- Opowiadanie: Fasoletti - Rytuał

Rytuał

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Rytuał

1.

 

Jacek obrzucił nauczycielkę pełnym pogardy spojrzeniem. Nienawidził jej z całego serca, tak samo jak nienawidził przedmiotu, którego uczyła. Na sam dźwięk słowa matematyka dostawał mdłości. Te wszystkie wzory, skomplikowane obliczenia, wykresy, wszystko to sprawiało, że odechciewało mu się żyć. Zawsze uważał, że przeciętnemu człowiekowi w zupełności wystarczy jedynie znajomość tabliczki mnożenia. Bo do czego, na przykład, kolejarzowi potrzebne są sinusy i cosinusy? Po co strażakowi umiejętność wyliczenia pola graniastosłupa? Co piłkarza obchodzi, ile czerwonych kulek znajduje się w zbiorze zamkniętym „A”?

Pani Kowalska pobieżnie przeleciała wzrokiem po tablicy. Zmrużyła oczy, co zwykle nie wróżyło niczego dobrego. Jacek wstrzymał oddech.

– Niestety, Fajbusiewicz. Nie zaliczyłeś – zawyrokowała oschle.

Cyfry, które przed chwilą nabazgrał, zmieniły się w szczerzące kły demony, z satysfakcją patrzące na jego klęskę.

– Ale proszę pani! – zaprotestował. – W trzeciej gimnazjum mnie pani usadzi? Ja naprawdę się uczyłem, żeby to dzisiaj poprawić! Rodzice mnie zabiją!

– Fajbusiewicz, w szkole trzeba pracować przez cały rok. Cóż z tego, że pod koniec wbiłeś sobie do głowy kilka regułek i dwa wzory? Gdybym za tydzień wzięła cię do tablicy, z pewnością nie pamiętałbyś już nic. Matematyka uczy logicznego myślenia, chłopcze. Tu nie chodzi o wkuwanie na pamięć, ale o umiejętność rozwiązywania problemów. Ty nie potrafisz sobie poradzić z równaniem pierwszego stopnia. Nie mamy o czym rozmawiać. Do widzenia.

***

 

– Oblała mnie! Ta cipa mnie oblała! Wyobrażacie sobie?! – krzyknął Jacek do czekających za szkołą kolegów.

– Spoko, nie ty pierwszy i nie ostatni powtarzasz klasę. W drugiej „B” jest sporo fajnych dup, może uda ci się jakąś poderwać. – Maniek, długowłosy chudzielec ubrany w skórzane spodnie i ramoneskę, poklepał przyjaciela po ramieniu.

– Marne pocieszenie – odparł Jacek. – Przecież starzy mnie zajebią! Mogę się pożegnać z wakacjami nad morzem.

– Pierdol morze… – wtrącił się Seba, młodszy brat Mańka. – Co tam jest ciekawego? Mewy srają ci na głowę, stare babki z obwisłymi cyckami paradują nago po plaży… Chujnia z grzybnią.

Jacek spojrzał na niego spode łba. Seba był niskim, grubawym chłopcem o twarzy usianej masą pryszczy. Kompletne przeciwieństwo Mariana.

– Cały rok czekałem na ten wyjazd. A teraz poszedł się jebać! Kurwa, gdybym mógł, to ubiłbym tę spasioną szmatę taboretem! – Jacek zaczął wściekle tupać nogami niczym dziecko, któremu matka odmówiła kupna wypatrzonej na wystawie zabawki.

– A gdyby tak powybijać jej szyby? – Maniek zatarł dłonie.

Podniósł z ziemi spory kamień, po czym cisnął nim w stojący nieopodal znak stopu. Głośne brzdęknięcie rozeszło się po ulicy.

– Widzicie? Jestem jak Oczko z Daredevila. Nigdy nie chybiam!

– Tak? A ponoć jak pierwszy raz dupiłeś Klaudię, to zamiast do cipki włożyłeś jej w tyłek! – zakpił Sebastian, zanosząc się śmiechem.

Marian ze wstydu poczerwieniał jak burak.

– To było celowe – bąknął. – Chciałem spróbować anala.

– Pierdol, pierdol, będzie wiosna. Pomyliłeś dziury i tyle. Po tej akcji pewnie jeszcze przez tydzień miałeś gówno pod napletem.

– Dajcie se już siana – mruknął zdołowany Jacek.

Niespodziewanie Marian szturchnął go łokciem w brzuch.

– Słuchaj, mam zajebisty pomysł, jak odegrać się na Kowalskiej!

– Ta, ciekawe jaki. Pójdziesz do niej do domu, zgwałcisz ją, a na koniec zarżniesz czerstwym chlebem?

– To coś o wiele lepszego. Naślemy na tę kurwę ducha. Jak w zeszły weekend byłem z psem w lesie, znalazłem jedno zajebiste miejsce. Ponoć w czasie wojny AK-owcy odstrzeliwali tam kolaborantów. Niedaleko jest taki stary, opuszczony bunkier. W nim możemy odprawić rytuał. Ściągnąłem ostatnio z neta nieco materiałów na ten temat, a ze strony ezoterycznej zamówimy potrzebne rekwizyty. Co wy na to?

– Ty masz najebane pod sufitem – stwierdził Seba.

Maniek tylko dziwnie się uśmiechnął. Zgłębianie tajemnic czarnej magii od dawna było jego pasją. Z zapałem buszował po forach tematycznych, na których różni zapaleńcy wymieniali się zaklęciami, przedziwnymi rytuałami i sekretnymi formułami.

– Dlaczego nie? Zamawiaj, co będzie potrzebne. Jak skołuję kasę, to ci oddam – odparł Jacek.

Oczyma wyobraźni widział panią Kowalską rozerwaną na strzępy przez jakiegoś przybysza z zaświatów. Flaki oplatające żyrandol niczym łańcuchy choinkowe, fragmenty mózgu skapujące z sufitu, ściany mieszkania zbryzgane krwią. Perspektywa wykończenia nauczycielki sprawiła, że od razu wrócił mu humor.

– Zajebiście! – Marian cmoknął z zadowoleniem. – W takim razie jesteśmy umówieni. Kiedy wszystko skombinuję, napiszę wam esemesa.

 

 

2.

 

Dzień powoli chylił się ku końcowi. Ostatnie promienie zachodzącego słońca delikatnie muskały ściany starego, dwukondygnacyjnego bunkra, leżącego na skraju otoczonej gęstym lasem polany. Budynek był w kiepskim stanie. Ciężkie, stalowe drzwi, mające uniemożliwić nieproszonym gościom dostanie się do wewnątrz kompleksu, zżarła rdza. Zostały jedynie strzępy blachy, wiszące na czymś, co kiedyś było zawiasami. Całą konstrukcję porastał mech, maskujący lepiej niż najwymyślniejszy kamuflaż.

– Ja pierdolę! Ale to wielkie! – krzyknął Seba z zachwytem. – Tylko dlaczego mało kto wie o tym miejscu? Przecież można tu robić zajebiste imprezy! Wyobrażacie sobie? Chlanie i dupczenie do białego rana, w rytm hymnu Wermachtu, puszczonego ze starego gramofonu!

– To był polski bunkier, debilu. – Maniek sprowadził brata na ziemię. – A nikt tu nie przyłazi, bo ponoć jest nawiedzony. – Wskazał palcem pogrążone w ciemności wejście i ściszył głos. – Ktoś mi kiedyś mówił, że nocą dochodzą stamtąd odgłosy, od których wypadają włosy łonowe, a te na głowie stają dęba jak kutas.

Jacek parsknął śmiechem.

– Pieprzysz jak potłuczony.

– Uuuuuuuuu!!! – zahuczał mu do ucha Maniek. – Jestem duchem Adolfa! Przerobię cię na mydło!

Seba wyciągnął z plecaka tanie wino, o wdzięcznej nazwie „Sperma Szatana”.

– To jest to, co tygryski lubią najbardziej – westchnął.

Chłopcy w kilka minut opróżnili butelkę. Po niej następną i jeszcze jedną. W międzyczasie polana pogrążyła się w półmroku. Opary gęstej mgły spowiły okolicę.

– No to co, kurewki, zapraszam do mojego burdelu! – Maniek zamaszystymi ruchami rąk nakazał towarzyszom wejść do bunkra.

Sam pozostał jeszcze przez chwilę na zewnątrz, by oddać mocz. Tymczasem Sebastian z Jackiem, oświetlając sobie drogę kieszonkowymi latarkami, badali przedsionek.

– Patrz – Seba skierował snop światła na jedną ze ścian – nawet nie pobazgrane sprayem. Chyba naprawdę nikt tu nie przychodzi. Przejebane miejsce…

– No – mruknął tylko Jacek.

Przez jakiś czas czekali w milczeniu. Wyobrażali sobie, jak musiała wyglądać służba w takim obiekcie.

– Hej, dziewczynki! Show must go on! – bełkotliwy wrzask Mańka wyrwał ich z zadumy.

Chłopiec, zataczając się, wyrzucał na ziemię zawartość plecaka. Było tam wszystko, czego prawdziwy czarownik potrzebował do przyzwania ducha. Kreda, czarne świeczki, czerwona wstążka, stary widelec oraz postać pani Kowalskiej, wycięta ze zdjęcia klasowego.

– A teraz, najlepsze – szepnął z dumą w głosie.

Ku przerażeniu Jacka i Sebka, wydobył z kostki ludzką czaszkę.

– Tadam! – krzyknął.

Chłopcy oniemieli. Pierwszy odzyskał głos Sebastian.

– Podupczyło cię, człowieku? Skąd to wytrzasnąłeś? Ja pierdolę, przecież jakby to znaleźli przy nas niebiescy, to idziemy do paki za bezczeszczenie zwłok!

Marian wyszczerzył zęby w głupkowatym uśmiechu. Liczył, że zrobi na bratu i koledze wrażenie, ale ich reakcja przeszła jego najśmielsze oczekiwania. Poczuł się podbudowany jak nigdy. Był teraz kimś, panem sytuacji. Widok Jacka, wpatrzonego w czerep wybałuszonymi oczami, bąkającego pod nosem jakieś niezrozumiałe słowa – bezcenny.

– Pamiętasz jak opowiadałem, że byłem tutaj z Burkiem na spacerze?

Sebek twierdząco kiwnął głową.

– On to wykopał pod jakimś drzewem. Zobacz – odwrócił trofeum.

Czaszka była dziurawa.

– O kurwa. Ktoś strzelił mu w tył łba – ocenił fachowo Jacek, który nieco już ochłonął. – To pewnie jakiś szwab. Ten, jak mu tam, kolaborant.

– Dobra, koniec tego pierdolenia – skwitował rozmowę Maniek. – Trza brać się do roboty.

Gestem dłoni nakazał towarzyszom by się rozstąpili i oświetlili podłogę latarkami. Spojrzał na kompas, po czym kredą wykreślił na betonowej posadzce prawoskrętny pentagram, zaczynając, tak jak nakazywał rytuał, od wschodniego wierzchołka. Na rogach symbolu postawił świece, a w jego centrum czaszkę z przymocowanym do niej, za pomocą wstążki, zdjęciem pani Kowalskiej.

– Zwiążemy cipę z tym trupem na zawsze – wytłumaczył. – Będzie ją straszył i nawiedzał. Zobaczycie, najdalej za miesiąc zawiną ją w kaftan i wypierdolą do wariatkowa.

Gdy skończył, zapalił świeczki.

– Pogaście latarki – szepnął.

Przedsionek pogrążył się w półmroku. Długie cienie rzucane przez chłopców drgały niespokojnie wraz z płomykami świec, poruszanymi wiatrem hulającym po wnętrzu bunkra. Maniek wydobył z kieszeni kurtki pomiętą karteczkę.

– Przeczytaj to na głos – szepnął, podając ją Jackowi.

Chłopiec rozłożył zwitek. Przebiegł wzrokiem po tekście.

– Co to kurwa ma być? Po jakiemu to?

– Po łacinie – odparł Maniek. – Nie mów, że teraz stchórzysz. To już zaszło za daleko.

Jacek przełknął ślinę. Cała ta zabawa przestała mu się podobać. Alkohol już nieco wywietrzał mu z głowy, więc przytomniej oceniał sytuację. W końcu jednak się przemógł. Nienawiść do pani Kowalskiej była silniejsza niż strach. Jednym tchem wydukał formułę. Maniek podał widelec.

– Dźgnij zdjęcie i powiedz, czego jej życzysz.

Jacek nabił podobiznę na sztuciec.

– A żeby ci cipa zgniła! – palnął pierwsze co przyszło mu na myśl.

Chłopcy zamarli w oczekiwaniu. W bunkrze zapadła cisza, jak makiem zasiał. Słyszeli swoje przyspieszone oddechy, walenie serc, nawet kapanie wody gdzieś w głębi korytarza. Tańczący w obiekcie wicher wyśpiewywał upiorną, huczącą melodię. Jednak oprócz tych odgłosów, jakże typowych dla starych, opuszczonych budowli, do ich uszu nie dotarło nic więcej.

Spodziewali się potępieńczego wycia zwiastującego przybycie ducha z zaświatów, latających w powietrzu kamieni, wycia wilków, dziwnych kroków w oddali. Nic takiego się nie wydarzyło. Za to Jacek poczuł, jakby ktoś położył mu na piersi olbrzymi głaz. Do jego świadomości dotarło, że zrobił coś okropnego, że coś się zmieniło. Wszedł w konszachty z siłami, które powinny pozostać uśpione.

– Co ci jest? – zapytał Maniek, widząc jak jego kolega z trudem łapie oddech.

– Nic – odparł Jacek, ale głos miał słaby, jakby przytłumiony. – To już wszystko?

– Chyba tak. Tyle było w opisie rytuału. Teraz musimy jedynie zostawić świeczki by same się dopaliły.

– Spierdalajmy stąd – wycharczał Jacek.

– Myślę, że to dobry pomysł – poparł go Seba. – Zaczyna się tu robić kurewsko duszno. Jakby powietrze gęstniało.

– No to wio! – krzyknął Marian.

Cała trójka szybkim krokiem opuściła bunkier i udała się w kierunku domów.

 

 

3.

 

Rodzice Jacka już dawno spali. Chłopiec wmówił im, że idzie do Mańka pouczyć się matematyki, by po weekendzie jeszcze raz prosić panią Kowalską o możliwość poprawienia oceny. Inaczej za nic w świecie nie wypuściliby go z domu.

Kiedy wszedł do swojego pokoju, nawet nie zdjął ubrania. Było mu zimno. W dodatku dalej czuł dziwny ciężar na piersi. Położył się na łóżku i zawinął w koc. Kiedy tylko zamknął oczy, natychmiast zasnął.

 

Obudził go cichy jęk. Otworzył oczy. Zaskoczony stwierdził, że znajduje się w jakiejś celi. Wstał z drewnianej pryczy i zlustrował pomieszczenie. Przed sobą ujrzał otwarte drzwi. Najciszej jak potrafił, przeszedł przez nie. Stał teraz w długim korytarzu, oświetlonym migającymi żarówkami, które zwisały z sufitu na kawałkach kabli. Słyszał przytłumione postękiwanie, dochodzące jakby zza ściany. Niepewnym krokiem ruszył przed siebie. Bał się, ale wiedział, że czekanie niczego nie zmieni. Musiał znaleźć wyjście z tego dziwnego miejsca. By być pewnym, że nie śni, zamknął oczy i uszczypnął się kilka razy w rękę. Widział to na filmach, zwykle pomagało. Jemu jednak nie pomogło. Dalej stał na zimnej, betonowej posadzce tajemniczego budynku. Zaciekawiony, ale i nieco wystraszony, posuwał się powoli na przód. Tam, skąd dochodziły coraz głośniejsze jęki. Kolejne drzwi. Stalowe, wyglądające na bardzo ciężkie. Naparł na nie całym ciałem. Ku jego zdumieniu, ustąpiły bez problemu. Za nimi ujrzał kolejne pomieszczenie. Stół, na którym stało kilka kubków z gorącym napojem oraz talia kart. W rogu, w niewielkim piecyku, tliły się jeszcze szczapy drewna. Na przybitym do ściany wieszaku wisiały mundury. Nie potrafił rozpoznać do kogo należały. Przeszedł przez pokój i przystawił ucho do kolejnych drzwi, zza których dobiegały te dziwne dźwięki. Jakaś siła kazała mu je otworzyć, co natychmiast uczynił.

To, co za nimi ujrzał, zmroziło mu krew w żyłach. Rozpoznał przedsionek bunkra, w którym niedawno przyzywał z kolegami ducha. Na pokrytej kurzem podłodze leżała naga pani Kowalska. Była obwiązana sznurami jak baleron. Nad nią stał żołnierz ubrany w niemiecki mundur i wbijał jej między nogi przyczepiony do karabinu bagnet. Pani Kowalska wiła się z bólu niczym piskorz, otwartymi szeroko oczyma błagalnie wpatrywała się w swojego oprawcę. Ten jednak nie przestawał. Powoli, miarowo unosił broń, po czym opuszczał ją z ogromną siłą. Za każdym razem kiedy ostrze wchodziło w ciało, kilkakrotnie kręcił karabinem, jakby mieszał w wiadrze zaprawę murarską. Na posadzkę bryzgały strugi krwi. Jacek chciał wrzasnąć, ale głos uwiązł mu w gardle. Chciał coś zrobić, jednak ciało odmówiło posłuszeństwa. Nie mógł nawet zamrugać. Stał jak słup soli, obserwując upiornego żołnierza znęcającego się nad matematyczką. W pewnym momencie Niemiec zaprzestał maltretowania kobiety i spojrzał na Jacka. Widok twarzy pozbawionej skóry, spojrzenie pustych oczodołów sprawiło, że chłopiec popuścił w spodnie.

 

Obudził się zlany potem. Wstrząsały nim dreszcze. Wspomnienie snu było tak żywe, że jeszcze przez dobrych kilka godzin bał się wyściubić spod kołdry choćby czubek nosa. Zasnąć też już nie potrafił. Za każdym razem gdy zamykał oczy, widział te ziejące czernią oczodoły oraz bagnet oblepiony krwią i włosami łonowymi, poruszający się z góry na dół, niczym igła w maszynie do szycia, tyle, że w zwolnionym tempie. Leżał więc i wpatrywał się w pustkę, myśląc o wydarzeniach poprzedniego dnia.

Kiedy ktoś zapukał do drzwi, podskoczył jak oparzony. W gardle stanęła mu gula, uniemożliwiająca wypowiedzenie choćby jednego słowa. Oczyma wyobraźni widział niemieckiego żołnierza bez twarzy, wchodzącego bezgłośnie do pokoju, unoszącego zakrwawioną broń do ciosu.

– Jacek, do cholery, ile będziesz się wylegiwał? Śmieci ktoś musi wyrzucić! – krzyk matki sprowadził go na ziemię.

Poczuł ulgę. Stwierdził, że to co zrobili z Mańkiem i Sebą, zbyt mocno wryło mu się w pamięć i dlatego miał koszmary. Chciał wstać, jednak gdy tylko postawił nogi na podłodze, te ugięły się pod nim. Zaskoczony, runął na łóżko. Nadal trząsł się jak w febrze.

– Chyba jestem chory, mamo… – odparł.

Nie poznał własnego głosu. Był chrapliwy i dziwnie przytłumiony, jak po przepiciu. Matka weszła do pokoju.

– Ty leniu śmierdzący, ja ci… – nie dokończyła.

Widok bladego jak ściana, drżącego z zimna syna sprawił, że złość uszła z niej błyskawicznie. Przyłożyła Jackowi dłoń do policzka.

– Jezus Maria, ty jesteś rozpalony! Ubieraj się, jedziemy do lekarza!

 

 

4.

 

Grypa. Jacek skrzywił się. Co najmniej przez tydzień będzie musiał leżeć w łóżku i łykać antybiotyki, zamiast imprezować z kolegami. Choroba była mu wybitnie nie na rękę. Zastanawiał się tylko, jakim cudem zaraził się o tej porze roku. Wirus grypy uaktywniał się z początkiem jesieni, a była dopiero końcówka czerwca. Czyżby zawiało go w bunkrze? Stwierdził, że nie będzie wnikać. Stało się, trudno. Naciągnął kołdrę pod sam nos i zamknął oczy. O krwawym śnie już całkiem zapomniał. Zmęczony i osłabiony gorączką pozwolił, by Morfeusz powiódł go do swej krainy.

 

Tym razem nie pamiętał koszmaru, który sprawił, że obudził się z krzykiem. Serce waliło mu jak młot, a po plecach spływały strużki potu. Wystraszona matka wpadła do pokoju sprawdzić co się stało.

– Coś ci się śniło, już dobrze – powiedziała, przykładając Jackowi dłoń do czoła.

Było gorące. Podała synowi tabletkę Apapu, po czym pobiegła do kuchni przygotować kilka zimnych kompresów z gazy, na wypadek, gdyby pigułka okazała się za słaba.

Jacek patrzył w sufit nieobecnym wzrokiem. Oddychał szybko i chrapliwie, jak po wyczerpującym biegu. Jakiś wewnętrzny głos mówił mu, że stało się coś złego i że to on jest temu winien. A może to tylko omamy? Przecież przy gorączce człowiek widzi i słyszy najróżniejsze rzeczy.

 

Dwa dni później odwiedzili go Seba z Mańkiem. Po ich minach od razu wywnioskował, że będą kłopoty. Marian ściskał w dłoni najnowszy numer lokalnej gazetki.

– Mamy przejebane – powiedział grobowym głosem, podając ją Jackowi.

Na pierwszej stronie widniał napisany dużymi, czerwonymi literami nagłówek: „Sataniści zbezcześcili zwłoki”.

– O kurwa! – mruknął Jacek, szybko czytając artykuł. – Ale chyba nie jest tak źle. Nic nie piszą na temat fotki Kowalskiej, więc pewnie jej nie znaleźli. Może wiatr ją gdzieś zwiał, albo coś…

– To nie wszystko – dodał Seba. – Kowalska nie żyje.

Jackowi momentalnie zrobiło się słabo.

– Jaja sobie robicie? – zapytał, obrzucając kolegów podejrzliwym spojrzeniem. – Jeśli to jakiś kurwa żart, to naprawdę nie jest śmieszny w tym momencie.

Marian skrzywił się.

– Nie, żaden żart. Znaleźli ją wczoraj, w mieszkaniu. Rak jajników. W jedną noc wpierdolił tę szmatę tak, że ważyła o połowę mniej. Podobno między nogami miała jedną, wielką ranę, jakby ktoś żgał ją po cipie jakimś nożem, czy czymś.

Jacek zbladł. W jego głowie rozbrzmiały słowa, które wypowiedział dźgając widelcem zdjęcie matematyczki. Pomyślał, że chciałby aby to wszystko okazało się tylko złym snem. I wtedy przed oczyma stanął mu obraz niemieckiego żołnierza bez twarzy, rozpruwającego bagnetem panią Kowalską.

– Pojebało cię, Jacek? – spytał Maniek, ze zdziwieniem patrząc, jak jego przyjaciel zaczyna płakać. – Przecież nie znosiłeś tej suki.

– Kurwa, człowieku, to myśmy ją zabili! – jęknął Jacek, zalewając się łzami.– Jesteśmy mordercami, wezwaliśmy go, a teraz on przyjdzie po nas!

– Podupczyło ci się w głowie! Kto po nas przyjdzie? O czym ty bredzisz? – Seba złapał Jacka za ramiona i potrząsnął nim z całej siły.

Ten spojrzał na przyjaciela nieobecnym wzrokiem.

– Ten Niemiec bez twarzy. Ten, którego czaszki użyliśmy do wezwania ducha. Pozabija nas tak, jak zabił Kowalską.

Sebastian z Marianem popatrzyli na Jacka jak na wariata. Maniek popukał się w czoło.

– Masz gorączkę chłopie. Wyśpij się, wypoć, zwal konia i przestań pierdolić głupoty, bo normalnie mnie osłabiasz taką gadką. Skąd ty żeś tego Niemca wytrzasnął? Filmów się naoglądałeś? To wszystko to czysty przypadek. Miała raka, a rak potrafi zabić człowieka w przeciągu kilku dni. Lepiej się martw, żeby nie pokapowali, że to my odprawiliśmy w bunkrze rytuał, bo będziemy mieli o wiele bardziej przedupczone niż gdybyśmy spotkali tego twojego szwaba. Choć Seba, dajmy mu odpocząć, bo najwyraźniej chłopak jest przemęczony.

– Siema – mruknął Sebastian, po czym obaj wyszli.

Jacek został sam.

 

5.

 

Wyrzuty sumienia nie dawały mu spokoju. Leżał, wpatrzony w szare niebo za oknem, rozmyślając o tym co zrobił. Przyczynił się do śmierci człowieka. Nie zabijaj – tak brzmiało piąte przykazanie. Jacek je złamał. Zabił. Nawet, jeśli nie własnymi rękami, to z pomocą sił z tamtego świata, które sam sprowadził. Ten żołnierz bez twarzy, kim mógł być? SS-manem, mordującym bez litości wieśniaków z okolicznych wsi? A może tajnym agentem Wermachtu, zdekonspirowanym i rozstrzelanym przez żołnierzy Armii Krajowej?

Poczuł przemożną potrzebę pójścia do spowiedzi. Czy jednak uzyskałby rozgrzeszenie? Czy jeśli wyjawi księdzu co zrobił, demon zostawi go w spokoju? Co do tego nie mógł mieć pewności. Aby odgonić natrętne myśli, włączył telewizor. Na jednym z kanałów nadawano właśnie program o Oświęcimiu. Prezenter opowiadał o torturach, jakim Niemcy poddawali ciężarne żydówki. Jedną z nich było dźganie bagnetem w brzuch kobiety i wyrywanie płodu. Jackowi włosy na głowie stanęły dęba. Natychmiast zmienił stację. Jedynka, dwójka, trójka – na wszystkich leciało to samo!

Chciał wyłączyć odbiornik, jednak pilot przestał działać. Jak oparzony wyskoczył spod pościeli i wyciągnął wtyczkę z kontaktu. Telewizor grał dalej. Jacek zwalił się na łóżko. Zaczął płakać, bić pięściami w kołdrę i głośno się modlić.

– Wieczne odpoczywanie racz im dać Panie, wieczne odpoczywanie racz im dać Panie, wieczne odpoczywanie racz im dać Panie… – powtarzał jak mantrę.

Łudził się, że to pomoże. Że duch, w intencji którego wypowiadał te słowa, zlituje się i odejdzie.

Nagle w drzwiach wejściowych szczęknął klucz. Odbiornik zgasł. To matka wróciła z pracy.

– Jak się czujesz, kochanie? – zapytała, wchodząc do pokoju.

Chłopiec spojrzał na nią czerwonymi od płaczu oczyma.

– Chyba mam zapalenie spojówek – wyjąkał.

Miał nadzieję, że dzięki temu zdoła jakoś wytłumaczyć, czemu wygląda jakby cały dzień przeryczał. Matka łyknęła haczyk.

– To pewnie od tej telewizji – stwierdziła. – Powinnam mieć gdzieś świetlik. Zaparzę ci, to sobie położysz na powiekach. A jak do jutra nie przejdzie, odwiedzimy okulistę.

Kiedy wyszła, odetchnął z ulgą. Zamknął oczy i spróbował zasnąć, jednak natrętne myśli o Kowalskiej napływały mu do głowy nieprzerwanym strumieniem.

– Zabiłeś ją! To twoja wina! Jesteś mordercą! A teraz on przyjdzie i po ciebie! – dziwny, metaliczny głos rozbrzmiewał w jego umyśle. Jacek dostał gęsiej skórki.

Czemu się na to zgodził? Dlaczego przystał na propozycję Mańka? Tak, to wszystko przez Mańka. To on był pomysłodawcą tego przeklętego rytuału i to on powinien teraz być dręczony wyrzutami sumienia.

– To twoja wina! To twoja wina! To twoja wina! – głos nie dawał chłopcu spokoju.

Jacek po raz trzeci tego dnia, zapłakał. Łzy wielkie jak ziarnka grochu ciekły mu po policzkach i skapywały na kołdrę.

– Nie chciałem, kurwa, ja naprawdę nie chciałem – łkał, szarpiąc włosy na głowie.

Nawet nie wiedział, kiedy zasnął. Matka, która chwilę później weszła do pokoju z wacikami nasączonymi naparem ze świetlika, okryła syna kocem.

 

 

6.

 

Te oczodoły. Puste, ziejące czernią oczodoły. Jacek wpatrywał się w nie z przerażeniem. Mógłby przysiąc, że Niemiec uśmiechał się do niego z satysfakcją, choć było to przecież niemożliwe. Nie posiadał na twarzy skóry ani mięśni, więc jakakolwiek mimika była wykluczona. Miał za to coś innego – ogromny, kamienny kafar, jakiego niewolnicy z obozów koncentracyjnych używali do wbijania w ziemię pali, na których rozciągano później drut kolczasty.

Na stole operacyjnym, stojącym w głębi pomieszczenia, leżały dwie zakneblowane postacie. Ich kończyny za pomocą pasów przymocowano do blatu. Jacek dokładniej przyjrzał się nieznajomym i nagle serce zamarło mu w piersi. Rozpoznał Mańka i Sebastiana. Ogarnęła go wściekłość. Chciał skoczyć na żołnierza, by zatłuc go gołymi rękami, jednak tak jak poprzednim razem, nie mógł się poruszyć. Był sparaliżowany. Obserwował biernie, jak upiór podchodzi do stołu i unosi młot ponad głowę. Jak z ogromną siła uderza w nogi chłopców. Trzask miażdżonych kości odbił się echem od kamiennych ścian celi. Krew trysnęła na mundur. Seba i Maniek wili się jak węże, jęczeli, próbowali wypluć kneble, ale nie byli w stanie. Po kilku ciosach ich golenie oraz stopy wyglądały, jakby ktoś przepuścił je przez maszynkę do mięsa. Jedna szkarłatna miazga.

 

Ze snu wyrwał go dźwięk dzwonka telefonu. Po omacku sięgnął po leżącą na biurku komórkę. Nie znał numeru, ale odebrał.

– Jacek, tu mama Sebastiana! – głos kobiety łamał się. – Chłopcy… chłopcy mieli wypadek. Są w szpitalu. Jesteś ich najlepszym przyjacielem, dlatego dzwonię, żeby cię poinformować. Rozbili się samochodem, jest z nimi naprawdę źle, właśnie są operowani. Jeśli… Jeśli chcesz, to zadzwoń jutro, powinnam wiedzieć coś więcej. Do widzenia.

Do Jacka jeszcze przez dobrych kilka minut nie dochodziło to, co usłyszał. Jednak kiedy w końcu dotarło, wyskoczył z łóżka i ubrał się na chybcika. Sebastian często podkradał rodzicom auto, ale zawsze jeździł ostrożnie. Był dobrym kierowcą, choć z racji młodego wieku nie miał jeszcze uprawnień. Nie mówiąc nic zajętej gotowaniem obiadu matce, Jacek wybiegł z domu. Pędził w stronę szpitala jak szalony, robiąc jedynie krótkie przerwy na złapanie oddechu.

 

***

 

Pani Cielecka, matka chłopaków, siedziała na korytarzu i zanosiła się płaczem. Twarz miała ukrytą w dłoniach. Dookoła niej stało kilka innych osób, których nie Jacek nie znał.

– Dzień dobry – wyszeptał, podchodząc do nich.

Obrzucili go podejrzliwym spojrzeniem.

– Czego tu chciałeś? – zapytał starszy mężczyzna, ubrany w roboczy kombinezon utaplany farbą.

Widać było, że przyszedł tu prosto z pracy.

– To Jacek, przyjaciel chłopców, tato – wyjąkała pani Cielecka. – Sama do niego zadzwoniłam.

Jacek uśmiechnął się krzywo.

– Co z Marianem i Sebkiem? – słowa z trudem przechodziły mu przez gardło.

Staruszek zmrużył oczy.

– Nie wiem, czy powinieneś tu być młodzieńcze, ale skoro Halina sama cię sprowadziła, to chyba mogę powiedzieć. Marian z Sebkiem są w bardzo złym stanie. Wjechali w drzewo. Obaj mają zmiażdżone nogi – tu obejrzał się na ich matkę, pocieszaną i tuloną przez pozostałych członków rodziny.

Nachylił się do ucha Jacka. Wziął głęboki wdech.

– Prawdopodobnie już nigdy nie będą mogli chodzić – wyszeptał drżącym głosem.

Jacek poczuł, że robi mu się niedobrze. Podbiegł do najbliższego kosza na śmieci, nachylił się i zwymiotował. Przez kilka chwil targały nim torsje. Dziadek chłopaków położył mu dłoń na ramieniu.

– Rozumiem jaki to dla ciebie szok – rzekł łamiącym się głosem.

Jacek spojrzał na niego czerwonymi od łez oczyma. Tego była za wiele. Nie wytrzymał.

– Nic kurwa nie rozumiesz, nic… – wydukał.

Odtrącił rękę staruszka, po czym nie oglądając się za siebie zbiegł po schodach, do wyjścia.

Na dworze było szaro. Ciemne, burzowe chmury przesłoniły słońce. Z oddali dochodziły grzmoty odbijające się echem od ścian kamienic. Jacek pędził przed siebie na złamanie karku. Ludzie których potrącał klęli na niego, grozili pięściami, ale nie zwracał na nich uwagi. Wpadł do pierwszego lepszego sklepu monopolowego.

– Pół litra najtańszej wódki – wycharczał, sapiąc.

Sprzedawczyni zmierzyła go wzrokiem od stóp do głów.

– A dowodzik jest?

Powalił ją ciosem w nos, chwycił pierwszą z brzegu butelkę, po czym wypadł ze sklepu. Kierował się w stronę pobliskich górek, leżących nieco za miastem. Swojego czasu zaczęto tam budować kanalizację, ale zabrakło funduszy i prace wstrzymano. Po inwestycji pozostały jedynie ogromne, betonowe rury wkopane w ziemię, przebiegające pod nasypem kolejowym. Jacek ukrył się w jednej z nich. Dysząc ciężko wyciągnął flaszkę. Odkręcił nakrętkę. Duszkiem upił kilka łyków. Gorzała paliła w gardło, ale nie zwracał na to uwagi. Musiał coś zrobić, żeby zapomnieć, stłumić wyrzuty sumienia. Sumienia, wciąż podsuwającego mu obrazy dźganej bagnetem pani Kowalskiej oraz okaleczanych Sebastiana i Mańka. W głowie słyszał chrzęst gruchotanych kości. Jęki przerażonych kolegów przyprawiały go o gęsią skórkę. Po raz kolejny przyłożył butelkę do ust i wychylił. Niewiele brakło, by zwymiotował. Nie nawykł do tak szybkiego picia. Jednak zaczynał już czuć przyjemne mrowienie w dłoniach, co było dobrym objawem. Kilkoma potężnymi haustami dokończył trunek. Myśli zaczęły przepływać przez jego umysł w zwolnionym tempie. W uszach szumiało, a obraz rozmywał się. Niespodziewanie dostrzegł coś kątem oka. Jakiś ruch w głębi rury, cień, zbliżający się z każdą sekundą. Pchany nieznanym impulsem, z trudem wypełznął na zewnątrz. Czyżby szczur? Na pewno szczur. Ale szczury gryzą, mogą zarazić groźnymi chorobami. Od szczurów lepiej trzymać się z daleka. Wstał. Spojrzał przed siebie. Cały świat wirował. Prześwitujące zza chmur słońce rozdwajało się, tak samo jak słupy trakcji kolejowej czy drzewa. Zgiął się w pół. Zaczął rzygać. Organizm przestał przyjmować alkohol. Niespodziewanie ktoś z całej siły kopnął go w plecy. Chłopak zatoczył się i wymachując rękami jakby latał, runął twarzą w zwróconą przed chwilą zawartość żołądka. Ktoś butem przewrócił go na wznak. Kiedy Jacek otworzył oczy, zamarł z przerażenia. Ujrzał stojącego nad sobą żołnierza bez twarzy, wznoszącego ponad głowę karabin uzbrojony w bagnet. Chciał wrzasnąć, ale nie zdążył. Ostrze zagłębiło się w jego klatce piersiowej, przebijając serce.

 

Gdyby prawdą było, że na siatkówce umierającego człowieka pozostaje odbicie tego, co widział w chwili śmierci, badający zwłoki Jacka kororner ujrzałby ziejące czernią oczodoły oraz białą czaszkę, okrytą czapką z orłem stojącym na okręgu w który wpisano swastykę.

 

Jako przyczynę zgonu chłopca podano niewydolność serca, spowodowaną nadmierną ilością spożytego alkoholu.

Koniec

Komentarze

Zaintrygował mnie już pierwszy akapit, bo to jakbyś pisał o mnie :P Historia nie jest jakaś odkrywcza: nastolatkowie, nazi-duch, seans spirytystyczny i kara za zabawę z czarną magią, ale zupełnie mi to nie przeszkadza. Bardzo dobrze skonstruowany tekst, czerpiący z ogranych motywów.

Nooo, dobre! Co prawda szablon, ale bardzo dobrze napisany. Przeczytałem jednym tchem.
Podoba mi się też morał. Mądry tekst. Są rzeczy, którymi lepiej się nie bawić. Wszystko ma jakiś skutek- dobry lub zły.
Naprawdę jestem pod wrażeniem.
Ode mnie 6

Dzięki :). Oczywiście, że to szablon. Chciałem wypróbować się w czymś, co chociaż trochę przypomina horror, a nie wulgarne gore, dlatego wolałem użyć szablonu, niż przekombinować.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Dla mnie takie sobie. Bardzo szablonowe, ale technicznie może być. Strasznie wulgarne miejscami, ale rozumiem, że specyfika bohaterów tego wymaga. Tylko ten Morfeusz ni w pięć ni w dziewięć. Raz, że sam frazes jest troszkę oklepany, ale ogólnie jeszcze uchodzi. Natomiast kompletnie nie pasuje do stylistyki tego tekstu

Napisałeś świetny tekst. Wciągnął mnie od pierwszego akapitu. Szablon, jak szablon, ale uważam że dobrze się czyta, i to jest najważniesze. Za klimat, za dialogi, za styl, za bohaterów, za świat opowiadania i za wykonanie, masz ode mnie 6. Naprawdę dobra robota.

Pozdrawiam

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Poprostu cudo. Przeczytałem jednym tchem. Napięcie, szybko biegnąca akcja.

Muszę się jednak do jednego przyczepić, a mianowicie do części 5. Przez cały czas akcja toczy się szybko, a w tym fragmencie zaczynalo mi się jakoś dłużyć. Troszeczkę. Jednak tekst w żaden sposób ta tym nie traci. Może nawet zostało to zaplanowane, żeby czytelnik na chwilę odetchnął? Jeżeli tak, to sorry.

Ale naprawdę świetna robota. Ode mnie masz również 6.

Pozdrawiam

Tylko ten Morfeusz ni w pięć ni w dziewięć.

Kurde, tak myślałem, że może to nie grać, ale nie miałem innego pomysłu jak uniknąć powtórzenia. Ale niech zostanie, ku przestrodze dla innych.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

nie miałem innego pomysłu jak uniknąć powtórzenia

Moim zdaniem napisanie, że po prostu zasnął nie stanowi w tym miejscu żadnego problemu. Nie masz tego czasownika nigdzie w okolicy; tylko rzeczownik "sen". Można tez napisać, że zapadł ciepłą pościel, czy coś takeigo, albo że zostawił te zmartwienia na dzień następny.

Podczas czytania tego opowiadania komputer mi się zrestartował! Muszę powiedzieć, że się trochę przestraszyłem! Później, od momentu rzucenia klątwy przez Jacka, było już przewidywalnie. Tzn od razu przyszedł mi do głowy rak macicy.
Hitlerowiec gwałący kobietę bagnetem - to było mocne. I to porównanie: "rytmicznie jak maszyna do szycia". Z tego co wiem o horrorze, to udane opowiadanie. Tylko elementu zaskoczenia w nim brakuje.

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Jest ok. Fajnie się czyta, ale fabularnie... taki slasher w pigułce.

Pozdrawiam.

Przeczytałem. Zaskakująca zmiana poetyki ... Na bardziej dojrzałą, moim zdaniem, i o wiele lepszą. I tak trzymać i dopracowywać. 
Opowiadanie chyba jest nieco przegadane. I za dużo w nim oczywistości. Za mało elemntów zaskoczenia. Wszystko idzie jak po sznurku do spodziewanego finalu. To minus. A gdyby tak wziąć całą opiwieść "w nawias " i przedstawić na zakończenie jako majak senny, ale tak nie do końca, żeby czytelnik pozostal w niepewności ? 
Przydałoby się też trochę skrótów.
Jeden szczegól jest sfuszerowany - drzwi pancernych w bunkrze nie mogla zjeść  rdza. Nie ta stal. Już o wiele prędzej wycieliby je złomiarze. Podobnie jest z kopułami pancernymi  Ale to szczegół  bez znaczenia.
Na pewno ambitna i w sumie udana próba.

Nie czytałem Twoich wszystkich opowiadań. Niektóre podobały mi się bardziej, inne mniej. "Rytuał" podoba mi się chyba najbardziej.
Pozdrawiam

Mastiff

Jakby kogoś interesowało mojez danie, to ja mam takie dwa ulubione teksty Fasolettiego, które "dodałem" do Ulubionych, a mianowicie: "Ciąg niesamowitych zdarzeń" i Ten oto "Rytuał". Nie to, żebym sie podlizywał, ale... no... tak, właśnie. Gdybym przeczytał więcej, Ulubionych pewnie różnież byłoby wiecej. No i powiem jeszcze raz: "Rytuał" jest naprawdę wyśmienity!!!

Miło słyszeć, że tak się podobało pomimo faktu, że nic jakiegoś super odkrywczego w tym nie ma :)

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Pozwolisz, że zacytuje tutaj fragment (ekhem) własnej wypowiedzi na temat tego tekstu, lecz w innym wštku: I pozwolę sobie tutaj zacytować pewnego pana, który na pewnej ksišżce umieœcił pewnš recenzję, którš pozwolę sobie tu przytoczyć i trochę zmienić:

"Wartoœć „Rytuału” nie kryje się bowiem w oryginalnej scenerii, lecz w tym, co autor z tym wszystkim zrobił i jak to zrobił."

Świetny tekst! Zasłużone 6 :)

Przyzwoicie, ale nic poza tym. Fabuła taka typowa dla nastolackich horrorów typu "Oszukać przeznaczenie". Ni ziębi, ni grzeje, choć pierwsze dwe sceny z żołnierzem faktycznie zrobiły na mnie wrażenie, ale ja ogólnei jestem wrażliwa na brutalne sceny.
Mam jedna uwage techniczą: Twoi bohaterowie raz posługują sie dziwnym językiem - raz rzucajatyle przekleństw, ile sie da, by po chwili wypowiadać się piękną, literacka polszczyzną. Mnie osobiście to drażniło. To niedopatrzenie, czy faktycznie młodzież teraz się tak wypowiada?

www.portal.herbatkauheleny.pl

Znaczy nie raz się posługują, tylko w całym tekście, jakiś mi się chochlik w powyższy komentarz wkradł :)

www.portal.herbatkauheleny.pl

Chyba jednak moje niedopatrzenie.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Dobry tekst, jak zacząłem, tak nie potrafiłem przestać. Może faktycznie miejscami zbyt wulgarny, ale jest to usprawiedliwione charakterami bohaterów. Rozmowa chłopaków na początku wypisz, wymaluj to, co słyszę, przechodząc obok gimnazjum w moim mieście. Lekko napisane, choć traktuje o "ciężkich" sprawach. No i ma morał. Duży plus. Dałbym piątkę, ale jeszcze nie mogę.

Pozdrawiam,
nithiel 

Witaj!

"Przyzwoicie, ale nic poza tym. Fabuła taka typowa dla nastolackich horrorów typu "Oszukać przeznaczenie". Ni ziębi, ni grzeje, choć pierwsze dwe sceny z żołnierzem faktycznie zrobiły na mnie wrażenie, ale ja ogólnei jestem wrażliwa na brutalne sceny.
Mam jedna uwage techniczą: Twoi bohaterowie raz posługują sie dziwnym językiem - raz rzucajatyle przekleństw, ile sie da, by po chwili wypowiadać się piękną, literacka polszczyzną. Mnie osobiście to drażniło. To niedopatrzenie, czy faktycznie młodzież teraz się tak wypowiada?"

To komentarz Suzuki M., która wyraziła w nim wszystko to, co chciałbym powiedziec o tym tekście. Podobał mi się na tyle, żebym postawił 5, ale nie na tyle, żeby jakoś na dłużej wrył mi się w pamięć.

Pozdrawiam
Naviedzony

P.S. Lubię Twoją bezkompromisowość w dialogach i brutalności opisów.

Fasoletti, widzę w tym Twoją obsesję, którą obrabiasz sumiennie: motyw zemsty, wywoływanie ducha, walka z siłami nieczystymi, a do tego humor - wiesz o tym - rubaszny i nie dla każdego (ale mnie pasuje). Ludzie komentujący ten tekst mają rację: szablon to jest i można przyczepić się do języka, który "faluje", od potocznych bluzgów po eleganckie frazy. Ale - zmierzam do puenty - to jest niesamowite, że Ty zawsze dojeżdżasz z tekstem do końca, który nie rozczarowuje. Jesteś - uwaga, będzie metafora - jak taki piłkarz brazylijski sprzed niemal stu lat, Garrincha, którego zwali "Pająk", bo jak biegł z piłką, to wyglądało, że zaraz się wywali, sam sobie nogi podetnie, gdzieś mu te kończyny na boki latały (na YouTube można obejrzeć), a on i tak zawsze wszystkich okiwał i gola strzelił. Coś takiego, mam wrażenie, jest z Twoim pisaniem. I to doceniam. I dlatego jesteś w "NF" 2/2012. I nie puchnij mi tu z dumy, tylko pisz dalej. :)
Gratuluję i pozdrawiam.  

Dzieki Jakubie za komentarz :)

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Fasoletti - twoje pióro nabrało kolorów! Gratuluję. Będę się teraz wszystkim chwalił, że znam gościa (co z tego, że tylko przez Internet), którego drukują. :-)

Nie wiem, czy jest się czym chwalić :P

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Cześć, Fasoletti, przeczytałem tekst i muszę przyznać, że było bardzo miło; nie jesteś geniuszem, ale ciekawa opowieść. Tylko bohaterowie... straszni żule, klną może trochę za bardzo i opowiadają zbereźne rzeczy o "analu" i tym podobne. Mimo to, daję pięć, bo jest nawet niezłe.

Pozdrawiam i życzę dalszych powodzeń.

"Straszni żule", bo klną i opowiadają zbereźne rzeczy o analu? o.0 Co Ty człowieku na studiach nie byłeś? :D

Nowa Fantastyka