- Opowiadanie: bubug - Tacie lepiej nie przeszkadzać

Tacie lepiej nie przeszkadzać

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Tacie lepiej nie przeszkadzać

Z pracy wróciłam ledwie żywa. W korytarzu pozbyłam się butów, płaszcza, torebki, teczki ze szkicami oraz wypchanej zakupami siatki i poczłapałam do sypialni. Padłam na łóżko. Leżąc w bezruchu, koiłam nerwy monotonną bielą sufitu, coraz lżejsza, coraz bardziej senna…

– Mamo, jestem głodny! – rozległo się z boku, zatupotało i dwadzieścia kilo żywej, pachnącej landrynkami wagi wylądowało prosto na mnie.

– Jasiu… – sapnęłam resztką powietrza, jaka ostała się w płucach. – Ja tu próbuję odżyć.

– Bolek też by coś zjadł – dodał Jaś, wciągając na pokład spacerującego po kołdrze kocura. Bezczelny zwierzak z miejsca zabrał się za ostrzenie pazurów. O moje żebra!

Trzeba się było zbierać. Z Jaśkiem pod jedną pachą, z Bolkiem pod drugą, potoczyłam się w stronę kuchni.

– Gdzie obiad? – jęknęłam, zaglądając do pustych garnków. – Jestem głodna jak wilk!

– Ja też. – Jasiek zerknął do kociej miski.

– Ale ja bardziej, bo jestem większa. Rafał!

Mój głos wypadł na korytarz i wsiąkł w boazerię.

– Tacie lepiej nie przeszkadzać – oznajmił poufnie Jaś. – Tata kopie tunel.

 

Stanęliśmy we trójkę pod drzwiami dziecięcej sypialni.

– Kopie tunel w twoim pokoju, tak? – upewniłam się na wszelki wypadek.

– Każda dobra kolejka powinna mieć tunel – tłumaczył cierpliwie Jaś. – To był nasz wspólny pomysł.

– Ach, więc układacie kolejkę. – Pokręciłam głową i otworzyłam drzwi. – O chol…! – Zamknęłam usta dłonią.

Jaś westchnął z zachwytem, wdrapał się na peron i tak jak go zawsze uczono, zatrzymał się przed linią bezpieczeństwa.

Stanęłam obok.

– Mamuś, patrz! – Pociągnął mnie za rękaw. – Ciuchcia jedzie!

 

Na trzeci peron wtoczyła się czarna, lśniąca lokomotywa. Pociągnięte zieloną i czerwoną farbą okucia niknęły w kłębach syczącej pary. Jasiek, klaszcząc, podskakiwał obok, Bolek ziewał. Usiadłam na łóżeczku i odruchowo podciągnęłam zsunięty na kamienną płytę róg kołdry. Kilka metrów dalej, pod masywnym wiaduktem stało dziecięce biurko, na schodach krzesełko. Pluszaki, samochody i klocki przewracały się wśród spacerujących gołębi.

Uderzyłam o coś piętą i wyciągnęłam spod łóżka puste pudełko. Niebieskie zawijasy na wieku układały się w napis "Kolejka Marzeń", poniżej przez miniaturowe okno miniaturowej ciuchci machał lizakiem miniaturowy maszynista. Porównałam obrazek z otoczeniem. Dlaczego? Dlaczego również nie było miniaturowe? Rafał zawsze lubił majsterkować, ale tym razem przesadził! Złapałam Jaśka za rękę, wcisnęłam mu w ramiona Bolka i pociągnęłam wzdłuż torów.

 

Podziemnym przejściem dostaliśmy się na trzeci peron, gdzie zadzierając głowy, stanęliśmy tuż pod oknem lokomotywy.

– Halo… – Popukałam w bęben kolosa. – Jest tam kto?

Z okna wychyliła się pyzata głowa maszynisty w konduktorskiej czapce. Wielkie, sumiaste wąsy zawijały mu się na uszach.

– Pierwsi pasażerowie! – ucieszył się, wyskakując z kabiny. Był tak okrągły, że wcale byśmy się nie zdziwili, gdyby odbił się od ziemi i zawisł na peronowym zegarze.

– Nie jesteśmy pasażerami – sprostowałam. – Szukam mojego męża.

– Ach! – Maszynista zrobił poważną minę. – Jest tylko jeden sposób, by znaleźć kogoś, kto zaginął na stacji. Proszę za mną.

 

Świeżo wypastowana dworcowa podłoga lśniła czarno-białą mozaiką kafelków, po lewej ciągnęły się puste okna kas, w głębi dostrzegłam pełną ławek poczekalnię. Najwyraźniej Rafał pomyślał o wszystkim. Przeszliśmy obok kiosku z widokówkami i trafiliśmy prosto do przeszklonego biura. Maszynista uprzejmym gestem wskazał stojący pod oknem mikrofon. Nachyliłam się i dmuchnęłam na próbę. Jaś podskoczył, maszynista uśmiechnął się zachęcająco, Bolek ziewnął.

– Raz, dwa, raz… Rafał! – huknęłam z głębi płuc; okno przecięło stado spłoszonych gołębi. – Rafał, skarbie, daję ci pięć minut – kontynuowałam z lodowatym spokojem. – Jeśli pojawisz się w tym czasie, postaram się zapomnieć, że zostawiłeś Jaśka na pastwę kota i Cartoon Network. Być może zapomnę nawet, że zapomniałeś o obiedzie. Pięć minut.

 

Postanowiliśmy z Jasiem nadać maszyniście jakieś sensowne imię. Padło na Kulfona ze względu na "Ciuchcię", choć bardziej przypominał Monikę. Jaś nie odrywał od niego zachwyconego spojrzenia, wyprosił nawet obietnicę przejażdżki. Zaprotestowałam, przekonana, że powinniśmy czekać na Rafała, ale z pięciu minut zrobiło się dziesięć, z dziesięciu piętnaście… Wtedy właśnie przypomniałam sobie o tunelu. Kulfon wiedział, gdzie trwały prace budowlane i zaproponował, że nas podrzuci. Obejrzałam się niepewnie na pierwszy peron – przez otwarte na korytarz drzwi zobaczyłam fragment boazerii i chodnika. Policzyłam w myślach do dziesięciu.

 

Lokomotywa mogłaby jechać napędzana samym Jasiowym zapałem. Siedział dumnie wyprostowany przed kokpitem i promieniał jak stuwatowa żarówka. Od czasu do czasu, zdecydowanie za często, wieszał się na sznurku syreny. Bolek, śpiący na desce wśród guzików i lampek, nie zbudził się ani razu.

Mijaliśmy zielone wzgórza i lasy pełne puchatych drzew liściastych oraz trójkątnych choinek. Idealnie niebieskie niebo z żółtą pieczątką w zenicie pędziło razem z nami. Na horyzoncie rosła bladofioletowa góra.

– Widać tunel! – Jaś wskazał pęczniejącą na końcu torów kropkę.

Kulfon wyhamował zgrabnie tuż przed wejściem.

 

– Dlaczego tam jest tak ciemno? – spytałam, zaglądając w głąb smoliście mrocznej dziury. Półokrągła, otoczona gzymsem, wznosiła się wysoko nad naszymi głowami.

– Tunele zawsze są czarne – objaśnił Jaś, pewnie wchodząc do środka.

– O, nie! – Przytrzymałam go za szelki ogrodniczek. – Najpierw znajdziemy jakieś oświetlenie. Ani mi się śni błądzić tam po omacku.

Kulfon podskoczył, pognał do lokomotywy, po czym wrócił, targając wielką, staromodną kolejową latarnię. Przetarł okrągłe szybki, poprawił świeczkę i zapalił.

Zbici w gromadkę, weszliśmy w mrok. Miękkie światło odbiło się złowieszczo w Bolkowych ślepiach.

 

– Rafał! – wołałam co kilka kroków.

– Tatuś! – Jasiek wspierał mnie dzielnie.

Pokonaliśmy już spory odcinek, nie natrafiając na najmniejszy ślad życia. Świeczka w latarni topniała nieuchronnie. Kulfon kulił ramiona i rozglądał się niepewnie, próbując zidentyfikować towarzyszące nam od jakiegoś czasu upiorne dźwięki – zgrzytanie moich zębów. Kocia cierpliwość wyczerpała się najszybciej; zwierzak wyrwał się Jasiowi i przepadł w ciemnościach. Kolejne długie minuty spędziliśmy, przekonując małego, że wróci, gdy tylko rozprostuje kości. W dodatku tunel skręcił łagodnie i jasna, dodająca otuchy plamka wejścia znikła nam z oczu. Zatrzymaliśmy się, nie wiedząc, co dalej.

 

Wtedy właśnie usłyszeliśmy ciche pogwizdywanie – tak fałszować potrafił tylko mój mąż. Ruszyliśmy pospiesznie nikłym śladem melodii i wkrótce blask latarni wyłowił z ciemności jego plecy. Nie zauważył nas. Miał na sobie mój poplamiony farbami fartuch, na uszach słuchawki i machał do rytmu jednym z moich pędzli. Wokół poniewierały się puste kubełki po czarnej farbie. Pociągnęłam nosem. Tempera. Moja!

Zostawiłam Jasia pod czujnym okiem Kulfona, podeszłam do męża i puknęłam go w lewą łopatkę. Obejrzał się powoli przez ramię.

– Maaadziaaa! – wyszczerzył się bardzo nieszczerze.

 

– Wszystko ci wytłumaczę – zapewnił, gdy uraczyłam go najchłodniejszym z asortymentu mroźnych spojrzeń. – Tylko skończę! O, proszę, dwa machnięcia pędzlem i tunel jak się patrzy!

Machnął trzy razy, ostatnia bura plamka tła zniknęła i straciliśmy się z oczu. Nadciągnął Kulfon z latarnią, ale uśmiech Jasia bez trudu przyćmił jej blask.

– Tatuśku! – Wdrapał się po fartuchu jak małpka. – Jest dokładnie taki, jak mówiłeś! – Posmutniał nagle. – Bolek uciekł.

– No właśnie, znajdźmy go i wracajmy do domu – wtrąciłam stanowczo. – Trzeba w końcu zrobić coś do jedzenia i posprzątać. I doprowadzić do porządku pokoik Jasia.

– Nie! – wyrwał się Rafał.

– Nie? – spytałam słodko.

– E… to znaczy… – Rozpromienił się nagle. – Przecież ja to wszystko zbudowałem specjalnie dla ciebie, skarbie!

– Dla mnie?

– Tak! Zawsze chciałaś pojechać nad morze, prawda? Teraz masz własną linię kolejową, własnego maszynistę – tu bezczelnie zasalutował Kulfonowi – własną lokomotywę i w końcu – rozejrzał się z dumą – własny tunel, który prowadzi prosto nad bałtyckie plaże.

– Słucham?

– Nie wierzysz? – Podał mi Jasia. – Patrz, mam nożyczki! – Wydobył je z kieszeni fartucha. – Wystarczy, że wytnę wyjście, więc pilnuj naszego smyka, bo jak nic, pogna w ubraniu prosto w wodę!

– Tak! – zapalił się Jasiek, podskakując mi w ramionach.

– Chcesz powiedzieć, że tam, za tym… czymś, co przed chwilą pomalowałeś temperą z moich zapasów, jest prawdziwe morze, tak?

– Tak!

– Wracamy!

– Poczekaj! – Rafał złapał mnie za rękaw. – Przekonasz się.

I zabrał się za krojenie ciemności.

 

W świetle latarni obserwowaliśmy powiększającą się miarowo szczelinę. Nożyce, błyskając ostrzami i chrzęszcząc nieprzyjemnie, zakreśliły koślawy łuk. Skrawek odciętej czerni przykrył moje stopy. Cofnęłam się z obrzydzeniem, podniosłam głowę i spojrzałam prosto w zakurzoną, szarą dyktę, szczelnie wypełniającą Rafałową wycinankę.

– Czy teraz, skarbie, możemy już wracać? – wycedziłam.

– Nie rozumiem… – mamrotał Rafał, badając przeszkodę. – Musiałem pomylić się w obliczeniach… Moje nożyce tego nie ruszą…

– Nie martw się, tatuś. – Jasiek poklepał ojca po głowie. – Przebijemy się ciuchcią.

– O, nie! – wtrącił Kulfon. – Mogłaby się porysować, albo…

Nagle zamilkł. Zza dykty dobiegły nas stłumione głosy – jeden wysoki, natarczywy, drugi dużo cichszy. Coś uderzyło mocno o płytę i przykrył nas siny pył.

– Wracamy! – zarządził Rafał bez zwłoki.

 

Przygotowany obiad wyniosłam na peron. Zjedliśmy w towarzystwie Kulfona, który nie chciał rozstawać się ze swoją maszyną. Jasiek karmił gołębie i wciąż rozglądał się za Bolkiem. Mimo że słońce nad nami nie drgnęło nawet o milimetr, czas za drzwiami dziecięcego pokoju po staremu pędził naprzód. Zrobiło się późno i nawet Rafał zaczął ukradkiem ziewać.

 

Położyliśmy się we trójkę w sypialni. Jaś chrapał, wtulony w pudełko po kolejce, Rafał skakał po programach.

Zadzwoniła komórka.

– Magda?! – usłyszałam głos Aśki. – Wreszcie się do ciebie dodzwoniłam. Zgadnij, co ten niewydarzony, samozwańczy buldożer od siedmiu boleści dzisiaj zrobił!

– Rysiek? – wolałam się upewnić.

– Wybił w pokoju Mani dziurę! Na całą ścianę! Do rur się dokopał!

– Dziurę…? – Obejrzałam się na Rafała.

– Nie chciał nic tłumaczyć, ale dostał w łeb i z miejsca wszystko wyśpiewał. Okazało się, że zmówili się z twoim Rafałem, że wykopią sobie tunel! Od waszej chałupy do naszej! Przez całe osiedle! To miało być ich tajne przejście z jeszcze tajniejszym w środku, prowadzącym, zgadnij gdzie!

– Gdzie? – spytałam, nie spuszczając z oka kulącego się obok męża, który bąkał niepewnie:

– Rychu coś źle zrozumiał… Miał użyć "Kolejki Marz…"

– Do "Płytkiego Kufla" na Karmelickiej! – darła się Aśka. – Rozumiesz coś z tego? Kazałam mu zasłonić dziurę szafą i wysłałam po fachowca. Nie wyobrażasz sobie, ile nam policzył!

 

– Hmm… – Odłożyłam telefon. Jasiek usiadł, trąc zaspane oczy.

– E… – zaczął Rafał. – Wszystko ci wytłumaczę. To wszystko przez Ryśka. Wszystko poplątał!

– Nie obchodzi mnie to! – Uniosłam ostrzegawczo palec.

– I naprawdę chodziło o morze, kochanie.

– To też mnie nie obchodzi!

– Mamo…

– Ależ, Madziu…

– Tato…

– Jutro z rana rozmontowujesz ten cały cyrk, koniec, kropka!

– Tunelem jedzie pociąg. – Jasiek podsunął nam pudełko.

 

W czarnej plamce, znaczącej siną górę, majaczyły dwa złote punkty. Przecinały je pionowe kreski, do złudzenia przypominające…

– To Bolek! – wrzasnął i zaczął po nas skakać. – Musimy po niego wrócić!

– O nie! – zaprotestowałam. – Nikt nie będzie się tam więcej szwendał!

– Kochanie – wtrącił ostrożnie Rafał – nie możemy zrobić tego własnemu kotu.

– Tylko raz, mamuś – prosił Jaś. – Przy okazji moglibyśmy obejrzeć to morze, skoro jest tak blisko.

– Jakie morze? – zdziwiliśmy się równocześnie.

 

Na skraju wieka, w miejscu, gdzie wcześniej rósł gęsty las, teraz migotała błękitna smużka. W pobliżu stała lokomotywa, na plaży smażył się rozpłaszczony na leżaku Kulfon.

– Madziu – kusił Rafał, trącając moje ramię nosem. – Tylko pomyśl, morskie powietrze, piasek, słońce…

– Hm… – Przymknęłam powieki. – Może faktycznie…

– Przecież mówiłem, że morze – zauważył przytomnie Jaś.

Koniec

Komentarze

Purnonsensownie bardzo sympatyczne.

Czytanie sprawiło mi wielką przyjemność. Nie znalazłem błędów. Myślę, że moja ocena będzie w pełni uzasadniona. 5.

Bubug, masz u mnie taakieeego wieeelkiego plusa, jak stąd do tamtąd i jeszcze trzy długosci Big Boy'a. Za uroczą kpinę z tatusiów, bawiących się kolejkami teoretycznie razem ze synkami. Teoretycznie razem...
Tjaa... Stare, dobre czasy.

Takie totalnie słodkie nonsensowne opowiadanko. Niczego nie trzeba brać na logikę, nie trzeba szukać luk i nieścisłości, ani nic z tych rzeczy. Po prostu czytać, a mózg odpoczywa.
Dla mnie także sprawiło przyjemność.
Żeby jeszcze któryś przedstawiciel mojej płci napisał coś tak fajnego na was, baby :-)
Dam 5 i gratuluję lekkiego pióra (klawiatury).

Mi się czasy dzieciństwa przypomniały. Fajne opowiadanie.

Tekst jest zajefajny :) Po prostu :)

www.portal.herbatkauheleny.pl

Bardzo ładnie napisane i milutkie :)

Dzięki :)

Witaj!

Wyczuwam tu powiew absurdu, iście w gaimanowskim stylu. Gratuluję opanowania warsztatu i na prawdę porządnego pomysłu. Nie ma tu nic, do czego bym mógł się przyczepić. Napisane lekko i przyjemnie, a przy okazji czasem można odczuć nieco grozy... Według mnie - mistrzostwo.

Pozdrawiam

Naviedzony

Przypomniały mi się opowiadania Bohdana Butenki. Opowiadanie jest bardzo przyjemne w odbiorze. Zdecydowanie skierowane do dzieci, ale nie dziecinne. Nadaje się na rodzinne czytanie w długie zimowe wieczory. Pisanie dla dzieci to też sztuka, może nawet większa niż pisanie dla dorosłych. 
Pozdrawiam   

Logika baśni wymieszana z współczesnym humorem - fajnie to wyszło. :)

Humor - jest. Lekkość - jest. Uśmiech na mojej twarzy - również jest. Piórko - a jakże!

Gratulacje. Chyba nic więcej nie muszę dodawać ;D

Nowa Fantastyka