- Opowiadanie: Vivacia - Więź

Więź

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Więź

Podobno każdy ma gdzieś w Amarii osobę, z którą łączy go Więź Magii. I podobno zawsze rodzi się ona tego samego dnia. W momencie przyjścia dziecka na świat można być pewnym, że gdzieś w pobliżu właśnie narodziło się lub zaraz narodzi dziecko, z którym połączone jest Więzią. Z którym mogą stać się magami. Mniej lub bardziej potężnymi, w zależności od tego, jak szybko połączenie zostanie odkryte, jak bardzo zdążą się do siebie przyzwyczaić i jak wytrenują swoje moce.

Ja jednak do tej pory nie poznałam osoby, z którą łączyłaby mnie ta Więź. Zresztą po co szukać kogoś, kto mógł na przykład umrzeć zaraz po urodzeniu lub niewiele później? Z podobnych przecież powodów wiele osób nigdy nie poznawało swoich magicznych partnerów. Inna sprawa, że mnie magia nigdy specjalnie nie interesowała i nie szukałam swojego połączenia. Nie czułam potrzeby robienia magicznych sztuczek. Tak, to prawda, potężne pary magów stawały się sławne i bogate, ale na tym też mi specjalnie nie zależało. Ceniłam sobie święty spokój. Nasz dom, nasze podwórko. Nie miałam ochoty stąd odchodzić, by szukać mocy, władzy, pieniędzy, a co za tym idzie – kłopotów.

Także mój brat nie odnalazł jeszcze swej Więzi. Tyle że w jego przypadku był to główny życiowy cel. Nie myślał ani nie mówił prawie o niczym innym od kiedy skończył 10 lat i dowiedział się, skąd bierze się magia i jak można ją zdobyć. Teraz ma lat 18. Ja też. Jesteśmy bliźniakami.

 

To chyba frustruje go najbardziej. Bliźnięta prawie zawsze rodzą się z Więzią. I zawsze są bardzo potężnymi magami. Więź jest wtedy wzmocniona pokrewieństwem, a na dodatek pielęgnowana już od samych narodzin. Dlatego najpotężniejsze pary magów to właśnie bliźnięta. Zdarza się jednak, choć rzadko, że przy bliźniaczym potomstwie Więź nie wystąpi. I tak właśnie było w naszym przypadku.

 

Nie tylko mój brat był tym zawiedziony, lecz także nasi rodzice. Oni mieli Więź między sobą, co też było dość częstym przypadkiem – osoby, które odkrywały magiczne połączenie, często brały potem śluby. Gdy matka zobaczyła, że ma bliźnięta, była pewna, że jej potomkowie będą silni jak nikt w okolicy. A tu przykra niespodzianka. Mamy po 18 lat i żadnych magicznych umiejętności.

 

Keir, mój brat, do tej pory robił wszystko, żeby znaleźć swoją Więź na własną rękę. Czasem, szczególnie jak byliśmy poza naszym miastem, dotykał, niby to przypadkiem, ludzi na ulicy, którzy wydawali się podobni mu wiekiem, żeby sprawdzić, czy nie poczuje charakterystycznej iskry magicznego połączenia. Nic takiego się jednak nie działo. Ale teraz, gdy skończył 18 lat, gdy skończyliśmy 18 lat, mógł już wystąpić o pomoc do Poszukiwacza. Ten, mając dostęp do spisów ludności, mógł zorganizować spotkanie z każdym w Amarii, kto urodził się tego samego dnia co my. Opcja taka nie była dostępna przed 18 rokiem życia, żeby nie było zbyt wielu młodych, porywczych i potężnych magów.

Keir do biura Poszukiwacza udał się już dzień po naszych urodzinach. Mało kto korzystał z tej usługi, gdyż była ona bardzo droga. Wiele osób chcących znaleźć swoją Więź albo szukało jej na własną rękę, tak jak dotąd Keir, albo miało nadzieję, że ktoś inny, urodzony tego samego dnia, zatrudni Poszukiwacza i w ten sposób i on, odnaleziony za pomocą tej usługi, znajdzie swoją Więź na wspólnym spotkaniu.

 

Mój brat jednak nie należał do osób biernie czekających na rozwój wydarzeń i od dawna zbierał pieniądze na Poszukiwacza, a i rodzice sporo się do tego dołożyli. Był pełen zarówno zapału, jak i strachu. Liczył na to, że uzyska pomoc w odnalezieniu jego Więzi, ale bał się jednocześnie, że może nic z tego nie wyjść. Że jego partner może już nie żyć, albo mógł opuścić Amarię. Strach jednak okazywał rzadko. Większością siebie liczył na spełnienie w końcu celu. Na zostanie magiem.

 

Samym spotkaniem z Poszukiwaczem był zawiedziony. Tyle czasu na to czekał, tyle pieniędzy poświęcił, a trwało ono zaledwie kilka minut, tyle ile potrzeba było na spytanie go o datę urodzenia i o to, gdzie mieszka. Tyle tylko chciano ze strony Keira. Teraz wszystko zależało od samego Poszukiwacza. Musiał on odnaleźć wszystkie osoby urodzone tego samego dnia co my i jak najwięcej z nich namówić, by przybyły do nas na spotkanie sprawdzające. Musiał znaleźć termin dogodny dla jak największej ilości osób. Porozumiewać się ze wszystkimi naraz tak, aby wszyscy zostali na czas poinformowani o terminie. Niełatwe zadanie, dlatego wszystko trwało bardzo długo. A Keir na wyniki poszukiwań czekał niecierpliwie. Wreszcie przybył posłaniec z informacją, że wszystkie osoby, które mogą przybyć i sprawdzić, czy posiadają z Keirem Więź, zostały już poinformowane i spotkanie odbędzie się za miesiąc. Keir był wniebowzięty. A jednocześnie bardzo zdenerwowany. Prawie nie spał i prawie nie jadł. Rodzice zaczęli się o niego martwić, ale jednocześnie namawiali mnie, żebym i ja wzięła udział w próbach. W końcu kandydaci do jego Więzi byli też kandydatami do mojej. Nie chciałam jednak w tym uczestniczyć. Jak widziałam całe to szaleństwo, które panowało w domu, zdenerwowanie Keira, przeżycia rodziców – odechciewało mi się wszystkiego. Planowałam nawet wymknąć się tego dnia z domu, by nikt ode mnie nie wymagał uczestniczenia w całym przedstawieniu. Nie chciałam jednak robić tego Keirowi. Dla niego był to w końcu wielki dzień.

 

I wreszcie się go doczekał. Rytuał próby odbywał się zawsze w domu poszukującego. Dlatego od rana służba się krzątała, by przygotować jedzenie, a także noclegi, gdyż niektórzy goście przybywali z dość daleka. Co prawda Więź występowała najczęściej blisko siebie, ale jednak zdarzały się też przypadki znacznego oddalenia. Dlatego poszukiwacze starali się sprowadzić osoby o odpowiedniej dacie urodzenia nawet z najdalszych części Amarii.

Gości było dokładnie dziesięcioro. Siedmiu chłopców i trzy dziewczyny. Jedna z nich, nieco piegowata i o jasnym, nieokreślonym kolorze włosów, od razu zwróciła uwagę Keira. Przypuszczałam, że miał już nadzieję, że to ona okaże się jego partnerką. Tak się jednak nie stało.

 

Rytuał był prosty. Po krótkim powitaniu gości wszyscy kandydaci do Więzi poszukującego stawali w kręgu dokoła niego. Potem on podchodził do każdego po kolei i podawał mu dłoń. Jeśli mieli Więź, od tego dotyku od razu czuli przechodzącą między nimi iskrę mocy, gdyż pierwszy kontakt magów zawsze był mocno odczuwalny. Jeśli nic nie czuli – poszukujący szedł dalej, aż do końca kręgu. To poszukujący wybierał od której osoby rozpocznie rytuał. Keir wybrał tę dziewczynę, na którą zwrócił uwagę, gdy goście się jeszcze schodzili. Zobaczyłam zawód na jego twarzy, gdy po dotyku jej dłoni nie poczuł nic. Musiał iść dalej. Przeszedł już pół kręgu, gdy doszedł do chłopaka, któremu wyraźnie wahał się, czy podać rękę. Znałam go, był z naszego miasta. Keir też go znał. Nie cierpieli się od dzieciństwa. Gdy byli młodsi często się wyzywali, przedrzeźniali i kłócili. Potem nauczyli się nie wchodzić sobie w drogę. Jednak z tego co pamiętałam, nigdy nie dochodziło między nimi do bójek. Najwyraźniej nigdy nie doszło też do żadnego bliższego kontaktu, chyba że przez ubranie. Inaczej moc ujawniłaby się już wtedy.

 

Przyczyny niechęci między nimi nie znał chyba nikt i możliwe, że oni sami już jej nie pamiętali. Była jednak ona tak silna, że minęła dłuższa chwila, nim Keir w końcu podał chłopakowi dłoń, a i to zapewne tylko dlatego, że taki był jego obowiązek. A gdy to zrobił… aż odskoczył. Iskra była tak mocna, że przypływ magii poczuli chyba wszyscy w pomieszczeniu. Keira i Marva niewątpliwie łączyła Więź i jeśli chcieli zostać magami, to mimo całej swojej nienawiści, musieli zacząć ze sobą przebywać. Byli na siebie po prostu skazani.

 

Keir nie doszedł do końca kręgu, nie było takiej potrzeby. A gdy jego próba się skończyła, przyszła kolej na mnie, Rodzice tak długo namawiali mnie, żebym i ja to zrobiła, że w końcu poddałam się dla świętego spokoju. Zaczęłam w tym samym miejscu co Keir i właściwie tu moja próba się skończyła. Gdy tylko dotknęłam dłoni piegowatej dziewczyny, od razu to poczułyśmy. Poczułyśmy iskrę. Nie była ona jednak tak mocna i spektakularna jak ta Keira. Spojrzałam na dziewczynę błagalnym wzrokiem i pokręciłam głową. Miałam nadzieję, że zrozumie, że nie chcę, aby ktokolwiek się zorientował, że posiadamy Więź. Zrozumiała. Nie dała po sobie poznać, że cokolwiek się stało, a ja poszłam dalej, przechodząc cały krąg. Wszyscy uznali, że mojego połączenia nie ma wśród zebranych.

 

Po rytuale poszukiwania odbywała się zawsze uczta. W jej czasie często odnajdywały się kolejne pary magów – w końcu wszyscy byli urodzeni tego samego dnia. Tak było i teraz, kolejne cztery osoby w tym czasie odnalazły się. Gdy właśnie rozmawiałam z jedną z takich nowo odnalezionych par, bardzo zresztą z tego powodu szczęśliwą i współczującą, że mi się nie udało, podeszła do mnie ta dziewczyna. Przeprosiłam swoich rozmówców i odeszłam z nią na bok. Przedstawiła mi się najpierw jeszcze raz (osoby kandydujące do Więzi też zawsze były przedstawiane, ale nie pamiętałam stamtąd jej imienia). Nazywała się Lena. Formalności nie trwały jednak długo i dziewczyna niemal od razu przeszła do rzeczy – zapytała mnie, dlaczego to zrobiłam. Dlaczego nie chciałam, żeby ktoś wiedział, że mamy Więź. Chciałam jej wyjaśnić, że nie zależy mi na magii. Chciałam prosić ją, żeby zapomniała o całej sprawie. Ale jak zobaczyłam jej entuzjazm, jej świecące się z radości oczy – nie mogłam. Nie mogłam jej tego zrobić. Pamiętałam jak Keir wariował na punkcie posiadania magii. Ta dziewczyna pewnie chciała tego samego. Zapewne marzyła o poznaniu swojego partnera i posiadaniu chociaż odrobiny mocy. Nie mogłam jej tego tak zupełnie odebrać. Przecież tylko będąc obok mnie mogła tę moc posiadać. Nie powiedziałam jej więc wszystkiego, co chciałam. Jedynie tyle, że był to dzień mojego brata, a że to on był zawsze bardziej ogarnięty chęcią posiadania mocy, to nie chciałam mu tego odbierać. Poprosiłam też, byśmy na razie tego nie ujawniały. Lena zgodziła się na moje warunki i umówiłyśmy się na ćwiczenie magii w tajemnicy.

 

Nie rozmawiałyśmy wiele tego wieczoru. Jako gospodyni musiałam zająć się wszystkimi gośćmi. Za to Keir nie przejmował się tak bardzo etykietą i to on głównie zajmował moją partnerkę. Miałam tylko nadzieję, że Lena nic mu nie powie. Wolałam sama z nim porozmawiać – we właściwym czasie.

 

Gdy mój brat zabawiał rozmową Lenę, mi za to udało się porozmawiać chwilę z Marvem. Nie podzielałam niechęci mego brata do niego, nie miałam ku temu żadnych powodów. Właściwie to znałam go głównie z widzenia, nie pamiętałam, czy kiedykolwiek zamieniliśmy ze sobą więcej niż parę słów. Ale teraz byłam ciekawa jak postrzega on fakt, że Więź łączy go akurat z Keirem. Dlatego w czasie uczty podeszłam do niego i pogratulowałam. Odpowiedział mi nieśmiałym uśmiechem i podziękował. Potem zaczęłam go wypytywać, może niezbyt dyskretnie, ale odpowiadał mi chętnie. Jak postrzega tę Więź? Jak myśli, co teraz zrobią? Czy się dogadają? Marv okazał się być pełen optymizmu. Uważał, że skoro Więź ich łączy, to znaczy, że muszą potrafić się ze sobą dogadać i będą próbowali rozwijać swoją magię. Wiedział, że Keirowi na tym zależy, inaczej przecież nie organizowałby Poszukiwacza. Marv naprawdę mocno wierzył, że im się uda. Byłam ciekawa, czy mój brat myśli tak samo, jednak tego wieczoru nie miałam okazji go o to zapytać, gdyż uczta skończyła się późno, a w jej czasie też nie bardzo było jak znaleźć spokojną chwilę na rozmowę.

Zarówno Lena jak i Marv należeli do osób mieszkających blisko (do wioski Leny była mniej więcej godzina jazdy konnej), dlatego żadne z nich nie zostało na noc. Z moją partnerką umówiłam się jednak na następny dzień, na polanie w połowie drogi między naszymi domami. Był tam spokój i mogłyśmy ćwiczyć bez problemów. A moja rodzina była przyzwyczajona do tego, że lubię konne przejażdżki, dlatego miałam pewność, że nikt się nie zdziwi, jeśli zniknę na pół dnia.

 

Na pierwsze spotkanie jechałam z pewną niechęcią. Wciąż nie miałam ochoty na tę całą magię. Robiłam to tylko ze względu na to, że żal mi było Leny. Gdy dotarłam na miejsce, ona już tam była. Nawet się nie przywitała, ale od razu spytała, od czego zaczniemy ćwiczenia. Właściwie nie miałam pojęcia, co mogłyśmy zrobić na początek. Magie par były różne. Każdy kto miał nieco więcej mocy specjalizował się w jakiejś dziedzinie. Moi rodzice na przykład specjalizowali się w magii wspomnień. Potrafili odczuwać, wręcz wyczytywać cudze wspomnienia. Własne natomiast albo osób im bliższych potrafili pokazywać w formie ruchomych obrazów innym. Było to niesamowite wrażenie. Często zamiast opowiadać nam jakąś historię po prostu pokazywali ją. Wybierali kawałek wolnej powierzchni – np. ścianę czy podłogę i odtwarzali tam całą, pięknie i wiernie ukazaną opowieść.

 

Rodzice Leny natomiast, jak się dowiedziałam później, nie mieli wspólnej Więzi. Jej matka miała ją z ich aktualną sąsiadką i najlepiej wychodziły im wszelkie zaklęcia związane z wodą. Za to jej ojciec odkrył swą Więź dość późno i była na tyle słaba, że nie mieli żadnej specjalności i przestali utrzymywać kontakt, bo mieszkali daleko od siebie, a dla niewielkich sztuczek nie było warto przeprowadzać się czy ciągle do siebie jeździć. Teraz więc pozbawiony był magii.

Odkrycie talentu zawsze trochę trwało. Dlatego wiadomo było, że nie dowiemy się tak od razu, co potrafimy robić najlepiej. Albo co w ogóle potrafimy robić. Lena w końcu zaproponowała parę drobnych rzeczy, których mogłyśmy spróbować na początek. Zaczęłyśmy od pobliskiego strumyka. Chciałyśmy uformować płynącą w nim wodę. To była podobno sztuczka, którą jej matką zabawiała ją, gdy Lena była mała. Formowanie drobnych zwierzątek czy innych kształtów z wody. Poszłyśmy więc nad rzeczkę, wzięłyśmy się za ręce, aby wzmocnić Więź, i skupiłyśmy mocno. Na początek chciałyśmy tylko oddzielić drobny fragment wody i uformować z niego zwykłą kulę. Nie udało się nam. Mimo kilku prób skupienia całej swojej magii i siły woli, z wody nie wyszedł nawet jeden osobny bąbelek, dlatego po jakimś czasie się poddałyśmy. Nie udało się z wodą to postanowiłyśmy spróbować z ogniem. Nieraz widziałam, jak ktoś znający nawet podstawy magii, wykonuje małe iskierki czy maleńkie sztuczne ognie. Nam jednak i to się nie udało. Próbowałyśmy jeszcze kilku drobnych rzeczy, ale z podobnym skutkiem. Byłyśmy coraz bardziej zniechęcone i zaczynałyśmy wątpić, czy nasza Więź nadaje się do czegokolwiek. Na ten dzień dałyśmy sobie spokój, ale umówiłyśmy się jeszcze na następny. Postanowiłam, że jeśli i tym razem nic z tego nie wyjdzie, powiem Lenie, że nie ma to sensu.

 

I rzeczywiście początek następnego dnia wyglądał podobnie. Potem jednak udało nam się zrobić jedną, drobną rzecz. Lena zauważyła wśród rosnących nad strumykiem kwiatów jeden, który umierał. Zaproponowała, abyśmy spróbowały go trochę ożywić. Zgodziłam się. Znów wzięłyśmy się za ręce i skupiłyśmy na zabiedzonym kwiecie. I wtedy poczułam pewien przepływ mocy. Wyobraziłam sobie, jak kwiat wznosi liście i nabiera koloru. Uczepiłam się tej myśli i już po chwili widziałam, jak staje się ona rzeczywistością.

 

Byłyśmy w tym momencie ogromnie z siebie dumne. W końcu udało nam się coś zrobić. I to nie byle co! Nie wiedziałyśmy jeszcze, co to dokładnie oznacza – dobrą rękę do kwiatów? A może moc uzdrawiania? Miałyśmy się o tym przekonać nieco później, po kolejnym tygodniu różnych ćwiczeń.

 

Zaczęło się od pewnego… lisa. W lasach było bowiem sporo myśliwych i wielu z nich używało wnyków. Trzeba było uważać, gdzie się stawia stopy. Gdy siedziałyśmy na polanie, usłyszałyśmy trzask i wycie blisko nas. Pobiegłyśmy w tamtym kierunku i zobaczyłyśmy lisa, który właśnie zębami próbował wydostać się z pułapki. Był przerażony. Ciężko było go uspokoić, żeby móc go uwolnić. I wtedy poczułyśmy, że potrafimy to zrobić inaczej. Potrafimy dotrzeć odrobiną magii prosto do umysłu zwierzęcia i w ten sposób uspokoić go trochę. Szło nam to nieco opornie, ale udało się. Zwierzę przestało szarpać własną nogę i dało nam się uwolnić z sideł. Jego łapa była jednak w kiepskim stanie. I znów po prostu wiedziałyśmy, że jeśli się skupimy, będziemy potrafiły mu pomóc. Uleczyć go. Kosztowało nas to wtedy wiele wysiłku, a efekt nie był powalający. Łapa nie zagoiła się zupełnie. Ale krew przestała płynąć i rany nieco się zasklepiły. I wtedy wiedziałyśmy już, że mamy rzadki dar magii leczniczej. I że musimy go ćwiczyć, bo mamy szanse zostać uzdrowicielkami. Od tego momentu to właśnie stało się naszym marzeniem.

 

Od kiedy odkryłyśmy nasz dar, magia zaczęła mi się naprawdę podobać. Nie wiedziałam już, jak mogłam być jej wcześniej tak niechętna. Poza tym naprawdę dobrze spędzało mi się czas z Leną. Dobrze się ze sobą dogadywałyśmy. Czego nie można było powiedzieć o moim bracie i jego partnerze…

 

Kłócili się prawie cały czas. Mieli inne zdanie na każdy temat. Inne plany na przyszłość i pomysły na wykorzystanie mocy. A przecież, żeby ją w ogóle mieć, musieli być obok siebie. Nie radzili sobie z magią, bo ciągłe kłótnie uniemożliwiały im magiczne porozumienie. Niszczyły łączącą ich Więź. Nie tylko nie odkryli jeszcze żadnego talentu, ale nie wychodziło im zupełnie nic. Dlatego wynajęli parę nauczycieli, by pomogli im opanować chociaż podstawy magii. Z podstawami rzeczywiście się udało. Ale z niczym więcej. Nie byli w stanie wyjść poza najprostsze sztuczki (co prawda ja i Lena też nie potrafiłyśmy ich robić, ale potrafiłyśmy posługiwać się przecież magią o wiele silniejszą i ważniejszą). Keir był załamany. Wiedział już, że jego marzenia o byciu magiem tym razem naprawdę legły w gruzach. I z tego powodu tym bardziej nie chciałam mu mówić, że ja magię posiadam. Dlatego bardzo długo nie ujawniałam tego w domu. Lenę jednak męczyły tajemnice i spotykanie się w środku lasu. Chciała pomagać ludziom. Ja też chciałam, ale bałam się powiedzieć Keirowi prawdę.

 

W końcu nadszedł jednak dzień, w którym i jemu zaczęło coś wychodzić. Odkryli w końcu swój talent, jakże inny od naszego! Była to bowiem magia zniszczenia. Nie wiedziałam, czy po prostu to była ich specjalizacja czy był to wynik tego, że przez swoją niechęć do siebie samych jedyne na czym potrafili się wspólnie skupić to niechęć do czegoś innego. Tak czy inaczej była to jedyna rzecz, która im wychodziła. Niszczenie. Drobne wybuchy czy pożary, małe pociski. Ćwiczyli więc to i wychodziło im coraz lepiej. Skupiając się na niszczeniu czegoś innego niż oni sami, zapominali, jak bardzo się nienawidzą. A ja byłam tym coraz bardziej zaniepokojona.

 

Jednakże, dzięki temu że mój brat odkrył w końcu w sobie trochę zdolności, ja przestałam się tak bać powiedzenia mu, że i ja je mam. Ale mimo wszystko ciągle jeszcze z tym zwlekałam. Lena za to nie chciała dłużej czekać z powiedzeniem swojej rodzinie o naszej Więzi. Dlatego też na jej prośbę pojechałam do niej któregoś dnia, by poznać jej rodzinę. Nie mówiła im wcześniej nic na mój temat poza tym, że się przyjaźnimy. Wielka więc była ich radość, gdy oznajmiłyśmy im, że mamy Więź. Jeszcze większa, gdy zdradziłyśmy, jakie są nasze specjalne zdolności. Rodzice Leny powiedzieli nam bowiem, że także jej babka i jej partnerka były uzdrowicielkami. Podobno nie tylko cała ta wieś się u niej leczyła, ale przyjeżdżali do nich także ludzie od nas z miasta. Miały swój gabinet przy ich domu, który teraz służył za coś w rodzaju szopy. Zaproponowali byśmy także my urządziły tam mały gabinet lekarski. Powiedziałyśmy, że to przemyślimy. Ja wolałabym leczyć ludzi w mieście, ale musiałyśmy to z Leną omówić później na spokojnie i na osobności.

 

Dzień spędzony z jej rodziną był naprawdę miły. Miałam nadzieję, że tak samo będzie, gdy to ja zaproszę ją do siebie. Niestety była to złudna nadzieja.

 

U mnie spotkałyśmy się zaledwie kilka dni później. Moi rodzice, tak jak Leny, przyjęli wieści bardzo optymistycznie. Byli pewni, że jestem pozbawiona magii, dlatego ich radość była tym większa. Niestety Keir nie był tak zadowolony jak oni. Wcześniej miałam obawy, że gdy dowie się, że mam swoją Więź, będzie zwyczajnie zazdrosny. Potem, skoro zaczęło mu wychodzić z jego magią, myślałam, że przyjmie to po prostu w miarę obojętnie. Ale on się najwyraźniej po prostu obraził. Oczywiście nie o to, że znałam magię, ale o to, że tak długo to przed nim ukrywałam. Byliśmy zawsze zgranym rodzeństwem i mówiliśmy sobie niemal wszystko, dlatego nie mógł przecierpieć, że nie powiedziałam mu o Więzi. O rzeczy tak przecież dla niego istotnej! Gdy tylko przedstawiłam rodzicom Lenę i powiedziałam, kim dla mnie jest, Keir najpierw otworzył ze zdumienia oczy, a potem odwrócił się i wyszedł z pokoju, trzaskając drzwiami. Jak dziecko! Przeszła mi wtedy przez głowę myśl, że gdyby był przy nim Marv, to drzwi poszłyby w drobny mak…

 

Próbowałam z nim oczywiście potem porozmawiać. Nie dało się. Jedyne, co mi odpowiadał to to, że powinnam była mu powiedzieć. I nic więcej. Nie słuchał mnie, ani moich tłumaczeń. W końcu dałam mu spokój, mając nadzieję, że z czasem mu przejdzie. I rzeczywiście, z dnia na dzień coraz więcej ze mną rozmawiał i jakby zapominał o sprawie. Jakby – bo w jego głosie wciąż jednak czułam chłód i wiedziałam, że jeszcze długo nie będzie się do mnie odnosił tak jak dawniej.

 

Po jakimś czasie odniosłam też wrażenie, że było w nim jednak też nieco zazdrości. Widziałam bowiem, że zaczął jeszcze bardziej przykładać się do nauki magii. I ciągle był niezadowolony z efektów. Widać było, że Marv ma go coraz bardziej dosyć. Keir krytykował go za brak zapału i umiejętności. To do niego miał pretensje, gdy coś im nie wychodziło.

 

Rozmawiałam czasem z Marvem, głównie gdy Keira akurat nie było w pobliżu. Widziałam, że jego początkowy entuzjazm, ten który okazał przy rytuale poszukiwań, stanowczo opadł. Nie wierzył już, że mogą się dogadać. I był coraz bliższy rezygnacji z tego wszystkiego. Pretensje Keira po prostu doprowadzały go do szału.

 

Współczułam im. Współczułam, że muszą ze sobą przebywać. Ja Lenę lubiłam bardzo, w krótkim czasie stałyśmy się przyjaciółkami. I czułam, że tak właśnie powinna wyglądać Więź. Powinna być oparta nie tylko na magicznych umiejętnościach, ale i na przyjaźni oraz zaufaniu. To nie tylko sprawiało, że było w tym więcej zabawy, ale też ułatwiało same zaklęcia. Ponieważ ufałyśmy sobie z Leną, szybko doszłyśmy do poziomu zaawansowania, w którym porozumiewałyśmy się telepatycznie. Dzięki temu wszelkie zaklęcia robiłyśmy wspólnie, co znacznie powiększało ich moc. Wiedziałam, że w wypadku mojego brata, nigdy do czegoś takiego nie dojdzie. Żaden z nich nie wpuściłby drugiego do swojego umysłu. Dlatego skazani byli na porażkę w nauce zaawansowanej magii.

 

Przypuszczam, że Keir to wiedział, ale mimo to się nie poddawał. Widywaliśmy się coraz mniej – ja byłam zajęta nauką z Leną, a także remontowaniem szopy, w której jednak postanowiłyśmy zrobić gabinet, a Keir był zajęty ćwiczeniami z Marvem. Nie wiedziałam nawet za bardzo, jak im idzie.

 

Jednak pewnego dnia, gdy Lena nie czuła się najlepiej i odwołała nasze spotkanie, byłam świadkiem ich treningu. Ćwiczyli u nas w ogrodzie, strzelając magicznymi pociskami do ustawionych tam tarcz. Nawet nieźle im to szło… Gdyby tylko nie to, że jak tylko jednemu coś nie wychodziło, zrzucał winę na drugiego. Jakby nie wiedzieli, że magia wcale tak nie działa… byli dla siebie wzajemnie źródłami mocy i mogli działać wspólnie, jeśli pozwoliliby na połączenie umysłów, ale nie robili tego. Działali osobno, korzystając tylko z tego, że obecność Więzi dawała im niejaką moc. A skoro żaden z nich nie chciał umocnić Więzi i zwiększyć w ten sposób mocy, to nie powinni zrzucać winy na siebie nawzajem, ale mieć świadomość, że każdy z nich odpowiada za ich słabość. A jeśli jedno z nich spudłuje strzelając pociskiem – pudłuje tylko na własne życzenie i przez własny brak celności.

 

Oni jednak nie posiadali samokrytyki. Wszystko było winą „tego drugiego". Wiadomo było, że prędzej czy później będzie z tego jakaś większa awantura.

 

Jednak gdy ta awantura nastąpiła, nie było mnie w domu. Byłam u Leny i kończyłyśmy urządzać nasz mały gabinet. Tam właśnie znalazł mnie syn sąsiadów, posłany po mnie przez rodziców. Był cały zgrzany i roztrzęsiony, a jego koń aż spieniony. Chłopak ledwo potrafił wyjaśnić mi, co się stało. Zrozumiałam jedynie tyle, że mój brat jest ranny i muszę jak najszybciej wracać do domu. Ruszyłyśmy obie z Leną, poganiając konie.

 

W domu zastałam zamieszanie. Wszyscy byli roztrzęsieni i spanikowani. Ja też, bo nie wiedziałam nic poza tym, że coś się stało mojemu bratu. Matka zaprowadziła mnie do niego od razu. Leżał nieprzytomny. Pochyliłyśmy się nad nim oboje z Leną i zaczęłyśmy sondować jego ciało. Miał pogruchotane kości i był poobijany. Poza tym wszystko wydawało się być w porządku, w każdym razie wyglądało na to, że żaden narząd nie został poważnie uszkodzony. Zajęłyśmy się jego leczeniem. Właściwie to głównie Lena, bo ja byłam zbyt roztrzęsiona, żeby móc się skupić. To ona przejmowała na siebie cały ciężar tej pracy, a było jej całkiem sporo. Nie byłyśmy w stanie sprawić, żeby kości się zrosły. Mogłyśmy tylko poprzestawiać je na właściwie miejsca i nieco przyspieszyć proces gojenia. Jednak wiedziałam, że przed Keirem będzie długi okres rekonwalescencji.

 

O tym co się stało, dowiedziałam się dopiero później, gdy zrobiłyśmy dla Keira już wszystko, co było możliwe. Usiadłyśmy z Leną i moimi rodzicami na podłodze, a oni na jej środku, pomiędzy nami, odtworzyli dla nas wydarzenia tego dnia.

 

Zaczęło się od treningu. Ćwiczyli razem z nauczycielami, którzy kazali im strzelać kulistymi pociskami do ustawionego dużo dalej manekina. Pociski jednak albo nie wychodziły takie jak trzeba, albo chybiały celu o metry, albo rozpryskiwały się jeszcze przed nim. Chłopcy niemal na siebie warczeli przy każdej nieudanej próbie. Gdy kolejny pocisk chybił, Keir wrzasnął na Marva, żeby się wreszcie skupił i stworzył porządny, mocny pocisk, który w końcu doleci, gdzie trzeba. Marv się zdenerwował. Na obrazach widziałam jak przed nim powstaje wyraźna, silna kula mocy. Nie skierował jej jednak w manekina, ale… prosto w mojego brata.

 

Jeden z instruktorów najwyraźniej widział, co się święci, a że ich specjalizacją była magia obronna, szybko utworzył ochronną tarczę przed Keirem. Tarcza ochroniła go przed bezpośrednią mocą pocisku, jednak sama siła uderzenia odrzuciła go prosto na ścianę budynku. Wiedziałam już teraz, skąd te połamane kości. W tym momencie jednak Keir chyba nie czuł bólu. Musiał czuć raczej wściekłość. Nie mógł wstać, ale jednak z jego rąk wydobył się ostry, jasny pocisk. I trafił prosto w zszokowanego jeszcze własnym czynem Marva. Tym razem instruktorzy nie zdążyli zareagować. Pocisk trafił chłopaka z pełną siłą, rozrywając jego klatkę piersiową. Gdy zobaczyłam ten obraz, nie miałam wątpliwości – Marv z całą pewnością nie żył. Keir zabił własnego partnera i tym samym zniszczył swoją Więź.

 

Mój brat szybko wracał do zdrowia. Był jednak tak przygnębiony, że praktycznie nie dało się z nim rozmawiać. Doskonale wiedział, że sam siebie na zawsze pozbawił magii. I że zabił człowieka, który powinien być dla niego najbliższą osobą. Rzadko go widywałam. Zamieszkałam z Leną, gdzie prowadziłyśmy swój gabinet. Rodzice czasem mnie odwiedzali, czasem ja odwiedzałam ich i wtedy podejmowałam nieudolne próby porozumienia się z moim bratem. Keir jednak sam nie przyszedł do mnie nigdy.

Koniec

Komentarze

No i ten tekst też pamiętam :) Vivacia, nie obrażaj się, ale przed Tobą jeszcze bardzo dużo nauki. Tekst jest przede wszystkim bardzo płytki, schematyczny i opisany niczym streszczenie. Język, którego używasz jest bardzo daleki od literackiego. Za bardzo też skupiasz się na nieistotnych szczegółach, jak wygląd bohaterów, czy scenki, ktore absolutnie nic nie wnoszą. Na Twoim miejscu, oprócz ostrego ćwiczenia warsztatu, przed przystąpieniem do pisania kolejnego opowiadania napisałabym jego plan, najważniejsze punkty historii, zastanowiła się, co naprawdę musi wiedzieć o nich czytelnik, a co można śmiało pominąć i dopiero po takim gruntownym przemyśleniu tekstu zabrała się za jego spisywane.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Dla mnie te szczegóły są bardzo ważne i wzbogacają treść, ale przy tym typie prowadzenia narracji, rzeczywiście są niepotrzebne. Bo wydaje się, że twoim głównym celem jest opowiedzenie - na początku - na czym polega magia i - dalej - jak wyglądała historia odkrywania magii przez tę dziewczynkę i jej brata. Mnie osobiście bardzo odpowiada fabuła, ale streszczenia to inni mają pisać do twoich opowiadań, a nie ty. Przemyśl to. Najlepiej napisz drugą wersje tekstu. Wprowadź dialogi, urozmaicaj słownictwo i dodaj koloryzujące środki stylistyczne, jak porównania, czy przenośnie. Potem porównaj tę i finalną wersję "Więzi", zastanów się co podoba ci się w każdej z nich i wykorzystaj to w następnych publikacjach.

Ale jestem zadowolony, że je przeczytałem.

Powyższy tekst wciągnął mnie praktycznie od pierwszego zdania. Ciekawy temat, dobrze zarysowany świat w którym żyja bohaterowie. Ten tekst ma ogromny potencjał. Faktycznie brzmi jak streszczenie lub prolog do książki. Chciałbym przeczytac tę książkę. Vivacia, bierz się do roboty :)

Obawiam się, że nie mam wystarczająco dużo cierpliwości, żeby napisać coś, co nie brzmiałoby jak streszczenie. Ale dziękuję za wszystkie opinie.

Podpisuję się całym sobą pod wyżej napisanymi komentarzami. Wciągające, interesujace streszczenie.
Vivacia- możesz wyjść od tego co masz i w jednym, czy dwóch miejscach zastąpić opis dialogiem. Na przykład pierwsze spotkanie bohaterki z Leną. Wymyśl im rozmowę:
-Cześć, jestem Lena
-Cześć, a ja (imię bohaterki, np. Honoratka :-) )
- słuchaj Honorata, zapytam wprost, dlaczego nie chcesz ujawnić naszej Więzi?
 I tak dalej. To fajna zabawa, takie dopieszczanie i rozbudowywanie tekstu.
Bardzo podoba mi się koncept na Więź i magów działających tylko parami. Osobiście, pierwszy raz spotykam się z takim pomysłem.
Za sprawne i ciekawe streszczenie oryginalnego pomysłu daję 4.

Tekst schował się już na odległych stronach portalu, więc nie wiem, czy ktoś to przeczyta, ale mam nadzieje droga autorko, że jednak tu zajrzysz.

Chciałem powiedzieć, że mam nadzieje, że to nie koniec twojej przygody z pisaniem, bo pomysły masz świetne i gdybyś tylko sprubowała się troszkę zmotywować...

Oczywiście nie trzeba pisać calego opowiadania jednym haustem. Możesz zacząć od takiej wersji jak wyżej i powoli je rozbudowywać, urozmaicać, Jak napisał tomasz. Czekam na twoje następne publikacje!

Nowa Fantastyka