- Opowiadanie: pikapika - Przychodzi Śmierć do Polaka

Przychodzi Śmierć do Polaka

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Przychodzi Śmierć do Polaka

mój pierwszy tekst tutaj ;) enjoy.

 

 

Jeździec podróżował sam. Poły czarnego płaszcza powiewały za nim płynnie i obijały się delikatnie o plecy, ręce i twarz. W całej postaci krył się ogromny smutek, ale i determinacja. Wędrowiec dosiadał czarnego konia o mrocznym spojrzeniu, które niejednego zepchnęło w ciemną otchłań. Imię jeźdźca brzmiało Śmierć. Po chwili zadumy, mężczyzna szybko zawrócił konia i skierował się na wschód. Dostał wezwanie.

 

Tymczasem gdzieś na ziemiach polskich, niczego nieświadomy rycerz toczył pojedynek na śmierć i życie. Walczył dzielnie, ale nic nie mogło mu już pomóc. Wyrok zapadł.

 

– Poddaj się, panie Polak, to może tę kurwę, twoją żonę, zostawię przy życiu.

 

– Jebany husyto! Tkniesz ją, to nawet zza grobu cię dostanę!

 

Pojedynek trwał dalej. Obaj rycerze walczyli zaciekle. Polak miał rozcięte ramię, a husyta, który nawiasem mówiąc, był Czechem, pociętą nogę i twarz. Grad szybkich cięć leciał w stronę Polaka, któremu coraz bardziej przeszkadzała paskudna rana na ramieniu. Parował jednak zaciekle, wyprowadził mistrzowską fintę. Czech jednak, też niezgorszy szermierz, odparował ją zręcznie. Pojedynkowi zza rogu pobliskiego ratusza przyglądała się Śmierć. Koń spokojnie pił wodę z wiadra, porzuconego przy miejskiej studni. Rynek, na którym rozgrywała się ta scena, świecił pustkami. Kto pozostał żywy, dawno uciekł z tego miejsca. Tymczasem jeździec gładził niecierpliwie kruczoczarną grzywę swojego jedynego towarzysza.

 

– Takich skurwysynów to trzeba oszczędzać, a niewinnych bić… Co za robota.

 

Czarny jeździec skinął niezauważalnie ręką i Polak na jego oczach dokonał żywota przez podłą sztuczkę Czecha, który wydobył z rękawa sztylet i ugodził nim przeciwnika. Husyci, którzy oglądali pojedynek, ryknęli triumfalnie i skierowali się gromadą na zamek martwego jegomościa, Jana z Czarnowa. Zostawili go pokonanego, leżącego w kałuży krwi. Śmierć podeszła do niego i uklękła przy truchle. Niestety trup nie chciał widocznie pozostać trupem, bo zaczął się ruszać i jeszcze do tego bezczelnie głośno krzyczeć.

 

– Chodź tu, ty wieprzu, czarowniku, oszuście, wrzodzie na organizmie narodu! Ty kacerzu, husyto!!!

 

Śmierć zmarszczyła czoło i wymieniła zdziwione spojrzenie z koniem.

 

– A coś ty za jeden człeku, że nawet po zgonie nie chcesz leżeć spokojnie? Umarłeś, nie dociera to do ciebie?

 

Denat miał się jednak dobrze i nie zamierzał pozostawać denatem. Wstał i wskazał na herb, widniejący na piersi.

 

– Jestem Jan z Czarnowa, herbowy szlachcic polski i wcale mi się nie spieszy na tamten świat. A ty, coś za jeden?

 

– Śmiercią byłem do niedawna, ale w twoim przypadku zdaje mi się, że nie mam imienia.

 

Szlachetny Jan z Czarnowa zupełnie zbaraniał, a potem się roześmiał tak serdecznie, że aż mu pociekły łzy po policzkach. Śmierć obruszyła się na taka zniewagę.

 

– Drogi panie, skorzystałem z rodowego dobra. Już mój dziad zrobił cię tak w bambuko. Pamiętasz szlachetnego Bożydara z Czarnowa? Wyciućkał on cię zupełnie tak jak ja teraz, czarnoksięskim zaklęciem.

 

Śmierć niechętnie skinęła głową i spojrzała posępnie na całkiem już żywego człeka.

 

– Ano pamiętam, ale szlachetny to on na pewno nie był. Krwi mi napsuł, ale w końcu i na niego sposób znalazłem. Widocznie jednak nie upilnowałem, bo wnuk się sztuki wyuczył. Ech, wy Polaki, z wami to zawsze takie kłopoty. Czecha wyzywałeś, a sameś nie lepszy.

 

Rycerz już sięgał po miecz, Czarny Jeździec w końcu odważył się na poważenie honoru i czci Jana z Czarnowa oraz jednego z członków jego rodu. W porę się jednak zorientował, że ze Śmiercią to raczej walczyć nie wypada.

 

– Drogi panie, nie gniewajcie się. Ja z wami dobre układy chcę mieć, zapewne będę mógł się przydać.

 

Czarnemu jeźdźcowi perspektywa czyjegoś towarzystwa po tylu latach samotności wydała się ciekawą odmianą. Wyczarował zatem swojemu nowemu kompanowi trupiobladego konia o ognistym spojrzeniu.

 

– A na co ty mi się, człeku marny możesz zdać? No dobra, niech stracę. Przynajmniej będzie do kogo gębę otworzyć.

 

– A teraz na tego zasrańca, kacerza i opoja Czervenkę, by się trza wyprawić, bo honor rzecz najważniejsza. Kobiety mi zbałamuci, zagrabi ziemię i zamek…Było się dziadom moim dalej od granicy budować.

 

– Jemu nie pisane jeszcze umrzeć.

 

– A kto tu decyduje? Ty. Czy to ważne, kiedy umrze? Teraz, albo za dziesięć lat? Jego żywot i tak gówno wart i na koniec smażył w ogniu piekielnym się będzie heretyk jeden!

 

– W zasadzie rację masz, ubłagam jakoś szefa. Dobra, szkoda mi twojej rodziny. Mam miękkie serce.

 

Skierowali się na zamek, nie zbierając drużyny. No bo w końcu, kto ich mógł pokonać? Husyci już się zdążyli na zamku zadomowić, co bardzo zdenerwowało rycerza Jana. Kompani zaczaili się za murami, czekając na dogodny moment, by wślizgnąć się do zamku tajnym przejściem. Siedzieli w milczeniu. W końcu pierwszy odezwał się Jan.

 

– Panie, ciekawi mnie, jakiej wy właściwie jesteście płci. Bo mówi się o was w rodzaju żeńskim.

 

– Co to za pytania? Nie widać, że mężczyzną jestem?

 

– No z wierzchu niby tak…

 

– Chodzi o to czy mam męskie organy płciowe?– Czarny jeździec się zawstydził– No na początku były, ale potem odpadły na drodze ewolucji jako zbędny element mojej fizjonomii…

 

– Odpadły?– zakrztusił się Polak– Ale jak to tak bez…

 

– A bo która kobita chciałaby ze Śmiercią? No, ale jakby się taka znalazła to niby mogę sobie odtworzyć…

 

Polak wolał już o nic nie pytać.Jan i Śmierć wślizgnęli się przejściem ukrytym tuż przy zamkowych murach i obserwowali wszystko, co działo się w środku zza węgła. Napastnicy wbrew ostrzeżeniom nie zabili żony Jana, która wydawała się być raczej ucieszona ze śmierci męża. Gdy tylko zobaczyła Czervenkę, rzuciła mu się w ramiona.

 

– A to suka…– zadumał się Jan– Zabijemy ich wszystkich. Ale najpierw sobie pogadam z nimi, oj pogadam.

 

Jan z Czarnowa ukazał się swoim niedoszłym napastnikom i żonie, do której stracił cały szacunek, w pełnej krasie.

 

– Witajcie, jestem duchem Jana– uśmiechnął się jowialnie i rozłożył ręce w geście powitania.

 

Niewierna żona zemdlała, a Czervenka i jego kompani wytrzeszczyli oczy. W końcu nieczęsto widzi się właśnie zakatrupionego wroga wśród żywych.

 

– Co, kamraci, nie spodziewaliście się mnie tutaj? Nie ugościcie mnie mięsiwem i winem? Nie odziejecie? A, zapomniałem, że żeście nie chrześcijany, tylko husyckie wymoczki, co to podchodzą ofiarę podłymi sztuczkami.

 

– Na wojnie wszystko dozwolone!- krzyknął Czervenka, który już zdążył się otrząsnąć z szoku.– Teraz jesteś gówno, mości Janie! Nie żyjesz i nic nie możesz nam zrobić!

 

Jego kompani podśmiewali się pod nosem. Wracała im pewność siebie.

 

– Takiś tego, kurwa mać, pewny Czervenka?

 

Do Jana dołączył Czarny Jeździec. Drapieżne spojrzenia towarzyszy nie wróżyły niczego dobrego. Mury zamku Jana z Czarnowa tamtego dnia spłynęły krwią jego wrogów. Nie było drogi ucieczki, nikomu nie okazano pardonu. Po skończonej robocie kompani zrzucili ścierwa na jedną kupę.

 

– Jednak taka praca Śmierci ciężka jest. Chodźmy się napić, kumie.

 

– To najmądrzejsze zdanie, jakie dziś wypowiedziałeś.

 

Więc poszli się napić– Śmierć i człowiek, herbowy rycerz i bezimienny Czarny Jeździec. Siedzieli razem do późna i byli w stanie poważnej nietrzeźwości. Zamkowe piwnice były zawsze dobrze zaopatrzone, a więc nie brakowało trunku.

 

– Nigdy bym nie pomyślał, że pochlam się ze Śmiercią i że będzie Śmierci w ogóle wolno się schlać.

 

– Tak teoretycznie to mi nie wolno, ale wiadomo jak teoria ma się do praktyki…

 

Pijackie piosenki i śmiech do późna przetaczały się w zamkowych murach. Dopiero nad ranem przyjaciele zasnęli. W drogę wyruszyli dopiero następnego dnia. Rycerz zostawił cały swój majątek i podążył za Czarnym Jeźdźcem.

 

– Nie szkoda ci trochę?

 

– Czego, że teraz gołodupiec ze mnie? A co ja właściwie miałem? Syna nie spłodziłem, żona mnie nie kochała, swoich ludzi nie obroniłem, a na końcu taki Czervenka, nie świeć Panie nad jego duszą, mnie podstępem w bitce pokonał. A zamek, ot tylko kamień na kamieniu. Widocznie nie pisane mi tu gnić.

 

– Skoro tak mówisz, dobrze. Uprzedzam jednak, że takie życie tez może ci się nie spodobać.

 

– Jak nie spróbuję, to się nie przekonam.

 

– A zatem, wyruszamy. Mam już kolejne zlecenie, ludzi do zabicia nigdy nie brakuje.

 

Spięli konie i galopem zaczęli oddalać się od zimnych zamkowych murów, by spełnić czyjeś przeznaczenie. Śmierć nie śpi

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Czarne poły płaszcza powiewały za nim płynnie i obijały się delikatnie o plecy, ręce i twarz. – Lepiej byłoby napisać, że poły czarnego płaszcza. Bo skoro same poły były czarne, to jaki był płaszcz? Dalej, poły obijały mu się o ręce i twarz. Skoro jechał konno, to ręce miał z przodu. Poły płaszcza powiewały do tyłu, za niego. Jakim cudem obijały się o ręce? Tym bardziej o twarz? Przecież nie dość, że chłopina by nic nie widział, to cholernie niewygodnie by mu się jechało, z połami zaplątanymi w dłonie i facjatę.

 

Wędrowiec dosiadał czarnego konia o mrocznym spojrzeniu, które niejednego zepchnęło w ciemną otchłań. – Ok, koń miał mroczne spojrzenie, ale bez przesady. Zaraz w ciemną otchłań nim spychał? W jakim sensie? Popatrzał na delikwenta i otwierały się bramy piekieł?

 

Pojedynek trwał dalej. Obie strony walczyły zaciekle. – pojęcia „obie strony” używa się raczej w liczbie mnogiej, gdy ścierają się dwa oddziały. Tutaj sensowniej byłoby napisać np. wojownicy, rycerze, szlachcice, czy kim tam oni byli.

 

Pojedynek trwał dalej. Obie strony walczyły zaciekle. Polak miał rozcięte ramię, a husyta, który nawiasem mówiąc, był Czechem, pociętą nogę i twarz. Grad szybkich cięć leciał w stronę Polaka, któremu coraz bardziej przeszkadzała paskudna rana na ramieniu. Parował jednak zaciekle, wyprowadził mistrzowską fintę. Czech jednak, też niezgorszy szermierz, odparował ją zręcznie. – W przedostatnim jednak lepiej brzmiałaby liczba mnoga. Że wyprowadzał mistrzowskie finty, a Czech je odbijał. A tak nawiasem mówiąc, mistrzowskie to bardzo mocne słowo, zwłaszcza, że tamten je bez problemu odbijał.

 

Pojedynkowi zza rogu pobliskiego ratusza przyglądała się Śmierć. Koń spokojnie pił wodę ze studni. – Musiał mieć naprawdę długą szyję, skubaniec :P

 

Pojedynkowi zza rogu pobliskiego ratusza przyglądała się Śmierć. Koń spokojnie pił wodę ze studni. Rynek, na którym rozgrywała się ta scena, świecił pustkami. – Nigdzie wcześniej nie napisałeś, że bili się na rynku. Więc z kontekstu wynika, że sceną o której piszesz, jest pijący wodę ze studni koń. Gdybyś napisał np. Rynek na którym odbywał się pojedynek, świecił pustkami, byłoby przejrzyściej.

 

Czarny jeździec skinął niezauważalnie ręką i Polak na jego oczach dokonał żywota przez podłą sztuczkę Czecha, który wydobył z rękawa sztylet i ugodził nim przeciwnika. – Nie łapię przyczyny i skutku. Czech dźgnął Polaka dlatego, że Śmierć skinęła ręką, czy jedno z drugim nie miało nic wspólnego? Zresztą, tę podłą sztuczkę bym usunął, albo przerobił. Np. Polak na jego oczach dokonał żywota dźgnięty sztyletem, który Czech do tej pory ukrywał w rękawie.

 

Zostawili go pokonanego, pławiącego się w kałuży krwistoczerwonej juchy. – Pławić się, to znaczy inaczej, że ktoś się kąpał. W przenośni, pławić można się w bogactwie. We krwi raczej ciężko, chyba że Jan był Elżbietą Batory. Do tego po dźgnięciu sztyletem na pewno takiego zalewu by nie było. Jucha to krew zwierzęcia, bestii, więc kolejny błąd znaczeniowy.

 

Mury zamku Jana z Czarnowa tamtego dnia spłynęły posoką jego wrogów. – To samo, co wyżej.

 

Takie sobie szczerze mówiąc. Choć dialogi wyszły Ci fajnie. Jeszcze tylko uwaga co do Śmierci. To kto w końcu decydował, kiedy dany człowiek ma zginąć. Bo na początku Śmierć nie zgadza się zabić Czervenki, ale potem użądza jego ludzią beztroską rzeź.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Zmieniłem Ci płeć. Ale dopiero po wystawieniu komentarza się kapnąłem. Mam nadzieję, że się nie pogniewasz :P

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Fasoletti, dziękuję ci za wyczerpujący i szczery komentarz. dopiero się uczę i potrzebouję bezstronnych rad i opinii. w końcu mam jeszcze czas na doskonalenie warszatu, dopiero 16 na karku ;D choć niektóre twoje uwagi wydają się zbyt drobiazgowe, to dziękuję i przyjmuję je wszystkie, bo dowodzi to że uważnie przeczytałeś. dużo muszę poprawić no i uczyć się na swoich błędach. mam nadziję, że moje kolejne teksty bardziej ci się spodobają. i nie gniewam się za tę płeć, w końcu całe opko było z perspektywy faceta ;)

choć niektóre twoje uwagi wydają się zbyt drobiazgowe, to dziękuję i przyjmuję je wszystkie, bo dowodzi to że uważnie przeczytałeś.

Czasami diabeł tkwi w szczegółach. A ja bywam zmierzły :P

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

"Koń spokojnie pił wodę z waidra, porzuceonego przy miejskiej studni"  - w a i d r a są rzeczywiście bardzo ciekawymi urządzeniami. zwłaszcza te, p o r z u c e o n e przy miejskich studniach. poprawianiu tekstu w pośpiechu mówimy stanowcze nie.

poza tym opowiadanie fajne. nawet zabawne. co prawda koncepcja "jestem śmierć i zbratam się z polakiem, bo co mi szkodzi?" jakoś tak nie do końca mi pasuje, ale podciągnę to pod całą humorystyczną oprawę tekstu.

tak, jak już wspomniał fasoletti, dialogi wyszły ci zacnie. reszta trochę mniej, ale wierzę że przy odrobinie praktyki to całe pisanie wyjdzie ci na zdrowie.

hahaha, tak to jest jak chce się szybko ;D dzięki, wiem, ze jeszcze dużo musze się nauczyć i właśnie dlatego wrzuciłam tu tekst. nawiasem mówiąc cały trochę napisany w pośpiechu. Wstyd, powinnam się bardziej postarać ;D obiecuję poprawę ;)

Całkiem niezłe, zwłaszcza jak na szesnastolatkę :) Dialogi - bardzo dobre i kilka razy się uśmiechnęłam. W oczy rzuciało mi się to zdanie:
A, zapomniałem, że żeście nie chrześcijany, tylko husyckie wymoczki, co to podchodzą ofiarę podłymi sztuczkami. - proponuję zmienić "ofiarę" na "przeciwnika". W końcu Jan mówi tu o sobie ;)
Na początku jest też zdanie, w którym podkreślasz, że husyta jest Czechem. Nie jestem historyczką, ale chyba większość z nich chyba była tej narodowości. Poza tym potem pada wybitnie czeskie nazwisko.

Ja się czepię jeszcze jednego: piszesz że rynek świecił pustkami- w wyobraźni widzę dwóch ludzi walczących ze sobą, plus Śmierć ukryty za węgłem. Po chwili walisz kamratami Czecha, którzy otaczali pojedynkujących się. No to, jak tam było?
Treść- na poziom szesnastolatka, może być. Ja w tym wieku pisałem dużo gorzej (a i teraz niewiele lepiej :-) ). Do mistrzostwa i nagród jednak, jeszcze Ci brakuje.

dzięki za rady, każda uwaga się przyda ;) choć mam już wyłączoną możliwość edycji, to poprawię sobie tekst na moim laptopku ;D

Z drugiego zdania wynika, że jeździeć ręce i twarz też miał gdzies z tyłu, skoro obijały sie o nie poły płaszcza powiewajace za nim. No i skąd nagle Husyci, skoro rynek świecił pustkami?

Tak było fajnie, tak sympatycznie, a tu sru, okazało się, że nie bardzo miałaś na tekst pomysł. No ale jak na szesnastolatkę, to całkiem fajnie.  Podobała mi się postać rycerza, podobały mi się dialogi (choć ten o genitaliach to bym wyrzuciła, bo moim zdaniem totalnie psuje tekst). Warsztat juz masz na przyzwoitym poziomie (czyli nadającym się do czytania), popracujesz trochę, pomyślisz bardziej nad fabułą i bedzie git :)

www.portal.herbatkauheleny.pl

- Poły czarnego płaszcza powiewały za nim płynnie i obijały się delikatnie o plecy, ręce i twarz. - jak wspomniane poły powiewały ZA NIM  to o twarz nie powinny mu się obijać

- Obaj rycerze walczyli zaciekle. Polak miał rozcięte ramię, a husyta, który nawiasem mówiąc, był Czechem - ja wiem że ludzie historii nie znają, dla mnie warte wspomnienia byłoby jakby husyta nie był Czechem. Bo jak czytam husyta to myślę Czech. Jednaj jak wyjaśniać (a może trzeba??) to jakoś tak zgrabniej.
- Pojedynek trwał dalej. Obaj rycerze walczyli zaciekle. Polak miał rozcięte ramię, a husyta, który nawiasem mówiąc, był Czechem, pociętą nogę i twarz. Grad szybkich cięć leciał w stronę Polaka, któremu coraz bardziej przeszkadzała paskudna rana na ramieniu. - to by trzeba jakoś plastycznie opisać bo w tej wersji jest podane tak „na talerzu" i nie brzmi to ani naturalnie ani wiarygodnie. Ja pisać za bardzo nie umiem, ale choćby „obaj rycerze walczyli zaciekle. Polak, nie zważając na rozcięte ramię, odpierał szaleńczy atak Czecha. Itd. Itp."

- Pojedynkowi zza rogu pobliskiego ratusza przyglądała się Śmierć. Koń spokojnie pił wodę z wiadra, porzuconego przy miejskiej studni. - śmierć jak złodziej spogląda zza rogu, za to koń panisko pije sobie wodę :)

- Pomysł fajny, ale zdecydowanie widać, że jeszcze musisz pracować na warsztatem, ale to chyba normalnem że wraz z wiekiem i ilością napisanych tekstów warsztat się wyrabia:)
Może warto jak tu często radzą napisać tekst, odłożyć na miesiąc do szuflady i ponownie przeczytać, porawic i znowu do szuflady. Jak po wyciągnięciu z szuflady uznasz, że nie potrzebuje poprawek to wrzucić tu. A jeszcze lepiej mieć, oprócz tego, kogoś zaufanego (brata??siostrę??) kto wystąpi w roli pierwszego czytelnika.


Nowa Fantastyka