- Opowiadanie: rafal18500434 - Krypta Vylarriona rozdział 7 - Bohaterzy

Krypta Vylarriona rozdział 7 - Bohaterzy

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Krypta Vylarriona rozdział 7 - Bohaterzy

Mężczyzna zaczął okrążać braci. Nie był on tak szybki jak Olivier, więc hybryd spokojnie nadążał za nim wzrokiem. Zaatakował. Miecz wampira obił się o klingę Aarona, powodując głuchy brzęk metalu. Jamie widząc, że jego brat daje sobie na razie radę postanowił poświęcić kilka cennych sekund, by chwycić za kuszę. Mieszaniec był na tyle silny i czuł wystarczającą ilość energii, by posłużyć się magią.

– Rinhuex.

Oszołomiony wampir został odrzucony na ponad dwadzieścia metrów. Pech chciał, że wystrzelony w tej samej chwili bełt z kuszy Jamiego, nie trafił w napastnika tylko dłoń chłopca. Aaron zawył z bólu. Strzała wyszła na wylot. Najpierw z miejsca rany wyskoczył strumień krwi. Hybryd, przez to nieszczęście nie miał szans na pokonanie wroga. Nie zdołałby utrzymać miecza. Ból wzmagał się z każdą sekundą. Rana pulsowała. Wampir czuł teraz krew i to potęgowało w nim chęć morderstwa, do plugawej według niego istoty.

– Co robić, co robić… – Myślał gorączkowo – Aaron nie może prze mnie umrzeć.

Niespodziewanie Jamie runął z dwoma sztyletami w stronę pozbawionego miecza łowcy nagród, który wyleciał mu z dłoni, gdy Aaron potraktował go swoim zaklęciem. Kły wroga wysunęły się, Jamiego jednak nie przestraszyło to. Widok ten oglądał już dziesiątki razy u Oliviera. Potężne zaklęcie Hybryda osłabiło go trochę, ale był wystarczająco szybki, by powalić chłopca. W końcu to tylko zwykły, słaby, młody człowiek. Bez krzty magii w sobie. Jednak on nie był sam. Zbliżający się wróg wytrącił sztylety z dłoni Jamiego, po czym schylił głowę, by zatopić swoje mordercze kły w młodej szyi chłopca. Aaron nie mógł na to pozwolić.

– Sedah.

Tym razem wodny, cieniutki niczym błona smoka mur nie pojawił się przy dłoni chłopca wypowiadającego zaklęcie. Stanął między jego bratem, a krwiożerczą bestią.

– Orm selkareh.

Dłoń mieszańca zagoiła się. Aaron był już gotowy do walki i ogromnie szczęśliwy, że zaklęcie w końcu zadziałało.

– Widzę chłopczyku, że miałeś dobrego nauczyciela. Czyżby był to ten… – Splunął na zimie – Olivier? – Te słowa zszokowały obydwu.

– Skąd on zna Oliviera? – Pomyślał Aaron, po czym otwarcie zapytał – skąd go znasz?

– Ha, ha, ha. Każdy łowca zna tego zdrajcę!

– Zdrajcę?

– Zdrajcę? – Powtórzył Jamie – wszystko zaczyna się układać, najpierw znał się z venatorami, teraz z tym…

– Dość gadania. – Wycedził przez zęby napastnik.

– Olivier wystarczająco dobrze nas wytrenował, żebyśmy mogli pokonać takiego, zwykłego, młodego i słabego wampira, jak ty! – Wyrwał się hybryd.

Wróg zostawił młodszego brata Aarona. Nie mógł się do niego dobrać, gdyż mur otaczał go z każdej strony. Szedł wolno ku mieszańcowi, na którym zresztą zależało mu najbardziej. Zrobił ogromny błąd tym, że nie pozbawił Jamiego życia. Chłopiec miał kolejne dwa, niosące śmierć sztylety schowane za pazuchą. Wyciągnąwszy jeden z nich rzucił, trafiając napastnika w plecy. Drugi trzymał w dłoni, by móc się obronić, w razie kolejnej napaści. Wampir zamarł w pół ruchu. Wyciągnął sztylet z pleców i rzucił w stronę Jamiego. Obojgu braciom dech zaparło w piersiach. Broń pędziła z ogromną prędkością. Jamie cofnął się o krok. Sztylet doleciawszy do tarczy został zatrzymany i upadł na ziemie. Obaj wypuścili powietrze, które zalegało im w płucach zaledwie chwilę, mimo że czuli się, jakby nie oddychali przez parę minut. Nieśmiertelny obrócił się w stronę, z której oberwał bronią miał już biec swoją wampirzą szybkością, lecz popełnił kolejny błąd – zapomniał o Aaronie. Odwrócony łowca nagród został skrócony o głowę. Hybryd jednym, szybkim, krótkim cięciem przeciął szyję krwiopijcy. Aaron był w szoku, tym jak łatwo przyszło mu zabicie kogoś. Najpierw stoczyła się głowa, z której wolno płynęła krew. Następnie upadł na kolana, a później spadł na brzuch, twardo obijając się o ziemie.

– Jamie zbieraj się, nie mamy czasu, może jadą już kolejni. – Powiedział ciągle zszokowany swoim czynem Aaron.

Obaj zebrali arsenał i wskoczyli na rumaki.

– Przepraszam cię. – Powiedział Jamie.

Aaron przez moment nie wiedział za co, lecz po chwili przypomniał sobie ból ręki.

– To nie twoja wina. Próbowałeś go zabić. Po prostu nie jesteśmy jeszcze zgrani. No i dzięki temu nareszcie potrafię się uleczyć, to poniekąd twoja zasługa.

– Może i masz rację. Nie gniewasz się prawda?

– Mówiłem już to nie twoja wina.

Obaj zamilkli na pewien okres czasu. Każdy starał się gnać czym prędzej wierzchowca, by w razie pościgu umknąć.

– Nikogo nie widać, a pędzimy już konie dobre trzydzieści minut. Możemy zwolnić tempa.

I tu bracia ujrzeli szokujący widok. W oddali stało dwóch niskich venatorów, którzy najprawdopodobniej zamordowali jedno, bezbronne dziecko, a drugie właśnie zaczynali torturować. Pierwszy łowca nagród przyłożył nóż do uda dziecka, a drugi swoim jaszczurzym językiem przejechał nim po najmniejszym palcu. Venator bez najmniejszych skrupułów, czy zahamowań wbił nóż głęboko w udziec. Tętnica została przerwana. Dziecko zaczęło krzyczeć, piszczeć, płakać i próbowało wyrwać się z objęć monstrów. Nie miało więcej niż szcześć lat. Drugi venator cieszący się tym widokiem, wziął palec do ust i jednym mocnym kłapnięciem szczęki odgryzł go, powodując tryskanie krwi. Dziecku z bólu i strachu zawirowało w głowie – straciło przytomność.

– Nie mogę pozwolić, aby go zamordowali!

– Oszalałeś Aaron, najpierw zabiją nas a później to dziecko.

– Nie uda im się to. Weź kuszę i strzelaj do nich, a gdy nie będę sobie z nimi radzić pomóż mi, albo ratuj swoje życie ucieczką. Rozumiesz?

– To czyste szaleństwo!

– Powiedz czy jesteś ze mną.

– Zawsze!

Czarne ślepia venatorów zwróciły się ku nadjeżdżającemu chłopcu. Byli oni zszokowani tym widokiem: Aaron stał na koniu i wypuszczał w ich kierunku strzały z niebywałą prędkością. Na szczęście mieszańca, większość z nich była celna. Jedna trafiła w ramię, kolejna w stopę, inna w kolano i ta spowodowało największy ból. Venator zawył. Był to tak przerażający ryk, iż Aaron przestraszył się go, a po grzbiecie z góry na dół przebiegły ciarki. Chłopiec był już bardzo blisko, ale zdecydował się wypuścić jeszcze jedną strzałę i o dziwo była to słuszna decyzja. Trafiła jedną z bestii obok serca. Zapach krwi nasilił się. Nie był jeszcze tak wyraźny, żeby wyczuł go nos zwyczajnego człowieka, ale Aaron bez trudu rozpoznał tę metaliczną nutę. Oprawcy dzieci byli całkowicie zaskoczeni. Po raz pierwszy mieszaniec pchał się w ich ręce. Hybryd zeskoczył z konia i dał Jamiemu znak, by ten przygotował się do miotania bełtami. Jeden z łowców kopnął dziecko, które odleciało parę metrów do przodu, powodując tym samym, że odzyskało przytomność, nie było to dobre dla jego zdrowia, gdyż z ust zaczęła płynąć krew. Najprawdopodobniej doszło do urazów wewnętrznych, połamania żeber, czy uszkodzenia organów. A może zapadło się płuco?

– Aaron, nie daj się. – Powtarzał w myślach Jamie.

– Jak śssmies atakować nass, VENATORÓW?

– Jesteście istnym złem, które należy zgładzić! – Wrzasnął z daleka Jamie.

– Nie zasługujecie na życie. – Dodał Aaron.

– Kto, my? – Spytali, a ich głos przeniknął ich do szpiku kości.

– Yhym. – Potwierdził Jamie.

– A twoim zdaniem ty tak? Pzez takich, jak ty tocy się wojna. Ginie tysiące stwozeń. Ty zasługujes na Zycie? Racej nie.

Hybryd słysząc te słowa, aż zaniemówił. Może i faktycznie to on nie powinien żyć. Być może wina spoczywa na nim i mu podobnych.

– Nie! To wy sprowadzacie katusze na biedne, niczemu winne dzieci. To wy mordujecie, znęcacie się! Torturujecie, jesteście niczym! Rozumiecie? Jesteście niczym! – Dalej wrzeszczał Jamie.

Łowcy nagród, byli dość młodzi wiekiem, a już na pewno nie byli napędzani elficką krwią, jak te poprzednie, więc chłopiec czuł się dość pewny siebie.

– Zabijmy go, dosssstaniemy za niego mnóstwo stuk złota.

Ranny w kolano i blisko serca venator skinął głową na znak zgody, po czym rzekł:

– Dobrze Ghurkie.

Najwyraźniej był jego przywódcą. Obaj rozłożyli skrzydła. Wyciągnęli z pochwy półtora-ręczne miecze i ruszyli pewnym krokiem na przód. I tu czekała ich kolejna niespodzianka. Jamie, który stał w oddali, rozpoczął nalot z kuszy. Spojrzeli na niego i w tym momencie Aaron zaatakował. Czuł potęgę nieprzyjaciół. Ich miecze uderzając o ostrze chłopca powodowały, że z każdym ciosem miał coraz mniej sił na obronę, nie wspominając o ataku. Walka z dwoma venatorami na raz nie była na jego aktualne możliwości, ani umiejętności w posługiwaniu się bronią. Jamiemu nareszcie udało się trafić jednego z wrogów. Był to bardzo celny cios – w jeden z głównych mięśni skrzydła. Wskutek czego mimowolnie opadło, powodując, że nie mógł latać. To rozjuszyło i tak rannego mordercę, który zaczął biec w stronę Jamiego.

– Rinhuex!

Oczy chłopca zabłysły błękitem. Fala mocy była tak potężna, że napastnik wylądował u stóp chłopca tracąc przytomność. Ghurkie widząc, jak jego towarzysz ginie, nie wiedział, co robić. Czy uciekać, czy walczyć. Na pewno nie miał zamiaru ratować nieprzytomnego łowcy.

– Lgaat.

Czarne oczy venatora zmieniły kolor na granatowy. Ghurkie sycząco wypowiedział nieznane Aaronowi zaklęcie. Nad jego dłonią pojawiła się czarna kula, którą rzucił w stronę chłopca.

– Lemmen.

Oczy Aarona na powrót spowiła niebieska fala. Chłopcu na myśl przyszło tylko te zaklęcie, mimo że wcześniej nie działało. Aaron był w niemałym szoku. Kula wyrzucona z dłoni venatora już prawie go dosięgała, lecz ten odbił ją. Z dłoni rozeszła się niebieska fala, która przypominała zaburzoną wodę, gdy wrzuci się do niej kamyczek. Odbita kula uderzyła w venatora.

– Jak swykły miesaniec potrafi władać tak potęzną magią? – Zapytał sepleniący oprawca.

Aaron nie zastanawiał się nad odpowiedzią, tylko rzucił się z ostrzami w ręku, aby dokończyć swe dzieło. Przerażony stwór rozpostarł skrzydła i zaczął nimi machać. Chłopcy nie mogli pozwolić mu na ucieczkę! Jamie strzelał z kuszy, a Aaronowi przypomniało się kolejne zaklęcie.

– Aear.

Jego oczy promieniały lazurem. Nad dłonią chłopca pojawiła się skoncentrowana kula wody. Skupiony wyrzucił ją w powietrze, jednak oprawca był za daleko. Udało mu się uciec. Obaj zajęci byli Ghurkiem, zapominając o leżącym pod stopami Jamiego łowcy. Oprzytomniała bestia, chwyciła za nogę młodzieńca. Przerażony schylił kuszę i strzelił jej między oczy. Martwa rozluźniła uścisk.

– Aaron musisz uleczyć to krwawiące dziecko. Szybko!

Ten podbiegł więc w jego kierunku: był to chłopczyk, cały ubrudzony krwią. Ciekła z uda, odgryzionego palca, ust i skroni. Na tak żałosny widok Aaronowi ścisnęło się serce.

– Jak trzeba być okrutnym by uczynić coś takiego.

Osłabiony magią mieszaniec krwi, wziął ledwo już oddychające dziecko na kolana.

– Orm selkareh.

Oczy Aarona zmieniły kolor na błękitny, a rana chłopca na udzie zrosła się.

– Orm selkareh.

Krew ze skroni także przestała płynąć.

– Jamie, nie umiem przywrócić mu palca!

– Przynajmniej zasklep mu ranę.

– Orm selkareh.

Rana, która była w miejscu odgryzionego członka zrosła się.

– Jeszcze tylko urazy wewnętrzne, zapewne ma połamane żebra. Jamie przynieś mi bukłak z wodą i polej nią chłopca.

W mgnieniu oka wrócił i zrobił to, co kazał brat. Aaron wiedział już, po co mu zaklęcie na wprowadzenie wody w czyjś organizm. Gdy uleczył brata i zemdlał, to ona go uratowała.

– Mam nadzieje, że podziała.

– Rofath. – Ciecz zaczęła wnikać – teraz, oby tylko podziałało – Orm selkareh!

Chłopcu powrócił naturalny kolor twarz, a totalnie zmęczony Aaron stracił przytomność. Wykorzystał więcej magii niż powinien.

 

***

 

 

Hybryd oprzytomniał dopiero wieczorem. Nie pomagały nawet wcześniejsze próby oblewania go wodą. Znajdował się obok miejsca masakry tylko tyle, że ciało mordercy nie leżało na środku drogi. Martwe dziecko, jak zauważył Aaron było okryte ciemnym materiałem, a chłopiec przez niego uzdrowiony spał.

– No nareszcie, już zaczynałem się o ciebie naprawdę martwić.

– Poważnie? Dopiero teraz?

Żart Aarona rozluźnił sytuację.

– Wiesz skąd pochodzą te dzieci? – Spytał hybryd.

– Powiedział, że został wykradziony ze wsi, do której zmierzamy.

– Nie mamy czasu, musimy oddać go rodzicom.

– A co z ciałem? – Zapytał Jamie.

– Weźmiemy ze sobą. – Odrzekł Aaron.

– Nie lepiej poczekać do rana? Dajmy mu odpocząć zresztą ty sam nie masz siły.

– Jamie, zrobisz coś do jedzenia? – Zapytał zmęczony, z przymkniętymi powiekami, które ledwo co odsłaniały piękne, szlachetne oczy.

– Pewnie. – Odrzekł twierdząco.

Chłopiec przygotował gulasz, składający się z kawałków mięsa i warzyw, a do tego została jeszcze resztka świeżych owoców i już suchy chleb. Wszyscy zjedli z apetytem. Niby to żaden rarytas, ale po walkach obaj byli potwornie zmęczeni. Dziecko było osłabione utratą krwi, której na szczęście nie uleciało za dużo, gdyż wtedy nie wiadomo czy Aaronowi udałoby się go uleczyć.

– Jak się nazywasz? – Spytał mieszaniec krwi z uśmiechem na twarzy, podając jednocześnie rękę.

– Jestem Thomas. – Powiedział drżącym głosem.

– Miło mi, a ja Aaron. Nie bój się, odwieziemy cię do domu.

Ten skinął głową. Ciągle był przestraszony, ale nie wiadomo, czym były spowodowane jego obawy. W końcu odezwał się:

– Dziękuje, że nie daliście mi zginąć.

Obaj uśmiechnęli się do niego.

– Dlaczego venatorzy chcieli cię zabić i zamordowali to drugie dziecko?

– Przywódca naszej wioski sprzedał nas tym mordercom.

– Jak to?

– On sam boi się udać do starszyzny i oddać im mieszańców, więc chwyta nas i sprzedaje wampirom czy venatorom.

– Inni mieszkańcy wsi nic z tym nie robią?

– Boją się go.

– Zabiję go! – Krzyknął pałający żądzą zemsty Jamie.

– Spokojnie bracie.

– Pozwolisz mu żyć? – Zapytał.

– Nie dałeś mi dokończyć. Chce powiedzieć, że zabijeMY, albo ewentualnie zaprowadzimy pod sąd.

– Nie uda mu się wywinąć spod naszych rąk.

– Zapewne.

Hybryd znowu uśmiechnął się blado. Myślał intensywnie nad planem pojmania, a występujący na czoło pot pachniał bardzo niezdrowo. Jak śmierć, o którą przed chwilą się zetknął. Chłopiec ziewnął. Bracia zrozumieli, że chce spać. Bez słowa każdy położył się przy ciepłym ognisku, zamykając ciężkie powieki.

O świcie, po zjedzonym posiłku i tym razem bez jakiegokolwiek szkolenia bracia wsiedli na zaprawione w podróży wierzchowce i ruszyli w drogę. Aaron jechał z uratowanym chłopcem. Jamie za sobą miał przywiązanego do konia trupa, którego strasznie lękał się. Obaj bezustannie pędzili konie, były one już wystarczająco wytrzymałe, więc nie odczuwały, aż tak bardzo zmęczenia. W południe, od wioski nie dzieliła ich już duża odległość. Po skromnym posiłku tym razem nie mogli odpuścić ćwiczeń. Od razu wzięli się za walkę na miecze. Mimo, że Jamie był sprytnym człowiekiem, nie mógł dorównać swojemu bratu. Aaron walcząc uważał, na to by nie zrobić krzywdy Jamiemu, który nie miał takich oporów, bo wiedział, że tak czy inaczej obaj będą uleczeni. W pewnym momencie miarka się przebrała. Jamie zamachiwał się tak, by wbić sztylet w nogę brata.

– Sedah.

Między nimi pojawiła się wodna tarcza. To całkowicie zdziwiło młodszego brata. Thomas, przyglądał się całej walce. Bez ustanku miał otwarte usta podobnie, jak Jamie gdy widział po raz pierwszy użycie magii.

– Aaron myślę, że dość tego, ruszajmy dalej.

Jamie wiedział, że gdyby znowu próbował ugodzić brata, ten użyłby innego zaklęcia przeciw niemu. Po zapakowaniu ciała na konia Jamiego, wszyscy wsiedli na rumaki i ruszyli w dalszą podróż, która miała już niedługo swój kres. Zajęci rozmową nie zauważyli, że się ściemniło i przyszła pora ułożyć się do snu.

– Widać dym z kominów! – Krzyknął uradowany Thomas.

Bracia od razu go dostrzegli. Przyśpieszyli konie i po dwudziestu minutach wjeżdżali już do wioski. Przypominała ona trochę miejsce, w którym dawniej mieszkali chłopcy, lecz była bardziej odpychająca i brudna. Dookoła przewracało się zgniłe ogrodzenie. Bezpańskie, poobgryzane, agresywne psy biegały po ulicach i szczekały na przechodniów. Każda chata była mała, niektóre miały zabite deskami okna, a inne dziurawe dachy. Chłopcy spostrzegli w oddali jeden dworek, który był piękny w porównaniu z tymi ruderami. Bił czerwonym blaskiem. Miał trzy piętra, na ścianach wiły się bluszcze, a w ogródku rosło dużo dereni i innych drzewek, których nie poznał żaden z nich.

– Ten dom, na który patrzycie do siedziba morderców.

Bracia na te słowa od razu zapałali żądzą zemsty i było im niedobrze, że zachwycali się siedzibą tak podłego człowieka.

– Thomas, gdzie jest twój?

– Zejdźmy z konia, zaprowadzę was.

Tutejsi mieszkańcy dziwnie patrzyli na przybyszy. Każdy zerkał spode łba. Na twarzach wielu osób widniały siniaki, skaleczenia. Bali się.

– To tutaj.

Wskazał palcem młodzik. Wszystkim dało się słyszeć, jak w pomieszczeniu żałośnie płakali domownicy. Zapewne była to rodzina Thomasa. Aaron podszedł do spróchniałych drzwi i twardo zapukał, o mało nie robiąc w nich dziury. Nikt nie otworzył, zapukał po raz drugi, tym razem ostrożniej. Przed jego oczyma stanęła zapłakana kobieta, która nie odezwała się ani słowem.

– Przyprowadziliśmy pani syna. – Powiedział unosząc przyjaźnie brew.

Ta z niedowierzaniem popatrzyła na chłopca. Aaron wyglądał jak wojownik, matka nie wiedziała czy to znowu jakiś podstęp, lecz wtem Thomas wybiegł zza jego pleców z krzykiem i płaczem na ustach.

– Mamo…!

Mieszaniec krwi odsunął się na bok i wtedy kobieta ujrzała swoje niedawno stracone dziecko. Wtuliła go w swoją pierś. Przyciskając tak mocno, że zapierało jej synkowi dech w piersiach.

– Jak to możliwe, że żyjesz? – Zapytała pełna ulgi.

– Aaron i Jamie uratowali mnie, ale niestety przybyli za późno i nie zdążyli przed morderstwem Lisy.

Nie rozmawiając dłużej zaczęli się przytulać. Po chwili kobieta odstawiła dziecko.

– Proszę wejdźcie do środa.

– Ale my…

Gospodyni nie zważając na ich mały sprzeciw, wprowadziła do środka. Dom, jak każdy: kuchnia, stół, krzesła, sienniki.

– Thomas? – Zapytali z niedowierzaniem pozostali domownicy i rzucili się, by go uściskać.

– Ale jak to możliwe?

I tu bracia opowiedzieli o całym zajściu.

– Jesteśmy wam dozgonnie wdzięczni, co możemy dla was zrobić?

– Nic! – Odpowiedzieli obaj jednocześnie – chcemy tylko zlikwidować przywódcę Nrutas – wioski, w której się znajdują.

– Nie możecie. – Odpowiedział przerażony ich aspiracjami gospodarz.

– Dlaczego? – Spytał młodszy brat, wtrącając się do rozmowy.

– Jest was tylko dwóch, a oprócz tego mordercy jest tam także pięciu uzbrojonych, nie wahających się zabić strażników.

Chłopcom ulżyło, że jest ich tylko tylu i nie ma tam żadnego wampira.

– Pięciu ludzi to jak pięć mrówek! – Krzyknął uradowany Jamie.

– Przecież ich nie pokonacie. – Mówili domownicy wzajemnie zgadzając się ze sobą i kiwając brudnymi głowami.

Bracia uśmiechnęli się.

– My? – Zapytał Hybryd.

– Zgładziliśmy dwóch venatorów, a nie pokonamy sześciu ludzi? Nie ma takiej opcji. – Stwierdził triumfująco Jamie.

Gospodarzowi zrobił się głupio i zaczął zastanawiać się, jak dwójka podrostków zabiła takie potwory.

– Jakim cudem unicestwiliście tych bezwzględnych morderców?

Aaron miał już odpowiedzieć, kim jest, lecz zawahał się.

– On jest mieszańcem. – Powiedział Jamie.

– Co?! – Spytali niedowierzając.

– To. – Odparł dumnie Jamie.

Mógł cieszyć się, że ma takiego brata, który nie lęka poświęcić się życie za obcych.

– Dlaczego, wasz syn stał się ofiarą venatorów?

– On także jest pół-krwi.

– A Lisa?

– Też.

– Skąd wiedzą, że te dzieci są pół-krwi, skoro jeszcze nie dojrzewają? – zapytał Aaron.

– One po prostu wyróżniają się spośród innych.

– W jaki sposób?

– Zapewne w ten co i ty. Większość z was jest silniejsza, zręczniejsza, szybsza i sprytniejsza od pozostałych.

– Dobra, koniec tych pogaduszek, idziemy zlikwidować mordercę.

– Powiesz mi, kim są twoi rodzice? – Zapytał Thomas.

– Nie wiem. – Odpowiedział z przykrością.

– Jak, to? Nie wiesz, kim jesteś? – Zapytała matka uratowanego chłopca.

– Nie. – Odpowiedział krótko ze smutkiem w oczach.

– Odnieście ciało Lisy do jej rodziców. Jamie idziemy.

Obaj wstali. Gospodyni pobłogosławiła ich, ci podziękowali i wyszli. Na zewnątrz panował już przeszywający kości mrok. Pochodnie oświetlały drogę, razem z świecącymi na całym niebie gwiazdami.

– Aaron, planujemy tę akcję?

– Może po prostu pójdziemy na żywioł?

– Świetnie. Będzie zabawa.

Dojeżdżając do domu człowieka, który wyrządził tak wiele zła, chłopcy ujrzeli strażników. Jeden stał przy wejściu, drugi i trzeci na piętrach z kuszami. Bracia stanęli obok tego pilnującego wejścia do budynku, ten na ich widok, aż poczerwieniał ze złości.

– Nie wiecie, która jest godzina, że przychodzicie na wizytę do pana?

– Na nas nie ma godziny. – Powiedział Jamie, a strażnik na te słowa wyciągnął z pochwy miecz i próbował ugodzić bezczelnego chłopca.

Aaron był zszokowany, jak ci ludzie, potrafią bez skrupułów zabijać.

– Rinhuex.

Strażnik wleciał do środka rozwalając drzwi. Pozostali nie mieli bladego pojęcia, co się właśnie szykuje – szcześć pogrzebów. Dwóch zbiegających ludzi, zostało ugodzonych strzałą z łuku wypuszczoną przez Aarona i sztyletem, który wyleciał z dłoni jego brata. Dom w środku był przepełniony mnóstwem ozdób, których ogromna ilość sprawiała, że czuło się ich nacisk na sobie. Pod ścianą były ustawione wazy z wicią roślinną, na ścianach wisiał każdy rodzaj broni. Od ogromnych toporów, po skromne sztylety, Jamie widząc to od razu chciał wyciągnąć rękę, lecz nie dosięgał. Był za niski, próbował nawet do nich skakać, ale wzrok Aarona uspokoił go. Ściany od wewnątrz miały jednolity kolor – niebieski. Przywieszono do nich także dywany, na których wisiały malunki ludzi. Idąc po schodach mijali dużą ilość pomieszczeń. Zaczęli sprawdzać każde z nich. Wreszcie ujrzeli najładniejsze, ozdobne, z mocnego jaśminu.

– To na pewno musi być jego pokój. – Pomyślał Aaron.

Otwierając drzwi zobaczyli mężczyznę, który samym swoim wyglądem mówił, że jest zły. Chłopcu przyszedł do głowy pewien pomysł.

– Wstawaj idziemy! – Krzyknął do niego Aaron grożąc mieczem.

Ten był całkowicie oszołomiony tą sytuacją. Jednak posłusznie podniósł się i szedł razem z braćmi. Nie chciał, by ktoś zrobił mu krzywdę. Nie po to zdradza, morduje, próbuje uzbierać jak największy majątek, by teraz zginąć przez głupotę. Wychodząc na zewnątrz zobaczył dwóch strażników. I strzelił mu do głowy głupi pomysł. Zapomniał o wcześniejszej obawie, próbował ze wszelkich sił ratować się.

– Pomocy! – Krzyknął rozkazującym tonem.

Ci wycelowali kuszę i zwolnili spusty.

– Sedah.

Wodny mur zatrzymał pociski. Morderca w tym momencie zrozumiał, co właściwie się dzieje. Kto próbuje go zabić. Czy też porwać.

– Dopadli mnie. – Szepnął do siebie.

– Aear.

Wodna kula trafiła jednego z nich i ten najwyraźniej stracił przytomność. Jamie zabił drugiego z kuszy.

– Ludzie, wychodźcie z domów! – Tak bracia szli i krzyczeli ile sił w piersi.

Byli zdziwieni, jak dużo osób mieszka w tej małej wsi.

– Oto oprawca waszych dzieci, róbcie z nim, co chcecie.

Aaron rzucił go do stóp zebranych. Ci chwycili owego człowieka za kark i wciągnęli w głąb tłumu. Po chwili wyszedł stamtąd pewien barczysty mężczyzna.

– Dziękuje wam. Teraz spokojnie będę mógł sprawować rządy nad moimi włościami.

– Zrobiliśmy tylko to, co do nas należało. Teraz pozwól, że ruszymy w dalszą podróż.

– Nie ma mowy! Zostaniecie tutaj na noc. Nie pozwolę wam podróżować o tak niebezpiecznej porze.

Była to dla nich idealna propozycja, po raz pierwszy od bardzo długiego czasu mogli zjeść prawdziwy, ciepły posiłek i wyspać się w łóżku.

– Skoro pan nalega to zostaniemy.

– Zapewne jesteście znużeni, chodźcie za mną.

Pochodnie oświetlały drogę. Dodatkowo od zalegających kałuży obijała się poświata księżyca. Zaprowadził ich do swojego domu, który był skromny, ale czysty i przytulny.

– Moja żona zaraz zrobi wam kolację i będziecie mogli położyć się spać, jeżeli chcecie najpierw skorzystajcie z łaźni.

Te słowa sprawiły, że Jamie aż zaklaskał uszami, Aaron też nie pozostał bez reakcji, także się ucieszył. Bracia ściągnąwszy ubrania zanurzyli się po szyję w gorącej wodzie, która parowała. Obaj mogli się całkowicie odprężyć, od tak dawna nie brali gorącej kąpieli z mydłem! Zwyczajnie wchodzili do rzeki, aby zmyć piach i ruszali dalej w drogę, teraz mogli leżeć do woli.

– Aaron, wychodźmy z wody nie chce żeby mi łuski urosły.

On uśmiechnął się i razem wyszli, gdyż od pewnego czasu była już chłodniejsza, co nie czyniło tego, aż tak przyjemną czynnością. Po kąpieli, przy łóżkach chłopców stały dwie tace pełne przepysznego jedzenia, a mianowicie każdy z nich dostał po połowie upieczonej gęsi. Jej skóra była chrupka, przypieczona, taką jaką każdy z nich lubi najbardziej.

– Skąd ona wiedziała, że lubimy przypieczoną? – Spytał młodszy brat.

Aaron nawet nie usłyszał tego pytania. Był zajęty spożywaniem tego iście królewskiego posiłku. Tłuszcz ciekł mu po brodzie i dłoniach, a farsz ze środka ptaka rozsypywał się po tacy. Odpłynęli w świat wygody…

Rano po zjedzonym śniadaniu, chłopców czekała kolejna niespodzianka. Przed domem mężczyzny, który się nimi zaopiekował stali zgromadzeni ludzie z tutejszej wsi, która jak się już wcześniej dowiedzieli nazywała się Nrutas. Gdy bracia wyszli na zewnątrz, wszyscy chcieli im podziękować. Ich twarze wyglądały zupełnie inaczej niż wczorajszego, pochmurnego, bezwietrznego wieczoru. Wtedy każdy był ponury, smutny. Teraz na ich oblicza promieniowały szczęściem i ogromną satysfakcją, wręcz ulgą.

– A to w podziękę.

Gospodarz domu, w którym spali wręczył im sakiewkę wypełnioną po brzegi złotem i srebrem.

– I to.

Parę gospodyń zrobiło dla nich różne pyszności.

– Nie możemy tego przyjąć. – Powiedział Aaron.

– Cicho! – Jamie zaczął uspokajać swojego brata – oczywiście, że możemy.

Młodszy brat wziął całość i przymocował do konia.

– Jeszcze raz dziękujemy. – Rzekł Aaron, któremu chciało się śmiać z pazerności brata.

Skoro tamci zrobili taki gest, chłopiec nie mógł pozostać dłużny. Nie chciał.

– Thomas, podejdź do mnie. – Ten posłusznie wypełnił polecenie hybryda – proszę, weź mojego konia, będzie cię strzec, gdy tylko ktoś zechce zrobić ci jakąkolwiek krzywdę. Posiada magiczną moc, już raz uratował nam życie, a myślę, że tobie bardziej się przyda.

Okoliczni mieszkańcy byli wzruszeni jakże wielkim darem. Zaczęli klaskać, niektórzy dziękowali bogom że zesłali im Aarona.

– Musimy ruszać w drogę.

Znowu wsiedli na jednego rumaka i ruszyli drogą wskazaną przez prawowitego wodza wioski. Czekało ich dziesięć dni jazdy konnej nim dotrą do kolejnego miasta.

– Aaron jesteśmy bohaterami.

– Którzy zaniedbali zbyt dużo ćwiczeń przez ostatnie wydarzenia. Dzisiejszego popołudnia i wieczoru odrabiamy za te wszystkie opuszczone treningi.

– Ech, no to pojawią się kolejne odciski.

– Jaki żywot nas czeka, błąkanie się od miasta do miasta i uciekanie? – Rozmyślał Aaron.

Nagle usłyszał w swojej głowie: "Nie". Ocknął się a dookoła nie było nikogo oprócz brata, który zajęty był pałaszowaniem smakołyków.

– Coś musiało mi się przesłyszeć.

– Co mówisz? – Zapytał z pełnymi ustami.

– Nic i przestań ciągle jeść! – Warknął chłopiec.

– Aaron uspokój się, masz sam trochę zjedz.

To wyprowadziło go z równowagi. Starszy brat starał się wymyśleć jakiś sposób na życie, a ten tylko o jedzeniu…

– Od teraz ty i tylko ty będziesz zajmować się przygotowywaniem jedzenia, rozumiesz?!

– Dlaczego?

– Bo ja w przeciwieństwie do ciebie próbuję nas uratować.

– Mogłeś podróżować sam, a jakbyś nie zauważył to nadal tu jestem i staram ci się pomóc!

Aaron znowu zrozumiał, że Jamie nie chce go opuścić, ponieważ kocha go.

– Ale nie oznacza to, że sam masz zjeść całe te dobre jedzenie.

Zła atmosfera znikła i zaczęli się śmiać. Jamie, nawet podzielił się z Aaronem odrobiną ciasta. Było ono zrobione z pszennej mąki, oblane czekoladą, a w środku zawierało owoce: jabłka i gruszki. Z dołu lekko przypiekło się, lecz to nawet w najmniejszym stopniu nie psuło smaku tak dobrego łakocia.

 

 

***

 

 

– Dziś mija ósmy dzień wędrówki od Nrutas.

– Czyli jeszcze dwa i będziemy w kolejnym mieście!?

– Koniec gadania, teraz ćwiczenia, a potem śniadanie. Do boju!

Przyzwyczajenie do życia w podróży nauczyło ich do nasłuchiwania każdego szmeru, ciągłej gotowości do walki, czy ucieczki. Wyrobili sobie refleks. Każdy z nich zwiększył masę mięśni. U Aarona było to bardziej widoczne, gdyż dorastał i buzował u niego testosteron. Jego nieczysta krew, była teraz doskonale wyczuwalna, z dużej odległości nawet dla najmłodszych venatorów i wampirów. Przez to obaj stali się bardzo ostrożni. Strach i droga najeżona niebezpieczeństwem, którą podróżowali spowodowała, że już nawet nie myśleli o ich byłym nauczycielu. Aaron z Jamiem byli już pewni swoich broni. Młodszy brat wyuczył się trików, którymi może się posługiwać w trakcie walki. A Aaron zrozumiał, że miecz jest tylko przedłużeniem ręki, a nie bronią, którą trzyma się w niej. Wzrosła także jego moc, która była częściej trenowana, za namową brata. Światło wychodzące z jego ręki, stało się już mocniejsze od wytwarzanego przez Oliviera. Zaklęciem na odepchnięcie wroga mógł nawet kogoś zabić. W zależności ile mocy włoży w ten czar i jaki silny jest przeciwnik. Nie miał tylko, jak ćwiczyć zaklęcia na odbicie czaru. Było to bardzo niekorzystne, gdyż prawie każdy czyhający na jego głowę posługiwał się nią.

– Aaron skończyło się mięso z sarny. Nie ma nic do jedzenia.

– Jak to możliwe?

– Mnie się pytasz?

– Dobra chodźmy coś upolować. Dookoła jest mnóstwo zarośli, więc spodziewam się w lesie bagna, zalatuje tu woń mułu.

– Ja nic nie czuje. – Powiedział Jamie – a… tak masz wyostrzony węch.

Idąc do lasu Jamie zwrócił się do Aarona:

– Dlaczego nie wziąłeś łuku?

– A ty kuszy? – Odparował Aaron – Myślisz, że ciągle ja mam o wszystkim myśleć, sam też mógłbyś ruszyć mózgownicą.

– Ale…

– Nie ma żadnego ale. I jak teraz coś upolujemy?

Jamie pozostawił te pytanie bez odpowiedzi i dreptał za bratem. Głowy obydwu chłopców zwróciły się w jednym kierunku. Było tam stado bażantów. Samce walczyły między sobą. Miały ciemnozieloną głowę o fioletowym połysku, z dwoma małymi czubkami usznymi. Szyja i pierś rdzawobrązowa, purpurowa. Błyszcząca z czerwonymi i granatowymi plamkami. Oczy otoczone dużymi, czerwonymi różami. Grzbiet rdzawobrązowy, z ciemnymi i brązowymi plamami. Lotki brązowożółte. Ogon długi, żółtoczerwony w czarne prążki. Cieki szare, zakończone trzema palcami i nad nimi wyżej ostroga. Dziób jasnobrązowożółty.

– Jamie one latają krótko-dystansowo. Jak dam ci znak biegniemy i łapiemy je w ręce.

Ten skinął głową, uśmiechając się łobuzersko, z myślą o nowej przygodzie.

– Już!

Ruszyli w pościg. Ptaki sprawiały wrażenie głuchych. Dopiero, gdy jeden z nich zauważył biegnących ludzi zaczął piać, ile sił w płucach. Pozostałe tylko odwróciły głowy w stronę zagrożenia, później w drugą i zaczęły biec jak kury. Ten widok sprawił, że oboje wybuchneli śmiechem. Bażanty zachowywały się jak niepełnosprawne ptaki. Gdy Aaron już jednego z nich miał w dłoni, ten wzbijał się w powietrze i ulatywał trzydzieści metrów do przodu. W ten sposób większej części udało się uciec. Chłopcom została ich zaledwie garstka. Pięć sztuk ładnych, młodych bażantów.

– Ha, ha. Mamy was. – Powiedział pewny siebie Jamie – Aaron użyj magii.

– Nie chce ciągle się nią posługiwać. Łapiąc ich gołymi rękoma przynajmniej mam świetny ubaw, a tak zero przyjemności.

– Jak chcesz.

Stawiający krok za krokiem chłopcy mieli je już w rękach, lecz z tyłu dobiegł ich krzyk jednego z ptaków. Bracia odwrócili się, by spojrzeć skąd dochodzi hałas i to pozwoliło reszcie uciec. Wszystkie zaczęły ciec nabierając prędkości. Chłopcy rzucili się w pościg. Doganiający bażanty Aaron, zwolnił, gdyż strzeliło mu coś w kostce u nogi. To pozwoliło ptakom wzbić się w powietrze. Wszystkie pięć usiadły na drzewie, na jednej gałęzi.

– Orm selkareh. – Ból spowodowany biegiem znikł – koniec! Miarka się przebrała! – Krzyknął zdenerwowany hybryd.

Chłopiec zaczął wspinać się na drzewo. Jego ruchy przypominały małpę znajdującą się w swoim żywiole. Skakał z gałęzi na gałąź, a gdy ich brakowało oplatał pień nogami podciągając się do góry. W końcu od upatrzonej zwierzyny dzieliło go zaledwie czterdzieści centymetrów.

– Wstrętne ptaszyska, wreszcie was mam. – Powiedział szyderczo – Rinhuex. – Jego oczy zmieniły kolor na lazurowy, po czym potężna fala niebieskiego światła zwaliła ptaki na ziemie, pozbawiając je życia.

– A co z twoim wcześniejszym przekonaniem o zabawie na polowaniu? – Zapytał chytrze Jamie.

– Weź mnie nie denerwuj, dobrze? Mamy pięć bażantów. Dwa zjemy przecież od razu. Jestem głodny jak wilk, ty zapewne też. Następny będzie na obiad. Czwartego skonsumujemy wieczorem. Piąty zostanie nam na jutrzejsze śniadanie.

– A co z obiadem i kolacją? – Spytał Jamie.

– Coś upolujesz. – Powiedział z wrednym uśmieszkiem na twarzy Aaron.

Polowanie wraz z porannymi ćwiczeniami sprawiły, że ten posiłek nie zasycił żołądków braci. Jednak nie mogli jeść więcej – niewiadomo było, czy uda im się coś jeszcze upolować.

– Jedziemy? Biegniemy? Lecimy? Płyniemy?

– A jak myślisz?

– Aaronowi najwyraźniej brakuje Oliviera, gdyż zaczął przyjmować jego cechy: uśmieszki, docinki… – Rozmyślał Jamie.

Koniec

Komentarze

Przeczytałem połowę. Dalej nie dało rady.
 Nie będę Cię niczego uczył, Autorze. Napiszę, co spostrzegłem, czy naukę z krytyki wyciągniesz, to twoja sprawa. Ja powiem od razu, że weź już lepiej nic nie pisz, jak ma tak dalej być.
 Ale od początku: masa błędów, nie tylko interpunkcyjnych, bo styl zasługuje na osobny akapit. Błędny zapis dialogów, błędy ortograficzne.
 Z początku myślałem, że tekst to żart. Po prostu taka sobie facecyjka, obśmiewująca dzieciaków, "piszących" wiecznie nieśmiertelne fantasy. Jakiż ogormny był uśmiech na mojej twarzy, gdy uświadomiłem sobie, że opowiadanie napisane jest na serio! Noż, cholera, bo inaczej nie powiem - w tekście tyle kwiatków, że po prostu... Cała łąka.
 Przechodząc do rzeczy: dialogi są potworne. Sztywne, bez cienia emocji i tak sztuczne, że co chwila ja, czytlenik, zamiast przeżywać przygody Aarona i tego tam Jamiego, po prostu się śmiałem.
 Styl, bez przymierzania, beznadziejny. Za dużo niepotrzebnych szczegółów, akcja zamiast się toczyć nieprzerwanym strumieniem strzałów i ciosów, czy tam zaklęć - kuleje. Po prostu jest wolniutka i spokojniutka. Jak nie akcja, a suchy fakt z porannej gazety. Dalej - opisy drętwe i niezrozumiałe, jakby się oglądało film, sklejony z losowo pociętej taśmy.
 Co do kwiatków stylistycznych, nad którymi powinieneś popracować:

Oszołomiony wampir został rzucony na ponad dwadzieścia metrów - zbędny szczegół. Wystarczy napisać, że... no daleko poleciał. I tyle, czytelnik zrozumie i sobie wyobrazi. Naprawdę.

 Najpierw z miejsca rany wyskoczył strumień krwi - wyskoczył? Strumień krwi ni nóg, ni ciała nie posiada.

Niespodziewanie Jamie runął z dwoma sztyletami w stronę pozbawionego miecza łowcy nagród, który wyleciał mu z dłoni (...) - zdanie hiperwieloktroniezłożone, ale mnie zastanawia, czy łowca nagród mu z dłoni wyleciał, czy miecz.

Kły wroga wysunęły się, Jamiego jednak nie przestraszyło to
- strasznie to brzmi. Zgłoskowa tortura dla ucha przez całkiem zbędną inwersję. Jak chcesz tekst stylizować, trzeba to robić konsekwentnie.

Akcja z rzutem sztyletem gdzieś na początku tak kulawo opisana, że aż serce się kraje.

Venator bez żadnych skrupułów, czy zahamowań wbił nóż głęboko w udziec. - brak przecinka, ale ten udziec? Udo ludzkie a udziec barani to raczej spora różnica. Chyba, że dzieciak jest hybrydą człowieka i barana. Udźcom ludzkim mówimy "nie".

Powodując tryskanie krwi - typowy dowód na słabość Twojego stylu.

I najlepszy z najlepszych:
Jeden z łowców kopnął dziecko, które odleciało parę metrów do przodu (...). Najprawdopodobniej doszło do urazów wewnętrznych, połamania żeber, czy uszkodzenia organów. A może zapadło się płuco? - Finezyjne kopnięcie, przez które na pewno nie odzyskuje się przytomności, to raz, dwa - to po prostu trzeba samemu przeczytać. Ja oplułem monitor.

Wyciągnęli z pochwy półtora-ręczne miecze (...) - dwa miecze z jednej pochwy? No cóż, robią takie, ale wtedy jeden by musiał dwa miecze dźwigać. Dalej, pisze się "półtoraręczne miecze". Ale czy nie łatwiej napisać "półtoraki"? Albo samo "miecze"? I tak czytelnik, gdy tekst czyta, widzi miecz. Czyli lśniący, metalowy pręt w rękojeści.

(...) nalot z kuszy - a salwa z bombowca i ostrzał z miecza. Kaplica.

Mógłbym więcej, ale całej łąki nie zerwę. Choć zebrałem ładny wianek, jak myślę.
 Autorze, nie ja jeden jestem gnojem na tym padole. Napiszę, co myślę: ten dział zmienia się w śmietnik. Przez takie teksty, jak twój. Fantasy nie wnosząca zupełnie nic, słabo napisana, ze słabymi dialogami i nieciekawą, powtarzalną legendą. Koronny dowód na to, że zapanował pogląd: "pisać każdy możę". Tak, może, ale nie każdy powinien. Jeśli pisarstwa rzucić nie zamierzasz, to pisz, jak najwięcej możesz. Ale, póki co, nie publikuj. Daaaaaleka droga przed Tobą. Bo na razie, jak już pewnie wywnioskowałeś, moim zdaniem jest to dno.
 Ale musze Cię pochwalić za wytrwałość. Siódma część, to się chwali. Prośby o nie publikowanie, krytyczne komentarze, a Ty nie ustajesz.









Nie bo pisze się połtora-ręczny! i Tak będę dalej publikował czy to się komuś podoba czy nie, bo szczerze powiedziawszy mam wyjebane na ludzi, którzy z góry są negatywnie nastawieni. Poza tym jakie masz prawo mówić, że fantastyka nic nie wnosi? Idź sobie jakiś dramat Mickiewicza przeczytaj i ulżyj mękom

Krytyka boli. Rozumiem. Jeśli sugestii czytelnika nie chcesz wysłuchać, sukcesu nie wróżę. Ludzie piszą ci posty pod opowiadaniem, bo czują się lepsi i chcą słabszym pomóc. POMÓC, nie upokorzyć. Przynajmniej ja.
Po pierwsze, mówię, że Twoja fantasy nie wnosi nic, nie ogólnie jako gatunek.
Po drugie, "półtoraręczny" - walnij w wujku google, albo spytaj nauczyciela z polskiego. To rzeczywiście pisze się razem.
Proszę, publikuj dalej. Przestrzegam jednak, że negatywnych opinii będzie więcej.
 Tylko, czy wtedy każdego krytykanta "Krypty Vylarriona" nazwiesz wówczas "z góry niegatywnie nastawionym"? A zatem AdamKB, Tomasz Maj, Ranferiel, Agroeling, Jidda i ja to ludzie z góry negatywnie nastawieni? Szkoda. Miałem o sobie lepsze zdanie.

Jak ty możesz mieć o sobie dobre zdanie? Maszcząc setki błędów w opowiadaniach i mając czelność mówić, że inny są gorsi, człowieku. W sumie czuję się lepszym od ciebie, więc powinienem przejrzeć twoje opowiadanie. A z góry negatywnie nastawionych nazywam osoby, które takie są. Ty jesteś. Jesteś chamem i tyle :)

 Nie mam w zwyczaju dyskusji, ale żaden szczyl twojego pokroju nie będzie mnie obrażał.
 Jasne, skrytykowałem twoją beznadziejną pisaninę, więc od razu trzeba na krytykanta psioczyć. Brzydki pan, nie podoba mu się moje opowiadanie, posta mu jebnę, żeby wiedział, że bezkarny nie jest. Jakież to dorosłe. Swoją drogą ile ty masz lat? Po poziomie języka i zachowania oceniam, że gdzieś okolice gimnazjum.
 Ja ci błąd wskazuję, żebyś poprawił i lepiej pisał, a ty co? Walisz "Nie bo pisze się połtora-reczny!" i to jeszcze z błędami. Swoją drogą, chyba już wiesz, jaka jest poprawna wersja.
 Nie powiedziałem, że jesteś gorszy, tylko, że krytykanci czują się często lepsi w pisaniu od autora opowiadania, bo zwykle ci, co tu krytykują, też coś piszą. Nie wsadzaj mi w usta nie moich słów.
 Tak, przejrzyj moje opowiadanie. Miłej lektury. Tylko wypatrywać, jak mi napiszesz, że "Błoto" jest do dupy i w ogóle. A ja znam przynajmniej dziesięć obcych osób, którym się podobało i jednego zawodowego poetę, który poprosił, żebym mu całość "Błota" wysłał, bo go wciągnęło.

Kończąc, powiem, że weź już lepiej nic nie pisz. Piszesz bardzo słabo i weź pod uwagę, że to nie tylko moje zdanie. Ogółem ty masz "wyjebane" na chamów w moim rodzaju.
 A ja z kolei uważam, że im mniej takiego tałatajstwa się na tym padole kręci, tym lepiej dla tych mających choć trochę talentu. Bo wy, szara masa debili, pisząca nic nie warte barachło, nakrywacie swoją ilością tych, którzy pisać potrafią. Skutkiem czego rynek wydawniczy nowych, młodych i utalentowanych autorów, wetkniętych tu jak rodzynki w ciasto, nie jest w stanie dostrzec. Uprzedzam, że nie mówię tu osobie. Czy mam talent, to nie mnie oceniać. Ani tobie, bo choćbym samego Sapkowskiego opłacił jako ghostwritera, i tak byś powiedział, że do dupy i w ogóle RyanPolak to ciul. A, to ten brzydki chuj, co mi opowiadanie skrytykował. To go w ziemię wbiję, a co. Zemsta, kurwa.
 

padole? wiesz co to słowo znaczy? Chyba nie. Jak mówiłem cham i prostak z ciebie. Uważasz się za niewiadomo kogo, a jesteś niewiadomo czym. Proste, że nie masz talentu wystarczy spojrzeć na komenatrze do twoich "dzieł" równych moim szczynom.

Rafale, uważaj na słowa, które tu wypisujesz i poczytaj sobie REGULAMIN portalu!

Zresztą poniżej wkleje Ci żebyś przeczytał i zobaczył o co chodzi:

16.Zabronione jest zamieszczanie przez użytkowników treści:
- zawierających słownictwo ogólnie uznane jako niecenzuralne lub godzące w dobra osobiste innych

17.Zabrania się obrażania innych użytkowników Serwisu oraz nawoływania do waśni na jakiejkolwiek płaszczyźnie.

19.Nieprzestrzeganie regulaminu przez użytkownika może skutkować usunięciem zamieszczonych treści lub konta z Serwisu

Pozdrawiam

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Jakbyś nie zauważył to on pierwszy zaczął klnąć do mnie

Ja już się nie odzywam. Ja się śmieję.

Nowa Fantastyka