- Opowiadanie: potworzyna - Święta wojna

Święta wojna

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Święta wojna

– Hej, Święty! Nadpływają! – megafon zgrzytliwie odzywa się w ciemnym pokoju.

Święty wstaje na równe nogi. W pośpiechu wciąga wielkie buty, dopina drugą szelkę. Nie zaprząta sobie głowy koszulą czy kurtką – nie ma na to czasu! Spieszy na mostek. Ciężkie, szybkie kroki łomocą w wąskim korytarzu. Nagle światełka – małe, punktowe – zgasły i zapaliły się na nowo.

– Te cholerstwa są coraz bliżej… – mruczy pod wąsem i pędzi dalej. – Jestem na to wszystko za stary…

W końcu jest na miejscu. Czeka z niecierpliwością, aż właz się otworzy. Niby szybko, ale wciąż za wolno. Nareszcie! Wmaszerowuje do głównej komory dowodzenia.

– Melduj! – żąda.

Siedząca przy radarze dziewczyna rzuca mu szybkie spojrzenie.

– Te skurczybyki nie chcą sobie odpuścić. Namierzyły generatory i walą w nie tymi pustymi łbami aż huczy. Jeśli tak dalej pójdzie, zasilanie szlag trafi. A wtedy nie pociągniemy za długo.

– Otwórz. – Święty już dawno nauczył się oszczędzać słowa.

– Tak jest. – mówi druga z dziewczyn, ta, która siedzi przy pulpicie. Wciska guzik i powieka, zasłaniająca ogromny bulaj, rozchyla się na głębinową ciemność. Ale ta pustka za kilkumetrowej grubości szkłem to tylko pozory. Święty podchodzi do szyby i wpatruje się z natężeniem w mrok.

– Światła. – mówi.

-Tak jest. – dziewczyna przy pulpicie wszystko łapie w lot. Jest z niej dumny. Światła w komorze bledną. I w końcu je widzi. Tu kawałek olbrzymiej jak żagiel płetwy; tam łuska, rozmiarów pawęża; tutaj znów wąs, wijący się przy paszczy. I oko – bez powiek, o bezmyślnym wyrazie, zagląda przez bulaj do środka. Otwierające się i zamykające skrzela tworzą wiry. Nie widzi tego, ale wie, że tak jest. Już nie raz stawał do walki przeciw tym lewiatanom z piekielnych głębin, bezmyślnym, pragnącym zemsty, upartym, wiecznie głodnym.

– Impuls.

– Święty, to może zbyt nadwyrężyć zapasy energii. Może…

– Impuls. – nigdy nie tolerował niesubordynacji.

– Tak jest, Święty.

Oświetlenie komory przygasa. A impulsy świetlne mkną wzdłuż delikatnych nitek światłowodów, falujących na zewnątrz jak macki polipów. I mrok nie jest już mrokiem. Z ciemności wyłaniają się szare, potworne cielska, ślizgające się na lodowatych prądach oceanu. Teraz, zaniepokojone nagłą jasnością, biją ogonami, rzucają łbami. Błyskają wyłupiaste ślepia i kolorowe łuski.

Nie jeden, nie dwa. Setki. Kilka lewiatanów i cały narybek, który jest w stanie przetrwać w tych warunkach. Duże i zdeterminowane, zahipnotyzowane wielorybią pieśnią karpich bóstw. Niedługo zdechną – zamarzną, skończą na talerzu Świętego i jego trupy. Ale nie wycofają się, bo mają zbyt krótką pamięć, by rozumieć, że to wszystko jest bez sensu. Impulsy zniknęły. Ciemność wraca na swoje miejsce.

– Pływaki gotowe?

Naprzód występuje trzecia dziewczyna. Piękność o dzikim spojrzeniu, jego zbrojmistrzyni, boginka wojny.

– Tak, Święty. Elfy czekają na komendę do wypłynięcia. Najwyższy czas, bo kończą nam się konserwy.

Święty pochyla lekko głowę na znak aprobaty, oszczędny tak w pochwałach, jak i w słowach.

– Niech rusza Comet i Blitzen, Dancer i Prancer. Reszta czeka w odwodzie. Przygotuj też Rudolfa.

– Vixen też ruszy w bój.

– Nie dziś. – rzuca okiem na kalendarz. Dziś przypada apogeum. Niedługo powinno być lepiej, ale…

– Spróbuj mnie zatrzymać. – warczy ta najbardziej waleczna, najmłodsza z tych, które wykupił dawno temu, tak dawno temu, całe wieki temu…

– Odłącz Vixena.

– Vixen odłączony. – potwierdza ta średnia przy pulpicie, choć robi to z wahaniem. Najstarsza nie odrywa wzroku od radaru. Starsze wychował lepiej.

– Papo! – wyje najmłodsza, ale on już wychodzi. Właz zasuwa się za nim. Tym razem wystarczająco szybko. Za nim zostają dziewczęta – słodkie dziewczęta, świetlista Klara, pokorna Barbara, waleczna Joanna… Co stanie się z nimi, kiedy skończy jak jakaś parodia Jonasza? Za dużo myśli. Schodzi w dół, na stanowiska. W basenikach unoszą się ich pojazdy – perfekcyjne połączenie opływowych kształtów i tnących krawędzi, wyposażone w oślepiające halogeny, sieci, harpuny… Tylko bez torped. Torpedy przyciągają niepotrzebną uwagę.

Elfy z zaciętymi minami uwijają się już przy swoich maszynach. Kiwają Świętemu na powitanie, dając mu tym samym do zrozumienia, że pójdą – popłyną – za nim wszędzie. Przez chwilę zastanawia się, czy te małe skrzaty nie są jego własną armią karpi, walczących o przegraną sprawę.

Tłuczek unosi się i opada. Aż huczy. Karp otwiera szeroko pysk, stroszy się płetwa grzbietowa, ogon drga spazmatycznie. Humanitarny sposób mordowania, akurat… Dla pewności uderza jeszcze raz. Ktoś musi to zrobić. Dla tradycji, żeby na stole stanął karp w galarecie. Odkłada tłuczek i bierze nóż. Dlaczego nikt nie wymyślił jeszcze gilotyny do ryb? To by było humanitarne. Przeciąć rdzeń i po sprawie. Można to zrobić też nożem, ale… Ale nie takim tępym! Zawsze ma wyrzuty sumienia, że to całe walenie nic nie daje, że tylko ogłusza. Dlatego potem, według niej, trzeba obciąć łeb. Ale dziś tnie i tnie, a to tępe cholerstwo za nic nie chce…

O, udało się. Czerwona krew zalewa nierdzewną stal ociekacza i spływa w stronę komory zlewozmywaka. Nie najprzyjemniejsze zajęcie, myśli, ale ktoś musi to robić. Zastanawiała się ostatnio nad koncepcją, że każdy powinien jeść tylko to, co byłby w stanie sam zabić. Oprócz owoców, mogłaby jeść ryby. Problem polega na tym, że tak naprawdę nie przepada za rybami…

Teraz wsadzić rękę do środka i wyciągnąć wątpia… W końcu w jej żyłach płynie słowiańska krew, prawda? Jej przodkom pobrudzenie sobie rąk nie sprawiało kłopotu. Ba, czerpali z tego nawet sporo radości!

No dobra, jeden już. Jeszcze tylko dwa…

 

Święty wchodzi do komory kuchennej. Uwielbia to pomieszczenie. Z drewnem pokrywającym podłogę i ściany, puchatym dywanem, pęczkami ziół i suszonych warzyw zwisających spod sufitu… Jego dziewczęta, jego cudowne dziewczęta, już tu są.

– Święty! To była niesamowita walka! – mówi najstarsza. Średnia przytakuje. Najmłodsza milczy, jest naburmuszona. Przejdzie jej.

– Może gorącej czekolady, Święty? – pyta jeden z kręcących mu się pod nogami elfów. Święty tylko kiwa głową. Elf oddala się pospiesznie.

Święty siada ciężko w wysłużonym fotelu, naprzeciwko kominka. Sprężyny trzeszczą żałośnie pod jego ciężarem. Nad ogniem wisi sagan, wypełniony… pewnie zupą rybną albo jakąś rybną potrawką. Nieważne… Zerka na kalendarz – stary, tradycyjny, ścienny, z fotografiami. Grudzień. Grudzień to najpiękniejszy czas…

– Idę do rzeźni. – to najmłodsza, jako buntowniczka, wciska swoje małe dłonie w podbrzusza ryb, krojąc je potem na dzwonka, paski, kawałki…

– Wysyłałaś impulsy? – pyta najstarszą.

– Tak. – odpowiada. – Odpłynęły. Przynajmniej na razie.

Co roku o tej porze, niemy krzyk karpi mordowanych w imię tradycji, wzywa lewiatany bliżej ludzkich siedzib. Za wielkie były, bydlaki, żeby gdziekolwiek dotrzeć. Kręcą się tak, gdzieś na obrzeżach znanego ludziom świata, bijąc wściekle ogonami i ze złością otwierając pyski. A oni… dzięki temu oni mieli święta. Chwile spokoju.

– Sprawdź jeszcze raz.

– Tak, Święty. – najstarsza wychodzi.

Patrzy w płomienie. Powieki opadają. Po raz pierwszy od trzystu sześćdziesięciu czterech dni, Święty zasypia spokojnie.

 

Budzi się z drzemki… jak długo później? Kocioł już został zdjęty z ognia. Odwraca się. Dziewczęta siedzą blisko, ale odwrócone do niego tyłem.

– Melduj. – chrypi Święty.

Najstarsza odwraca się. Nie jest zaskoczona.

– Odpłynęły. Zostało trochę narybku, elfy w Dasherze i Cupidzie odławiają te, które da się do czegoś wykorzystać.

– Odpoczywaj, Papo. Jest spokojnie.

Święty milczy przez chwilę.

– Trzeba im podziękować. – mówi cicho. Ale dziewczęta, jego dziewczęta, z których jest taki dumny, słyszą i wiedzą.

– Wybrałyśmy już kilka modeli. – mówi średnia, rumieńce występują jej na twarz. Uwielbia to. Bardziej niż łowienie, bardziej niż stacjonowanie w ciemności na dnie Oceanu Lodowatego. Czy mógł ją za to winić? Czy mógł się dziwić? Choć nie tak je wychowywał, nie tak chciał je wychować.

– Damy ci do zatwierdzenia ostateczną listę prezentów, jest już niemal gotowa.

– Dostawy?

– Elfy się tym zajmą, jak zwykle. Powinny bez trudu minąć lewiatany i dotrzeć na kontynenty.

Święty kiwa głową. Dobrze… Jednak dobrze je wychował. Dobrze jest też mieć je przy sobie. Nie mógłby przecież dać wszystkim skrobaczek do ryb, prawda? Mimo że to bardzo praktyczny prezent. Szczególnie na Święta. Dobrze mieć dziewczęta przy sobie… Te wszystkie wieki pełne karpi stępiły mu poczucie estetyki.

Koniec

Komentarze

może to wina późnej pory, ale chyba nie do końca zrozumiałem, co autor miał na myśli. Jak dla mnie zbyt zakręcone. A puchaty dywan w kuchni - zupełnie mi nie pasuje. Przeczytałem do końca, ale nie oceniam.
pzdr i życzę wesołych świąt!

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

Dziwne, ale całkiem niezłe :)

Wesołych Świąt!

Dzięki ;)

Wesołych świąt Wam i każdemu, kto tu jeszcze zawita :) smacznego karpia ;)

hmm.... w gruncie rzeczy opowiadanie jest dobrze napisane, ciekawie się je czyta i w ciekawy sposób odwraca utartą konwencję. jest tylko jakieś... sam nie wiem, jak to opisać... dziwne?

Ciekawe to opowiadania. Dziwne, ale i ciekawe...

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Bardzo ciekawe. Nietuzinkowo napisane, moim zdaniem. Z rzeczy technicznych - chyba źle zapisujesz dialogi, ale pewności nie mam. Już sam nie wiem, jak je poprawnie napisać:). Sposób przedstawienia powyższej historii urzekł mnie.

Pozdrawiam

Mastiff

Podpisuję się pod opinią vyzart. Ciekawie się czyta, napisane dobrze (zapis dialogów rzeczywiście ciut kuleje), ale pomysł zakręcony i niejasno wytłumaczony.
Zrozumiałem to tak- kiedy ludzie zabijają karpie na święta, do brzegów oceanu lodowatego podpływają lewiatany. Mikołaj z załogą; mieszkający w okręcie podwodnym; tłucze wtedy odpowiednią ilość morskich potworów, które potem jedzą okragły rok. W podziękowaniu za to, że ma co jeść, wysyła ludziom prezenty.
Skomplikowane strasznie. Chociaż niegłupie. Żeby tylko trochę prościej to opisać. Te wszystkie dziewczęta i elfy gmatwają sytuację. Dla mnie za bardzo.

zgadzam się z poprzednikami, pokręcone, aczkolwiek niezłe ;)

Zgadzam się z przedmócami. Napisane jak dla mnie na tyle dobrze, że chciało się czytać dalej, ale nie zrozumiałam idei. Dopiero tłumacznie TomaszaMaja mnie oswieciło  - DZIĘKI TomaszuMaju :D
Może treść była do zrozumienia, ale jakoś siadając do czytania fantastyki nie oczekuje, że będę musiała się mega skupiać.

Witaj!

Muszę przyznać, że dobrze się to czytało. Przyjemny klimat. Dziewczęta to, rozumiem, powszechne "Śnieżynki"? Dziwne, to nie komentarz, ale aż ciśnie się na usta. Autor ma wyobraźnię, a i warsztat całkiem niezły. Pomyślę, jeszcze co postawić, ale będę się wahał pomiędzy 4, a 5.

Pozdrawiam
Naviedzony

No i masz. Postawiłem 5, bo tekst ma w sobie iskrę bożą, a to przecież liczy się najbardziej.

Nowa Fantastyka