- Opowiadanie: chasem - Ryby (SHERLOCKISTA 2011)

Ryby (SHERLOCKISTA 2011)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ryby (SHERLOCKISTA 2011)

Zobaczył ją na końcu korytarza, kiedy ściągała z głowy obszerny, czarny kaptur. Ukazał kwiecistą podszewkę i miodowe włosy podkręcane na lokówce. Zgarnęła je na lewe ramie, na którym spoczywała ciężka, skórzana torba, wypchana tak, że z trudem ją zamknięto. Sądząc po kształcie, było w niej pudełko, grubości siedmiu centymetrów, wypełnione ściśle czymś długim i wąskim.

 

Na oczach przewiązaną miała czarną, koronkową maskę, delikatny materiał zostawił niewidzialne ślady na jej gładkich policzkach. Można by powiedzieć, że Regavo zobaczył jak wygięła koralowe, pełne usta w uśmiechu, jednak ona tylko spojrzała na niego przelotnie, oblizując zmysłowo wargi. Rozwiązała dwa supły pod szyją, rozplątała czerwoną wstążkę ściągającą pelerynę w kształcie koła i zsunęła ją delikatnie z ramion. Miała na sobie różową sukienkę bez ramiączek z obfitymi marszczeniami wokół bioder i wysokie szpilki w kolorze skóry. Najprawdopodobniej piętnaście centymetrów, stwierdził mężczyzna po chwili namysłu.

 

Cała ta sytuacja trwała tylko kilka sekund.

 

Ciemne ściany długiego, hotelowego korytarza sprawiały dziwne, przytłaczające wrażenie, zwłaszcza w momencie, kiedy drzwi jednego z pokoi otworzyły się na oścież i z wnętrza wypadła ubrana na biało postać, ciągnąca zakrwawiony dywan nijakiego wzoru. Regavo przyglądnął jej się dokładnie. Nie widział jej dłoni ani stóp, które zwykle są charakterystycznym punktem, na który zwraca uwagę tajemniczy zabójca. Półprzeźroczyste, satynowe prześcieradło skrywało szczupłą sylwetkę, bez wyraźnie zarysowanych kształtów, ni to kobiecą ni to męską, bez stóp i dłoni unosiło się kilka centymetrów nad parkietem. Osoba pogładziła się po policzku rękawem bez dłoni, nieskazitelnie białym, tak, że raził w ciemności, jak słońce. Spojrzała po korytarzu szklanymi oczami maski wyglądającej jak twarz porcelanowej lalki, ścierając z zaróżowionego policzka świeżą krew. Zarzuciła dywan na ramię, jakby był wyjątkowo lekki i zniknęła, rozmywając się jak mgła.

 

Regavo otworzył drzwi, zza których wyszła tajemnicza postać, jednak nie widział nic prócz przerażającej bieli, idealnym porządkiem pustego pomieszczenia, harmonią i wewnętrznym światłem, silniejszym niż 100W żarówka.

 

Na jednej ze ścian wisiał obraz przedstawiający walkę kościstej śmierci w białym płaszczu z ambulansem jadącym do chorego. Rysunek też był biały, kontury postaci były prawie niewidoczne. Regavo usłyszał jak drzwi zatrzaskują się za nim cicho, delikatnie; komuś zależało na tym, by mężczyzna nic nie usłyszał.

 

-Każdy na tym obrazku widzi co innego – odezwała się do niego pusta twarz porcelanowej lalki. -Co ty na nim widzisz?

 

Regavo odwrócił się, ściskając w dłoni ulubiony rewolwer.

 

-To niepotrzebne – stwierdziła postać. Mężczyzna poczuł jak broń wyślizga mu się z dłoni i rozmywa się w ostrym świetle.

 

-A co ty widzisz na obrazku? – zapytał lekko. Postać posunęła w kierunku obrazu, można by powiedzieć, że pusta twarz lalki uniosła idealnie skrojoną brew.

 

-Widzę siebie – powiedziała. Podeszła do niego, delikatnie i zwiewnie. Regavo poczuł woń wapnia i gnijących ludzkich zwłok. Spojrzał w jej puste oczy. -Nie musisz nic mówić. Wiem co widzisz i denerwuje mnie to, że przez to nie mam władzy nad twoim życiem.

 

-Śmierć. – Regavo uśmiechnął się i ruszył w stronę drzwi. Postać chwyciła go za ramię. Nie czuł jej dłoni ani jej palców, tylko delikatny materiał płaszcza, jednak zatrzymał się.

 

-Zawrzyjmy umowę, Ragavo – rzekła cicho. -Obu nam zależy na tym samym, tylko, że ja znam wynik. Możesz się ze mną nieźle zabawić.

 

-Moim celem nie jest zabijanie. – Mężczyzna odwrócił się w stronę Śmierci zrzucając jej rękę z ramienia.

 

-Ludzie zabijają z wielu powodów. – Postać stanęła przy białej ścianie i bawiła się chwilę przenikając przez nią tam i z powrotem. -Zabijają dla zabawy, dla porachunków, dla jedzenia, z zazdrości… Znam wszystkie te pobudki – zaśmiała się głośno, jej głos rozniósł się echem prawie rozrywając bębenki przypadkowych przechodniów. -Zabijanie jest złe, więc zabijmy tych co zabijają… – znów wybuchnęła głośnym śmiechem. -A ty? Dlaczego zabijasz?

 

-Nie zabijam – powiedział Regavo twardo wzruszając ramionami. -Gdyby ciebie nie było kule, które inni źli ludzie wystrzelają z pistoletów przenikały by przez ofiary jak przez mgłę, zostawiając tylko ślad na ścianie za ich plecami. To Ty jesteś wszystkiemu winna.

 

-To prawda. Jestem najstraszniejszą z potwor, ludzie przez wieki modlili się tylko bym nie wzięła ich jak kostkę w moje kościste palce, nie wyrzuciła odpowiedniej ilości oczek, a potem nie zgniotła w moździerzu na pył. Rysowali mnie na obrazach, pisali o mnie wiersze, bali się przez tyle pokoleń. Kiedy umierają, proszą mnie, żeby nie bolało, chcą wierzyć w życie po… śmierci.

 

-Ty wiesz, co jest po drugiej stronie. – Mężczyzna spojrzał na nią przelotnie, ona tylko wydęła usta maski.

 

-Każdy ma jakąś wizję tego co jest po śmierci – powiedziała. -Ja też mam swoją. Mogę ci wybrać śmierć, chcesz? – uśmiechnęła się, mrużąc tylko oczy.

 

-Dziękuję. – Regavo obszedł pokój wkoło, patrząc w każdy kąt, w miejsce, gdzie były drzwi. Teraz pomieszczenie wydawało się bez wyjścia, kontury drzwi zakryto i jedynym elementem rzucającym się w oczy był obraz na ścianie.

 

-Nie zrozum mnie źle, ale powinienem już iść wykonywać swoją pracę – powiedział przejeżdżając dłonią po ścianie w poszukiwaniu w magicznej klamki. Usłyszał trzask za sobą, tak jakby Śmierć pstrykała swoimi kościstymi palcami i z białej ściany zaczęła wyłaniać się biała futryna i białe drzwi. Śmierć uśmiechnęła się.

 

-Nie mają klamki – stwierdził Regavo obojętnie.

 

-Nie potrzebujesz klamki – powiedziała. -Zobacz… – Przeniknęła przez drzwi, jej płaszcz rozmył się jak mgła. -Będę cię obserwować i znajdę cię, kiedy będziesz mi potrzebny.

 

 

Pomieszczenie było olbrzymie. Ściany w białym kolorze, stylowe, antyczne meble, skórzane fotele i drogie obrazy. Na półkach książki, płyty z dobrą muzyką, szkatułki z drogą biżuterią, w barku markowe alkohole i cygara. Tak właśnie wyglądał salon przeciętnego człowieka sukcesu. Regavo wszedł do środka słysząc stukot swoich butów na drogim parkiecie i rozejrzał się dookoła. Jego uwagę przykuło duże akwarium; tak duże, że zajmowało niemal całą ścianę, a za szkłem niebieska woda falowała delikatnie napędzana filtrem wody dla egzotycznych ryb. Kolorowe rybki pływały między roślinkami, było ich chyba dwadzieścia siedem, nie wliczając trzech ślimaków, jakiejś krewetki i kolczatki, urozmaicając sobie czas wpływając w ukwiał i między równie egzotyczne co one skałki. Regavo dostrzegł na dnie akwarium kilka złotych krążków i pierścionek z brylantem. Powoli przesunął się w stronę balkonowego okna, firanki zdobionej złotymi nitkami i wielkiego ogrodu urządzonego w angielskim stylu. Podszedł do regału, przejrzał kolekcję płyt z muzyką klasyczną, dotknął drogiego sprzętu grającego, z myślą, że to może być jego ostatni dotyk luksusu i naładował magazynek swojego pistoletu. Schował go z powrotem i kontynuował zwiedzanie muzealnego pokoju. Niezarysowane, antyczne meble, nie pokryte ani jednym pyłkiem, ekstrawaganckie obrazy na śnieżnobiałej ścianie wprowadzały do tego pokoju wrażenie, że nikt nigdy tu nie mieszkał. Regavo spojrzał na barek. Obok butelki wysokogatunkowej brandy stał kryształowy kieliszek, na którym widniały znaki używania w postaci odcisków palców i śladów warg zbliżanych tu co jakiś czas. Na srebrnej popielniczce popiół z cygara, świeży, i niedopałek, jeszcze wilgotny od śliny osoby, która go paliła. Miętowy, stwierdził dotykając go i wąchając. Dobry tytoń, cygaro zwijane ręcznie na udzie pięknej dziewczyny, pakowane w cedrowe, wypolerowane pudełko, najprawdopodobniej szlifowane papierem ściernym, raczej dwusetką. Na parkiecie trzy ślady markowych, włoskich butów, w powietrzu unosi się jeszcze zapach drogich, francuskich perfum najprawdopodobniej Cocci – Regavo poznawał tę woń: piżmo, korzenny zapach ostrego cynamonu, jaśmin i chyba grejpfrut. Drapiący, kiedy poczujesz go w gardle i dający chłodne odczucie w kontakcie ze skórą.

 

Regavo wyciągnął broń. Odwrócił się delikatnie spoglądając w stronę wejścia, spodziewając się widoku osoby, po której duszę przyszedł. Muzyz, niski, gruby biznesmen, spojrzał na pistolet i zaśmiał się głośno.

 

-Zamierzasz mnie zabić tą pukawką? – jego głos rozbrzmiał po salonie odbijając się od ścian echem i wibrując w kloszach antycznych, pięknych lamp. -Jednym ruchem mogę zwołać tu całą moją ochronę i zabiją cię zanim zdążysz ją naładować.

 

-Już jest naładowany – Regavo poklepał pieszczotliwie magazynek. -Mam tylko dwa pociski. Mogę ci dać jeden, żebyś miał równe szanse – wyjął z kieszeni drugą kulę i wyciągnął rękę ku Muzyzowi, trzymając ją w dwóch palcach. Biznesmen zrobił ku niemu kilka kroków, również wyciągnął dłoń, obszedł go delikatnie – zmieniły się nieco pozycje. Muzyz szybko chwycił spadający pocisk i stanął w miejscu przy balkonowych drzwiach, Regavo miał mniej korzystną sytuację; stał tyłem do drzwi, to co działo się za nim odbijało się tylko w idealnie wypolerowanej szybie. Muzyz zbliżył dłoń ku przyciskowi na ścianie robiąc trzy, krótkie, urywane wdechy i przyłożył do niego palec. Wystarczyło by niewielkie drgnięcie jego ręki, by Regavo został natychmiastowo zastrzelony przez wyborowego strzelca, który pilnuje jak pies każdego kroku swojego pana. Regavo uśmiechnął się lekko – lubił tę adrenalinę, kiedy krew pulsuje mu w żyłach, kiedy czuje bicie swojego serca i z lekko rozchylonymi ustami czeka na ruch wroga.

 

-Chyba się nie boisz mojej marnej broni – rzekł cicho. -Jak cię zastrzelę to obiecuje, nie będzie bolało. Postaram się strzelić celnie, między oczy. Masz jakieś życzenie przed przyjściem Czarnego Pana?

 

-Wiem, przez kogo zostałeś przysłany. Wiem, gdzie mieszkasz i moi ludzie znajdą cię i umrzesz w straszliwych mękach – zagroził Muzyz oblizując nerwowo wargi i wycierając pot z czoła. Regavo zaśmiał się głośno, biznesmen wzdrygnął się. Celownik broni mężczyzny dotknął pobrużdżonego czoła pooranego trzema widocznymi zmarszczkami i pewnie milionem mniejszych. Muzyz zrobił pół kroku do tyłu wciągając głośno powietrze. Na kilka sekund przestał oddychać, potem spojrzał na śmiejącego się Regavo. Zabójca jednym szybkim ruchem wystrzelił pocisk. Poczuł odrzut lufy, lubił to uczucie i patrzył jak pocisk zagłębia się w kruchym szkle, to łamie się, a woda wylewa na piękny parkiet. Muzyz krzywi się przeraźliwie słysząc dźwięk kruszonego szkła i pada na kolana widząc jego ukochane ryby wijące się z braku wody na parkiecie w kałuży z odłamków szkła i ostatnich kropli wilgoci, które jeszcze pozwalają im przeżyć przez krótką chwilę. Do pokoju wbiega siedmioro potężnych mężczyzn, każdy z nich pospiesznie kieruje się w stronę swojego podwładnego. Muzyz krzyczy tylko: „Ratujcie moje ryby!!!! Ratujcie moje ukochane ryby!!", bierze z nabożną czcią jedną z nich, całuje ocierając z grzbietu krew, łuskę draśniętą szklanym odłamkiem.

 

 

Śmierć pochyliła się nad mężczyzną, który złapał się za pierś, czekając na ostatnie uderzenie, przypływ gorąca i obumarcie mięśnia sercowego. Pokręciła z dezaprobatą głową, jej oczy lalki zmrużyły się, ściągnęła usta.

 

-Zrobiłabym to inaczej – powiedziała lekko, cofając czas o 5 ostatnich, napiętych minut. Regavo stał oszołomiony, nikt nie lubi podróży w czasie.

 

-Nie chciałem go zabijać – powiedział, kiedy Śmierć usiadła na kanapie i przyglądała się sytuacji.

 

-Nie musisz tego mówić. -Regavo mógł przypuszczać, że twarz pod maską uśmiechnęła się pobłażliwie. -A teraz, złap mnie za rękę, nie będzie cię widział.

 

Mężczyzna posłuchał jej i dotknął materiału. Nie czuł pod nim kości, skóry, ani nawet oporu, wydawało mu się, ze jej ręka jest tylko wytworem jego wyobraźni. Śmierć skierowała w jego stronę twarz i spojrzała na drzwi dużymi, pustymi oczami.

 

-Jeszcze chwila – rzekła cicho, włączając myślą telewizor.

 

 

Poczuł silne uderzenie i nagle wszędzie zrobiło się jasno. Tylko na chwilę, tylko na kilka sekund, jednak miał wrażenie, że trwało to całą wieczność. Spojrzał przed siebie, ktoś pomachał mu dłonią przed oczami, wszystko wróciło do normy. Spostrzegł włączony telewizor, chodzący głośno w zupełnych ciemnościach. Śmierć stała pod ścianą, trzymając go za kołnierz tak, że wydawałoby się, że nie mógł oddychać, jednak powietrze wtłaczane było do płuc bez najmniejszego nawet ucisku. Spojrzała na okrągłą klepsydrę, która wysunęła się z jej rękawa na pozłacanym łańcuszku.

 

-Już czas, Regavo – powiedziała, stawiając go na podłodze.

 

Muzyz leżał na kanapie, koszulę miał rozpiętą, widać było jego długie, siwe włosy porastające rozległą klatkę piersiową. Głośno wciągał powietrze, jego nozdrza rozszerzały się i zwężały, pochrapywał w rytm oddechu. Śmierć pochyliła się nad nim chłonąc jego zapach i smak, badając każde wgłębienie na policzkach i drgające nerwowo gałki oczne pod zamkniętymi powiekami. Regavo zobaczył srebrzystą powłokę, którą z niego ściąga i pakuje w stronę ust, dostrzegł, że wraz z nią, mężczyzna zaczął się ruszać.

 

-Paraliż senny. – Śmierć spojrzała w jego stronę. -Najlepiej smakuje schłodzony.

 

Zachowała delikatność ruchów i zsunęła z głowy biały kaptur. Regavo dostrzegł biel kości jej nagiej czaszki. Śmierć zdjęła z twarzy maskę i pozwoliła by Regavo spojrzał w dwa, puste, czarne oczodoły, tak głębokie, proszące tylko, żeby zagłębić się w ich czarną, miękką pierzynę. Pochyliła się nad Muzyzem. Mężczyzna niemal widział jak przyciska usta do jego ust, wpuszczając w nie coś na kształt czarnego języka, który sięga w głąb ciała biznesmena. Jego dłonie i stopy zadrgały i opadły bezwładnie na skórzaną kanapę. Śmierć ponownie założyła maskę i skierowała się w stronę drzwi. Ciało Muzyza rozpłynęło się w powietrzu, kiedy tylko wyszła za próg.

Koniec

Komentarze

Kolejny tekst niezbyt pasujący treścią do tematu konkursu, moim zdaniem.  Choć podobał mi się trochę bardziej niż ten o kogutach:).
Autorze, zrób coś ze spacjami przy myślnikach i zlikwiduj te dziwaczne trzy dziury w tekście. Ilustracji tam nie zamieścisz.
Pozdrawiam

Mastiff

Przychylam się do Bohdana. Detektywistyczny kryminał to, to raczej nie jest. Jednak Redakcja sama sobie zdecyduje.
Pomijając ten szczegół, a skupiając się na treści- jakoś do mnie nie przemawia. Gdybym miał oceniać, dałbym 3.
Jednak jestem konturencją w tym samym konkursie i możesz moje zdanie olać.

No do tematu konkursu to się ma całkowicie nijak :) Dla mnie to w ogóle jest tekst, którego autorowi bardzo zależało na tym, żeby nikt oprócz niego nie wiedział, o co chodzi :)

www.portal.herbatkauheleny.pl

Lubię takie. Można się zastanawiać i zastanawiać.

OK, kolejna egzotyka. :)

Intrygi nie ma żadnej, nie wiadomo, o co chodzi. Tekst niechlujnie napisany. Takie blablanie bez składu i ładu.

Ocena (tylko na potrzeby sherlocisty) - 2/10.

Pozdrawiam.

Zobaczył ją na końcu korytarza, kiedy ściągała z głowy obszerny, czarny kaptur. Ukazał kwiecistą podszewkę - kaptur ukazał?
Zgarnęła je na lewe ramie, na którym spoczywała ciężka, skórzana torba - wyobrażam sobie to tak, że wypchana torba spoczywała na ramieni na wysokości głowy? Widziałem, jak kobiety w Afryce - i nie tylko - noszą na głowach różne rzeczy, ale na ramieniu... hmm... to nie. Tam to papuga może usiąść piratowi.
Sądząc po kształcie, było w niej pudełko, grubości siedmiu centymetrów, wypełnione ściśle czymś długim i wąskim - zobaczył ją końcu korytarza, mniejsza o to, gdzie on stał i od razu ocenił, co było w torbie, ile miało cm i jaki kształt? Jeden akapit i tyle wątpliwości... 
Rozwiązała dwa supły pod szyją, rozplątała czerwoną wstążkę ściągającą pelerynę w kształcie koła i zsunęła ją delikatnie z ramion - na ramieniu miałą torbę, którą najpierw musiała zdjąć!
Na oczach przewiązaną miała czarną, koronkową maskę, delikatny materiał zostawił niewidzialne ślady na jej gładkich policzkach - jak ślady, to tylko widzialne, ale pod maską to niekoniecznie. A to wszystko tylko w kilka sekund, nieźle:)

Nowa Fantastyka