- Opowiadanie: April - Projekt KLN1 [SHERLOCKISTA 2011]

Projekt KLN1 [SHERLOCKISTA 2011]

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Projekt KLN1 [SHERLOCKISTA 2011]

PROJEKT KLN1

I.
Detektyw Deborah Hawk nienawidziła w swoim życiu dwóch rzeczy: bezczynności i kiepskiej, lurowatej kawy. Wpatrywała się zniesmaczona w śmierdzącą, brązową ciecz w plastikowym kubeczku z automatu, do którego kiedyś poprzysięgła już nigdy się nie zbliżać. Wciąż niezdecydowana, czy zaryzykować łyk, detektyw pomyślała, że do krótkiej listy nienawiści będzie musiała dopisać jeszcze budowlańców.

– Deb, wyglądasz jakbyś miała zaraz usnąć na stojąco. Co ty robisz po nocach? – Jim Laugh siedział wygodnie na krześle, w nienagannym garniturze, z rękami założonymi nonszalancko za głowę. Na jego ustach błąkał się uśmieszek, jak gdyby dokładnie sobie wyobrażał, co, jak i z kim Deb może robić w nocy.

– Na pewno nie śpię – odpowiedziała Hawk chłodno. – Ci budowlańcy rozłożyli się dokładnie pod moim oknem, za dnia nie robią nic, za to w nocy najwyraźniej zachciewa im się pracować. Z młotami pneumatycznymi na przykład. Gdybym wiedziała, że ta budowa apartamentowca tak da mi w kość…

– Jeśli chcesz, możesz zatrzymać się u mnie na kilka nocy – rzucił rozbawiony Jim. – Ale nie gwarantuję, że się wyśpimy…

Deb już otwierała usta, żeby mu się odciąć, jednak w tym momencie do biura wszedł komendant May. Był to niski, szczupły mężczyzna w okularach, który zawsze pojawiał się wypłowiałych, ale idealnie wyprasowanych ubraniach. Niezmiennie poważny i spokojny, przypominał raczej bibliotekarza, nie gliniarza.

– Hawk, Laugh, zbierajcie się. Macie sprawę.

– Co i gdzie?

Na zwykle nieprzeniknionej twarzy Maya pojawił się lekki grymas. Detektywi wymienili się spojrzeniami – nie wróżyło to nic dobrego.

– W siedzibie GenAge popełniono… Nawet nie wiem, czy mogę użyć w tym przypadku słowa „morderstwo". Chodzi o to, że ktoś… zabił ich ludzkiego klona.

 

II.
Na zewnątrz powitało detektywów gorące powietrze Reno.

– Nieźle wpadliśmy – powiedział Jim, siadając za kierownicą radiowozu. Deb pokiwała niechętnie głową i zajęła miejsce obok niego.

– Cholerna sprawa. Przecież jeśli pojawi się tam wydział zabójstw, wydział ludzkich zabójstw, to tak, jakbyśmy wywiesili transparent „klon równa się człowiek". Chyba się to nie spodoba tym czubom z góry – kontynuował Laugh, odpalając silnik.

– Chodzi o to, Jim, że tak naprawdę nie wiadomo, kto jest teraz na górze. Za dwa tygodnie wybory… – odpowiedziała cicho Deb, włączając laptopa, którego zabrała z biura.

– Tak… Jak do koryta dopchną się republikanie, to będziemy mieć przesrane. Od miesięcy nie słyszę o niczym innym, jak o tej ich ogólnokrajowej ustawie o całkowitym zakazie klonowania. Jak to wejdzie w życie… A mogę się założyć, że wejdzie, bo w końcu kto by chciał głosować na demokratów po tej aferze korupcyjnej sprzed miesiąca… To zabójstwo to jakieś gówno! I nie ma szans, żeby nasz wydział się w nim nie upieprzył.

– Jim, zamknij się. O siebie będziemy się martwić później. Na razie mamy sprawę do rozwiązania – uciszyła go Deb, chociaż wiedziała, że ma rację.

Co za paskudny dzień, pomyślała. Nie dość, że ledwo stała na nogach, a jej mózg pracował tylko dzięki hektolitrom kiepskiej kawy, to jeszcze trafiła się taka sprawa… Sama czuła, że czeka ich niezłe bagno. Starała się jednak zachowywać zupełnie normalnie – tylko spokój mógł im pozwolić na uporanie się z tą sytuacją.

– Na początek sprawdźmy, co też nasza cioteczka wie o GenAge… – zaproponowała.

Baza danych miasta Reno, w stanie Nevada – cioteczka, jak ją potocznie nazywali – niewiele o korporacji wiedziała. Hawk zaklęła cicho.

– No co tam masz? Jak dokładnie wygląda ta sprawa z klonem?

Deb zaczęła przeszukiwać wzrokiem strony z lakonicznymi informacjami.

– W 2012 roku GenAge przeniosło się do Nevady – przeczytała na głos.

– Też mi odkrycie, każdy wie, że wszyscy z tego biznesu przenoszą się do nas. W końcu mamy najbardziej tolerancyjne prawo genetyczne…

– Potem rozpoczęło badania nad udoskonaleniem In vitro – kontynuowała Deb, nie zwracając uwagi na Jima. – Z całkiem niezłym skutkiem. Ale to na wiosnę tego roku GenAge odpaliło prawdziwą bombę, prezentując nowonarodzonego klona ludzkiego, wraz z dowodami w postaci obszernej dokumentacji medycznej.

– Nikt się tego chyba nie spodziewał, co? – mruknął Jim ze złośliwym uśmieszkiem.

– Nie bardzo. Pamiętasz, co się wtedy działo? Jaki chaos? Wszyscy politycy przekrzykiwali się w propozycjach, co należy zrobić. Tyle, że nic z tego nie wynikło, bo przecież każdy stan miał inne prawo dotyczące klonowania.

– Republikanom naprawdę się poszczęściło… Nie dość, że na scenie pojawił się klon, którym można sobie wytrzeć gębę w każdej sytuacji, to jeszcze ta afera i gromy spadające na demokratów. Nikt o zdrowym zmysłach nie zagłosuje przecież na ludzi, którzy zdefraudowali miliardy dolarów!

Przez chwilę jechali w milczeniu. Deb jeszcze raz przeczytała wszystkie informacje, które udostępniła cioteczka.

– Prezesem GenAge jest niejaki Mark Anders… Porozmawiamy z nim, zanim przejdziemy co do czego – zadecydowała Deb. Zamknęła bazę danych i przeszła na stronę Google. Może uda jej się znaleźć coś interesującego w tym worku plotek i dezinformacji?

– A nie najpierw do trupa?

– Trup nie ucieknie. A Anders powie nam być może coś ciekawego.

 

III.

Siedziba GenAge przypominała raczej blok mieszkalny niż nowoczesny wieżowiec. Jedyną oznaką, że budynek należy do firmy biotechnologicznej było firmowe logo oraz napis „WIEK GENÓW – WIEK LUDZKOŚCI", zamontowany nad wejściem. Pod ciężkimi drewnianymi drzwiami nie było jak na razie reporterów, chociaż Deb była pewna, że najdalej za kilka minut zbierze się ich cały tłum.

Detektywi weszli do środka, do dużego, klimatyzowanego holu. Za kontuarem umieszczonym w rogu pomieszczenia siedziała sztywna, blada recepcjonistka.

– Policja – powiedział Jim, pokazując jej swoją legitymację. – Chcemy się najpierw zobaczyć z panem Andersem. Gdzie on jest?

Kobieta nic nie odpowiedziała, tylko machnęła ręką w kierunku wind, jakby bała się otworzyć usta.

– Nie ma co, przyjemnie tu – powiedział Laugh, rzucając Deb rozbawione spojrzenie.

– Nareszcie! W końcu państwo są! Czekamy już pół godziny! – usłyszeli niespodziewanie za sobą.

Człowiek, który powitał ich z takim zniecierpliwieniem bynajmniej nie wydawał się zirytowany. Lustrował ich spojrzeniem obojętnych oczu, oceniał i osądzał. Miał około pięćdziesiątki, ubrany był w garnitur, o jakim Jim mógł tylko marzyć, a na jego twarzy nie było widać śladu zaniepokojenia.

– Profesor Anders, witam. Jestem prezesem firmy GenAge. Projekt KLN1 był, że tak się niefortunnie wyrażę, moim dzieckiem. To, co się stało, jest tak tragiczne, że wciąż nie mogę się otrząsnąć – mówił niespokojnie, chociaż jego oczy pozostaly spokojne.

Deb uścisnęła dłoń Andersa.

– Miło mi, detektyw Hawk. A to mój partner, detektyw Laugh. Zanim porozmawiamy muszę zapytać, czy zastosował się pan do poleceń komendanta i zabezpieczył miejsce zbrodni?

– Oczywiście, zamknąłem całe ostatnie piętro. Po odkryciu zabójstwa wszyscy zostali poproszeni o zejście na dół, gdzie czekają razem z innymi obecnymi wtedy w firmie pracownikami.

W czasie tej krótkiej wymiany zdań cała trójka weszła do windy. Doktor wcisnął przycisk z numerem dziewięć. Kabina bardzo powoli, jakby z wysiłkiem, ruszyła w górę.

– Może pan nam powiedzieć, co się stało? – zapytała Deb.

– Dzieło mojego życia zniszczono, oto co się stało. Wielomilionowa inwestycja została pogrzebana, a wraz z nią miliardowe zyski i niesamowity skok do przodu dla ludzkości…

– A ja słyszałem, że zginął tu człowiek – powiedział znienacka Jim.

Anders spojrzał na niego beznamiętnie.

– Zginął klon, detektywie.

Laugh zamilknął, ale z jego twarzy łatwo dało się odczytać pogardę. Deb spojrzała na niego z naganą – własne poglądy pozostawiała dla siebie i wolałaby, aby Jim robił to samo.

– Jak to się stało? Proszę wszystko dokładnie opowiedzieć – zapytała.

Anders westchnął.

– Zaczęło się od tego, że… Klon przebywał w sali na dziewiątym piętrze. Przy nim była Maria Labievo, to kobieta którą zatrudniliśmy jako surogatkę oraz opiekunkę. Zadaniem Marii było przebywanie z organizmem dwadzieścia cztery godziny na dobę, karmienie go i pilnowanie, aż do czasu osiągnięcia wieku sześciu miesięcy. Oprócz Marii klonem zajmowało się około dziesięciu innych osób, w tym ja, ale w czasie ataku na piętrze nie było nikogo z nich. Widzi pani, urządziliśmy dzisiaj konferencję… Musieli być na niej obecni wszyscy nasi najlepsi ludzie, z organizmem została więc tylko Maria.

– Nikogo poza nią nie było w czasie morderstwa na dziewiątym piętrze?

– Nie. Mieszczą się na nim tylko pomieszczenia badawcze osób związanych z projektem KLN1, i jedno laboratorium, w którym pracują oni nad zastosowaniem klonowania w In vitro. To takie rozszerzenie naszego projektu… Ale wszystkie te osoby były obecne razem ze mną na konferencji, na parterze.

– No dobrze. Czyli prawdopodobnie na piętrze nikogo z nich nie było. Co dalej? – zapytała Hawk.

– No cóż… Z tego co się orientuję, Maria wyszła do pokoju socjalnego, który znajduje się obok pomieszczeń przeznaczonych dla projektu KLN1. Mówi, że miała zostawić organizm tylko na chwilę. Ale w tym momencie włączył się system bezpieczeństwa.

Deb pokiwała spokojnie głową. W jej myślach trwała jednak spora nawałnica. Była poruszona nie tylko zagadką, którą miała rozwikłać, ale także bezosobowym tonem, jakim Anders mówił o zmarłym, pięciomiesięcznym dziecku. „Organizm".

– Ten system zabezpieczeń… Widzi pani, w całym budynku są kamery, w każdym pomieszczeniu. Zbyt wielkie rzeczy się tu dzieją, by nie patrzeć ludziom na ręce – powiedział profesor, uśmiechając się delikatnie. – W każdym razie ochrona zauwazyła jakieś nieprawidłowości w pracy kilku kamer. Nie dało się nic z tym zrobić, więc trzeba było zresetować system, to standardowa procedura, ale wiąże się ona z okresowym wyłączeniem monitoringu.

– Kiedy ochrona zaczęła restartować system, wyłączyły się kamery? Czyli nie macie żadnych nagrań z zabójstwa? – zapytała z niedowierzaniem Deb. Instynkt podpowiadał jej, że coś tu śmierdzi.

– Niestety. Ale kiedy system się resetuje, dla bezpieczeństwa zostają zablokowane wszystkie drzwi w budynku. Przerobiliśmy je trochę, by nie można było przez nie przejść bez wpisania kodu. Dopiero po restarcie wszystko wraca do normy i przejścia zostają ponownie otwarte.

Jim nie odzywał się, wydawał się wręcz niezbyt tym wszystkim zainteresowany, ale widać było, że słucha uważnie. Każdy szczegół był istotny – wiedział o tym tak samo jak Deb.

– Chce pan powiedzieć, że po awarii zaczęliście resetować system, co wyłączyło monitoring, ale uniemożliwiło poruszanie się po budynku? Czyli, jak rozumiem, opiekunka została zatrzymana na czas morderstwa w pokoju socjalnym, wszyscy pracownicy w pomieszczeniach na pozostałych piętrach, a pan i reszta uczestników konferencji na dole? – upewniła się Deb. Anders kiwnął głową.

Winda wolno wlokła się w górę.

– Kto ma dostęp do kodów, które otwierają zablokowane na czas resetu drzwi? – zapytał Jim, a profesor odpowiedział, nie patrząc na niego.

– Na każdym piętrze ustalony jest inny kod. Ten z dziewiątego znał tylko kierownik ochrony i ja. Tyle, że morderca, który włamał się do naszej firmy, zabił naszego klona i wysadził prawie pół piętra, też najwyraźniej go znał.

 

IV

Hawk i Laugh wpatrywali się w zwłoki niemowlaka, jakby pierwszy raz w życiu widzieli coś równie makabrycznego. Nie była to prawda – w swoim zawodzie stykali się z różnymi okropnościami, a widok zmasakrowanych dzieci wcale nie należał do najrzadszych.

Tym razem jednak mieli przed sobą ludzkiego klona. Marzenie i fantazję ludzi dwudziestego wieku, rzeczywistość dwudziestego pierwszego. Deb trudno było się do tego przed sobą przyznać, ale spodziewała się od razu zobaczyć jakieś różnice, jakieś szczegóły odróżniające klona od zwyczajnego niemowlaka. Tymczasem na łóżeczku leżało normalne, kilkumiesięczne dziecko. Malutkie paluszki, różowy nosek, niebieskie śpioszki.

Miało poderżnięte gardło.

– Narzędzie zbrodni? – spytał Jim, wskazując na leżący na ziemi zakrwawiony skalpel.

– Pewnie tak. Może leżał tam? – Deb wskazała ręką na wnękę, w której urządzono mały gabinet zabiegowy. GenAge dbało, by klon miał na miejscu możliwość natychmiastowej opieki medycznej.

Hawk odsunęła się od łóżeczka i przeszła pomieszczeniu. Było ono dziwaczne: z jednej strony szafka na pieluchy, stół do przewijania, łazienka z wanienką, tapczan dla opiekunki; z drugiej maszyny do mierzenia tętna, stojaki do kroplówek, segregatory pełne dokumentów.

Deb podeszła do drzwi. Metalowe i ciężkie, spokojnie wytrzymałyby próbę sforsowania. Obok, po ich prawej stronie, w ścianie, wbudowano podświetlony panel do wprowadzania cyfr.

– Po zablokowaniu przejścia wpisanie kodu musiało być naprawdę jedynym sposobem na otworzenie tego cholerstwa. Wyglądają bardziej jak jakaś śluza na łodzi podwodnej, niż zwykłe drzwi! – powiedział Laugh. – Technicy pewnie są już na dole. Chyba czas pogadać z ochroną i obejrzeć kilka filmików? Może kamery coś jednak załapały?

– Ty idź pogadać z ochroniarzami. Weź nagrania z kilku minut przed resetem i po tym, jak już włączono ponownie kamery. Z tego piętra i z parteru, z konferencji.

Jim uniósł brwi.

– Natknęłam się w Internecie na pewne plotki. Podobno Anders po zaprezentowaniu klona miał większe problemy z prawem, niż się nam wydaje. Kilka portali sugerowało, że musiał podpisać jakąś umowę z urzędem federalnym, żeby dali mu spokój. Może była niewygodna? Sprawdziłam, czy cioteczka nie wie nic na ten temat. Niestety – najwyraźniej mamy za niski poziom dostępu, by dobrać się do tych informacji. W każdym razie filmy pokażą, czy profesor grzecznie siedział cały czas na konferencji.

 

V

Maria Labievo przedstawiała sobą dość żałosny widok: zapłakana, ze sklejonymi włosami i plamami na policzkach, siedziała skulona na kanapie w pokoju socjalnym. Okazał się on sporą jadalnią połączoną z aneksem kuchennym i kącikiem wypoczynkowym – był zwyczajnym bufetem z szumną nazwą.

Deb czekała zniecierpliwiona, aż kobieta się uspokoi. Musiała ją jak najszybciej przesłuchać. W końcu to surogatka jako ostatni widziała dziecko żywe.

– Proszę już nie płakać. Musimy porozmawiać – powiedziała Deb.

– Jak mam nie płakać? Zabito moje dziecko! Mojego ukochanego, małego syneczka! Jak mogę nie płakać? – szlochała Maria. Deb przyglądała się jej z uwagą – kobieta najwyraźniej nie miała dylematu, czy klon był człowiekiem, czy też nie.

– Mario, muszę znaleźć tego, kto to zrobił. Przecież chcesz, żebyśmy go złapali, prawda? Żeby poniósł karę? Opowiedz mi wiec wszystko po kolei – Deb zwróciła się do kobiety po imieniu, mając nadzieję na nawiązanie nici porozumienia.

Surogatka w końcu opanowała płacz i zaczęła mówić.

– No więc… Siedziałam sobie z Wanieczką w pokoju. Karmiłam go najpierw, a potem położyłam spać. Jak zasnął, to wyszłam, żeby zrobić sobie kawę. Nie chciałam go zostawiać! Ale byłam zmęczona, nie było nikogo, kto by mi mógł coś przynieść, poza tym lekarze nie za bardzo pozwalają mi pić kawę… Bo karmię piersią. Ale Wania od kilku dni miał kolkę, darł się po nocach, a ja nie dosypiałam. No więc poszłam po tę kawę i zostawiłam go – opowiadała chaotycznie kobieta.

Deb pokiwała głową.

– Weszłam tutaj do środka, włączyłam ekspres… No i czekałam, aż kawa się zrobi. Ale wtedy panel przy drzwiach zaczął się świecić na czerwono – znaczy, że przejście się zablokowało. Wszyscy wiedzieli, że pewnie znów resetują kamery… Często to ostatnio robili. No to czekałam, aż wszystko wróci do normy. Trochę się martwiłam, bo zapowiadało się że Wania będzie sam dłużej niż myślałam… Aż nagle usłyszałam za ścianą huk. Światło zgasło. Przestraszyłam się. Zaczęłam walić w drzwi, ale nie otworzyły się. Po chwili światło się włączyło, jakiś awaryjny obieg. W końcu drzwi puściły, a ja pobiegłam do Wanieczki. Ale on… on już nie żył. Potem… zadzwoniłam do profesora Andersa.

Deb patrzyła na kobietę uważnie. Jej rozpacz wyglądała na prawdziwą.

– Proszę mi powiedzieć, dlaczego zgodziła się pani urodzić klona? Musiało się to wiązać z wieloma poronieniami – Deb zaczęła krążyć po pokoju, ale wciąż obserwowała ukradkiem surogatkę.

Na twarzy kobiety pojawiło się zmieszanie.

– Ja… Potrzebowałam pieniędzy. GenAge mnie wyszukało, zrobili mi badania… Nie miałam wyboru, musiałam się zgodzić. Ale czy to ważne? Dzięki nim miałam Wanieczkę!

– Za miesiąc straciłaby pani dostęp do dziecka. Przecież miała się nim pani opiekować tylko przez pierwsze pół roku jego życia.

– No… Liczyłam, że uda mi się przekonać Andersa, że mogę się nim dalej opiekować…

Deb doszła do ekspresu do kawy. Ciśnieniowy, ogromny, zupełnie nowy sądząc po naklejkach – dokładnie taki, jakiego brakowało na posterunku. Tak, właśnie tego teraz potrzebowała, małej czarnej. Odstawiła ochoczo niezrobiony do końca napój z kratki, podsunęła stojący obok kubek i wcisnęła przycisk. Nic się nie stało.

– Jak wybuchło obok, to wysiadł prąd. Chyba wtedy się wyłączył – powiedziała cicho Maria. Deb z żalem odwróciła się w jej stronę.

– Czy była pani wcześniej surogatką? – zadała kolejne pytanie po chwili milczenia.

Kobieta zawachała się przy odpowiedzi.

– Tak.

– I nie miała pani wcześniej problemu z oddaniem dziecka?

Na twarzy Marii pojawiła się złość.

– Ja je przecież oddawałam zaraz po urodzeniu! Nawet ich nie widziałam, nie przytulałam… A Wanieczką zajmowałam się przez kilka miesięcy. To mój syn, zdążyłam to poczuć! – krzyknęła kobieta i rozszlochała się ponownie.

Deb wyszła na korytarz, po którym krążyło teraz mnóstwo ludzi – technicy kryminalistyczni i policjanci. Hawk kazała jednemu z nich zaprowadzić Marię Labievo na dół i zaaplikować jej jakieś środki uspokajające. Sama ruszyła w stronę laboratorium, które sąsiadowało z pokojem socjalnym. Prowadziły do niego drzwi na końcu korytarza, przed którymi stał Jim i głęboko się nad czymś zastanawiał.

– Co jest? Co powiedzieli ci z ochrony? Masz filmy? – wyrwała go z zamyślenia.

Laugh wzruszył ramionami.

– To zależy. Gadałem z dupkiem, który przyznał się do współpracy z włamywaczem. Nazywa się Karl Hopkins i jest niezłym kretynem. Z początku nie chciał gadać, ale jak go przycisnąłem, to wyśpiewał wszystko. Powiedział, że jego stary znajomy, Simon Dowell, który należy do Kościoła Prawdziwych Chrześcijan, poprosił go o przysługę. Nieźle płatną przysługę, jak na moje oko. Hopkins miał zaburzyć działanie kamer i zacząć resetować system. Do tego dostarczyć kody do drzwi na dziewiątym piętrze, żeby w czasie restartu Dowell mógł się po nim swobodnie przemieszczać. Nieźle wykorzystał swój czas nasz mały terrorysta religijny – powiedział Jim, wskazując na drzwi do laboratorium.

Były jeszcze ciepłe, gdy Deb je pchnęła.

– Czyli współudział? – zapytała, wchodząc do środka.

Całe pomieszczenie było w zgliszczach. Ładunki wybuchowe, które musiał zamontować Dowell spowodowały pożar, podsycany przez obecne w laboratorium środki chemiczne. Ogień pochłonął większość mebli, stopił urządzenia – szczęściem nie rozprzestrzenił się na pozostałą część piętra dzięki masywnym drzwiom i zabezpieczonym ścianom. System antypożarowy jakoś sobie z nim poradził i teraz detektywi uważnie przyglądali się pogorzelisku, wdychając zapach spalenizny i odczynników.

Laugh znowu wzruszył ramionami.

– Nie jestem pewien. Ten chłopak mówi, że nie wiedział, że do pomieszczeń klona jest ustawiony ten sam kod jak dla reszty piętra. Podobno wcześniej było inaczej i te drzwi chronił inny ciąg cyfr, gość nie kojarzył, kiedy się to zmieniło. Teoretycznie mógł więc nie mieć pojęcia, że dając Dowellowi kody do wind i drzwi na dziewiątym piętrze, wystawia mu dziecko.

Deb zastanowiła się nad tym. Czy naprawdę możliwe jest, by młody chłopaczek z ochrony, zdecydowany by współpracować z aktywistą ortodoksyjnego kościoła nie zdawał sobie sprawy z tego, na co naprawdę się pisze? Czy Dowell wiedział, że będzie mógł bez problemu dostać się do dziecka? Czy może poszedł tam próbując szczęścia, a gdy okazało się, że nic nie stoi mu na przeszkodzie, zabił klona?

– Jak Dowell tu wszedł? I jak stąd uciekł? – zapytała Deb, krażąc niespokojnie po laboratorium. W odpowiedzi Jim wskazał na powykrzywianą od ognia klapę w ścianie. Deb spróbowała ją otworzyć ciągnąć za uchwyt, ale widocznie jakaś roztopiona część musiała zablokować mechanizm. Przez materiał marynarki wyczuła, że przejście wciąż jest rozgrzane. Obok niego zamontowano identyczny panel, jak ten przy drzwiach. Ta klapa najwyraźniej też na czas resetu była chroniona kodem.

– Tędy usuwa się odpady chemiczne. Dla bezpieczeństwa pakuje się je w pojemniki i wysyła windą na dół. Tam ładowane są na ciężarówki i zawożone do utylizacji. Całkiem wygodne urządzenie, szkoda tylko, że winda jest stara – jak wszystko w tym budynku ¬– i jej rozmiary nie robią wrażenia na szczupłym, wysportowanym mężczyźnie. Simon Dowell wkradł się od tyłu do garażu, wjechał na górę, poczekał na wyłącznie kamer, wylazł, poszedł zabić dzieciaka, po czym wrócił, zamontował ładunki, zjechał tą windą na bezpieczną odległość i wysadził laboratorium. Nieźle spożytkował to siedem i pół minuty, jakie daje reset monitoringu.

Deb spojrzała na Jima nieprzekonana. Skoro Dowell zabił dziecko, to po co wysadzał laboratorium? Mógł zyskać te kilka minut i uciec po cichu. A może jego celem był nie tylko klon, ale też laboratorium? Ortodoksyjni członkowie Kościoła Prawdziwych Chrześcijan sprzeciwiali się nie tylko klonowaniu, ale też praktycznie wszystkiemu, co wiązało się z wykorzystaniem genetyki – In vitro, GMO, miedzygatunkowe przeszczepy… Czy atak z założenia miał uderzać w wiele rejonów działalności GenAge?

Jimowi zadzwonił telefon, spojrzał na wyświetlacz i uśmiechnął się do Deb.

– Może porozmawiamy z tym Simonem Dowellem? Jego nazwisko nie raz pojawiało się w naszych dokumentach, więc gdy tylko przemaglowałem ochronę, wysłałem po niego kilku ludzi. Właśnie zatrzymali naszego bojownika w jego mieszkaniu. Jadą na posterunek.

 

VI

Simon Dowell, prawdopodobny sprawca spektakularnego wybuchu i mniej malowniczego zabójstwa, nie wyglądał na zastraszonego. Wręcz przeciwnie, był pewny siebie, a w oczach miał wyraźnie widoczną pogardę. Deb uważnie go obserwowała, Jim zerkał na niego z kąta pokoju przesłuchań. Było czuć od tego bladego dwudziestokilkulatka odwagę i gotowość do rzucenia wyzwania. Tak wyglądał bojownik religijny.

– Jesteś w kiepskiej sytuacji, Simon – powiedział Jim, a Dowell wzruszył ramionami.

– Nie zrobiłem tego, o co mnie oskarżacie – odpowiedział obojętnym tonem.

– Nie włamałeś się do GenAge, używając do tego windy na odpady chemiczne? Nie wysadziłeś laboratorium?

– To akurat zrobiłem. Pomógł mi mój stary kumpel, Hopkins z ochrony. Kościół nieźle mu zapłacił, w końcu za dobre uczynki trzeba się odwdzięczać. Dał mi kod do windy, żebym mógł się do niej zapakować i kod do drzwi na dziewiątym piętrze, żebym mógł wyjść do laboratorium. Kilka ładunków, dwie minuty działania i cały projekt poszedł z dymem. Bum i koniec pieśni – Dowell uśmiechnął się szeroko. – Nie zabiłem tylko tego klona. Szkoda, Bóg by mi to wynagrodził.

Jim prychnął rozeźlony.

– Bóg wynagrodziłby ci zabójstwo niewinnego dziecka?

– Bóg wynagrodziłby mi pozbycie się z naszej słodkiej ziemi tego obraźliwego, przeciwnego naturze i boskim prawom organizmu. Ten klon nie powinien istnieć. I teraz, dzięki komuś, już go nie ma.

Jim już chciał coś odpowiedzieć, ale Deb spojrzała na niego ostro. To prawda, z zaślepionymi swoimi wizjami mordercami czy bojownikami „o sprawę" nie rozmawiało się dobrze. Człowiek miał poczucie, że cokolwiek powie, ich i tak nic nie ruszy. Będą żyli w świecie swoich ideologii, odczuć, i nic ich nie przekona, że są w błędzie. Deb musiała jednak przesłuchać Dowella – w tej sprawie mimo sprawcy podanego na talerzu, wciąż miała zbyt wiele wątpliwości. Musiała je rozwiać.

– Skoro nie poszedłeś tam zabić, to po co się tam pojawiłeś?

– Aby zrobić dokładnie to, co zrobiłem. Chciałem wysadzić laboratorium na dziewiątym piętrze. Pracowali tam nad In vitro, kolejnym jego ulepszeniem – głos terrorysty ociekał pogardą. – Chcieli, żeby rodzice mogli zadecydować, jakie ma być ich dziecko. Czy ma być mądre, czy ma mieć matematyczny umysł, a może ma być artystą. Bogu by się to nie podobało. Trzeba było więc zniszczyć ten grzech, nawet za cenę własnej wolności.

Jim pokręcił z niedowierzaniem głową.

– A co byś zrobił, gdyby w laboratorium ktoś był? Zabiłbyś go, tak jak klona?

– Nie zrobiłem tego – powiedział spokojnie Dowell. – Chociaż mógłbym. A co do ludzi w laboratorium… Wiedziałem, że nikogo nie będzie, bo zrobili tego dnia konferencję, czy coś tam. Wszystkie szychy z firmy miały się na niej stawić. Hopkins mi powiedział.

Deb spojrzała w oczy Dowellowi. Ten bez trudu odwzajemnił spojrzenie. Jego pewność siebie zaskakiwała Hawk.

– Simon, chyba zdajesz sobie sprawę z faktu, że prawnicy Kościoła nie wyciągną cię z tego? Nie dość, że miałeś silny, ideologiczny motyw, to jeszcze byłeś na miejscu. Znałeś kody do wszystkich drzwi na dziewiątym piętrze, a więc miałeś również możliwość…

– Znałem kod tylko do drzwi od widny dla odpadów – przerwał jej Dowell.

– Taak… A ten kod przypadkiem był taki sam jak przy innych drzwiach na piętrze. Obudź się – powiedział ironicznie Jim. – Jesteś mordercą i odpowiesz za to zabójstwo. Przyznaj się, to może współpracę z policją uznają za okoliczność łagodzącą.

Dowell pokiwał głową z niemiłym uśmiechem na ustach.

– Nie da rady. Nie mogę kłamać. To grzech.

 

VII

Deb i Jim siedzieli w swoim biurze na posterunku. Laugh wydawał się zupełnie odprężony – sprawa była dla niego zamknięta.

– Możesz podać mi te nagrania z kamer? Które wziąłeś od ochrony? – zapytała Hawk.

Była zmęczona, ale wiedziała, że musi doprowadzić śledztwo do końca tak, jak należało. Zmusiła się nawet do przełknięcia kilku łyków kawy z automatu w nadziei, że pobudzi jej skołataną głowę do działania.

Rozum podpowiadał jej, że sprawa jest zamknięta. „Nie minęły dwadzieścia cztery godziny od zabójstwa, a my już złapaliśmy skurczybyka!", powiedział wcześniej Jim. Ale Deb miała poczucie, że wcale tak nie jest.

Zanim prokuratura miała postawić Simona Dowella w stan oskarżenia, ona musiała napisać końcowy raport i dla formalności obejrzeć nagrania. Miała jednak nadzieję, że filmy pokażą ten szczegół, który jej umknął. Szczegół, który przekonałby ją o winie Dowella, albo wskazał innego człowieka, prawdziwego zabójcę.

Wsadziła płytę do laptopa i otworzyła jeden z plików.

– To film z konferencji… Pełna sala ludzi, Anders przemawia. Koniec filmu, to kamery się wyłączyły – relacjonowała głośno Deb. Jim zachowywał się, jakby jej nie słyszał. – Teraz kamery się włączają… Wszystko dokładnie tak samo. Teraz… Anders sprawdza telefon. To pewnie Maria Labievo dzwoni. Wychodzi szybko, za nim kilku ludzi…

Deb włączyła kolejne nagranie, z laboratorium. Widziała teraz całkowicie puste pomieszczenie, pełne przeróżnych urządzeń i stołów do pracy, zupełnie niepodobne do zastanego przez nich pogorzeliska. W pewnym momencie filmik się skończył – zaczęto resetować monitoring. Wybuch zniszczył kamery, więc nie było więcej plików.

Hawk zaczęła przeglądać nagrania z korytarza. Przed wyłączeniem monitoringu pojawiła się na nich postać Marii Labievo, wychodzącej z pomieszczeń projektu KLN1 i wchodzącej do bufetu. Po ponownym włączeniu kamer – w pośpiechu wypadająca na korytarz kobieta, wbiegająca do pokoju, w którym znajdowało się dziecko.

Nagranie z miejsca zbrodnia też Deb niewiele powiedziało. Na pierwszej jego części widać było, jak Maria układa dziecko w łóżeczku, całuje, a potem wychodzi na korytarz. W drugiej części surogatka wbiegła do pokoju, podeszła do klona i zaczęła histeryzować.

– Deb, co ty właściwie chcesz tam odkryć? Niepotrzebnie komplikujesz sprawę. Mamy gościa, który zabił dziecko. Rozmawiałaś z nim przecież. Widziałaś, jak Dowell chętnie mówił o tym, że trzeba się go było pozbyć. To zaprzeczanie to przecież tylko gra, w końcu będzie miał przesrane i chce się jak najmniej ubabrać.

Hawk wiedziała, że Jim ma rację. Musiała sobie odpuścić; trudno, nie w każdej sprawie jej instynkt musiał być niezawodny.

– Jeszcze tylko ostatnie nagranie – powiedziała zrezygnowana.

Deb włączyła film z pokoju socjalnego. Maria Labievo weszła do bufetu, podeszła do ekspresu i włączyła go. Po chwili filmik zgasł. Kolejny plik nie przyniósł nic zaskakującego – surogatka wypadła na nim z pokoju.

Hawk z rezygnacją zagapiła się w monitor. Minuty leciały, pokój socjalny na nagraniach ział pustką, tak samo jak głowa Deb. Miała ochotę kopnąć coś. Szukała czegoś, czego nie było i sama była sobie winna, że teraz przeżywała rozczarowanie.

Na filmiku nagle pokazały się dwie osoby. Deb z nadzieją przyjrzała się im – ale była to tylko ona i Maria Labievo, którą przesłuchiwała w pokoju socjalnym. Kamery zarejestrowały jedynie rozpacz surogatki, krążenie Hawk po pokoju, zbliżenie do ekspresu, który nie działał…

W głowie Deb zapaliła się lampka. Niebyt jasna, ale nie dająca się zignorować.

– Jim? Gdy Simon wysadził laboratorium, to wyłączył się prąd na całym piętrze, prawda?

Jim pokiwał głową znad gazety, którą przeglądał.

– Taak… Ale zaraz włączył się obieg awaryjny. Zapobiegliwi musieli być ci z GenAge, w końcu klon i badania nad nim były ich oczkiem w głowie. Nie mogli pozostawić tych wszystkich urządzeń bez prądu.

Lampka zaświeciła trochę mocniej.

Deb szybko wpisała w wyszukiwarkę nazwę ekspresu, który stał w pokoju socjalnym. Szybko przeleciała wzrokiem stronę producenta w poszukiwaniu tej jednej, bardzo ważnej informacji.

– Cholera Jim! Zobacz na to! Jeśli mam rację, to jesteśmy kompletnymi idiotami!

 

VIII

Następnego dnia Hawk, Laugh oraz dwaj inni policjanci zjawili się w GenAge. Atmosfera w firmie była ciężka. Wszyscy dookoła wydawali się naprawdę przytłoczeni zabójstwem klona – nie wiadomo było, jak po takiej porażce potoczą się dalsze losy firmy, a co za tym idzie, szeregowych pracowników.

Winda znów posuwała się w górę wyjątkowo niespiesznie – stary budynek skutecznie opierał się na tej płaszczyźnie wszelkim modernizacjom.

Cała czwórka jechała w milczeniu. W końcu dojechali na ósme piętro, gdzie mieścił się gabinet Andersa. Laugh kiwnął głową policjantom i wszyscy wyszli na korytarz.

– Pani detektyw, co pani tu robi? Potrzebne jakieś dodatkowe wyjaśnienia? – zapytał Anders, gdy bezpardonowo wkroczyli do jego gabinetu. Deb z satysfakcją zauważyła, że niepokój w jego glosie był tym razem autentyczny.

Jim podszedł do profesora i powiedział do niego jedno, krótkie zdanie.

– Jest pan aresztowany.

Anders spojrzał na niego ze źle udawaną pewnością siebie.

– To jakiś absurd…

– Jest pan aresztowany pod zarzutem zlecenia zabójstwa – przerwał mu Jim i zaczął zakuwać w kajdanki. Potem wyrecytował standardową formułkę o posiadanych prawach.

Profesor nie odezwał się już ani słowem. Ciekawe, o czym myślał? O klonie? O prawniku? Czy o Marii Labievo, którą zgarnęli nad ranem na lotnisku, gdy przygotowywała się od odprawy?

 

IX

– Doprawdy, Deb, jesteś naszym skarbem. Gdyby nie ty, wpakowalibyśmy całkiem przyzwoitego czubka, Dowella, do pierdla – powiedział ironicznie Jim, ale Deb wiedziała, że Laugh jest pod wrażeniem.

Siedzieli u niego w domu, w salonie. Deb na samą myśl o tym, że miałaby wrócić do głośnego mieszkania, miała dość. Skorzystała więc z zaproszenia Jima i starała się nie myśleć o tym, jak to się skończy.

– To mój instynkt prawdziwego Sherlocka Holmesa, Watsonie – zażartowała.

I chociaż brzmiało to jak pusty frazes, taka była prawda.

Deb zawsze starała się wierzyć swojemu instynktowi, który przez tyle śledztw potrafił wskazać jej odpowiedni kierunek działań. Ta sprawa była jednak inna – instynkt coś mruczał, ale nie mógł się przebić przez symfonię idealnie pasujących do siebie nut. Hawk nie była przekonana co do winy Dowella, ale też nie była w stanie powiedzieć, dlaczego coś jej nie pasuje.

A przecież powinna nabrać podejrzeń już na samym początku, kiedy Anders mówił o straconych pieniądzach. Nie kłamał wtedy – zabójstwo klona zamknęło projekt, w który zainwestował miliony. Nie powiedział jednak, że przeżycie dziecka sprowadziłoby na niego jeszcze więcej problemów.

Plotki bowiem okazały się prawdziwe, chociaż Deb musiała się nieźle natrudzić, by to sprawdzić. Anders miał z początku kłopoty – podpisał więc z jednym z rządowych instytutów badawczych umowę, która zobowiązywała go do przekazania klona w pół roku od jego narodzin. W praktyce oznaczało to wykluczenie z badań nad rozwojem dziecka i ewentualną karę za zerwanie umowy, która zrujnowałaby nawet takiego molocha jak GenAge. Anders miał jednak nadzieję, że uda mu się powtórzyć swój sukces i sam nie tylko najdalej za rok od oddania klona będzie posiadał kolejne dziecko, ale do tego czasu zdąży także udoskonalić swoją metodę. Zresztą, gdy podpisywał umowę, nie miał wielkiego wyboru.

Nie przewidział jednak jednego – afery, która wybuchła wokół demokratów. Kompromitacja czołowych polityków przed samymi wyborami sprawiła, że republikanie stali się pewniakiem w nadchodzących wyborach. A wraz z nimi ustawa zakazująca klonowania, która była sztandarowym projektem partii. Anders został postawiony przed wyborem: albo oddanie dziecka i zupełne odsunięcie od projektu; albo pozostawienie klona przy sobie i kontynuowanie badań nad jego rozwojem, w oczekiwaniu na lepsze czasy. Obie opcje były kiepskie: zerwanie umowy z rządowym instytutem wiązało się z ogromnymi karami, a oddanie dziecka groziło tym, że GenAge zupełnie wypadnie z obiegu. Bez KLN1 straciłoby swoją pozycję na rynku.

Pozostało więc jedno wyjście – pozbycie się klona. Przestałby on wtedy być kartą przetargową, a GenAge pozostałby liderem, który posiadałby sprawdzoną metodę klonowania, gotową do ponownego użycia, podczas gdy inne formy miałyby związane ręce.

Deb z niechęcią stwierdziła, że Anders był świetnym taktykiem. Zmanipulował środowiskami Kościoła Prawdziwych Chrześcijan tak, by ktoś przeprowadził jakikolwiek atak terrorystyczny. W ten sposób zyskał kozła ofiarnego. Uwiarygodnił całe zajście, urządzając w ciągu kilku poprzedzających zabójstwo tygodni częste resetowanie monitoringu i w ten sposób podał na tacy bojownikom sposób na wyłącznie kamer, co jemu samemu było na rękę. Usunął przypadkowych świadków i załatwił sobie alibi urządzając ważną konferencję dla ogromnej większości pracowników. Zmienił kod do drzwi w pokoju klona, aby był taki sam jak na reszcie piętra – dzięki temu wydawało się, że Dowell miał do dziecka pełen dostęp. Przyjął biednego i tępego dzieciaka na stanowisko szefa ochrony dbając o to, by miał on jakieś powiązania z Kościołem Prawdziwych Chrześcijan.

I wreszcie zatrudnił Marię Labievo, która nie miała skrupułów, za to obdarzona była niezłym talentem aktorskim. Kobietę, która nie tylko była zdolna za pieniądze urodzić dziecko, ale także je zabić.

Popełnił jednak jeden, mały błąd. Nie docenił czasu.

Nie zwrócił uwagi na to, że wybuch poruszył instalację elektryczną i na kilka chwil odciął piętro dziewiąte od prądu. Wtedy właśnie wyłączył się nowiutki, luksusowy ekspres do kawy, który stał w pokoju socjalnym. Przerwał on w tamtym momencie swoją pracę i kawa, na którą miała czekać Maria Labievo nie została dokończona. Po uruchomieniu awaryjnego systemu elektrycznego wszystko ponownie się włączyło – ale nie ekspres. Filiżanka z niekompletnym płynem stała więc na kratce urządzenia do czasu, aż Deb nie odłożyła jej na bok, chcąc zrobić sobie wzmacniającą małą czarną, podczas przesłuchania surogatki.

Był to szczegół – szczegół tak idiotyczny, że Hawk wciąż nie mogła uwierzyć, że zwróciła na niego uwagę. Jednak gdy jej instynkt zaczął bić na alarm, nie mogła go zignorować.

Sprawdziła więc na stronie producenta, ile czasu zajmuje takiemu ekspresowi zrobienie kawy. Okazało się, ze nie więcej niż trzy minuty.

Odcięcie prądu i wybuch musiał nastąpić więc w czasie krótszym niż zrobienie przez maszynę kawy. A przecież trzeba było jeszcze uwzględnić sekundy pomiędzy wciśnięciem przycisku espresso przez Marię, a zablokowaniem kamer i drzwi, kiedy to cała akcja mogła się zacząć.

Nawet mało wprawny matematyk musiałby zauważyć na miejscu Deb, że w tym wszystkim brakowało czasu. Jak w ciągu około trzech minut Dowell zdążył wyjść z windy, przejść na korytarz, wejść do pokoju dziecka, znaleźć narzędzie zbrodni, zabić, wrócić do laboratorium, podłożyć ładunki, zjechać co najmniej piętro niżej windą, która wlokła się równie wolno jak pozostałe w budynku, i wysadzić ładunki impulsem radiowym? Deb wiedziała, że nie Simon Dowell nie mógł zdążyć. A skoro udało mu się wysadzić laboratorium, zabić musiał ktoś inny.

Na dziewiątym piętrze była wtedy jeszcze tylko jedna osoba.

Marię aresztowali na lotnisku – zaopatrzona w pokaźną sumę wybierała się do Wenezueli. Na początku odmawiała zeznań, ale konfiskata pieniędzy i przekonanie, że Anders ją wykorzystał, zrobiło swoje. W końcu pękła i obciążyła prezesa GenAge, mając nadzieję, że ją samą jakoś to uratuje.

Instynkt Deb był teraz zaspokojony. Miała nie tylko poszlaki i pęczniejący worek dowodów, ale także pewność, że złapała odpowiednią osobę. Mimo tego jednak Deb nie była w dobrym humorze. Wciąż miała przed oczami obraz zwłok klona, którego śmierć była tak dziwna i jednocześnie tak zwyczajna. Śmierć małego dziecka, które niczym nie różniło się od innych dzieci.

– Deb, rozchmurz się. W końcu możesz się zdrzemnąć bez walenia młotem pod oknem. Zrobiliśmy co trzeba. Inni zajmą się teraz resztą – rzucił Jim, uśmiechając się wymuszenie.

Lekkie skrzywienie jego warg bardziej przypominało smutny grymas, niż prawdziwy uśmiech.

 

Epilog

Miesiąc później wybory wygrali republikanie. Ich ustawa nakazująca traktowanie organizmów sklonowanych, jako pełnoprawnych istot (w tym klonów człowieka jako istot ludzkich), a co za tym idzie uznająca badania nad nimi za nieetyczne i niedopuszczalne, weszła w życie w trybie przyspieszonym na początku następnego roku.

Jednak prawo nie działa wstecz – zabójstwo klona z projektu KLN1 potraktowano jako likwidację mienia prywatnego, w tym przypadku niesprecyzowanego organizmu żywego. Maria Labievo oraz Mark Anders zostali uniewinnieni – pozbycie się klona w przyjętej konwencji nie było przestępstwem.

Mark Anders musiał zapłacić ogromną karę za naruszenie umowy z instytucjami rządowymi – uznano, że z jego winy nie mogło dojść do jej zrealizowania. Doprowadziło to GenAge do bankructwa. Rok później firma ogłosiła upadłość, a Anders popełnił samobójstwo.

Maria Labievo wyjechała do Wenezueli.

 

____________

To moje pierwsze spotkanie z kryminałem, nie badźcie więc zbyt okrutni:)

Koniec

Komentarze

" Natknęłam się w Internecie na pewne plotki. Podobno Anders po zaprezentowaniu klona miał większe problemy z prawem, niż się nam wydaje. Kilka portali sugerowało, że musiał podpisać jakąś umowę z jakimiś organami państwa, żeby dali mu spokój."
No, droga Autorko ... detektyw z Wydziału Zabójstw szuka informacji o jednym z potencjalnych podejrzanych w internecie? Policja ( stanowa / miejska ) w Reno nie ma bazy danych ze szczególowymi informacjami, co, kiedy  i po co  podpisywał z organami państwa niejaki Anders?  Niemożliwe... I co rozumiemy przez " organy państwa"? Z urżędami federalnymi -- wystarczy...

Poprawiłam troszkę tę wypowiedź. Mam nadzieję, że teraz jest bardziej przejrzysta.
Mój zamysł w tym przypadku był taki, że umowa ta jest tajna. Skoro jest zawarta między wyjątkowo dobrze prosperującą firmą oraz jakimiś organami władzy państwowej, to byle policjantka z wydziału zabójstw nie będzie mogła sobie jej w te i w drugą stronę czytać i wertować. Poza tym już wcześniej zaznaczyłam, że baza danych nie jest zbyt obszernie zaopatrzona. A internet to całkiem niezłe źródło informacji, szczególnie w momencie, gdy nie mamy innego. Sama bohaterka zaznaczyła, że szuka tylko czegoś ciekawego, co zwróciłoby jej uwagę. 

Brak komentarza do reszty tekstu oznacza, że nie ma sie do czego przyczepić, czy może, że dalej jest tylko gorzej?:)

 

Mogli. Powinni zwrócić  się w takim przypadku do FBI i uzyskaliby pomoc.  Ale tego nie potrzebowali. Jeśliby uznali, że umowa jest  istotnym  dowodem, mogliby zażądać jego okazania. Anders miałby spore kłopoty, gdyby odmówił.
 A detektyw Wydziału Zabójstw to nie jest byle policjant... 
Przeczytałem do końca. Dość fajnie się czytało, ale chyba oś narracji jest jest nieco naciągana.  Raczej zabójstwo  ludzkiego klona to zabójstwo, jak każde inne. 
"Jednak prawo nie działa wstecz - zabójstwo klona z projektu KLN1 potraktowano jako likwidację mienia prywatnego, w tym przypadku niesprecyzowanego organizmu żywego." To wydaje mi się kompletnie naciągane.
W USA, nadal kraju o tradycji purytańskiej, gdzie nadal wykonuje się za morderstwa karę śmiercii klon ludzi potraktowano jako niesprecyzowany organizm żywy ? Bardzo wątpliwe, tym bardziej, że wzmiankowana ustawapolecała traktoać klony ludzkie jako ludzi. 
Anders pomaszerowalby do komory gazowej. I słusznie.
Pozdrowienia.  

Dzięki za komentarz i wytknięcie nielogiczności. Niestety kryminał nie jest moją mocną stroną, praktycznie nie czytam takich powieści, czasem zdarzy mi się jedynie obejrzeć odcinek CSI:P Następnym razem, o ile zaryzykuję kryminalnego potworka, postaram się zrobić lepszy research.
Pozdrawiam:) 

" Komora gazowa została wynaleziona w USA. Pomysłodawcą tego sposobu zabijania był amerykański lekarz wojskowy, major Delos A. Turner (podobno zainspirowały go skutki użycia gazów bojowych w czasie I wojny światowej). Pierwszą osobą zgładzoną w ten sposób był chiński imigrant Gee Jon na którym wykonano wyrok śmierci w 1924 r. w więzieniu stanowym w Carson City w Nevadzie (USA), wpuszczając gaz do jego celi podczas snu. Po przywróceniu kary śmierci w USA w roku 1976 odbyło się tylko 11 egzekucji w komorze gazowej. Pierwszy przypadek w 1979 w Nevadzie. Ostatnią egzekucję wykonano w roku 1999 w stanie Arizona. Stracono wówczas niemieckiego obywatela Waltera LeGranda (sam wybrał tę metodę)."

No niby wszystko ok  i ładnie, ale jak dla mnie totalnie bez iskry. No i nie zrozumiałam jednak tego motywu z ekspresem... Za wytłumaczenie byłabym wdzieczna :)

www.portal.herbatkauheleny.pl

Rzeczywiście więcej tu CSI niż Conan Doyle'a, ale tylko dowodzi to, jak pojemnym gatunkiem jest kryminał ;) Opowiadanie wciąga, a te nielogiczności na które zwraca uwagę Roger, jakoś nie wydają mi się znaczące (może dlatego że czytam opowiadanie po poprawkach haha). Co do traktowania klona jako człowieka - myślę, że gdyby coś takiego się wydarzyło (a w końcu się wydarzy, jeżeli już gdzieś się nie dzieje), to rzeczywiście wybuchłaby dyskusja - bo w końcu rodzimy sobie dziecko, żeby potem na nim eksperymentować, a nie wysyłać do przedszkola albo pozwolić mu na zabawę w berka z rówieśnikami. Dlatego podejrzewam, że lobby odmawiające klonom człowieczeństwa byłyby bardzo silne. Ale czy w USA? Tak na logikę tutaj muszę się zgodzić z Rogerem, ale z drugiej strony... paru odpowiednich spin doktorów...

Co do FBI - przypomina mi się odcinek "Detektywa Monka" w którym detektyw ma do czynienia z federalnymi właśnie, przyjeżdżają do San Francisco, są strasznie ważni i oczywiście robią olbrzymią rozpierduchę ;) Nie dziwię się, że Twoim bohaterom nawet nie przyszło do głowy żeby się do nich zwrócić o pomoc :P

Kryminał pojemny jest. Fakt. :)

Tematykę poruszyłaś ciekawą, natomiast wykonanie jest takie sobie. Plan zabójstwa klona jest tak wyrafinowany, złożony i zależny od niepewnych czynników, że wręcz niemożliwy. Strzał w stopę. Detektywi mieli kupę szczęścia, że wszyscy się tak radośnie poprzyznawali, bo jakby zarówno Anders jak i Maria odmówili składania jakichkolwiek wyjaśnień, to by nie mieli nic poza cieniutką teorią.
Jeśli chodzi o aspekty prawne, to widać brak resaerchu.

Ocena (tylko na potrzeby sherlocisty) - 4/10.

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka