- Opowiadanie: TyraelX - Co cię nie zabije, to cię wzmocni? [SHERLOCKISTA 2011]

Co cię nie zabije, to cię wzmocni? [SHERLOCKISTA 2011]

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Co cię nie zabije, to cię wzmocni? [SHERLOCKISTA 2011]

Postanowiłem spróbować swoich sił w czymś dla mnie zupełnie nowym – krótkiej formie kryminalizowanej. Zobaczmy, jak Wam się spodoba efekt pracy jednego wieczoru przy delikatnym wsparciu szklaneczki czegoś mocniejszego i kubańskiego cygara.

Do dzieła! :)

 

***

 

Styczniowy, śnieżny, poniedziałkowy poranek nie zapowiadał nic dobrego.

– Mój boże, spójrz na tego nieszczęśnika! – zawołał Janek do kolegi z komisariatu.

– Jasna cholera – co mu się stało?! – z drżącym głosem odpowiedział Robert, patrząc na zdjęcia wychudzonego, wynędzniałego człowieka.

Policyjni detektywi znali ofiarę – mijali się z tym mężczyzną prawie codziennie. A to na korytarzu komisariatu, a to przy wejściu głównym. Ofiara – Grzegorz Misikiewicz – był kurierem miejskim, w sezonie prawie codziennie przyjeżdżał na pół-sportowym rowerze z dokumentami dla pracowników Komisariatu Czwartego.

Wiek około dwudziestu pięciu lat, nieźle zbudowany, zawsze uśmiechnięty, energia rozpierała go na każdym kroku. „Żywe srebro" można by rzec. Ale to było pół roku temu. Osoba na zdjęciu wyglądała na czterdziestolatka, miała szarą, pomarszczoną skórę, zapadnięte policzki. Wytrzeszczone oczy, jak u chorego na tarczycę, sprawiały wrażenie, jakby przed śmiercią ujrzały ducha. I ta pozycja – Grzegorz siedział na ziemi przy łóżku, skulony – podwinięte nogi obejmował ramionami – niemalże było widać, jak się kiwał, niczym autystyczne dziecko.

– Zdjęcia zrobiono w jego mieszkaniu dzisiaj rano. Zgłoszenie przyjęto od sąsiadki, niejakiej Genowefy P. Zaniepokoiły ją dziwne odgłosy, dochodzące z mieszkania nad nią. Jakby skrobanie, drapanie – objaśniał Janek.

– Co ustalili do tej pory „terenowi"? – Robert już próbował układać w głowie dostępne elementy układanki.

– W sumie niewiele. Dlatego wezwano nas do rozwikłania tej sprawy. Z tego, co wiem, ekipa techników przybyła na miejsce piętnaście minut po patrolu prewencji. Nie znaleźli żadnych podejrzanych tropów. Drzwi – wg. zeznań funkcjonariuszy – zamknięte były od środka, brak śladów jakiejkolwiek walki. Facet siedział na ziemi półnagi…

– Dziwne. Może w grę wchodzi otrucie?

– Badania krwi i tkanek są w trakcie, ale ze wstępnych ustaleń naszego laboratorium wynika, że nie użyto żadnej trucizny, narkotyków czy innych środków chemicznych. Osobiście sądziłem, że to jakaś choroba – kurier codziennie spotyka się przecież z wieloma osobami – ale laboranci jeszcze nie są w stanie tego potwierdzić. Jedynym tropem są pozdzierane do krwi paznokcie lewej ręki. Stąd też ślady, pozostawione na drewnianej podłodze.

– Ok, zbierajmy się – niech świadkowie przemówią – Robert chwycił swój prochowiec, sprawdził, czy nie zapomniał papierosów i pobiegł za Jankiem, odpalającym już służbową skodę octavię.

 

***

 

Dojechali na miejsce mniej więcej po godzinie – ruch w centrum miasta o tej porze był ogromny. Szczególnie przy tak gęstych opadach śniegu. Dom, w którym rozegrał się dramat, okazał się być odnowioną kamienicą, z jasną, kolorową elewacją. Wejście do zabytkowej bramy odgrodzone było czerwono-białą taśmą z napisem „POLICJA, ZAKAZ WSTĘPU".

Dwaj detektywi tylko machnęli odznakami strażnikowi blokującemu wejście na teren. Ten przepuścił ich bez słowa i natychmiast zagrodził z powrotem drogę wścibskim gapiom i dziennikarzom.

Janek i Robert weszli na czwarte piętro, zrobili szybki rekonesans miejsca. Korytarz – dość wąski i bardzo długi, przy ścianie stały dwa rowery i rząd butów – połowa z nich to profesjonalne obuwie rowerzysty. Dalej salon połączony z aneksem kuchennym – typowa kawalerka. Telewizor, stół, rozkładana kanapa, małe biurko narożne i laptop. Na stole resztki pizzy, pokryte już lekkim, puszystym nalotem białej pleśni. Wrócili do korytarza, na którego końcu były drzwi do łazienki – a w środku podniesiona klapa sedesu, opryskane mydłem lub pianą z pasty do zębów lustro, kabina prysznicowa z cienką warstwą kamienia na szybach i włosami w kratce odpływu – kurier najwyraźniej nie był pedantem, a normalnym, zdrowym facetem.

Po przeprowadzeniu standardowych czynności zabrali się do przesłuchań świadków. Na pierwszy ogień poszła Genowefa P. – babulinka, która wezwała policję. Zaprosiła śledczych do domu, poczęstowała herbatą z konfiturą malinową.

– Pani Genowefo… – zaczął Janek.

– Hoho, wnusiu, już nikt tak do mnie nie mówi. Wszyscy mnie tu znają i dla każdego jestem „Babcią Gienią". Ty też możesz się tak do mnie zwracać – uśmiechnęła się i przystawiła bliżej policjantów paterę z herbatnikami.

– Pani Genowefo – kontynuował za Janka kolega – proszę opowiedzieć, jak to było tamtego dnia.

– Pamiętam bardzo dobrze, jak Grzesio wprowadził się do naszej kamienicy. To było rok temu i nie przypominam sobie, jak żyję i Bozię kocham, żeby któryś z nowych lokatorów wywołał tak pozytywne wrażenie wśród sąsiadów. Pewnego dnia nawet pożyczył mi cukier i powiedział, że mogę mu oddać na jego setne urodziny. Szkoda chłopca…

– Pani Genowefo – troszkę za daleko się Pani cofnęła. Pomówmy o tym dniu, kiedy zadzwoniła Pani na policję.

– Aaa, tak, tak – podejrzewałam, że coś się dzieje. To zaczęło się dokładnie w Boże Ciało – tamtego dnia zauważyłam, że Grzesio przestał się uśmiechać. Jakby ktoś umarł w jego rodzinie. Z każdym kolejnym dniem widziałam, jak chłopak chudnie, staje się roztrzęsiony, jakby zestresowany. Nawet na rosół nie chciał wejść. A rosół dobry był, z kaczki, stara Bartoszkowa kaczuszkę mi przyniosła…

– Co było dalej, pani Genowefo – Robert sprowadził opowieść na odpowiedni tor.

– Co dalej, co dalej – dalej było wielkie nic. Grzesio z dnia na dzień odzywał się coraz rzadziej, aż trzy dni temu przestał wychodzić z mieszkania. Pukałam – nie otwierał mi drzwi, dzwoniłam dzwonkiem, panie władzo, chyba z dziesięć razy – też nic. Martwego bym obudziła! No więc pomyślałam sobie, że pewnie wyjechał na wczasy zimowe albo do wód. Ale przedwczoraj kręcił się tu taki jeden – widziałam wyraźnie przez uchylone drzwi. Ubrany w taki żółto-czerwony komba… kombo…

– Kombinezon – pomógł jej Janek.

– Tak, kombomezon! A Grzesio miał taki sam, więc sobie myślę, że to pewnie jakiś kolega. I go się pytam: „Panie, czego pan tu szukasz?" . Okazało się, że Grzesio już kolejny dzień do pracy nie przyszedł i nikt nie wie, co się z nim dzieje.

Robert siorbał herbatę, zagryzając ciastkami. Nic tu nie pasowało. Odnosił wrażenie, że pomijają pewien istotny szczegół.

– Taki miły chłopiec był z Grzesia. Pół roku po ślubie…

Jankowi zaświtał w głowie pewien pomysł.

– Dziękujemy serdecznie za pyszną herbatę i pomoc – ukłonił się i wyszli z Robertem na klatkę.

– Mam nadzieję, że dopadniecie tego, kto to zrobił. Grześ nie zasłużył na taki los – krzyknęła za nimi na schodach.

Innych świadków niestety nie było, więc ich zadanie w tym miejscu dobiegło końca.

 

***

 

Gdy szli do samochodu, wpadła na nich stara kobieta. Mamrotała coś pod nosem ni to do siebie, ni to do nich. Niespodziewanie chwyciła Roberta za klapę płaszcza, spojrzała mu w oczy i wyszeptała: „Uważaj, to wszystko wina demona Taesch-tovaey. Nie zwracaj na siebie jego uwagi. Jeszcze masz szansę go uniknąć". I poszła dalej, bełkocząc coś o końcu świata.

– Nie brakuje dziwaków na tym świecie. Chodź do auta, bo zamarznę na stojąco.

Gdy byli w służbowej Skodzie, poza zasięgiem szalonych starowinek, dziennikarzy i słuchu babci Genowefy, Janek zdradził Robertowi swój pomysł.

– Słuchaj, może to nie ma znaczenia, ale… – zawiesił teatralnie głos.

– No dalej, gadaj i jedziemy na kawę! – z niecierpliwością pospieszał go Robert.

– Wydaje mi się, że ślub Grzegorza może mieć z tym jakiś związek.

– Ślub? Dlaczego? Przecież ślub to wesele, wesele to… wesele! No wiesz – żarcie, wódka, tańce, nowa droga życia etc…

– Nie zwróciłeś uwagi na chronologię w opowieści babci Genowefy?

– No, co w niej niezwykłego?

– Grzegorz pół roku temu wziął ślub. I też pół roku temu babcia Genowefa zauważyła w nim zmianę zachowania. Przypadek?

Robert zastanowił się. Coś mogło w tym być. Może to właśnie jest ten brakujący element łamigłówki. W każdym razie był to jakiś punkt zaczepienia. „Żona – to z nią trzeba się skontaktować" oznajmił krótko Jankowi.

Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić. Okazało się, że małżonka denata jest akurat w trakcie delegacji w Wietnamie. Zdecydowanie poza zasięgiem. Ale to podsunęło pomysł detektywom. Wrócili do domu Grzegorza.

 

***

 

Przed drzwiami kamienicy stał ten sam policjant, co wcześniej – różnił się tylko tym, że teraz cały zimowy mundur miał biały od śniegu, a jego policzki świeciły czerwienią. Na koniuszku nosa pojawiał się już mały sopelek.

Weszli do środka. Zaczęli ponownie przeszukiwać kawalerkę. Miejsce, w którym znaleziono ciało Grzegorza było oczywiście puste, ale ślady drapania na drewnianej podłodze przy łóżku pozostały.

– Dlaczego palce tylko lewej ręki miał zakrwawione – zastanawiał się Jan.

– Bo prawą miał zajętą czymś innym? – odpowiedział pytaniem Robert.

Pomyśleli chwilę i niemal jednocześnie wykrzyknęli:

– TELEFON! On rozmawiał przez telefon!

Zaczęli szukać. Szuflady, blaty, szafki. Nigdzie nie było śladu komórki. Laptop, stojący wcześniej na biurku, został zabrany do ekspertyzy. Może telefon też wzięli technicy? Janek zadzwonił do centrali.

– Aparatu telefonicznego w materiałach dowodowych niestety nie ma, szukajcie dalej – oznajmiła krótko policjantka po drugiej stronie.

Już mieli zabrać się ponownie za poszukiwania, gdy nagle znów zadzwonił ktoś z centrali: „Ustaliliśmy numer telefonu Grzegorza Misikiewicza, może to wam pomoże".

Robert wystukał na klawiaturze podany rząd cyfr. Głucha cisza w słuchawce trwała trzy długie sekundy. I pojawił się sygnał. Cichutki dźwięk telefonu dochodził z… łóżka?

Doskoczyli niemal jednocześnie, wyciągnęli komórkę spod poduszki.

 

***

 

Następnego wieczora – w barze – Janek z Robertem pili piątą kolejkę koniaku.

– To niewiarygodne! Pomyślałbyś kiedykolwiek, że coś takiego może się stać?

– Całe szczęście, że mnie to już nie dotyczy! Teraz rozumiem ostrzeżenie staruchy z ulicy – wzdrygnął się na samą myśl Robert.

Trafiały im się różne sprawy, niektóre łatwiejsze, inne zawikłane. Ta rozwiązała się praktycznie sama.

Przed nimi leżał raport lekarza sądowego w sprawie Grzegorza M.

 

„Przyczyna zgonu – rozległy zawał serca połączony z niewydolnością wielonarządową. Przybliżony czas zgonu – niedziela, 8 stycznia, godzina 23:30".

W znalezionym telefonie komórkowym Grzegorza ostatnie połączenie miało miejsce tego samego dnia o 23:24. Z numerem poczty głosowej. Treść nagranej wiadomości zaszokowała detektywów:

„Pysiu, to ja, twoja ukochana żonka. Skarbeńku, wracam już za tydzień i mam dla ciebie ogrooomną niespodziankę! Moja mamusia przyjeżdża ze mną. Ale to nie wszystko. Mamusia zamieszka z nami. Na stałe! Wiedziałam, że się ucieszysz. Buziaczki, pa!"

Koniec

Komentarze

Ok. Jeśłi to jest efekt pracy jednego wieczoru, zaczynam podchodzić sceptycznie. Zobaczymy, może sie pomylę. 
 Wiek około dwudziestu pięciu lat, nieźle zbudowany, zawsze uśmiechnięty, energia rozpierała go na każdym kroku. „Żywe srebro" można by rzec. Ale to było pół roku temu. Osoba na zdjęciu wyglądała na czterdziestolatka, miała szarą, pomarszczoną skórę, zapadnięte policzki. Wytrzeszczone oczy, jak u chorego na tarczycę, sprawiały wrażenie, jakby przed śmiercią ujrzały ducha. I ta pozycja - Grzegorz siedział na ziemi przy łóżku, skulony - podwinięte nogi obejmował ramionami - niemalże było widać, jak się kiwał, niczym autystyczne dziecko.  
I policjanci go poznali? 
 wg. zeznań funkcjonariuszy 
?
 Ok., zbierajmy się 
Chochlik się wdarł.
 
 Dojechali na miejsce mniej więcej po godzinie, czterech papierosach i dwóch telefonach z centrali 
W sensie, że to wszystko jednostki czasu w trakcie godziny, czy godzina, dwa papierosy i dwa telefony z centrali? Coś mi tu zgrzyta. 
 Janek i Robert weszli na czwarte piętro, zrobili szybki rekonesans miejsca. Korytarz - dość wąski i bardzo długi, przy ścianie stały dwa rowery i rząd butów - połowa z nich to profesjonalne obuwie rowerzysty. Dalej salon połączony z aneksem kuchennym - typowa kawalerka. Telewizor, stół, rozkładana kanapa, małe biurko narożne i laptop. Na stole resztki pizzy, pokryte już lekkim, puszystym nalotem białej pleśni. Wrócili do korytarza, na którego końcu były drzwi do łazienki - a w środku podniesiona klapa sedesu, opryskane mydłem lub pianą z pasty do zębów lustro, kabina prysznicowa z cienką warstwą kamienia na szybach i włosami w kratce odpływu - kurier najwyraźniej nie był pedantem, a normalnym, zdrowym facetem. 
Podkreśliłem na wypadek. Bardzo sprawny opis. Na serio- jest w nim dynamika, jest w nim metoda obiektywna (opisujemy postać poprzez otoczenie w jakim żyje), są umiejętnie wplecione szczegóły. Mnie się podoba. 
 - Pani Genowefo - zaczął Janek... 
 
No! Co to za ...? 
 Rozmowa z babcią też przyzwoicie napisana. Stereotypowa, ale przyzwoita. Jest babcia, co się cofa, retarduje, przekręca i cierpliwy policjant. Scenka rodzajowa schematyczna, ale dobrze oddana (moim zdaniem). Zobaczymy jaką funkcję spełni w tekście. Idę dalej. 
 Okazało się, że małżonka denata jest w podróży służbowej w Wietnamie.  
To żeś wymyślił:D.  
Przeczytałem. Dobrnąłem do końca, przeczytałem końcówkę, potem to, co powiedziała wariatka, znowu końcówkę, znowu to co wariatka i dalej nie wiem o co chodzi. Żart z teściową w tle? Jeśli tak, jakoś mnie nie rozbawił i jaki ma to związek z całą resztą? Jeśli nie, to nie wiem o co Autorowi chodziło.
I tu jest pies pogrzebany, bo operujesz całkiem niezłym językiem, dobrze się Ciebie czyta, natomiast pozostawiasz niezagospodarowane przestrzenie w tekście to raz, dwa nie zrozumiałem finału, przez co cały tekst wziął w łeb. Mam wrażenie, że gdzieś w połowie tekstu zmieniłeś koncepcję, albo improwizowałeś. To by tłumaczyło poszlaki, o których wspominasz, a które zostawiasz lekką ręką.
Szkoda. W każdym razie napewno przeczytam Twój kolejny tekst.  

Wyłapałem troche potknięć. Na razie te które mi się na siatkówkę rzuciły.

Styczniowy, śnieżny poranek nie zapowiadał nic dobrego. Szczególnie, że był to poniedziałek.

Ale co było w tym poniedziałku szczególnego?

- Mój boże, spójrz na tego nieszczęśnika! - zawołał Janek do kolegi z komisariatu.
- Jasna cholera - co mu się stało?! - (z) drżącym głosem odpowiedział Robert, patrząc na zdjęcia wychudzonego, zabiedzonego (lepiej: wynędzniałego) człowieka.


Policyjni detektywi znali ofiarę (osobiście - zbędne!!!) - (mijali się z tym mężczyzną prawie codziennie. A to na korytarzu komisariatu, a to przy wejściu głównym - to też zbędne wg mnie.) Ofiara - Grzegorz Misikiewicz - był kurierem miejskim, w sezonie prawie codziennie przyjeżdżał na pół-sportowym rowerze z dokumentami dla pracowników Komisariatu Czwartego.

Zimą poruszał się wysłużonym samochodem. - tego nie kminie!

Wiek około dwudziestu pięciu lat, nieźle zbudowany - co to znaczy nieźle zbudowany?


Robert chwycił swój prochowiec, sprawdził, czy nie zapomniał papierosów i pobiegł za Jankiem, odpalającym już służbową Skodę Octavię. - marki samochodów, broni, urządzeń itp. - Z MAŁEJ LITERY!!!


Janek i Robert weszli na czwarte piętro, zrobili szybki rekonesans miejsca. - zrobili oględziny miejsca zdarzenia, a nie rekonensans.


- Tak, kombomezon! - miało być kombinezon?


Szli do samochodu, gdy wpadła na nich stara kobieta, mamrocząc coś pod nosem ni to do siebie, ni to do nich.  - popraw to zdanie, bo oczy bolą!


małżonka denata jest w podróży służbowej w Wietnamie. - małżonka denata udała się w podróż służbową (delegację) do Wietnamu - chyba tak lepiej?


Przed nimi leżał raport lekarza sądowego w sprawie Grzegorza M.

Raport lekarza sądowego czy jakiegokolwiek innego, stwierdzającego zgon, nazywa się fachowo EPIKRYZĄ !!!

„Przyczyna zgonu - rozległy zawał serca połączony (to połączony mi nie pasuje - lepiej tak: rozległy zawał serca i niewydolność narządów wewnętrznych) z niewydolnością wielonarządową. Przybliżony czas zgonu - niedziela, 8 stycznia, godzina 23:30".


Mam podobne zdanie co Orson, chyba troche za szybko to napisałeś, bo trochę jest nie przemyślany ten tekst. Aczkolwiek lubię Twoje teksty. Masz fajny język. I dobrze się czyta Twoje teksty. Dopracuj i przemyśl ten tekst, masz jeszcze czas. Pozdrawiam

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Trochę mało fantastyki (oprócz demona Teściowej:)), ale tekst do przeczytania. Poza tym, chyba trochę za krótki, jak na konkurs. Też, podobnie jak Orsona, mnie końcówka jakoś bardzo nie rozbawiła. Kolejny dowcip o teściowej wpleciony w opowiadanie kryminalne. Życzę powodzenia w konkursie.
Pozdrawiam

Mastiff

Czytalo się fajnie, no ale sama treść to takie czytadełko. W sumie to mam dokładnie takie same odczucia jak reszta. 

www.portal.herbatkauheleny.pl

Rozczarowało mnie zakończenie. Na początku już się zaczynałem bać na poważnie, bo skojarzyło mi się z filmem "7", a na koniec taka kicha.
Ale pióro masz fajne.

No dobra - teraz szczerze: nie spodziewałem się peanów po tak szybko napisanym tekście - dostałem po głowie i dobrze mi tak (nie, nie jestem sadomasochistą!). Leń ze mnie czasami :D

@Orson i mkmorgoth - kilka Waszych sugestii wykorzystałem, kilku nie (np. "kombonezon" w pełni zamierzony, "epikryza" bałem się, że zbyt wielu czytelników nie zrozumie pojęcia).

Gdy wszyscy zgadzają się, że moje pióro jest ok, ale tematyka kiepska - to najlepszy dowód na to, że pora wziąć się na poważnie do przyjemności... tzn. do roboty :)

Dzięki za poświęcony czas - jakby coś się jeszcze komuś rzuciło na monitor albo w oczy kłuło - piszcie, zawsze warto wiedzieć więcej, niż za mało :D

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

OK, witam na portalu. :)

Nic nowego nie dodam. Widać, że opowiadanie napisane na szybko i nieprzemyślane. Błędy wymienili przedmówcy, więc nie będę ich powtarzał. Sensu tekstu nie załapałem, a sposób dedukowania policjantów to bardziej pobożne życzenia na potrzeby fabuły, niż logiczne rozumowanie.

Ocena (tylko na potrzeby sherlocisty) - 2/10.

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka