- Opowiadanie: Mooncalled - [KB018] Noc nad rzeką Brandywiną

[KB018] Noc nad rzeką Brandywiną

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

[KB018] Noc nad rzeką Brandywiną

Wśród mieszkańców Brandy Hall niewiele znano przypadków większej miłości niż ta, która połączyła pana Drogo Bagginsa i panienkę Primulę Brandybuck.

 

Poznali się, gdy Drogo przybył w interesach do Bucklandu i zatrzymał się na noc w domu ojca Primuli, pana Gorbadoca Brandybucka. Każdego wieczoru organizował on rodzinne przyjęcia, na które zapraszał wszystkich krewnych z okolicy. A że jego definicja krewniaka była nader szeroka, w praktyce stołowało się u niego niemal całe Brandy Hill.

 

– Mówisz, że nazywasz się Baggins? – zapytał Droga, gdy spotkali się na rynku. – Ha! Moja żona jest córką starego Tooka, którego wnuczka, Belladona Took, poślubiła Bungo Bagginsa. To znaczy, że właściwie jesteśmy rodziną! Koniecznie musisz odwiedzić nas wieczorem.

 

Drogo skorzystał z zaproszenia i wraz z resztą gości oddawał się ulubionym hobbickim zajęciom – jedzeniu, piciu, oraz paleniu fajkowego ziela. Wszystko zmieniło się, gdy ujrzał panienkę Primulę, z jej błękitnymi oczami, pyzatymi policzkami i rudymi, filuternie zakręconymi włosami na stopach. Wyszeptali do siebie kilka słów, aż nagle objęli się i zasypali pocałunkami. Muzycy przestali grać, wszystkie spojrzenia skierowały się w ich stronę. A potem rozległy się śmiechy i wiwaty.

 

Tydzień później w siedzibie pana Gorbadoca wyprawiono wielkie wesele. Drogo opuścił rodzinny Hobbiton i na stałe przeniósł się do Brandy Hill, gdzie zamieszkał z żoną.

 

– Coś mi się wydaje, że szybko będą z tego hobbiciątka – ze śmiechem powtarzał pan Gorbadock.

 

Nieopodal domu nowożeńców przepływała rzeka Brandywina. Drogo często zabierał żonę na spacer łódką, zwłaszcza wieczorami, gdy na wodę padał srebrzysty blask księżyca. Po kilku miesiącach nie pływali już sami.

 

– Chciałabym, żeby to była córka, ale jeśli urodzi się syn, też będzie wspaniale – mówiła Primula, pocierając się po zaokrąglonym brzuszku.

 

– Chciałbym, żeby to był syn, ale jeśli dasz mi córkę, też będzie cudownie.

 

– Obiecuję, że dam ci wszystko, co tylko mogę.

 

– A ja obiecuję, że dam tobie wszystko, o co kiedykolwiek poprosisz.

 

Mały Frodo przyszedł na świat zdrowy i szybko został pupilkiem całej okolicy. Wszyscy gratulowali, gdy wymówił pierwsze słowo, cieszyli się, gdy zaczął chodzić i świętowali, gdy wyrósł mu pierwszy włos na stopie.

 

Rodzina rzadko opuszczała granice Bucklandu, dłuższe podróże zostawiając na specjalne okoliczności. Jedna z nich nadarzyła się pewnego wrześniowego popołudnia, na tydzień przed dwunastymi urodzinami Froda.

 

Z Hobbitonu nadszedł zaadresowany do Droga list. Jego imię wyryto na kopercie czcionką odlaną z czystego srebra, a sam list zapisano na miękkim, aksamitnym papierze, o brzegach zdobionych wymyślnymi złoceniami.

 

– Któż przysłał do nas tak piękną korespondencję? – zaciekawiła się Primula.

 

– To od mojego stryjecznego brata, Bilba – przeczytał Drogo. – Nie widziałem go od czasu wyprowadzki z Hobbitonu. Za tydzień obchodzi dziewięćdziesiąte urodziny, a zarazem pięćdziesiąta rocznicę powrotu ze swojej wielkiej wyprawy. Z tej okazji organizuje wielkie przyjęcie i w tym oto liście zaprasza nas do siebie.

 

– Och, to wspaniale, że nareszcie zobaczę go na własne oczy. Słynny Bilbo Baggins! To wszystko prawda, co o nim mówią?

 

– Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. Choć jestem jego kuzynem, nigdy nie poznałem go bliżej.

 

– Cóż… w każdym razie obchodzi urodziny w ten sam dzień, co nasz mały Frodo – zauważyła Primula z uśmiechem. – Nie może więc być złym hobbitem.

 

Do Hobbitonu były z Brandy Hill dwa dni drogi przy dobrej pogodzie. Bagginsowie załadowali najpotrzebniejsze rzeczy i dwudziestego września wyruszyli na zachód na ciągniętej przez dorodnego kuca dwukółce. Dla Froda była to pierwsza podróż w nieznane strony, nic więc dziwnego, że pobudziła jego ciekawość. Bez przerwy zarzucał rodziców pytaniami.

 

– Czy hobbici z zachodu naprawdę są głupsi od nas, jak mówi dziadek Gorbadock? Czy żyją tam elfy, albo wielcy ludzie? Czy to prawda, że wujek Bilbo ma piwnicę pełną skarbów?

 

– Z pewnością da ci piękny prezent, jeśli będziesz grzeczny i przestaniesz zadawać niemądre pytania.

 

Gdy dotarli na miejsce, zastali wielkie pole namiotów i wozów, oraz krzątających się pomiędzy nimi gości, kupców i obsługę przyjęcia. Nad całym tym harmidrem górowały stoki Bag End, posiadłości pana Bagginsa.

 

Z czasem zamieszanie zostało opanowane, a wszyscy zaproszeni zajęli swoje miejsca i zaczęli ucztować. Frodo dokazywał wraz z resztą młodych, którzy biegali wokół stołu i rzucali w siebie resztkami ze stołu. Przyjęcie przebiegało na tyle wesoło, że większość gości nawet nie zauważyła, gdy na ustawionym na środku podium pojawił się nagle dostojny jubilat.

 

– Moi drodzy, moi drodzy! Zapewniam, że jedzenia starczy jeszcze na długo, możecie więc bez obaw oderwać się od stołów i poświęcić chwilę czasu waszemu staremu Bilbowi!

 

Wszyscy natychmiast umilkli. Gospodarz miał później rozdawać prezenty, więc nierozsądnie byłoby go czymś urazić.

 

Bilbo był w świetnej formie. Gawędził, żartował, witał się z kolejnymi gośćmi. Choć Drogo po raz ostatni widział sławnego kuzyna przed kilkunastoma laty, ten sprawiał wrażenie, jakby nie postarzał się ani o dzień.

 

– Kuzynie, wspaniale, że jesteś! – powiedział później Bilbo, klepiąc go w ramię.

 

Wymienili kilka kurtuazyjnych uwag. Drogo pogratulował Bilbowi wspaniałej kondycji, Bilbo winszował mu udanego małżeństwa. W końcu zwrócił uwagę na Froda.

 

– A co to za urwis? Czyżby mój siostrzeniec?

 

– Tak, a także kolejny ze świętujących – powiedziała Primula. – On także obchodzi dzisiaj urodziny.

 

– Naprawdę? W takim razie chodź do mnie, łobuzie! Solenizanci powinni trzymać się razem.

 

Zabrał Froda na podium i oznajmił, że młody siostrzeniec świętuje dziś na równi z nim. Przez resztę wieczoru Bilbo ciągnął go ze sobą po całym Bag End. Mały hobbit z początku był zachwycony, ale z czasem poczuł znużenie. Przedstawianie go kolejnym gościom zaczęło być męczące, a rezydencja wujka Bilba wcale nie okazała się tak niezwykła, jak przypuszczał – nigdzie nie było widać żadnych złotych tuneli, ani skrzyń ze skarbami.

 

Gdy wujek ucinał pogawędkę z rodziną Tooków, siedzący mu na kolanach, znudzony Frodo, na którego nikt nie zwracał już większej uwagi, ziewał i bębnił palcami o oparcie krzesła. W końcu zsunął się z kolan Bilba i usiadł pod krzesłem, gdzie wśród źdźbeł trawy znalazł świerszcza. Pobawił się z nim w popularną wśród małych hobbitów zabawę o nazwie „ile nóżek mam ci urwać, żebyś przestał śpiewać?”. Owad jednak szybko stał się niezdolny do dalszej zabawy i Frodo znów zaczął się nudzić.

 

Wtedy zauważył coś błyszczącego, wystającego z kieszeni Bilba. Wyciągnął palce i po chwili w jego dłoni znalazł się łańcuszek, z którego zwisała okrągła błyskotka. A więc wujek jednak ma jakieś skarby!

 

– Tu jesteś, Frodo – powiedziała Primula, biorąc go na ramiona. – Najwyższy czas, żebyś położył się spać. Zabieram go, wujku.

 

– Oczywiście, oczywiście – odparł Bilbo, odrywając się na chwilę od rozmowy. Uśmiechnął się i pomachał siostrzeńcowi. – Zobaczymy się jeszcze jutro, urwisie.

 

Nazajutrz pan Bilbo Baggins był jednak w fatalnym nastroju. Nie rozdał osobiście gościom prezentów, ani nie pożegnał się z odjeżdżającymi. Ci, którzy go tego dnia widzieli, mówili, że tuż po świcie biegał nerwowo między stołami, jakby czegoś szukał, a potem zaszył się w posiadłości. Cóż, wszyscy byli przyzwyczajeni do jego dziwactw, więc takie zachowanie nikogo szczególnie nie zaskoczyło, choć zauważano, że akurat w czasie własnego święta mógłby okazać trochę więcej taktu.

 

Wobec takiego obrotu sprawy, Drogo z rodziną wsiedli na dwukółkę i ruszyli w drogę do domu. Frodo, wciąż zmęczony minioną nocą, drzemał na tyle wozu. Mijali właśnie Staw Bywater, gdy Drogo zauważył coś wystającego z kieszeni syna.

 

– A co to takiego?

 

Z wyciągniętego łańcuszka zwisał złoty pierścień.

 

– Och, ta rzecz musi należeć do wujka Bilba! – powiedziała Primula. – Frodo na pewno niechcący zabrał ją ze sobą.

 

– Całkiem ładna błyskotka. Z pewnością jakaś pamiątka, może z podróży. Wygląda na cenną. Na szczęście nie odjechaliśmy daleko. Zawrócę i oddamy to Bilbowi.

 

Ale gdy ujął pierścień w dłoń, myśl o powrocie przestała wydawać się oczywista. Czy aby na pewno warto teraz zawracać? Po co tak nadkładać drogi? Przecież będzie można go zwrócić przy innej okazji. Na przykład przy setnych urodzinach. Albo jeszcze później.

 

A właściwie po co w ogóle go oddawać? Bilbo ma wystarczająco kosztowności, pierścień nie będzie mu potrzebny.

 

– Jest piękny – stwierdziła Primula, przyglądając mu się coraz uważniej. Wyciągnęła dłoń. – Czy mogę go potrzymać?

 

– Nie! – wykrzyknął Drogo, ze złością odtrącając rękę. Otrząsnął się jednak i dodał spokojnym tonem: – Musimy uważać na drogę. Obejrzysz go, gdy dotrzemy do Brandy Hall.

 

Przez całą drogę nie odzywali się do siebie. Frodo, gdy się obudził, znów miał do nich mnóstwo pytań, ale tym razem nikt nie udzielał mu odpowiedzi.

 

– Kiedy mi go pokażesz? – zapytała Primula, gdy dotarli na miejsce. Nad Brandy Hall rozciągała się gwieździsta noc.

 

– Później.

 

– Kiedy?

 

– Później. Teraz… teraz trzeba ułożyć Froda do snu.

 

Gdy malec znalazł się w łóżku, Drogo nerwowo rozglądał się po domu, gdzie można by ukryć pierścień.

 

– Frodo śpi. Pokaż mi go teraz.

 

– Nie tutaj. Jest piękna noc. Chodźmy popływać po Brandywinie.

 

Miał nadzieję, że w międzyczasie uda mu się go schować. Ale Primula nie odstępowała go ani o krok. Niebawem znaleźli się w łódce

 

Mieszkańcy Brandy Hall wcześnie kładli się spać. Wszystkie światła pogaszono, a nad brzegiem rzeki nie było nikogo. Towarzyszył im jedynie szmer wody.

 

– Chcę go wreszcie zobaczyć – zażądała.

 

Drogo niechętnie wyciągnął pierścień w jej kierunku. Ale gdy chciała go dotknąć, natychmiast cofnął dłoń.

 

– Jest mój! – oznajmił stanowczo.

 

– Obiecywałeś, że dasz mi wszystko, o co poproszę. Chcę pierścień. Jeśli mnie kochasz, daj mi go w prezencie.

 

– Nie! On należy tylko do mnie. Nie dostaniesz go.

 

Primula zawyła z wściekłości i rzuciła się na Droga, próbując wyrwać mu pierścień. Wskutek szarpaniny wymsknął się z zaciśniętej dłoni i wystrzelił w górę. Drogo z przerażeniem śledził jego lot, obawiając się, że może wpaść do rzeki, ale pierścień wylądował na brzegu i potoczył się gdzieś po trawie.

 

– Popatrz, co narobiłaś! – wrzasnął i uderzył Primulę, która upadła na dno łodzi.

 

Ujął wiosło i zaczął odpychać łódź w kierunku brzegu. Przed oczami miał miejsce, w które upadł pierścień. Wydawało mu się, że widzi go, błyszczącego wśród kępek trawy. Postanowił, że zabierze pierścień i opuści Brandy Hall. O tak, odejdzie daleko, tam, gdzie nikt nie będzie go niepokoił. Czuł, że z pierścieniem może osiągnąć wszystko. Tak, już wkrótce, już niebawem, już niedługo…

 

Pochłonięty planami, nie zauważył, jak Primula złapała za drugie wiosło, wzięła zamach i zdzieliła go przez plecy. Zachwiał się i upadł na bok, odruchowo łapiąc za koszulę żony, która potoczyła się z nim w kierunku burty. Pod naciskiem hobbitów łódź przechyliła się do góry dnem, zamykając ich w podwodnym więzieniu.

 

***

 

Bilbo Baggins był w następnych dniach zaskakująco częstym gościem w Brandy Hall. Powszechnie dziwiono się, że aż tak przejął się śmiercią kuzyna i jego małżonki. Krążył w zadumie nad brzegami Brandywiny, jakby rozmyślając nad ich nieszczęsnym losem. Uważano, że to całkiem uprzejme i stosowne.

 

Tylko raz Bilbo wywołał zniesmaczenie, gdy zakrzyknął nagle: "Wiedziałem, wiedziałem, że cię tu znajdę! Wiedziałem, że mnie do siebie doprowadzisz". Nikt nie miał pojęcia, o co mu chodzi, ale był znany z dziwactw, więc nie przejmowano się tym za bardzo.

 

Później zdarzało mu się odwiedzać dorastającego Froda, z czasem coraz częściej. W końcu, po kilku latach, zaproponował, żeby siostrzeniec zamieszkał z nim w Bag End.

 

– Ale dlaczego, wuju? – zaciekawił się Frodo.

 

– Cóż, łącza nas przecież wspólne urodziny, prawda? Kto inny byłby dla mnie lepszym następcą. Kiedyś odziedziczysz po mnie wszystko, co mam najcenniejszego, całe Bag End, moją ulubioną fajkę… a może i coś jeszcze.

 

Koniec

Komentarze

Witaj!

Historia ciekawa, mignęło mi kilka błędzików, ale wiadomo, czasu było mało to i korekta może szwankować. Niemniej historia nieco mroczna i smutna, choć przewidywalna. W kwestii zgodności z uniwersum Mistrza Tolkiena, to mógłbym przyczepić się do tego, że Pierścień zbyt szybko owłądnął umysłami nowych posiadaczy. To jednak marginalna sprawa. Mi się podobało.

Pozdrawiam
Naviedzony

Jedyny błąd jaki zauważyłem, to:
 "Jego imię wyryto na kopercie"- znaczy koperta była kamienna, czy co? Bo na papierze się pisze, ewentualnie kaligrafuje, ale nie ryje! "Czcionka odlana z czystego srebra"- rozumiem, że litery były z czystego srebra, atrament był złoty; ale odlana czcionka, jak dla mnie, przywodzi na myśl czcionkę drukarską, z której się układa tekst, pokrywa tuszem i odbija na papierze; tak jak kiedyś wyglądało drukowanie.
Poza tym, wszystko dobrze. Pasuje do świata Tolkiena. Chociaż dziwi mnie, że tak łatwo, jak napisał Naviedzony, pierścień nimi zawładną. Nawet Primulą, która nie dotknęła pierścienia. No i, pierscień 'wiedział co robi', chciał wrócić do właściciela, a to tutaj było chaotyczne.
Tym nie mniej pasuje do konwencji, nie burzy porządku.
Szczególnie podobały mi się te wtręty o włosach na nogach: filuternie zakręconymi u Primuli i pierwszy włos u Froda.
Dam 3

Nawet takie sobie :) 

Nowa Fantastyka