- Opowiadanie: maniek - Fragment. "Krwawy rytuał - Tom I Trylogii Szaleńca"

Fragment. "Krwawy rytuał - Tom I Trylogii Szaleńca"

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Fragment. "Krwawy rytuał - Tom I Trylogii Szaleńca"

To tylko fragment :)

 

więcej informacji o tej książce znajdziecie tutaj:

 

KLIKNIJ

 

 

 

Trzymał w dłoni duży kielich z ciemnoczerwonym napojem. Przyglądał się mu uważnie, co jakiś czas wdychał wydobywający się z niego zapach winogron zalanych mocnym alkoholem i posłodzonych najczystszym cukrem godnym największych bogów. Cudny trunek przypominał najlepsze królewskie wino, lecz nim nie był. Był ludzką krwią, lecz mocno zmodyfikowaną.

Mężczyzna zaśmiał się cicho, a jego okrutny głos rozległ się po sali, sprawiając, że stojącym przy drzwiach strażnikom przeszedł dreszcz po plecach. Kilka kropel cieczy spłynęło po ustach boga i zniknęło w powłóczystej, aksamitnej czarnej szacie arystokraty. Wielka szkoda, pomyślał beznamiętnie, spoglądając na małe plamy na swoim ubraniu. Dopił resztę krwi i jednym ruchem nakazał swojemu wystraszonemu służącemu nalać więcej, by mógł zaspokoić pragnienie. Sługa trzęsącą się ręką dołożył płynu do kielicha, a przypadkowo parę kropel wyskoczyło i znalazło się na zewnętrznej stronie kielicha, spływając na ciemny, drewniany stół.

– Nie rozlewaj – warknął bóg, rzucając rozeźlone spojrzenie niewolnikowi.

Służący zerknął na niego z przerażeniem i natychmiast przeprosił, skłaniając nisko głowę, jakby bał się, że zaraz zostanie srogo ukarany za nieostrożność. Mężczyzna zbył go krótkim machnięciem prawej ręki i natychmiast sięgnął po kielich z soczystą substancją tak bardzo przypominającą wino, że właściwie większość próbujących nie uznałoby go za prawdziwą ludzką krew. Jej zapasy codziennie uzupełniano poprzez ataki na różne wioski i morderstwa na tamtejszych zupełnie niewinnych wieśniakach, zarówno starych jak i młodych. Dzisiaj dostarczono w dużych butelkach nową porcję z handlarzy niewolników, którzy podobno zjawili się w spalonej wiosce. Bóg oglądał zawziętą walkę z góry skazanych na przegranie mężczyzn, którzy z tak wielkim zapałem starali obronić się przed piekielnymi stworami. Na samo wspomnienie o tym wydarzeniu uśmiechnął się drwiąco, opierając brzeg kielicha o czoło. Zadufani w sobie ludzie, wiecznie wierzący, że wszystko im się uda, pomyślał i zaśmiał się w duchu.

Już dawno zauważył, że każda krew smakuje inaczej. Z wieśniaków smakowała nie najgorzej, lecz najlepsza przeważnie pochodziła od szlachetnie urodzonych mieszkańców królestwa. Najsmaczniejszy był poprzedni władca, pomyślał i z rozkoszą wspominał wspaniały, rozgrzewający napój, którego już nie było dane mu spróbować. Nie, nie, przypomniał sobie. Zostali jeszcze jego synowie, równie apetyczni. Ale ludzie nie pozwolą ich zabić. Właśnie dlatego teraz bóg realizował plan zniszczenia całego królestwa, by nikt nie mógł mu się sprzeciwić. Nienawidził synów króla i jego poddanych, a szczególnie ich wiary do wszystkich innych bogów, lecz nie do niego. Stał się wyrzutkiem, Szaleńcem. Teraz nikt nie uznawał go za boga. Stracił swoje poszanowanie, czuł, że musi je odzyskać. Właśnie dlatego realizował swój plan zemsty, zniszczenia wszystkich. Potem wypije krew poległych, by móc dalej żyć i poszuka wyznawców w innych, przerażonych jego potęgą krajach. Wtedy sama wiara poddanych uczyni go nieśmiertelnym na wieki. Ludzie kiedyś zginą, a wtedy od kogo będzie mógł wypijać ambrozję? Ten cudny napój zapewniający życie wieczne i młodość? Do jej uwarzenia potrzebna jest krew. Ludzka. A ona może kiedyś się skończyć, jeśli bóg wszystkich zabije.

Na szczęście miał jeszcze duże zapasy w pałacu, lecz one po kilku latach zniknął. Musi czym prędzej zrealizować swój plan, od którego zależy jego życie. Przecież jest na razie nieśmiertelny. Nikt mu nie przeszkodzi.

– Panie! – krzyknął jeden z uniżonych sług, wpadając przez drzwi.

Biegł w jego stronę, potykając się o własne nogi. Upadł przed swoim panem, czekając, aż ten wyrazi zgodę na jego wypowiedź.

– Kto śmie zakłócać mój spokój? – spytał srogo bóg, spoglądając zimno na przerażonego wampira w podartej, skórzanej zbroi. Gdzieniegdzie wystawała wsadzona w środku żelazna płyta usztywniająca pancerz.

– Jestem Rones, panie, i przynoszę wieści – odpowiedział prędko, nie śmiąc unosić głowy.

– W takim razie mów – odrzekł bóg, dotykając dłonią swoich jasnoszarych włosów.

– Wśród tych handlarzy niewolników było czterech jeńców i jeden najemnik – mówił szybko. – Przeżyli. Kobieta rzuciła potężny czar i spaliła wszystko, co wyszło z Portalu. Zginęło co najmniej dwudziestu twoich uniżonych sług, panie.

Bóg wziął głęboki oddech i wypuścił ze świstem powietrze, zamykając oczy. Nawet daleko stojący strażnicy wyczuli jego zbierający się gniew. Jego Dzieci zostały zabite… Wyczuł to już wcześniej, ale nie wiedział, że poległo ich aż tak dużo. Do tej pory żaden człowiek nie miał tyle siły, by zabić chociaż kilku potworów, poza parunastoma wyjątkami, ale co najmniej połowa z nich już dawno nie żyje – poległa w torturach z rąk samego boga Piekła. Mężczyzna przez długi czas milczał, usiłując opanować swoją nieogarnioną wściekłość i nienawiść. Nagle wstał i podszedł do ogromnej szklanej misy, w której znajdowało się mnóstwo przezroczystej substancji przypominającej wodę. Wrzucił do niej trochę szarego popiołu i wypowiedział kilka cichych, magicznych słów. Ciecz zawrzała i dopiero po parunastu sekundach wyrównała swoją powierzchnię, zmieniając barwę na ciemnoniebieską. W samym centrum miednicy pojawił się obraz przedstawiający rozmawiających trzech mężczyzn i przyglądających się im młodemu chłopakowi stojącemu z wyraźnie zmęczoną kobietą. Bóg najpierw przyjrzał się znajdującym się bliżej nieznajomym. Jeden z nich wyglądał znajomo. Opalona skóra, długie, czarne włosy i szare oczy, zauważył w myślach. Znalazłem cię, Lucienie. Spotkamy się już niedługo.

– Podejdź tutaj – powiedział rozkazującym, nieznoszącym sprzeciwu głosem do nadal klęczącego sługi. Mizerny wojownik podszedł do misy i podążył wzrokiem za dłonią boga. – Czy chodziło ci o tę kobietę? – spytał, zbliżając obraz na kobietę o jasnych blond włosach i brązowych oczach.

– Tak – odpowiedział z przekonaniem.

Mężczyzna skinął powoli głową.

– Odejdź więc – rozkazał i w jednej chwili kazał wszystkim strażnikom wyjść z sali, by pozostawić go samego ze swoimi myślami.

Spojrzał jeszcze raz na kobietę i przyjrzał się jej ostrym rysom oraz wysokim kościom policzkowym. Może i były typowymi cechami ludzi z północy, lecz kryło się w nich coś bardzo znajomego. Bóg pochylił się nad taflą substancji, spoglądając uważnie w brązowe oczy nieznajomej. Teraz był już prawie pewny, że wie, kim ona jest. Upewnił się, widząc na jej dłoni pierścień z krwawym klejnotem, tylko ona go miała. Ukradła mu go. Tylko gdzie podziała się jej blizna zadana z jego miecza?

Nagle kobieta podniosła wzrok i spojrzała prosto w oczy mężczyzny, krzycząc jakieś słowa. Powierzchnia cieczy w jednej chwili zmieniła się w szkło i wybuchła, a jej odłamki uniosły się jak pyłek w powietrzu i poleciały prosto w stronę boga, raniąc jego twarz. Ten w ostatniej chwili zasłonił się ręką, ale i tak nie uniknął rychłego spotkania z ostrymi drobinkami. Gdy chmura opadła na ziemię, opuścił dłoń i zaklął pod nosem. Trzeba się jej pozbyć, pomyślał. Wiedział, że to właśnie ona może zniszczyć jego plan, tak samo jak kiedyś. Nie może na to pozwolić. Nie może ponieść tak druzgoczącej klęski jak parę lat temu. Nie może popełnić żadnego błędu.

Cholera. A myślał, że dał jej dość dużą nauczkę.

Cichym, lecz donośnym głosem zwołał kilku strażników stojących tuż za drzwiami.

– Wyślijcie szpiegów i odnajdźcie ją – powiedział, dając dowódcy armii złożony pergamin z portretem kobiety. – Gdy to zrobicie, porwijcie ją wraz z Lucienem. Resztę może zabić, nie jest mi potrzebna. Ale ich chcę żywych. Zrozumiane?

– Tak jest, panie! – krzyknął poważnie dowódca i odszedł, zbyty lekceważącym machnięciem ręki boga.

Mężczyzna powrócił na swój tron ozdobiony ludzkimi czaszkami i wyłożony miękkim, ciemnoczerwonym materiałem w czarne wzory. Sięgnął leniwym ruchem po kielich z krwią i myśląc o ponownie pojawiającym się niebezpieczeństwie, zaczął ją pić powolnie, nie spiesząc się.

Przecież jeszcze całe życie przed nim.

 

 

 

 

 

Strona książki:

 

 

KLIK

Koniec

Komentarze

No, tak...

Dalekie, bardzo dalekie i rozśmieszająco słabowite  echo jednego z bardzo dobrych opowiadań Gwidona2, ktorego, niestety, juz nie można znależć na tym portalu. A szkoda.

że co proszę?
ja nawet nic o tym nie wiem.

Pisałam to od czerwca zeszłego roku. Konto na fantastyce mam po raz pierwszy w życiu, założyłam dzisiaj. I nigdy niczego nie czytałam. A tym bardziej nie opowiadania gwidona.

Dla dowodu mogę wkleić cały obszerny fragment zawierający te półtorej strony, które tutaj umieściłam. Miałam zamiar od razu tak zrobić, ale moja książka nie jest jeszcze poprawiona i nie chciałam, by ktoś wytykał mi każdy błąd. Ale jeśli będę do tego zmuszona - wstawię to.

Nie mam zamiaru patrzeć, jak ktoś posądza moją półroczną pracę o jakiś plagiat. A tym bardziej bez żadnych argumentów.


No i wiadomo. Niektóre pomysły mogą być podobne, to się zdarza. Jednakże nic, ale to nic nie czytałam na fantastyce. Moja książka zawiera sporo moich urozmaiconych słowami snów.

Pozdrawiam.

Moim zdaniem, zanim ktokolwiek zabierze się do pisania książki, nie mówiąc już o całym cyklu, powinien najpierw doszlifować warsztat na krótszych formach, inaczej praca związana z napisaniem powieści pójdzie na marne - czyli wyjdzie słabo napisana książka, której nikt poza rodziną i znajomymi nie tknie.

Jak na czternastolatkę masz całkiem niezły warsztat, ale jeszcze dużo nauki przed Tobą. Jeśli cała powieść jest napisana tak jak powyższy fragment, to, powiem szczerze, bym jej nie przeczytał ani nie kupił. 

Niemniej życzę powodzenia i nie zniechęcaj się. Z upływem czasu i każdym kolejnym tekstem powinno być coraz lepiej.

Pozdrawiam.

Dziękuję za opinię.

Ta scena jest wyrwana z początku. Dalej jest lepiej.

hmm... może to coś znaczy? Gwidon, co twoja świadomość robi w snach Autorki, co? ;) Nawet nie próbuj włazić do moich snów :P :)

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

w takim razie chyba muszę się bać :D

A teraz co do oceny samego tekstu: jak wspomnieli przede mną Roger i Eferelin - troszkę to wszystko rozwleczone - można spokojnie mijać kilka linijek i nie stracić zbyt dużo z fabuły.
wypowiedzi i myśli boga weź w cudzysłów, o tak:
"Wielka szkoda" - pomyślał beznamiętnie...
"Nie, nie" - przypomniał sobie.
"Znalazłem cię, Lucienie. Spotkamy się już niedługo."
Popracuj też nad interpunkcją, przykład: "Bóg oglądał zawziętą walkę [przecinek] z góry skazanych na przegranie mężczyzn, którzy z tak wielkim zapałem starali obronić się przed piekielnymi stworami." - bez przecinka w tym miejscu wydaje się, że bóg oglądał walkę z Góry Skazanych etc.
"...lecz one po kilku latach zniknąŁ." - literówka, "Ł" na końcu wywal."On np. zniknął w mroku" - tak, "One (zapasy) znikną po latach"
Odwieczny problem debiutantów - zaimkoza. Staraj się nie nadużywać zaimków, tj. swój, jego, jemu, moja itd. W większości przypadków ich brak nie zaszkodzi w zrozumieniu tekstu, a sprawi, że utwór będzie bardziej "czytajny"
"zabić chociaż kilku potworów" - to są TE potwory, nie CI potworzy, zła końcówka, powinno byc "kilka potworów"
itd. itp - to tylko kilka błędów, które udało mi się wyłapać.
Tekst potrzebuje szlifów, to nie ulega wątpliwości. Ale, ale - jak na 14 lat - piszesz dobrze. Nie rewelacyjnie, ale dobrze. Zazdroszczę Ci umiejętności - w twoim wieku nie napisałbym połowy tego tak ładnie, jak ty. Więc nie zrażaj się i pisz dalej. Staraj się zaskoczyć czytelnika pomysłem, ujmij go ładnym, lekkim słowem pisanym, dopracowywuj warsztat i będzie super. Jak na debiut - całkiem dobrze.

Pozdrawiam

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

dziękuję za opinię. Skorzystam z rad :) zaimki to mój odwieczny problem :/

Cóż, nie czytałem opowiadania, o którym pisze RogerRedeye, więc o podobieństwie obu tekstów się nie wypowiem. Jednak jeśli powyższy fragment ma być swoistą reklamą książki, to mnie nie kupiłaś. Zajrzałem na stronę wydaje.pl i jedyne, co powala na kolana, to cena. 12,30 zł za możliwość przeczytania bardzo średniej historii (mam na myśli formę, nie wiem, jak z fabułą, ale zapowiada się fantastyczny standardzik) to zdecydowanie za dużo, zwłaszcza, że choćby na tym portalu można całkowicie za darmo zapoznać się z czasem wręcz rewelacyjnymi tekstami, spokojnie na granicy papierowej drukowalności.

Oczywiście rozumiem, że to debiut i jak na Twój wiek to pogratulować pomysłu i rozmachu, ale wszędzie tam, gdzie w grę wchodzą pieniądze, cyferki na metryczce przestają mieć znaczenie - liczy się wykonanie i pomysł. Mnie ani jedno, ani drugie nie zachwyca.

A ja tym razem (chyba) wyłamię się od reszty, niczym kawałek lodowca od surowej, mroźnej i śnieżnej Antarktydy,i napiszę tak:
Może i ten tekst ma błędy i braki warsztatowe, to według mnie Autorka pomimo bardzo młodego wieku, ma talent. I widzę poprzez mój pierścień władzy, ten Jedyny, ten Pożądany, że przed Tobą kariera pisarska murowana, bo tekst ma potencjał.
Ale...
I tu właśnie zaraz wejdzie TyraelX, i powie: "No tak, mkmorgoth, nie byłby sobą, gdyby nie dodał słów po tajemniczym ALE..."
Jeśli popracujesz nad swoim warsztatem i napiszesz, oprócz tego tekstu, ileśtam opowiadań -- cel osiągniesz ;)

Pozdrawiam :)

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Zatem wjeżdżam i "mówię": No tak, mkmorgoth, nie byłby sobą, gdyby nie dodał słów po tajemniczym ALE...

Przecież nie mogłem zawieść waszej nadziei :D

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

I co, wiedziałem. Wiedziałem, że wjedzie :)

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Ależ ja tylko wspomnialem o bardzo. bardzo dalekim echu opowiadania Gwidona, dawnej Gwidona2, a nie o jakimś tam plagiacie ... Skądże. Gdzieżbym śmial.  Każdy porusza się w obrębie jakichś klisz, literackich. filnowych, czy innych, a wyrwanie się z sieci nieświadomie lub świadomie stosowanych wzorców, niekiedy wziętych z gier komputerowych, dla wielu jest trudne. Zreszta, korzystanie z dobrych wzorców i ciekawych l;isz to nic zdrożnego. Wręcz przeciwnie. 
Jerdno jest pewne.Trzeba doskonalić warsztat.
Takie zdanie: " Cichym, lecz donośnym głosem zwołał kilku strażników stojących tuż za drzwiami." Albo cichym, albo donośnym. Może być cichym i wyrażnie slyszalnym, wyrażnie brzmiącym, ale juz nie donośnym.
Albo to: " Sięgnął leniwym ruchem po kielich z krwią i myśląc o ponownie pojawiającym się niebezpieczeństwie, zaczął ją pić powolnie, nie spiesząc się." Wiadomo, że jak pił "powolnie" (rozumiem, że "powoli"), to się nie śpieszyl .... Pleonazm. A w wyższych partiach tekstu jest podobnie.
Jak na książkę, marnie to wygląda. Ale jeżeli Autorka ma czternaście lat, wygląda to inaczej.
Pozdro.

Sorry za literówki w poście powyżej.

Popracuj też nad interpunkcją, przykład: "Bóg oglądał zawziętą walkę [przecinek] z góry skazanych na przegranie mężczyzn, którzy z tak wielkim zapałem starali obronić się przed piekielnymi stworami." - bez przecinka w tym miejscu wydaje się, że bóg oglądał walkę z Góry Skazanych etc.
Akurat.
Niezłym sprawdzianem poprawności postawienia przecinka jest, w przypadku zdań wtrąconych, przeczytanie tego, co pozostaje po pominięciu tychże zdań. Bóg oglądał zacietą walkę, którzy z tak wielkim zapałem (...)?
Poza tym: skazani na przegraną, na klęskę, na porażkę...

Popracuj też nad interpunkcją, przykład: "Bóg oglądał zawziętą walkę [przecinek] z góry skazanych na przegranie mężczyzn, którzy z tak wielkim zapałem starali obronić się przed piekielnymi stworami." - bez przecinka w tym miejscu wydaje się, że bóg oglądał walkę z Góry Skazanych etc.
Akurat.

Akurat "akurat"! Adamie, Adamie, Adamie - zdaniem wtrąconym w tym miejscu jest "z góry skazanych na przegranie " (a tak naprawdę "na przegraną"). "Mężczyzn" jest końcem zdania głównego, po którym następuje kolejne zdanie podrzędne "[którzy] z tak wielkim zapałem starali obronić się przed piekielnymi stworami" .

To zdanie spokojnie może funkcjonować samodzielnie w postaci "Bóg oglądał zawziętą walkę mężczyzn."  I w to zdanie wtrącamy po przecinku (lub między myślnikami) "z góry skazanych na przegranie." Przecinek przed "którzy" jest wymagany zgodnie z sam-wiesz-którą zasadą.
Zgodzisz się z polonistą z trzydziestoletnim doświadczeniem, z którym to konsultowałem? :-P ;)

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

Przykro mi, ale nie. Dlatego, że w oryginalnym zdaniu nie występuje żaden człon wtrącony. Tak traktowana przez Ciebie grupa wyrazów pełni funkcję przydawki charakteryzującej.
Nie byłoby żadnej kwestii, gdyby zdanie brzmiało na przykład tak: "Bóg oglądał zawziętą walkę  mężczyzn, którzy, chociaż z góry skazani na przegraną, z (tak) wielkim zapałem starali obronić się przed piekielnymi stworami."
Czy masz zastrzeżenia wobec: "Z góry skazani na przegraną mężczyźni zaciekle bronili dobytku."? Jeśli nie, to i wobec tamtego zdania mieć ich nie powinieneś, myślę.

Cóż, jak widzę, sprawa pozostanie nierozwiązana - póki co. Myślę, że na tym etapie nie ma sensu roztrząsać kwestii 2 przecinków. Niech autorka szlifuje swój język pisany - truizm. 2 przecinki - konieczne bądź niekonieczne w tym konkretnym przykładzie - zostawmy w spokoju. Ja się nie wpycham między wódkę a zakąskę. Ja na interpunkcji się nie znam :P. Ja tylko biolog jestem. Sprawę proponuję przekazać Radzie Języka, bo gdzie 2 polonistów (wnioskuję, że ty jesteś tym drugim) się sprzecza, tam reszta może jedynie skorzystać :P :)
Myślę... więc jestem? :D

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

Pół żartem, pół serio. Tylko nie Radzie do rozstrzygnięcia, bo, spragniona okazania swej przydatności, gotowa wydumać czterysta piątą zasadę i osiemsetny siódmy wyjątek.

Byłem, przeczytałem, ale nie zachęcił mnie przytoczony kawałek do kliknięcia w link pod nim. Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka