- Opowiadanie: rafal18500434 - Rozdział 14 - Upadły elf

Rozdział 14 - Upadły elf

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Rozdział 14 - Upadły elf

Korzystając z chwili samotności Jamie, postanowił, zacząć pewien krępujący temat. Od dłuższego czasu czuł coś… Kradzieże ustały. Rebecca już za niedługo będzie mogła wypić krew, któregoś z jej towarzyszy, by stać się w pełni wampirzycą. Treningi zdawały się przynosić rezultaty. Cała trójka walczyła dzielni między sobą w każdej wolnej chwili. Podróżując przez las, musieli bardzo często urządzać polowania. Chyba, że trafił im się jakiś duży zwierz, by mogli syto się posilić. Nie było sposoby na magazynowanie krwi, więc pili ile mogli, a resztę zostawiali wilkom czy Truatrom – pół-wilkom pół-dzikom. Były długie, masywne. Białe, wystające ostre niczym elficka stal kły. Ich świńskie oczka świdrowały, gdy tylko wyczuły zapach płynów ustrojowych i pędziły w tamtym kierunku. Były to straszliwe bestie, rozmiarom dorównywały młodym koniom. Nie znały litości, pustoszyły wszystko na swojej drodze.

– Olivier, chyba się zakochałem. – Wyznał druzgoczącą nim prawdę.

– Co? W niej? Przecież wcale nie zwraca na ciebie uwagi.

– To nic, ale jest piękna.

– Jamie, zrozum, to nie wystarczy, aby kogoś kochać musisz go poznać.

– A ty?

– Co ja? – Zapytał przeczuwając pytanie.

– Kochałeś?

– Nie rozmawiamy o mnie, tylko o tobie.

– Chce wiedzieć.

– Jeśli chcesz wiedzieć proszę: była raz pewna dziewka. Imię miała słodkie niczym owoc dorodnej brzoskwini. Lierena miała włosy złote niczym kwiat słonecznika, a w jej oczach odbijał się błękit nieba. – Przerwał zasmucony, lecz zaraz podjął na nowo opowieść – żyliśmy wspólnie bardzo długo. Cieszyliśmy się każdą wspólnie spędzoną chwilą, gdyż nie mieliśmy ich za dużo. Ciągle musiałem wyruszać spełniać rozkazy swoich panów…

– I co się z nią stało? I jakich panów?

– Umarła.

– Przykro mi. W jaki sposób?

– Ze starości.

Jamiego przeszył szok, niczym wypuszczona strzała trafiająca w jabłko. Gdyby poznał i zakochał się w człowieku i ona nie chciałaby przemiany czekałby go ten sam los. Ale nie! On kocha kogoś, kto może żyć wiecznie.

– Dlaczego jej nie przemieniłeś?

– Nie chciała. Usiłowałem ją przekonać na wszelkie sposoby, lecz nic nie poskutkowało.

Coś odwróciło ich uwagę, zaprzestali rozmowy.

– Reb, gdzie się do tej pory podziewałaś?

– Damskie kłopoty. – Odparła zawstydzona.

Nie domyślający się niczego Jamie, nie mógł powstrzymać się:

– Jakie?

Na to pytanie odpowiedział Olivier.

– Rebecca jeszcze może zajść w ciąże, kwitnie.

– Kwitnie? – Ciągle głupawo pytał.

– Ty niczego nie wiesz? – Zapytała poirytowana.

– Nie, a niby skąd miałbym wiedzieć? – Odpowiedział jej tym samym tonem.

– Stąd. – Wskazała palcem na krocze – cieknie mi krew, co oznacza, że jeszcze mogę mieć dziecko.

Gdyby Jamie nadal był człowiekiem zalałby go strumień wstydu, widoczny na twarzy. Nic na to nie odpowiedział.

– Jest pewna możliwość, którą możesz rozważyć. – Zaczął Olivier – możesz znaleźć partnera i urodzić pół-wampira, w ten sposób miałabyś swojego potomka.

– Nie. Nie chce dzieci. Może i chce, ale wtedy nie byłabym zdolna do pomocy twemu uczniowi, bratu tej kaleki. – Wskazała palcem na Jamiego, podstępnie uśmiechając się.

Prowokowała go do odgryzienia się jej, lecz ten nie miał na to najmniejszej ochoty. Chłopiec przewyższał ją we wszystkim. Lepiej władał magią i orężem. Szybciej się poruszał i dalej skakał. Miał lepszy słuch i węch, a ta ze wszystkich sił próbowała udowodnić, że tak nie jest. Dzień dopiero się zaczynał. Czekał ich kolejny, mozolny ruch do przodu. Przesuwali się coraz to szybciej, lecz jeżeli spojrzeć na możliwości wampirów, było to zaledwie czołganie się. Olivier i Jamie mogliby dotrzeć tam już od dawna, lecz chłopiec wcześniej uparł się, by zabrać ze sobą dziewczynę, którą uratowali, i którą też kocha. Gdyby Rebecca nie okazała się na tyle dumna, by dać się nieść mężczyznom, podróż tą także dałoby się skrócić. Jamie z Olivierem mogliby na zmianę nosić ją i zarazem poruszać się z prędkością wampirów, lecz nie. Musiała biec sama i także sama radzić sobie z pęcherzami na stopach, które bardzo bolały.

Chwilę ciszy przerwały dwa długie pociągnięcia nosem. Oraz piski, które dopiero teraz dobiegły uszu dziewczyny.

– Co to?

– Wydaje mi się… – Zaczął Jamie.

– Jacyś ludzie zostali zaatakowani. – Odparł Olivier.

– Idziemy im pomoc? – Spytał chłopiec, który musiał być posłuszny.

– To nie najlepszy pomysł, nie wiemy kto ich atakuje.

– Nie będę bezczynnie siedziała, gdy komuś dzieje się krzywda!

– To idź i walcz sama. – Powiedział wampir, który szczerze mówiąc, miał jej serdecznie dość.

– Idę z nią. – Odezwał się Jamie.

– Nie ma mowy, chcesz dotrzeć do brata cały i zdrowy?

– Proszę, posłuchaj mnie. Czy nie toczymy właśnie wojny w tej sprawie, by oczyścić ten świat z tej plugawej zarazy, którą są Geadar i jej poplecznicy?

Argument chłopca wydał się tak mocny, iż niemal sądził, że uda mu się przekonać mentora.

– Nie.

Na skwaszonej minie Jamiego i Rebecci malował się gniew.

– Przynajmniej przyjrzymy się, kto jest napastnikiem. Nic nie może nam się stać, obserwując.

– Tutaj także się nie zgodzę z twoim domysłem, bo gdyby atakowały ich inne wampiry, nas także byłyby zdolne wyczuć. Ale możemy spróbować.

– Tak! – Krzyknęli radośnie.

– Tylko szybko, bo zaraz będzie po wszystkim, niewinni cierpią, a my tutaj debatujemy. – Dorzuciła Rebecca.

Nie minął kwadrans a znaleźli się w ognisku ataku. Bronił się mały gród. Drewniana palisada na nic się nie zdawała, gdyż atakujący mogli nad nią przelecieć, przeskoczyć, albo roztrzaskać za pomocą magii. Na czterech niskich wieżach warownych osadzeni byli łucznicy, którzy zawzięcie miotali strzałami. Garstka chłopców chwyciła za broń. Były to głownie widły i siekiery, lecz niektórzy także posiadali miecze i topory. Napastnicy z łatwością, z jaką dziecku można wydrzeć cukierek, zabijali każdego po kolei. Choć straty były po obu stronach. Gdzieś w oddali jakiś mężczyzna, który wyglądałem przypominał kobietę ciągnął dwoje dzieci.

– Jamie. – Powiedział szeptem krwiopijca – to upadły elf.

Wskazał palcem na osobę wydzierającą dziecko. Miał ciemno fioletowe włosy i takie same oczy, a blada niczym opłatek cera mogła wskazywać na to, że jest wampirem. Przypasany u boku miecz ciągle wsadzony był w pochwie, natomiast na plecach wisiał długi łuk. Elfa znudziło bezustannie opierające się dziecko. Wyciągnął rękę, a z niej wystrzelił jęzor ognia, który zamienił biedactwo w słup ognia. Wrzeszczała i krzyczała, płonąc, a oczy mordercy ciągle spowite były czernią – po użyciu magii. Śmiał się, odsłaniając szereg białych, prostych, wypiłowanych zębów. Gdyby Jamie miał puls, przyśpieszyłby mu natychmiast… Nie mógł się już powstrzymać, chciał się wyrwać. Rebecca nie była na tyle rozważna. Wyskoczyła z krzaków i rzuciła się na upadłego. Olivier kazał Jamiemu zostać i sam ruszył jej na pomoc. Wiedział, że nie da sobie z nim rady, była za słaba. Klingi pół-wampirzycy i elfa skrzyżowały się, powodując szyderczy uśmiech na jego twarzy, który nie potrwał zbyt długo. Siła zaklęcia mentora odepchnęła go na parę metrów.

– Olivier… – Wycedził przez zęby.

– Geadar. – Powiedział w morderczym uśmiechu nauczyciel.

– Skąd wy się znacie? – Spytała szczerze zdziwiona Rebecca.

To pytanie zostało puszczone mimo uszu.

– Coś mi się wydaje, że po całej tej aferze, będziemy musieli poważnie porozmawiać, Olivierze.

– A może nadal powinienem nazywać cię Geadar? – Spytał elf.

– Nigdy do was nie należałem, zostałem zmuszony i dobrze o tym wiesz!

– Tak sobie mów… Olivierze poddaj się. Nie pokonasz mnie. A jeśli nawet to inni cię zabiją. Przynajmniej ocalisz swoje życie, ale jej – tu wskazując na Rebeccę – nie przepuszczę, zginie.

– Nie ważne, czy my przeżyjemy. – Wtrąciła Rebecca, dokończył za nią Olivier.

– Istotne, że przyjdzie po was Eril!

– Ta przepowiednia to wymysł i dobrze o tym wiesz.

– Czyżby? – Spytał nauczyciel chytrze uśmiechając się.

Wymiana zdań zakończyła się. Dookoła ciągle rozlegały się piski i wrzaski, a trójka przyjaciół, jak dotąd została niezauważona. Z tego co dostrzegli, żywych atakujących było jeszcze troje. Elf, Venator i wampir. Natomiast zabitych było jeszcze mniej, bo dwóch. Venator i krwiopijca. Najwyraźniej upadły był ich przywódcą.

– Reb zostaw go mnie, idź i zajmij się kimś innym, bądź ukryj się.

Ta bez słowa wykonała trzy salta w tył i ruszyła ku potworowi z czeluści piekieł.

– Pojedynek na śmierć i życie? I tak nie masz szans zdrajco.

– Jeszcze się przekonamy. – Wycedził przez zęby Olivier.

Mentor chwycił za swój jednoręczny miecz i ruszył do boju, z prędkością, jakiej nawet jemu podobne stwory mogłyby tylko pozazdrościć. Najwyraźniej upadły tylko z nim pogrywał, gdyż nie używał magii. Walka rozgorzała na dobre. Jedno celne pchnięcie i brzuch wampira był przebity na wylot. Odczuł to Jamie, który nie mógł już dłużej zwlekać. Popędził w kierunku swojego pana z dwoma sztyletami w rękach. Zobaczył, że jego mentor goreje. Mimo poważnej rany nadal walczył, chodź z każdym ciosem walka sprawiała mu, co raz większy ból. Z przeciwka także ujrzał Rebeccę, miłość swojego życia, która nie radziła sobie za dobrze z Venatorem. Od czasu do czasu rzucał w nią czarną, magiczną kulą, perfidnie śmiejąc się, gdyż jej próby utworzenia tarczy były niczym. Jak gdyby próbowała zasłonić się liściem dęby przed głazem… Młodziak stał między młotem, a kowadłem. Nie wiedział, kto bardziej potrzebuje pomocy. Oraz komu jest ją winien. Nie musiał przecież pędzić na pomoc Reb! Trzymane w ręku sztylety cisnął z całej siły w jej stronę. Przeleciały tuż obok jej szyi, lekko drażniąc ją, a w konsekwencji spoczęły w klatce piersiowej Venatora.

– Dasz już sobie radę. – Szepnął.

Wyciągnął zza pazuchy kolejne dwa, zaskoczył elfa o fioletowych włosach od tyłu. Z gracją wbił jeden z nich w bark, przeciągając go w dół. Przez co zrobił ogromnie głęboką i długą ranę. Upadły krzyknął, zachowując resztki godności. Jego oczy zapłonęły hebanowo.

– Jamie uchyl się! – Krzyknął Olivier.

Chłopiec posłusznie wykonał unik. Tym razem wbijając dwa sztylety obok siebie po przeciwnej stronie brzucha. Pociągnął obydwa, a wnętrzności elfa zaczynały wyciekać. Upadł na kolana. Obok nich pojawił się trzeci napastnik – wampir.

– Uciekaj, powiedz radzie, że Eril nadchodzi.

Jak szybko się pojawił, tak szybko i czmychnął. Upadły elf runął martwy. I wtem dołączyła do nich Rebecca. Jej skóra wyglądała niczym krwawa pajęczyna. Uśmiechnęła się do obu mężczyzn i zemdlała. Jamie złapał ją jeszcze w locie i odłożył bezpiecznie na ziemię. Olivier miał nadal rozdziawione oczy.

– Co się stało? – Spytał Jamie.

– Nic nie rozumiesz?

– Nie? – Odparł głupkowato chłopiec.

– Wojna nadeszła. – Rzekł śmiertelnie poważnie nauczyciel.

Ku trójce niepewnie zbliżali się mieszkańcy. Nie byli pewni, czy mają dziękować czy chwycić za broń i stawić im opór. Olivier miał piekielną ochotę skosztować, któregoś z nich, napić się ludzkiej krwi, lecz się pohamował. Jamie nie był na tyle rozważny. Wysunął kły i zatopił je w najbliższej szyi, ciągnąc mocno i łapczywie płyn ustrojowy. Mimo, że upadły był martwy smakował wyśmienicie. Po ciele chłopca przeszły dreszcze rozkoszy. Gdy skończył nie był jeszcze syty, ale miał ważniejszą sprawę do załatwienia. Rebecca ciągle leżała nie przytomna. Gdy Olivier rozmawiał z pospólstwem, ten zbliżył się do niej. Sięgnął w głąb siebie i odnalazł źródło magii, został ostatni najprostszy krok, a zarazem niosący nieprzewidziane konsekwencje. Zawsze może zakończyć się śmiercią maga:

– Orm selkareh.

Z dłoni trysnęło czerwone światło i objęło ciało nieprzytomnej. Natomiast oczy Jamiego żarzyły się rubinem.

 

 

***

 

 

 

Czyjeś ręce chwyciły ciało Aarona i wyciągnęły na brzeg. Istota ta przejechała od góry do dołu dłonią mamrocząc coś w niezrozumiałym języki. Nagle oprzytomniały wykasłał ciecz, która dostała się do płuc i otworzył swoje szmaragdowe oczy. Zobaczył coś najpiękniejszego w swoim życiu. Lico tej dziewczyny było idealne. Lekko skośne, fioletowe oczy, patrzyły przyjacielsko na Aarona. Rude, pół-kręcone włosy opadały, delikatnie muskając ciało chłopca. Piękne, wydatne usta, stworzone do całowania, szeptały coś, lecz chłopiec nie rozumiał ani słowa. Zjechał wzrokiem w dół… Duże, jędrne piersi schowane były w ubranie. Dokładnie tylko ta część ciała oraz płeć dziewczyny były owinięte w srebrną szatę. Od pępka w dół skóra wyścielana była, przyklejonymi, czy wręcz przyssanymi przez ciało kamieniami szlachetnymi. Paciorek ten tworzyły, rubiny, szmaragdy, ametysty, diamenty, szafiry. Wszystkie bardzo małej wielkości. Wcięcie w talii zapewniało jej swobodę kocich ruchów. Aaron podniósł głowę, drżał ze zmęczenia. Chciał szepnąć jej coś do ucha, lecz znowu zemdlał. Tym razem nie poprzez brak powietrza pod wodą, lecz na powierzchni. Zauroczył się i odpłynął. Obudził go silny, wymierzony w policzek cios. Ponownie otworzył oczy i znów ujrzał tą samą piękną dziewczynę. Dopiero teraz zdał sobie sprawę ze swej nagości. Zawstydzony, niczym porażony gromem, wstał i runął w stronę swoich ubrań, które w mgnieniu oka znalazły się na jego ciele, z tyłu dobiegał go cichy, miarowy chichot.

– Nie musisz się wstydzić. – Odezwał się przyjemny głos owej nieznajomej.

– Łatwo ci mówić. To ty mnie widziałaś nago, nie ja ciebie.

– A ty bezczelnie gapiłeś się na mój biust i co ty na to?

– Ale nic nie widziałem, bo jesteś ubrana.

– To nie zmienia faktu, że mnie podglądałeś. Nie wstydź się chłopcze.

– Chłopcze? To ile ty masz lat, że tak mnie nazywasz?

– A jak ci się zdaje?

– Jak na mój gust, to około dziewiętnastu.

Ponownie rozległ się jej chichot.

– Blisko.

– To powiesz ile?

– Jeśli przyjdzie na to pora to zdradzę ci, ten mój malutki sekret.

– Co tutaj robisz o tak późnej porze? – Spytał już ubrany Aaron.

– Mieszkam, żyje, egzystuje, jakkolwiek to nazwać.

– A ty?

– Przyszedłem popływać. – Odpowiedział ciągle zachwycony jej urodą.

– Może najpierw naucz się tego fachu w wodzie po kolana. – Odparła ponownie wybuchając śmiechem.

Aarona policzek spowił rumieniec.

– Umiem, tylko…

– Tylko nie umiesz? Tak? – Wyszczerzyła zęby.

– Potrafię, jak chcesz to mogę ci udowodnić.

– Nie chce znów cię ratować, chłopcze.

– Nie mów do mnie chłopcze! Mam imię, a nawet dwa…

– Dwa? Dziwna sprawa, ja mam tylko jedno.

– Jakie? – Spytał darząc ją przyjaznym uśmiechem.

– Mira. – Odparła przymykając lazurowe oczy.

– Piękne imię, dla pięknej dziewczyny.

Kolejny chichot.

– A ty?

– Zależy, bo sam już nie wiem, przybrani rodzice mówili, że nazywam się Aaron, z kolei Yaskel, twierdził, że noszę całkiem inne…

Pierwszy raz zdecydował się komuś wyznać prawdę. Dopiero teraz poczuł, jak to brzemię ciążyło mu na sercu. Odczuwał niemal motylki w brzuchu. Tylko nie był pewny do końca, z jakiego powodu.

– Jakież to?

– Eril.

– Królowie wiedzą o tym i możesz chodzić bez straży? – Spytała prawdziwie zaciekawiona.

– Nie, nikomu nie mówiłem. Nie chce żeby ktokolwiek wiedział, bo wtedy będą ode mnie wymagać rzeczy, którym nie będę w stanie sprostać, więc też nikomu ani słowa, jasne? Yaskel umarł, a w raz z nim cała smocza potęga, która mogłaby rozwinąć u mnie ten potencjał…

– Potencjał?

– No wiesz… To, że mógłbym być wampirem, elfem, człowiekiem, czy mieszańcem.

– Myślałam, że chodzi ci o to że byłbyś ogromnie potężny, zaradziłbyś kolejnych rzezi mieszańców, strącił do podziemi giganty, raz na zawsze powstrzymał Geadar i sprowadził światłość na wszystkie krainy.

– Giganty?

Wybuchnął gromkim śmiechem. Na co ta obdarzyła jego lekko poirytowanym spojrzeniem. Aaronowi zrobiło się głupio.

– Przecież ma rację. Ale nic z tego, Yaskel nie żyje i nie sądzę, by jakikolwiek inny smok z jego rodu, zechciał sprowadzić na mnie całą tę moc.

– Gdy zmienisz się wewnętrznie, potęga odnajdzie ciebie. Grobowiec żywego smoka odnajdzie cię.

Dziewczyna wskoczyła do wody i tyle było znaku po niej. Następnego ranka, jak zwykle dokonał czynności higienicznych, posilił się i wyruszył kontynuować naukę. Zwyczajnie spotkał się z szyderstwami, niechęcią, wrogością, choć jeden z elfów wyglądał na niezadowolonego, gdy jego przyjaciele w ten sposób traktowali chłopca. Aaron mógłby spróbować z nimi walki na trzy różne sposoby. Lecz wynik był z góry przesądzony, nie sprostałby wyzwaniu. Ale co tam…

Hybryd i Meraxes – elf, który najbardziej nienawidzi Aarona stanęli w szranki. Mięli zmierzyć się w trzech zadaniach. Walki magią, orężem oraz magią i mieczami. Każda z trzech rund, miała trwać wystarczająco krótko, aby żaden z nich nie stracił wystarczająco dużo sił.

Niebo przykrywały ciężkie, białe chmury. Zielona trawa pod stopami pachniała latem, a z urwiska ciągnęło zimnym wiatrem. Cała klasa oddaliła się na dość bezpieczną odległość. Wystarczająco blisko zostali tylko Varro i mentor. Nagle nauczyciel dał znak do rozpoczęcia pojedynku. Obaj postawili niewidoczne tarcze. Obaj byli śmiertelnymi wrogami i gdyby mogli zakończyliby walkę śmiercią przeciwnika. Wybrali przeciwne żywioły. I różnią się pod każdym względem. Aaron ma jasne, szlachetne, szmaragdowe oczy, on natomiast puste, bez wyrazu, ni to brązowe, ni to niebieskie. Aarona czarna czupryna obijała promienie słoneczne, a jego białe włosy nie zdradzały tego, że słońce na nie pada. Choć pod jednym względem obaj byli podobni. Mięli idealną cerę i byli urodziwi.

Pierwszy czerwony pocisk wyleciał z dłoni Meraxesa. Tarcza hybryda powstrzymała go z łatwością, odbijając rubinową kulę, niebieskim rozbłyskiem muru ochronnego. Eril nie pozostał dłużny i cisnął dwa kolejne strzały, jeden mocniejszy od drugiego. Na twarzy wrogiego elfa malował się strach pomieszany z nienawiścią. Każdy miał już zmieniony kolor oczu. Lazur przeciwko rubinowi. Woda naprzeciw ognia. Szlachetność kontrastująca z podłością i rozwydrzeniem, a zarazem pychą.

– Aear, Aear, Aear.

Trzy małe wodne pociski powędrowały w stronę nieprzyjaciela, lecz słabły. Chłopiec zdał sobie sprawę, że tarcza i ciskanie to za dużo, jak na jego siły, więc opuścił ją, by tylko rzucać magią. Tamten doskonale zdawał sobie sprawę, że Aaron nie ma szans. Eril chciał spróbować innej chytrej sztuczki.

– Lieath.

Skoncentrowany na jednym punkcie zdał sobie sprawę, że podążają ku niemu cztery ogniowe pociski.

– Lemmen, Lemmen, Lemmen, Lem…

Niestety nie zdążył. Pocisk uderzył z takim impetem, że hybryda zwaliło z nóg. Wydał z siebie stłumiony jęk. Leżał, drżąc ze zmęczenia. Cały jego plan szlag trafił. A może to i dobrze, wykorzysta go następnym razem. Eril jednak nie chciał poddać się tak łatwo. Mimo, że krwawił, zaczął się podnosić. Z ust i skroni wyciekała krew, a na twarzy dało się widać przypaloną skórę oraz włosy. Do nosów Varro i Hamilkara dostał się zapach przypalonego ubrania. Chłopiec nie chciał tracić cennego zasobu magii na leczenie się. Wstał i chwycił za miecz przypasany u boku. Nie był nawet w połowie tak piękny, jak ten który miał Meraxes. Zdając sobie sprawę, że przegrał pierwszą bitwę, zmobilizował wszystkie swoje siły i runął w jego stronę. Klinga obiła się o klingę. Głośny brzęk metalu dostał się do wszystkich, pobliskich uszu. Raz nawet poleciały iskry. Tu Aaron parował ciosy, tu się bronił. Wystawiał nogę do przodu, tu robił obrót w tył i unikał ciosu. Mimo, że ostrza były stępione to i tak mogły z łatwością zabić. Czuł swąd w miejscy przypalenia. Jednak nie było takiej opcji, aby mógł się podrapać i choć trochę uśnieżyć ból. Raz nawet przyparł Meraxes do ściany klifu, lecz ten wtedy wykonał półobrót i przywarł metal do serca Hybryda. Kolejną porażkę zniósł dość godnie choć jego oddechy były szybki i płytkie. Nie miał już praktycznie sił. A przed nim kolejna, najcięższa walka. Varro raz nawet chciał iść i pomóc chłopcu, lecz mentor chwycił go za bark i nie pozwolił na to. To mogłoby okryć wstydem ich obu, ale jednak wtedy Aaron nie byłby poparzony, ani posiekany po rękach i nogach. Eril czuł, jak sztywnieją mu wszystkie mięśnie. Nie miał już praktycznie sił, stać na nogach. Ale teraz mógł wprowadzić swój w plan w życie…

– Lieath.

Lazur ponownie zawitał na oczach chłopca, a grunt pod nogami Meraxes rozmókł się, wciągając go do połowy pasa. Elf zaklął, a na twarzy Aarona dało się postrzec cień skromnego uśmiechu. Rozłoszczony przeciwnik, jednak nie dał za wygraną. Odrzucił miecz na bok i wygramolił się z błota, podnosząc się dwoma rękoma. Na jego twarzy widać było szał. Wyciągnął dwie ręce przed siebie, jakby próbował objąć ogromną dynie. Nagle pośrodku powstał mały płomyczek, który rósł, rósł, aż rozrósł się do ogromnych rozmiarów. Przewyższał swoją wielkością, zwykłe pociski, aż ośmiokrotnie. Aaron zbladł, bardziej niż to było możliwe. Nie miał pojęcia, co zrobić. Ta moc mogłaby go z pewnością zabić. Czy miał postawić tarczę, czy użyć zaklęcia odbijającego magię… Nie wiedział. Na twarzy mentora pojawił się ogromny niepokój. Chciał przerwać pojedynku, choć z niewiadomych przyczyn nie mógł tego zrobić. Nagle kula runęła w stronę Aarona. Przez ułamek sekundy zdało się, że chłopiec albo skoczy w przepaść, albo uleci w górę, gdyby tylko mógł. Jednak nie było to możliwe. Około pięć metrów przed hybrydem pojawił się powietrzny mur, który rozwiał magiczny, śmiertelny pocisk. Na prawie wszystkich twarzach widać było ulgę. Nauczyciel popatrzył na Varro i ten na niego. Lecz obaj mięli głupią minę. Tak naprawdę nie mięli pojęcia, kto to zrobił. Pytano kolejno każdego ucznia, lecz żaden nie przyznał się. Następnie po krótkim śledztwie każdy odpuścił, poza mentorem. To zjawisko było dziwne, nasączone potężną prastarą magią, nie mógł tego ot tak odpuścić. Hybryd został wyleczony przez nauczyciela.

Tak wyglądał każdy dzień, choć zabrakło strzelania z łuku. Nie mniej jednak był potwornie wyczerpujący. Zwykle Aaron walczył z jakimś pomniejszym, słabszym elfem, tym razem jednak padło na Meraxesa.

– Nadeszła pora na naukę historii. – Odezwał się Hamilkar, wszyscy zajęli niewygodne pozycje – U zarania dziejów zza szerokiego, złotego morza uciekła para zakochanych elfów. E'ldiren żona T'heran'a. Bardzo szybko poczęła mu ród, który zapoczątkował nasze istnienie. Gdy elfy zza słonej wody dowiedziały się, że uciekinierzy przeżyli, przygotowali małą armię, która miała zgładzić nieposłuszeństwo. Niedługo przybyli, by stawić czoła. Przywódcą sił magicznych i zarazem najlepszym szermierzem był Feodar, który poprowadził atak. Gdy szala przechyliła się na stronę napastników, a reszta zdała sobie sprawę, że nie wygra, więc albo może zginąć, albo przeżyć, wybrała życie. Pozwolono im osiedlić się, lecz ich władcami byli Findan złotousty, pierwszy tego imienia oraz Ilithyia niebieskooka. E'ldiren i T'heran nie mogli znieść tej hańby, postanowili więc zniknąć, na zawsze. W lesie, który tak kochali. Ruszyli ku dwóm potężnych drzewom i objęli je ramionami. W ten sposób powstały te oto nerlom, magiczne drzewa, posiadające dusze elfów. Żyją w nich od setek tysiącleci.

Hybryda przeszył dreszcz od stóp go głów. Zaczął sobie wyobrażać, jak muszą się okropnie nudzić. A może one wcale nie myślą, tylko są, puste, zapomniane…

– Może chcielibyście się dowiedzieć czegoś o smoczej historii? Nie musicie odpowiadać. – Zamilkł, zbierając myśli – my i oni połączyliśmy swe siły prawie osiem tysiącleci temu. Gdy świat ogarnął chaos, przeciwko temu były zarówno smoki, jak i elfy, lecz tu zdecydowała większość i brutalna siła. Po świecie pałętały się poczwary, które wylazły z piekieł, jeszcze gorsze od venatorów, na samą myśl o nich, czuje strach, który przeszywa mnie do szpiku kości. Zionęły kwasem, który palił smocze łuski, ich magia była równie potężna, co nasza, a warto wspomnieć, iż onegdaj nie równała się z tą, którą posiadamy obecnie. Pradawny elf był równy dwudziestu dzisiejszym. To potworna różnica. Wracając… Ich siła równała się wampirom, jednak ustępowali nam w honorze, obowiązku i powinności. To one były drapieżnikami, a my obrońcami. Spowił nas koszmar, nawet stare smoki nie potrafiły im sprostać, więc złączyły swą moc, razem z nami. Pradawne elfy wypowiedziały zaklęcie, które zmiotło je do krain ciemności, lecz brama nie została zamknięta do końca.

– A gdyby teraz wyszły? – Zapytał zaciekawiony Varro.

– Pozostałby po nas tylko popiół.

Chłopiec zauważył, że nikt nie powiedział, jak się nazywa ich rasa.

– Wątpię w to starcze. – Odparł pyszny białowłosy elf, który był prowodyrem wszystkich zaczepek Aarona.

– A ja nie. – Wtrącił się Eril.

– Nie? – Spytał mentor.

– Nie. Historii nie wolno zaprzeczać, niesie ona z sobą prawdę i naukę, z której powinniśmy skorzystać jeśli nie chcemy popełniać tych samych błędów, co wcześniejsze pokolenia.

– Doprawdy mądrze powiedziane.

Nauczyciel pokiwał głową, na znak uznania. Aarona oblał delikatny rumieniec.

– Ciekawe czy taki mądry będziesz, zaraz, gdy zmierzymy się po raz kolejny w walce. – Odpowiedział ten sam cwaniak, o imieniu Meraxes.

– Zapewne mnie pokonasz, nie mogę się z wami równać, jesteście silniejszą rasą, ale z tego, co dziś się dowiedziałem nie najsilniejszą.

– Milcz! – Krzyknął, a jego oczy spowiła rubinowa czerwień.

– Nie będziesz mi rozkazywać, nie ty… ty…

– Cisza! – Krzyknął zdenerwowany Hamilkar.

– Przepraszam.

Aaron ukorzył się przed nim, lecz tamten pozostał niewzruszony.

– Mam dla was świetne zadanie, które być może doprowadzi do przyjaźni między wami.

Żaden z nich nawet nie chciał o tym słyszeć.

– Udacie się na wchód, gdy spotkacie głaz, który wielkością i kształtem przypomina głowę smoka, skręcicie na południowy zachód. Tam dotrzecie do pewnej ciekawej rzeczy. Życzę powodzenia, a teraz udajcie się tam.

Aaron zapałał rządzą poznania nowego miejsca. Znowu mógł podróżować. Niebo przybrało różne barwy, było podzielone stopniowo. Od kości słoniowej po turkusowy i kobaltowy. Meraxes niechętnie wstał, z gracją, która zapewne towarzyszyła mu od dni narodzin. Aaron wziął przykład z niego i obaj udali się w misję wyznaczoną przez mentora.

 

 

 

***

 

 

– Tamten zabity nazywał się Ulpián. Z mojej wiedzy, o ile się nie mylę, w Geadar był od zaledwie dziewięciuset lat. – Poinformował Olivier.

– Co?

– Że jak?

Zareagowali Jamie z Rebeccą.

– Tak teraz sobie go przypominam…

– Czyli zwykły dziadek, który wyglądał na osiemnastoletniego młodzieńca stanowił dla nas takie wyzwanie? To w jaki sposób mamy pokonać innych członków, którzy mają za sobą tysiąclecia egzystencji?

Jamie złapał się za głowę.

– Zapominasz o czymś. Wśród nas, dobrych, są i tacy, którzy dorównują im wiekiem, lecz niestety jest ich zaledwie garstka, jak jeden kamyczek w potoku górskim.

Ta perspektywa jeszcze bardziej przeraziła chłopca.

– Nie zapominajcie o czymś. – Odezwała się Reb.

Oboje zwrócili ku niej swoje zmęczony po walce oczy. Na ich ubraniach nadal lekko lśniła krew. Niektóre skrawki były obszarpane i wybrudzone błotem.

– Aaron! Wasz wybawca, bohater z przepowiedni. Mówi wam to coś? A wracając do walki… Olivier skąd znałeś się z tym upadłym elfem.

Tu wskazała na jego ścierwo.

– Nie muszę wam tego mówić. – Przyznał gorączkowo.

Tamci zagrodzili mu drogę.

– Owszem, musisz. – Poprosiła łagodnie, szczerząc wilczo białe zęby.

Mentor usiadł na kamieniu obok, nonszalancko wyciągając dłonie przed siebie. Uczniowie wpatrywali się w niego. Nie wiedząc czy spróbuje jakiegoś chwytu. Olivier miał minę zbitego psa. Wiedział, że nadszedł czas, by wyznać przerażającą prawdę. Męczył się od samego początku, a teraz musiał, musiał to wyznać. Nie chciał, oszukiwał się, myślał, że nigdy nie dojdzie do tej niepewnej chwili, lecz jednak nadeszła. Zawirowało mu w głowie. Przymknął na chwilę oczy, by skupić się i pozbierać myśli. Dwójka przyjaciół bezustannie, niecierpliwiąc się, wpatrywała się w niego. Budziło to w Olivierze pewien rodzaju zachwytu, którego nie potrafił w żaden sposób wyjaśnić.

– Usiądźcie, nie przerywajcie mi, nawet gdyby pytania paliły wam gardła. Pozwólcie mi dokończyć… Na samym początku muszę Jamie się przyznać, iż okłamałem ciebie i twojego brata mówiąc swój wiek. Tak naprawdę jestem o wiele starszy niżbym tego chciał.

Sheila, która zmieniła mnie w swego sługę w zamian za życie mojej rodziny, usługiwała pewnej garstce osób, przed którą każdy czuł respekt. Z początku nie miałem pojęcia kim są, ale gdy dowiedziałem się tego, przyznaję, że nie uczyniłem niczego. Ciągle ich usłuchiwałem, aż spodobała mi się ta praca. W dodatku była potwornie opłacalna i oboje ciągnęliśmy wielkie zyski. Straciłem wszelkie skrupuły, lubiłem zabijać i pić młodą krew.

Ale gdy poznałem pewną osobę, o której już wiesz Jamie, zaszła we mnie diametralna zmiana. Przestałem pożądać krwi bezbronnych osób, a pragnąłem tylko jej. Kosztować krwi pełnej słodyczy. – Zamilkł.

– Ej! Nie powiedziałeś żadnych szczegółów. – Powiedziała błyskotliwie Rebecca.

– Jesteście pewni, że chcecie wiedzieć? Znienawidzicie mnie.

– Tak! Może zacznij od swojego wieku. – Rzekł nie do końca pewny siebie Jamie.

– Nazywam się Olivier, Ga'rdìan, wampir, zrodzony z zemsty, syn swojego ojca, jednego z pierwszych ludzi na tym świecie, pomocnik, a następnie wyklęty przez elfy i Geadar. Mam cztery tysiące osiemset sześćdziesiąt dziewięć lat.

Doznany szok, wymalowany na twarzach młodzieńców był czymś, czego Olivier spodziewał się. Gdy słowa dotarły do Jamiego, na jego oczach malował się burgundowy kolor. Z ręki wystrzelił tego samego koloru promień, który został odbity, jednym delikatnym poruszeniem wargi wampira. Olivier nigdy nie okazywał takiej łatwości we władaniu magią. Zapewne cały czas ich oszukiwał. Mógł posługiwać się nią, jako jeden z potężniejszych krwiopijców, jednak używał tej dziedziny, jako około trzystoletni wampir.

Chłopiec chwycił za broń, a Rebecca próbowała ciskać w niego magicznymi pociskami, lecz wszystkie ich wysiłki były niczym praca Syzyfa. Spełzły na niczym.

– Przestańcie, bo będę zmuszony was unieruchomić.

– I co zabijesz nas?! A ją zaprowadzisz do Geadar!? Nie! Zapomniałem! Jesteś wyklęty zarówno przez nich, jak i elfów! Nigdzie nie znajdziesz schronienia! Możesz jedynie żyć wśród swego pokarmu – ludzi!

Mentor ustawił wokół nich niewidzialne tarcze, których nie mogli przekroczyć.

– Wysłuchacie mnie, czy wam się to podoba czy nie. A potem zdecydujecie czy nadal będziecie oczekiwali mojej protekcji, czy też odejdziecie wolno.

Ci niechętnie zamienili się w słuch.

– Piłem krew wszystkich mieszańców, których sprowadziłem, by ich zgładzić. Byłem takim samym głupcem, jak obecna Geadar. Chciałem zniszczyć wszystko, co jest nieczyste. A tak naprawdę to my tacy byliśmy. Niestety zrozumiałem to za późno, po tysiącach ofiar i stertach bogactw, klejnotów i złota, które zarobiłem, lecz nie zatrzymałem go dla siebie. Rozdałem je ofiarom poszkodowanych przeze mnie. Wiem ilu jest członków Geadar, znam każdego, ich możliwości, siłę, spryt, waleczność, sprzymierzonych, ilość smoków i innych piekielnych istot. Mogę pomoc.

– Giń! Zrób nam wszystkich dobrze i zgiń!

– Rozumiem waszą złość. Naprawiłem swoje błędy, albo choć część z nich, ścigałem i mordowałem wszystkich popleczników tej zarazy, którą jest Geadar.

Do Jamiego dotarła pewna myśl. Mógł go wykorzystać, jak źródło wiedzy, a następnie za pomocą Aarona, Rebecci i innych elfów zgładzić. To przypadło mu do gustu.

– Dobrze, rozumiem. Odkupiłeś grzechy.

– Co?! – Wrzasnęła Reb.

– Cicho siedź kobieto. Też popełniałaś błędy, za które cierpiałaś, ile można…

– Naprawdę? Jamie, jesteś zdolny mi wybaczyć?

– Tak i to nie tylko wybaczyć. – Odpowiedział łobuzersko uśmiechając się – jesteś moim stwórcą.

Bariery opadły, a uwięzieni mogli odsapnąć.

– Co wiesz na temat tego ścierwa? – Spytał Jamie, który zaczynał wcielać w życie swój plan.

 

 

 

***

 

 

– Nigdzie nie wiedzę tej „ciekawej rzeczy", a błądzimy już wiele godzin. Spójrz na słońce, zmieniło położenie. – Ciągnął Meraxes, który chciał wracać, bał się V'odif Léopìa. Pradawnych stworów, które zamieszkiwały las od przybycia pierwszej pary elfów – T'heran'a oraz jego ukochanej E'ldiren.

– Chyba masz rację, wracajmy.

– Wiem, że ją mam. – Odparł oburzony, obrócił się na pięcie szturchając chłopca i wrócił się w stronę, z której przybyli. Hybryd pośpieszył za nim.

Gdy wrócili, obaj spostrzegli, że jest już po magicznej walce, a ta na miecze już dobiegała końca.

– I jak udała się wyprawa? – Zapytali jednocześnie Varro i Hamilkar.

– Niestety niczego nie odnaleźliśmy.

– A może chociaż lepiej poznaliście się? – Spytał mentor.

– Wiedziałem! – Krzyknął w myślach Eril.

Od samego początku przeczuwał, że celem tej wyprawy miało być lepsze poznanie się, zbratanie, zaprzyjaźnienie z Meraxes'em.

– Możemy dołączyć do walczących? – Spytał ów niewychowany elf.

– Nie ma potrzeby, zaraz rozpocznie się łucznictwo i myślę, że od tego dziś zaczniecie i na tym poprzestaniecie. Nie będziecie więcej walczyć. Aaron jest zbyt wykończony, a ty zapewne też, choć i tak tego nie przyznasz. Strzelnie nie jest, aż tak wyczerpujące, więc myślę, że obaj podołacie temu zadaniu.

Jak dotąd Aaron był najlepszym łucznikiem jakiego znał. Teraz nie dorastał im nawet do pięt. Celem ich strzały przeważnie był środek, natomiast Aarona od celu dzieliła przeważnie odległość małego palca, więc w gruncie rzeczy nie ustępował im, aż tak bardzo. Jednak bolało go to. Nie mógł im w niczym dorównać. Gdy palce zaczęły mu krwawić, a ramiona bolały z naciągania odłożył broń na bok i udał się do swojego mistrza. Był ciekaw kolejnej kwestii.

Co chwilę rozmyślał nad Mirą, chciał w końcu się do niej udać, objąć, przytulić, albo chociaż porozmawiać. A jeśli nawet nie to, to zobaczyć. Usłyszeć chichot. Strasznie był ciekaw, kim ona jest. Zapytawszy o to Hamilkara, dowiedział się tylko, że ma trzymać się z daleka od tej sprawy. A jako buńczuczny młodzieniec nie posłuchał go. I dzisiejszego wieczoru postanowił znów udać się nad wodospad, mimo totalnego zmęczenia i zapadającego zmierzchu. Obawiał się trochę spotkania V'odif Léopia. Nie byłby w stanie ich pokonać, o resztkach sił jakie mu zostały i tych, które do tej pory zregenerowały się. Zapach krwi nasili się już z daleka. Nie był jeszcze tak wyraźny, żeby wyczuł go nos zwyczajnego człowieka, ale Aaron bez trudu rozpoznał tę metaliczną nutę. Przykucnął na piasku, chłonął nocne, przesycone mgłą powietrze. Był blisko. Nad wodę dotarł szybciej niż się tego spodziewał. Zaczął biec, obawiał się najgorszego… Siedziała na wielkim kamieniu, otulona mgłą. Światło księżyca pobłyskiwało na mokrej skórze, śląc refleksy. Odwróciła głowę w stronę Aarona, oblizała krew. Słony, metaliczny smak rozszedł się po ustach, wywołując falę rozkoszy i uśmiech. Odrzuciła fiolkę, którą trzymała w ręku i zbliżyła się do chłopca. Był nieco przerażony. Nie miał pojęcia, że jest ona krwiopijcą.

Wyglądała dziś inaczej niż poprzednio. Miała ubranie w kolorze złota. Jej włosy splecione były z tyłu głowy w warkocz, który rozchodził się od miejsca, w którym jest puls, aż do pleców. Wyglądała oszamiałająco. Aaron wnet zapomniał o poprzedniej obawie. Jej talię delikatnie spinał zielonawy pas, z klamrą w kształcie głowy jednorożca. Sama w sobie przypominała chłopcu tęczę. Ciemna skóra, fioletowe oczy, rude włosy, złote ubranie, szlak szlachetnych kamieni, który był na jej ciele.

– Witaj. – Odezwał się niepewnym głosem.

– Cześć chłopcze, zapewne ciekawi cię ten fakt… – Wskazała na krew.

Aaron nie ukrył zaciekawienia.

– Hmm, nie zaprzeczę.

– Tak więc, co jakiś czas, dostaję odrobinę elfickiej krwi, aby żyć. Bez niej umarłabym. Jest mi potrzebna.

I to zamknęło dalsze spekulacje, domysły.

– Myślałem dzisiaj o tobie. – Przyznał zawstydzony.

– Naprawdę? To miłe z twojej strony. Ale posłuchaj, nie możesz sobie niewiadomo czego wyobrażać. Jesteś za młody.

– Ale to tylko dwa lata? Nikt nie sprawił moich urodzin. Przecież jesteśmy w podobnym wieku?

– Niech nigdy nie zmyli cię niczyj wygląd, zapamiętaj to sobie. Dobrze?

Hybryd pokiwał głową.

– Widzę, że ściąłeś włosy. Wyglądasz słodko.

Kolejna fala zawstydzenia.

– Ja nie… musiałem, bo Meraxes to znaczy elf… Pojedynkowałem się. Ogień. – Jąkał się.

– Aaronie, przepraszam, Erilu…

– Nie. Mów do mnie, jak ci się podoba Miro.

– Dobrze, więc chłopcze. – O tym zapomniał, ale skoro powiedział, że może mówić, jak jej się podoba, nie chciał znów wchodzić jej w słowo – Nie wstydź się, jestem, jak każda inna kobieta, staraj się zachowywać przy mnie naturalnie.

Nie jesteś jak każda – chciał krzyknąć.

– Postaram się, ale to bardzo trudne. Kim jesteś?

– Kim?

– No w tym sensie… Bo ja jestem mieszańcem, tak. Oni są elfami, nad naszymi głowami latają smoki, a ty? Bo nie jesteś ani człowiekiem, ani wampirem, ani elfem, ani mieszańcem.

– Jestem czymś, co ma cząstkę każdego z wymienionych wyżej. W moich żyłach płonie smoczy ogień, potrafię władać magią, jak pradawny elf, współczuję i kocham seks, jak ludzie. Piję krew, jak wampir, mogę przez to być mieszańcem, lecz nim nie jestem. Jestem czymś, co ma w środku złote serce, my nimfy, posiadamy pewien dar… Jak to nazywamy: „Złotego Serca".

– Jesteś nimfą?! – Krzyknął zdumiony.

Odpowiedzią był stłumiony chichot.

– A co to za dar, o którym wspominałaś?

– Ty nic nie wiesz, wszystko w swoim czasie. Wokół ciebie krąży dziwna aura mocy. Czujesz to?

– Nie. – Pokiwał przecząco głową.

– Przepraszam, ale musisz już iść, jest późno, a jutro czeka cię kolejny dzień zmagań.

– Nie chce, chciałbym tu zostać, do rana, z tobą. Jesteś niewiarygodną osobą.

– Erilu, jesteś wybrańcem, musisz się szkolić.

– Wspomniałaś, że władasz magią, jak pradawny elf, czyli jesteś w stanie zabić ich mnóstwo na raz. Więc ty mogłabyś mnie szkolić.

– Przykro mi, ale twoim nauczycielem jest Hamilkar, nie ja. Idź już.

– Nie chcę. Chciałbym… A mogę chociaż cię pocałować?

– Spróbuj, jeśli ci się uda, to możesz mnie całować do woli.

Aaron zbliżał się niepewnym, chwiejnym krokiem. Nagle napotkał na opór. Wyczuł przed sobą postawioną ochronną barierę. Próbował ją złamać, lecz na nic. Była niewiarygodnie potężna. Od teraz miał przed sobą pewne zadanie.

– Złamię tą tarczę choćby nie wiem a wtedy będziesz moja, słodka.

Oddalił się, posyłając jej ostatnie ciepłe spojrzenie. Ta obdarzyła go uprzejmym uśmiechem i zniknęła w mgle.

Koniec

Komentarze

Dotrwałem tylko do pierwszych gwiazdek. Potem tylko przeczytałem wyrywki z tekstu.

Mnie jako przeciętnego czytelnika, który jest w stanie dużo znieść, do czytania zniechęciło:

>pełno dziwnych sformułowań - świadczy to o tym że tekst zamieściłeś z drogi bez ponownego przeczytania go.
Przykład; „(...)Wyznał druzgoczącą nim prawdę(...)". Słowo druzgotać nijak pasuje do kontekstu przez ciebie użytego, rzuca się to w oczy niczym kisiel ludojad na bananową kość. Zrozumiałeś aluzję?

>składnia - prawda nie jestem jakimś specjalistą (z w wszystkich wypracowaniach dostaję baty od polonistki za moją nieszczęsną składnię), ale;
„(...)Korzystając z chwili samotności Jamie, postanowił, zacząć pewien krępujący temat.(...)" wytłumacz mi co tutaj robią te przecinki? Nie wyglądało by to lepiej o tak;
„(...)Jamie korzystając z chwili samotności postanowił poruszyć pewien krępujący go temat.(...)",
albo nie zmieniając szyku zdania;
„(...)Korzystając z chwili samotności, Jamie postanowił zacząć pewien krępujący go temat.(...)"

>opisy - czytelnik nie jest od tego by je rozszyfrowywać, ty jesteś od tego by je klarownie napisać.
Przykładem jest opis Truatra; „(...)Były długie, masywne. Białe, wystające ostre niczym elficka stal kły. Ich świńskie oczka świdrowały, gdy tylko wyczuły zapach płynów ustrojowych i pędziły w tamtym kierunku. Były to straszliwe bestie, rozmiarom dorównywały młodym koniom. (...)".
Z tego co przeczytałem wyobraziłem sobie dziwaczną bestię. Był to, jamnik z łbem dzika, rzeczony jamnik był duży. W kłębie miał tyle co koń (nie kucyk tylko koń), więc sięgał mi mniej więcej do ramion. Ciało jego posiadało wyraźnie zarysowaną muskulaturę. Gdy wyczuł on wreszcie krew oczy zaczynały mu się kręcić jak świdry (nie w przenośni, dosłownie, wcale nie żartuję).
Myślę że nie coś takiego sobie wyobraziłeś wspominając o tych monstrach.

>kosmetyka tekstu - takie drobne przytyki.
    *opisy w dialogach nie powinny zaczynać się z dużej litery,
    *warto rozbijać tekst akapitami w miejscach do tego stosownych (np krótka przerwa w ciągłości akcji), pomaga to czytać,
    *jeżeli koniecznie już chcesz coś opisać nie związanego z akcją rób to w przypisach/nawiasach (daje to wrażenie uporządkowania).
Dobra koniec wyliczania. Co do fabuły, to krótko. Zrzucam ta na karb tego że nie przeczytałem poprzednich rozdziałów. Primo, nie ogarniam swym ograniczonym umysłem postaci. Secundo, nie lubię wampirycznego love story, a takie mam wrażenie po samym początku(o zgrozo wygadałem się, teraz wiesz czemu tak obszernie wytykam twoje błędy).

Tak na poważnie, to że piszesz jest krokiem porównywalnie wielkim do tego od Amstrong'a na księżycu. Rady z mojej strony.
&.Napisany tekst odkładamy na dzień, czytamy ponownie >> poprawiamy, znowu odkładamy na kilka dni >> znowu poprawiamy(czynność tę powtarzamy aż uznamy że opowiadanie nadaje się do pokazania ludziom) >> teraz możesz pokazać opowiadanie na światło dzienne.
&.Jeżeli coś opiszesz spróbuj sobie to wyobrazić. Już słyszę twoje słowa; „Niby jak twoim zdaniem napisałem ten opis?". Wyobrażasz sobie to zgodnie z swoim opisem, bez żadnych dodatkowych wyobrażeń, tak jakbyś czytał instrukcję.

Ufff. Wreszcie koniec. Była to subiektywna ocena z strony przeciętnego czytelnika.
Pozdrawiam.

Dzieki.
Jednak nie zgodzę się z tobą, bo prawda może druzgotać ;) Co do reszty - racja.
Tekst czytany i odkładany wielokrotnie i sprawdzany przez parę osób, widać jednak, że są tutaj osoby z większym doświadczeniem.
A!!!! I to żadne love story, w tym momencie poczułem się obrażony :P

druzgotać ndk IX, ~oczę a. ~ocę, ~oczesz a. ~ocesz, ~ocz, ~ał, ~any
rozbijać na drobne kawałki; kruszyć, tłuc, gruchotać, miażdżyć
Piorun druzgocze drzewo.
Spadające kamienie druzgotały wszystko po drodze.
przen. w imiesł. przymiotnikowym czynnym (zwykle w postaci: druzgocący) ogromny, straszliwy, przytłaczający
Druzgocący cios.
Druzgocąca klęska.
----------
Cytat ze słownika PWN.

Adażę, że bardzo się mną interesujesz? Czy to tylko złudzenie?

Nie, nie jestem osobą z większym doświadczeniem (wystarczy popatrzyć w profil).
@AdamKB ubiegłeś mnie też chciałem to wstawić.
Pamiętaj przeczytać i sprawdzić to nie to samo co przeczytać i wytknąć błędy. :)
Co do mojego stwierdzenia że to love story, powtarzam nie zdołałem przeczytać całości. Dodatkowo to 14 rozdział więc nie jestem zorientowany w fabule. I po ostatnie wątek miłosny poruszony, więc i tak love story w tle :D. Tego nie zaprzeczysz chyba.

Bez przesady, zawsze jest wątek miłosny, ale nie musi to być love sotry od razu, czyż nie? Więc proszę, jeżeli nie wiesz, to nie mów.

Dobra druzgocącą prawde ;P myliłem się

Nie ma się co obruszać, tylko się drocze. ;)

Po prostu mam pewne rzeczy, zachowania, które mnie mega irytują i już:P

Nowa Fantastyka