groźnie zmrużyła oczy.

– No właśnie – zauważył Hommes, przerywając niezręczne milczenie. – Właśnie miałem to powiedzieć. – Czy miał jakichś wrogów?

– Tak, ludzie w wiosce nie doceniali tego, co dla nich robił – chlipnęła lady Joanna.

– To wiele wyjaśnia – mądrze pokiwał głową detektyw. -A tymczasem – tu zaciągnął się i wydmuchał z dymu zgrabne kółko – życzyłbym sobie porozmawiać na osobności ze wszystkimi mieszkańcami domu. Poczynając od pani – skłonił się młodszej z kobiet.

– Oczywiście.

Na czas rozmów przenieśliśmy się do biblioteki.

– Kim była pani dla sir Dawida?

– Jego żoną.

– W takim razie moje najszczersze kondolencje z powodu pani straty!

– Mojej…? – zaczęła z roztargnieniem, po czym szybko się zmitygowała. – Ach tak, dziękuję bardzo! Tak, to rzeczywiście ogromna tragedia! Jak to dobrze, że my słabe kobiety nie zostałyśmy z tym problemem same… Nie ma to jak wesprzeć się na silnych, męskich barkach!

Hommes z zadowoleniem wyprostował plecy i wciągnął brzuch.

– Od jak dawna była pani jego żoną?

– Mniej więcej od dwóch lat.

– Jak się państwo poznali?

– Byłam damą do towarzystwa sąsiadów jego kuzynki. Spotkaliśmy się, gdy był u niej w odwiedzinach.

– Dzieliła państwa spora różnica wieku.

– Och, ja lubię starszych, doświadczonych mężczyzn – wdowa zalotnie zatrzepotała rzęsami, co wyraźnie zauroczyło detektywa.

– Proszę o wybaczenie, ale muszę zadać to pytanie: co pani robiła wczorajszego popołudnia?

– Ja – lady Agatha zawahała się – prasowałam swoje suknie w służbówce…

– Naprawdę? – wyrwało mi się niefachowo.

– Musi pan wiedzieć – tu twarzowo się zarumieniła – że mój mąż był bardzo oszczędnym człowiekiem i nie chciał wydawać za wiele na służbę. Róża i Artur to wszystko, za co godził się płacić, a oni nie zawsze nadążają z wykonywaniem swoich obowiązków. Czasem więc ich wyręczam.

– To wielkoduszne z pani strony – zauważył detektyw. – I nie słyszała pani nic podejrzanego?

– Nie, nic zupełnie, służbówka jest położona w przeciwnej części domu.

Biorąc pod uwagę stan nieboszczyka, huknąć musiało naprawdę porządnie. Jakim cudem nic nie słyszała? A poza tym, osoba, która podpalała lont, mogła się poparzyć – czyżby stąd wzięły się te jej eleganckie rękawiczki? Miały ukryć poplamione lub poranione dłonie? Najchętniej kazałbym jej je zdjąć, ale, ostatecznie, to nie ja przewodniczyłem w śledztwie. Zerknąłem kontrolnie na Hommesa, ale nawet jeśli podzielał moje podejrzenia, to z jego miny nie dało się nic wyczytać.

– Wystarczy tych pytań, widzę, że jest pani wykończona – zadecydował mój towarzysz.

– Istotnie.

– Proszę zawołać lady Joannę.

Wezwana wydawała się być kłębkiem nerwów. Cały czas rozpaczliwie szlochała i ścierała lecące ciurkiem z oczu łzy.

– Kim pani była dla zmarłego? – spytałem z powagą, zadowolony , że wiem, jak to powinno przebiegać.

– Jego siostrą.

– A co pani robiła wczorajszego popołudnia? – wtrącił ostro detektyw.

– Róża i Artur mieli wychodne, jak zwykle w środowe wieczory, trochę więc poczytałam, a potem nagle zmorzył mnie sen. Twardo przespałam cały wieczór i noc, obudził mnie dopiero krzyk służącej.

– Czyli nie ma pani alibi? – Hommes zmierzył ją groźnym wzrokiem.

– Nie, w takim przypadku oczywiście, że…

– Jaki jest pani stosunek do żony brata? – atakował dalej detektyw.

– Jak to, jaki? Normalny.

– Ale pewnie nie była pani zadowolona z tego, że nie jest już pani najważniejsza w jego życiu?

– To naturalne, że mężczyzna chce się ożenić…

– I nie była pani zazdrosna, gdy w państwa domu pojawiła się tak piękna i czarująca istota?

– Ja przecież…

– Czy nie pokłóciła się pani ostatnio z bratem?

– Nie, nie pokłóciłam.

– A może bała się pani, że przepisze młodej żonie cały swój majątek?!

– Przecież już to zrobił.

– Dziękuję, na dziś to już wszystko.

Lady Joanna opuściła pokój lekko oszołomiona, a my, nim zdążyliśmy wezwać kogoś jeszcze, zostaliśmy zaproszeni na herbatę. Hommes bezzwłocznie podążył do salonu, a ja, pod pretekstem wizyty w wychodku, wymknąłem się na tyły domu, żeby zerknąć na ogród, na który wychodziło okno miejsca zbrodni. Potem natomiast udałem się poszukiwanie służbówki, którą odnalazłem bez większych problemów, podobnie jak wspomniane wcześniej w rozmowie żelazko. Było wielkie i staromodne (czego domyśliłem się, słysząc o oszczędności sir Dawida) i gdy spróbowałem je podnieść, niemal przygniotło mnie do podłogi. Jakim cudem radziła sobie z nim w takim razie smukła i delikatna lady Agatha?

– Potrzeba czegoś? – Róża stanęła w drzwiach z rękoma na biodrach.

– Nie, tak tylko badam ślady – wyjaśniłem, odsuwając się od potencjalnego tropu.

Dziewczyna zmierzyła mnie nieprzyjaznym wzrokiem, po czym podeszła do żelazka, podniosła je bez wysiłku jedną ręką i odłożyła na swoje miejsce.

Speszony już miałem się stamtąd ewakuować, gdy nagle odkryłem, że starczy mi odwagi na jeszcze jedno pytanie:

– Czy lady Agatha często prasuje?

– Nigdy – warknęła służąca, a ja czym prędzej czmychnąłem do salonu.

– Gdzieś ty się włóczył? – zdziwił się Hommes. – Herbata ci wystygła.

– Nie szkodzi, wypiję zimną – oświadczyłem bez cienia żalu, wciąż podekscytowany swoimi odkryciami.

Następna do gabinetu wezwana została Róża.

– Od jak dawna jesteś tu służącą? – zaczął przesłuchanie Hommes.

– Służę tu od dziesięciu lat – odparła, patrząc na nas spode łba. Na wszelki wypadek trochę się odsunąłem.

– A gdzie byłaś zeszłego popołudnia?

– W miasteczku, odwiedzałam siostrę, jak zawsze w środy.

– O której wróciłaś?

– Jak było ciemno.

– Acha – zawahał się detektyw. – Czy coś się zmieniło w pokoju, od czasu, gdy znalazłaś pana? Może zamykałaś okna?

– Nie, były zamknięte. Zawsze zimą na to uważamy, żeby ciepło niepotrzebnie nie uciekało.

– Sprawdziłem teren pod oknem, na śniegu nie ma żadnych śladów, więc to nie tamtędy dostał się morderca – wtrąciłem z dumą.

Hommes zerknął na mnie z pobłażaniem.

– Ja osobiście zamiast nóg wolę używać szarych komórek – powiedział, lekko pukając się palcem w głowę.

– Chciałam tam pozamiatać, ale mi nie pozwolili – dorzuciła niespodziewanie Róża, przypominając nam o swojej obecności.

– Czy, gdy macie wychodne, drzwi wejściowe są zamknięte? – zgodnie z sugestią Hommesa wspiąłem się na wyżyny intelektu

– Tak, na zasuwę od środka, któreś z państwa nam zawsze otwiera.

– Czy wczoraj również były zamknięte?

– Tak, otworzyła nam lady Agatha.

. To wydawało się przesądzać o tym, że mordercą musiał być ktoś z domowników.

– A lady Joanna? – spytał detektyw.

– Nie było jej nigdzie widać, zmógł ją bardzo mocny sen; gdy przyszłam rano rozpalić w kominku w jej pokoju, okazało się, że spała całą noc w ubraniu i butach – służąca rzuciła nam spojrzenie wyraźnie sugerujące, że zabraliśmy już dość jej cennego czasu.

– To… dziękujemy na dzisiaj – powiedział niepewnie Hommes.

Z Arturem rozmawiało się najtrudniej.

– Ja tam nic nie wiem – oświadczył na wstępie.

– Od jak dawna służysz w tym domu?

– Od zawsze, od kiedy żem dzieckiem był, jeszcze gdy mieszkali tu rodzice państwa.

– Co robiłeś wczoraj?

– Pracowałem.

– A wieczorem?

– Ano przyniosłem panience Agacie zioła, co to se je chciała na urodę parzyć i poszedłem do karczmy. Wróciłem razem z Różą i od razu poszłem spać.

– Gdy ostatnio w domu nie panowała jakaś dziwna atmosfera? – spytałem chytrze.

– A skąd, normalna. Zresztą ja tam nic nie wiem.

– Wansom, co ty tam cały czas ukradkiem bazgrzesz w tym swoim kajeciku? – zniecierpliwił się nagle mój towarzysz.

– A takie tam, notatki – zaczerwieniłem się. – Pomyślałem, że na bieżąco będę spisywał uzyskane informacje, a może nawet kiedyś napiszę o tym śledztwie jakąś nowelkę…

– I naprawdę sądzisz, że ktoś będzie chciał czytać o sprawie, która została już rozwiązana przez kogoś innego? – detektyw popukał się w czoło. – Ech, sprawy się komplikują – mruknął do siebie.

Speszony zamknąłem notesik i zmarszczyłem czoło. Dla mnie morderca był oczywisty – gdzie robiłem błąd?

W drodze do domu detektyw odzyskał humor i znacząco zerkając na mój kajecik spytał, jakie są moje typy. Nareszcie miałem okazję wykazać się swoją wiedzą!

– Cóż, badania wykazują, że gdy ginie jedno ze współmałżonków, to…

– Nigdy nie wierz badaniom, których nie robiłeś sam – pouczył mnie. – Nie wiesz przecież, czy nie robili ich właśnie zabójcy!

– Tak…. W każdym razie…

– Ja wciąż mam dylemat. Niemal każde z nich miało przecież motyw.

– Miało? – zdziwiłem się.

– Służąca – pewnie podkochiwała się w panu domu i miała mu za złe, że to nie z nią chciał się ożenić.

Trudno mi było wyobrazić sobie, że ktoś dałby radę przeciwstawić się woli Róży, ale dalej słuchałem z szacunkiem.

– Służący – ewidentnie coś ukrywa, mam oko do takich rzeczy. No i lady Joanna – tu też widać wyraźną zazdrość w stosunku do żony brata, mogła postanowić w ten sposób go ukarać.

– Ale przecież więcej na tym straciła niż zyskała. Brat przepisał cały majątek młodej żonie!

– No właśnie, pewnie coś podejrzewał. Kobiety postępują zupełnie nielogicznie.

– Przecież wiemy, że spała cały wieczór – przypomniałem.

– Wiemy tylko to, że rano służąca znalazła ją w łóżku ubraną, a to o niczym nie świadczy. Zresztą Róża też mogła kłamać. Wszyscy od czasu do czasu kłamią. Widzisz, Wansom, czasem pierwsze wrażenie bywa mylące. Ale czasem… czasem jest ono dokładnie tym, czego potrzeba do rozwiązania śledztwa – rzucił Hommes, pogrążając się na chwilę w myślach.

– A lady Agatha? – spytałem niecierpliwie.

– Och, ona jest poza podejrzeniami, przecież to oczywiste.

– Tak… wie pan, mam podejrzenia, że kłamała w sprawie swojego alibi – wyjawiłem nieśmiało.

Hommes podniósł w zdumieniu jedną brew.

– To żelazko… ono jest dla niej za ciężkie. Nie dałaby rady nim prasować.

– To bardzo niedżentelmeńsko tak obmawiać damę za jej plecami.

– Tak, ale, przecież śledztwo…

– A nawet, jeśli by kłamała, to jestem pewien, że miała powód. Pewnie chodziło o jakieś kobiece sprawy, których się krępowała.

– A jednak zaryzykowałbym stwierdzenie…

– Tylko głupcy ryzykują. Dość tematu. Musisz się jeszcze tyle nauczyć – detektyw pokręcił głową ze zrezygnowaniem.

– Tak jest, oczywiście! – niemal zasalutowałem, przerażony, że mnie odeśle.

Po dotarciu do oberży w milczeniu zjedliśmy obiad. Widać było, że mojego towarzysza do reszty pochłonęły rozważania nad sprawą. Po posiłku zdawkowo się ukłonił i udał się do swojego pokoju.

Ja postanowiłem zostać w jadalni dłużej, miałem bowiem nadzieję, że uda mi się zdobyć jeszcze kilka istotnych informacji – z doświadczenia wiedziałem, że w niemal każdej plotce znajduje się ziarno prawdy, a byłem pewien, że tutaj da się zebrać co najmniej mały stosik. Najbardziej interesowała mnie kwestia czarownic – cały czas dźwięczały mi w głowie słowa lady Joanny, wychwalającej religijność brata i jego nienawiść do wiedźm. Ta kwestia nie dawała mi spokoju – tym bardziej, że morderca przecież – nieudolnie, bo nieudolnie, ale jednak – próbował upozorować użycie magii. Musiał mieć jakiś powód.

Nie tracąc czasu dosiadłem się do obiecująco rozochoconej już grupy i na przełamanie lodów postawiłem im kolejkę, mocno nadwyrężając tym swój skromny budżet. Ale było warto, zdobyłem bowiem namiary na dziewczynę, z którą wiązała się ostatnia podejrzana historia.

– Były między nią a sir Dawidem jakieś niesnaski, a potem nagle z dnia na dzień zniknęła. Tak zupełnie bez ostrzeżenia – poinformowano mnie konspiracyjnym szeptem.

– A jej rodzina, nie szukała jej?

– To skryci ludzie, nie robią wokół siebie szumu.

Nowi znajomi bez oporów wskazali mi lokalizację chaty należącej do rodziny zaginionej, a ja, podziękowawszy im za pomoc, zapłaciłem oberżyście i od razu udałem się na rekonesans. Po jakichś piętnastu minutach pukałem już do właściwych drzwi.

Otworzyła mi matka dziewczyny. Na jej twarzy, zaraz po pierwszym zaskoczeniu, odbiło się zaniepokojenie. Co gorsza, wyglądało na to, że oderwałem ją od kolacji. No to miałem z głowy dobre pierwsze wrażenie.

– Przepraszam na najście – powiedziałem, nisko się kłaniając. – Czy zastałem Ingę?

Kobieta spojrzała na mnie czujnie.

– Inga już tu nie mieszka.

– A gdzie mógłbym ją znaleźć?

– Pan jest z tym detektywem? – powiedziała, mierząc mnie nieufnie wzrokiem.

– Tak, ale zapewniam panią, że pani córka jest poza wszelkimi podejrzeniami – powiedziałem na wszelki wypadek.

– Oczywiście, że jest. Dobry miesiąc temu stąd wyjechała.

– Ale wszystko z nią w porządku? – zaniepokoiłem się.

– Tak – kobieta spojrzała na mnie nieco cieplej. – Jest u przyjaciół. Tam było bezpieczniej. A teraz, wybaczy pan…

– Tak, tak, jeszcze raz przepraszam za zabranie czasu – nie wyglądało na to, żebym miał szansę jeszcze czegoś się od niej dowiedzieć. Była wyraźnie czymś wystraszona.

Gdy tylko zamknęły się za nią drzwi, delikatnie przyłożyłem do nich ucho, mając nadzieję, że uda mi się coś podsłuchać. Przeczucia mnie nie myliły, bowiem po chwili dotarły do mnie podniesione głosy.

– Szatański pomiot! Zasłużył na taką śmierć, ktokolwiek mu jej nie zadał! I tak za długo uchodziło mu to na sucho!

– Oby sczezł w piekle! Razem z tą swoją…. – w tym momencie niestety głosy ucichły.

Szkoda, zaczynało robić się ciekawie. Ale przynajmniej wiedziałem już, że nasza ofiara nie była tak święta, jak to próbowała nam wmówić jej siostra. Mimo wszystko jako zabójcę nadal obstawiałem kogoś z domowników – sam brak sympatii przecież nie wystarczył, podejrzany musiał mieć nie tylko powód, ale i możliwość, żeby zabić sir Dawida. A ludzie w osadzie najwidoczniej wcale nie wiedzieli więcej niż my.

Gdy zamyślony odwracałem się od drzwi, mój wzrok padł na stojącą na skraju pobliskiego lasu i patrzącą w moim kierunku młodą kobietę, ubraną nietypowo lekko jak na tę porę roku. Zdołałem dostrzec, że miała na sobie jedynie lekką suknię i narzuconą na nią pelerynę z kapturem, a na dodatek była boso. Jednak nic nie wskazywało na to, żeby było jej zimno, odniosłem raczej dziwne wrażenie, jakby to ziemi, na której stała, było za gorąco. Jednak nim zdążyłem się lepiej temu wszystkiemu przyjrzeć, dziewczyna zniknęła gdzieś między drzewami. Ciekawa sprawa…

Po powrocie do karczmy usiłowałem podpytać o tę tajemniczą postać swoich nowych znajomych, ale nikt nie kojarzył, o kogo może mi chodzić. Po godzinie bezskutecznych podchodów zniechęcony udałem się do łóżka.

Następnego ranka Hommes wyrwał mnie ze snu skoro świt, upierając się, że musimy wrócić na miejsce zbrodni.

– Mam kilka nowych koncepcji, które muszę natychmiast zweryfikować! – oświadczył uroczyście.

Żeby jako tako oprzytomnieć, ochlapałem twarz lodowatą wodą, ale wciąż czułem się mocno otumaniony. Jako tako otrzeźwiło mnie dopiero lodowate powietrze przed karczmą. Nie ma co, mocne mieli tu trunki…

Na miejscu czekała na nas niemała niespodzianka – na podjeździe natknęliśmy się bowiem na lady Joannę, która pomimo nieludzko wczesnej pory targała dokądś wielki wór.

– Może pomóc – zaoferowałem szarmancko, ale Hommes mnie ubiegł, odbierając kobiecie tobół, po czym ostrożnie zajrzał do środka.

– Tak jak myślałem!- zauważył z triumfem. – Lady Joanno, niniejszym oskarżam panią o zamordowanie pani brata, sir Dawida. Ma pani prawo milczeć, wszystko, co pani powie, może być bowiem użyte przeciwko pani.

Ja także z ciekawością zerknąłem do worka. Znajdowały się tam świece, bardzo podobne do tych, które znaleziono na miejscu zbrodni, a także różne czarodziejskie gadżety, również podejrzanie kojarzące się z powyższym.

– Nie, błagam! Ja tego nie zrobiłam!

Ale Hommes kazał już woźnicy wezwać komisarza.

– Te rzeczy zgromadziliśmy jeszcze razem z bratem, wszyscy wiedzą że bez amuletów wiedźmy tracą część mocy, ale ktoś część z nich ukradł i użył na miejscu zbrodni, chciałam się pozbyć reszty tylko na wszelki wypadek…. Naprawdę, ja…

Jej tłumaczenia nic nie pomogły, tym bardziej, że w salonie znaleziono nie do końca spalony list, bez wątpienia pisany jej ręką (choć widać było, że nieudolnie próbowała zmienić charakter pisma), w którym stanowczo domagała się pieniędzy, grożąc potencjalnemu odbiorcy śmiercią. Za adresata naturalną koleją rzeczy uznano nieboszczyka. Komisarz po przybyciu od razu zakuł lady Joannę w kajdanki, po czym wylewnie podziękował detektywowi za pomoc. Również lady Agatha nie szczędziła mu zachwytów. Tylko ja byłem jakiś niewyraźny – nic mi się nie zgadzało…

Wszystko układało się przecież w tak logiczną całość: młoda i atrakcyjna lady Agatha znajduje sobie bogatego i sporo od niej starszego męża. Jako że okazuje się on jednak być bardzo skąpy i życie z nim dalekie jest od sielanki, postanawia się go pozbyć, wcześniej chytrze namówiwszy go na uczynienie jej jego jedyną spadkobierczynią. Wybiera dzień w którym służba ma wychodne, robi wywar z ziół, którym usypia lady Joannę, a także otumania męża, po czym przywiązuje go do krzesła, obsypuje prochem i wysadza w powietrze. Wiedząc, że mąż znany jest z niechęci do czarownic, próbuje ściągnąć podejrzenia właśnie na nie, obstawiając pokój pseudo magicznymi przedmiotami…

Byłem tak pogrążony w rozmyślaniach, że dopiero po dłuższej chwili zorientowałem się, że zostałem na podjeździe zupełnie sam. W roztargnieniu podniosłem okuty srebrem wisiorek z przejrzystym, czarnym kamieniem, który lady Joanna upuściła podczas szamotaniny z przedstawicielami prawa, po czym jak przez mgłę przypomniałem sobie, że detektyw postanowił zaprosić wdowę na śniadanie do karczmy, mnie zostawiając na pastwę losu.

No to czekał mnie długi spacer powrotny, nie miałem bowiem serca niepokoić Artura, skoro dopiero co zamknęli jego panią. Trzęsąc się z zimna smętnie brnąłem przed siebie, raz po raz zapadając się w śnieżnych zaspach, dla zabicia czasu próbując przetwarzać w głowie alternatywne scenariusze morderstwa.

O dziwo, nie czułem się specjalnie zaskoczony, gdy gdzieś tak w połowie drogi znów natknąłem się na ową tajemniczą, bosą dziewczynę.

– Jesteś Inga? – spytałem, zatrzymując się przy niej.

– To nieistotne, jak mam na imię – zerknęła na mnie z zaciekawieniem spod czarnej grzywki. – Chciałam panu podziękować.

– Podziękować? Mnie? – osłupiałem.

– Za to, że zatrzymał pan przy sobie wątek czarownic. Pana milczenie pozwoliło wielu niewinnym ludziom uniknąć niewygodnych pytań. Niektórym nawet zapewne ocaliło życie. Magia jest w tych okolicach bezwzględnie tępiona, nawet jeśli służy dobru ludzi.

– Ja.. no tak – poczułem się mile połechtany, choć zdawałem sobie sprawę z tego, że komplement nie był do końca zasłużony. – Tyle że nie jestem pewien…

– Czy właściwie wskazano mordercę? – dziewczyna spojrzała na mnie bystrze. – Oczywiście, że nie.

– Och – oklapłem, choć trudno było mi choć minimalnie nie powinszować sobie w myślach bezbłędnego wskazania lady Agathy. – Czyli zamknięto niewinną osobę…

– Bynajmniej, zamknięto właściwą.

– Nie rozumiem…

– Musiał się pan już części domyślić… Lady Joanna i jej brat od dawna szantażowali tutejsze dziewczyny, oskarżając je o bycie wiedźmami i wymuszali opłaty za milczenie. A gdy ich krewni nie byli w stanie płacić tyle, ile sobie życzyli, donosili na nie i kilka z nich skończyło na stosie. Te rzeczy, których dziś rano próbowała się pozbyć lady, to skonfiskowane im pseudo dowody, na podstawie których wysuwano oskarżenia.

– Tak, ale to nie jest do końca sprawiedliwe…

– Czy nie jest sprawiedliwe ukaranie osoby, która bardziej na to zasłużyła?

– No… w zasadzie tak, ale…

– Nie dałoby im się udowodnić szantażu, byli na to zbyt sprytni, a tak pozbyliśmy się ich obojga. Uznajmy, że za to mordercy należy się druga szansa.

– Hm… – mruknąłem pod nosem, po czym, starając się przejść nad tym wszystkim do porządku dziennego, wypaliłem: – wiesz co, jeśli bycie czarownicą jest w tych okolicach takie niebezpieczne, to powinnaś lepiej się kamuflować.

Dziewczyna, zaskoczona, podążyła za moim wzrokiem do parującej kałuży, w którą zmienił się znajdujący się pod jej stopami śnieg, po czym uśmiechnęła się szeroko. W tej chwili gdzieś w oddali przeraźliwie zaskrzeczał jakiś ptak, a ja, zupełnie odruchowo, spojrzałem w tamtą stronę. Gdy odwróciłem głowę z powrotem, mojej rozmówczyni już nie było.

Ale coś po niej zostało… Ukląkłem i ostrożnie nabrałem na palec trochę ciemnej, jakby sproszkowanej substancji. Pachniała zupełnie jak… proch? Nagle, z prędkością błyskawicy, przez moją głowę przemknęła kwestia wypowiedziana swego czasu przez Hommesa: „Czasem pierwsze wrażenie bywa mylące. Ale czasem…."

A co, jeśli to rzeczywiście była czarna magia, tak jak to początkowo sugerował? Mówią, że kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie – a może szantażyści w końcu natknęli się na prawdziwą wiedźmę, która nie miała zamiaru dać im zajść sobie za skórę? A lady Agatha naprawdę była niewinna – może tego dnia gdzieś się wymknęła, uśpiwszy najpierw domowników i zostawiając otwarte drzwi, dlatego tak kręciła w zeznaniach? Była młoda i atrakcyjna, nic dziwnego, że chciała się choć na chwilę wyrwać z tego ponurego domu… Czarownica natomiast to wykorzystała, kto wie, może nawet sama przez jakiegoś pośrednika podsunęła młodej mężatce ten pomysł? Co więcej, przesadnie obstawiła miejsce zbrodni gadżetami, żeby wywołać wrażenie, że ktoś na siłę próbuje upozorować użycie magii.

Tylko dlaczego mnie śledziła, przecież nie zostawiła żadnych obciążających jej dowodów…. Chyba że właśnie jakiś zostawiła? I natknęła się na niego siostra ofiary? Co więcej, może nawet rozpoznała, do kogo należy? I dlatego, zamierzając nam go później pokazać, niosła go oddzielnie, na przykład w kieszeni, a on wypadł jej podczas szarpaniny….? Tknięty nagłym impulsem, szybko sięgnąłem do płaszcza po znaleziony wcześniej wisiorek, ale nie było po nim śladu. Zręczna dziewczyna…

Lekko pokręciłem głową, po czym, pogwizdując, ruszyłem w stronę oberży. Sprawa zamknięta, przestępczyni również (nawet jeśli w tym konkretnym przypadku nie zawiniła, to zawsze to o jedną mniej na wolności), a jedyny dowód, który mógł zburzyć tak misternie zbudowane rozwiązanie, przepadł. To oznaczało, że miałem przed sobą wolne popołudnie. Ciekawe, czy moi nowi znajomi dziś także pojawią się w karczmie…

Koniec

Komentarze

Nie najgorszy pomysł, jak najbardziej.
Ale mam kilka wątpliwości, jak zwykle.
Po pierwsze, czemu Hommes podróżował we fraku? Nie ma się co dziwić, że podróż byla męcząca.
Anachronizmy, wiadomo, zdarzają się i stanowią osobny przedmiot dyskusji i badań, ale już "wyrabiają się z obowiązkami" to przykład zwykłego niechlujstwa językowego (niekoniecznie zawsze, ale w opowiadaniu tego typu - niestety zupełnie).
Nie wiedziałam, że w czasach wiktoriańskich (wiem, że nie do końca są to czasy wiktoriańskie, ale...!) palono czarownice.
Wydawalo mi się zawsze, że wlaśnie wtedy zrobiło się modne wywolywanie duchów, fotografowanie wróżek, etc.
No i coś, czego nie mogłabym odpuścić, podstawowy, karygodny błąd językowy, który zawsze dyskwalifikuje autora w moich oczach: "to będzie na tyle" (co i na przedzie).
Powstrzymam się od oceny.

Dziękuję bardzo za uwagi, poprawiłam "niechlujstwa" językowe. Co do kwestii palenia czarownic natomiast to pozostanę przy swojej wersji -  w końcu to alternatywna rzeczywistość :). A frak został zainspirowany postacią Herkulesa Poirot, który często niepraktycznie się stroił (obowiązkowe przyciasne lakierki :) ).

Hej, zostawiam ślad, że przeczytałem.
Dwa zdania, które mi poprawiły humor:

"Drzwi otworzyła nam solidnie zbudowana pokojówka, która, sądząc po gabarytach, wykazywała naturalne predyspozycje także do wielu innych zawodów, włączając w to między innymi kowalstwo."

"- Skąd! - zaprotestowała gwałtownie jego siostra. - To był wrażliwy, religijny człowiek! Tępił wiedźmy bez litości!"


Postaram się nie wypowiadać żadnych wartościujących opinii, bo z racji tego, że również wystawiłem opowiadanie na konkurs nie byłbym pewien mojej szczerości ;)

Tandem detektyw-pomagier bardziej skojarzył mi się z detektywem Poirotem i jego przyjacielem Hastingsem. Więc: wolisz Conan Doyle czy Christie? ;)

Jestem fanką obojga, ale gdybym miała wybierać, to myślę, że postawiłabym na Christie :)
Dzięki za poświęcony czas!

Przeczytałam dzisiaj sporo tekstów z Sherlockisty, ale dopiero to mnie wciągnęło. Tak po prostu, zwyczajnie, wciągnęła mnie zagadka, tak że nie chce mi się szukać błędów i wytykać literówek, które mignęły gdzieś tam po drodze. Fajny klimat, stylizacja na "kryminalną" narrację, może czasem aż do przesady (to wydmuchiwanie kółek z papierosa w trakcie rozmowy :). Może nie jest to jakieś super-super żeby zwalało z nóg. Ale jest po prostu fajne. 

Dziękuję bardzo :)

Bardzo podoba mi się odwrócenie ról detektyw-asystent :) Ogólnie czytało się dobrze i z zainteresowaniem, ale bez jakiś większych rewelacji.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Całkiem nieźle. :)

Sympatyczny i całkiem zabawny pastisz. Chociaż nie jest to jakieś wybitne opowiadanie, to czytało się bardzo przyjemnie.

Ocena (tylko na potrzeby Sherlocisty) - 5/10.

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka