- Opowiadanie: TomaszMaj - [KB020] Jak się pozbyć Spider-mana

[KB020] Jak się pozbyć Spider-mana

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

[KB020] Jak się pozbyć Spider-mana

Prowadzony przez jednego z goryli Capponego, Komisarz Rex, korpulentny mężczyzna w średnim wieku, właściciel dużych, płowych wąsów i sporej nadwagi, przeciskał się pomiędzy ludźmi zgromadzonymi wokół stołów z ruletką. Zawieszone pod sufitem lampy rzucały okrągłe placki światła na ustawione w rzędach stoły i zebranych wokół każdego z nich graczy, resztę pomieszczenia pozostawiając w półmroku.

Kiedy Artur Rex prosił szefa mafii o dyskretne spotkanie, sam zaproponował Capponemu wybranie miejsca. Teraz jednak nie był taki pewny, czy dobrze robi, dobrowolnie włażąc w paszczę odwiecznemu wrogowi. Co prawda, zaraz za nim szedł porucznik Cameron, zaufany podwładny komisarza, ale gdyby mafia chciała ich załatwić, i tak są bez szans. Bezsilnie zaciskając pięści, przeklinał w duchu własną głupotę.

Ubrany w długi płaszcz i z kapeluszem zasłaniającym twarz, starał się nie zwracać na siebie uwagi nikogo z mijanych, zajętych grami hazardowymi, ludzi. Nawet jeżeli Victorio Cappone go nie zabije, istnieje jeszcze niebezpieczeństwo bycia rozpoznanym. Artur nie chciał przeczytać jutro w porannej prasie doniesień, że komisarz do spraw walki ze zorganizowaną przestępczością miasta New York, potajemnie spotyka się z szefem mafii.

Wszystko przez tego pieprzonego pajęczaka. Gdyby nie on, nie musiałby wykonywać tak ryzykownych posunięć.

Wreszcie dotarli do końca sali i zatrzymali się przed drzwiami, prowadzącymi na zaplecze. Ochroniarz zastukał trzy razy i grobowym głosem powiedział:

– To ja, Ben. Przyprowadziłem ich.

Drzwi otworzyły się bezszelestnie.

Po drugiej stronie stał, podobny do Bena, potężny, umięśniony mężczyzna, o twarzy niezdradzającej śladów inteligencji.

– Ręce na boki – rozkazał beznamiętnie.

Zrezygnowany Artur posłusznie rozłożył ręce i pozwolił się obszukać. Stojący za nim David Cameron, poszedł w ślady szefa. Zdążyli się przyzwyczaić. Kilka minut wcześniej, przed wejściem do speluny, Ben zrobił im taką samą rewizję.

Kiedy już ochroniarz numer dwa skończył oklepywanie policjantów, odsunął się na bok, odsłaniając krótki korytarzyk. Na jego końcu, po prawej stronie, zobaczyli blady snop światła bijący z otwartego pokoju. Artur i Dave bez słowa weszli do pomieszczenia. Ich oczom ukazał się prostokątny stół, mocno oświetlony przez zawieszoną u sufitu lampę, taką samą, jakie przed chwilą widzieli w jaskini hazardu. Za stołem, w taki sposób, aby pozostać w półmroku, siedziało troje ludzi.

– No proszę, co za goście! – usłyszeli tubalny głos z włoskim akcentem. – Sam komisarz Rex. Witam w moich skromnych progach.

Osoba siedząca w środku przysunęła się bliżej stołu i w świetle lampy zobaczyli uśmiechniętego od ucha do ucha, łysego mężczyznę po pięćdziesiątce, o okrągłej, nalanej twarzy i ciemnych, brązowych oczach. Artur wciągnął powietrze. Przed nim siedział szef nowojorskiej mafii, Victorio Cappone, który na sumieniu miał setki złamanych, bądź przedwcześnie zakończonych żywotów, a któremu nigdy, nic nie udowodniono.

– Proszę usiąść, panowie – Victorio wskazał krzesła, przysunięte przez ochroniarzy.

Policjanci usiedli.

– Kiedy prosił pan, panie Rex, o spotkanie, mój adwokat powiedział tak mniej więcej, o co chcecie prosić – powiedział cicho Cappone, wskazując dłonią na siedzącego po jego prawej stronie mężczyznę.

Ten przysunął się bliżej. Zimne, elektryczne światło lampy oświetliło zasuszonego staruszka o siwych, zalizanych do tyłu włosach. Artur rozpoznał w nim Helmuta Umera, adwokata mafii i skinął głową na przywitanie.

– Chciałbym jednak – Victorio kontynuował, niepostrzeżenie przechodząc na poufałe „ty" – żebyście sami wyjaśnili mi jeszcze raz, cel waszej wizyty. Rozumiecie – tu ponownie uśmiechnął się jowialnie – że przychodzicie tutaj z dość niecodzienną prośbą.

Komisarz Rex chrząknął głośno, wpatrując się w tajemniczego, trzeciego człowieka, wciąż pozostającego w mroku.

– Nie przyszliśmy po prośbie – zaczął buńczucznie – tylko, aby zaproponować naszą pomoc, bo uważamy, że z tego, co zamierzacie uczynić, my również skorzystamy.

– A cóż to, według was, planujemy? – słodko odpowiedział Vittorio. Rex jednak wyczuł w tej słodyczy, żmijowy jad. Przestraszył się jeszcze bardziej. Najchętniej uciekłby stąd jak najdalej, wiedział jednak, że nie ma już odwrotu.

– Wiemy, że chcecie zlikwidować Spider-mana – kontynuował niezrażony. – Psuje wam interesy. Właściwie, odkąd się pojawił, ledwo wegetujecie. Zabicie tego mutanta, to dla was kwestia życia lub śmierci.

Cappone popatrzył zimno w twarz Rexa, a z jego ust zniknął uśmiech.

– Być może, być może – rzucił wymijająco. – A nawet, jeżeli tak, to co wy będziecie z tego mieli?

– Szczerość za szczerość – rzucił rozdrażniony Cameron. Nużyły go te gierki słowne – Nasz wydział ledwo ciągnie. Odkąd Spider-man odwala za nas całą robotę, staliśmy się bezużyteczni. Dotacje z Ratusza się skończyły. Koniec z premiami, a zamiast naboru nowych pracowników, mamy ciągłe redukcje. Mojemu szefowi grozi przesunięcie na mniej płatne stanowisko, a być może nawet zwolnienie. Jak tak dalej pójdzie, z całej nowojorskiej policji przetrwa tylko drogówka.

– Można powiedzieć, że dla nas to również kwestia życia i śmierci – wtrącił się Rex, równocześnie skinięciem dłoni nakazując Davidowi milczenie. – Dlatego w tę misję zaangażowany jest niemal cały nasz wydział. My jesteśmy tylko wysłannikami.

– No dobrze – Cappone pogardliwie wydął wargi. – Problem w tym, że chęci i motywacje to jedno, a możliwości to drugie. Być może nawet marzyłbym o śmierci tego mutanta, ale przecież wszyscy wiedzą, że jest niezwyciężony. Nikt go jeszcze nie pokonał. Skąd więc pomysł, że ja mógłbym to zrobić? Nawet z waszą pomocą…

– Niech pan nie struga idioty – Artur Rex stracił cierpliwość. – Obydwaj wiemy, że jest sposób na tego pajęczaka. Przynajmniej teoretycznie. To ja znalazłem człowieka, który wymyślił jak się pozbyć Spider-mana i nie dalej, jak wczoraj przedstawiłem go Umerowi. Dzisiaj rano ten człowiek zniknął ze swojego mieszkania. Dosłownie wyparował, jakby go nigdy nie było. Wyłaź z tego cienia, doktorze Modlinsky! – komisarz krzyknął do postaci wciąż kryjącej się w półmroku.– Dobrze wiem, że to pan.

Cappone skinął przyzwalająco głową. Trzecia, milcząca do tej pory, postać, przysunęła się do światła. Policjanci ujrzeli młodego, szczupłego człowieka, o rozwichrzonej i przerzedzonej wczesną łysiną czuprynie, oraz okularach na nosie.

– No tak, no jestem – zagadał zakłopotany naukowiec. – Rozumie pan, panie komisarzu, pan Cappone był taki przekonywujący… w zasadzie nie pozostawił mi innej możliwości. Takim ludziom nie mówi się „nie"

– Dość! – gwałtownie przerwał Victorio – Nie będę się tłumaczył. Rozumiesz Arturze, że zanim zgodziłem się spotkać z tobą, chciałem sam poznać ten plan. Muszę być ostrożny. Z wami, glinami, nigdy nic nie wiadomo.

– A ja mam wrażenie, że chciałeś nas wykiwać – odgryzł się Rex, coraz bardziej odzyskując pewność siebie i tak jak mafiozo, bezpardonowo przechodząc na „ty". – Zorientowałeś się jednak, że bez pomocy policji będzie to o wiele trudniejsze. Dlatego zgodziłeś się na spotkanie.

– Nie przyszedłeś tutaj chyba po to, aby się wykłócać – Włoch podniósł pojednawczo obie dłonie. Przejdźmy do rzeczy. Jaką rolę każdy z nas ma do wypełnienia?

– Pan Modlinsky, doktor arachnologii, jest pomysłodawcą i wykonawcą – komisarz rzeczowo zaczął wyliczać, pomagając sobie palcami. – My udostępniamy mu policyjne laboratoria medyczne i dostarczymy 'ochotniczkę' do wykonania zadania. Wy, sponsorujecie całą operację, a w końcowej fazie projektu, w czasie której, oczywiście, gwarantujemy wam całkowitą bezkarność, dostarczycie przekazaną wam kobietę na miejsce akcji.

– Niech będzie, wchodzimy – na twarz Cappone'ego wrócił rubaszny uśmiech.

Odwieczni wrogowie podali sobie dłonie.

 

Przez kilka kolejnych tygodni, doktor Adam Modlinsky, sponsorowany hojnie mafijnymi funduszami, cierpliwie pracował po nocach w policyjnym laboratorium, dopracowując swój tajemniczy wynalazek, który miał umożliwić zabicie Spider-mana. Przez ten czas pomiędzy ludźmi Capponego a Rexa trwała cisza.

Delegaci obu stron spotkali się dopiero po miesiącu, kiedy naukowiec wykonał już swoją część roboty i należało przejść do punktu B operacji.

Artur Rex i Helmut Umer umówili się w miejskim areszcie, późnym wieczorem, kiedy już nikogo, oprócz dyżurnego strażnika, nie było w pracy.

– Dobry wieczór, panie Umer.

– Dobry wieczór, komisarzu. Znów się widzimy. Tylko dlaczego w takim miejscu?

– Chciałem panu kogoś przedstawić. Proszę za mną.

Rex wskazał korytarz prowadzący do sal przesłuchań i ruszył przodem. Weszli do zaciemnionego pokoju, którego jedną ścianę prawie w całości zastępowała szyba. Za szkłem zobaczyli kolejne pomieszczenie, a w nim stół i śpiącą na krześle, pijaną kobietę. „Weneckie lustro" – skonstatował adwokat, po czym zapytał monosylabicznie:

– No i?

– To nasza kandydatka. Kobieta, która po zaaplikowaniu wynalazku doktora Modlinsky'ego, zwabi i zabije Spider-mana.

Helmut Umer przyjrzał się krytycznie drzemiącej postaci. Drobna, szczupła blondynka, w wieku około dwudziestu pięciu lat. Być może byłaby atrakcyjna, gdyby nie rozczochrane, przetłuszczone włosy, brudna, pomięta sukienka i twarz opuchnięta od nadmiaru tanich alkoholi, pokryta nieporadnym, wulgarnym makijażem.

– Więc to tam – adwokat pogardliwie wskazał ją palcem – ma samo przywabić do siebie Spider-mana? Facet musiałby być nieźle ubzdryngolony, a do tego półślepy i prawdopodobnie, sądząc po jej stanie, stracić powonienie.

– Spokojnie, niech się pan nie martwi. Kiedy przetrzeźwieje i doprowadzi się ją do porządku, będzie całkiem sympatyczna. Poza tym, Modlinsky zaręcza, że kiedy wstrzykniemy jej ten wynalazek, pajęczak poleciałby na nią, nawet gdyby była stuletnią, bezzębną staruchą. Jej atut polega na czym innym. Jesteśmy pewni, że ta kobieta na pewno będzie w stanie zabić mężczyznę. Kilka morderstw ma już za sobą.

– Ona? – zdziwił się adwokat. – Takie chucherko?

– Myślę, że już pan o niej słyszał – Artur uśmiechnął się pod nosem. – W końcu jest pan prawnikiem. Przedstawiam panu Krwawą Betty. Żeby dostarczyć tę dziewczę tutaj, specjalnie pozwoliliśmy jej uciec z więziennego szpitala psychiatrycznego i kilka godzin później, zwinęliśmy pijaną z meliny.

Helmut zaniemówił na chwilę.

– No, no – zagwizdał w końcu z podziwem. – Wyciągnęliście naprawdę mocną amunicję. Słyszałem, że miała w zwyczaju mordowanie swoich byłych kochanków. Ilu ma już na koncie?

– Tak naprawdę, to nikt nie wie – odrzekł z dumą komisarz. Zachowywał się tak, jakby chwalił własną córkę za dobre oceny w szkole. – Udowodniono jej cztery, ale na pewno było ich więcej. Po prostu, tylko tyle zwłok znaleziono. Dla nas ważne jest to, że jej naturalne skłonności w powiązaniu z cechami, które nabędzie po zastrzyku Modlinsky'ego, dają stuprocentową gwarancję śmierci Spider-man'a.

 

Tymczasem Dave Cameron przywiózł Adama Modlinsky'ego i dwie, asystujące mu, pielęgniarki. Doktor, ubrany w porozciągane ubranie i z artystycznym nieładem na głowie, wyglądał dokładnie tak, jak w mniemaniu Artura powinien wyglądać szalony naukowiec; zaś jego pomocnice– grube, toporne stworzenia– bardziej przywodziły na myśl ekspedientki z mięsnego, niż szpitalne anioły, niosące ukojenie cierpiącym pacjentom.

Jedynym bagażem doktora była mała płócienna torba na lekarstwa, z wymalowanym czerwonym krzyżykiem.

Pielęgniarki wzięły Betty pod ramiona i zaciągnęły do łazienki, aby doprowadzić ją do porządku. Kiedy wróciły po kilku minutach, blondynka ubrana była w nową, kwiecistą sukienkę, a jej twarz, odświeżona zimną wodą i uwolniona od szminki, pudru i tuszu, sprawiała dużo lepsze wrażenie. Dziewczyna mamrotała coś niewyraźnie, powoli wracając do rzeczywistości.

Mężczyźni weszli do sali przesłuchań. Modlinsky bez słowa położył torbę na stole, otworzył ją i wyjął dwie strzykawki. Pierwsza– większa– napełniona była mętnym, bursztynowym płynem; w drugiej i mniejszej, połyskiwała jasnofioletowa ciecz.

– No to, do roboty – zawołał raźnie, zakładając jednorazowe rękawiczki. – Najpierw ten większy dożylnie, żeby szybciej zadziałał, a potem ten malutki domięśniowo.

Jedna z pielęgniarek złapała prawą rękę Betty w żelazny uścisk, a druga założyła na obnażone ramię gumową opaskę, eksponując nabrzmiałe żyły w zgięciu łokciowym.

Artur Rex spuścił wzrok i zdusił w sobie wyrzuty sumienia. W końcu ludzie pracujący w policji, są ważniejsi od jednej wariatki.

– Właściwie co to jest? – zapytał Cameron, przyglądając się, jak doktor nachyla się nad pacjentką i wbija igłę.

– To? Ta mniejsza, fioletowa, to trucizna o opóźnionym działaniu. Dziewczyna ma zabić Spider-man'a, a po kilku godzinach sama umrzeć. Chyba nikt z nas nie chce pozostawić na wolności nieobliczalnej wariatki zamienionej w potwora – odpowiedział Adam, nie przerywając zajęcia. Powoli naciskał tłok strzykawki, wtłaczając w organizm Betty bursztynową substancję. – Natomiast ta większa – Modlinsky uśmiechnął się paskudnie – to ekstrakt pajęczych hormonów.

Ponieważ obie strzykawki były już puste, naukowiec wyprostował się i mentorskim tonem kontynuował wyjaśnienia:

– Kiedy wszyscy zastanawiali się nad zagadką Spider-mana, w jaki sposób z człowieka przemienił się w mutanta, ja zapytałem siebie, czy nie dałoby się powtórzyć tego zjawiska w warunkach laboratoryjnych. Miałem nawet pomysł, niestety brakowało mi warunków do pracy i możliwości finansowych. Dopiero dzięki wam, mogłem ukończyć moje badania – na jego ustach błądził lubieżny uśmiech.

– Panie i panowie – Modlinsky zawołał teatralnie – właśnie macie unikalną okazję być świadkami powstawania pierwszej na świecie Spider-woman.

– Jak długo będzie trwała przemiana? – zapytał rzeczowo adwokat, ignorując napuszone gesty Adama.

– Zwierzęta laboratoryjne, na których testowałem specyfik, zamieniały się w mutanty w przeciągu dwóch, trzech godzin – odpowiedział doktor. – Nad ranem nasza Betty powinna już flirtować ze Spider-manem.

– Ale dlaczego właściwie kobieta? – dopytywał się Dave. – Jeżeli mamy zabić Spider-mana, czy nie lepiej byłoby nasłać na niego takiego jak on, chłopa?

– Ludzie, weźcie go… – jęknął naukowiec. – Gdzieżeś ty był, kiedy tłumaczyłem wam, dlaczego musimy na naszego pajęczaka nasłać babę?

Wszyscy zebrani spojrzeli z dezaprobatą na młodego porucznika. Wzrok komisarza niedwuznacznie sugerował, aby David zamknął paszczę.

– No bo ja nie rozumiem – bąknął Cameron speszony.

– Czy wiesz kolego, jak się odnajdują pan i pani pająk, kiedy chcą sobie pobzykać? – zapytał Modlinsky.

Porucznik niepewnie pokręcił głową.

– Mówiłeś coś o fermentach, ale niewiele zrozumiałem – odpowiedział Dave nieśmiało. Zaczynał żałować swojego głupiego pytania sprzed chwili.

– Feromonach, kolego. Feromonach, a nie fermentach – poprawił go naukowiec. – To takie coś, czym zwierzęta przyzywają się na odległość. W dużym uproszczeniu można powiedzieć, że idą za węchem. Kiedy już nasza Betty przemieni się w pajęczycę, biedny Spider-man poczuje jej zapach nawet z kilku kilometrów. Wtedy nabierze ochoty na seks i przyjdzie do niej.

– No i? – tym razem zapytał adwokat. W przeciwieństwie do porucznika, pamiętał odpowiedź, ale chciał znowu to usłyszeć.

Twarz Adama Modlinsky'ego wykrzywiła się w paskudnym uśmiechu. Zapytał retorycznie:

– A co robi pani pająk z panem pająkiem, kiedy jest już po wszystkim? – naukowiec zamilkł na moment. – Zjada go, kochani. Zjada. Am, am i po Spider-manie.

Mężczyźni zarechotali.

 

Peter Parker siedział na dachu wieżowca, wpatrując się w księżyc. Przed chwilą złapał i unieszkodliwił dwóch złodziei samochodów. Związani pajęczą siecią, leżeli teraz na chodniku, czekając, aż znajdzie ich patrol policji. Sam Spider-man skrył się, żeby trochę odsapnąć, zanim wróci do domu, do czekającej na niego rudowłosej Jame Watson. Ostatnio trafiał wyłącznie na drobnych złodziejaszków. Pogratulował sobie w duchu, że widocznie oczyścił już miasto z prawdziwych zbirów.

Odpoczywając, leniwie wsłuchiwał się w odgłosy miasta. Nagle coś go rozbudziło. Nadstawił uszu. Po kilku sekundach jednak uzmysłowił sobie, że to nie dźwięk obudził jego czujność. To było coś innego. Unosiło się w powietrzu. Wzywało. Sprawiało, że krew w żyłach zaczynała szybciej krążyć. Podniecało.

Peter wstał i rozejrzał się. Jednak zmysł wzroku też go zawiódł. Pozostało jeszcze powonienie. Zamknął oczy i obracając się wokół własnej osi, wciągał przez nos, nocne, chłodne powietrze. Wreszcie odkrył kierunek, skąd nadchodziło kuszące wezwanie. Naprężył się i przeskoczył na dach sąsiedniego budynku; a potem na następny i następny– coraz bliżej źródła tajemniczego zapachu.

Chłopak wiedział, że w domu czeka na niego piękna dziewczyna; wiedział, że, to co robi jest idiotyczne, a być może także niebezpieczne. Jednak zew był zbyt silny, przyciągał jak magnes. Umysł zalała fala gorąca, pozostawiając tylko jedną myśl, jedno pragnienie– aby iść za wezwaniem.

Wreszcie ją zobaczył. Drobna, zwinięta w kłębek sylwetka, schowana w ciemnej uliczce, za kontenerami na śmieci.

Spider-man zjecha na chodnik po stworzonej przez siebie linie. Podchodząc do śpiącej na asfalcie istoty, bardziej zrozumiał, niż zobaczył, że to kobieta i to w jakiś niewyjaśniony sposób, niezwykle seksowna kobieta. Mężczyznę zalała fala pożądania. Resztkami rozsądku, pomyślał, że być może potrzebuje ona pomocy. Schylił się nad dziewczyną. Mimo słabego światła odległych latarń, dojrzał kolorową sukienkę i rozwichrzone blond włosy. Miała zamknięte oczy i słodki wyraz twarzy, niczym bożonarodzeniowy aniołek. Do nozdrzy Petera doleciał zwietrzały zapach wódki. Chłopak zawahał się. W tym momencie dziewczyna otworzyła oczy. Parkerowi, upojonemu feromonami Kobiety-Pająka, wydały się one głębokie i błękitne niczym ocean. Nie dostrzegł ciemnych opuchnięć spowodowanych nadużywaniem alkoholu, ani drapieżnego uśmiechu i ściekającej z warg cienkim strumykiem, śliny.

– Mój bohaterze – wysapała Betty – pomóż mi wstać.

Podał jej dłoń. W momencie, kiedy ich ręce się spotkały, oboje stracili nad sobą panowanie. Rzucili się na siebie, zdzierając ubrania. Spleceni ze sobą, toczyli obłędne zapasy miłości. Ich ludzkie świadomości wyparowały, zdominowane przez czysto zwierzęce instynkty. Peter zaślepiony żądzą nie zauważył, jak z ust Betty wysunęły się dwie pary pajęczych szczękoczułek, pokrytych rzadką szczeciną i zakończonych kolcami jadowymi, a na palcach pieszczących go dłoni, wyrosły rzędy ostrych jak brzytwa pazurów.

W chwili, gdy miłosny akt dobiegał końca, Krwawa Betty wgryzła się szczękoczułkami w szyję Petera. Następnie wbiła w jego drętwiejące pod wpływem jadu ciało, kilkucalowe pazury, rozrywając go na strzępy.

Spider-man umarł z błogim uśmiechem na twarzy.

 

***

 

Anioł Rafał stał na dachu rozpadającej się kamienicy i z uwagą przyglądał się śmierci Spider-mana. Kiedy było po wszystkim, odśpiewał w myślach Te Deum i przeniósł się do nieba.

Będąc u siebie zdjął z nosa zbędne już okulary i pstryknięciem palców przemienił swoje ubranie– rozciągnięty, workowaty strój naukowca– w obowiązujacą w niebie, śnieżnobiałą, lśniącą togę. Poprawiając fryzurę i nakładając aureolkę, uśmiechnął się z satysfakcją do swojego odbicia w lustrze. Odkąd kilka tysięcy lat temu pomyślnie wykonał misję o kryptonimie "Tobiasz", Szef wiele razy wysyłał go na ziemię w różnych sprawach. Rafał nigdy nie zawiódł. Z całej tej anielskiej bandy leni, on najlepiej potrafił udawać człowieka. Nawet Gabriel do pięt mu nie sięgał.

Wtem z góry rozległ się ojcowski głos Wszechmogącego:

– No i jak zadanie, Rafale?

Anioł stanął na baczność i odpowiedział:

– Wykonane, Panie. Równowaga sił między dobrem a złem przywrócona. Życie w Nowym Jorku może toczyć się dalej.

Koniec

Komentarze

Człoweku, co ty brałeś, zeby to napisać? haha po pierwsze łee a po drugie: to jest fajne ;D

Tomasz, Ty brutalu! Biedny Spidey... chociaż w zasadzie nigdy nie przepadałam za tym superbohaterem :P (ale uwielbiam A. Garfielda, więc może polubię nową, filmową wersję ;)). Pomysł bardzo fajny i idealnie pasuje do tej właśnie postaci. Niestety wykonanie IMO trochę szwankuje. Historia Bruce'a i Meryl wyszła Ci znacznie lepiej, więc wiem, że potrafisz. Podejrzewam, że tu rolę odegrał pośpiech (w końcu to konkurs błyskawiczny). Mam dwie uwagi:
1. Przekombinowujesz zdania. Mam na myśli zarówno ich długość, jak i dziwne wyrażenia, które czasami Ci się zdarzają. Np.  Kiedy Artur Rex prosił szefa mafii o dyskretne spotkanie, sam zaproponował Capponemu wybranie miejsca, teraz jednak nie był taki pewny, czy dobrze robi, dobrowolnie włażąc w paszczę odwiecznemu wrogowi. - to powinno być rozbite na min. 2 zdania
Osoba siedząca w środku przysunęła się bliżej stołu i w świetle lampy zobaczyli okrągłą, uśmiechniętą od ucha do ucha, łysą twarz mężczyzny po pięćdziesiątce, o ciemnych, brązowych oczach. - łysa twarz? Albo łysa głowa, albo bezwłosa twarz, w zależności od tego, co chciałeś powiedzieć
2. Moim zdaniem tekst jest źle "wyważony". Po pierwsze, wstęp jest za długi. Według mnie powinno być więcej o Betty i Spidermanie, a mniej o motywach mafii/policji. To jednak moje prywatne wrażenie. Drugi problem jest chyba mniej subiektywny. Wydaje mi się, że zbyt szybko "odkryłeś karty". Tekst byłby mocniejszy i ciekawszy, gdyby do końca nie było wiadomo na czym dokładnie ma polegać rola Betty.
Ogólnie jest nieźle - tak na mocne 4 :)

1. Przekombinowuję zdania- zgadzam się i biję się w piersi, obiecując poprawę
2.- myślałem o tym, żeby rozwiązanie zagadki pozostawić na koniec. Zastanawiałem się też nad tym, czy nie wstrzyknąć tej substancji Jane Watson, ale tak się zapętliłem w rozkręcaniu intrygi, że zmieniłem zdanie. W trakcie pisania postanowiłem 'odkryć karty' właśnie w tym momencie i pozwolić czytelnikowi, żeby ostatni akapit czytał z zapartym tchem, zastanawiając się, kto wygra. Mam nadzieję, że udało się osiągnąć cel chociaż trochę.
Acha- bezwłosa twarz kojarzy mi się z ogoloną twarzą- tak zupełnie: broda, brwi itd., a nie z łysiną. Pomyślę, co z tym zrobić, a pierwsze zdanie rozbiję. Dzięki za uwagę.

Specjalnie dla Ranferiel, lubiącej niespodzianki, dopisałem nowe zakończenie. Mam nadzieję, że nie jest zbyt kiczowate :-). Tak mnie naszło dzisiaj rano.
Pozdrawiam

Fajne :) Zgadzam się co do miejscami zbyt przekomplikowanych zdań i nietrafnych sformułowań (np. "okrągłe placki światła" - placki z reguły mają taki kształt), ale aż tak dużo znowu ich nie ma. Ostatni akapit, rozumiem, że ten świeżo dodany, jakoś mi nie podchodzi. Historia mogłaby się zakończyć po prostu na malowniczej śmierci w trakcie kopulacji ^^

1. Te Deum - starochrześcijański hymn dziękczynny na cześć Boga, zaczynający się od słów: "Ciebie Boże wysławiamy, Tobie Panie wieczna chwała"; stąd jego nazwa
2. misja "Tobiasz" - pomysł zaczerpnięty z "Księgi Tobiasza" ze Starego Testamentu. Ci starożytni, to dopiero mieli fantazję :-)

Chyba z 10 źle postawionych przecinków. Lepiej wcale ich nie postawić, bo wtedy zawsze można to złożyć na karb roztargnienia, czy czego tam, niż postawić źle. I przynalmniej dwa razy mocno zgrzyta:
 - bardziej zrozumiał, niż zobaczył - rozumienia się nie stopniuje.
 - resztkami rozsądku, pomyślał - kiepsko to brzmi i przy okazji masz, gdzie stawiasz przecinek. Ale może sie czepiam, bo zwykle nie jestem drobiazgowy. Samo opowiadanie nie dla mnie, nigdy nie lubiłem komiksów.

1. Po co wypuszczali ją ze szpitala, skoro mogli ją od razu stamtad zabrać?
2. Wiem, że niektóre pająki dają się zjadać swoim młodym, ale o tym, zeby pajeczyca zjadala pająka słyszę pierwszy raz. Myślałam, że tak robia tylko modliszki. 

Tak szczerze, to "fajnie żarło, ale zdechło". Faktycznie, tak jak pisze Ran, za szybko odkrywasz karty i nawet ten anioł nie ratuje tekstu.  Ale za to czytało mi się gładko :) 

www.portal.herbatkauheleny.pl

Jeszcze tak sobie zerknęłam na komentarze i muszę dopisać, że mi akurat "okrągłe placki światła" się podobały, oryginalne i ciekawe porównanie, a "bardziej zrozumiał niż zobaczył" jest dla mnie jak najbardziej poprawne, bo nie chodzi o stopniowanie zrozumienia, tylko o to, które "postrzeganie" przeważyło.

www.portal.herbatkauheleny.pl

 - bardziej zrozumiał niż zobaczył - nawet jeśli poprawne, to dość niezręczne sformułowanie. A całe zdanie brzmi -
 Podchodząc do śpiącej na asfalcie istoty, bardziej zrozumiał, niż zobaczył, że to kobieta i to w jakiś niewyjaśniony sposób, niezwykle seksowna kobieta.

Zrozumiał, że to seksowna kobieta? I jak można być atrakcyjnym w niewyjaśniony sposób? Atrakcyjności czy seksowności się nie wyjaśnia, albo się jest, albo nie jest seksownym. Według mnie zdanie do poprawki.

Ja wiem, o co Tomaszowi chodziło, ale faktycznie tutaj źle dobrał słowa.  Bo ciężko by było w takiej sytuacji zrozumieć, że to kobieta. Tytaj by idealnie pasowało słówko "poczuć", bo skoro działały feromony, to instynkownie poczuł, że to kobieta, a w niewyjaśniony sposób, no bo niby jak miał wyjaśnić, że czuje do niej pociąg, skoro ledwo ja widział?

Ale nad poprawnościa i "zręcznością" tego wyrażenia w innym kontekście mogłabym się dalej kłócić :)

www.portal.herbatkauheleny.pl

Ciekawe, jak mozna poczuć pociąg do kogos, kogo się ledwie widzi? Ale wiem, że tu jest "chemiczne" wyjaśnienie, przypomniałem sobie, że ten Spiderman to jakis pajęczak, czy czym on tam był.

No przecież na tym cały myk polega, że go na zapach zwabili :) Na pewno czytałeś ten tekst?

www.portal.herbatkauheleny.pl

Nowa Fantastyka