- Opowiadanie: koniolubgrubas - Claude i Phil

Claude i Phil

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Claude i Phil

Francja, 1977 rok. Amerykański pisarz SF Philip K. Dick przyleciał do Metzu na konwent poświęcony fantastyce-naukowej. Wcześniej na własne życzenie spotyka się z wybitnym francuskim reżyserem Claudem Chabrolem.

Akt pierwszy:

Scena pierwsza:

Philip Dick wchodzi do gabinetu Claude'a Chabrola. Chabrol siedzi przy swoim biurku, czyta gazetę, na biurku znajduje się wykwintne jedzenie. Chabrol ubrany jest elegancko, Dick trochę jak kloszard.

Dick: Podziwiam pański czarny humor!

Chabrol: Pan Philip Dick, jak sądzę?

Dick: Tak jest!

Chabrol: Miło mi, panie Philipie. Dzień dobry.

Dick: Witam! "Niech bestia zdycha" jest doprawdy boska!

Chabrol: Dziękuję…

Dick: Ten bohater, który mówi: "Chciałem, by bardziej i dłużej cierpiał, bo ja cierpię już od stycznia", a przecież cierpienie nie odebrało mu apetytu, tylko wręcz przeciwnie.

Chabrol: To prawda, nie odmawia sobie wyrafinowanych gastronomicznych przyjemności….

Dick: Dokładnie!

Chabrol: …ani chęci do zabawy.

Dick: Poderwał super dziewczynę!

Chabrol: Panie Philipie, dlaczego chciał się pan ze mną spotkać?

Dick: Mnie też tragiczny zbieg okoliczności pomógł w odnalezieniu sensu życia.

Chabrol: Pan również wyrwał się z prowincji, gdzie wiódł monotonne i samotnicze życie?

Dick: Raczej z narkotycznego bagna.

Chabrol:

Wie pan, nie jestem pesymistą w stosunku do ludzi, ale sposobu w jaki żyją. Był pan kimś w rodzaju późnego beatnika czy hipisa?

Dick: Przez pewien czas miałem na utrzymaniu czworo dzieci i żonę, która miewała kosztowne zachcianki. Kupiła, na przykład, jaguara. A ja musiałem pisać i był to dla mnie jedyny sposób zarobkowania. I, wiesz, chciałbym móc powiedzieć, że potrafiłem to zrobić bez amfetaminy, ale nie jestem pewien, czy potrafiłbym to zrobić bez amfetaminy, napisać tyle stron. Bo zdarzało mi się pisać z fantastyczną szybkością. W pewnym momencie w ciągu dwóch lat napisałem dwanaście powieści, to chyba był jakiś rekord. Wysiłek fizyczny był olbrzymi.

Chabrol: Wyobrażam sobie. Niektórzy twórcy, jak Victor Erice, przez 40 lat robią cztery filmy. Ja tak nie potrafię. Zawsze tęskniłem za planem filmowym.

Dick:

Jestem w stanie to zrozumieć.

Chabrol:

W robieniu filmów kocham dosłownie wszystko. Blask reflektorów, ciszę, która zalega po komendzie „Akcja!”. Eksperymentowanie – zarówno ze sztuką, jak i z losami bohaterów. Lekcje, które dostaję. Nauczyłem się na przykład nie zmieniać taśmy celuloidowej w prywatne lustro, szanować inność. Plan filmowy działa na mnie jak zastrzyk adrenaliny, oddycham pełną piersią.

Dick:

Ja tak mam z pisaniem.

Chabrol:

Przepraszam w ogóle za niedyskretne pytanie, ale pan po rozwodzie?

Dick: Nie pierwszym i pewnie nie ostatnim.

Chabrol: Znam ten ból.

Dick: Kolejna rzecz nas łączy! To niesamowite.

Chabrol: Wie pan, co prawda przez jakiś okres byłem zaniepokojony, czy nie jestem przypadkiem homoseksualistą, ale…

Dick: Ja nie w tym sensie. Zrozum, że….

Chabrol: Tak?

Dick: No bo… cholera, zgubiłem myśl.

Chabrol: Domyślam się…

Dick: Szlag by to… w sensie, czego?

Chabrol: To przez narkotyki.

Dick: No na to wygląda. Że też nie byłem świadom konsekwencji…

Chabrol: Nie wiedział pan?

Dick: Mam w East Oakland ulotkę na temat użytkowania pigułek, które zażywam od siedmiu lat. A może od dziewięciu? Moja pamięć jest dziwnie zamazana. W każdym razie, później dowiedziałem się… o czym to ja mówiłem?

Chabrol: O zażywanych przez pana przez dziewięć lat pigułkach. Podziwiam pańską szczerość.

Dick: Dzięki, to tylko dlatego, że jesteśmy sami, a tutaj raczej nie sięgają macki CIA.

Chabrol: Na pewno nie.

Dick: A pan nie jest przez nikogo inwigilowany?

Chabrol: Nie.

Dick: Albo o tym pan nie wie. Ale o czym…?

Chabrol: Pigułki.

Dick: Właśnie. Metaamfetamina konkretnie. Zażywałem sześć razy dziennie po 7.5 miligrama, co jest najsilniejszą dawką. Bo, zrozum, aptekarz zapomniał oderwać ulotkę i dopiero po latach przeczytałem o skutkach ubocznych. Rzuciło mi się w oczy zwłaszcza jedno zdanie w rubryce "efekty uboczne". Otóż przedawkowanie może powodować halucynacje, delirium, zaburzenia obwodowego krążenia krwi i śmierć.

Chabrol: Może on też był w CIA.

Dick: Kto?

Chabrol: Aptekarz.

Dick: Racja! Wiedziałem, że zgłoszenie się tu to był dobry pomysł.

Chabrol: Ale..

Dick: Miałem nosa! No i przepraszam, że przerywam w pół zdania, chciałeś coś powiedzieć?

Chabrol: Nieważne.

Dick: Ależ proszę!

Chabrol: Zapomniałem.

Dick: No widzisz! Kolejna rzecz: dziury w pamięci!

Chabrol: W ogóle sam omal nie zostałem farmaceutą. Moimi artystycznymi zainteresowaniami najbardziej przerażona była matka. Ze swoją małomiasteczkową mentalnością uważała, że w środowisku filmowym co drugi facet to homoseksualista. Ojciec co prawda miał brata, który był właścicielem kilku kin, ale popierał żonę. W końcu obiecałem rodzicom, że na dwa lata zarzucę plany filmowe i spróbuję zdobyć „porządny” zawód. Na wydziale prawa wytrzymałem trzy dni, trochę dłużej studiowałem literaturę francuską. Ale i tak przed wylądowaniem w aptece ojca uratowała mnie choroba. Po ospie wietrznej i przeciągającej się infekcji płuc pojechałem na czteromiesięczną rehabilitację do Szwajcarii. Miałem 22 lata, dziewczyna zawróciła mi w głowie i po dwóch miesiącach się pobraliśmy. Moja wybranka była zamożną osobą, więc gdy napisałem 15-stronicowy scenariusz filmu, żona mi go sfinansowała i wyprodukowała. Tak powstał „Piękny Sergiusz”. To był tani film, gdy więc dostaliśmy nagrodę w Szwajcarii, jego koszty się zwróciły i od razu w 1958 roku zaczęliśmy robić „Kuzynów”. Wszystko zaczęło się więc trochę jak zabawa.

Dick: To ciekawe, ja studiowałem na uniwersytecie kalifornijskim, ale nie ukończyłem żadnych studiów. Jest jeszcze inna analogia.

Chabrol: Jaka?

Dick: Ty kręcisz thrillery, filmy wojenne czy szpiegowskie, przemycając tam głębsze myśli, a ja robię to samo z fantastyką naukową. Obaj w swoich poszukiwaniach mocno inspirujemy się amerykańską popkulturą, nieprawdaż?

Chabrol: My, to znaczy "Nowa Fala", należeliśmy do ostatniej generacji, która przeżyła wojnę. Przez całe lata nie oglądaliśmy żadnych amerykańskich filmów i nagle upiliśmy się nimi jak abstynent tanią wódką. Moim wielkim idolem stał się Hitchcock. Truffaut i Godard rzeczywiście głośno wołali o innowacje, ale nie zakładaliśmy, że tworzymy historię kina. Nasze manifesty powstawały nocami, gdy łaziliśmy po ulicach z Truffautem, Rivette’em, Godardem i rozmawialiśmy. Odprowadzaliśmy się wzajemnie do domów, a mieszkaliśmy na różnych krańcach Paryża.

Dick: Różnica jest tylko taka, że nową falę traktuje się ogromnie serio, a ja musiałem długo walczyć i wciąż walczę o to, by doceniano i dostrzegano moją fantastykę. Napisałem co prawda kilka książek obyczajowych, ale wydawcy je odrzucili.

Chabrol: Szczerze? Zupełnie nie wiem, skąd się bierze przeświadczenie o naszej powadze. W latach 50. byliśmy młodzi, radośni, pełni energii. Określenie Nowa Fala nawet nas trochę śmieszyło. Nie czuliśmy, że tworzymy jakąś szkołę. Wówczas takie nowe fale rodziły się w różnych krajach. Sztuka filmowa czekała na wszelkie nowości i eksperymenty, na oryginalne spojrzenie na świat.

Dick: Podziwiam cię. Serio.

Chabrol: Problem polega na tym, że szybko odkryłem, że z powodów finansowych nie zawsze mogę robić to, co kocham. Dlatego postanowiłem kręcić obrazy, które spodobają się ludziom. Godard uważał się za artystę, ja za rzemieślnika. Przesyłałem CV do studiów i producentów, dostawałem od nich scenariusze. Akceptowałem i takie, którymi normalnie nie byłbym zainteresowany. Ale opór materiału pozwalał mi mierzyć się ze sobą. Reżyser powinien umieć przekonująco pokazać sytuacje, które nie są mu bliskie. A pan?

Dick: Ja? Zacząłem od opowiadań, ale z niewielkimi wyjątkami moje opowiadania były drugorzędne. We wczesnych latach pięćdziesiątych obowiązywały dość niskie standardy. Nie znałem wielu istotnych tajemnic warsztatowych… takich jak sprawa punktu widzenia. O czym to ja?

Chabrol: O pańskich opowiadaniach.

Dick: Aha, racja. Mimo to publikowano mnie, nieźle zarabiałem i na światowej konwencji SF w roku 1954 spotkałem się z wyróżnieniem i uznaniem. Pamiętam jak ktoś robił zdjęcie Van Vogtowi i mnie, a ktoś inny powiedział "Stare i nowe". Ale jakież nędzne to usprawiedliwienie dla "nowego". Van Vogt pisał powieści, takie jak "Świat Nie-A", a ja nie. Pomyślałem sobie: może w tym cała rzecz, może powinienem spróbować powieści SF. Przygotowywałem się starannie miesiącami. Zebrałem postacie bohaterów i akcje, kilka przeplatających się wątków, a potem umieściłem to wszystko w książce, którą potrafiłem wymyślić. Kupił ją Don Wollheim z Ace Books, gdzie wyszła pod tytułem "Słoneczna loteria".

Chabrol: Niestety, nie znam.

Dick: Polecam. Tony Boucher ocenił ją pozytywnie w "New York Herald Tribune", dobrą recenzję zamieścił "Analog", a w "Infinity" Damon Knight poświęcił jej całą kolumnę, same pochwały. W tej sytuacji musiałem pewne sprawy solidnie przemyśleć. Miałem poczucie, że pisanie do czasopism to ślepa uliczka, poza tym marnie płacą. Za opowiadanie można dostać dwadzieścia dolarów, a za powieść cztery tysiące. Postanowiłem więc postawić wszystko na powieść. Napisałem "Świat Jonesa" i później "The Man who japed". A potem powieść, która wydała mi się prawdziwym przełomem: "Oko na niebie". Tony przyznał jej tytuł najlepszej książki roku, a Ted Sturgeon w czasopiśmie "Venture" nazwał ją "małym strumyczkiem dobrej SF, która usprawiedliwia czytanie całego tego bezwartościowego chłamu". Okazało się, że miałem rację. Byłem lepszym autorem powieści niż autorem opowiadań. Pieniądze nie miały tu nic do rzeczy, lubiłem pisać powieści, a one miały zbyt.

Chabrol: Zjedzmy coś. Nie wiem, czy pan wie, ale Francuzi kochają dobrą kuchnię i dobre wino. Ludzie lepiej pracują, jeśli mogą odpocząć i przyzwoicie zjeść. A ja sam też lubię wieczorem zasiąść do smacznej kolacji w miłym otoczeniu.

Scena 2:

Chabrol je, Dick nie.

Dick: Moim idolem też był Hitchock.

Chabrol: Wie pan, razem z moim kolegą, Rohmerem, doszliśmy do wniosku, odnosząc się do filmu "M jak morderstwo", że jedynym celem kina jest wyłącznie pokazanie rozumowania, nie osłabia ono jednak nigdy uwagi. U Hitchcocka działania, uczucia, interpretacje– to wszystko jest od początku do końca interpretacją. Poza tym w jego filmach zbrodniarz zawsze popełnia zbrodnię za kogoś innego i niewinnego, który siłą rzeczy przestaje być niewinny. Zbrodnie oddaje się, podarowuje czy też zamienia. Dla mnie był on metafizykiem, platonikiem i katolikiem.

Dick: Cieszę się, że poruszyłeś ten temat. Chociaż uważam moją twórczość za tandetną…

Chabrol:

Dlaczego tandetną?

Dick:

Bo w Kalifornii, nie ma kultury, jest tylko tandeta. I my, którzy tam wyrośliśmy, żyjemy i piszemy, nie mamy nic innego, z czego moglibyśmy tworzyć swoje dzieła. Możesz to zobaczyć u Kerouaca w "W drodze". Mówię poważnie. Zachodnie Wybrzeże nie ma tradycji, godności, etyki– tu wyrósł ten potwór Richard Nixon.

Chabrol:

To prawda…

Dick:

Jak można tworzyć powieści oparte na tej rzeczywistości, które nie zawierałyby tandety? Można jedynie wdać się w okropne fantazje na temat tego, co powinno być. Trzeba pracować z tym śmietnikiem, rzucić go przeciwko niemu samemu. Stąd te elementy w takich moich powieściach jak chociażby "Ubik". Gdyby Bóg chciał nam się tutaj objawić, zrobiłby to pod postacią puszki spreju reklamowanej w telewizji.

Chabrol:

To…

Dick:

Mimo wszystko uważam, że można było znaleźć klucz– ten najważniejszy. Jest w niej humor, religia, psychotyczny horror– rzucone na kupę jak stos kapeluszy. Ogólne wrażenie jest dziecinne, ale ciekawe. Tego nie pisze ktoś wyrafinowany. Proponuję wielki worek rozmaitości– wytrząsam z niego gadające drzwi i Boga. To jest pierdolony cyrk. Każdy człowiek z takim podejściem może w swoim prawdziwym życiu umysłowym, szczęśliwym trafem napotkać autentycznego zakamuflowanego Boga. Ta technika <próbowania wszystkiego> może sprawić, że coś oklepanego, coś oczywistego, okaże się jądrem tajemnicy.

Chabrol: Faktycznie wiele nas łączy.

Dick: Wiedziałem!

Chabrol: Najmądrzejsze zdanie, jakie kiedykolwiek usłyszałem wygłosił reżyser Fritz Lang. Dziennikarka z filmowego magazynu zapytała go, czy człowiek kształtuje siebie sam, czy też może czyni to środowisko, w którym człowiek żyje. Odpowiedź Langa brzmiała: "50 na 50". To prawda. Jak tylko próbujesz przełamać tę równowagę, parzysz się w paluchy. Ja robię filmy właśnie o tych poparzonych..

Dick:

Ja kiedyś uważałem, że wszechświat jest zły…

Chabrol:

Jako mały chłopiec miałem darmowy wstęp do kina mojego wujka przy paryskiej Rue de Vaugirard. Wstrząsnął mną pewien film, w którym szlachetny bohater cieszył się zasłużoną sławą, miłością i przewagami nad wszelkimi kanaliami, aż raptem – ku mojemu osłupieniu – nadział się na szpadę jakiegoś typa spod ciemnej gwiazdy. Bohater był dobry, ale – w kategoriach sukcesu – szwarccharakter okazał się lepszy. Po tym seansie doszedłem do wniosku, że wszystko, co mu dotąd prawiono o pojęciach dobra i zła, to jedna wielka lipa. Nie wiedząc jeszcze, że ta postawa właśnie tak się nazywa, stałem się sceptykiem. Nie wierzę w zło absolutne, a zatem w absolutne dobro nie wierzę również. Zło bywa pożyteczne, tak jak dobro może być zgubne. Niech każdy szuka właściwych dla siebie proporcji. Mam gdzieś, co ludzie o mnie myślą. Nie mam żadnego ego.

Dick:

Rewelacja!

Chabrol:

Widział pan moją "Dekadę strachu"?

Dick: Niestety nie. Powinienem?

Chabrol: Tak, bo jest ona moim najbardziej fantastycznym, metafizycznym i barokowym filmem. Filmem o odrzuceniu wyobrażenia gniewnego i mściwego Boga ze Starego Testamentu. Zatrzymuję się w nim na detalach, aby w oparciu o nie dojść do teorii transcendentalnej, to jest w danym wypadku– stworzyć teorię Boga. Moim zdaniem jedynie wykorzystanie suspense'u kryminalnego pozwala na wprowadzenie narracji dość gęstej i złożonej, która dopiero umożliwia przeprowadzenie podobnej demonstracji.

Dick: Wiesz… to, co teraz piszę, w dużej mierze dotyczy religii. I nie jestem do końca pewny, czy to jest interesujące dla odbiorców, ale dla mnie stało się bardzo ważne, ten pierwiastek religijny w wielu moich książkach. Wynikający z moich własnych doświadczeń z 1974 roku.

Chabrol: Co się wtedy stało?

Dick:

Religia raczej mnie nie interesowała przed tym… hm… bardzo niezwykłym przeżyciem. I… hm… od trzech lat próbuję zrozumieć, co mi się przytrafiło, i każdy podjęty wątek, wszystkie ścieżki rozumowania prowadziły mnie do wyjaśnienia o charakterze religijnym.

Chabrol: Ale o co chodzi?

Dick: Już wyjaśniam. Wiesz.. chodzi o to, że nie przyjmuję tego po prostu na wiarę; dużo czytałem i rozmawiałem z ludźmi, pisałem o tym, rozumiesz, wiele o tym myślałem i nie mogę znaleźć innego wytłumaczenia. To musiało być przeżycie czysto religijne. I… hm… naprawdę dziwne, bo to uratowało mi życie, ale też uratowało życie mojemu małemu synkowi, Christopherowi. On miał…

Chabrol: Aż mi się nie chce wierzyć. Przejdziesz wreszcie do rzeczy?

Dick: Tak jest, sorry i pokój. On miał niezdiagnozowaną wadę wrodzoną, która mogła doprowadzić do jego śmierci, a lekarze o tym nie wiedzieli. On był jeszcze dzieckiem, małym chłopcem. Wiem, że to głupie, jasne?

Chabrol: OK, słucham. Takie rzeczy się zdarzają, to zapewne przypadek, szczęśliwy traf…

Dick:

Jakkolwiek może to zabrzmieć dziwnie, to coś mi się objawiło i powiedziało mi o wrodzonej wadzie anatomicznej mojego synka. Ze szczegółami. Zaraz pobiegłem do Tessy, czyli mojej żony, i wszystko jej powtórzyłem. Nie, najpierw był blask światła prosto w twarz, który mnie oślepił. Tak było.

Chabrol:

Widzę, że podobnie jak ja zamieniłeś swoją twórczość w grę.

Dick:

Nie…

Chabrol:

Bądźmy szczerzy: to rodzaj kreacji.

Dick:

Zaprzeczam!

Chabrol:

Mimo kreacji, traktujesz sztukę jako sposób wyrażania siebie, swojego stosunku do świata i jego widzenia, ja tymczasem swoją postawę konspiruję. Oczywiście w sposób bardziej otwarty. Bawię się z widzem w chowanego. To nas łączy, chociaż dzieli.

Dick:

Mogę dokończyć tak we własnej obronie?

Chabrol:

Proszę bardzo.

Dick:

Uwierz mi. Pojawiło się światło i widziałem tylko tę różowość i słuchałem piosenki Beatlesów w radiu i ni stąd, ni zowąd słowa zmieniły kolejność. Było tam coś obok mnie. A ja słyszałem piosenkę, której słowa zmieniły kolejność. To mi powiedziało, że mój synek ma tę, wiesz, wrodzoną wadę i wytłumaczyło mi, na czym ona polega. Kiedy to usłyszałem, powiedziałem Tessie, że musi natychmiast zawieść dziecko do lekarza, że to pilne, więc ona pojechała do szpitala i okazało się, że to prawda. On naprawdę miał tę wadę i wyznaczyli mu natychmiast termin operacji. To trwało przez cały rok. To do mnie przemawiało. Używało różnych terminów naukowych. I różnych obcych słów, greckich i hebrajskich.

Chabrol:

Wybacz, ale nie chce mi się w to wszystko wierzyć.

Dick:

Mój drogi, musisz zrozumieć, że żyjemy w czasach małej wiary. To nie Bóg, umarł, ale nasza wiara w niego.

Chabrol:

Widzę, że masz w sobie maniery barona.

Dick:

To znaczy?

Chabrol:

Jesteś niesamowicie wylewany i prawie germański. Nie ma z tobą szans na rozmowę, ani tym bardziej dla drugiej osoby w tym samym pokoju.

Dick:

Ale ja cię przecież nie wyrzucam! Jestem w końcu gościem…

Chabrol:

Nie, ale jesteś szalenie błyskotliwy. Sposób, w jaki błyszczą ci się oczy…

Dick:

Potraktuję to jako komplement…

Chabrol:

Odnoszę wrażenie, że…

Dick:

To było bardzo, bardzo piękne. Pokazało mi tak zwany złoty prostokąt, czyli prostokąt o stosunku boków 8:13. Pokazało mi i zniknęło, a to był słynny złoty prostokąt, który jest podstawą wszechświata, podstawą ciągu Fibonacciego.

Chabrol:

Jedz, bo ostygnie…

Dick:

Dzięki, nie jestem głodny. Wtedy nie wiedziałem o tej podstawie, dopiero później o tym przeczytałem.

Chabrol:

Żałuj, mój sznycel jest wyborny. Chętnie podam ci przepis. W pierwszej kolejności kruszy się…

Dick:

Ten stosunek można znaleźć w całym wszechświecie…

Chabrol:

…mięso i pozwala się mu długo się suszyć…

Dick:

…zaczynając od muszli ślimaków i innych takich żyjątek…

Chabrol:

…niektórzy przekładają je na cienki papier, ale ja tak nie robię…

Dick:

…przez ludzkie włosy na pozagalaktycznych mgławicach kończąc. Potem zniknęło…

Chabrol:

…potem dodaje się…

Dick:

…a ja przeczytałem w encyklopedii, że…

Chabrol:

Wspominałeś o ślimakach, jadłeś je kiedyś? Na nie też mam świetny przepis…

Dick:

…własności ciągu Fibonacciego są nieznane. One po prostu są podstawową wszechświata.

Chabrol:

Dla mnie podstawą jest pełny żołądek.

Dick:

I wtedy to zniknęło. Ale ja to widziałem i to było coś niewiarygodnego. Widziałem rzeczy, o których nie opowiadałem nikomu oprócz Tessy, byłem jak Paweł na drodze do Damaszku. Paweł, który ujrzał światło, ale nie potrafił opowiedzieć ludziom wszystkiego… i ja…

Chabrol:

Co się stało?

Dick:

Jeśli faktycznie zawracam głowę…

Chabrol: Proszę kontynuować, to ciekawe. Może narodzi się z tego pomysł na film.

Dick:

A propos… polecam niedawną powstałą książkę „Kamienny wyrok” Ruth Rendell. Z tego byłby świetny materiał na film.

Chabrol:

Czemu?

Dick:

To taka sensacyjno-kryminalna powieść obyczajowa. Kobieta morduje w niej rodzinę, ale motywem nie są pieniądze, biżuteria i tak dalej.

Chabrol:

Zaintrygował mnie pan. Kto to napisał?

Dick:

Ruth Rendell. „Kamienne ogrody”.

Chabrol:

Dziękuję!

Dick:

Proszę sobie wyobrazić coś w tym klimacie: pewna rodzina zatrudnia w charakterze pomocy domowej zwykłą kobietę. Nie wiedzą, że jest analfabetką. Jest nieśmiała, lękliwa, nieco paranoiczna. Obawia się, że gospodarze odkryją prawdę.

Chabrol:

Moje klimaty! I to popchnie ją do zbrodni?

Dick: Plus zwariowana przyjaciółka. Ale proszę samemu przeczytać książkę i dopiero potem pomyśleć, co i jak.

Chabrol:

Tak zrobię. To brzmi intrygująco.

Dick:

A zrobisz film na podstawie „Pani Bovary”?

Chabrol:

Bardzo bym chciał.

Dick:

W ogóle… w pewnym sensie miałem kiedyś filmowy epizod.

Chabrol:

Jaki?

Dick:

Miałem tego samego agenta co Traven. Wiesz… ten gość od nagrodzonego Oscarem „Skarbu Sierra Madre”.

Chabrol:

Naprawdę? Świat jest mały. A może bym zrobił kiedyś film na podstawie jakiejś twojej książki? Podeślij mi coś.

Dick:

Świetny pomysł! Niech to będą „Wyznania gównianego artysty”.

Chabrol:

Tytuł zachęcający. O czym to?

Dick:

To moja wczesna powieść obyczajowa, takie pogranicze surrealizmu. Bohater, Jack Isidore, to schizoidalny samotnik i jeden z ulubionych głupców pana Boga. Mniej egoistyczny ode mnie, serdeczniejszy i w bardzo głęboki sposób lepszy. Kiedy ją pisałem, w sensie tę książkę, to słowa wychodziły mi z rąk, nie z głowy. Tak, piszę rękami.

Chabrol:

To…

Dick:

Intuicja– można powiedzieć konfiguratywna– metoda, jaką stosuję, skłania mnie do „widzenia” rzeczy w całości. Niewątpliwie istnieje pewne historyczne potwierdzenie wartości tej metody. Stosował ją na przykład Mozart, że wymienię jednego konkretnego artystę. Jego problem polegał na tym, żeby to po prostu zapisać. Jeżeli będzie żył wystarczająco długo, to zapisze; jeżeli nie, to nie. Pomysł jest zawarty w pierwszym szkicu i nie ulega zmianie– tylko wyłania się stopniowo, etapami. Gdybym uważał, że ten pierwszy szkic…

Chabrol:

Jaki pierwszy szkic, do cholery?

Dick:

…zawiera rzeczywiście cały pomysł, byłbym poetą, a nie powieściopisarzem.

Chabrol:

Może coś zjemy? Jedzenie łagodzi obyczaje…

Dick:

W pewnym momencie ja i moja żona jedliśmy jedzenie dla psów. Źle się czuję w pobliżu władzy i pieniędzy.

Chabrol:

Władza to…

Dick:

Nawet z chodzeniem do kina był mały kłopot. W pobliżu ulic University i San Pablo mieściło się kino z ambicjami, wyświetlające dziwne zagraniczne filmy…

Chabrol:

Pewnie też moje.

Dick:

Między innymi. Chcieliśmy je oglądać, ale nie zawsze mieliśmy pieniądze. Wchodziliśmy więc do hallu– kierownik prowadził stoisko ze słodyczami, ale w kilka minut po rozpoczęciu filmu szedł na górę policzyć pieniądze– a ja z żoną zakradaliśmy się na salę. Zdarzało się jednak, że wybraliśmy niewłaściwą chwilę i okrutnie zawstydzony robiłem wielkie przedstawienie, polegające na tym, że kupowałem Kleo bilet, żegnałem się i szedłem do domu. Uważam, że byłoby niewłaściwie, gdyby moja żona wyszła z kina.

Chabrol:

Wciąż kochasz ją?

Dick: Nie jesteśmy już razem.

Chabrol:

To nie odpowiedź na moje pytanie.

Dick:

Ani kozetka u psychoanalityka.

Chabrol: Nie prosiłem o to, byś się zwierzał.

Dick:

To sobie pójdę.

Chabrol: Ależ proszę zostać i opowiadać. Jestem ciekaw dalszego ciągu.

Kontynuuj opowieść o swojej… hmmm… iluminacji.

Dick:

Chciałbym, ale nie pamiętam na czym skończyłem.

Chabrol: Na św. Pawle w drodze do Damaszku.

Dick: Faktycznie!

Chabrol:

Przepraszam, że ci przerywam, ale wpadłem właśnie na pewien pomysł.

Dick:

Jaki?

Chabrol:

Myślę, że zainteresowała by cię fabuła filmu, który nakręciłem przed rokiem. Jej angielski tytuł to „Death Rita”, a traktuje ona o magiku, który nazywa się Vestar. Magik spotyka niejakiego Edouardo i opowiada mu o kobiecie, która zostanie zamordowana na plaży. To morderstwo potem faktycznie ma miejsce.

Dick:

Utożsamiam się z tym Vestarem. Moglibyśmy obejrzeć ten film?

Chabrol:

Spróbujemy, bo nie ukrywam, że trudno cię przegadać.

Dick:

Faktycznie mam z tym problem…

Chabrol:

Bardzo mi się podobają te twoje historie, ale słuchając tych twoich wyznań zacząłem podejrzewać, że trochę… mimo całej sympatii odnoszę wrażenie, że kłamiesz.

Dick:

Słucham?!

Chabrol:

Tym razem nie dam się zagadać. Opowiadasz mi historię, a ja chwilami zastanawiam się, czy sam w nie wierzysz. Gdyby tak z kolei było, musiałbym cię uznać za odrobinę paranoiczny przypadek. Pięknie podkreślasz dramatyzm swojego położenia gestami i minami, ale one są nieco, jak to mówią aktorzy, przerysowane. I ten sposób, w jaki w czasie opowieści rozglądasz się dookoła i demonstrujesz swoją sytuację, rad, że masz publiczność.

Dick:

Szczyt bezczelności!

Chabrol:

Albo smutna prawda.

Dick:

Imperium naprawdę wcale się nie rozpadło!

Chabrol:

Zaiste.

Dick

Żegnam!

Chabrol

Adieu!

Dick

Istnieją dwa królestwa, górne i dolne. Górne, pochodzące z hiperwszechświata I czyli yang. Forma I u Parmenidasa, jest obdarzona świadomością i wolą. Dolne królestwo czyli yin, Forma II u Parmenidasa, jest instynktowne, kierowane ślepą siłą, jest deterministyczne i pozbawione rozumu, ponieważ pochodzi z martwego źródła. W czasach starożytnych nazywano to „astralnym determinizmem”. Jesteśmy wprawdzie uwięzieni w dolnym królestwie, ale przez sakramenty, mocą plazmatu, możemy być z niego wyzwoleni. Dopóki astralny determinizm działa, nie zdajemy sobie nawet z niego sprawy, tak jesteśmy zaślepieni!

Chabrol:

Możliwe. Tymczasem pora na deser.

Dick:

Jestem zdecydowanie stronniczy i sekciarski…

Chabrol: Delikatnie mówiąc…

Dick: …i słowo boże jest ze mną. Nie żebym był świętszy od wszystkich, tylko przepełnia mnie moralny gniew boży– przyznaję, że to uczucie groźne i będące przyczyną wielu cierpień. Ja sam widzę siebie jako łagodnego, świątobliwego mędrca pełnego książkowej mądrości, podczas gdy w rzeczywistości bardziej przypominam jakiegoś szeregowego komunistycznego aparatczyka, który wstaje i atakuje „zwyrodniały, homoseksualny, opity robotniczą krwią i whisky zgniły Zachód”. W teorii jestem relatywistą, ale w wielu sytuacjach jestem absolutystą. Ten moralny gniew ma też swoje zalety, bo pozwala mi potwierdzać czynem, realizować pewne zdecydowane przekonania, które stoją w sprzeczności z korzyściami praktycznymi– daje mi energię psychiczną niezbędną do tego, żeby naprawdę być idealistą, a nie tylko snuć idealistyczne rozważania. Beethoven też był taki.

Chabrol:

Rozumiem. To wiele wyjaśnia. Może zostaniesz na deser?

Dick:

Dziękuję, ale muszę już iść.

Chabrol:

Na pewno?

Dick:

Tak, mimo wszystko… miło było poznać.

Chabrol:

Mam podobne odczucie. Wszystkiego dobrego!

Philip K. Dick i Claude Chabrol tak naprawdę nigdy się nie spotkali.

KONIEC

Bibliografia:

Cytaty pochodzą z wywiadów z Chabrolem i cytatów z Dicka.

http://www.newsweek.pl/artykuly/wydanie/1226/nie-byl-skamielina,64862,1

http://www.rfi.fr/actupl/articles/092/article_1920.asp

do uzupełnienia, m.in.:

„Boże inwazje. Życie Philipa K. Dicka” Lawrence Sutin

„A jeśli nasz świat jest ich rajem?. Ostatnie rozmowy z Philipem K. Dickiem”, Doris Elaine Lee

Koniec

Komentarze

Oh wspaniałe! A teraz proszę zapis akcja po akcji Kazik Deyna i Leo Messi w jednej drużynie. I proszę pamiętać, że nawet Pele wystąpił w reklamie o impotencji.

hmm... o ile doceniam ilość pracy, jaką autor musiał włożyć w rzetelne przygotowanie materiałów do tekstu, o tyle sam tekst nie wywarł na mnie wielkiego wrażenia. Oczywiście jeśli Philip K. Dick i Claude Chabrol wchodziliby do kanonu zainteresowań czytelnika, ten czytelnik napewno miałby nielada frajdę z czytania twojej pracy. ja niestety do takich ludzi nie należę.
poza tym mimo wszystko zawsze ceniłem teksty posiadające fabułę

Przepraszam, ja prosty chłop ze wsi jestem, ale... Wynudziło mnie. Nie byłem w stanie dotrwać do końca.
Treść bardzo, ale to bardzo niszowa.

To ja zamawiam Elzbietę Batory i Hannibala Lectera :)

A na serio: jak dla mnie ten tekst to masakra. 

www.portal.herbatkauheleny.pl

Nowa Fantastyka