- Opowiadanie: Mish - Duchowa rozgrywka [SHERLOCKISTA 2011]

Duchowa rozgrywka [SHERLOCKISTA 2011]

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Duchowa rozgrywka [SHERLOCKISTA 2011]

Duchowa rozgrywka

Głuche zawodzenie rozdzierało nocną ciszę w zamku rodziny Harbecków.

Baron Johannes Harbeck siedział rozparty na tronie w głównej sali. Płomiennoruda grzywa, porastająca czubek jego głowy, opadła mu na trzydziestopięcioletnią twarz, gdy nieświadomie kiwał się delikatnie w rytm przerażającego dźwięku. W pomieszczeniu znajdował się również staruszek Peter Karow zwany Petrusem, mędrzec, który doradzał jeszcze ojcu jaśnie pana barona. Siedział na krześle obok eleganckiego kominka, co jakiś czas trącając pogrzebaczem dogasające polana.

Oprócz nich, w sali nie było ani jednej osoby. Wszyscy mieszkańcy zamku, jak co noc, barykadowali się w swoich pokojach, modląc się, by duch nawiedzający ponure korytarze nie wyrządził żadnych szkód.

– Za jakie grzechy, Petrusie? – odezwał się nagle baron, wpatrzony w rodzinny herb wyhaftowany na arrasie nad kominkiem.

– Słucham, panie baronie? – zapytany, z trudem odwrócił siwą głowę w stronę chlebodawcy.

– Czemu mój zamek, posiadłość uczciwego szlachcica, musi być nawiedzany? Dlaczego duch nie przeniesie się, dajmy na to, do Argenonów? – poskarżył się Harbeck.

– Niestety, nie znam odpowiedzi na to pytanie, cny panie baronie – odparł drżącym głosem mędrzec, lewą ręką gładząc długą brodę – Duchy to kapryśne stworzenia, któż zrozumie ich sposób myślenia?

Zanim baron zdążył odpowiedzieć, po raz kolejny rozległ się głośny jęk.

– Dość tego! – warknął Harbeck, uderzając pięścią w podłokietnik fotela. Stary chart leżący na podłodze obok, uniósł leniwie głowę i popatrzył przez chwilę na wściekłego pana, jakby zastanawiał się, czy baron rzuci mu kość, czy raczej da po łbie. Zdecydowanie, nie był przyzwyczajony do takiego zachowania ze strony pana.

– Nie będę dłużej tego znosił! To się w dupie nie mieści, żebym, kurwa, ja, baron, musiał co noc ryglować wszystkie drzwi i być więźniem we własnym zamku! Tak dłużej być nie będzie! – mówił coraz głośniej, plując przy tym niemożliwie.

– Zamierza pan baron zarządzić przeprowadzkę? – zapytał uprzejmie Petrus.

Baron spiorunował go wzrokiem.

– Bierz pióro i pisz: My, Johannes Harbeck, baron na zamku Harbeckburg, wzywamy was do stawienia się w naszej posiadłości jak najszybciej to będzie możliwe. Oferujemy wysoką nagrodę za pomoc w rozwiązaniu naszych problemów, a zignorowanie prośby będzie potraktowane jak osobisty despekt. Dalej wypisz te wszystkie tytuły, jak to masz w zwyczaju. Daj, podpiszę.

– Można wiedzieć, co pan baron zamierza? – spytał Petrus, gdy baron składał zamaszysty podpis na podanym kawałku pergaminu.

– Podobno w mojej wiosce, Brześć, jeśli się nie mylę, zatrzymał się ostatnio jeden z poezjowników. Jeśli ktoś może rozwiązać tę sprawę, to tylko on. Rano daj ten list jednemu z posłańców i każ mu jak najszybciej sprowadzić tego poezjownika. Uprzedź, że jeśli wróci bez niego, kleszczami każę go szarpać.

– Na pewno, panie baronie? Ostatnie zbiory nie były zbyt obfite, skarbiec świeci pustkami… – przypomniał nieśmiało Petrus.

– Myślisz, że sam o tym nie wiem? – Harbeck zazgrzytał zębami – Zdobędę pieniądze, choćbym miał was wszystkich w jasyr posprzedawać. A teraz, bierz się za wykonywanie rozkazów. Podjąłem już decyzję. Albo ten duch, albo ja.

***

Poezjownik przybył do zamku dzień później.

Baron Harbeck, wraz z młodą żoną, córką i najbliższymi podwładnymi, spożywał akurat obiad przy długich stołach w przestronnej jadalni, gdy, mimo wyraźnego rozkazu, by nie przepuszczać gości, drzwi otworzyły się, wpuszczając do środka jednego ze strażników.

– Czego? – warknął zirytowany baron, odrywając się od kurczaka w ostrym sosie i rzucając mężczyźnie gniewne spojrzenie.

– Panie baronie, melduję posłusznie, że wezwany przez waszą miłość poezjownik przybył właśnie do zamku i czeka na audiencję – wyrzucił z siebie strażnik, nieświadomie przebierając palcami po drzewcu glewii.

– Hmph. Dawaj go tutaj – rozkazał baron, przybierając jednocześnie bardziej władczą pozę na fotelu.

Po kilku minutach, do jadalni wszedł oczekiwany gość. Wyglądał na dość młodego – baron nie dałby mu więcej, niż dwadzieścia kilka lat. Sięgające ramion kruczoczarne włosy nosił elegancko zaczesane, tak, że ani jeden kędziorek nie wysuwał się na czoło spod kapelusza o szerokim rondzie. Oprócz imponującego nakrycia głowy, poezjownik miał na sobie prosty ciemnozielony kaftan i skórzane spodnie. Idąc, głośno postukiwał wysokimi butami. Był uzbrojony w prosty krótki miecz, sprawiający groteskowe wrażenie w pochwie na plecach.

Gość skłonił się dwornie przed gospodarzem i jego rodziną, zamiatając przy tym podłogę pawim piórem przyczepionym do kapelusza. Baronowi nie spodobało się spojrzenie, jakim ten człowiek obdarzył jego szesnastoletnią córkę, Ilanię, którą, mimo protestów żony, planował wydać za najstarszego syna Baurachów.

– Witaj nam, szlachetny gościu – zgodnie z etykietą, jako pierwszy odezwał się baron – Miło, że raczyłeś odpowiedzieć na nasze wezwanie. Jak brzmi twe miano?

– Jestem Malen, adept na ostatnim roku Akademii, proszę barona – odarł poezjownik. Widząc zaskoczenie na twarzy barona, szybko dodał – Oczywiście, na tym etapie studiów, posiadam już wszystkie niezbędne umiejętności prawdziwego poezjownika. Muszę jeszcze tylko zaliczyć tegoroczną Tułaczkę i końcowe egzaminy, a uzyskam licencję.

– Cóż, na bezrybiu i rak ryba – westchnął baron – Oczywiście, to oznacza mniejszą zapłatę.

– Oczywiście – powtórzył Malen – Zresztą, zapłata jest tylko jedną z trzech rzeczy, jakie mnie tu przyciągnęły.

– A czym są dwie pozostałe? – zapytała córka barona, przyglądając się przybyszowi z ciekawością. Zdaniem Harbecka, Ilania zbytnio spoufalała się z plebsem. Nie mógł jej jednak teraz skarcić, nie narażając się na śmieszność.

– Piękno i praca, czcigodna pani – rzekł przyjaźnie poezjownik.

„Piękno na to jest, by zachwycało

do pracy. Praca, by się zmartwychwstało" – wyrecytował, posyłając Ilanii lekki uśmiech.

– Ale że niby co? – zapytał Garvin Lork, szef straży zamkowej. Niestety, gdy Demiurg rozdawał intelekt, kapitan Garvin ustawił się drugi raz w kolejce po muskulaturę.

– Pan jest autorem tego wiersza? – spytała dziwnie przejęta Ilania.

– Właściwie, to utwór jednego z największych poezjowników w historii. Na pewno słyszeliście o czcigodnym Cyprianisie? – pewność siebie Malena nieco opadła na widok ich pytających min – No… Cyprianis… Wielki twórca… Eh, nieważne. Panie baronie, jakiż to problem mógłbym pomóc jaśnie panu rozwiązać? – spytał, zmieniając temat, zanim zostanie zmuszony do tłumaczenia, kim, do cholery, był legendarny poezjownik.

– To za chwilę. Najpierw zasiądź z nami do posiłku – zaprosił go baron.

Malen usiadł posłusznie na wskazanym miejscu. Służący natychmiast nalał mu wina do kielicha. Gość opróżnił go jednym haustem i podstawił do napełnienia.

Jedli w milczeniu jeszcze przez jakiś czas. Wreszcie, baron odsunął od siebie talerz, dając tym samym znak, że to koniec pory obiadowej. Malen z żalem odstawił świeżo nałożone udko kapłona.

– Wezwałem cię nie bez powodu – zaczął baron, bawiąc się kielichem – Otóż, od jakiegoś czasu, w moim zamku straszy. Regularnie, co jakieś dwa-trzy dni, ciężko dokładnie powiedzieć, pojawia się duch, zawodząc i strasząc służbę. Chcę, abyś użył swojej magii, by pozbyć się go z mojej posiadłości.

– Rozumiem… – rzekł w zadumie Malen – Jednak to może nie być takie proste, jak pan baron uważa. Nie mogę go wypędzić po prostu pstrykając palcami. Muszę wiedzieć o upiorze jak najwięcej, i dopiero wtedy ułożę odpowiednie wierszlęcie.

Baron burknął pod nosem, zawiedziony. Szybko odzyskał rezon.

– Oczywiście, dołożymy wszystkich starań, by pomóc w śledztwie. Możesz teraz wypytać zebranych tu Petrusa, kapitana Garvina i Elfema Straϋba, mojego zarządcę. Gdyby nie potrafili odpowiedzieć na któreś pytanie, zgłoś to do mnie. Kiedy uzyskasz już wszystkie odpowiedzi, Jan zaprowadzi cię do twojej kwatery – dodał, wskazując służącego w liberii. Potem wstał, i wraz z żoną i córką, wyszedł. Ilania posłała Malenowi spojrzenie na odchodnym.

– No, to co chcesz pan wiedzieć? – z zamyślenia wyrwał go czysty głos Straϋba. Chudy, na oko trzydziestoletni zarządca nalewał sobie wina bezpośrednio do szklanicy.

– Na początek, opiszcie tego straszliwego upiora, co spędza sen z oczu panu baronowi.

– Hmm… Ciężka sprawa… Wielki, cały czarny, porusza się, jakby leciał, śmierdzi siarką… – zaczął Garvin, marszcząc brwi, jak gdyby opis wymagał od niego całej koncentracji.

– Pojawia się znikąd, przenika przez ściany – podpowiedział Straϋb.

– Hmm… Wygląda na to, że macie tu prawdziwego upiora…

– Wiemy. Straszne, prawda? – wychrypiał Petrus.

– Straszne? – spytał Malen, patrząc na nich szeroko otwartymi oczami – Raczej fascynujące! Co za historia może się za tym kryć? Czemu umarły powrócił zza grobu, aby na żywych się mścić? Kryć, mścić… Będę musiał to zanotować – gadał poezjownik, utwierdzając ich w przekonaniu, że mają do czynienia z szaleńcem.

– Khe, khe – zakaszlał Petrus, pewnie po to, by ściągnąć na siebie uwagę. Udało mu się – Koledzy zapomnieli wspomnieć, proszę ciebie, że duch pojawił się równo dwa tygodnie temu, gdy w zamku nie było nikogo z rodu Harbeck. Baron wyjechał wtedy na audiencji u Jego Wysokości, a czcigodna pani Evelin, małżonka jego, pojechała wraz z córką do miasta, odwiedzić starych znajomych. Później, zjawiał się w miarę regularnie, jak powiedział baron – co dwa, trzy dni.

– A coś z historii zamku? – Malen kontynuował wywiad.

Znów jako pierwszy przemówił Petrus.

– No, proszę ciebie, to będzie tak… Z tego co wiem, zamczysko zostało wybudowane około trzysta lat temu, według projektu sławnego architekta, Heinricha Dedala. Pierwszy lokator, praprzodek jaśnie pana barona, zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach, wkrótce po wprowadzeniu się do nowego domostwa. Później w zamczysku zamieszkał zbuntowany poezjownik, Julius Tivin, wykorzystując fakt, że dziedzic zmarłego właściciela zostawił wszystko pod jego opieką.

– Masz na myśli tego słynnego banitę i odstępcę? – zapytał zaciekawiony Malen.

– Tego samego – potwierdził Petrus skinieniem głowy – Skoro, proszę ja ciebie, słyszałeś o nim, to zapewne wiesz, że, nie bez pomocy wojsk samego króla, został pojmany i stracony przez przodka pana barona.

– Ha, może to duch starego poezjownika wraca, żeby pognębić prawego władcę zamku? – wtrącił Garvin. Przybrał minę, która w zamierzeniu miała dodać mu mądrości, a sprawiała, że wyglądał jak kopnięty w tyłek goryl.

– I sam na to wpadłeś? – wtrącił Straüb jadowitym tonem.

– Ano – odparł z dumą osiłek, nie wyczuwając sarkazmu.

– Kontynuując – powiedział Petrus z naciskiem – W późniejszych czasach było tu w miarę spokojnie. Ot, od czasu do czasu pan zrzucał szczególnie natrętnych petentów ze schodów, kultywując rodzinną, proszę ciebie, tradycję. No, i niemal dwadzieścia lat temu zmarło się bratu szlachetnego pana hrabiego, ale, po prawdzie, to nawet lepiej, bo straszny był z niego pijus i kurwiarz. A teraz ten duch. Taka była spokojna okolica… Taka spokojna…

– I znów zapanuje spokój, panie Petrusie – rzekł podniosłym tonem Malen, wstając od stołu – Przyrzekam, że nie odejdę stąd, dopóki nie rozwiążę waszego problemu. Teraz wybaczcie, ale udam się do mej kwatery, aby oddać się kontemplacji nad istotą sprawy.

Uznawszy tym samym spotkanie za zakończone, wszyscy powstali i zaczęli się rozchodzić.

Malen ruszył do swojego pokoju w ślad za służącym.

***

 

Poezjownik siedział w przydzielonej kwaterze – niewielkim pokoiku na piętrze, wyposażonym jedynie w łóżko, stoliczek, krzesełko oraz kuferek – i rozmyślał, gdy dobiegło go ciche zawodzenie.

Pierwszą reakcją była chęć zamknięcia drzwi na zasuwę i przeczekania zagrożenia. Wiedział jeszcze zbyt mało, by podjąć próbę przegnania upiora. Ale, z drugiej strony, co mu szkodzi osobiście przyjrzeć się duchowi? Może dzięki temu wpadnie na jakiś dobry pomysł, wymyśli lepsze rymy do wierszlęcia.

Niewiele myśląc, Malen porwał pochwę z mieczem – co było w sumie bezcelowe, bo niby jak kawał stali miałby zranić niematerialną istotę? – i wybiegł z pokoju, kierując się w stronę źródła dźwięku. Korytarze były o tej porze piekielnie ciemne, tylko pojedyncze promienie księżycowego światła wdzierały się do środka przez malutkie okienka.

„Niech w tej chwili, na me błaganie

Dookoła światłość się stanie!" – wyrecytował pod nosem Malen, wzywając swą wewnętrzną moc. W tej samej sekundzie, nad jego głową zawirowała lśniąca kula, dająca niewiele więcej światła, niż świeca, ale dość, by Malen nie zderzał się ze ścianami.

Poezjownik zbiegł po schodach na dół i popędził jednym z bocznych korytarzy, krzywiąc się niemiłosiernie, gdy jego buty wydawały głośny stukot w kontakcie z posadzką.

Droga kończyła się masywnymi drzwiami wykonanymi z dębiny. To zza nich dobiegało upiorne zawodzenie. Dobył miecza i zwolnił, zatrzymując się przy samym wejściu. Szarpnął za klamkę, jednak drzwi były zamknięte. Zaklął pod nosem. Kopnął w nie z całych sił. Gdy i to nie pomogło, kopnął drugi raz, jednocześnie układając w głowie słowa wierszlęcia.

– Co pan robi? Proszę przestać! – dobiegł go głos. Odwrócił się błyskawicznie, by ujrzeć żonę pana barona, Evelin, w nocnej koszuli, ale mimo to, wciąż z nienaganną fryzurą.

– Próbuję dostać się do środka – odparł, wzruszając ramionami – Można wiedzieć, czemu pani szanowna nie jest w swoim pokoju?

– Usłyszałam, jak ktoś dobija się do drzwi. Upiór nigdy tego nie robił, więc pomyślałam, że może Ilania, wbrew zakazom, chce go zobaczyć… – wytłumaczyła szeptem, jakby bała się, że stwór za drzwiami ich usłyszy i zje – Na Demiurga, zostawię panu klucz do biblioteki, skoro tak bardzo chce się pan tam dostać. Tylko proszę poczekać z otwarciem, aż się oddalę – dodała, podając mu niewielki pęk kluczy.

Zgodnie z poleceniem, Malen odczekał jakieś dziesięć sekund, tracąc przy okazji magiczne światełko, a potem otworzył drzwi i wpadł do środka.

Po obu stronach niewielkiego pomieszczenia stały regały z książkami, jak to w bibliotece. Mogło tu być nawet i trzydzieści ksiąg! Ogromny majątek!

Malen nie zwracał na nie uwagi. Jego spojrzenie przykuła cienista postać po przeciwnej stronie pomieszczenia.

Upiór był niewyraźny, jego sylwetka zlewała się z ciemnością panującą wewnątrz. Zresztą, opis podany przez kapitana Garvina był w miarę dokładny.

Zanim Malen zdążył jakkolwiek zareagować, stwór drgnął, w powietrzu rozszedł się gryzący smród siarki, a gdy poezjownik spojrzał drugi raz, duch zniknął.

Wygląda na to, że pomieszkam tu dłużej, niż sądziłem, pomyślał Malen, chowając miecz i wracając do sypialni.

***

Plan Malena, by zwlec się z łóżka krótko przed obiadem, legł w gruzach w chwili, gdy rankiem rozległo się natarczywe pukanie do drzwi jego pokoju.

Poezjownik zaklął pod nosem, i z początku próbował ignorować „gościa". Zakrył nawet głowę poduszką, by wygłuszyć nieprzyjemny dźwięk, co faktycznie okazało się skutecznym remedium. Przynajmniej do czasu, aż proste drzwi wyleciały z zawiasów pod kopniakiem kapitana Garvina.

Oprócz wielkiego strażnika, do środka wpadł również Straüb, chudy zarządca, oraz, człapiący zaraz za nimi, Petrus. Wszyscy trzej mieli przerażone miny. Uspokoili się nieco na widok zaspanego poezjownika.

– Nic wam nie jest, panie poezjownik? – wysapał na „dzień dobry" Garvin.

– Poza tym, że boli mnie głowa, a wy właśnie wywaliliście moje drzwi, wszystko gra – odburknął Malen.

– Dzięki Demiurgowi, proszę was – wtrącił Petrus – Gdy nie odpowiadałeś pan na pukanie, przestraszyliśmy się, że podzieliłeś los biednego Jana, niech mu ziemia lekką będzie. Nie było czasu biec po klucz, więc postanowiliśmy wyważyć drzwi. Łaskawie upraszamy wybaczenia.

– Łaskawie wybaczam – odparł Malen, biorąc się za wdziewanie kaftana – A co z tym całym Janem? Chodzi o służącego?

– Ano, wygląda na to, że pan baron stracił kolejnego człowieka – skrzywił się Straüb – Nie pierwszy to raz, gdy duch zabiera jakiegoś nieostrożnego służącego lub służącą. Traf chciał, że tym razem wypadło na Jana.

– Zniknął? Naprawdę? Są jacyś świadkowie?– zapytał Malen z ekscytacją w głosie – Zaprowadźcie mnie natychmiast do jego kwater! – dodał, mocując się z butami.

Poczekali cierpliwie, aż poezjownik jako-tako się ogarnie, po czym poprowadzili go pustymi zamkowymi korytarzami na drugie piętro, do dużej sali, w której mieszkała służba zamkowa. Pomieszczenie podzielono na pojedyncze „pokoje" przy pomocy rozciągniętych skór, mających pełnić role ścian. Obecnie, sala była pusta. Wszyscy lokatorzy, a mogło ich być z piętnastu, od białego rana zajmowali się pracami na zamku. Trzech przewodników zaprowadziło poezjownika do „pokoju", który ponoć należał do nieboszczyka. Oprócz nich, była tam też jakaś nieznajoma kobieta, praczka, sądząc po stroju, oraz zaciekawiona całą sprawą córka barona. Nieobecność samego pana była rozczarowująca, ale dość przewidywalna. Zapłacił i oczekiwał efektów, a sam przebieg prac go nie interesował.

Malen skłonił się dwornie przed obiema paniami, po czym natychmiast przystąpił do oględzin sypialni. Skromne wyposażenie, czyli twarde łóżko, mała skrzynia i stołeczek, zajmowały niemal cały odgrodzony teren.

– To jest Astrid. Widziała Jana jako ostatnia – Straüb przedstawił praczkę. Kobieta dygnęła przed poezjownikiem – Twierdzi, że spostrzegła, jak około północy zaginiony wychodzi za potrzebą. Później położyła się spać, a gdy rano okazało się, że Jan zniknął, jako pierwsza nam o tym doniosła.

– Yhym – podsumował Malen – A może po prostu zwiał?

– No co też pan, panie poezjowniku! – obruszył się zarządca – Pan baron płacił mu więcej, niż pozostałym służącym. Ciężko o równie dobrą pracę w dzisiejszych czasach. Zresztą, dokąd miałby uciec? I po co? I czemu strażnicy przy bramie o tym nie donieśli? I…

– Dobra, dobra! – przerwał mu Malen – Zrozumiałem. Nie uciekł, zniknął, porwany przez ducha. Tak czy inaczej, muszę przeszukać jego rzeczy.

– Chcesz w ten sposób zakłócić spokój jego duszy, i zamiast jednego upiora, będziemy mieli dwa? – powiedział Garvin – Odpędzisz je wtedy tym małym mieczykiem, poeto? – obraził go tym określeniem. „Poetami" zwano najniższych rangą adeptów. Zwrócenie się w ten sposób do niemal pełnoprawnego poezjownika, graniczyło ze zniewagą.

– Lepiej nosić mały mieczyk na plecach, niż w spodniach – odparł pogodnie Malen, wywołując parsknięcie śmiechu u panny baronówny.

Kapitan poczerwieniał na twarzy. Dobył ostrza z pochwy przy pasie.

– Nie pozwolę, by obrażano mój honor. Stawaj! – warknął.

– Jeśli panna Ilania nie ma nic przeciwko, jestem do dyspozycji – rzekł poezjownik, a gdy wymieniona skinęła przyzwalająco głową, dobył miecza. Trzymał go jednorącz, drugą dłoń założywszy za plecy.

Wszyscy cofnęli się o kilka kroków, by dać im większe pole do walki. Przeciwnicy trwali chwilę w bezruchu, przerwanym przez cięcie miecza Garvina. Malen odbił cios zręczną paradą i pchnął. Jego miecz napotkał na przeszkodę w postaci nieprzyjacielskiej klingi. Malen zrobił dwa szybkie kroki w tył, a gdy Garvin próbował wykorzystać zyskane pole do wyprowadzenia silniejszego ataku, poezjownik w ostatniej chwili nieznacznie odsunął się w bok, pozwalając mu uderzyć w kamienną ścianę. Malen wykorzystał dekoncentrację Garvina i spróbował go zatrzymać, jednak kapitan znów ciął, zmuszając go do wykonania lekkiego uniku pod ostrzem. Nieznacznym, ledwie widocznym ruchem, poezjownik przystawił Garvinowi miecz do brzucha.

– Teraz już widzisz, że nie liczy się długość, tylko technika – rzucił, rozbawiony. Schował broń do pochwy, chwilę później zaskoczony kapitan zrobił to samo.

– Zaskakujący pokaz szermierki, panie Malen – odezwała się Ilania.

– Nauczyło się co nieco – odparł skromnie – A teraz, skoro nikt nie ma nic przeciwko, przejrzę rzeczy zaginionego.

Tym razem nikt nie zgłaszał obiekcji. Toteż poezjownik raz-dwa przetrząsnął dobytek Jana, i rozłożył znalezione dobra na podłodze.

– To chyba wszystko – rzekł, kładąc dodatkową parę butów obok reszty sprzętu.

Trochę ubrań, zapasowa liberia, butelka wina, prawdopodobnie zwędzonego z zamkowych piwnic, kilka kawałków pergaminu plus pióro i inkaust, wysłużona fajka. Nic więcej nie znaleźli.

– I jak to ma pomóc w wygnaniu ducha? – zapytał nieco złośliwie Straüb, ale Malenowi zdawało się, że naprawdę był zaciekawiony. Jak cała reszta.

– W złapaniu ducha? Oczywiście nijak – odparł z promiennym uśmiechem, wprawiając wszystkich w konsternację tym szczerym wyznaniem.

– No to po co to? – tym razem, pytanie padło ze strony Garvina.

– Abym miał pełniejszy obraz sytuacji. „Zanim wydasz osąd…". Zresztą, nieważne. Pewnie autora tych słów też nie kojarzycie – westchnął.

Nagle, do sali wpadł człowiek w stroju służącego, możliwe, że następca Jana. Rozejrzał się gorączkowo, a gdy dostrzegł grupę ludzi, podbiegł do nich co sił w nogach.

– Jaśnie państwo! Jaśnie państwo! – zawołał.

– Witaj, Christienie – powitała go Ilania.

– Uspokój się, i, proszę ciebie, odetchnij – dodał Petrus.

– Szanowni państwo! – mówił Christien, robiąc krótkie przerwy na złapanie oddechu – Jaśnie pan baron wzywa przed swoje oblicze. Rozkaz ten tyczy się w szczególności pana poezjownika.

– O co chodzi? Panu baronowi brakuje mojego oryginalnego towarzystwa? – zażartował Malen – Czy raczej wyprawia ucztę, i potrzebuje kogoś, kto rozrusza nieco atmosferę?

– Eee… Nic mi o tym nie wiadomo, szanowny panie – rzekł zmieszany służący – Wiem jeno tyle, ile jaśnie pan baron wyjawić raczył.

– Czyli nic – pokiwała głową Ilania – Ojciec jest bardzo tajemniczy.

– W takim razie, najwyższy czas złożyć wizytę, skoro sam pan baron prosi – stwierdził Malen, a Straϋb dał Christienowi znak, by prowadził.

***

– Miło was widzieć, panowie. Siadajcie – rozkazał pan na zamku Harbeckburg, wskazując im dostawione przez służbę krzesła.

Sam baron siedział na rzeźbionym fotelu, w najwyższym punkcie głównej sali. Gdy weszli do środka, oprócz niego, nie było tam nikogo, nawet strażników. Na twarzy głowy rodu Harbecków malowało się zdenerwowanie, dostrzegalne również w jego gestach i tonie głosu. Może jego córka potrafiłaby łatwo znaleźć źródło tego stanu, ale, niestety, przed wejściem opuściła ich, mówiąc, że ojcu nie spodobałoby się jej włóczenie wraz z poezjownikiem.

– Podobno chciałeś nas widzieć, panie baronie – zaczął swobodnie Malen, zasiadając na twardym krześle.

– Owszem – rzucił krótko baron. Poezjownik zauważył, że mężczyzna cały czas bawi się nieświadomie trzymaną w rękach kopertą.

– Przed chwilą otrzymałem ten oto list – powiedział Harbeck, podnosząc opisywany przedmiot na wysokość twarzy – Zaadresowany do mnie przez samego hrabiego Bauracha, przyszłego, daj Demiurgu, teścia mej córki. Pisze w nim, że zjawi się tu z wizytą w przyszłym tygodniu. Chce poznać swojego syna, Sevasteina, z Ilanią, i lepiej zapoznać się z całym rodem.

– Gratuluję, jaśnie panie baronie. A parze młodej niech się wiedzie na nowej drodze życia. Oby dorobili się jak największej gromadki dzieci, Ad maiorem Harbeck gloriam.

Petrus, Straüb i Garvin spiorunowali go wzrokiem. Nieoczekiwanie, najspokojniej zareagował sam zainteresowany.

– To nie jest zabawne, poezjowniku. Co powie hrabia Baurach, gdy dowie się, że w moim zamku straszy? Że, być może, jego przyszła synowa została splugawiona samą obecnością upiora?

– Hmm… Wzniesie się na wyżyny dobroduszności i wesprze pana barona w trudnych chwilach?

– Nie ten typ człowieka, Malen – odparł z bladym uśmiechem Harbeck – Dużo bliższe prawdzie byłoby stwierdzenie, że odwoła całą uroczystość, i nici z połączenia rodzin. Dlatego pytam: Jak twoje postępy w wypędzaniu ducha?

– Pracuję nad tym – powiedział ostrożnie Malen – Ale to skomplikowana kwesta. Zanim ułożę wierszlęcie, musze dowiedzieć się jak najwięcej na temat całej sprawy.

– Nie wprowadziliście go w szczegóły, gamonie?! – wrzasnął nagle na pozostałą trójkę.

– Nie, nie, panie baronie – Malen pospieszył z wyjaśnieniami, zanim Harbeck zdołał obsobaczyć Demiurgowi ducha winnych ludzi – Po prostu chodzi o to, że pańscy podwładni nie mogą wiedzieć wszystkiego, czego potrzebuję. Niektórych rzeczy muszę dowiedzieć się sam.

– Rozumiem – powiedział baron, uspokoiwszy się – Tylko liczę na twój pośpiech. Musisz zdążyć z tym przed przyjazdem hrabiego Bauracha. Nie wiem dlaczego akurat teraz postanowił mnie odwiedzić, ale to nie ma znaczenia. Jasne, Malen? Dorzucę nawet ekstra premię. Tylko – pośpiech.

– Tak jest, panie baronie.

***

Wieczór zapadł dla Malena niespodziewanie szybko.

Po audiencji u barona, poezjownik spędził cały dzień na rozmowach z doradcami pana zamku, analizowaniu i rozmyślaniu. Zajrzał nawet do biblioteki i obejrzał miejsce, w którym widział upiora. Wciąż unosił się tam słaby zapach siarki, jakby jednorazowa wizyta piekielnika pozostawiła wrota Otchłani rozwarte. Jednak, wbrew nadziejom, nic tam nie znalazł. Później wypytał Petrusa jeszcze raz dokładnie o historię zamku, rodu i obecnych jego przedstawicieli – barona, baronową i baronównę. Nie omieszkał spytać o martwego brata Johannesa Harbecka, i o buntownika Tivina. Prawdopodobnie, chciał zebrać jak najwięcej informacji o obydwu panach, by w ostateczności ułożyć dwa oddzielne wierszlęcia.

Wreszcie, wieczorem, wyczerpany ciągłym notowaniem i bieganiem po zamkowych korytarzach, zwalił się jak kłoda na łóżko i natychmiast usnął. Całą noc śniły mu się koszmary, w których gonił przez gąszcz drzew rodem z horroru za uciekającą chmurą pyłu. Ostatecznie, gubił ją za każdym razem.

***

Obudziły go głosy dochodzące z korytarza przed pokojem.

Uniósł głowę i zaklął siarczyście, spoglądając w miejsce, gdzie niegdyś znajdowały się drzwi, które poprzedniego dnia wywalił kapitan Garvin. Za nimi widział zbiorowisko ludzi, wpatrujących się intensywnie w ścianę po drugiej stronie i gadających przejętymi głosami.

– … znów zaatakował…

– … cud, że żyje…

– … baron jest wściekły…

Urywki tego typu rozmów docierały do uszu poezjownika. Podniósł się ciężko z łóżka i pobłogosławił swoje lenistwo, które poprzedniego wieczora nie pozwoliło mu zdjąć ubrania przed snem. Przynajmniej nie będzie musiał urządzać striptizu przy tych wszystkich ludziach. Chwycił jedynie pochwę z mieczem i wyglądał na w pełni gotowego do kontynuowania śledztwa.

Rozmowy umilkły, gdy gadatliwi obserwatorzy zdali sobie sprawę, że Malen już nie śpi. Teraz jedynie przyglądali mu się, zaciekawieni nie wiadomo czym. Naliczył w sumie jakieś piętnaście osób, w tym żonę barona, jego córkę, oraz trójkę swoich „przyjaciół".

Petrus wysunął się przed szereg.

– Panie poezjowniku, nic, proszę ciebie, ci nie jest? – zapytał staruszek, potrząsając siwą brodą.

– Wasza troska o mój stan zdrowia jest doprawdy ujmująca, szanowni państwo – rzekł Malen do całej grupy wpatrujących się w niego ludzi – Jednak, możecie mi wierzyć, warunki w pokoju są, nie licząc drzwi, na tyle dobre, bym spokojnie wstawał co rano.

– Po przeczytaniu napisu na ścianie, baliśmy się, że upiór pana dopadł – odezwała się Evelin Harbeck.

– Nie wierzcie we wszystko, co wypisują… Jakiego napisu?

– A, tego, tutaj – wskazał kapitan Garvin – Mieliśmy nawet cię obudzić, ale nie chcieliśmy ryzykować, że duchowa klątwa na nas przejdzie, czy cosik.

Malen spojrzał posłusznie na ścianę nad drzwiami do pokoju, tym razem nie komentując ani słowem ich troskliwości. Faktycznie, coś było napisane we wskazanym miejscu.

 

 

Odejdz stad do jutra, albo dolaczysz do mnie w mroku wiecznosci.

 

Słowa napisane były czymś czerwonym, wyglądającym zupełnie jak…

– Krew! Upiór napisał krwawą wiadomość dla poezjownika! – zaszemrał ktoś w tłumie.

– To z pewnością krew Jana, niech mu ziemia lekką będzie – dodał kto inny.

– Co wy na to, panie poezjownik? – zapytał zarządca Straüb, drapiąc się po łysym czerepie.

– „Mrok wieczności"… Cóż, jeśli mamy do czynieni a z duchem, to z pewnością jest to duch zbuntowanego poezjownika, Tivina – odparł Malen, biorąc się pod boki i przyglądając makabrycznemu napisowi.

– Ekhm, miałem raczej na myśli, czy dasz pan radę przygotować się do walki z upiorem przed nastaniem jutra – poprawił Straüb.

– Oczywiście, jesteśmy gotowi udzielić wszelkiej pomocy – wtrąciła się Ilania, jak to miała w zwyczaju – Więc gdyby potrzebował pan czegokolwiek, proszę śmiało prosić.

– Straż zamkowa jest gotowa stanąć do walki u twojego boku – zadeklarował Garvin, jakby zapomniał, że jeszcze przed chwilą bał się wejść do pokoju, w którym być może wizytował duch.

– Przyjaciele moi – rzekł z emfazą Malen – Wasza gotowość do pomocy napełnia me serce odwagą. Jednak, ta walka, to okrutne starcie na śmierć i życie, ten przerażający pojedynek z siłami ciemności, starcie pomiędzy światłem umysłu a mrokiem mocy zła, to moje przeznaczenie. Muszę stanąć do niej samotnie, bez pomocy, gotów złożyć życie na ołtarzu wolności. Dlatego też, jestem zmuszony odmówić waszym ofertom wspierania mnie podczas nadchodzącej batalii.

Może mu się wydawało, ale na twarzach wszystkich obecnych odbiła się słabo ukrywana ulga.

– Nie boi się pan śmierci, panie poezjowniku? – zapytała Ilania Harbeck, najwyraźniej pod wrażeniem jego przemowy.

– „Tchórz umiera po tysiąckroć; Człek odważny – tylko raz" – odparł Malen z marsową miną, pewien, że tego cytatu też nie znają. Nie przeliczył się. Być może Petrus coś kojarzył, ale jego pamięć już dawno została wyżarta przez sklerozę.

– Jednak, zanim stanie się to, co się stać musi, zamierzam przygotować się jak najlepiej. Niech służba przyniesie do mej kwatery kilka arkuszy pergaminu i przyrządy do pisania – dodał poezjownik, patrząc dumnie na zebranych.

Na chwilę zapadła cisza, po czym rozległy się głośne owacje ze strony straży i służby. Malen skłonił się dwornie.

„Życie jest teatrem", jak mawiał jeden z nauczycieli Akademii. I choć Malen prywatnie nienawidził starego pierdziela, musiał mu przyznać rację. Życie w istocie jest teatrem, a w tym dramacie, jemu przypadła rola bohatera. Nie pozostawało nic innego, jak desperacko trzymać się wyznaczonej roli i modlić, by publiczność nie dostrzegła strachu w jego oczach.

– A teraz wybaczcie, szlachetni państwo, ale muszę udać się do mojej kwatery, by oddać się kontemplacji przed walką – rzekł, skłonił się jeszcze raz, a potem powolnym krokiem wrócił do swego pokoju i zasiadł na podłodze w pozie medytacyjnej. Wprawdzie nie wiedział, jak miałoby to pomóc, ale czuł, że właśnie czegoś takiego oczekuje się po mądrym i silnym poezjowniku. W tym samym czasie, jego umysł gorączkowo pracował nad rozwiązaniem zagadki.

Tak czy inaczej, nie mógł już się wycofać. Rozwiąże tajemnicę lub zginie.

Kości zostały rzucone.

***

– Jak sądzicie, wyjdzie? – zapytał Garvin, spoglądając na towarzyszy.

Zgodnie z poleceniami, służba przyniosła Malenowi wszystko, czego zażądał. Ba, zrobili nawet więcej, bowiem w miejscu wyważonych drzwi zawieszono skórzaną kotarę, by zapewnić poezjownikowi jak najwięcej prywatności. Nikt nie przeszkadzał mu w pracy, poza pojedynczymi momentami, gdy przynoszono posiłki. Wszyscy mieszkańcy zamku czekali z niecierpliwością na wielkie rozstrzygnięcie. Czy poezjownik zdoła wygnać upiora? A może to duch poniesie pyszałkowatego przybysza do Otchłani? Nie było osoby, która nie zadawałaby sobie tego pytania. Sam baron nie przyjmował gości, a nawet, pod wpływem sugestii żony, przysłał poezjownikowi butelkę najlepszego wina ze spiżarni, aby pokrzepił się przed wieczorem.

Godziny mijały nieubłaganie, a Malen nie opuszczał swej kwatery. Nikt nie wiedział, co też się dzieje, bowiem poezjownik zabronił komukolwiek zaglądać do środka zaraz po tym, jak przyniesiono mu obiad. A więc czekali. Czas wlókł się niemożebnie, aż w końcu zaszło słońce i nastał wieczór. Straüb, Garvin i Petrus czekali zniecierpliwieni pod pokojem Malena. Zaczęli się obawiać, że, być może, po prostu zdezerterował po kryjomu, zostawiając ich z tym bałaganem.

– Wyjdzie – uspokoił ich Petrus – Wypędzanie upiorów, proszę was, to bardzo skomplikowana sprawa. Na pewno potrzebuje więcej czasu.

– Nie ma więcej czasu – rzucił Straüb – Ani on, ani duch, ani pan baron.

– W takim razie, co robimy, panowie? – spytał Garvin, rozglądając się nerwowo po korytarzu, jakby obawiał się, że lada chwila zobaczą upiora przenikającego ściany.

Jak na komendę, rozległo się głośne zawodzenie, dochodzące prawdopodobnie od strony biblioteki. Upiór przybył.

– Dość tego – rozzłościł się Straüb – Wchodzę do środka – mówiąc to, podszedł do kotary, z zamiarem odsunięcia jej.

Uprzedził go Malen.

– Już wszystko wiem, panowie! – powiedział podekscytowany poezjownik, ignorując fakt, że niemal zderzył się z zarządcą. Zauważyli, że w dłoni ściska zwinięty kawałek pergaminu.

– Najwyższy czas – mruknął Straüb.

– Powiadomcie pana barona, że proszę go o jak najszybsze stawienie się pod biblioteką. Niech weźmie ze sobą kilku strażników. Wy również przyjdźcie – rozkazał Malen, najwyraźniej zapomniawszy o wcześniejszej deklaracji „samotnej walki".

– Eee… Ale upiór… – zaczął niepewnie Garvin.

– Gówno tam! – przerwał mu Malen – Zobaczycie, jak łatwo pokonam waszego upiora. Po prostu, zaufajcie fachowcowi.

Zaufali.

***

– Na pewno wiesz, co robisz, Malen? – zapytał baron Johannes Harbeck, gdy kwadrans później wszyscy stali pod drzwiami biblioteki, skąd wciąż dochodziło zawodzenie.

– Oczywiście, jaśnie panie baronie i szlachetni państwo – odparł poezjownik, zwracając się do wszystkich zebranych.

Dwóch strażników, Garvin, Straüb i Petrus skinęło głowami. Bez większego przekonania. Ale baron najwyraźniej wierzył Malenowi. A skoro on kazał się stawić, to oni nie mieli innego wyjścia.

– No, czas zaczynać – mruknął Malen, i przekręcił zamek w drzwiach.

Upiór unosił się dokładnie w tym samym miejscu, co poprzednim razem. Ku przerażeniu wszystkich obecnych, w cienistych łapach stwora spoczywała nieprzytomna pani baronowa.

Duch uniósł drugą rękę, i powietrze nieoczekiwanie wypełnił gesty dym. Poczuli smród siarki.

– Zatrzymaj go, Malen! Nie pozwól zabić mej żony! – warknął baron, po czym rozkaszlał się głośno.

– „Hokus, pokus, wola ma

Niechaj zniknie stąd ta mgła!" – wyrecytował Malen, rozpraszając zalegający dym.

Upiór odwrócił się w ich stronę, zaskoczony. Stał teraz przy ścianie, jakby szykował się do ucieczki, a wierszlęcie pokrzyżowało mu szyki.

– Ani kroku dalej, albo ją zabiję! – wrzasnął duch, nieoczekiwanie ludzko. W widmowej dłoni błysnął sztylet, przyciskany desperacko do gardła baronowej.

– Słyszeliście upiora! Wszyscy – stać! – rozkazał Harbeck, spoglądając przerażonymi oczami na zdumiewającą scenę. Jak to – duch mówi? Posługuje się sztyletem? I, jakby tego było mało, grozi Evelin? – Malen, stój! – warknął baron, widząc, że poezjownik ani myśli posłuchać polecenia, i nadal powoli idzie z mieczem w dłoni w stronę potwora.

– Zatrzymaj się, poezjowniku, albo ona zginie! – rzekł duch, ale w jego głosie dało się słyszeć dziwny przestrach.

Tym razem, dzięki Demiurgowi, Malen usłuchał. Nie na długo. Kiedy duch nieco się uspokoił, poezjownik znów zaczął działać.

– „Pytam się was, co się stanie

Gdy rękojeść sztyletu rozgrzana zostanie?" – wyrzekł. Zgodnie z jego wolą, broń trzymana przez upiora nagrzała się błyskawicznie, zmuszając właściciela do wypuszczenia jej z dłoni. Malen nie tracił czasu, zanurkował błyskawicznie w jego stronę, i rąbnął rękojeścią na wysokości twarzy stwora. Nieoczekiwanie, podziałało. Duch zachwiał się i puścił panią Evelin. Malen uderzył jeszcze raz, powalając upiora na podłogę i unieruchamiając.

– Już, niebezpieczeństwo zażegnane! – rzekł poezjownik – Mógłby mi ktoś pomóc, i przytrzymać naszego „ducha"?

Dwóch oszołomionych strażników wykonało rozkaz.

– A teraz, szanowni państwo, czas na wielki finał! – powiedział głośno Malen, jakby prezentował sztuczkę cyrkową – Na tą chwilę czekaliście od momentu, gdy pan baron wezwał mnie na zamek Harbeckberg! Jesteście gotowi poznać tożsamość waszego „demona"?

Odpowiedziało mu milczenie. Niezrażony, podszedł do szamoczącego się kłębu. Przez chwilę macał ręką na wysokości jego głowy. Zręcznym ruchem zdarł mu kaptur.

Oczom wszystkich obecnych ukazała się twarz młodzieńca, nie starszego niż dwadzieścia lat, o krótkich blond włosach i krwawiącym nosie.

– Panicz Baurach? – zapytał bez sensu Garvin – Narzeczony panny Ilanii? Co panicz tu robi?

– Na to pytanie, odpowiedzi może udzielić wam pani baronowa, Eveline Harbeck – wtrącił Malen – No, proszę nie udawać, pani baronowo. Jesteśmy pod wrażeniem pani aktorstwa, ale, niestety, nikogo to już nie bawi.

– O czym ty w ogóle gadasz, Malen? Moja żona była ofiarą tego ducha… To znaczy, panicza Bauracha…

– Hmm… To nieco dłuższa historia… Może mógłbym opowiedzieć ją przy kielichu wina? Rozumie pan, szanowny baronie. Od łapania duchów-oszustów nieco zaschło mi w gardle. A poza tym, lepiej będzie, jeśli będzie pan siedział, w czasie, gdy wyjaśnię panu, czemu panicz Baurach paradował po pańskim zamku w oplecionym wierszlęciami stroju upiora.

***

– Aa, zacne wino, panie baronie. Doprawdy, aż miło człowiekowi opowiadać w takich warunkach… Że co? Zastanawiacie się, skąd wiedziałem, że to właśnie panicz Baurach udaje upiora w pańskim zamku? Że byłem gotów zaryzykować życie swoje i wasze, ściągając wszystkich do biblioteki bez gotowego wierszlęcia? Mam przejść do sedna? Oczywiście, rozkaz!

No więc, gdy dowiedziałem się o duchu, postanowiłem zbadać sprawę bardzo dokładnie. Powiedzieliście: pojawia się co dwa-trzy dni, przenika przez ściany, śmierdzi siarką, porywa służbę… Gdy zobaczyłem go po raz pierwszy, w bibliotece, wszystko się zgadzało. Jednak, cała sprawa zdawała się cuchnąć. Skoro upiór nienawidził rodu Harbeck, czemu nie pojawiał się codziennie? I dlaczego, na Otchłań, nie podjął próby zaszkodzenia samemu baronowi, tylko porywał jego służbę? Przyjąłem inny punkt widzenia niż wy – zamiast kierować się emocjami, wybrałem drogę logiki. Bez urazy, jaśnie państwo. Różnica między nami polegała na tym, że wy od razu zaakceptowaliście istnienie ducha – przyznaję, mieliście ku temu powody – ja z kolei przyjąłem inne założenie. W końcu, za co demon miałby mścić się na panu baronie? Z tego, co się dowiedziałem, pan baron nie popełnił żadnej rażącej zbrodni. Dlatego uznałem, że cała ta historia z nawiedzonym zamkiem może mieć drugie dno. Przysiągłem sobie do niego dotrzeć, i w tej metodzie pokładałem całą nadzieję.

A, doprawdy, niech Demiurg was błogosławi, panie Petrusie, za kolejny kielich wina. Nie ma nic lepszego dla bajarza, niż przepłukać gardło podczas opowieści. No więc, kontynuując: drugim tropem było to, że gdy przeszukiwaliśmy kwaterę zaginionego Jana, nie znaleźliśmy żadnych pieniędzy. Pan Straüb wspominał przecież, że baron płacił całkiem sporo służącemu. W takim razie, gdzie się podziało to całe srebro? Przecież duchy nie kradną. Odpowiedź była zaskakująco prosta – Jan został przekupiony bądź uprowadzony. W pierwszym wypadku, zabrał ze sobą oszczędności z czystego skąpstwa. W drugim, to chciwy zabójca je ukradł. Stawiam na opcję numer jeden. Trafiłem, paniczu Baurach?

Pytacie, jakim sposobem Jan wydostał się z posiadłości bez zwracania uwagi strażników? Dam wam odpowiedź: tak samo, jak wasz „duch" – systemem tajnych przejść. Nie wytrzeszczajcie na mnie oczu. To oczywiste, że ten system istnieje, skoro zamek był zaprojektowany przez największego miłośnika labiryntów i sekretnych komnat w historii. Sam pan o tym mówił, panie Petrusie, a ja, w wolnym czasie, sprawdziłem ściany w bibliotece. Pan, baronie, mógł nie wiedzieć o przejściach za ścianami, w końcu nie mieszkacie tu od zawsze. Dość powiedzieć, że teraz już pan wie. Prywatnie, radziłbym zamurować większość tych tuneli. Ot, dla bezpieczeństwa.

Co utwierdziło mnie w przekonaniu o prawidłowości mojej tezy? Szanowni państwo, przecież to oczywiste! Wiadomość, wypisana „krwią" nad moimi drzwiami, rzecz jasna! Powiedzcie mi, od kiedy duchy znają ludzką gramatykę i ortografię? A nawet, gdyby znały, to niby czym miałyby pisać, skoro są niematerialne? Tak, teraz mamroczcie sobie, że mogliście to przewidzieć. Pewnie, że mogliście. Tyle, że zbyt kurczowo trzymaliście się początkowych założeń, by wziąć taką możliwość pod uwagę. Zwracam się tu szczególnie do kapitana Garvina. Bez urazy.

Jednakoż, w całej układance brakowało kilku elementów. Pierwszym z nich jest motyw. Dlaczego ktoś miałby straszyć? Domyśliłem się go dość późno – gdy pan baron otrzymał list od hrabiego Bauracha. Jestem niemal pewien, że informacje o problemach pana barona dotarły do hrabiego przez jego syna, więc chciał je zweryfikować. W końcu, czemu miałby składać tą „niespodziewaną wizytę"? Wciąż czegoś mi tu brakowało. Czegoś istotnego. Wiedziałem, że „duch" zamierza zniweczyć miraż, ale z jakiego powodu mu na tym zależało? Pierwsza moja myśl – miłość, szanowni państwo. Lub pieniądze, ale one nie są równie romantyczne, więc zostawiłem tą opcję w rezerwie. Byłem pewny, iż tajemniczy przeciwnik zakochał się w pannie Ilanii, i z całych sił nie chce dopuścić do ślubu.

Wszystko pięknie, ale znów nie miałem podejrzanych. Było to ostatniego dnia, krótko przed walką z demonem. Zacząłem analizować cały mój pobyt tutaj, szukając brakującego elementu. Szczegółu, nadającego sens całej sytuacji. Odnalazłem go nieoczekiwanie łatwo.

Pani baronowo, to pani była tym szczegółem. Przypomniałem sobie nasze spotkanie pod nawiedzoną biblioteką. Twierdziła pani, że szuka „nieposłusznej córki". Już wtedy wydało mi się to, za przeproszeniem, dziwne, ponieważ panna Ilania może i jest ciekawska, ale przecież nie lekkomyślna. Poza tym, jej kwatery znajdują się w zupełnie innym skrzydle zamku, więc czemu zaczęła pani poszukiwania właśnie obok najniebezpieczniejszego miejsca? Nie wspomnę nawet o tym, że „przypadkiem" miała pani ze sobą klucz do biblioteki, a fryzura jaśnie pani była zbyt idealna, bym uwierzył, że pani szanowna spała choć przez chwilę. Dowiedziałem się też, że pan baron, z całym szacunkiem dla niego, ma problemy finansowe. Jaki jest tego powód? Rozliczenia zamku się nie zgadzały, część pieniędzy – niewielka, ale jednak – po prostu… zniknęła. Domyślam się, że poszły na łapówki dla „porwanych" służących i wsparcie finansowe panicza Bauracha, by mógł wynająć poezjownika, który zaklął jego płaszcz. Co do nagłego znikania „ducha"… Nikogo nie zdziwiło, że to akurat wtedy zaczynało śmierdzieć siarką? Nic dziwnego, skoro panicz Baurach używał granatów alchemicznych, które po pęknięciu uwalniały chmurę gazu. Kolejnym dowodem pani winy, jest fakt, że w przysłanym mi winie wyczułem substancję usypiającą. Bała się pani, że gdyby doszło do walki, panicz Baurach zostałby zasieczony? Słusznie, pani Evelin, słusznie. Na przyszłość, proszę pamiętać, że podawanie zatrutego wina poezjownikowi mija się z celem. Na czym jak na czym, ale na alkoholach to my się znamy.

Właśnie, co do alkoholu – mógłbyś polać mi jeszcze trochę, Petrusie? Od tego gadania znów zaschło mi w gardle. Dzięki, stokroć dzięki.

***

Gdy Malen zamilkł, popijając trunek z posrebrzanego pucharu, w sali zapadła cisza.

Johannes Harbeck był doprawdy załamany. Nagle, ni z tego, ni z owego, okazało się, że małżeństwo jego córki nie dojdzie do skutku, bowiem pan młody jest zakochany w żonie Johannesa! Co gorsza, Evelin zdawała się odwzajemniać to uczucie, rzucając tym samym na barona hańbę bycia rogaczem. Co za dzień. Co za cholerny dzień!

– Johann… Johann, wybacz… – wyszeptała Evelin, wpatrując się w podłogę. Młody Barauch, wprawdzie rozwiązany, ale wciąż pilnowany przez straż, rzucał na nią okiem co jakiś czas. Petrus gładził się w zamyśleniu po brodzie, Garvin gapił się tępo to na barona, to na Baraucha. Straüb stał spokojnie, co jakiś czas krzywiąc się w grymasie zdegustowania. Malen, rozwiązawszy sprawę, zdawał się mieć wszystkich w głębokim poważaniu, systematycznie płucząc obolałe gardło słabym alkoholem.

– Źle ci było ze mną, Ev? – spytał baron, z kamienną twarzą spoglądając na żonę – Źle ci było, że postanowiłaś zdradzić mnie z tym gówniarzem, przyszłym mężem twojej córki?

– Nie rozumiesz, Johann… Ty wciąż byłeś zajęty, nie miałeś nawet chwili czasu dla mnie… A Sevsteinowi wcale nie zależało na Ill, nie chciał tego małżeństwa. Myśleliśmy… Myśleliśmy, że dzięki temu planowi wszystko się jakoś ułoży…

– "Niech smutek będzie dla was kiedyś miłym wspomnieniem"– wyrecytował z rozrzewnieniem Malen. Jak zwykle, nikt nie rozpoznał cytatu. Zresztą, i tak nie zwracali na niego uwagi w tej chwili.

– Nie wiem, co będzie z nami dalej – westchnął gorzko baron – Tyle zła spadło na mój dom w jeden dzień… Już wolałem, gdy duch nawiedzał zamkowe komnaty. Mogłem przynajmniej mieć nadzieję, że uda się go przegnać, mieczem lub magią.

– W tej sytuacji, nie jestem w stanie panu pomóc, baronie – powiedział Malen – Jedyne, co mogę zrobić, to życzyć wam wszystkim szczęścia. Na mnie już czas, szanowni państwo. Dalej musicie sobie radzić sami. Pozostaje mieć nadzieję, że w sztuce zwanej Życiem, na końcu scenariusza istnieje pozytywne zakończenie dla nas wszystkich.

To mówiąc, Malen skłonił się, i bez słowa protestu ze strony kogokolwiek, ruszył do wyjścia.

***

Musiał przyznać, że pożegnalna mowa wypadła wcale nieźle.

Malen siedział na swym wiernym rumaku, jak lubił mówić o tej starej chabecie, kontynuując wędrówkę przerwaną przez nieoczekiwaną wizytę posłańca z wiadomością. Planował jechać na południe, poszukiwać dalszych przygód i inspiracji do napisania poematu egzaminacyjnego dla Akademii. Historia na zamku była niezła, ale niewystarczająca na pracę zaliczeniową.

Nieoczekiwanie, w ciemności za sobą usłyszał tętent końskich kopyt. Odwrócił się w samą porę, by dostrzec Ilanię Harbeck w męskim stroju, jadącą wierzchem w jego kierunku.

– Co za miłe spotkanie – powitał ją z uśmiechem.

– Chciałam osobiście podziękować za wybawienie mnie od małżeństwa z tym bęcwałem, Sevsteinem – odparła. Rzuciła mu niewielką sakiewkę – Proszę. Z tego wszystkiego, ojciec zapomniał panu zapłacić. Niniejszym, ja to robię.

Malen potrząsnął sakiewką. Zadzwoniło metalicznie.

– Tak między nami, pojechałabym z panem w dalszą drogę – dodała.

Malen zaśmiał się dźwięcznie.

– Naprawdę? Zadziwiające, bo ja sam wolałbym zostać na zamku. Nie, dziewczyno. Wracaj do domu. Piękne i bogate życie przed tobą, nie mogę pozwolić, byś zmarnowała je na wędrówki.

Poza tym, twój ojciec wysłałby za mną cały oddział morderców, gdyby się o tym dowiedział, pomyślał, ale nie wypowiedział tego na głos.

Dziewczyna powoli skinęła głową.

– Tak też myślałam. Ale niech pan obieca, że jeszcze kiedyś odwiedzi Harbeckberg.

– Obiecuję.

Jeśli nie zapomnę.

Potem pożegnali się krótko, i każde z nich ruszyło w swoją stronę. Malen jechał teraz w dużo lepszym nastroju. Rozwiązał zagadkę, a w sakiewce u pasa mile pobrzękiwało złoto.

Uznał, że, być może, Demiurg napisał szczęśliwe zakończenie dla jego historii.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

MB, 2011

 

Koniec

Komentarze

Popraw, Autorze. Drugi wyraz w tym tytule piszemy małą literą, tak jak poniżej... 

Już w pierwszym akapicie ten utwór mnie zainteresował: tajemnica do wyjaśnienia. Świat zamku, barona, duchy, dość barwny i ciekawy.Narracja dość sprawna. Przez chwilę przypominało mi to Widźmina. Gdybym mógł wystawić ocenę to byłaby to 4.5. Pozdrawiam 

Bardzo mi się podobało :). Piszesz bardzo obrazowo, tak więc wszystkie sceny od razu stawały mi przed oczami - prawie jakbym oglądała film.

Z usterek - nie powinno być mariaż, zamiast miraż ;) ? No i w tym zdaniu: "Był uzbrojony w prosty krótki miecz, sprawiający groteskowe wrażenie w pochwie na plecach" coś mi nie pasuje...

Całkiem fajne to opowiadanie. Może nie jakieś porywające i trochę brakowało mi możliwości "pogłówkowania". Może gdybyś wszystkie przesłanki, które doprowadziły Malena do rozwiązania podawał po kolei, stopniowo, a nie na raz dopiero w zakończeniu, błoby ciekawiej? Poza tym jeszcze garść uwag:

1. Dlaczego pies nie obawia się nienaturalnych jęków i zawodzeń ducha? Zasadniczo zwierzęta jeszcze bardziej od ludzi panikują, obserwując nienaturalne, niezrozumiałem zdarzenia, do których nie są przyzwyczajone.

2. A może "wierszoklęcie" brzmiałoby lepiej niż "wierszlęcie"?

3. Podczas kolacji baronowa jest obecna i to absolutnie wszystko, co o niej wiemy. Moim zdaniem wypadałoby poświęcić jej choć ze dwa zdania. Zwłaszcza, że w dalszej częsci okazuje się jednak istotną postacią.

4. Nie chcę się czepiać, ale ta świecąca kulka nad głową wygląda jak żywcem wyjęta z taniego RPGa... Czy nie byłoby lepiej, gdyby świecić zaczął jakiś element ekwipunku poezjownika? Ja osobiście uważam, że w ogóle najlepiej jest nie opisywać tego rodzaju szczegółów. Napisałbym, że dookoła zrobiło się jaśniej, albo że poezjownik zaczął lepiej widzieć. Resztę pozostawiłbym wyobraźni czytelnika. Ale to oczywiście kwestia gustu.


5. Narrator dysponuje zegarkiem z sekundnikiem, by wiedzieć, że Melan odczekał dokładnie 10 sekund? Nie używałbym tak precyzyjnych określeń czasu, jeśli ich zmierzenie przekracza możliwości techniczne opisywanego świata. Poza tym, jeśli miał odczekać, aż baronowa się oddali, to powinien chyba dać jej nieco więcej czasu?

Witaj!

Jak już rzekł sam poezjownik "Historia na zamku była niezła, ale niewystarczająca". Nie zrozum mnie źle, to całkiem przyjemne opowiadanie, ale brakuje mu jakiegoś takiego... pazura. Świętomir w zasadzie dobrze opisał wszystkie zastrzeżenia, ja dodam tylko, że opis pojedynku poezjownika z Garvinem nie do końca chyba Ci wyszedł. Ja nie czuję w nim dobrego fechtunku. Dla mnie wyglądał jak starcie osiłkowatego przygłupa, który mieczem wali jak maczugą z bohaterem, o którym i tak wiemy od początku, że bez problemu wygra. Troszkę mało w tym było dramatyzmu.  Pochwalę Cię za oryginalność świata przedstawionego i bardzo miłego protagonistę. Sympatyczny z niego gość. =)

Ogólnie na 4, bo jednak bez wpadek językowych, a i treść przyjemna w odbiorze.
Pozdrawiam
Naviedzony

Przyznaję się, że się wynudziłam. Za dużo lania wody, za mało klimatu i życia. Do tego główny bohater swoim dowcipkowaniem i postawą najzwyczajniej w świecie mnie irytował.

Nie da się jednak ukryć, że z tych przeczytanych przeze mnie tekstów na razie jesteś najbliżej tego, jak sobie wyobrażałam tekst konkursowy: jest tajemnica, jest dedukcja i jest błyskotliwe rozwiązanie zagadki (które strasznie mi się skojarzyło z finałam kreskówek z serii Scooby Doo...).

www.portal.herbatkauheleny.pl

Kilka razy się zaśmiałem. Klimat mi pasował. Ciekawe, jak ten tekst wypadnie na tle innych konkursowych. :)

Zaczęło się dobrze, potem było nieco gorzej. Tekst jest lekki, przyjemny i momentami naprawdę zabawny. Ładnie wykreowane postacie. Historia wciąga - jest klasycznie: duch, zamek, tajemnica, ma to wszystko klimacik, ale...
No właśnie. Rozwiązanie intrygi leży i kwiczy. Koszmarnie naciągane, a "błyskotliwa dedukcja" poezjownika to jakiś żart. Przez to opowiadanie dużo traci, bo końcówka rozczarowuje.  Wydaje mi się, że opracowując ten element fabuły poszedłeś po najmniejszej linii oporu. Mogło być bardzo dobrze, a ostatecznie wyszło tylko poprawnie.

Opowiadanie mi się podobało, ale czuję duży niedosyt.

Ocena (tylko na potrzeby sherlocisty) - 5/10.

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka