- Opowiadanie: Reinee - Teraźniejszość dla ciebie

Teraźniejszość dla ciebie

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Teraźniejszość dla ciebie

Marzec 1988, Kobe

 

Dzisiejszy dzień był absolutnie wyjątkowy. Z pracy wyszliśmy bardzo wcześnie, przed piątą. Nie udaliśmy się do baru na rogu, gdzie codziennie przy piwie odreagowywaliśmy stresy, a najwykwintniejszą przekąską były marynowane śledzie. Szef wpakował nas wszystkich do podstawionych taksówek i wywiózł w nieznane. Jechałem z nim w taryfie i na własne oczy widziałem, jak zdejmuje krawat. Zawsze myślałem, że jest na stałe wszczepiony w jego szyję. Uśmiechnął się do mnie z przedniego fotela.

– Coś taki poważny, Tadashi? Dzisiaj świętujemy!

Odpowiedziałem mu uśmiechem i rzuciłem okiem na trzeciego pasażera, wiecznie milczącego Muraia. Wlepiał wzrok we własne buty. Znając go, modlił się, żebyśmy nie jechali na karaoke albo do jakiegoś głośnego klubu. Najszczęśliwszy byłby chyba, gdyby szef postanowił odwieźć nas wszystkich po kolei do domów. Szczerze powiedziawszy i mnie by to nie przeszkadzało, to był męczący dzień. Na szczęście szef dokonał świetnego wyboru lokalu.

 

*

 

Nihonshu zamiast piwa i tłuściutki tuńczyk w miejsce barowych przekąsek. Taki luksus od czasu do czasu to radość i przywilej każdego Japończyka. Zapachy unosiły się w powietrzu i wszyscy byli zrelaksowani, jeszcze nim wznieśliśmy pierwszy toast. Było nas trzydzieści osób, ale dostaliśmy tak duże pomieszczenie, że nie musieliśmy się cisnąć przy niskim stole. Przyznaję, że czułem się świetnie, tego najwyraźniej potrzebowałem ja i reszta zespołu. Nawet Murai się przełamał, jednak zdecydowanie za szybko i za bardzo. Spał wywalony na macie z krawatem zawiązanym wokół głowy. Ręka zesztywniała mu, trzymał w powietrzu pałeczki, a w nich gigantyczną krewetkę. Urodziwe dziewczęta wciąż donosiły jedzenie, dolewały alkohol i śmiechem zbywały pijackie zaloty moich kolegów z pracy. Przychodziły i wychodziły szybko, ale zawsze wiedziały, kiedy pojawić się znowu. Szef jasno dał do zrozumienia, że nie opuścimy restauracji, dopóki ostatni z nas nie będzie mógł więcej wypić i zjeść, a on płaci za wszystko. Mocno wstawiony opowiadał właśnie jakąś historię, wymachując rękami niczym aktor kabuki. Wszyscy śmiali się, całkowicie szczerze. Zamilkł nagle i gestem nakazał wszystkim szybko nalać sobie alkohol do czarek. Uczyniliśmy to, wiedząc, na co się zanosi.

– Moi drodzy pracownicy! – zaczął, długo zbierając słowa. – Chciałbym wznieść toast za sukces firmy!

Siedzący po jego lewej Fujikawa też najwyraźniej tracił już rozum, bo to on był zawsze najpoważniejszy i najbardziej oficjalny, a teraz ze śmiechem objął szefa ramieniem.

– Tadakawa-san! – Ledwo powstrzymywał chichot. – To już czwarty raz ten sam toast!

– Cicho! – Szef zrugał go w teatralnym gniewie. – Chyba bym pamiętał, Fujikawa-kun! Co ja chciałem powiedzieć?

– Toast, szefie – przypomniał Fujikawa.

– Ach, oczywiście! Moi drodzy pracownicy! Chciałbym wznieść toast za sukces firmy!

Fujikawa zaczął tarzać się ze śmiechu, ale szef nie zwrócił na to najmniejszej uwagi.

– Dokładnie rok po otworzeniu siedziby w Kobe, firma Shony przejęła większość rynku elektroniki w prefekturze! Ten niesłychany wzrost zawdzięczamy pracy zespołowej wszystkich pracowników, na czele z wami! Ale przede wszystkim chciałbym podziękować naszej specjalistce od marketingu, naszej drogiej Taiyo-san! Kampai!

 

Dziewczyna podziękowała mu skromnym uśmiechem, tak, jak i za trzema poprzednimi razami. Mimo to wyglądało to naturalnie i bardzo urzekająco. Była wspaniała, nie tylko piękna i wyrafinowana. Dla współpracowników miła i opiekuńcza, bardzo kobieca i delikatna, w kwestiach zawodowych rozważna i skuteczna. To dzięki jej kampanii podnieśliśmy się po początkowych stratach i to ona doprowadziła nas na sam szczyt. Kobieta idealna, wspaniała kandydatka na żonę. Jestem pewien, że większość moich kolegów się w niej podkochiwało, ale nikt z nas nie miał śmiałości jej poderwać. Aż do dzisiaj. Postanowiłem, że to będzie mój wieczór. Nie piłem wiele, tylko obowiązkowe toasty szefa, nie czułem się pijany, ale dostatecznie odważny. Wraz z innymi przechyliłem czarkę do ust, patrząc, jak ona robi to samo. Powoli, z przymkniętymi oczami, pełna gracji. Z transu zafascynowania wyrwał mnie głuchy odgłos padającego na plecy, nieprzytomnego szefa. Impreza skończyła się niedługo potem, a ja zaproponowałem Taiyo-san, że odprowadzę ją na stację metra, zgodziła się. Czułem na sobie zazdrosne spojrzenia kolegów, co tylko dodawało mi pewności. Zmęczenie dniem i zabawą uleciało ze mnie. Dzisiaj wyznam jej moje uczucia.

 

*

 

Nie pojechała do siebie. Padliśmy wyczerpani na futon w małym, trzy-matowym pokoju mojego kawalerskiego mieszkanka, które ledwo było w stanie pomieścić naszą namiętność. Oddychaliśmy ciężko, ale stopniowo się uspokajaliśmy, by ostatecznie zastygnąć. Obejmowała mnie mocno. Jej czarne włosy były wszędzie, miałem je na oczach, czułem w ustach, nawet w nosie. Jakbym wszedł w pajęczynę. Oblepiły mój spocony tors. Zawsze miała upięty kok z wystającym kucykiem, nie sądziłem, że skrywa taką burzę. Przetarłem twarz i spojrzałem na nią, w półmroku ujrzałem wielkie, ciemne oczy mojej ukochanej.

– Taiyo-san… – wyszeptałem, a ona z uśmiechem położyła mi palec na ustach.

– Prosiłam…

– Amai – poprawiłem się. – Kocham cię, Amai-chan.

Położyła głowę na mojej piersi, jakby chciał usłyszeć bicie serca.

– Mogę cię o coś zapytać? – powiedziała po chwili, a ja przytaknąłem. – Czemu zacząłeś pracę w Shony?

Znałem odpowiedź na to pytanie, w takiej sytuacji było jednak zaskakujące. Musiałem zebrać myśli.

– Zobaczyłem przyszłość w tej firmie, Amai-chan. Kto by pomyślał, że lokalne przedsiębiorstwo produkujące dyktafony zacznie otwierać siedziby w największych miastach w kraju. Teraz tworzymy technologie, które mogą zostawić w tyle Amerykanów, Rosjan, wszystkich! A wtedy Japonia może w końcu zająć swoje przeznaczone miejsce najwspanialszego państwa świata!

Uniosła głowę i zachichotała, a ja zrozumiałem, że zupełnie nieświadomie dałem się ponieść własnej pasji. Jakbym na chwilę zapomniał, że najpiękniejsza z kobiet spoczywa na mojej piersi. Przeprosiłem, czując się głupio, a ona pokręciła głową.

– Nie przepraszaj, Tadashii-kun, to co mówisz jest bardzo chwalebne. Ale zawsze mi się wydawało, że Japonia jest w bardzo dobrym stanie.

Zagryzłem wargi, ale nie mogłem się powstrzymać, by jej nie odpowiedzieć.

– To za mało. Pragnę silnej Japonii, numeru jeden, takiego jak Ameryka. Państwa najbogatszego z silną armią, które ludzie szanują. Mam znajomego w Carifornii, mówił mi, że tam myślą, że Japończycy cały dzień jedzą sushi i czytają komiksy! Niesłychane! – Skończyłem, a gdy tylko zeszła ze mnie pompatyczność zrozumiałem, że całkowicie zniszczyłem nastrój. Ale Amai zdawała się zadowolona. Może moje poglądy tak jej się podobają?

– Powiedz mi więcej – poprosiła, a ja nabrałem pewności siebie.

– Podstawą dobrego państwa są dobre firmy, dlatego chcę, by Shony się rozwijało!

– A co jest podstawą dobrej firmy?

– Dobrzy pracownicy!

– A dobrego pracownika?

– Jego rodzina! – odparłem mimowolnie i po chwili zrozumiałem, że palnąłem głupstwo. To nie są słowa jakie kierujesz do kochanej kobiety, z którą chciałbyś się ożenić. O dziwo Amai zaśmiała się. Ona nigdy się nie gniewa?

– Zadaniem rodziny jest wychować dobrych pracowników dla firm? Jesteś prawdziwym Japończykiem, Tadashii-kun.

– Nie, chodziło mi o to…

Wtuliła się we mnie mocniej.

– Spokojnie. To był komplement. Jest w tobie duch obowiązku, prawdziwy duch tego kraju. To mi się podoba, Tadashii-kun. Chcę, by twoje marzenie się spełniło.

 

*

Czasy współczesne

 

Pięćdziesięcioletni Uehara Tadashii skończył się golić. Uczesał się, pożyczając włosy z boków głowy do zasłonięcia łysiny. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze, na wory pod oczami, wielkie okulary. Przypomniał mu się nagle nieżyjący już Tadakawa Sakurai, jego pierwszy szef w Shony. Tadashii wyglądał teraz kropka w kropkę jak ten człowiek przed dwudziestu laty. Lecz na wyglądzie podobieństwo się kończyło. Tadashii nigdy nie zaszedł tak wysoko jak Tadakawa, nie miał szansy. A nieboszczyk miał za to dużo szczęścia, że nie było mu dane oglądać upadku ukochanej firmy po krachu giełdowym. Tadashi wyszedł z łazienki.

– Amai, wychodzę! – krzyknął, wkładając garnitur. Z kuchni wyjrzała jego żona, jego jedyne pocieszenie, jedyny prawdziwy sukces. Tak piękna, jak gdy ujrzał ją po raz pierwszy. Tak bardzo przez niego niedoceniana ostatnimi czasy. – Idę na rozmowę kwalifikacyjną.

– W niedzielę? – Zdziwiła się pani Uehara, wycierając talerz szmatką.

– Tak, kochanie, w niedzielę! – Tadashii podniósł niespodziewanie głos. Coraz łatwiej i szybciej się denerwował, nawet na nią. – W dzisiejszych czasach nie można sobie pozwolić na wolne weekendy, wiesz? Jeśli mnie przyjmą, to w domu będę pewnie tylko sypiał!

Żona pochyliła skromnie głowę.

– Tak, przepraszam, nie pomyślałam. – Zamilkła za chwilę. – Gdybym tylko się nie zwolniła, żeby zajmować się domem…

– Co, myślisz, że uratowałabyś firmę? – Tadashii spojrzał na nią z politowaniem.

– Mielibyśmy chociaż więcej oszczędności…

Mąż już jej nie słyszał, poszedł do przedpokoju.

– No szlag mnie trafi! – Krzyk poniósł się po domu. – Naoto!

Po chwili młody chłopak niespiesznie zszedł ze schodów, wyjął ręce z kieszeni by zdjąć słuchawki.

– Co jest, tato? – Nie pofatygował do przedpokoju, stanął przy matce.

– Czy ty nie umiesz zostawiać butów jak cywilizowany człowiek?! – darł się ojciec. – Rzuciłeś ubłocone tenisówki na moje lakierki!

– Sorry, tato! – odkrzyknął chłopak i zwrócił się do matki. – Mama, za chwilę wychodzę z kumplami, wrócę na kolację.

– Słyszałem! – Doszło z przedpokoju. – Nigdzie nie idziesz! Lekcje odrobione?! Cholera, nie schodzi! To na pewno błoto?

– Odrobię jak wrócę.

– Odrobisz teraz – powiedziała Amai, a Naoto spojrzał na nią z mieszanką zdziwienia i oburzenia. – Słyszałeś ojca.

– Daj spokój, matka!

 

*

 

– Co jeszcze zostało? – zapytała Amai. Na doniesionym z salonu krześle towarzyszyła synowi w odrabianiu zadań.

– Historia. – Znudzony Naoto bawił się ołówkiem. – Ale to tylko jedno pytanie. Jakie wydarzenia były najważniejsze dla rozwoju Japonii, odpowiedź uzasadnij.

– Przecież to oczywiste, restauracja Meiji.

Syn pokręcił głową.

– Oj matka, każdy wie, że nie. To przegrana wojny z Amerykanami.

Amai spojrzała na niego zdziwiona.

– Jak to?

– Nie wiesz? A nie słyszałaś nigdy, że najlepszym sposobem na rozwój państwa jest wypowiedzieć wojnę Stanom Zjednoczonym i poddać się na następny dzień? Oni wszędzie gdzie walczą pompują potem pieniądze. Szkoda, że nie mieliśmy wojny wcześniej, Japonia byłaby jeszcze bogatsza.

Lekcję historii i stosunków międzynarodowych w wykonaniu Naoto przerwał dzwonek do drzwi, chłopak się zerwał.

– To na pewno moi kumple. Dokończę to potem, obiecuję – rzucił i wybiegł z pokoju, zostawiając skonsternowaną matkę samą.

Amai siedziała w ciszy, przetrawiając słowa syna.

– Czyżbym – powiedziała do siebie – popełniła błąd?

 

*

 

Małżeństwo leżało w swoim łóżku. Było już późno, ale Amai nie mogła zasnąć.

– Śpisz, Tadashii? – zapytała cicho.

– Mhm…

– Pamiętasz swoje marzenie?

– Co…? A, nie, nie, to nieważne… – odparł mąż, a już w następnej chwili chrapał głośno.

Kobieta posmutniała. To już nie było to samo, co wiele lat temu. Gdy gnieździli się w małym mieszkanku i spali w futonach. On się zmienił, ale to nie jego wina. To świat nie podołał, to ona musiała coś popsuć, w czasie długiego oczekiwania na poznanie swego oblubieńca. Mógł zapomnieć o swoich marzeniach, ale ona nie zapomniała o swojej obietnicy. Podniosła się, nachyliła nad mężem i złożyła na jego policzku delikatny pocałunek, śpiąc otworzył lekko usta.

– Do zobaczenia w innym życiu, kochany – pożegnała się i zniknęła w krótkim błysku światła. Tadashii nie obudził się.

 

*

1853, wejście do zatoki Yedo przy porcie Uraga

 

Prymitywne zabudowania nadmorskiego miasteczka nie były najprzyjemniejszym widokiem. Przypominały, do jak dzikiego i barbarzyńskiego kraju udał się Matthew Perry. Ale alternatywą dla panoramy lądu był płaski horyzont i wielkie morze, a na to komandor napatrzył się już przez ostatnie miesiące. Siedział przy bakburcie na przyniesionym mu z kajuty fotelu, czyścił swój rewolwer.

Na małym stoliczku miał przygotowaną szklankę i butelkę burbona. Sierpień był w pełni, ale ludzie morza dzielnie znoszą upały. Niespodziewanie wyrósł nad nim McDonald.

– Panie komandorze.

– O, witam, pułkowniku. – Perry nie uraczył podwładnego nawet spojrzeniem, zajęty swoją bronią. – Już z powrotem? Co powiedzieli?

McDonald ugryzł się w język, by nie stwierdzić, że komandor mógłby usłyszeć wszystko na własne uszy, gdyby zechciał czasem zejść ze swojego fotela. Im częściej widział tego grubasa, tym bardziej go nienawidził.

– To, co ostatnio, panie komandorze. Że nie przekażą listów do szogunatu, a my mamy natychmiast popłynąć do portu w Nagasaki, gdzie zostaniemy przyjęci z pełnymi honorami i wysłuchani.

Perry powoli odłożył broń na stolik i splótł palce.

– Przekazał pan, pułkowniku, że w razie odmowy mogą spodziewać się ostrzału?

– Oczywiście. Niezbyt im się to spodobało. Komandorze… Pamięta pan, że prezydent kazał rozwiązać sprawę pokojowo? Podpisać traktat o przyjaźni, a nie wszczynać wojnę?

Stary marynarz nalał sobie szklankę trunku i raczył się nim właśnie, wygodnie rozsiadłszy się w fotelu.

– Tak, tak, pamiętam. Ale niech pan sam pomyśli, pułkowniku. Mam cztery statki uzbrojone w Paixhansy, mógłbym sam zająć to śmieszne państewko. Był pan w mieście, wie, jak to wygląda. Łucznicy i miecznicy w spodniach jak suknie! Drewniane umocnienie portu! Drewniane działa! To ci heca, założę się z panem, o tego oto przedniego burbona, że wybuchają przy próbie wystrzału!

– Cóż – odparł Pułkownik, który od kilku sekund intensywnie wpatrywał się w miasto – za chwilę się dowiemy.

– Słucham? – zdążył zapytać komandor, nim armatnia kula urwała mu głowę.

McDonald ledwo złapał strąconą podmuchem butelkę. Uśmiechnął się do siebie, poczym zaczął wydawać polecenia załodze.

 

*

 

Uraga, siedziba bugyo

 

Mizuno Tadanori, bugyo Uragi, klęczał ze spuszczoną głową. Na papierowych ścianach widział cienie biegających ludzi, gdzieś w oddali słyszał krzyki i wystrzały. Co chwilę nieśmiało zerkał na zaparzającą herbatę kobietę obok niego. Im dłużej na nią patrzył, tym mocniej czuł, że musi odwrócić wzrok. A im dłużej odwracał, tym bardziej chciał znowu spojrzeć. Miała skórę jasną jak pierwszy śnieg, włosy długie i rozpuszczone, wijące się po matach niczym rzeki po polach. Tak ciemne, że widział w nich otchłań nocnego nieba. Błyszczące kimono przylegało delikatnie do jej ciała, stawało się miejscami przezroczyste, Mizuno nie mógł dojrzeć, gdzie kończą się rękawy. Ta kobieta była teraz całym jego światem. Cóż bitwa, cóż, że podpisał wyrok na siebie i mieszkańców, być może na cały kraj, na shoguna i boskiego cesarza. To dla niej, ona tego chciała. Ona kazała mu zaatakować podłych cudzoziemców, te gadziny na dymiących statkach. Ona wie, jak postępować, by kraj żył w dostatku.

– Herbata gotowa. – Kobieta chwyciła szklaneczkę w delikatne palce i na kolanach przesunęła się do bugyo, a ten w jednej chwili położył dłonie i czoło na macie.

– Dziękuję, boska pani! – wykrzyknął. Poczuł nagle dotyk na głowie, przełykając ślinę podniósł ją powoli. Jego towarzyska uśmiechała się promiennie.

– Proszę pić, Mizuno-bugyo, zasłużył pan.

Mężczyzna niepewnie powrócił do swojej wcześniejszej pozy i z namaszczeniem przyjął naczynko. Zaczął pić, spodziewając się, że będzie to herbata z niebiańskich równin, bądź dająca nadludzką siłę. Zakrztusił się, nie przygotowany na alkohol.

– Przecież to… – wysapał, chwytając się za piekące gardło.

Perlisty śmiech wypełnił pomieszczenie.

– Proszę mi wybaczyć ten mały żart, Mizuno-bugyo. Ale niech pan pije na zdrowie, korzysta z życia. A jeśli ujrzy pan kolejny wschód słońca, to niech pan zapamięta, że nadejdą ciężkie czasy, ale potem będzie lepiej.

Po tych słowach wstała, zaczęło od niej bić jasne światło. Dokładnie takie samo, jak gdy się pojawiła. Mizuno wiedział, że więcej jej nie ujrzy. Pochylił głowę nisko, ale nie na tyle, by zupełnie jej nie widzieć. Chciał ją oglądać do ostatniej chwili.

– Wojna, o świecąca na niebie? – zapytał.

Bogini podarowała mu ostatni uśmiech.

– Miejmy nadzieję, Mizuno-bugyo.

Rozpłynęła się w blasku. Mężczyzna długo jeszcze klęczał. Podniósł się dopiero, gdy jeden z samurajów poprosił o wejście. Otrzymawszy zgodę odsunął ścianę. Uklęknął szybko i obwieścił, że umocnienia zostały zniszczone, a Amerykanie schodzą na ląd. Mizuno przyjął to spokojnie. Zastanawiał się, jak dalej potoczą się losy kraju. Cudzoziemcy na pewno poślą po posiłki. Chyba, że nie da im szansy.

– Walczyć do końca, wysłać do shoguna prośbę o wsparcie!

Samuraj wstał i wybiegł. Zostawiając bugyo samego z kuszącym, niebiańskim czajniczkiem. Cóż, bogini kazała mu teraz czerpać z życia.

 

*

 

Podróż w czasie w te i z powrotem była męcząca, ale Amai wierzyła, że warta wysiłku. Może powinna jednak osobiście poprowadzić Japończyków przez te półtorej stulecia? Nie, są bystrzy, poradzą sobie. Poza tym nie mogła się doczekać, by zobaczyć, jak spełnia się marzenie jej ukochanego, Prawdziwego Ducha Japonii. Opuściła wir czasu i udała się na wycieczkę po nowym Kobe. Szybko zrozumiała, że nie wszystko poszło idealnie. Cóż, musi ponownie odnaleźć Tadashiiego i zapytać, co o tym sądzi.

 

*

Inny czas, Kobe

 

Długowłosa Japonka w białej koszulce i dżinsach spacerowała po parku miejskim w Kobe, czekając na ukochanego. Usiadła na ławce w ich stałym miejscu spotkań, obok pomnika Washingtona, wzdłuż ścieżki do luterańskiej katedry. Pierwszy prezydent z dumą trzymał flagę Stanów Zjednoczonych Ameryki i Japonii, trzynaście pasów i pięćdziesiąt osiem gwiazd. Ktoś nagle zasłonił dziewczynie oczy.

- Hello, darling! – Usłyszała głos swojego chłopaka. Przeskoczył oparcie, siadając obok niej.

– Teddy! – Uściskała go i ucałowała. – Chcesz, żebym dostała zawału? – Udała gniew.

Mężczyzna zaśmiał się.

Sorry, sorry, Amy. To co, idziemy gdzieś? Chętnie zjadłbym podwójnego cheeseburgera.

Już wstawał, ale dłoń dziewczyny go zatrzymała.

– Chcę cię o coś spytać, Ted.

– Jasne, słodkie serce, o co chodzi? – Usiadł ponownie i splótł jej palce ze swoimi. – Coś się stało?

– Nie, nic wielkiego… Chcę tylko wiedzieć, co sądzisz o sytuacji w tym kraju.

Ted wzruszył ramionami.

– Co mogę sądzić? Jesteśmy jedynym supermocarstwem, czyż nie?

– Nie pytam o Stany. Pytam o Japonię.

– Ach. – Zrozumiał. – Jakoś nigdy o tym nie rozmawialiśmy, co nie? Wiesz, myślę, że nasi przodkowie odwalili kawał słusznej roboty rozpoczynając i przegrywając wojnę z Ameryką. Wyszło nam tylko na dobre.

– A niepodległość?

– Kochanie – wstał, zrobiła to samo, zaczęli iść powoli – kobiety lubią takie sentymentalne głupoty, co? – Uśmiechnął się. – Jestem patriotą, chcę, żeby moje państwo było silne. Moim państwem są Stany Zjednoczone. Stany Zjednoczone są najsilniejsze na świecie. Tym się kieruję, to czyni mnie szczęśliwym. Kto wie, jak byśmy skończyli, będąc niepodlegli? To zresztą tylko sen głupich ludzi kierujących się dumą i sentymentem, a nie realnym zyskiem. Tak, jak dobrzy pracownicy tworzą dobrą firmę, tak Japonia jest teraz dobrą częścią składową dobrego państwa. Kiedyś byliśmy barbarzyńskim i zacofanym krajem, a wystający gwóźdź obrywa młotkiem, co nie? Rozumiesz, o co mi chodzi?

Pokiwała głową i objęła go w pasie.

– Tak. I wiesz co? Jesteś prawdziwym Japończykiem, Teddy.

 

Koniec

Komentarze

Zero komentarzy - nie ładnie. 

Sam biorę udział w konkursie, więc komentować nie powinienem, aby nie wyglądało na to, że próbuję szkodzić konkurencji, ale musiałem się odezwać, aby autor wiedział, że ktoś przeczytał. Przeczytałem i nie żałuję. IMO jest jak najbardziej japońsko. Więcej nie napiszę, bo mi niezręcznie. 

Powodzenia w konkursie.

Dzięki, też uważam, że to trochę niezręcznie komentować innych uczestników tego samego konkursu. Ale wierzę, że nikt tutaj nie ma złej woli, i pisze by wyrazić szczerą opinię i pomóc w poprawieniu ewentualnych błędów,  a nie zawistnie szkodzić.

 

Wydaję mi się, że moje opowiadanie odstaje nieco od poziomu japońskości innych prac,  tak więc Twoja opinia bardzo mnie cieszy.

Niestety jurorom nie wypada się wypowiadać o opowiadaniach przed ogłoszeniem wyników, albo choć zamknięciem konkursu. Ale wszyscy mogą być pewni wyczerpujących komentarzy. Od jednych szybciej, od drugich, jak znam życie, w swoim czasie. ;)

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

A ja przeczytałem dziś z samego rana, ale zapomniałem komentarz zostawić ; ) A jako że nie jestem ani uczestnikiem, ani jurorem, to się wypowiem.

Na początku to mnie uderzyło, że ci Japończycy piją piwo i jedzą marynowane śledzie, jak całkiem normalni ludzie. Ale zakładam, że to dlatego, że w Japonii też żyją normalni ludzie ; ) Pomysł uważam za bardzo dobry. Jedyne, co mi się w tekście nie spodobało, to te podróże w czasie. Choć "nie spodobało" to trochę za mocno powiedziane. Po prostu brakło mi czegoś. Jakiegoś wyjaśnienia, czy Amai posiadała jakiś kieszonkowy wehikuł czasu (firmy Shony? ; )), czy może jakieś zdolności paranormalne?

A tak, to dobrze się raczej czytało ; )

Japońskość pierwszej części jest całkiem nieźle zarysowana, to życie niemal tylko pracą :) Dalej smaczki, nawiązujące do historii i alternatywna rzeczywistość na temat 'co by było gdyby epoka Edo zakończyła się wojną a nie restauracją Meiji' :) Aczkolwiek, po wzmiance, że Kobe, w 1988r a potem skok pare lat naprzód – wyczekiwałam trzęsienia ziemi ;P

Jeśli chodzi o Amai – to, imo, jest to coś w rodzaju wcielenia bogini Amaterasu. Zastanawia mnie, czy imię – Amai – oznaczające z grubsza "słodko-naiwna" jest celowe? :)

No i zakończenie, przykre acz brzmiące prawdziwie. Od zawsze nienawidziłam Stany za okupację Japonii :p

KaelGorann

 

Myślę, że dałem dostatecznie dużo wskazówek, co do Amai. Ale własne pomysły i interpretacje czytelników są dla mnie zawsze najprzyjemniejszymi komentarzami :)

 

Bellatrix

 

Bardzo mi miło, że doceniłaś tak wiele z rzeczy zamieszczonych w opowiadaniu. W kwestii Amai, to jak wyżej. Imię jest celowe ;) Myślę, że pasuję do jej charakteru. I razem z nim ładnie kontrastuje z poważną rolą i mocą postaci.

 

Dziękuję za komentarze!

Podobało mi się. Wydaje mi się, że pisanie historii alternatywnych wymaga wyjątkowej znajomości tematu, więc szacun. Estetycznie, wolałabym, żeby podbita Japonia przekazała podbijającym barbarzyńcom więcej kultury. Grekom jakoś się udało. Ale decyzja zawsze należy do Autora. :-)

Pozostało trochę drobnych usterek językowych (na przykład coś z "jej kampanią" jest nie tak), może przeczytaj w wolnej chwili.

Babska logika rządzi!

Dzięki za komentarz. Biorąc pod uwagę, że Japonia z własnej woli przejęła zachodni model polityczny i gospodarczy, i w dużej części kulturowy, bez żadnej interwencji przekształciła się ze społeczności klanowej w pełni demokratyczną, to w rzeczywistości, gdzie taka interwencja miała miejsce, zmiany powinny być jeszcze bardziej znaczące. Aż do całkowitego zaniku kultury. Kultury, którą Amerykanie mogliby uznać za bezwartościową i bez oporów zastąpić swoją. Sto pięćdziesiąt to wystarczająco czasu na taki proces, biorąc pod uwagę przepaść technologiczną i "uległość" Japończyków. Mieszkańcy wysp, widząc korzyści jakie daje im podbicie przez ludzi z zachodu, nie byliby skłonni do sprzeciwu. Tak, jak z własnej woli włożyli krawaty i garnitury, tak pod przymusem zastąpiliby własna flagę gwieździstym sztandarem, skoro daję to realne korzyści. O tym w sumie jest opowiadanie :)

 

Widzę, że wszystkich literówek nie dało się wyłapać. Na nowej stronie chyba nie ma limitu czasu na edycję, ale po terminie konkursu już raczej nie wypada grzebać w tekście.

Interesujący pomysł, przypadł mi do gustu. Jest świeża koncepcja, jest japońskość, są nawiązania, wszystko na swoim miejscu. Na dodatek zakończenie dość przewrotne.

 

Co do technikaliów, to jest trochę potknięć.

"wymachując rekami" rękami

To dzięki jej kampania – kampanii

Odprowadzę ją na stacje metra – stację

Jakby wszedł w pajęczynę – Jakbym

Uniosła głowę i zachichotał – zachichotała

przed dwudziestu lata – laty

– W niedziele? – Zdziwiła się… – niedzielę, zdziwiła (zdanie później też jest "niedziele")

Wrócę na kolacje – kolację

w wykonani Naoto – wykonaniu

nie ważne – nieważne

zerkał na zaparzająca herbatę – zaparzającą

miejscu spotkać – spotkań

 

To tak z grubsza, by uświadomić Ci, ile przegapiłeś. Wstyd, tyle ogonków pogubić!

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

I tu też przeczytane!

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Mimo że przemieszczanie się w czasie nieco zamąciło mi ciągłość historii, to kiedy doczytałam do końca, wszystko okazało się zrozumiałe. I, rzecz jasna, bardzo japońskie. ;-)

 

Mam zna­jo­me­go w Ca­ri­for­nii… – Literówka.

 

Za­krztu­sił się, nie przy­go­to­wa­ny na al­ko­hol.Za­krztu­sił się, nieprzy­go­to­wa­ny na al­ko­hol.

 

Może po­win­na jed­nak oso­bi­ście po­pro­wa­dzić Ja­poń­czy­ków przez te pół­to­rej stu­le­cia? – …przez to pół­to­ra stu­le­cia?

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Interesujący pomysł. Miś przeczytał i nie żałuje, że wykopał. 

Nowa Fantastyka