- Opowiadanie: RobertZ - Straszna zbrodnia, Pętaczek Wedrowniczek i inne bzdety (SHERLOCKISTA 2011)

Straszna zbrodnia, Pętaczek Wedrowniczek i inne bzdety (SHERLOCKISTA 2011)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Straszna zbrodnia, Pętaczek Wedrowniczek i inne bzdety (SHERLOCKISTA 2011)

Straszna zbrodnia, pętaczek wędrowniczek i inne bzdety

Obudził się. Poczuł słaby zapach perfum, rozgrzanego oleju i syntetycznej skóry. Obok niego leżała piękna dziewczyna. Oczywiście piękno jest rzeczą względną i dlatego też szczytem urody były dla niego pośladki jak deski, wychudzone nogi, szczupły tyłeczek i wielkie, baniaste piersi. Dziewczynę-androida dostał na swoje osiemnaste urodziny od jednej z przyjaciółek znudzonej jego natarczywymi zalotami.

– Niewygodnie mi – wyszeptał zachrypłym głosem.

– Zaraz. – Już nie spała. Jej piersi zatańczyły w powietrzu groteskowo upodobniając się do balonów znajdujących się na uwięzi. Senfil, moralnie zgorszony, schował się w głąb swojego jestestwa. Nie mógł sobie jeszcze uświadomić jakże prostego faktu, że mógł wpływać na wydarzenia, zmieniać je, kształtować.

Nieśmiały ruch nogi wyrzucił go pod sam sufit. Za nim popłynęły maleńkie cząsteczki papierosowego popiołu, kulki niedopitych napojów, które złośliwie, z każdym jego oddechem wpadały mu do gardła.

„Zmień to!” – krzyknął Senfil wewnątrz tej dziwacznej, jakże odmiennej, stwierdził, że jest gruby, powłoki, która bezwładnie lewitowała nad wzburzonym morzem pofałdowanej pościeli. Spróbował być sobą. Zalały go nieznane wspomnienia, sytuację, których jeszcze nie przeżył, doznania nigdy przez niego nie doświadczone. Całe jego życie od pierwszej kupki. Był Tomaszem Bezdechem z Senfilem na uwięzi, który próbował nim lub sobą manewrować i jakoś nawet mu się to udawało.

„Tomasz Bezdech – powtórzył w myśli – urodzony 17 lipca 2073 roku. Bezdzietny, kawaler. Zawód: bardzo prywatny detekto-dziennikarz” – płynęło przez jego głowę. Wiedział jednak o wiele więcej. Wystarczyło tylko sięgnąć głębiej. Zasób jego wiadomości rozszerzał się na kształt piramidy, której mgliste końce ginęły gdzieś w mroku. Nie mógł poznać wszystkiego, gdyż nadmiar informacji tworzy zazwyczaj dezinformację. Wygodniej zastąpić ją szumem, zamgleniem, do którego lubiąca improwizację Matka Natura od dzieciństwa przyzwyczaja swoje dzieci, w tym także ludzi. Człowiek jest istotą umiejącą zapominać i jest to dar niezwykły. Najlepiej posłuchajcie co mówią ludzie, którzy raz twierdzą, że są za, a po jakimś czasie, że byli lub są przeciw.

Po chwili wszystko wróciło do normy. On, czyli Senfil-Tomek, a może raczej Tomek-Senfil, ewentualnie jakoś bardziej dumnie, przykładowo Tom-Senfil, a może lepiej James Bond (?), lekko podenerwowany, w nastroju po części filozoficzny, cząstkowo delirycznym siedział sobie na podłodze. Nasz bohater, którego będziemy nazywać skrótowo Tomem, udając niekiedy, że jest także Senfilem, co zresztą po części stanowi prawdę, ale co z drugą połową tejże prawdy (?), rozmyślał nad aspektem nie bycia superbohaterem co uznawał za wielką niesprawiedliwość, gdyż posiadał wszystkie po temu niezbędne cechy takie jak odwaga, uczciwość, fizyczna tężyzna, wypada do tego zaliczyć także jego brzuszek (?), uroczy i pociągający wygląd, oraz inteligencję. Po chwili doszedł do wniosku, że szansą na stanie się przez niego superbohaterem będzie otrzymanie pierwszej prawdziwej pracy w charakterze prywatnego detektywo-dziennikarza.

Senfil zachichotał. Tom poczuł się obrażony.

– Co ty sobie myślisz?– warknął do siebie. – Przecież to tylko zabawa. Idiotyczna, ale zabawa.

– Spokojnie-odparł Senfil rozmawiając w zasadzie sam z sobą. – Jestem pewien, że jakoś się dogadamy.

Tom uspokoił się i osiadł jako wirek sentymentalno-marzycielski na dnie swego jestestwa. Dumał nad tym jak to byłoby być superbohaterem. On, walczący ze złymi potworami. Senfil… Ależ Senfil gdzieś zniknął! A zresztą czyż nie mówiłem, że w tym świecie końca dwudziestego pierwszego wieku nie istniał żaden Senfil, jak i także Tom, ale Tom-Senfil? W zasadzie to co ją będę się tu intelektualnie wysilał? Nie jestem bohaterem tej opowieści i ja sam za bardzo nie mam pewności czy istnieję, bo chociaż cogito ergo sum, to w końcu wymyślił mnie pewien autor i osadził w tej historyjce, abym grał niewdzięczną rolę narratora.

– Szef chce z tobą porozmawiać – młodziutka dziewczyna zafalowała piersiami.

– Przyszedł tutaj, Sally? – Szok, niepokój i zwatpienie. Przez wyobraźnie Toma-Senfila przebiegł Conan, przesiadł się chyba z poprzedniej historyjki, Superman, Janosik, a tuż za nimi, wraz z narastaniem słusznej obawy, Charles Chaplin, Gdaczek Garlaczek, a daleko z tyłu, za wszystkimi tymi sławami postać zwykłego, szarego klauna.

– Nie, jest na wizjofonie.

Podszedł, a raczej pełzając podbiegł do wizjofonu. Nadal było coś nie tak z grawitacją.

– Jestem, szefie.

– No, nareszcie!

Jego szef w ogólnym zarysie przypominał świnie skrzyżowaną z balonem. Gdy mówił podbródek falował mu w sposób tak intensywny i zajadły, że przyprawiało to Toma o chorobę morską. Słyszał plotki, które mówiły, że po pierwszym zamachu na życie kazał sobie założyć kuloodporną skórę ze wmontowanym pod nią aparatem tlenowym, reanimatorem, poduszkami agrawitacyjnymi, sztucznym sercem, wątrobą, nerkami, komputerem jedenastej generacji i czymś tam jeszcze. Złośliwi dodawali, że całego sprzętu, który miał w sobie nie pomieściłby zwykły organizm ludzki dlatego też go pogrubiono. Fakt faktem, po pierwszym zamachu „nieco” przytył.

– Tom, słuchasz tego co do ciebie mówię?! – rozzłoszczony gwałtownie zafalował przelewając się w kilku kierunkach naraz.

– Tak, szefie. – Senfil-Tom lekko się zmieszał. Przez cały ten czas z zapałem wsłuchiwał się w przekazywane przez jego umysł-nieumysł informacje przez co całkowicie zapomniał, że właśnie rozmawia z przedstawicielem powyższej karykatury.

– A więc powiedz mi co tobie przed chwilą mówiłem?

– Nie wiem, szefie – odparł szczerzę.

– Marzyciel. Jak myślisz, co się dzieje z marzycielami w naszym zawodzie?

– Kończą się.

– Słusznie. Nie słuchasz naczelnego. Jak się domyślam nawet nie zwracasz na mnie uwagi, bo uznajesz mnie za coś w rodzaju zwidu, a zwidy ciebie nie interesują. A więc skoro jestem dla ciebie duchem, halucynacją, czy też może różowym słoniem to może sobie po prostu zniknę pozbawiając ciebie jakichkolwiek kłopotów związanych z moją obecnością a przy okazji pracy.

– Wolałbym…

– I co ty sobie myślisz? – szef przerwał mu w pół słowa. – Rok temu przychodzisz do mnie. Mówisz, że chcesz być detektywem. Zapomnijmy już o fakcie, że miałeś i masz zresztą wiedzę o tym fachu wyniesioną z kretyńskich komiksów, które wtedy czytałeś i zapewne jeszcze czytasz.

– Nie mogłem się wykazać, bo nie otrzymałem odpowiedniego zadania.

– Miałeś przecież zlecenie i to niejedno.

– Najpierw musiałem odprowadzić do domu staruszkę, która zapomniała gdzie mieszka. Następnie szukałem kota zgubionego przez właściciela na Marsie, o czym zresztą dowiedziałem się dopiero po odwiedzeniu Księżyca, Wenus, Merkurego i paru pomniejszych planetoid. Należy tu także wymienić…

– Wystarczy. Ciesz się, że masz tę pracę. Cierpimy na braki kadrowe i każdy jest potrzebny. No tak… hmmm… Mam dla ciebie coś ciekawego.

– Tak?

– Jeden z tutejszych ekscentrycznych multimilionerów zgubił…

– Pieska?

– …córkę. I nie przerywaj jak mówię. Nie jest to sprawa dla policji. Córeczka jest pełnoletnia i jak sama oświadczyła nie chce mieć już do czynienia ze swoim tatusiem. Rodzic jednak wolałby się z nią rozmówić. Chce przejąć na jej ruchomościami cielesnymi prawo własności.

– Zwariowała?

– Nie, jest w dziewięćdziesięciu pięciu procentach cyborgizowana. Tacy ludzie podchodzą pod prawo o robotach.

– I co, tatuś chce ją rozłożyć na części podstawowe?

– Jedna uwaga – szef zafalował oburzony. – Pewnych pytań się nie zadaje. Klient, albo mówi o czymś, albo nie. Jeżeli prawo czegoś nie zabrania to samo przez się znaczy, że na to pozwala. Nie powinieneś się jednak o to martwić. Z tego co wiem to tatuś ją kocha.

– Rozumiem. Jak się ona nazywa?

– Alicja Goldenberg. – Spojrzał w leżące przed nim papiery. – Ostatnio widziano ją w Klubie Podstarzałych Polityków.

– Przecież to truchła. Najmłodszy ma chyba ze sto lat.

– Tobie w głowie tylko kobiety – szef zachichotał. – W rzeczywistości nie jest to jedynie dom starców, ale coś jeszcze, lecz sam się tego w swoim czasie domyślisz. Masz zaledwie dwadzieścia jeden lat, jak zmądrzejesz…

– Szefie!

– No dobrze. Pamiętaj, aby wszystko nagrywać. Mamy jak zwykle zgodę na publikację, ale i obowiązek dokonania pewnych retuszy. Stawka jak zwykle. Ekstra, jeśli nie nawalisz. – Wyłączył się.

Zalały go wspomnienia. Nie tylko te o kocie i staruszce. Przypomniały mu się wszystkie te chwile w jego życiu, w których się zbłaźnił. Pamiętał, że mając piętnaście lat uświadomił sobie, że nie ma Supermana, a co do kobiet to zawsze myślał, że służą tylko do jednej rzeczy, w czym utwierdzały go rozkładówki w kolorowych gazetkach. Dopiero gdy poznał Sally zrozumiał, że jest jeszcze coś innego, a była to miłość. Kochał każdą jej śrubkę, przekładnie, tranzystor. Wszystkie przyciski i dźwigienki znajdujące się w głównym koordynatorze ukrytym w jej przepięknej główce o tak uroczo smukłym kształcie, a jej piersi, gładkie jak deski uda…

Senfil nie wiedział co ma zrobić. W zasadzie lubował się on tylko w kotkach, ale myśli i wyobrażenia przebiegające przez jego głowę były tak urocze, że w końcu zdecydował, że może na chwilę zidiocieć, lecz gdy doszedł do dziewicy płaskiej jak naleśnik, do której pulchnego łona miał dotrzeć otwierając wytrychem pas cnoty, zmienił zdanie. Nagle uświadomił sobie, zresztą będąc jednocześnie przy obgryzaniu iluzorycznych sutek, że ma bardzo mało czasu, a przecież musiał poznać świat, który doprowadził ludzkość do upadku. Erotyczne wyobrażenia, w których docierał już do piersi wielkich jak poduszki nagle się zmieniły. Teraz pojawił się w nich zapał i chęć działania. Trzeba było zrobić tę robotę!

„Chyba rozumiem – pomyślał Senfil. – Mam pełną swobodę działania, ale komputer przez cały czas sączy te słodkie myśli, abym wiedział co mam robić, dzięki czemu wszystko miałoby wyglądać jak najbardziej naturalnie. I emocje. Nimi także steruje, abym budząc się był zadowolony z przedstawionej gry. Jednak to denerwujące. Muszę spytać Trurla, czy nie można tego jakoś wyłączyć. Wolę być sobą pozbawionym cudzych wrażeń i pamięci”.

„Ciesz się!” – krzyknął do niego Tom. – „Czeka cię wielka przygoda!” – I Senfil znowu się pogubił. Nie mógł odnaleźć miejsca, w którym kończył się Tom, a zaczynał ten właściwy, senfilowaty Senfil.

– Wychodzę – powiedział Tom-Senfil i obaj byli zgodni co do działania, ale różnili się co do celów. Gdy już otwierał drzwi usłyszał:

– Nie założysz czegoś na siebie?

– Tak, oczywiście.

Stwierdziwszy, że jest goły jak Adam z Raju poszedł się ubrać. Buty ze skrzydełkami do fruwania same do niego podfrunęły. Majtki odblaskowe, aby zmniejszyć ryzyko napowietrznej kraksy. Spodnie w siedmiuset pięćdziesięciu trzech kolorach dobieranych zgodnie z ich wolą, nastrojem właściciela i pogodą. Bluzka samopodgrzewalna, z automatycznie wysuwanym i wsuwanych parasolem na wypadek deszczu, rękawach o dobieranych długościach, nie mówiąc już o kolorach, kuloodporności, radiu w mankiecie i telewizorko-zegarku w lewym rękawie. Odruchowo przeczytał etykietkę:

– W razie nadmiernej przezroczystości pojawiającej się w miejscach publicznych i w momentach najbardziej niespodziewanych zaleca się zaprowadzenie ubrania do psychoterapeuty. Wzruszył ramionami i wyszedł.

– Exkopulator! – odruchowo krzyknął i został oblany.

 

 

Encyklopedia Powszechna tom 33, część E, rozdział X, podrozdział E. EEEEE… .rrrrr… eerrr… Przepraszamy za usterki… Przepraszamy za lusterki… Przepraszały za bustelki… Proszę nie walić w obudowę. Proszę podać hasło. Czy mógłby pan przeliterować? EXCHange? Chodzi panu o Ekologicznych Książąt Cholerycznych, czy też może o Europejski Xiex Celobitut Homonologiczny, a może… Proszę nie walić w obudowę! Exkopulatory. Rodzina nie znana. Rodzaj nie znany. Pochodzenie nie znane. Proszę nie walić w obudowę! Zarodki exkopulatorów odkryła ekspedycja pozaukładowa numer 2331/43567 z roku 2069 w okolicach Jowisza. Gatunek: Exkopulatory. Podgatunki : pasiaste, kropkowane i bigmatowe. Exkopulatory dzielimy na wargowce i sterówce. Płeć: obojniaki. Wargowce są pofałdowanymi poduszkami w kształcie gigantycznych warg. Sterówce to rodzaj długiego na dwa metry drążka o sinoczerwonej barwie. Powszechnie spotyka się je w miastach i w okolicach podmiejskich. Od roku 2082 oficjalnie uznaje się te stworzenia za miejskich sprzątaczy usuwający stałe, płynne i gazowe zanieczyszczenia i przetwarzających je w zielonkawą, płynną o niewielkiej szkodliwości, biomasę, powszechnie, po oczyszczeniu z pierwiastków ciężkich, wykorzystywaną w rolnictwie. Od 2079 roku istnieje Obywatelska Unia Walki ze Exkopulatorami, pierwsza i największa organizacja tego typu. Zrzeszają się w niej obywatele przeciwni wykorzystywaniu exkopulatorów do oczyszczania środowiska miejskiego z zanieczyszczeń. OUWzEx argumentuje, że wygląd zewnętrzny exkopulatorów jest wyjątkowo nieestetyczny i budzący nieprzyjemne skojarzenia. Znane są także przypadki oblewania przez sterówce produkowaną przez nie biomasą spokojnie spacerujących po mieście osób. Za pozostawieniem exkopulatorów optuje Rada Ziemi, która zwraca uwagę na niski koszt ich wykorzystania i zyski wynikające ze sprzedaży przerobionej na nawóz biomasy. Zwolennikami exkopulatorów są także: Ruch Wyzwolenia Ziemi z Seksualnego Zniewolenia, Partia Seksu Swobodnego, Unia Wolności Seksualnej, Koalicja dla Seksu Uprawianego na Stojąco, Związek Deprawacji Nieletnich, Sojusz Przyjaźni Seksualnej, Partia Intymnej Przyjaźni z Obcymi, Partia Stosunku Zbliżeniowego z Marsjanami, Związek Zbieraczy Butelek i Zwolenników Seksu Codziennego i inne pomniejsze ugrupowania. Zwracają one uwagę na estetyczne kształty, jak i ekscytujące ruchy, oraz zbliżenia paraseksualne dokonywane między sterowcami i wargowcami, które mogą stanowić żywą ilustracje stosunków międzyludzkich…

 

 

To było oszołamiające. Przerzut, wyrzut, podrzut. Został wypluty jak pestka od wiśni z gardła żarłoka. Z niepokojem spojrzał na wijącą się za nim, w oczekiwaniu na kolejnego podróżnego „glizdę”. Exkopulator nerwowo pulsował, syczał i flaplał oczekując na kolejnych nieostrożnych przechodniów.

Spojrzał przed siebie na niebo pełne ludzkich sylwetek i pojazdów. Ludzie latali korzystając ze skrzydeł lub bez skrzydeł. Śmigały napowietrzne taksówki i rodzinne auta pełne rozwrzeszczanych wycieczkowiczów. Pamięć Toma podpowiadała Senfilowi, że cały transport towarowy odbywał się pod ziemią, gdzie znajdowały się także biura, fabryki i magazyny. W powietrzu podróżowano głównie dla przyjemności. Rozejrzał się pełen kociego przerażenia i nieufności. Przyglądał się budynkom, które go otaczały. Wieżowce pełne załamań, kątów, mostów, tarasów, zwisających pnączy, drzew quasi-eukaliptusowych, sztucznych i prawdziwych, oraz chaosu i zieleni. Mógł wypatrzeć w tym także coś z rozsądku poprzednich epok, ale przełożonego na język wyższej matematyki i abstrakcji. A przeszłość była taka prosta. Miasto wypełniały pamiątki po niej w postaci ohydnych ostrosłupów, piramid, graniastosłupów, walcosłupów niekiedy porośniętych jakimś puszystym zielskiem, aby nie stanowiły w tym co nowe, drażniącego, obcego wtrętu.

Komputer pokładowy obezwładniały szok i przerażenie. Przystosowany do szarawych, zwyczajnych, zidiociałych klientów, nie mógł zrozumieć co mogło być dla jednego z nich niezwykłego i niezrozumiałego w krajobrazie, w którym przecież żył niemalże od samego poczęcia. Wiedząc, że nie kontroluje sytuacji, a dokładniej rzecz biorąc, że nie może przystosować postaci Toma do osoby sennogracza, a co za tym idzie nie może spełniać w zadowalający sposób swoich służbowych zadań, w obliczu tak porażającej katastrofy połączył się z najbliższą poradnią psychologiczną, aby dobrać odpowiedni garnitur psychiczny dla głównego superbohatera. Niestety, na łączu telefonicznym nie było nawet sygnału. Biedna maszyna nie mogła wiedzieć, że w 2262 roku grupka ostatnich pacjentów tejże przychodni wysadziła ją w powietrze świętując zwycięstwo całkowitej swobody dla wszelkiego wariactwa, poczynając od schizofrenii, a kończąc ma nekrofagii, połączonej z umiłowaniem ludobójstwa przyszłych elementów jakże uroczej przyjemności. Zdezorientowany sztuczniak najpierw połączył się z obsługą techniczną, a w dalszej kolejności z policją, armią i prezydentem, nieświadomy tego, że powyższe formację już dawno się rozwiązały, a ostatnia zwariowała przez co musiała ustąpić z urzędu. Ostatecznie nasz koordynator, przymuszony okolicznościami poprzestał na upodobnieniu sylwetki bohatera sen-gry do postaci Senfila co o dziwo wszystkim wyszło na dobre.

Senfil poczuł, że jakoś mu wygodniej. Umościł się więc należycie na mięknącym fotelu tomowej psychiki, radośnie zachichotał i wywinął koziołka. Wywołało to pewne zdziwienie u przechodniów. Kurtka, którą miał na sobie zaopatrzona była w grabilatory, czyli grawitacyjne stabilizatory i ona to wahając się, gdyż nie była pewne czego chce jej właściciel, najpierw podrzuciła go na sześć metrów w górę, a następnie przesunęły sześć metrów do przodu, aby w końcu postawić na ziemi. Senfil, gdyż tym razem był to tylko on, po wykonaniu w powietrzu kwadratowej figury, przez chwilę stał oszołomiony. Zastanawiał się, ciągle trawiony ponadmiarową wesołością, nad tym co mu się przytrafiło. Był pewien, że nagle wszystko zrobiło fikołka i to pod dużym przyspieszeniem, aby następnie wrócić do normy. Z szoku wyrwał go widok sterowca, który obwąchiwał pobliski krzaczek. Chcąc się jak najszybciej oddalić, dokonał gwałtownego skoku naprzód, czy też raczej w bok i zaskoczony stwierdził, że lewituje.

– Co to? – wydukał zaskoczony.

Tom uprzejmie mu podpowiedział, że kurtka, którą założył jest czymś naprawdę cudownym. Był to pierwszy na świecie model lewitatora, który dało się wmontować do ubrania. Kiedy pisano powyższą grę niczego takiego jeszcze nie wymyślono, ale któż nie chce dla uatrakcyjnienia swojego produktu dosypać do niego bajkowych rodzynek rodem z science fiction? Po wyjaśnieniach natury technicznej pojawiły się wyjaśnienia natury praktycznej, czyli instrukcja obsługi.

– Umiem latać! – krzyknął Senfil.

Początki były trudne. Potrącił lewitującą reklamę marsokao. Ta prychnęła swymi „atomowymi” silnikami. Stanowiła skrzyżowanie rakiety z butelką. W kolejnej, tym razem papierowej reklamie, wybił dziurę wylatując przez wyjątkowo realistycznie przedstawioną paszcze lwa, bo byłaż to reklama zoo. Ponadto po drodze przyprawił kilku przelotniów o palpitacje serca, za co odwdzięczyli mu się wiązką przepięknych wyzwisk.

– Latam!

Lot stał się bardziej stabilny i wolniejszy

„Po co komu na metr wysoka wieża na głowie?” – spytał w myślach samego siebie Senfil podziwiając fryzurę jednej z przelatujących obok niego dam. – „A z kolei ta druga ma ogon i pióra rodem z pawia”.

Nerwowo zachichotał widząc młodzika z kogucim ogonem na głowie i to niebanalnych rozmiarów.

– A to co za licho?

Obok niego przeleciał aniołek. Młodziutka dziewczynka z przepięknymi skrzydłami, którymi jakże uroczo machała i, tego nie mogło zabraknąć, aureolką splecioną ze złotych włosów. Ale nie ona go zaskoczyła, bo już i wcześniej widział anioły, podziwiając z ziemi zatłoczone przestworza, lecz jej towarzysz. Ubrany w białą, chociaż przykrótką szatę, miał w sobie coś z barana. Kręcone różki w sam raz do trykania, krótkie, białoszare futro, które kończyło się na okalającej jego twarz grzywce i brodzie. Był także ogonek dumnie falujący w powietrzu, z chwościkiem na końcu. Nieobute nogi zamiast stóp, miały przepiękne, potężne kopytka.

– Ki diabeł? – mruknął, lecąc za młodzieńcem i dzierlatką. Tom, trochę urażony swoją nieobecnością na arenie wydarzeń, wytłumaczył mu, że aniołek należał do Kościoła Latających Aniołów, wyznającego teorię mówiącą, że najłatwiej dostać się do Nieba, zamieniając się już na ziemi w anioła, a baran, tfu, chłopiec pochodził z Naturalnej Kongregacji Satanistów i Wiedźm; zwano ich również diabełkami. W zasadzie to powinien on mieć brązowe futro, ale właśnie teraz liniał. Kongregacja twierdziła, że w piekle jest ciekawiej, a poza tym mają tam centralne ogrzewanie. Diabełek i aniołek dość szybko rozstali się, obdarzając na pożegnanie długaśnym całusem. Diabełek skręcił w lewo i po jakiś dziesięciu minutach lotu wylądował na jednej z platform „przybitych do drzewa”. Oczywiście drzewem nie mogło być coś na oko dziesięciokrotnie większego od Wieży Eiffla, a platformę dorównującą rozmiarami większemu stadionowi trudno byłoby do czegokolwiek przybić.

Senfil z pewnym żalem rozstał się z anielicą, ale zawsze bardziej go intrygowały sprawy piekła, gdyż był prawie pewien, że właśnie tam się dostanie, po długim i bolesnym konaniu. Wylądował na platformie. Nie zważał na protesty Toma, który twierdził, że diabły nie mają nic wspólnego z zaginioną androidką. Co do komputera to wpadł on w prawdziwą histerię. Biedak obawiał się, że zabraknie mu pamięci operacyjnej i nie uda się uniknąć pewnej sztuczności, nienaturalności, w stworzonym przez niego świecie. Pomimo to, jednak dość dobrze improwizował.

Ludzie, bardzo wielu ludzi, o kręconych różkach i różnokolorowych, choć w zasadzie dominowały odcienie szarości i bieli, uroczych, na swój sposób pełnych słodyczy, futerkach. Kapłan, otoczony przez tłumy milczących wiernych. Prorok w pewnym stopniu przypominał kozła skrzyżowanego z Mojżeszem. Biała szata, tak samo biała broda sięgająca do pasa, siwe włosy, skołtunione, pełne chaosu i nieładu, z którego wynurzało się odpowiednich rozmiarów poroże, jeleniowate, o kolorze kawy z dużą ilością mleka.

– O Szatanie, Lucyferze, Panie Piekła pełnego ciepłej, cielesnej bliskości, błogosław nas swoje sługi, szatanki przyziemne, w ziemi się grzejące, na podobieństwo Hobbita, jednego z naszych największych protoplastów, o inteligencji godnej twoich sług!

Ktoś głośno beknął. Beknięciu zawtórował śmiech towarzyszących mu osób. Tak, zgromadzenie baranków Naturalnej Kongregacji Satanistów i Wiedźm miało swoich wiernych przeciwników. Grupka może kilkunastu nastolatków, która z dozą dużej swobody rozsiadła się w powietrzu, na lewitujących leżakach, krzesłach, stolikach, a kilku na latającym dywanie, coraz głośniej gwizdała, rzucała wyzwiskami, kalającymi wszelkie świętości, chociażby i szatańskiego rodowodu. Prorok stał, osłupiały, można by powiedzieć, że zbaraniał, z rozdziawioną gębą i garścią spróchniałych zębów w niej; rzecz zadziwiająca w czasach superdoskonałej protetyki i sztucznych szczęk z elektronicznymi móżdżkami, opowiadającymi bajki na dobranoc, i nawet z zamontowanymi wycieraczkami dla co skłonniejszych do bluzgania śliną. Tych zabezpieczeń nasz mówca nie posiadał, więc, gdy bluzgnął, to nie tylko stojący najbliżej, lecz także Senfil poczuł coś mokrego na twarzy. On jednak nie poszedł za przykładem zasłuchanych wiernych, którzy odruchowo zlizali osiadłą im na policzkach wydzielinę. Co do rzucanych przekleństw, to pomińmy je ze względu na delikatny słuch czytelnika. Jedno trzeba przyznać, to poskutkowało. Tu dla jasności należy wspomnieć, że wiernych było najwyżej około setki, co wywarło wielkie wrażenie na Senfilu, który lądując na platformie nie mógł,w pierwszej chwili, trafić na modlące się szatanki, gdyż złośliwy zefirek znosił go na puste peryferie tej gigantycznej płaszczyzny, gdy tymczasem wrogo nastawiona młodzież liczyła sobie sztuk piętnaście.

– Oto pomioty współczesnego świata! – wrzeszczał nasz mówca. – Nic, tylko duch pełen obrzydlistwa i chęci dominacji! A gdzie nasze przyziemne troski, miłostki? Gdzie nagroda w cierpieniach powszechnych, w przypalaniu na wolnym ogniu i kotłach ze smołą? Nie, oni myślą o niebie pełnym szczęścia, na ziemi oddając się przemocy! Precz stąd słudzy naszego wroga, brata Boga i ateisty!

Przybyli, rozbawieni przydługą oracją, zarechotali. Rozległo się parę gwizdów. Senfil zaszokowany, a mówiąc dokładniej, zaczopowany nadmiarem przepływającej mu przez mózgownice informacji, kocim sposobem przysiadł na ziemi. Drążył go pewien problem, powiedzmy, że natury teologiczne. Zastanawiał się, czy lepiej po cierpieniach i dobrej służbie na Ziemi iść do nieba, czy też może przeciwnie, dobrze się zabawić? Zresztą zupełnie nie mógł pojąć o co chodzi kapłanowi aż Naturalnej Kongregacji Satanistów i Wiedźm. Świadom, że to wszystko mu się tylko zwiduje w tej półśniepółgrze, postanowił przemyśleć to co zobaczył i usłyszał. W końcu było bardzo wiele niezwykle intrygujących problemów, dla przykładu te exkopulatory, albo roboty, które wyglądały jak istoty ludzkie, latające machiny i ci lewitujący lub machający anielskimi skrzydłami ludzie.

Komputer widząc, że bohater nic nie robi, niestety biedaczysko nie potrafiło czytać w myślach, postanowił przejąć inicjatywę, bo w końcu to gra, a nie pogaducha przy herbacie. Senfil zdziwiony stwierdził, że wstaje.

„Co jest?!” – pomyślał.

Tom uprzejmie mu wytłumaczył, że jest bohaterem, a bohater pomaga każdemu, kto znajdzie się w opałach, chyba że woli zmienić grę i zagrać rolę bohatera negatywnego. Tu migawka z innej gry, przygarść reklam i adresów, zwały ociekających krwią trupów i to w ciągu jednej nanosekundy. Nie będę wchodził w to, jakich metod użyto, aby Senfil to wszystko zapamiętał, potrafił rozróżnić i wymienić poszczególne elementy, włożonej do jego kociej głowy łamigłówki. Tymczasem wokół niego akcja nieustannie parła naprzód, w supergenialnej megaimprowizacji komputera pokładowego. Wszyscy, z wyjątkiem Senfila, ustawili się w pozycjach wyjściowych do walki z bronią w ręku. Ze strony wiernych Naturalnej Kongregacji Satanistów i Wiedźm były to zaciśnięte pięści, pałki (drewniana imitacja naciągniętej na członka prezerwatywy, czy też może czegoś innego), baty, modlitewniki, więzy, szczypce, maglownice i inne podobnego typu akcesoria. Po stronie napastników znalazły się pałki, hełmy z napisem PMW (Policja Miasta Warszawy), kolczugi, zbroje, maczugi, karabinki automatyczne na naboje bólousypiające (niektórzy z wiernych już się na tą przyjemność szykowali z błogim uśmiechem na twarzy), taran (to też usypia) i jeden czołg naziemny, do wyrównywania nierównej, bo zastawionej ludźmi, powierzchni. Czołg został zakamuflowany w dywanie. Jest rzeczą oczywistą, że musiał się rozłożyć, aby móc wyglądać na coś więcej niż latający w powietrzu, czy też sunący po ziemi naleśnik.

– Ja was obronie! Urrra!! – Senfil przerażony zobaczył, że jego ciało, czy też może raczej maskotka… to znaczy Tom. Nie, on sam nie mogący zapanować nad Tomem… A może…

Przeogromny strach i dezorientacja Senfila na szczęście nie zaprzepaściły zaplanowanej przez Supertaktycznego Programassimussa Pokładowego improwizacji. Co pozwoliło mu uzupełnić powstałą w grze, w wyniku nieprzemyślanych działań naszego bohatera lukę. Pominę jego superzmagania z ciemnymi siłami przy wsparciu dobrego, chociaż rogatego ludu, gdyż odpowiedniki tej walki czytelnik znajdzie w wielu książkach podejmujących tematykę fantastyczno-sensacyjną, zapoznając się z dokonaniami przykładowo Supermana (nie do końca idealne porównanie, gdyż Tom nie miał przecież nadludzkiej siły i nie mógł tak po prostu zrobić z czołga harmonijki), Spider-Mana, Batmana, Człowieka-Ptaka i Freddiego Zajoby.

 

 

Encyklopedia Powszechna.

Freddy Zajoba – postać fikcyjna stworzona przez Janusza Nietzsche w 2034 roku. F. jest człowiekiem obdarzonym przez pozaziemską cywilizacje Asteriou niezwykłą mocą. F. korzystając z ofiarowanej mu siły walczy ze złem. Pierwsza ekranizacja w 2055 roku…

Asteriou Cywilizacja (Patrz cywilizacja asteriou).

Cywilizacja asteriou – mocno pieprzna potrawa podawana w wielu marsjańskich jadłodajniach. Marsjański przysmak. c.a. składa z posiekanego na drobne kawałki marsjańskiego szczura, będącego zmutowaną odmianą szczura śniadego i kapusty.

Cywilizacja asteriou – u nas niebiańska rozkosz. Przyjdź do naszego klubu po przystawki obniżające. Naprawdę przyjemną rzeczą jest ogłupieć (patrz. Redukcja Inteligencji, Plan Walki ze Szkodliwymi Geniuszami)

Cywilizacja asteriou…

Cywilizacja asteriou…

Cy…

Cywilizacja Asteriou – pierwsza odkryta przez ludzkość pozaziemska cywilizacja (patrz: Wyprawa na planetę Libed). Osiągnęła ona poziom rozwoju dorównujący ziemskiej epoce kamienia łupanego. Przeciętny poziom inteligencji jej przedstawicieli osiąga od 60 do 75 IQ.

 

 

Spokój i cisza, którą przerwały oklaski. Stał się bohaterem. Dotykany, obtulany czuł na sobie masę szczęśliwego tłumu. Krzyknął z bólu, gdy ktoś nadepnął mu na nogę. Parę nastolatek prosiło go o autograf. Ocierały się o niego ich miękkie piersi, pokryte cudownym, białym lub łaciatym jak u krowy puszkiem. Wokół tłoczyły się tylko nastolatki, a gdzie podziały się stare baby, o gębach kozy i piersiach nieporównywalnych do niczego? Jedna z młódek zdarła z siebie ubranie i tak już poszarpane w walce z najeźdźcami, puszysty brzuszek, łono pokryte jakby owczą wełną. To dziwne, ale było jej tak wiele, że tworzyła ona między jej nogami poduszkę, a może raczej poduszeczkę taką przyjemną, wełnistą, wystarczyło ją rozchylić, aby… Senfil jęknął. To nie były jego myśli. Stał oniemiały, miał podbite lewe oko, które pulsowało przyjemnym bólem zwycięstwa. Tymczasem nasz podstępny Hrabia Komputer Pokładowy Klasy Pierwszej ruszył do ataku. Nie mógł być głupol świadomy tego, że nieprzystosowany do współczesnego, czy też raczej już przeszłego świata, Senfil nie potrafił, tak po prostu, przy ludziach, a może raczej przy kozach, zrobić czegoś tak nieprzyzwoitego. Jęk Senfila uznany przez naszego cudownego Księcia Przewidywania za przejaw estetycznej rozkoszy był jedynie jękiem rozpaczy. Po nim nastąpił drugi, w momencie, gdy Senfil uświadomił sobie, że stojąca, a może raczej stepująca przed nim dziewczyna (miss 2022 roku, która sprzedała swoje wdzięki firmom fantomatycznym dzięki czemu dorobiła się gigantycznej fortun) rozchyla swoje nogi jednocześnie masując kształtne, przepiękne piersi pokryte białym puszkiem, zdobione przez ciapki, czy też może raczej krowie łatki. Senfil wrzasnął, a był to okrzyk zgrozy. Cesarz Akcji zbaraniał. Senfil rzucił się do góry, co było sztuką samą w sobie. Komputer pokładowy, nasz Maestro Czaru i Wdzięku, zareagował tym razem prawidłowo i wystrzelił Senfila w powietrze, nadając mu szybkość dwóch machów, a gdy ten już trochę odsapnął, zupełnie naturalnie, nie zwalniając zatrzymał go na wysokości kilometra. Na zewnątrz, czyli w świecie rzeczywistym, nierealnie realnym zapaliła się czerwona lampka kontroli prawdopodobieństwa. Męczennik Alternatywnej Rzeczywistości, Pan Akcji, Władca Kreacji posmutniał. Przekroczył dozwolony limit nierealności, dał zbyt dużo fikcji i jako sfiksowany komputer mógł nawet, w najgorszym przypadku, iść na złom. Bardzo tym przejęty, postanowił dodać do dalszych wydarzeń pewną szczyptę groteski, jakby nie zauważył jak bardzo już się do niej zbliżył, mając nadzieję,że jego pan i władca, czyli senfilowaty Senfil niczego nie zauważy.

Tymczasem nasz ukochany bohater podziwiał panoramę miasta.

– Piękne – powiedział. Zdarzało się, że gdy nie było przy nim nikogo sam mówił do siebie. – Kto by pomyślał, że dom może przypominać rozciągnięte szelki, a główny stadion miejski wzorować swój wygląd na muszli klozetowej? – coś mu nie dawało spokoju. Miał wrażenie, że słyszy wyraźne tykanie zegara. – Czas – powiedział i spojrzał na zegarek – Minęły już dwie godziny?!

– A coś ty myślał? – odburknął czasomierz.

– Lepiej się zamknij! – krzyknął do zegarka Senfil.

– Gbur!

Dla pewności nasz bohater schował go do kieszeni wraz z lewą ręką, do której był przypięty. Trzeba lecieć, przypomniał mu Tom.

 

 

Klub Podstarzałych polityków miał swoją siedzibę w niewielkim budynku tkwiącym między szklaną piramidą a marmurowym sfinksem. Budowla ta wyraźnie epatowała starością i mimo emblematu coca-coli i napisu Pałac Nauki i Kultury, widać, a może raczej czuć było od niej zapach naleciałych staroci.

– Musimy dostać się na dziesiąte piętro – szepnął Tom.

Senfil nawet nie zwrócił uwagi na taki drobiazg jak napowietrzny balet. Tom słodko szeptał mu, a może raczej myślał, bo osobowość mieli w pewnym sensie wspólną, o ciążącym na nim obowiązku, patriotyzmie, walce dobra ze złem. Senfil oddychał poczuciem wolności. A była to dziwna wolność. Mieściło się w niej uczucie szczęścia związanego z ucieczką ze swego własnego ciała, z realnego świata z jego wszystkimi problemami i wadami, i chociaż także ten świat, otaczającej go fikcji miał swoje problemy, to jednak mógł przecież mieć takich światów tysiące, jeżeli nie miliony i żyć zapomniawszy o tym jedynym, prawdziwym. Poczuł gorzki smak porażki. Wrzasnął w myślach na Toma, aby się zamknął, ale ten gadał dalej, a w zasadzie myślał i czuł. Wydawał się nie rozumieć Senfila.

Komputer pokładowy poczuł jedynie wzrost niezadowolenia. Doszedł do logicznego dla niego wniosku, że jego przyczyną może być zbyt wolne tempo akcji. Któż w końcu w dzisiejszych czasach lubuje się w dłużyznach. Gdzieś, ktoś zaczął strzelać. Gwałtowna eksplozja, chyba na dolę, płomienie, dym, trupy lewitujące w powietrzu, bo grawitacyjny napęd nie tak łatwo było zepsuć. Kolejny wybuch, tym razem w górze. Wrzeszczący ranni, niektórzy przypominali trochę pochodnie, trupy mniej lub bardziej całe, niekiedy można było spotkać lewitujący tułów, bez głowy, nóg, wybebeszony, lub przelotnia co prawda zdrowego, ale całego we flakach innego przelotnia, który miał mniej szczęścia.

Senfil nawet tego nie zauważył. Myślał, próbował dokonać wyboru, zinterpretować, wyjaśnić, lecz czegoś brakowało do tego, aby w ostateczny sposób przypieczętować jego ucieczkę z realnego świata. Czuł iluzoryczność otaczającej go wirtualnej rzeczywistości. To był tylko pomysł, ale każdy swój problem, wszystko na co kiedykolwiek wpadł, wymyślił, dokładnie analizował, aby później przyjąć to, albo odrzucić. Komputer pokładowy, nasz Szpieg Przewrotny, był zaniepokojony biernością Senfila. Zazwyczaj gracz widząc, że wszystko wokół niego się wali, albo uciekał, gdzie pieprz rośnie, albo łapał zamachowca i go: 1. zabijał, siekał na kawałki i wbijał na pal; 2. obcinał kończyny i puszczał wolno; 3. oddawał w ręce policji i przy jej wsparciu robił z nim to samo co przedstawiono powyżej; 4. wspierał w rozwalaniu przelotniów; 5. puszczał wolno, jeżeli obiecał on, że: a) będzie grzeczny, b) będzie niegrzeczny i rozwali wszystkich przelotniów, którzy jeszcze zostali przy życiu itd., itp. Komputer pokładowy, nasz Morderca Doskonały, bo na niby, po stwierdzeniu, że Senfil nadal nie zwraca uwagi na kolejne z rzędu eksplozje i wzrost, i to w tempie geometrycznym, liczby lewitujących trupów zrezygnował z wysadzenia Pałacu Kultury i Nauki i w swojej wszechwielkiej łaskawości, postanowił wpuścić go do środka. Istniał plan awaryjny porwania Senfila, zresztą związany z dynamiką wielowariantowej akcji, gdzie stanowił jeden z podstawowych elementów.

Senfil wszedł, a może raczej wleciał do środka. O baranach, w tej sennej opowieści wspominaliśmy już dość często. No cóż, ujmując to dość delikatnie po raz kolejny (smutno mi, bo się powtarzam!) Senfil zbaraniał. No, bo jak wyjaśnić taki drobny aspekt jak niebo nad głową i płynące po nim chmurki? Albo te palmy liściaste i wężowate, bo w końcu po części nieziemskie? A przechodnie? Co robi tutaj przykładowo ta małpa ubrana w dziecięcą spódniczkę, pijąca sok z puszki i podskakująca w rytm muzyki nadawanej z miniradyjka tkwiącego w lewej małżowinie usznej? Albo ten potwór; cały jakiś taki zielony, mackowaty, śluzowaty, a żeby było śmieszniej funkcje nosa pełniło u niego coś w rodzaju marchewki? A na przykład co może robić w środku budynku horyzont; odległe domki, domeczki, rzeczki, jeziorka, skrzeczące żaby, bociany i aeroplany? No cóż, coś z atmosfery parku, albo holowizji jak mu łaskawie wytłumaczył Tom, przejmując kontrolę nad jego/swoją ziemską, czy też może inter-elektryczną powłoką, bo fikcja fikcją pokrywana i na horyzoncie już majaczyły jakieś piramidy i piaski, chyba Sahary, bo i obrazek się zmieniał, a wszystko połączone i zmieszane, że nie wiadomo gdzie jeszcze grunt pod nogami, a gdzie już fałszywe palmy z wężami zamiast liści, bo i węże po części fikcyjne, a i palmy bodajże w ściany wbudowane.

– Witaaamy – zanucił Pętaczek Wędrowniczek i to tak pięknie, że Senfil odruchowo podniósł głowę, bo pomyślał, że mu w niebiosach kołysankę śpiewają.

Nie musiał jednak tego robić, gdyż mały „ptaszek”, skrzyżowanie ryjkowca z butelką i odrzutowcem, tkwił dokładnie na poziomie jego ust melodyjnie pierdząc swoim odrzutowym napędem. Muzealna rzadkość, ale któż nie czuje przywiązania do tradycji, szczególnie, gdy przypomina mu ona legendarną postać Yagula Prześmiewcy?

– Co?

– Czy po raz pierwszy zawitał pan w nasze progi? Kupuj czipsy. Czijącziters. Kalgorczycy gwarantują ich słodkomięsisty smak i. jeszcze żywe robaki, ruszają się, same wchodzą do gardła, masują podniebienie… Niebo w gębie!

– Ja…

– Chce pan może coś zjeść, albo odwiedzić nasz sklep firmowy? Mamy wszech-wspaniały zestaw niezbędny w pracy każdego detektywa, „Detektyw and Szpieg”. Pełna charakteryzacja. Zostanie pan kim pan tylko zechce, nawet miss 2082 roku. Dodajemy pistolet na naboje laserowe, ale klient bierze pełną odpowiedzialność za wywołane jego użyciem straty…

– Szukam… – Senfil zamilkł, gdyż nie wiedział co ma powiedzieć.

Tom zapytał go, czy nie lepiej byłoby kupić ten pistolet? Kogoś by się rozwaliło, a takie czerwone plamy przecież bardzo ładnie wyglądają na ścianie; efektowne estetycznie, mięsiste resztkami mózgu i innych wnętrzności. Ciężkie westchnienie wewnętrznego Ego. Senfilowi coś zaburczało w brzuchu, ale wolał o tym nie wspominać.

– Chce pan zapewne zobaczyć naszą Jaskinie Samobójców – Pętaczek Wędrowniczek podfrunął do prawego ucha Senfila. – Samobójcy są prawdziwi. Szczątki na dnie jaskini i smok ludożerca także są autentyczni! Za samobójstwo wypłacamy 100 euro. Wpłaty dokonujemy na konto samobójcy, a w przypadku gdy samobójca nie będzie chciał podać numeru swojego konta , pieniądze zostają przeznaczone na cel charytatywny, który on osobiście wybierze lub inny cel przez niego wyznaczony, lub decyzją zarządu, na dofinansowanie programu rehabilitacji niedoszłych samobójców.

– Ja nie…

– Może interesują pana nasze baseny pływackie. Autentyczne rekiny, krokodyle, faraon Cheops i ofiary składane bogowi Re…

– Szukam kogoś…

– Przeprowadzamy także seanse spirytystyczne. Rozmowy z duchami zmarłych i wskrzeszonymi. Tylko dziesięć euro.

– …człowieka…

– Zapewne chce pan odwiedzić Kawiarnie Pod Wiekowym Politykiem. Mogę pana zapewnić, że posiadamy najstarsze okazy. Najmłodszy z polityków właśnie ukończył sto lat, a najstarszy wyzwalał Warszawę spod okupacji hitlerowskiej w 1944 roku.

– To rzeczywiście niezwykłe – odparł zahukany Senfil. Marzył tylko o tym, aby to cholerstwo się od niego odczepiło.

– Proszę za mną.

Ulice, pejzaże, wszystko było tak zmienne, a jednocześnie tak fałszywe. W pewnym momencie świątynia starożytnego bóstwa, na której miejscu jeszcze przed chwilą była urocza plaża, a jeszcze wcześniej piramida, przekształciła się w coś w rodzaj budynku, gdyż trudno w końcu nazwać budynkiem bańkę mydlaną, która ma w środku kilka pomniejszych baniek, a od frontu gustowną dziurę. Nad nią wisiał napis: „Kawiarnia Pod Wiekowym Politykiem”.

Tom i Senfil weszli do środka. Stali bywalcy, emerytowani politycy nie wyglądali na typowych wiekowych staruszków. Biernie poddawali się oni zabiegom nachalnego turysty, który wszedł wraz z tomosenfilem, i ich obmacywał, jednego po drugim, aby upewnić się czy ktoś przypadkiem sobie nie przylepił wielkich, odstających uszu, nie nałożył błyszczących łysin, czy też pomarszczonych zmarszczek. Sprawdzał, czy za czarnymi okularami są prawdziwe oczy, a nie przypadkiem sztuczne wizjery. Zadawał pytania. Co do jednego głupie i naiwne.

Za namową Toma Senfil podszedł do starszego pana z łysiną, oraz ciemnymi okularami na nosie. Jedno szkiełko było stłuczone. Zaintrygowany turysta badał wcześniej jego wytrzymałość, uderzając nim o kant stołu. Autentyczny autentyk.

– Mów mi Wojtek – zaklekotał okularnik.

– To potworne. Jesteście jak jakieś lalki zamknięte tutaj i grające narzucone im role.

– To nie takie straszne – zaklekotał Wojtek. – Od stu lat jestem już na emeryturze. Stary portfel – klekotliwie westchnął. – Kiedy przychodzi na zmianę pogody to mnie rwie coś w stawach, śrubki niedokręcone, albo tranzystory. Nie wie pan, jaka droga jest konserwacja. A awarię? Jak mi ostatnio nawaliła sztuczna nerka, to nową będę musiał spłacać przez dziesięć lat. Płacą dobrze. Trzeba tylko siedzieć, uśmiechać się, gdy próbują ci urwać nos i dawać autografy. Niekiedy jest tu nawet ciekawie. Zdarza się, że przyleci jakiś historyk i wypytuje się czy chcieli wkroczyć, czy też nie, albo o okrągły stół… stół… stół… stół…

– Co panu jest?

– Nie, nic – odparł, gdy minęło mu zacięcie. – Jestem już cyborgizowany w osiemdziesięciu pięciu procentach i czasem występują u mnie takie rzeczy. Podobno niekiedy zdarza mi się kopnąć.

– Jak kopnąć?

– No, prądem. – Przygładził swoją łysinę. – Niewielkie to, co prawda napięcie, ale zawsze rzecz to jakaś nieprzyjemna, gdy starego towarzysza, jak podajemy sobie ręce nagle zaczyna coś rzucać.

– Niewielu już jest was – zauważył Senfil.

– Myli się pan. Jest nas jeszcze sporo. Dzisiaj jest czwartek, a w ten dzień tygodnia zawsze mamy lata osiemdziesiąte. Tylko w czwartki można mnie tu zastać. W piątek mamy lata dziewięćdziesiąte, a w sobotę i niedzielę lata dwutysięczne. W pozostałe dni tygodnia odpowiednio politycy z lat pięćdziesiątych, sześćdziesiątych i siedemdziesiątych zeszłego stulecia. Ci cieszą się największą popularnością – smutno kleknął. – Podobno są najśmieszniejsi.

Tom przynaglił przypominając o uciekającym czasie.

– Chciałbym się zapytać o pewną dziewczynę. Alicję Goldenberg.

– Biedna dziewczyna – Wojtek westchnąwszy kleknął. – Kilka lat temu miała wypadek. Cyborgizowano ją. To kosztowne. – Niespodziewanie zrobił mu się zez, jedno oko patrzyło na Toma (Senfila?) drugie na stół jakby czegoś tam szukając. – Drogie…

Na stole nagle pojawił się banknot. Miał z trzy zera i wizerunek siwowłosego pana, nestora zjednoczenia Europy.

– Wydatki na konserwacje. – Banknot zniknął ze stołu.

Senfilowi przewidziało się, że siwowłosy pan zrobił zdziwioną minę. Może nie lubił takich transakcji.

– To było zbyt dużo nawet dla Goldenberga. Wysokie koszty, bardzo wysokie koszty – zez osiągnął krytyczne rozmiary – zmusiły go do podjęcia decyzji o demontażu dziewczyny i hibernacji jej ocalałych, organicznych szczątków.

– To… – Senfil chciał wyrazić swoje oburzenie, ale Tom wyjaśnił mu, że to nic strasznego.

– To bardzo drogie – zaklekotał starzec.

Na stole pojawił się drugi banknot; dwa zera i poprzedzająca je piątka, na obrazku coś w rodzaju koguta, a może kobiety w średnim wieku. Ta pani zdawała się gdakokokać, protestując przeciw temu co się z nią robi.

– Życzę przyjemnego dnia i udanych zakupów – powiedziała pani na banknocie.

Senfil udał, że tego nie widzi.

– Alicja nie zgodziła się ze swoim tatusiem i uciekła. – Zez u Wojtka niespodziewanie zniknął. – Hodują dla niej klon, ale zanim on dorośnie minie blisko piętnaście lat, a do tego trzeba dodać pięć lat rekonwalescencji. Dziewczyna chce korzystać ze świata. Ma przyjaciół, własne interesy i miłostki. Musi pan ją zrozumieć. Zresztą ciało cyborga, gdy się ma pieniądze to jest coś cudo… cudo… dom… rom… – coś w nim szczęknęło – downego. Nie choruje się, gdyż każda usterka jest natychmiast naprawiana, a przy regularnej konserwacji nie ma prawa się nic zepsuć. Także ostatnie modele neuronowych mózgów są czymś doskonałym. Łatwiej i jaśniej się myśli. Nie trzeba spać. Biedna dziewczyna. – Znowu zrobił mu się zez. – Dlaczego chcesz ją znaleźć?

– Zapewniam pana, że jej nie skrzywdzę. Chce z nią tylko porozmawiać i zachęcić do tego, aby wróciła do domu.

– Mapka Europy – wyklekotał ich informator.

– Oczywiście, jeżeli pan uważa inaczej… – Senfil zawiesił głos.

Na stole pojawił się kolejny banknot; jedynka i dwa zera, i wspomniany wcześniej obrazek kontynentu europejskiego.

– Uda się pan na piętro jedenaste, sektor c, pokój 113 – staruszek wyraźnie się ożywił. – I proszę być dla niej wyrozumiałym. – Chyba z jego środka, trudno było to dokładniej określić, zaczęły się wydobywać dźwięki skocznej melodyjki. – Kupuj nasze części zamienne. Przy pierwszym zakupie pięć procent rabatu. Atrakcyjne nagrody i prezenty od firmy Cyborg. Przy podpisaniu kontraktu na nabywanie części zamiennych, tylko u nas dwadzieścia pięć procent rabatu! Pamiętaj, firma Cyborg!

Nie było już wątpliwości. Głosik pochodził z wnętrza rozmówcy Senfila. Ten, wyraźnie zdenerwowany, głosik nadal mówił wyliczając z kolei katalogowe ceny części zamiennych i ich bezcenne zalety, powiedział:

– No cóż, musimy się już rozstać. – Podał Senfilowi rękę. – Życzę powodzenia.

– Wzajemnie – odparł Senfil. – Co pan tak…?

Wojtek nadal stał przed nim, z wyciągniętą przed siebie ręką.

– To nic. Drobna awaria. Mechanik się mną zajmie. Proszę już iść.

Przed Kawiarnią Pod Wiekowym Politykiem czekał na Senfila Pętaczek Wędrowniczek.

– Bardzo się cieszę, że pan ponownie chce skorzystać z naszych usług.

– Nie…

– Możemy kontynuować zwiedzanie. Mogę panu zaproponować wizytę w Pałacu Duchów. To w głębi budynku.

– Ja chce tylko stąd wyjść.

– Ależ nie może pan nas tak opuścić! – zabrzęczał oburzony – Pan niczego jeszcze nie widział!

– Chce się dostać na jedenaste piętro.

– Pańskie życzenie jest dla mnie rozkazem – zabrzęczał Pętaczek Wędrowniczek – Proszę za mną. Zaprowadzę pana do ekspresowej windy.

 

 

W końcu dotarł na miejsce. Stał naprzeciwko drzwi prowadzących do pokoju sto trzynaście. Drzwi były uchylone. Czuł jak ogarnia go strach. Nie wiedział co tu zastanie. Otworzył je i wszedł do przedpokoju. Wisiało w nim lustro, w którym zobaczył siebie, czyli Tomka Bezdecha, dumnego napuszonego herosa. Obok lustra powieszono plakat, na którym widniała jego podobizna. Na jej tle drukowanymi krzykliwymi literami napisano: „Świat przygód Tomka Bezdecha. Odcinek drugi: Sprawa zabójstwa. Zagraj, a nie pożałujesz. Kryminał, sensacja, groteska. Tylko u nas!!!!”. Senfil pamiętał, że to była tylko sen-gra, ale skąd w nim to poczucie dziwności? Coś w jego głowie mu tłumaczyło, że stało się coś złego. Tom również nie potrafił wyjaśnić skąd pojawiło się w nim/nich to dziwne uczucie. Wszedł do pokoju.

Leżała na podłodze. Wyglądała jak lalka. Urwana głowa, szyja pełna drutów, wężyków, z których wypłynęła i zastygła na dywanie dziwna, pomarańczowa ciecz. Całe ciało zostało pocięte nożem lub innym ostrym narzędziem. Spod pęknięć wyglądała różowa masa. Na brzuchu wycięto serce przebite strzałą. Symbol zemsty? Dopiero po chwili do Senfila dotarło, że widzi przed sobą poszukiwaną Alicję i to martwą. Jej głowa, pusta, wypatroszona, leżała w kącie.

Zrobił to odruchowo. Podszedł do znajdującego się na stoliku wizjofonu. Kilka kliknięć i jego ekran zajaśniał bielą.

– A, to ty. – Szef wyglądał na zmartwionego.

– Jestem w pokoju Alicji – raportował Tom. – Ona… nie żyje.

– Wiem o tym – odparł beznamiętnie szef Toma.

– Pan wie? – zdziwił się Senfil.

Zauważył w tle, za rozmówcą, parę exkopulatorów. Wargowiec, wyjątkowo napuchnięty, nażarty, niechętnie odwzajemniał zaloty wypełnionego pokarmem sterowca. Ten, zmartwiony tym, ciągle je jednak ponawiał.

– Mózg nie został zniszczony więc nie mamy tu deliktu morderstwa osobowości, lecz raczej delikt morderstwa ciała. Godzinę temu Goldenberg otrzymał list, w którym porywacze domagają się okrągłego miliona za żywy mózg dziewczyny. Pieniądze mają zostać wpłacone na umówione konto w ciągu pięciu dni. Jeżeli to nie nastąpi, będą codziennie przysyłać kawałek mózgu zakonserwowanego w spirytusie. Zapowiedzieli, że zaczną od części zawiadującej ruchem, której odtworzenie kosztuje najwięcej.

– Co mam zatem robić?

– Na razie wracaj do domu. Policja zajmie się tą sprawą. Goldenberg podejrzewa, że zamieszani tu są rebelianci Z Far…

Coś zielonkawego zalało ekran. Głośnik zatrzeszczał. Usłyszał wrzask szefa Toma:

– Zabierzcie stąd te cholerne exkopulatory!!!

Biedny sterowiec nie wytrzymał i popuścił swoje papu przed czasem, a tak bardzo chciał nim nakarmić wargowca. Komputer pokładowy uznał to wydarzenie za śmieszne i dla pewności podrażnił on odpowiednie obszary w mózgu Senfila. Senfil obudził się, krztuszą śmiechem i zaschniętą śliną.

Koniec

Komentarze

Przeczytałem, ale opowiadanie chyba trochę nie z mojej bajki. Czasami bardziej przypomina opowieść o super bohaterze niż historię detektywistyczną, ale to akurat nie jest zarzut. Po drodze mignęło mi kilka literówek, brakujących przecinków. Niektóre zdania są trochę - moim zdaniem - przekombinowane i zbyt dlugie. Myślę, że gdybyś je rozbił na kilka mniejszych, lektura byłaby przyjemniejsza. Mam nadzieję, że Twój tekst spodoba się komuś bardziej niż mi.

Pozdrawiam

Mastiff

Wrażenie dobre ale rzeczywiście wątek detektywistyczny naciągany. Stanowczo bawisz się opisywaniem świata, choć sam nie jestem pewny, czy jakąś spójną wizję masz. Może to tylko bełkot? Tak czy owak jakieś wizje przed oczami czytelnika wymalowałeś i wyobraźnie pobudziłeś. Do tego mnogość szcegółów, ciekawe neologizmy (przelotnik jest najlepszy) zmuszają do nieustannego wysiłku i próby nadążania za Twoją wizją. Niestety na minus trzeba zapisać brak fabuły. Bo jej tam nie ma, prawda?

Gratuluję wyobraźni, życzę bogatszych historii. 

Hmmm... No dedukcji tu tyle, co kot napłakał. Fabuła też taka "byleby coś się działo", co nie zmienia faktu, że tekst trafia w mój gust i czytało mi się świetnie :) Chyba muszę się lepiej zapoznać z tym Twoim Senfilem. 

www.portal.herbatkauheleny.pl

Bywało lepiej, Robercie. Ale Ty i tak masz niezłą średnią. :)

Mnie ten słowotok rozbuchanej wyobraźni nie trafił do gustu. Strasznie to opowiadanie przegadane, chociaż lepsze chyba byłoby słowo przebełkocone. Twoje wizje mają pewien urok, ale tym razem zdecydowanie przekombinowałeś.

Ocena (tylko na potrzeby sherlocisty) - 4/10.

Pozdrawiam.

Przeczytałam to opowiadanie tydzień temu, wróciłam, żeby skomentować. I, cholera, nie pamiętałam, o czym było, musiałam wrócić do tekstu. Wizja warta zauważenia, podoba mi się taka nieskrępowana wyobraźnia, ale jak już podsumowali przedmówcy - trochę przekombinowana. No niestety.

Nowa Fantastyka