- Opowiadanie: Lord Kovir - Głębia Umysłu

Głębia Umysłu

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Głębia Umysłu

Stał tam. Wiatr rozwiewał jego ciemną pelerynę, ale nie zrzucił kaptura z głowy. Tylko przymrużone, demonicznie czerwone oczy wyzierały z cienia skrywającego twarz i mieszającego się z głęboką czernią stroju i dalej, z wszechogarniającym mrokiem p u s t k i. Bo tak właśnie się czułem, gdy odbiłem się do skoku, by stanąć z nim twarzą w twarz. Jakbym płynął przez ciemność. Jakby grawitacja była zupełnie zniekształcona. Tyle że to nie była zwykła próżnia kosmosu, przez którą wciąż pędzi światło, lecz p u s t k a, w której jedynie m y ś l ma dość siły, by nie poddać się stagnacji. Bo m y ś l jest śmiglejsza niż światło.

 

Aaaachch. Wylądował. Na ugiętych nogach, rękami utrzymując równowagę. Siłą woli rozpalił pochodnie. Na ścianie nad nami i w dole, poniżej podstawy platformy, na której staliśmy. Ból, jaki przeszył moje oczy… Nadal nie mogę go zapomnieć. Cierpienie dodało mi sił. Mrok zgęstniał, tłumiąc ognie do nikłych, ledwo tlących się płomyczków.

– Witaj, bracie – powiedziałem. – Przyszedłeś, by znów mnie uwięzić?

– Sprawy się komplikują – odparł, prostując się.

 

Nawet wypowiedzenie tych trzech słów sprawiło mi niemal fizyczny ból. Skupiałem m y ś l i na świetle, utrzymując jednocześnie świadomość mojego ciała. W efekcie niewiele energii zostało mi do przeznaczenia na mówienie, a raczej na w y r a ż a n i e m y ś l i. Tutaj, na piętnastym stopniu Wiecznych Schodów, które mają początek, lecz nigdy nie wiadomo, czy i kiedy się kończą, m y ś l jest rozdarta. Ten oraz kilka poprzednich i następnych stopni to „etap przejściowy", gdzie podczas prób wszystko się decyduje. To trudna droga, piąć się stromo w górę, jak mrówka po schodkach do piwnicy w naszych domach. Niektórzy spadają, wielu ze zmęczenia traci świadomość swej drogi; wielu też nigdy nawet jej nie miało. Jedni pną się szybciej, drudzy wolniej. Pamiętają, zapominają. Ale każdy m u s i wejść na tę drogę. Nieszczęśnicy poddają się już u progu. Giną. Szczęśliwcy zapominają, tracą świadomość. Idą do przodu. M y pamiętamy. I cierpimy.

– Do rzeczy!

– Chodzi o władzę, jak wiesz. – Zdawał się odzyskiwać nad sobą kontrolę.

– Taak, oczywiście. Jak zawsze. Tylko o władzy albo o pieniądzach, o pieniądzach albo o władzy. Bo na seks nie ma tutaj szans.

– A zatem rozumiesz wagę problemu. – Cholera, wiedział, że ironią maskuję się, jak coś mnie dotyka. Kurwa, oczywiście, że wiedział, zna mnie przecież lepiej niż ja sam znam siebie. Aaale… vice versa:

– Wahasz się, braciszku – mruknąłem.

– Obaj jesteśmy uparci i niepokorni – odparł nieobecnym głosem. – Szukam innego wyjścia.

– Sęk w tym, żeby je znaleźć – tak chyba powiedziałem.

– No to mi pomóż, bo inaczej nie będziemy już mogli dzielić się władzą. I jeden z nas umrze.

Jedną z rzeczy, za które zawsze go ceniłem, było to, że jak miał coś powiedzieć, to nigdy nie owijał w bawełnę.

– No to tak: Jest nas dwóch, dwie drogi i trojaki wybór – wyliczał swoim ironicznym głosem. – Albo obaj idziemy w górę, albo ja w górę, a ty w dół, albo ja w dół, a ty – w górę. Złe i jeszcze gorsze, jak zwykle. Bo dobrego wyboru tu nie ma.

Westchnął.

– Cóż, nie traćmy czasu.

Chciałem mu przerwać i coś jeszcze powiedzieć, ale on zawsze był bardziej nawet niecierpliwy niż ja. Już szykował się do walki. Wszystko miało więc rozstrzygnąć się tak po staremu, jak to często między braćmi bywa.

Nawet mnie ciężko jest o tym pisać. Wola przeżycia to najbardziej pierwotny z instynktów, a moje panowanie nad sobą pozostawiało wiele do życzenia. Napisałbym, że wyszło ze mnie zwierzę, gdyby w obecnych czasach zwrot ten nie miał bardziej humorystycznego wydźwięku. Ech… w m y ś l i wszystko jest tak cudownie jasne… A wtedy moja

m y ś l była twarda i ostra jak stal. Pełna gniewu i zapału niczym ogień. Byłem czystą, bezrozumną furią. Niemal czystym złem. I gotów byłem zabijać.

Widząc, jak on się przeobraża, poczułem, że ja także się zmieniam. Z pleców wyrosły mi skrzydła, w ręce zalśniła świetlista włócznia. Mógłbym przysiąc, że kątem oka dostrzegłem nad swoją głową aureolę. Tu, gdzie teraz jestem nadal nie mogę zrozumieć tego, co się potem działo. Starliśmy się ze sobą, tak jak zderzają się bliźniacze burzowe chmury, tworząc przerażające grzmoty i niszczycielskie błyskawice. Na zewnątrz pewnie też przez wszystko przechodziły wstrząsy. A potem nagle upadłem… i obudziłem się już tutaj.

Na mnie zatem spada obowiązek opisania tragicznego końca tej walki, która nigdy nie powinna się odbyć. Gdy wbiłem pięść w jego serce, z siłą czystej nienawiści przebijając ciało i kość, było tak, jakby stworzone z m y ś l i skrzydła, włócznia i aureola uniosły się w górę. Bezwładne ciało upadło zaś w drgawkach na podłogę. Wygrałem. Furia przerodziła się w szaleńczą radość. Wygrałem! Ale przez radość łatwiej jest niż przez furię przebić się m y ś l i. Zrozumiałem, że to nie koniec. Że jeszcze jest szansa. Straceńcza misja, ostateczny przejaw buntu. Zanim z ciała uszła ostatnia kropla życia, skoczyłem i jednym ciosem rozbiłem świetlistą aureolę Anioła, który już chciał ulecieć wzwyż. Taki był czwarty wybór. Najgorszy i dobry jednocześnie.

M y ś l jest nieskończona. Nawet ja, który to przeżyłem, nie mogę tego zrozumieć. Gdy obudziłem się ze śpiączki, ja, naprawdę e g o, leżąc w szpitalnym łóżku, otoczony rozbitymi i zepsutymi przyrządami, które zniszczyłem, miotając się, zanim zdążyli mnie związać… Z początku nie mogłem uwierzyć. Śmierć kliniczna, tunel, światło – nie, to nie dla mnie. Nie starałem się nigdy zrozumieć natury świata. Chciałem poznać s i e b i e. A jeśli to nie były urojenia, to straciłem właśnie swojego Anioła Stróża. To możliwe? To musiały być urojenia. Wtedy jakiś głos w mej głowie podpowiedział, żeby odłożyć te rozmyślania na później, a teraz spróbować odnaleźć się w swoim ciele. Wybudzenie ze śpiączki nie jest rzeczą przyjemną. Okowy ciała po całkowitej wolności m y ś l i. Ale chcąc nie chcąc, trzeba się przyzwyczaić. Ech, on zawsze był konkretny i praktyczny.

 

Gdy wyszedłem ze szpitala, zauważyłem, że coś jednak w moim życiu się zmieniło. Przycichł głos sumienia. Znikły emocje, wszystko brałem na logikę. Czasami musiałem sam sobie przedstawiać logiczny wywód, czemu cieszę się na widok rodziny. Czasami było to trudne. Więc może jednak to mi się nie uroiło. Tak mówili psychiatrzy, ale… Może rzeczywiście mój Anioł Stróż odnalazł koniec swoich Wiecznych Schodów? Może i ja wejdę kiedyś na ostatni stopień i moja m y ś l znowu osiągnie wolność? Może znów wszyscy trzej spotkamy się gdzieś po drugiej stronie? Trójca… Trójca Przeklęta.

To by dopiero było…

To by dopiero było…

To by dopiero było…

Koniec

Komentarze

Matko Boska i cała Trójco Święta...
Zacznę od tego, że tekst straszliwie męczy. Wysiłek umysłowy, którego Autor wymaga czytelnika, jest tak potężny, że nie można skupić się na tekście, bo trzeba myśleć nad każdym zdaniem. A po kilku głębszych nurach w słowa dochodzi się do wniosku w stylu "o co tu, k***a, chodzi?!"
 Po dwukrotnym przeczytaniuwciąż nie mam pojęcia, o czym to jest. Widze tu jakąś projekcję snu, czy czegoś podobnego. Ale nic poza tym. Żadnego przesłania, o które Autora tak się stara, żadnej głębszej myśli. No, ta myśl może gdzieś jest, ale na pewno nie w tym tekście.
 Sądzę, że tekst w zamyśle nie miał być tak niezrozumiały, przez co miał skłaniać do zastanowienia.
 Bohater... po prostu sobie jest. Kto to taki, co nim kieruje, co wyjaśnia dziwne wydarzenia - zero wyjaśnień ze strony Autora. A szkoda, bo pomogłoby to odnaleźć jakikolwiek sens w tym wszystkim.
 Symbolika jest nawet zręcznie połączona i skojarzona, to plus. Niestety, jest sztampowa. Anioł, czerwonooki demon, czy co tam jeszcze. Było.
 Nie dotarłem, po co Autor używa pochyłego i pogrubionego tekstu. I sądzę, że chyba jedyny wie, o czym pisze.
 Kończąc, dla mnie ten fragment jest quasi-artystycznym stekiem bzdur, który nic c zobą nie niesie, a tylko męczy czytelnika.

Jeżu potrójnie kolczasty...
Amen.
-------------
Myśl Autora jest tak głęboka, że bez "Trieste" ani rusz.
Teraz Ty łam głowę, co takiego napisałem. Sprawdzę za dwadzieścia cztery godziny.
Proszę Lordowi nie podpowiadać!

@ RyanPolak - na razie może jedno wyjaśnienie, akurat to, które kurczę, wydawało mi się aż zbyt oczywiste i sztampowe - różna czcionka, bo piszą różne osoby: czyli zwykła - człowiek, kursywa - "czerwonooki demon", pogrubiona - Anioł.
Kończąc, dla mnie ten fragment jest quasi-artystycznym stekiem bzdur, który nic c zobą nie niesie, a tylko męczy czytelnika. 
--->
Ale przeczytałeś dwa razy. Ha! Gdyby był całkiem beznadziejny, wymiękłbyś w połowie.
@ Adam - szukam... 

Aha-ha!Już wiem! Trieste jako batyskaf. Łuuu, jaka metafooora ;).(tak poza tym, to dajesz mi AŻ 24 godziny na coś takiego? Jestem oburzony! ;))
A teraz co, mam zamieścić już moje wyjaśnienia... Czy dać Wam jeszcze się trochę pogłowić? ;p. Może tak na początek: 
Wziąc wyjaśnienie z poprzedniego komenta( to jeśli chodzi o narrację), większość akcji dzieje się w umyśle bohatera, gdy jest on w śpiączce, a całość... Miałem napisać we "wstępie", że to jedna z wielu moich wariacji na temat Alter Ego, ale zrezygnowałem. Jak widać byłem w błędzie...

Pozdrawiam i nie wymiękać mi tu proszę ;)

LK 

24 godziny traktuj jako żart --- tyle sekund wystarczy, by wpisać hasło w wyszukiwarce, a "Trieste" zapisał się w historii badań oceanów, więc...
Nie chodzi o wymiękanie. Chodzi o to, że to zwyczajnie nudne, poza tym jałowe, bo niczego nowego nie wydumasz, co najwyżej naputasz tak, że za jakiś czas sam się w głowę popukasz, albo zaziewasz do imentu, czytając.
Ale nie martw się, każdy przez to przechodzi. No i nikt od tego nie umiera...
Pozdrawiam wzajemnie

Nie dociera to do mnie, ale byłem, przeczytałem...

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

I chwała Ci, Fasoletti. Następnym razem napiszę sobie krwawą jatkę, i zamiast steku bzdur będzie stek przekleństw. O! 

Eee, Kovir, a gdzie ja napisałem, że Twój tekst to stek bzdur? :O
Napisałem, że do mnie nie dociera. Inaczej mówiąc, nie rozumiem go. Nie napisałem też, że to wina tekstu, bo może to i wina mojej nierozumnej pały.
Po co od razu taki bulwers?

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

"Skupiałem m y ś l i na świetle, utrzymując jednocześnie świadomość mojego ciała"
 Proponowałbym- skup myśli na tekście, aby czytelnik miał świadomość o czym czyta.
Jeżli musisz wyjaśniać w komentarzach, kto jaką czcionką mówi, znaczy się, że tekst jest niezrozumiały. Ja, jako czytelnik, powinienem sam to zrozumieć w trakcie lektury. A nie zrozumiałem. Nie załapałem. Jacyś bracia, potem walka (nie wiadomo o co i dlaczego), aniołowie, szpital, człowiek.
Chyba, jak to napisał AdamKB, to jest taki okres pisania, który trzeba przejść, jak świnkę. A potem już będzie lepiej (jeżeli nie zrezygnujesz z pisania po kilku negatywnych opiniach).

nie podoba mi się zabawa czcionkami - zwłaszcza rozszczepienia w tekście. dobry tekst sam broni swoich mocnych punktów i nacisków w treści. raz na ruski rok można wrzucić słówko kursywą, ale to zwykle prosi się o specjalny dla-kursywowy kontekst, nie zwykły nacisk.
punkty widzenia dwóch bohaterów, zwłaszcza tak róznych, powinny różnić się stylistycznie. choć zabieg z kursywą sam w sobie jest dobry, jedynie on wskazuje, że POV się zmienia. jeśli musisz wskazywać też kto mówi o czym - tym gorzej, bo skutkuje to nieczytelnością. sam przekaz trudny do odcyfrowania, wiec na takim poziomie komplikowania tekstu radziłabym zacząć od treści z jednym narratorem (nie przeskokami), tak, by najpierw utrzymać spójność przekazu i wypowiedzi, a potem dopiero wprowadzać zabawy stylistyczne, takie jak dwóch czy nawet trzech narratorów w jednym tekście
pozdrawiam

Uff, a już się bałam, że tylko ja w ogóle nie kapuję tego tekstu...

www.portal.herbatkauheleny.pl

Suzuki M- cieszę się, ze chociaż czasami mamy podobne zdania. Więc jednak nie jestem tak do końca freak :-)

@ Fasoletti - tak napisał wcześniej RyanPolak, i do tego to było odniesienie. Więc żaden bulwers, żadnej obrazy. Zupełnie się nie zrozumieliśmy ;)

@TomaszMaj - jestem zbyt uparty, żeby się poddawać. Niestety, jestem też wystarczająco uparty, by dalej pisać teksty w podobnym stylu (trochę jak Ty - ile to już części "Dzieci Elfów"? 9? ;)) Aha, i dzięki za mało krytykancki komentarz (jak na Ciebie).

@ mariamagdalena - wszystko prawda, ale napisanie tego tekstu z jednym narratorem (trzecioosobowym - taki był pierwotny mój zamysł) wydało mi się awykonalne - byłoby jeszcze mniej czytelne. Pomysł z kilkoma narratorami jest nadal moim skromnym zdaniem całkiem dobry, choć rzeczywiście nieco "rozmywa" tekst. Ale przypuszczam, że nawet bez tego wciąż byłby on nieczytelny :/.

@ Suzuki M. - Zapiszę sobie w kajeciku, że nie byłaś w stanie skrytykować tego jednego opowiadania. Ha! Dzięki, że w ogóle przeczytałaś.

Pozdrawiam

LK 

Nowa Fantastyka