- Opowiadanie: Yoss - Trzynaście sierot

Trzynaście sierot

Jak zawsze na ostatnią chwilę :D

Specjalistą od Japonii nie jestem, ale w ostatnich tygodniach za sprawą przyjaciela liznąłem trochę mahjonga w japońskim wydaniu i starałem się zawrzeć tu pewne elementy tej wspaniałej gry.

Życzę miłej lektury :)

PS. Na końcu dołączyłem mały słowniczek odnoszący się do oznaczonych gwiazdkami pojęć i sytuacji.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Trzynaście sierot

Pierwsze promienie wschodzącego słońca wpadły przez okno i, po chwili pozornego zawahania, spoczęły miękko na twarzy niemal pięćdziesięcioletniego mistrza. Połaskotane brzaskiem zmarszczki na jego czole wygładziły się, a nieruchomy od dłuższej chwili pędzel do kaligrafii przebudził się z letargu i, kierowany wprawną ręką Satoshi’ego Gakki, zatańczył po arkuszu ryżowego papieru, zostawiając za sobą pozornie chaotyczne linie i zawijasy. Cichy szelest włosia poeta porównałby do delikatnego szumu wzbudzanych letnim wiatrem płatków kwiatów wiśni porastających zbocza świętej góry Fuji. Dzieło powstało szybko, a pewną gwałtowność w tym procesie można by z czystym sumieniem porównać do sztuki wykuwania katany. Mimo to, każda linia narysowana była perfekcyjnie, znajdując się dokładnie tam, gdzie mistrz przeznaczył jej miejsce. Kilka minut później, gdy, pod wpływem powietrza z tradycyjnego miecha, pozyskany z kałamarnic tusz już wysechł, Satoshi obejrzał uważnie swe dzieło, ostrożnie zwinął je w rulon i, jak nakazuje obyczaj, związał wstążką, po czym opuścił dom.

Ostre linie zaparkowanego pod drzewem wiśniowym Nissana GT–R, podkreślone głębokim granatem metalizowanego lakieru, powodowały u Satoshi’ego głęboki respekt. Choć zazwyczaj był człowiekiem spokojnym i wiernym tradycji, czasem lubił odrobinę kontrolowanego szaleństwa. A pięciuset konna Godzilla zapewniała dostatek mocnych wrażeń. Jej zapuszczany silnik zagrzmiał cicho, wypełniając kabinę podnieconymi wibracjami i brutalnie budząc ze snu okoliczną faunę. Satochi z głębokim westchnięciem zerknął raz jeszcze na pracę spoczywającą na fotelu pasażera, włączył ulubioną stację radiową, przełączył zawieszenie na tryb sportowy i, rozrzucając szerokimi oponami drobny żwir z podjazdu, ruszył do pracy, poranną mgłę rozcinając światłem ksenonowych reflektorów.

 

***

 

– A ja mu na to: „Chyba od dawna nie byłeś w Tokio”!

Z głośników rozległ się głośny śmiech widowni. Satoshi jednak nie do końca zrozumiał ten dowcip. Jak zresztą większość poprzednich. Radiowej trójki słuchał odkąd pamiętał, ale ostatnio porządną, tradycyjną muzykę, z niewiadomych powodów, wypierały żenujące występy początkujących komików. I o ile podczas jazdy autostradą można było przymknąć na to oko, o tyle podczas stania w korku było to po dwakroć bardziej irytujące.

– Zadzwoniłem wczoraj po pizzę, dostawa trwała całe pół godziny a mimo to nie dali mi zniżki! Oburzające!

Kolejna salwa wyreżyserowanego śmiechu. Satoshi z niesmakiem usunął stację z pamięci samochodowego radia i zaczął skakać po kanałach, uciekając byle dalej od nędznego stand–upu.

– Trzęsienie ziemi na Hawajach…

– Kolejny skandal obyczajowy z udziałem włoskiego premiera…

– Zniknęła góra Fuji!

– …wstrzymano produkcję w zakładach Nissana…

– Godzilla terroryzuje Kioto.

Satoshi wyjrzał za okno. Żadnej Godzilli nie zauważył. Poza tą, w której siedział. Zachichotał w myślach, po czym wzruszył ramionami i jeszcze raz przerzucił kanał. Z głośników nareszcie popłynęły kojące dźwięki tradycyjnych melodii granych na shamisenie*.

 

***

 

Prezes Noriaki Kasami westchnął, z pewnym niesmakiem odsunął od siebie projekt reklamy i wstał. Satoshi skurczył się w swoim fotelu.

– Panie Gakki. – Prezes mówił powoli, kręcąc głową i opierając się o biurko. Pewny zwiastun nieprzyjemnej rozmowy. A przynajmniej nieprzyjemnej dla jednej ze stron. – Przygotowujemy się do wejścia z naszym produktem na amerykański rynek. I, nie przymierzając, wejście to ma być jednocześnie efektowne i efektywne. A pan mi  tu rysuje jakąś uczennicę ze skrzywioną twarzą i tekstem „For God’s sake” w dymku. – Kasami przerwał na chwilę, by zaczerpnąć oddech. – Nie mówię, że hasło jest złe. Jest dobre. Nawet bardzo dobre. Pomysłowe. Trafne. Ale to nie to, czego szukamy w tej chwili. – Prezes nonszalanckim ruchem odwrócił w stronę Satoshi’ego stojące na biurku zdjęcie. – Myślałem raczej o plakacie przedstawiającym eleganckiego starszego Japończyka w mundurze – na te słowa puknął lekko w ramkę zdjęcia – wykrzykującego „Tora Tora Tora!” z butelką ninonshu* w dłoni. To jest droga, której szukamy i nasza strategia odniesienia sukcesu na ich rynku. Nasze, że tak to określę, tao*.

– Z całym szacunkiem, nie sądzę by chełpienie się naszym zwycięstwem nad nimi było dobrą strategią zachęcenia ich do zakupu produktów pańskiej firmy. – Gakki starał się być możliwie spokojny, choć wewnątrz zaczynał się powoli gotować.

– To ja jestem prezesem i wiem lepiej!

– Ale wynajął mnie pan, bym przygotował reklamę dla pańskiej firmy.

– Tak. Taką, jak panu powiem.

Satoshi przygryzł wargi i powoli zwinął w rulon swoją pracę.

– Wie pan – rzucił prezes, gdy Gakki chwytał już za klamkę. – Mam propozycję. Proszę przygotować nową reklamę według mojego pomysłu, a w zamian obie będzie pan mógł umieścić w portfolio. Co pan na to?

W odpowiedzi usłyszał głośne trzaśnięcie drzwiami.

 

***

 

– Więc mówisz, że miałeś ciężki dzień? – Abarai jak zwykle był dociekliwy. I zadawał głupie pytania, zamiast pilnować, by sake było należycie podgrzane. – Mógłbyś przygotować sushi i wszystko opowiedzieć zanim zjawią się Daiki i Toshiro.

– Kto?

– Poznałem ich przez Internet. Zagramy z nimi dziś w mahjonga*.

– Dobrzy są?

– Nie wiem, podobno tak. W każdym razie mają przynieść więcej sake. – Abarai wzruszył ramionami, jakby to zamykało temat.

– Kiedy mają być? – Satoshi postanowił nie pozwolić koledze na zadawanie kolejnych pytań i póki co udawało mu się.

– Za kwadrans, akurat zdążysz opowiedzieć, co ci się dziś przydarzyło.

– Skoro mają być za kwadrans, to czemu mi kazałeś być wcześniej?

– Bo robisz lepsze sushi niż ja. I żebyś opowiedział cały dzień. Jak rozmowa z prezesem? Podobało mu się hasło reklamowe?

– Wolałbym o tym nie mówić. Zwłaszcza z ostrym nożem w dłoni.

– No weź… – Abarai przybrał błagalny wyraz twarzy, który jest wyjątkowo skuteczny, kiedy użyje go mała dziewczynka, albo kot, ale w wykonaniu Japończyka w średnim wieku był karykaturalny.

 

***

 

Premier Japonii przeżywał trudny czas. Jego asystenci jeszcze cięższy. Musieli zablokować wszystkie wiadomości na temat katastrofy. Część mediów zdążyła już puścić farbę, ale może jest jeszcze szansa na powstrzymanie ogólnonarodowej fali paniki. Premier miał cichą nadzieję, że to się uda. Byle tylko powstrzymać tych wścibskich dziennikarzy. A resztą niech zajmie się wojsko.

 

***

 

Streszczenie najgorszego dnia w życiu w kwadrans może się niektórym wydawać niemożliwe, ale Satoshi jako człowiek raczej małomówny uważał, że czasu jest aż nadto, skupił się więc na starannym przygotowaniu obiecanego sushi. To zajęcie zawsze go uspokajało, podobnie jak przycinanie drzewka bonsai, które dostał w spadku po ojcu.

Znana historia drzewka sięgała ponad dwieście lat wstecz. Ponoć sosna ta pochodziła z ogrodu samego cesarza, a w stylu fukinagashi* ukształtował ją prawdziwy wiatr wiejący ze szczytu góry Fuji, a nie wysiłki ogrodnika. A przynajmniej tak głosiła rodzinna legenda. Satoshi nie bardzo w nią wierzył, choć opowiadał ją każdemu swojemu gościowi. Niewielkie drzewko było jedną z najcenniejszych dla jego serca rzeczy.

A tego dnia serce to zostało wystawione na poważną próbę.

 

***

 

Telefony się urywały. Wszyscy chcieli wiedzieć, co się dzieje, czemu się dzieje i czy naprawdę się dzieje. Skala katastrofy była wręcz niewyobrażalna, a co gorsza nie było żadnych poszlak, żadnych podejrzanych, ani żadnych perspektyw na wyjaśnienie tej tajemniczej sprawy. Na wszelki wypadek premier wykopał z dna szuflady swoje stare oświadczenie o rezygnacji z poborów na czas walki z wiatrakami. To znaczy – z kryzysem.

 

***

 

– Po opuszczeniu biura firmy pana Kasami, udałem się do ulubionej restauracji, by spożyć godziwy obiad. Miałem akurat ochotę na krewetki. Niestety lokal był zamknięty. Tak samo trzy kolejne. Cokolwiek zdenerwowany, postanowiłem kupić hot–doga na stacji benzynowej i przy okazji zatankować. Jednak obie stacje, które zdołałem odwiedzić nim skończyła mi się benzyna były nieczynne. Możesz sobie wyobrazić, jak zdenerwowany byłem. Klnąc pod nosem zostawiłem ukochaną Godzillę na parkingu przy stacji i poszedłem złapać pociąg do ciebie.

– W telewizji mówili, że pociągi dziś nie jeżdżą. Jakaś awaria, czy coś.

– Właśnie tego się dowiedziałem, czekając na stacji. A razem ze mną z milion ludzi. Nigdy nie widziałem tylu osób w jednym miejscu. Ani żeby nie było żadnej taksówki.

– Przyszedłeś tu pieszo?! – Abarai wydawał się wielce zaskoczony.

– Owszem. Piętnaście kilometrów. Mam dość tego dnia.

– Nie zauważyłeś czegoś dziwnego, idąc tutaj?

– Zabawne, że o to pytasz. Niejeżdżące pociągi to mało? Tak samo nie jeżdżą autobusy ani samochody. Poza stacją, nigdzie nie widziałem żywej duszy. Jakby ktoś zrzucił atomówkę na miasto.

– Wypluj to słowo!

– Przepraszam. Ale tak właśnie się czułem. Nie mam pojęcia, czym to może być spowodowane. Nawet trzęsienia ziemi tak nie wyludniają ulic.

 

***

 

Choć wieczór był już późny, w kancelarii premiera ciągle świeciło światło. Takiego bólu głowy nie miał od czasu katastrofy w Fukushimie. Trzeba przyznać, że wtedy sami byli sobie winni. A teraz… wszystko wskazywało, że zaczyna się wojna. Nie wiadomo, z kim i dlaczego, ale wrogowie wiedzieli, gdzie i jak uderzyć, by zabolało. I choć tym razem nie była to bomba atomowa, skutki społeczne były porównywalne.

 

***

 

Kolejna porcja gorącej sake podgrzewała i tak już ognistą atmosferę wokół stołu. Abarai i Toshiro zgłosili już riichi*, ale Satoshi był jedynie o dwie kości od pierwszego w życiu kokushi–musou*. Zagryzał nerwowo wargi w oczekiwaniu na zielonego smoka z muru. Jeśli go dostanie, będzie już pozamiatane, bo ostatnia kość to formalność. Niestety, do końca gry zostały jedynie trzy kolejki. Co gorsza miał zaledwie siedemset punktów, więc jeśli nie dostanie upragnionego zielonego smoka, a nikt nie zamelduje wygranej, przegra*.

– Tak w ogóle, to oglądał ktoś dzisiaj wiadomości? – spytał nonszalancko Abarai, ku rozpaczy Satoshi’ego wyrzucając zielonego smoka. To oznaczało, że w murze pozostał już tylko jeden.

– Podobnież Godzilla pustoszy Kioto – rzucił Daiki i zachichotał. – To niedorzeczne. Ktoś się naoglądał za dużo filmów. Riichi! – dodał, wyrzucając patyczek tysiącpunktowy.

– Może chodzi o samochód Satoshi’ego. – Abarai spojrzał złośliwie na przyjaciela. – Już dawno ci mówiłem, że powinieneś się przesiąść na jakieś kei*.

– Słyszałem kiedyś, że w Stanach mieli taki przypadek… – zaczął Satoshi, pozornie puszczając mimo uszu uwagę kolegi i wyrzucając dwójkę bambusów. Oczy zebranych skupiły się na jego poczerwieniałej twarzy. – Zrobili słuchowisko radiowe z jakiejś opowieści o inwazji kosmitów, a Amerykanie myśleli, że słuchają wiadomości i miasto ogarnęła psychoza.

– Skąd niby wiesz takie rzeczy o – Daiki jakby z trudem wymówił to słowo – Ameryce?

– Przygotowywałem kampanię reklamową dla firmy pana Kasami, chcą wejść na tamtejszy rynek.

– A jaki to ma związek z twoim samochodem i słuchowiskami? – Daiki zaczął się denerwować. Została ostatnia kolejka i ciągle czekał na kość, która zapewni mu zwycięstwo.

– Przypomniało mi się, że dziś w radiu słyszałem, że zniknęła góra Fuji – powiedział cicho Satoshi, dobierając przedostatnią kość z muru.

– Niedorzeczność! – zaśmiał się Daiki. – Jak coś tak wielkiego mogłoby zniknąć?

– Pierwszy kwietnia będzie za pół roku! – dodał rozbawiony Abarai.

Zielony smok. Oby to był zielony smok. Gakki bał się obejrzeć kość.

– Pospiesz się, nie mamy całego dnia! – Toshiro, cały czerwony na twarzy z napięcia, marzył, by Satoshi mu się podrzucił*. Zbladł jednak, gdy twarz oponenta pokrył wyraz tryumfu.

– Ostatnia kość – stwierdził sucho Satoshi. Współgracze starali się udawać niewzruszonych, ale nie bardzo im to wychodziło.

Został ruch Toshiro. Jeśli ostatnią kość w grze wyrzuci nieroztropnie, będzie słono płacił zwycięzcy. Jednak zameldowane riichi zmuszało go do wyrzucenia dobranej kości, jeśli nie da mu ona zwycięstwa. A to stwarzało spore ryzyko. Na tę kość czyhały trzy wygłodniałe sępy.

Toshiro miał jednak plan. Pamiętając Yamata no Orochi*, postawił na stole butelkę najprzedniejszej sake, trzymanej na takie właśnie okazje. Trójka sępów, niczym ośmiogłowy smok, zanurzyła gęby w alkohol. Toshiro, nieco już spokojniejszy, dobrał ostatni kamień. Pobladł jednak nieco na jego widok i drżącą dłonią odłożył go na stół.

– Ron! – zakrzyknęli jednocześnie Daiki i Satoshi.

 

***

 

Premier polerował właśnie ostrze odziedziczonego po dziadku wakizashi*. W głowie kłębiły mu się myśli nadzwyczaj chmurne, a wiele z nich dotyczyło samobójstwa. Choć nie był w żaden sposób odpowiedzialny za katastrofę, jako premier czuł się winny. A tylko rytualne samobójstwo pomogłoby mu zachować twarz. No, chyba że sprawa się wyjaśni.

 

***

 

– Chyba wygrałem – stwierdził po dłuższej chwili Daiki i odsłonił swoje kości.

– Proponuję, byśmy zgodzili się na remis – Satoshi odsłonił swoje kości.

Sytuacja była bezprecedensowa. Zarówno Daiki, jak i Satoshi zebrali trzynaście sierot. Obaj mieli trzynastostronne czekanie*. A Toshiro wyrzucił jedynkę kółek*. Dającą obu zwycięstwo.

Daiki przygryzł wargę.

– Tak czy inaczej Toshiro został właśnie wyczyszczony. A taki układ pewnie nigdy się żadnemu z nas nie powtórzy. To co – zapytał Satoshi, wyciągając rękę do Daikiego – remis?

 

***

 

– Co masz dla mnie? – Premier nie podniósł głowy znad papierów, gdy trzasnęły drzwi jego gabinetu.

– Raport wojskowy. Wiedzą, kto to zrobił! – Zziajany asystent ledwo wysapał te słowa.

– A dadzą radę to jakoś odkręcić?

 

***

 

– Nigdy czegoś takiego nie widziałem! – Abarai ciągle był wstrząśnięty dramatycznym finałem rozgrywki.

– Ja też nie. I cieszę się, że Daiki zgodził się na remis. To on powinien wygrać.

– No co ty, przecież rona zameldowaliście jednocześnie.

– Wydawało mi się, że on szybciej… No nieważne. Kończmy to sprzątanie, niedługo będą ostatnie wiadomości. Swoją drogą… Skoro pociągi nie jeżdżą a samochodu chwilowo nie mam… Mogę zostać u ciebie na noc?

– Możesz. Tylko przygotujesz jeszcze trochę sushi. I obejrzymy Godzillę.

– Znowu? Ile można?

– Zdziwiłbyś się. – Abarai wyszczerzył zęby. – Patrz, premier przemawia!

– Daj trochę głośniej, jeśli możesz.

 

***

 

– Stanęliśmy w obliczu jednej z największych tragedii w naszej historii. – Głos premiera brzmiał dźwięcznie i donośnie, mimo jego wielkiego zmęczenia. – Wydarzenia dzisiejszego dnia są policzkiem wymierzonym nam przez naszych wrogów, i to policzkiem dotkliwym. Mając jednak na uwadze dobro naszego narodu, nie możemy dać się tak łatwo sprowokować. Czas zemsty nadejdzie, ale jeszcze nie dziś. Bądźmy gotowi przeciwstawić się przeciwnościom losu i z dumą i nadzieją patrzeć w przyszłość.

– To była odezwa premiera do narodu. I tym akcentem kończymy dzisiejsze wydanie wiadomości.

 

***

 

– Ty wiesz, o co mu chodziło? – spytał Abarai bezradnym tonem.

– Może o paraliż komunikacji? – Satoshi wzruszył ramionami i podszedł do stołu, na którym ciągle leżały kości do mahjonga. Uśmiechnął się. Ostatecznie nie był to taki zły dzień.

 

***

 

– Jak wypadłem?

– Pan premier jak zawsze był rewelacyjny. To powinno trochę uspokoić naród.

– To mamy czas żeby przemówić do tych zdradzieckich Jankesów, żeby przysłali tę swoją doborową jednostkę iluzjonistów. Skoro potrafili sprawić, że góra Fuji zniknie, to może zdołają ją uwidocznić.

 

 

 

******

Słowniczek (pojęcia oznaczone gwiazdką, według kolejności występowania w tekście):

*Shamisen – tradycyjny japoński chordofon szarpany o trzech jedwabnych strunach (trochę przypomina banjo).

*Ninonshu – rodzaj trunku warzonego z ryżu (zależnie od mocy nazywanego błędnie winem lub wódką ryżową). Poza Japonią często utożsamiane z sake (które to słowo oznacza po prostu alkohol).

*Tao – chińskie słowo oznaczające dosłownie drogę, sposób postępowania. Podstawa Taoizmu.

*Mahjong – gra towarzyska (i hazardowa) dla czterech osób, której celem jest zebranie zwycięskiego układu złożonego z czternastu kamieni.

*Fukinagashi – ukształtowany przez wiatr – jeden ze stylów formowania drzewka bonsai.

*Riichi – jeden z meldunków w mahjongu. Wymaga zastawienia tysiąca punktów i zamkniętej ręki (nic nie było wcześniej meldowane, ergo żadne kamienie meldującego gracza nie są odkryte). Meldując riichi gracz deklaruje, że do zwycięstwa brakuje mu jednego kamienia. Ponadto riichi powoduje, że ręka staje się legalna (można nią wygrać). Również nazwa japońskiej odmiany mahjonga, cechującej się bardziej rygorystycznymi zasadami niż odmiana chińska tradycyjna.

*Kokushi–musou – trzynaście sierot – układ złożony ze wszystkich kamieni skrajnych (1 i 9 kółek, liczb i bambusów) i honorów (trzy smoki i cztery wiatry) + jeden z tych kamieni do pary. Jeden z najwyżej punktowanych układów w grze. Wymaga zamkniętej ręki.

*W opisanym przypadku dwaj gracze zgłosili riichi (co oznacza, że są tenpai – o jeden kamień od wygranej). W przypadku gry nierozstrzygniętej gracz będący w tenpai otrzymuje punkty od graczy niebędących w tenpai (noten). Jeśli w tenpai jest jeden gracz, otrzymuje od pozostałych po tysiąc punktów (razem trzy tysiące), jeśli dwóch graczy, dostają oni po tysiąc pięćset od graczy w tenpai niebędących. Jeżeli w tenpai jest trzech graczy, czwarty płaci im po tysiąc punktów. W każdym z tych przypadków Satoshi by przegrał, ponieważ znalazłby się na minusie.

*Kei – rodzaj małego samochodu (od 1998 roku maksymalnie 3400mm długości, 1480mm szerokości i 2000mm wysokości oraz 660cm3 pojemności silnika, maksymalna moc 64KM), popularnego w Japonii ze względu na ulgi podatkowe i ubezpieczeniowe.

*W przypadku wygranej z muru (zwycięstwo na kości dobranej), gracz meldujący wygraną (mówiąc tsumo) otrzymuje punkty od trzech pozostałych graczy. W przypadku podrzucenia (meldujący wygraną gracz melduje ron i zabiera wyrzuconą kość), płaci jedynie gracz podrzucający się zwycięzcy.

*Yamata no Orochi – Japoński mit o ośmiogłowym smoku.

*Wakizashi – Krótki jednosieczny miecz japoński, popularny wśród zamożnych chłopów (nie mieli prawa posiadania katany) oraz noszony przez samurajów.

*Trzynastostronne czekanie – możliwe jedynie przy zbieraniu trzynastu sierot. Oznacza, że istnieje trzynaście kości dających zwycięstwo. W takim przypadku gracz poszukuje kości będącej dopełnieniem układu (tą czternastą, będącą para do jednej z sierot).

*Gdyby Toshiro potrzebował jedynki kółek do zwycięstwa i wyciągnąłby ją jako ostatni kamień z muru uzyskał by układ znany jako wyłowienie księżyca z dna jeziora. Niestety wyrzucił kość, podrzucając się dwóm innym graczom, przez co nikt nie zebrał tego unikalnego układu.

 

Koniec

Komentarze

Nie rozumiem jednej rzeczy. Co ma zniknięcie góry Fuji do miejskiego transportu? I czemu, skoro wszystko – nawet stacje benzynowe – pozamykane, normalnie działa telewizja i radio?

Zasadniczo, to widać, że opowiadanie powstało dla opisu scenki gry w Mah-Jonga. Niestety sam opis gry i tego, co się właśnie dzieje, był niezrozumiały – dopiero słowniczek mi cośtam wyklarował, a kiedyś coś na temat Mah-Jonga czytałam (i grywałam w windosowego 'pasjansa MahJongowego' :P). Zdecydowanie by się przydał jakiś wstęp do gry – w tekście, nie w przypisach – gdzie bohaterowie zaczynają grać i jakieś przemyślenia na temat strategii gry w tym 'rozdaniu' głównego bohatera. Żeby czytelnik wiedział o co właściwie chodzi z tekstu a nie z przypisów + gugli. W końcówce to już za nic nie wiedziałam, czy Satoshi wygrał czy nie i co to była za kość :)

Sam początek opowiadania zdaje się mieć nijak do całości – mówię o scence z kaligrafowaniem, która wydaje się być zupełnie zbędna. Nigdzie dalej nie ma odniesienia do tego. Motyw znikającej góry Fuji za to przewija się i jest ok. Za dużo w tekście japońskich słów wtrąconych, odnoszę wrażenie, że niektóre nie mają zupełnie znaczenia dla tekstu, a trafiły żeby było bardziej kawaii ;). Ot choćby wstawka o shamisenie – zupełnie zbędna dla treści opowiadania jest informacja, że w stacji radiowej leciał utwór grany akurat na shamisenie. Czy nihonshu – tu przy okazji trafił się błąd, bo zarówno w tekście jak i słowniczku jest napisane 'ninonshu' podczas gdy się to-to zwie 'nihonshu' co w dosłownym tłumaczeniu znaczy 'japoński (nihon) alkohol (shu – drugie czytanie tego samego znaku co 'sake')'. Niekonsekwencja, zwłaszcza, że w tekście pojawia się również termin 'sake'. Jest to chyba 3cie z konkursowych opowiadań, gdzie pojawia się wspomnienie o USA. Nie czynię z tego zarzutu – ot smutna refleksja, że nawet w konkursie o Japonii się muszą przewijać te Stany ;P

pozdrawiam :)

Zgodzę się z pierwszym akapitem wypowiedzi Bellatrix, jeszcze brakowało mi domknięcia i wyjaśnienia wszystkich wątków. Może to by pokazało związek góry i benzyny. Aha, nie wierzę, że sushi można przygotować w kwadrans. Ale ogólnie, nie jest źle.

Bellatrix – czwarte. ;-) Chyba trudno o kultury bardziej różniące się niż japońska i amerykańska. Może ten kontrast daje wygodny sposób na podkreślenie japońskości? Oprócz tego, chyba historycznie USA są dla Japonii bardzo ważne.

Babska logika rządzi!

Obserwuję ten tekst ; P

Bellatrix napisała już nieco z tego, co i ja chciałam – dlaczego zniknięcie Fuji-san, zwłaszcza, że dość skutecznie maskowane przez władze, wywołało tę pustkę na ulicach? Wszyscy nagle poznikali? Poza tym, pal licho przyczyny, gość musi grzać na piechotę piętnaście kilometrów, a inni wcale nie, tak? On był sam na ulicy, zaś oni grzecznie siedzieli nadal na stacji metra? Zgrzyta jak spiłowane zęby.

 

Głównym jednak – jak dla mnie – mankamentem opowiadania jest opis gry w Mahjonga. Dla osoby, która nigdy nie miała z tym do czynienia, ze słowniczkiem czy bez, to będzie czarna magia. Pewnie, że to świetna gra, ale skomplikowana, a Ty próbujesz wyjaśnić pewne rzeczy stosując przy tym inne niezrozumiałe pojęcia (używasz np. określeń "zamknięta" i "otwarta ręka", by wyjaśnić zasady, a czytelnik nadal nie wie, co to znaczy, podobnie jak to, że np. ktoś się komuś podrzuca). Trudny sobie wybrałeś temat, niestety.

 

No i pointa jest słaba… Jest zaburzenie pomiędzy zniknięciem góry a reakcjami ludzi, a także w proporcjach pomiędzy poszczególnymi częściami opowiadania, więc i potem zagrywka z iluzją ni grzeje, ni ziębi. Zaiste wygląda to tak, jakbyś bardzo chciał opisać mahjonga, więc wymyśliłeś pretekst z jakąś otoczką fabularną, ale znajduje się ona na drugim planie. O ile rozumiesz, co chciałam przez to przekazać, bo chyba się lekko zaplątałam…

 

Technicznie:

Apostrof przy odmianie imienia zbędny. Satoshiego będzie poprawnie.

"pięciusetkonna" raczej łącznie

zgubiłeś kilka przecinków

Powtarzasz "odsłonił swoje kości" w dwóch kolejnych zdaniach.

 

Z innej beczki, bardzo mi się spodobało to:

"Telefony się urywały. Wszyscy chcieli wiedzieć, co się dzieje, czemu się dzieje i czy naprawdę się dzieje." ; )

Ładne.

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Pewnie, że to świetna gra, ale skomplikowana, a Ty próbujesz wyjaśnić pewne rzeczy stosując przy tym inne niezrozumiałe pojęcia (używasz np. określeń "zamknięta" i "otwarta ręka", by wyjaśnić zasady, a czytelnik nadal nie wie, co to znaczy, podobnie jak to, że np. ktoś się komuś podrzuca). Trudny sobie wybrałeś temat, niestety.

 

 A wiesz, Jose, że Yoss w bardzo podobny sposób próbował mnie – całkowitemu laikowi – wpoić zasady gry ; )

I co, zrozumiałeś? ; D

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Cóż poradzić, że mi się podobało?

Prawda, końcówka troszeczkę za krótka – ale może to kwestia "niedosytu"? Pewnie tak. Styl – płynny, ciekawy, ale moim zdaniem nie pasujący do fabuły. Choć to tylko narracja, więc sprawa osobista. Nie wiem, czy mentalność Japończyków do mnie przemówiła… Z jednej strony tak, z drugiej nie. Są fragmenty w których widzę ich jak na dłoni, w drugiej czuję jakbyś pisał o Europejczyku.

Tak czy inaczej, drogi Yossie, tekst jest bardzo udany, ładny i przyjemny. Według mnie, jakbyś jeszcze troszkę rozwinął końcówkę, spokojnie mógłbyś dorównywać Ćwiekowi i stać obok jego książek.

A, jeszcze dodam, że mi opis gry się podobał. Nawet pomimo swej długości w stosunku do reszty.

Pozdrawiam.

Koniec czytania!

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Owszem, było dość japońsko, ale cóż, nie zrozumiałam ani opowiadania, ani opisanej w nim gry. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

– Z całym szacunkiem, nie sądzę[+,] by chełpienie się naszym zwycięstwem nad nimi było dobrą strategią zachęcenia ich do zakupu produktów pańskiej firmy.

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka