- Opowiadanie: meksico - Czeluść jaskini i jasność bohaterskich czynów [GRAFOMANIA 2012]

Czeluść jaskini i jasność bohaterskich czynów [GRAFOMANIA 2012]

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Czeluść jaskini i jasność bohaterskich czynów [GRAFOMANIA 2012]

Przepraszam za tekst :D i za wykorzystanie nazwy potwora też :D

 

Poszukiwanie strasznego pradawnego potwora Sridziajawardanapurakotte powiodło się Markowi prawie natychmiast. Po tym jak świeca przywołań o długości prawie pół ręki i grubości 3 centymetrów przeniosła go do magicznej krainy mlekiem i mordem płynącej, stanął przed strasznym pradawnym potworem Sridziajawardanapurakotte i z wrażenia wszystkie włosy stanęły mu dęba a szczenka opadła prawie do ziemi.

Sridziajawardanapurakotte przywitał go ziewnięciem i miał cztery pary odnóży, po dwa z przodu i z tyłu a na kudłatej głowie osiem oczu, którymi nieustannie mrugał i patrzył. Straszna bestia zdawała się większa od konia i od człowieka musiała być silniejsza, bo smród bym niemiłosierny.

– Bucu! – krzyknął głośno Marek podchodząc bliżej i zbliżając się coraz bardziej. – Przyszłem Cię zajebać.

– Wrrrr! – warknęła bestia głosem bestii z gardła o długości pół metra.

– Nie boję się ciebie i twojej masy. – powiedział Marek.

– Też się ciebie nie boję – odpowiedział Sridziajawardanapurakotte.

– Szykuj się na śmierć – powiedział chłopak.

– Teraz to już nie masz ucieczki przede mną. – odrzekł potwór.

– Giń bestio. – powiedział Marek.

Ruszył na bestię i żałował że nie ma konia, pomiędzy nogami widział dużo błota więc uważał żeby się nie zwalić na ziemię. Strzepał ze spodni to co tam naleciało i gnał dalej. Mijały chwile i sekundy a wszystko trwało wieczność. Rzucił ukradkowe spojrzenie na potwora i nim zaatakował upadł na ziemię. Świeca przywołań upadła na ziemię tuż obok potwora. Sridziajawardanapurakotte tupnął nogą i zatrzęsła się cała grota, w której mieszkał. A grota nie była duża a tylko spora. Odległość do niej z innych miejsc mierzono w dniach drogi albo w milach, ale ludzie woleli w dniach, elfy w Footstopach gdzie jedna stopa miała długość metra i dwudziestu trzech centymetrów.

– Nie pokonasz mnie – zaczął Sridziajawardanapurakotte.

– Zaraz się przekonasz, że cofniesz te słowa okrutniku. Dość już krwi napsułeś zwyczajnym mieszkańcom wiosek i kupcom z miasta. Zbyt wiele dziewic płacze po Tobie chuju.

– Ha ha ha! – roześmiał się Sridziajawardanapurakotte i ze śmiechu padł na ziemię.

– Na to czekałem – przypomniał sobie Marek, który miał prawie dwa metry wzrostu i barczyste ramiona prawie do tyłka włosy.

Otworzył plecak i napięte żyły pojawiły się mu pod skórą na rękach. W plecaku miał dużo rzeczy i jedzenia na całą wyprawę, bowiem wybrał się już dawno temu, gdy jeszcze nie wiedział gdzie szukać Sridziajawardanapurakotte, lecz to mu powiedzieli w jednej wiosce:

– Idź tam na północ, będzie ze trzy dni bez konia.

– Nie mam konia – odrzekł Marek wtedy, przypominając sobie, że nie ma konia.

I wtedy ruszył i znalazł Sridziajawardanapurakotte.

A teraz stał przed nim prawie jak młody bóg i heros w jednym. Miejscu temu niczego nie brakowało, ale zdawało się, że ściany jaskini krzyczą: Zabij Sridziajawardanapurakotte! On już dość narobił i czas wendety nastąpił, na odciski innym.

Marek otworzył w końcu plecak i wyciągnął z niego, z tej małej przegródki zboku, dwa małe paciorki, takie jak się do kościoła nosi żeby się modlić na nich w niedzielę. Potarł te paciorki o siebie i zdrętwiał cały od stóp do głów, i włosy mu się zjeżyły pod hełmem co go miał od dziadka jeszcze, który w Wielkiej Bitwie w kronikach nazwanej Bitwą Wielką Ludzi z Innymi, zginął.

I nagle z nie na cka stało się coś dziwnego i interesującego. Rozpadł się Sridziajawardanapurakotte na części i upadł na ziemię i wył jakby go ze skóry obdzierali lub na pal nabijali albo też nogi łamali. A później strop nie wytrzymał. Darł się i wył i bił pięściami o posadzkę. A potem Marek pozbierał się do kupy i uciekł z miejsca gdzie czekała na niego śmierdź i krwawica. Wyskoczył na zewnątrz w mgnieniu oka i chwilę łapał oddech. Oglądając się do tyłu widział zawalającą się grotę i wycie potwora brzmiało jeszcze trochę a potem wszystko ucichło i zamarło.

Po tych wrażeniach i przygodzie wrócił Marek do domu i ożenił się dobrze z posagiem i dzieci miał dużo. Jedno jest pewne, że konia nigdy nie miał później ani wcześniej. I żył długo ale w niepewności jakiejś, czy aby na pewno Sridziajawardanapurakotte umarł i czy może nie czai się w jakimś ciemnym zaułku i czeka na niego.

 

EPILOG

Wiało i siekło deszczem, a z gruzów jaskini słychać było warczenie. Ktoś lub coś tam było i na pewno wrócić miało, żeby siać postrach i makiem cisza się zrobiła później na jakiś czas.

koniec

Koniec

Komentarze

Dziękuję, że ten tekst taki krótki, dobry człowieku.
Niech ci Bóg w dzieciach wynagrodzi.
Dzieciach o wadze 2 i pół kilograma i długości piencdziesienciu pienciu cm. 

Ale TO jest o wiele lepszejsze.

Tak w ogóle szkoda, że Marek nie wziął ze sobą szturmowego lugera z długą lufą.. Jest to jednak niezawodne remedium na wszelkie kłopoty, nawet z potworami. Ale, niestety,  konwencja opka wykluczala taką mozliwość... 
Fajne. Podobało mi się.  

No tak Ola, tam to jest grafomania:) i wtedy byłem pewien, że to jest dobre. Bo jak inaczej?:D

Roger dzięki :D będę musiał przemyśleć przerobienie dzieła :D

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Nowa Fantastyka