- Opowiadanie: TomaszMaj - Utracone dominium- short

Utracone dominium- short

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Utracone dominium- short

Mam coś takiego, że kiedy dopada mnie stresująca sytuacja, nie potrafię zasnąć. Wtedy najbardziej pomaga mi samotne wyjście w nocy na ryby. Tak samo było i tym razem.

 

Po godzinie bezsennego przewracania się w łóżku, ubrałem się ciepło, wziąłem wędkę i ruszyłem nad jezioro.

 

Z domu do jeziora miałem tylko kilka minut spacerkiem, przez las. Była prawie pełnia i księżyc świecił tak jasno, że latarkę schowałem do torby. Minęła już połowa października, więc delikatne światło satelity z łatwością przebijało się poprzez niemal bezlistne gałęzie i oświecało mi drogę. Idąc pomiędzy drzewami, czułem na twarzy przyjemnie zimne i rześkie powietrze.

 

Wyszedłem na pomost, rozstawiłem sprzęt, usiadłem na ławeczce i czekałem.

 

Wynik połowu nie był taki ważny. Liczyło się samo siedzenie nad cichą, spokojną wodą. Zapatrzyłem się na skąpaną w blasku księżyca, tajemniczą sylwetkę kopuły bazyliki, królującą dumnie ponad drzewami, po drugiej stronie jeziora, a mój umysł tajał jak bryła lodu wystawiona na słońce. Zmartwienia z pracy, powoli, jedno po drugim, ulatywały z głowy.

 

Z odrętwienia wyrwał mnie jakiś szelest. Oderwałem wzrok od świątyni i spojrzałem na swój brzeg, tam, skąd dobiegł mnie niepokojący odgłos. Wtedy ją zobaczyłem. Przemykająca pomiędzy drzewami, biała jak duch, postać.

 

W pierwszej chwili przestraszyłem się. Zjawa, czy co? Szybko się jednak opanowałem. Przecież nie jestem małym dzieckiem. Dla pewności ścisnąłem w ręku ciężką latarkę i czekałem.

 

Po kilku minutach dotarła do mnie. Bez słowa weszła na pomost i usiadła obok mnie, na ławeczce.

 

– Mogę? – spytała nieśmiało.

 

Odwróciłem się i spojrzałem na twarz młodej, niesamowicie pięknej dziewczyny. Miała bladą cerę, prosty nos i ciemne oczy, których koloru nie potrafiłem odgadnąć. Od stóp do głów pozawijana była w jakieś białe płachty. Nawet włosy miała zakryte.

 

„Ekscentryczka" – pomyślałem – „ale ładna".

 

– Cześć – zagaiłem rozmowę – Jesteś stąd?

 

– Acha. Całe życie.

 

„Ciekawe" – zdziwiłem się – „mieszkam tu od kilku lat, ale nie przypominam sobie, żebym chociaż raz cię spotkał".

 

– Co tu robisz, o tej porze? – zapytałem ponownie.

 

– A ty? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.

 

„Nie ma co, rozmowna jesteś" – pomyślałem i odparłem:

 

– Nie mogę spać. Lubię jezioro nocą.

 

– Ja też – odparła – tym bardziej, kiedy jest pełnia. Tylko wtedy wychodzę z… domu – zakończyła, wahając się przez chwilę nad ostatnim wyrazem.

 

– Jesteś lunatyczką? – zażartowałem.

 

– Można tak powiedzieć – odparła, delikatnie się uśmiechając – Co robisz?

 

Zdziwiłem się. Przecież widać.

 

– Łowię ryby

 

– Tym? – wskazała na wędkę.

 

Pokiwałem głową.

 

– Opowiedz mi o tym.

 

„Rzeczywiście dziwna jakaś. Może chora?" – przemknęło mi przez głowę, ale ponieważ jej ładna buźka i duże, smutne oczy przypadły mi do gustu, zacząłem jej wyjaśniać podstawy wędkarstwa.

 

Nawet się nie spostrzegłem, kiedy upłynęła nam cała noc. Dopiero kiedy księżyc schował się za drzewami okalającymi jezioro, dziewczyna wstała.

 

– Dziękuję ci za towarzystwo. Bardzo miło mi się z tobą rozmawiało. Jeżeli chcesz, spotkajmy się tutaj jutro wieczorem, po wschodzie księżyca. Wiesz, jutro jest przesilenie jesienne.

 

– Ok., chętnie.

 

Odwróciła się i zaczęła schodzić z pomostu.

 

– Czekaj – zawołałem za nią – a jak masz na imię?

 

– Innym razem – odkrzyknęła i zniknęła pomiędzy drzewami.

 

 

 

Następnej nocy wziąłem dwie wędki: jedną dla siebie, drugą dla tajemniczej nieznajomej.

 

Zajęty rozstawianiem sprzętu, nie zauważyłem kiedy przyszła. Po prostu, w pewnym momencie, usłyszałem za plecami jej głos:

 

– Witaj! Już jestem.

 

– No to siadaj – wskazałem na wolne miejsce obok siebie – Nauczę cię łowić ryby.

 

Usiadła na ławeczce, lecz kiedy sięgałem po wędkę, zmarszczyła nos i pokręciła głową.

 

– Nie, dziękuję. Ryby mam na co dzień, aż do obrzydzenia. Lepiej opowiedz mi coś o sobie.

 

Więc zacząłem opowiadać. Najpierw, tak jak chciała, o sobie, a potem coraz bardziej o wszystkim i o niczym. Nieznajoma wprost chłonęła słowa z moich ust, jakbym mówił o nieznanym świecie, odkrytym gdzieś na krańcu galaktyki. Co jakiś czas przerywała mi i zadawała pytania w rodzaju: „Więc samochód sam się napędza, nie potrzebuje muła?". Nabrałem przekonania, że biedne dziewczę ma nie po kolei w głowie i lepiej nie okazywać zdziwienia. Więc odpowiadałem spokojnie na jej dziwne i naiwne pytania. Kiedy już się zmęczyłem mówieniem, zagadałem ją:

 

– Teraz twoja kolej. Powiedz coś o sobie. Może na początek, jak masz na imię?

 

– A czy to takie ważne? – odpowiedziała tajemniczo – Imię nic nie znaczy, to tylko słowo.

 

Spróbowałem inaczej:

 

– Dlaczego jesteś taka blada? Pewnie nie często wychodzisz na słońce?

 

– Na słońce? Nie, nigdy. Prawdopodobnie zabiłoby mnie. Spaceruję tylko nocami, ale i to rzadko.

 

– Dlaczego?

 

– Bo to kosztuje… dużo wysiłku. Kiedyś było inaczej. Wychodziłam na brzeg każdej pełni, ale odkąd przyszli oni, przyprowadzili ją ze sobą, wycieli wszystkie święte gaje, a na koniec pod karą śmierci zakazali kultów ku czci mojego pana, straciłam swoją moc. Straciłam. Teraz mogę wyjść na krótki spacer, tylko wtedy, kiedy pełnia pokrywa się z przesileniem wiosennym lub jesiennym; tak jak wczoraj i dzisiaj.

 

– Kto przyszedł? O czym ty mówisz? – zapytałem zaniepokojony i nachyliłem się w jej stronę. „Czyżby była aż tak obłąkana" – pomyślałem.

 

Dziewczyna spojrzała na moją koszulę i odskoczyła przestraszona.

 

– Zabierz to, zabierz – zapiszczała cienko, wskazując coś na mojej piersi.

 

Podążyłem wzrokiem za jej palcem. Na mojej szyi kołysał się na łańcuszku srebrny krzyżyk. Widocznie wysunął się spod koszuli. Zdjąłem go powoli i schowałem do kieszeni.

 

– Teraz dobrze?

 

Pokiwała głową i głośno przełknęła ślinę. Jednak nie usiadła z powrotem obok mnie. Wstałem więc i zapytałem:

 

– Co się stało? Dlaczego ten drobiazg ci przeszkadza?

 

Dziewczyna odwróciła się do mnie plecami i patrząc na jaśniejące na tafli wody odbicie księżyca, odpowiedziała:

 

– Pytałeś jak mi na imię. Wiele ich miałam. Najczęściej śmiertelni wołali na mnie Brzeginia. Kiedyś ja byłam panią tego jeziora i okolicznych ziem. To było moje dominium. Ona mi wszystko zabrała, przybłęda, uzurpatoraka!

 

– Jaka ona?

 

– Ta, która mieszka w tym złoconym pałacu – kiwnęła głową w stronę bazyliki – Przez stulecia panowałam niepodzielnie nad tymi ziemiami. Ludzie kłaniali mi się, oddawali hołd i składali ofiary. Na każde przesilenie palono mi ogniska, organizowano dzikie tańce i orgie. Wybierałam sobie do igraszek najdorodniejszych chłopców i najpiękniejsze panny, a potem kazałam ich spławiać w jeziorze, na cześć mojego pana– Żmija. Aż wreszcie przyszli z południa dziwni ludzie, niosąc ze sobą ten znak – wskazała drżącym palcem na kieszeń, do której schowałem krzyżyk – oraz nabożeństwo do tej pani z Palestyny, matki Boga. Od tysiąca lat wszyscy kłaniają się tej przybłędzie, a nie mnie i ją proszą o pomoc. Teraz nawet wybudowali jej tę świątynię. Ja nigdy takiej nie miałam; chociaż jestem demonem, a ona była tylko człowiekiem! Przecież ta kobieta nawet nie chce krwawych ofiar!

 

Rozejrzałem się w panice. Dziewczyna, ładna czy nie, najwidoczniej była wariatką i najbezpieczniej trzymać się od niej z daleka. Malutkimi kroczkami zacząłem wycofywać się na przeciwną stronę ławki. Tymczasem nieznajoma wpatrywała się, w oświetlone blaskiem księżyca kopuły po drugiej stronie jeziora i szeptała gorączkowo:

 

– Nic to, czasy się zmieniają. Czujesz to? – spojrzała na mnie płonącymi oczami. – Coraz więcej ludzi wraca do dawnych, pogańskich kultów. Oddają cześć szatanowi, nawet o tym nie wiedząc. Przyjdzie czas; och, już niedługo; że ten pozłacany pałac zarosną krzaki, a miejscowe kmiotki znowu zapalą ogniska na mą cześć i będą topić w jeziorze swe dzieci na ofiarę demonom.

 

– Zostań ze mną! – krzyknęła niespodziewanie, łapiąc mnie za rękę, kiedy już prawie okrążyłem ławkę i od brzegu dzieliło mnie tylko kilka kroków – będziemy panować razem. Siać zamęt i prowokować do rozlewu krwi. Ja będę twoją królową, a ty moim królem.

 

Nagle, nie wiadomo skąd, zerwał się dziki wiatr, rozwiewając jej białe szaty i zrywając chustę z głowy. Moim oczom ukazały się, uwolnione spod przykrycia, długie włosy, tańczące dziko na wietrze. Chociaż jedynym źródłem światła był księżyc, zrozumiałem, dlaczego je dotąd ukrywała. Włosy dziewczyny były zgniłozielone, wyglądały jak splątana masa wodorostów wyciągnięta z dna jeziora.

 

Oczy Brzegini płonęły dzikim, piekielnym blaskiem, a z ust wydobywał się dziwny krzyk; ni to skowyt psa, ni to mruczenie olbrzymiego kota. Prawą ręką trzymała mnie mocno za nadgarstek, a lewą kreśliła w powietrzu tajemnicze runy. Woda pod pomostem rozstąpiła się na boki, tworząc szeroki trakt, prowadzący na dno jeziora.

 

– Chodź mój miły, chodź ze mną – szepnęła lubieżnie.

 

Stałem oniemiały, nie mogąc wydobyć z siebie słowa. Szarpnąłem ręką, chcą się uwolnić z jej uścisku, lecz trzymała mocno, jak żelazna obręcz.

 

– Nie walcz ze mną, doceń, co ci ofiaruję – warknęła głucho, po czym znów wróciła do lubieżnego szeptu – Gdybym chciała zrobić ci krzywdę, już byś nie żył. Utopić mogę wbrew twej woli; ale na to, żebyś żywy zamieszkał razem ze mną w wodnym świecie, potrzebuję twojego przyzwolenia. Patrz…

 

Puściła moją rękę i obiema dłońmi zaczęła kreślić w powietrzu znaki, rozbłyskujące przez moment zielono, niczym świetliki. Wokół nas, z nicości, zaczęła wyłaniać się rzesza widmowych postaci mężczyzn i kobiet.

 

– To moja armia, moi niewolnicy. Duchy tych wszystkich, których utopiono na moją cześć. Od teraz będą służyć także tobie.

 

Korzystając z chwilowej wolności, wyrwałem na oślep przed siebie, zapominając o drogich wędkach zostawionych na pomoście i nie zważając na gałęzie bijące mnie po twarzy. Za sobą słyszałem oddalające się coraz bardziej, opętańcze wołanie:

 

– Wróć miły, wróć. Będę na ciebie czekała…

 

 

Znajomi czasami drwią ze mnie, że od czasu, kiedy nagle osiwiałem, panicznie boję się podchodzić do Jeziora Licheńskiego. Nie tłumaczę się.

 

Koniec

Komentarze

Poprawiam to w nieskończoność i sam już nie wiem, co jest dobrze, a co źle. Zapraszam więc do pastwienia się nad tym tekstem.
Pomysł przyszedł mi kilka miesięcy temu, właśnie w czasie nocnego wędkowania. Odrzuciłem go, jako głupi, ale przeczytana niedawno na tym portalu "Świtezi woda", przypomniała mi wszystko, no i spisałem.

Po kilku minutach dotarła do mnie. Bez słowa weszła na pomost i przysiadła się na ławeczce. – Mnie się wydaje, że przysiadła się do mnie. Na ławeczce po prostu przysiadła, czy tam usiadła.

A takie jedno mi się rzuciło w oczy. Fajna miniaturka, podobał mi się opis Brzegini, wygłaszającej swe płomienne mowy z pasją godną prawdziwej wariatki. 

I nie dziwię się bohaterowi, że spieprzał w podskokach.

 

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Zaliczone, poprawione. Jestem w szoku, Fasoletti, że tylko jedna uwaga. Spodziewałem się rozwałki. :-)
Dzięki za przeczytanie i komentarz.

No to ja się podejmę. I tak:
1. błędnie zapisujesz dialogi: -- Roman -- powiedział Jarosław. Wszędzie między myślnikami powinny być spacje,
2. pierwszy dialog z dupeczka jest ubogi w zakresie atrybucji dialogowej. Rzekł, mruknął, szepnął, a jak wiadomo, kto mówi, to w ogóle można zrezygnować,
3. więc delikatne światło satelity -- opis jest spoetyzowany w kierunku piękna natury, więc skądinąd techniczne słowo tutaj nie pasuje,
4. Zapatrzyłem się na skąpaną w blasku księżyca, tajemniczą sylwetkę kopuły bazyliki, królującą dumnie ponad drzewami, po drugiej stronie jeziora, a mój umysł tajał jak bryła lodu wystawiona na słońce. -- to jest materiał na co najmniej dwa zdania,
5. tą świątynię - TĘ,
6. Korzystając z chwilowej wolności, wyrwałem na oślep przed siebie, zapominając o drogich wędkach zostawionych na pomoście i nie zważając na gałęzie bijące mnie po twarzy.  -- tutaj tak samo. Facet ucieka. Dynamizacja narracji. Używamy krótkich zdań.

Tyle z bubli, teraz czas na ogólne uwagi:
1. świat -- skoro umieściłeś historię w realnym miejscu, to fajnie by było je zindywidualizować -- żeby czytelnicy się poczuli, jakby rzeczywiście byli nad Jeziorem Licheńskim. Jakieś jezioro, jakiś kościół i nazwa geograficzna na koniec to za mało. Poprawienie tego aspektu wyraźnie zwiększyłoby potencjał opowiadnia,
2. fabuła -- banalna i naiwna. Bohaterowie też strasznie schematyczni.
-- Protagonista to taki jednostrzałowiec. Nie myśli o niczym więcej, jak rybach i panience znad jeziora. A gdyby tak miał żonę, która zaciekawiła się nocnymi wypadami?
-- Oświadczenia demonicy są, jakby to ująć, mało subtelne. Przez to cała druga część traci na wewnętrznej wiarygodności. Jakieś kuszenie, podryw, nawet fajne cycki. A ona tak prosto z mostu o tym mordowaniu dzieci.
3. język -- zasadniczo się przyzwoicie czytało, ale zdecydowanie musisz popracować nad tempem narracji.

Podsumowując, gdybyś -- zachowując jednocześnie klimat legendy -- rozbudował historię: dookreślił miejsce akcji, rozwinął protagonistę i rozszerzył fabułę, to opowiadanie zyskałoby. W tej postaci jest dosyć przeciętnie. Tak na 3 -.
pozdrawiam

I po co to było?

Jakieś kuszenie, podryw, nawet fajne cycki. A ona tak prosto z mostu o tym mordowaniu dzieci.

A mnie to własnie się w niej spodobało. Niby fajnie, subtelna laska, delikatne kuszenie, a tu pierdut! I wyszło szydło z worka. Mnie tym własnie ujęła ta postać :P

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Właściwie syf. napisał już wszystko, co było do napisania o tekście. Podzielam jego zdanie. Opowiadanie skorzystałoby, gdybyś je trochę rozbudował i popracował nad bohaterami. Początek pierwszego dialogu do przeróbki (pomyślałem - dwie wypowiedzi - pomyślałem - dwie wypowiedzi - pomyślałem).

Pozdrawiam.

Strasznie banalne. Jedyne zaskoczenie to z tym Licheniem. A bohaterowie sztywni, nie czuje się emocji.

No więc...
- Zapis dialogów poprawiłem. Rzeczywiście, notorycznie robię ten sam błąd ze spacjami. Dzięki za wypomnienie.
- Słowa "pomyślałem", "powiedziałem" urozmaiciłem trochę. Tak, głupio to wyglądało
- Słowo"satelita" jest technicznie, ale nie potrafiłem wymyśleć żadnego innego sensownego zamiennika dla "księżyc", który i tak zbyt często tutaj użyłem. Jeśli ktoś coś ma, będę wdzięczny za podpowiedź.
- Kuszenie cyckami itp. Kwestia gustu. Ja to widzę tak. Demon płci żeńskiej, który oszalał z bezsilności i samotności. Tysiąc lat niemal wyłącznie na dnie jeziora! A pod twoim nosem, ktoś inny odbiera cześć, która według ciebie, należy się tylko i wyłącznie tobie. Wyobrażasz to sobie?
- Nazwa geograficzna- jakoś tak samo wyszło, że Licheń napisałem dopiero na końcu. Zauważyłem to, dopiero przy sprawdzaniu. I postanowiłem tak zostawić. Raz, że nazwa "Licheń" na początku, mogłaby odstraszać; a po drugie, takie małe niedopowiedzenie, zostawione na koniec, dobrze robi. Jak byś odebrał tekst, gdybyś od początku wiedział, o jaką świątynię i jaką uzurpatorkę chodzi?
- Co do tego materiału na dwa zdania- można by to podzielić, ale dla mnie pasuje tak, jak jest.
- Nie chcę rozszerzać fabuły, rozbudowywać historii. To jest short, miniaturka. Może kiedyś wyjdzie z tego opowiadanie.

Co do "księżyca" to możesz/mógłbyś* użyć innych słów, np: srebrny glob, luna, rogal... Tylko to mi na razie przyszło do głowy. Jak coś więcej znajdę - napisze.

Pzdr

*nie potrzebne skreślić :)

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Dzięki za podpowiedź, mkmorqoth :-)
tą/tę- sprawdziłem w słowniku. Macie rację.

Myślałem o tych podpowiedziach i dzięki, ale nie do końca i pasują. Nie chcę przeginać z poetyzowaniem. Poza tym, takie malownicze opisy zastosowałem tylko do bazyliki. Wszystko inne jest opisane prosto, schematycznie, skrótowo. Jak najmniej słów, jak najwięcej treści. Wyjątek robię dla tej budowli, bo odzwierciedla emocjonalny stosunek bohatera do bazyliki. Przecież to on opowiada, swoimi słowami, a nie bezosobowy narrator. Krzyżyk na szyi powinien być wskazówką, że jest katolikiem.
Zwalam na moje braki warsztatowe fakt, że nie jest to widoczne w tekście i teraz się tłumaczę.

Hmm ...  Przede wszystkim - fabularnie opowiadanie jest niewiarygodne. Wychodzi na to, że bohater to jedyny człowiek, łowiący ryby nocą. Albo po zmierzchu. Jedyny od wieluset lat. Nie było innych osób o takich upodobaniach? Pewnie jednak były.  
Autorowi umknął bardzo ważny elment fabuły -  wytłumaczeniu, czemu Brzeżnica zadurzyła się w tym poczciwym człowieku, który odreagowywał stres siedzeniem nocą na pomoście i poławianiem rybek. I dlaczego ta milość jest taka zaborcza. Wiarygodne i logiczne wytłumaczenie. A tak, wyszła po prostu nieprzekonywująca opowiastka, mocno " drewniana".  
Ale po rozszerzeniu, uwiarygodnieniu motywu i zdynamizowaniu tekstu opowiadanie mogłoby być ciekawe.

Roger, no to powiedz mi, jak często przesilenie jesienne lub wiosenne pokrywa się z pełnią księżyca. Bo wtedy i TYLKO wtedy demonka wychodziła na brzeg.
Nie piszę też, że nie spotkała wcześniej nikogo i nikogo wcześniej nie wciągnęła pod wodę. 'Nasz" bohater nic o tym nie wie, więc i nie opowiada. Jednostkowa historia pojedyńczego człowieka, short, a nie epopeja o dziejach Jeziora Licheńskiego.
A dlaczego się zadurzyła i to miłością zaborczą? - to nie praca doktorska na temat psychiki szalonego demona płci żeńskiej. Raz jeszcze zaznaczam, że akcja opowiedziana jest z punktu widzenia bohatera. Co miał powiedzieć? "Ponieważ jestem najsprytniejszym i najprzystojniejszym facetem w całym województwie, nic dziwnego, że ta tajemnicza dziewczyna zabujała się we mnie od pierwszego spojrzenia." Tak by było lepiej?
Chociaż jeżeli short cię nie przekonuje, jest drewniany, przyjmuję zarzut.

Tomaszu, nie pamiętasz tekstu swojego opiwiadania. "Bo to kosztuje... dużo wysiłku. Kiedyś było inaczej. Wychodziłam na brzeg każdej pełni, ale odkąd przyszli oni, przyprowadzili ją ze sobą, wycieli wszystkie święte gaje, a na koniec pod karą śmierci zakazali kultów ku czci mojego pana, straciłam swoją moc. Straciłam. Teraz mogę wyjść na krótki spacer, tylko wtedy, kiedy pełnia pokrywa się z przesileniem wiosennym lub jesiennym; tak jak wczoraj i dzisiaj."
Z tego nie wynika, od jak dawna Brzeżnica wychodzi w czasie pełni pokrywającej się z  przesileniem jesennym albo wiosennym. 
Ale dobrze,przyjmijmy, że czyni to bardzo rzadko. Wystarczało włożyć do jej ust dwa -  trzy zdania, że straszliwie tęskni za niedostępną od stuleci fizyczną milością - niedostepną od wieluset lat ! -  jej motywacja psycholoigiczna bylaby prosta, wiarygodna i jasna.  Pierwszy facet, którego spotyka po tak dlugim okresie czasu ... A dla bogatera - szok. I byłoby bardzo ciekawe zderzenie dwóch osobowości -  magicznej, ale i archaicnej z najzupelniej wspólczesną.  
To pokazuje, że oppwiadania ma duzy potencjal - niewykorzystany. 
Ps. Moim zdaniem, mógłbyś przemysleć tytul. Moim zdaniem - drętwy.   

A gdybyś tak ( ewentualnie) wykorzystał tytuł " Nocny połów" ? Chyba niezly. Kto kogo tak naprawe łowi nocą, prz blasku księzyca, w czasie jesiennego przesilenia ...
Ale to tylko sugestia.  
Pozdrowienia.

Hmmm, Roger, przykro mi to pisać, ale albo ja piszę tak pokrętnie, że nie da się tego zrozumieć, albo Ty historii własnego kraju nie znasz. O czym jest ten fragment, który tak łaskawie przytoczyłeś powyżej?
O przyjściu misjonarzy i Chrzcie Polski. Kiedy to było? Hmmm????
Dla twojej wiadomości, mały dodatek geograficzny: Licheń leży w Wielkopolsce, niedaleko Poznania, Gniezna, Kazimierza Biskupiego. To rdzenne polskie tereny, najwcześniej zchrystianizowane. Brzeginia  z mojego opowiadania została spacyfikowana ponad 1000 lat temu.
ps. Tego możesz już nie wiedzieć; mało kto, nawet będąc w Licheniu, zwraca na to uwagę, ale jest tam pewna pamiątka. Swego czasu widziałem na rynku w Licheniu kamienny krzyż postawiony w 1150 roku.
No i wciąż wracasz do tematu seksu, kuszenia cyckami i tym podobne. Czy to jedyna możliwa motywacja? Jeżeli chciałbym podać za powód seks, to bym napisał coś w rodzaju: "Wejdź mój miły do mego łoża utkanego z wodnych roślin. Otoczeni wodnym światem, będziemy się kochać, aż do skończenia świata". Ale nie napisałem. Wydawało mi się, że chociaż nie wprost, to jednak jasno zasygnalizowałem jej motywację- samotność.
A tytuł? Tu masz rację. Mogłem wymyśleć coś bardziej wciągajacego, chociaż twoja propozycja kojarzy mi się z "Nocnym Patrolem", filmem raczej dla pełnoletnich :-)

Chodziło mi raczej o co innego.
Mianowicie chodziło o warstwę psychologiczną i stricte literacką, Myślę, że opowiadania ma naprawde duży potencjal i zasługuje na dalsze dopracowanie. Oczywiście, latwo wysuwać sugestie, jeżeli juz ma się tekst przed oczyma. Nieporownywalnie trudniej ten teskt zmienić i przerobić. 
Ale podobnie było z " Nasyceniem" autorstwa Kwaro. Dobry przykład. Kwaro opublikował tekst ( niezły), mial wiele sugestii w komentarzach. Usunąl tekst ( chyba komentarze zostaly, a może nie ), zmienił zakończenie, skrócił nieco całość i opublikował ponownie jako tekst poprawiony . Jeszcze po publikacji dokonał kilku zmian i zmienił tytuł. Myślę, że z " Utraconym dominium" może być tak samo. Zmiana tytułu, poprawienie rysunku psychologocicznego postaci, lekkie udramtyzowanie akcji, pokazainie przeciwieństw pojmowania rzeczywistości przez obu bohaterów itp. - mogłoby tekst zupęłnie zmienić, na o wiele bardziej intrygujący i  bardzo wciagajacy. On ma kłopoty w swoim malym biznesie, płatności,długi, czymś tam zaczynają mu grozić, więc dla ukojenia chodzi nocą łowić ryby.  Brzeżnica od wieluset lat oderwana od zmian rzopaczliwie pragnie milości, a może przypadkiem bierze go za jakiegoś znacznego męża? Nnie każdy może tak sobie siadać na pomoście  i tracić czas na loiwienie ryb, Różne pomyśly mozna tu zastosować..,  Łatwo się jednak doradza, a gorzej wraca do zamkniętej  już sprawy.
A usytuowanie akcji nad jeziorem obok Lichenia jest bardzo dobre. Można to dodatkowo wykorzystać.
Pozdro.

Cóż, dzięki za komentarz. Może rzeczywiście kiedyś to rozwinę. Pożyjemy, zobaczymy.
Dzięki za poświęcony czas.

Myślę, że warto. A tytułów można wymyslić mnóstwo. "Nocny połow" jest jednak taki sobie. Ale na przykląd " Jezioro" ? Brzmi o wiele lepiej.
Bez odbioru. Pozdrowienia. 

Chociaż jednak szkoda mi, że nikt się nie czepił tego, co, pomiędzy słowami, chciałem opowiedzieć w tej historyjce; a mianowicie: konfrontacji prastarych demonów rządzących światem z nową religią i jej nowym bogiem, oraz sromotnej klęsce tych pierwszych.
Pomysł dawno temu znalazłem u Konopnickiej (np. "Sierotka Marysia") i do tej pory wydaje mi się fascynujacy.

Ale od dawien dawna już nie jest fascynujący dla czytelnika ... Kontrast psychologiczny obu  bohaterów, pragnienie miłości Brzeżnicy, może jakiś archaiczny i naiwny motyw odzyskania przez Brzeżnicę  dawnego wladztwa byłby ciekawszy. Motyw pragnienia miłości lieracko jest o wiele bardziej nośny -  tak mi się zdaje. 
Ale wybór motywu i ewentualne przetworzenie tekstu należy do Autora.
Chyba koniec ciekawych w sumie dywagacji.  

Podoba mi się słowo: Brzegini (jest cudownie starosłowiańskie jak "knehini" nie przymierzając), podoba mi się również osadzenie całości w naszych relaiach.
Brakuje jednak pójścia dalej w tym kierunku - jeśli mamy słowiańskiego demona, należy go spersonalizować, dookreślić (przyznam, że po pierwszej wersji: demon + bladość + cshdzenie w nocy, nakreśłiłam sobie wampirzycę - za czym poszło chwilowe skreślenie bohaterki). Brakuje zbudowania klimatu, słowiańskośc powinna zaakcentować się wyraźniej, by określić i miejsce i bohaterkę - coś, czym wybijesz to opowiadanie ze stosu opowieści o demonach.
Są też pewne nieścisłości - np. bohaterka wie, że używano mułów (lądowy kontekst), a dziwi się na wędkę, która nie zmieniła się aż tak w dziejach. Może nie rozpoznać plastiku, ale to konteksty - rybie - bliższe jej, jelsi jest związana z jeziorem.
W kwestii stylu, dużo wytknięto Ci wyżej. Ja chciałbym zwrócić uwagę jedynie na zaimkozę - tzn. nagromadzenie w bliskości wielu zaimków, głównie dzierżawczych, których można uniknąć bez szkody dla treści tekstu i jego czytelności, a stylistycznie jest wtedy dużo lepiej. Czasami odczuwa się to tylko, będąc wyczulonym, ale nawet nei zdajac sobie sprawy ze zmiany, intuicyjnie odczuwa się taki tekst jak bardziej dopracowany językowo, lżejszy i naturalniejszy.
pozdrawiam

przepraszam za literówki :) z pośpiechu wpadło ich cokolwiek za dużo...

mariamagdalena- dzięki za komentarz.
Po początkowym, bezwarunkowym odruchu odrzucania nieprzyjemnej krytyki, ochłonąłem i raz jeszcze przejrzałem komentarze. Zamierzam je wykorzystać na przyszłość, chociaż nie wiem, czy będę poprawiał akurat ten tekst. I tak, przez samo opublikowanie na necie, jest już spalony.
Odnoście twoich uwag. Głupio mi się do tego przyznawać, ale jestem totalna noga w terminologii gramatycznej. Czy możesz mi podać przykład zaimków dzierżawczych, których nadużywam?
Co do wędki- masz rację. Też miałem wątpliwości. Czekałem tylko, kiedy ktoś mi to wytknie. Gdybym to ja pisał komentarz do tego opowiadania, przyczepiłbym się też ostatniego akapitu. Facet osiwiał w ciągu jednej nocy, a kumple zamiast okazać zdziwienie tym faktem, a następnie troskę i życzliwe zainteresowanie, drwią z niego, że się wody boi. Zostawiłem taką 'malinkę' z ciekawości, czy ktoś się czepi tego, czego ja bym się czepił.
 Słowo "brzegini" pochodzi z mitologii słowiańskiej. Oznaczało demona wodnego, płci żeńskiej, wciągającego nieuważnych ludzi pod wodę. Miał postać bladej dziewczyny z wodorostami, zamiast włosów, lub z zielonymi włosami. Później powiązano ją z  demonem leśnym- rusałką. Żmij, o którym wspomniałem, był bóstwem haosu. Na jego cześć składano krwawe ofiary, także z ludzi.

Nowa Fantastyka