- Opowiadanie: J2M2 - Inni

Inni

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Inni

Doktor wszedł do pokoju o śnieżnobiałych ścianach. Pacjent już tam czekał. Siedział za biurkiem. Miał długie włosy i gęstą brodę, nieobecne spojrzenie zwieszone gdzieś na blacie. W żaden sposób nie zareagował na pojawienie się lekarza.

– Wybacz, nagły wypadek na ósemce – powiedział doktor, po czym usiadł po drugiej stronie biurka.

Pacjent kiwnął nieznacznie głową, jakby ze zrozumieniem, wciąż nie podnosząc jednak wzroku.

– Możemy kontynuować? – zapytał lekarz.

– Możemy – odparł pacjent spokojnym głosem.

– C4We, włącz rejestrację – doktor wydał polecenie komputerowi, po czym dodał – 30 marca 2048 roku, godzina szesnasta czterdzieści dwa, kontynuacja nagrania pierwszego. Po chwili milczenia zwrócił się do pacjenta – więc byliście tam w trójkę?

– Tak. Tylko Ja, On i Ona.

– Gdzie to było dokładnie?

– Galaktyka Andromedy, 48 tysięcy Dorianów wzdłuż Osi Hefronowej ku strefie czwartej, oczywiście według modelu Głównego.

Doktor coś zanotował, po czym zadał kolejne pytanie:

– Pamiętasz dzień, w którym to się zaczęło?

– Pamiętam wszystko dokładnie, jakby to było wczoraj.

– Więc opowiedz mi.

– Naprawdę chcesz poznać prawdę?

– Tak.

– W takim razie dobrze. Opowiem ci.

 

*

 

Zbliżał się koniec mojej zmiany. On położył pulpit raportujący na stole, przede mną.

– Tak jak się spodziewałeś, bracie – powiedział. – Natężenie promieni GH8 wciąż rośnie. Według kryteriów Wiązaniowych portal ulegnie wchłonięciu za trzydzieści osiem dni.

Popatrzyłem na wyniki. Pokiwałem głową, a potem uśmiechnąłem się z sentymentem.

– Szkoda, prawda? – odparłem.

Wstałem i podszedłem do monitora.

– Najważniejsze, że zdążymy skończyć badania – odpowiedział.

– Czy nie są piękne? – rzuciłem, patrząc w ekran.

Wrota tunelu czasowego były widoczne tylko przy naświetleniu GH-twórczym. Fioletowe promienie, wchłaniane przed jądro, zakrzywiały się dynamicznie, tworząc obraz głębokiego, podłużnego leja.

Tylko pokiwał głową ze zrozumieniem.

– Rada popełniła błąd. Powinni nam zezwolić przekroczyć granicę – oznajmiłem.

– Musimy ich zrozumieć. Lot przez niezbadaną przestrzeń byłby niebezpieczny.

– Nie w tym tunelu, bracie. Liczby nie kłamią. Pole Hareidonowe jest tu wyjątkowe silne, a odśrodkowe odpychają każdy obiekt kolizyjnie-groźny. To przestrzeń najczystsza z możliwych.

Usłyszeliśmy za plecami kroki. Gdy się odwróciliśmy zobaczyliśmy jak Ona wchodzi do kokpitu.

– Odpoczęłaś, siostro? – zapytałem.

Uśmiechnęła się.

– Mogę cię zmienić – powiedziała.

Chwilę potem usiadła mu na kolanach. Choć byłem tam sam, bez zawiści patrzyłem na tą miłość. W końcu byli dla siebie stworzeni. Nie połączyła ich tylko samotność, mieli wspólną pasję, marzenia i plany. Gdy się objęli i pocałowali, pomyślałem, że wszechświat fascynuje jeszcze bardziej swym szczegółem niż potężnym, niedostrzegalnym ogromem. Spojrzałem w okno statku, w tą pochłaniającą bezkresną czernią otchłań. Wciąż inspirowała i budziła podziw. Nieskończone źródło tajemnic, z których jak najwięcej chcieliśmy poznać.

Niedługo potem, jak zawsze przed wspólnym posiłkiem, chwyciliśmy się za dłonie. Ten delikatny, czuły dotyk wyrażał więcej niż jakiekolwiek słowa. Nie byli dla mnie rodziną, ale traktowałem ich jak brata i siostrę, darzyłem szczerym uczuciem. Tam nie wiedzieliśmy co to zazdrość, czy rywalizacja, liczył się wspólny cel, wspólne dobro, właśnie temu poświęcaliśmy wszystko. Wtedy byliśmy jeszcze szczęśliwi. Nie tylko wiedzieliśmy czym są, lecz także mogliśmy je poczuć – nasze życie wypełniały spokój i harmonia.

 

*

 

Szlifowałem w warsztacie śrubę, gdy rozległ się sygnał ostrzegawczy radaru anty-uderzeniowego. Meteoryt tutaj? – zdziwiłem się, po czym zdjąłem rękawiczki i ruszyłem w kierunku kokpitu. Warsztat znajdował się dwa moduły niżej, więc zajęło mi trochę czasu nim wspiąłem się do sterowni. On i Ona już tam byli, uważnie obserwowali ekran radaru.

– Co to? – zapytałem.

– Wygląda na to, że statek – odpowiedział. – Emituje jednak bardzo mało energii…

Skąd tu statek? – pomyślałem. Najbliższa stacja kosmiczna znajdowała się kilka lat świetlnych stąd. Popatrzyłem na ekran. To co zobaczyłem zdziwiło mnie jeszcze bardziej. Obiekt nadlatywał spoza granicy, z kierunku, w którym znajdowały się wrota tunelu.

– Zapalić lampy kadłubowe – On wydał polecenie komputerowi pokładowemu. 

Za szybą pojawiły się świetlne strumienie.

– Zaraz go zobaczymy – powiedział, po czym podszedł do szerokiej na całą ścianę szyby.

Nie mylił się. Z ciemności wyłonił się mały punkt, który z każdą chwilą przyjmował coraz wyraźniejsze kształty. Niedługo potem zobaczyliśmy skrzydła i długi, ostry kadłub. Statek był duży, choć i tak mniejszy od naszej jednostki badawczej T4A5.

– Nie odpowiadają na sygnały – rzucił po kilku nieudanych próbach nawiązania łączności.

– Przyorbituj – powiedziałem.

– I tak nas minie.

– Przyorbituj – powtórzyłem.

Gdy silniki zahuczały, nasz statek nabrał lekkiej rotacji. Wciąż nie odrywaliśmy oczu od okna.

– Wyłącz lampy kadłubowe – powiedziałem.

– Po co? – zdziwił się.

Po chwili za oknem znów zapanowała przenikliwa ciemność, a wtedy oznajmiłem:

– Widzisz? Świeci światłem odbity. To wrak.

– Skąd się tu wziął? – zapytała Ona.

– Niedługo się dowiemy – odparłem. – Jaką ma prędkość? 

– Sześć Dorianów.

– Dobrze. Wypuśćcie przyssawki. Sholujemy go.

Z bliska, zza szybki hełmu skafandra, wyglądał jeszcze bardziej tajemniczo. Szaro-ciemne ściany, podłużny, drapieżny kształt, w naszym odczuciu jakby niezdarnie opływowy. Tak już nie budowało się statków. Zbliżaliśmy się, lecąc wzdłuż linii holowniczych. Tylko Ja i Ona. On został na pokładzie. 

– Widzisz te dziwne symbole? – usłyszałem jej głos przez głośnik w kasku.

– To jakiś alfabet – odpowiedziałem, by po chwili skierować wzrok na symbole i wydać polecenie komputerowi – zidentyfikuj wśród alfabetów.

Usłyszałem krótkie piknięcie oznaczające rozpoczęcie procesu przeszukiwania baz danych, a niedługo potem komunikat: BRAK WYNIKÓW POKREWNYCH, BRAK WYNIKÓW POKREWNYCH.

Nie miałem czasu na wyrażenie swego zdziwienia, szukałem już wzrokiem śluz wejściowych.

 

*

 

Stałem w laboratorium naszego statku i patrzyłem na te ciała, a raczej na to co z nich zostało. Wśród czystych, śnieżnobiałych ścian i nowoczesnej aparatury nie wyglądały już tak przerażająco jak tam. Ona z przejęciem i wyraźnym podekscytowaniem dokonywała oględzin znalezionych we wraku zwłok.

– Ciężki szkielet, mocno umięśniona sylwetka – wymieniała swoje kolejne spostrzeżenia. - Szeroka szczęka, gęsto wysycona zębami, dłonie zakończone twardymi pazurami…

Stałem i słuchałem, myślami wciąż byłem jednak na pokładzie wraku. Powitał nas wszechobecną ciemnością i ciszą. Wtedy nie wiedzieliśmy jeszcze, że to grobowiec, sądziliśmy, że załoga zdążyła się ewakuować. Labirynt wąskich korytarzy przeprowadził nas przez kilkanaście pomieszczeń, w których napotkaliśmy wiele rozwiązań bliskich nam – ludziom: widzieliśmy łóżka, stoły, naczynia… Nic nie zapowiadało widoku, który czekał na nas w kabinie pilotów. Jeden leżał na podłodze, pośród fragmentów roztrzaskanego monitora, drugi siedział za sterem, jakby symbolicznie wpatrzony w nasz statek. Z początku, sądząc po sylwetkach, myśleliśmy, że to nasi bracia, lecz gdy się uważnie przyjrzeliśmy, dostrzegliśmy te wystające z pysków ostre, spróchniałe kły.

Nagle z zadumy wyrwał mnie jego podniecony głos:

– Mam, mam ich kod.  

Odwróciłem głowę i zobaczyłem z jaką fascynacją wpatruje się w monitor, na którym wyświetlały się wyniki badań próbek pobranych z ciał.

– Liczba HDI taka sama, ale struktura inna – wymamrotał marszcząc brwi.

– Są ludźmi? – zapytałem.

– Wydaje się, że w jakiś sposób są z nami spokrewnieni, ale nie… nie są ludźmi.

Przełknąłem ślinę, po czym znów spojrzałem na te ciała. Czy to możliwe? Czy naprawdę trafiliśmy na ślad innej cywilizacji? Czułem podekscytowanie. Byłem jednak doświadczonym naukowcem i wiedziałem jak wiele dzieliło nas jeszcze od potwierdzenia tego przełomowego odkrycia.

 

 *

 

Patrzyłem przez okno w kierunku wrót tunelu czasowego. To tam kryła się odpowiedź. Jeszcze im nie powiedziałem. Wciąż się zastanawiałem. Czy warto posunąć się jeszcze dalej? Zaryzykować wszystko? Jeśli odnajdziemy Innych, jeśli nawiążemy kontakt, świat się zmieni. Czy na lepsze? Nie, tego nie wiedziałem, choć wtedy uważałem, że wiedza czyni człowieka szczęśliwym. Popatrzyłem na ich odbicie w szybie. W końcu podjąłem decyzję. Odwróciłem się i oznajmiłem:

– Ten wrak wciąż odbiera sygnał. To niezrozumiały szyfr, ale wiem skąd jest nadawany.

– Skąd? – zapytał On.

– Okolice Dużej Jasnej – odparłem.

– Czy według kryteriów Wiązaniowych to nie tam kończy się tunel? – wtrąciła Ona.

– Dokładnie. Uważam, że wylecieli z tunelu.

Popatrzyli na siebie, a potem On zapytał, jakby czytając w moich myślach:

– Wciąż chcesz to zrobić, prawda?

– Musimy podjąć decyzję jednomyślnie. Przekroczenie granicy wiąże się z ryzykiem. Nie zrobię tego wbrew waszej woli – odparłem.

– Powinniśmy skonsultować się z radą – powiedziała Ona.

– Już to zrobiłem.

– I?

– Wciąż nie mamy pozwolenia.

– Jeśli nie podporządkujemy się decyzji rady… – nie zdołał dokończyć.

– Jeśli nie skorzystamy z tej szansy, portal zniknie za trzydzieści sześć dni – wtrąciłem. – Dobrze wiecie, ile czasu potrzebowalibyśmy na dotarcie do Dużej Jasnej bez tunelu czasowego – po chwili milczenia dodałem - sto dwadzieścia sześć lat czterdzieści dwa dni, osiem godzin, szesnaście minut i dwie sekundy. Jeśli teraz nie zaryzykujemy, stracimy okazję, która szybko się nie powtórzy. Te ciała w labie to nic. Mamy szansę nawiązać kontakt z Innymi, zmienić świat.

Zapadła cisza.

– Sam nie wiem… – pokręcił głową.

Popatrzyłem na nią.

– Nie znamy ich natury. Nie wiemy, jak zachowają się przy kontakcie – oznajmiła.

– Nie wiemy – odparłem. – Ale nie przekonamy się dopóki nie spróbujemy. Zastanówcie się. Po posiłku przeprowadzimy głosowanie. 

Wtedy jeszcze tak podejmowaliśmy każdą ważną decyzję: stosunkiem podniesionych dłoni do opuszczonych.

 

*

 

Była piękną kobietą. Miała długie, smukłe nogi, delikatne dłonie i niebieskie oczy. Z zachwytem patrzyłem jak krople wody spływały po jej gładkich udach. Zawsze mi się podobała, ale przecież była jego… chyba nie powinienem patrzeć. Zamknąłem oczy. I wtedy się zbudziłem. Zaczynał się kolejny dzień, kolejny dzień przybliżający nas do układu Dużej Jasnej. Czemu polecieliśmy? Wielkie odkrycia wiążą się z bezgranicznym oddaniem. Nie wiedzieliśmy czym jest chwała, chcieliśmy tylko prawdy i świadomości, chcieliśmy poznać i w pełni zrozumieć otaczający nas świat. Właśnie do tego czuliśmy się powołani. Nie zdobywać, lecz poszerzać, zrozumieć. Tak. Taka była nasza natura. Gdy wstałem, obmyłem wodą twarz i popatrzyłem w lustro. Z każdym dniem rodzimy się starsi, inni, lecz wtedy… wtedy myślałem, że to tylko złudzenie, może zmęczenie podróżą. Ubrałem się i wyszedłem. Ból głowy, choć wciąż słaby, nie ustępował. Podejrzewałem, że to przez tą prędkość. Na niektórych odcinkach przekraczaliśmy sześć tysięcy Dorianów.

– Jak przestrzeń? – zapytałem po wejściu do sterowni.

On nie odpowiedział, skupionym wzrokiem wpatrywał się w monitor.

– Czysta – odpowiedziała Ona.

Usiadłem za stołem, wziąłem łyk wody, po czym rzuciłem:

– Nieźle, to już trzeci dzień.

Nasze obliczenia nie zawiodły. Lot w tunelu czasowym, pomimo ponad tysiąckrotnego przekroczenia poziomu Prędkości Pierwszej Kategorii, upływał bardzo spokojnie. Do osiągnięcia celu pozostawały już tylko cztery dni.

– Jak wizualizacje struktur? – zapytałem go.

Dopiero teraz oderwał wzrok od ekranu.

– Wciąż nie mogę dopasować ich do kodu – odparł wyraźnie zmęczony.

– Odpocznij. Zmienię cię – powiedziałem.

– Może masz rację .

Po chwili wstał i zbliżył się do niej. Gdy ją objął, mruknął:

– Chodźmy.

– Zaraz przyjdę – odpowiedziała.

Usiadła przy stole by dokończyć posiłek. Gdy wyszedł, popatrzyła na mnie i uśmiechnęła się.

– Dobrze, że przyszedłeś. Mnie by nie posłuchał – powiedziała. – Od ostatniej zmiany ciągle biega między kokpitem, a laboratorium. Wiesz jaki jest, gdy coś mu nie wychodzi.

Kiwnąłem głową ze zrozumieniem i… wciąż na nią spoglądałem. Może kiedyś już tak na nią patrzyłem, ale było to wiele lat temu, jeszcze przed tym jak się z nim związała. Wtedy mogłem, teraz…  Ten sen jakby otworzył mi na nowo oczy. 

– Coś się stało, bracie? – zapytała zdziwiona.

– Nie, nic – speszony uciekłem wzrokiem.

– Na pewno? – zapytała.

– Tak – uśmiechnąłem się sztucznie, po czym wstałem od stołu, by nie zdradzić się jeszcze bardziej.

Na dłuższą chwilę zapadła cisza.

– A co jeśli są drapieżnikami? – zapytała nieoczekiwanie. – Mają kły jak zwierzęta.

Uśmiechnąłem się.

– Sama mówiłaś, że ich mózg jest rozwinięty w równym stopniu jak nasz. To istoty świadome, siostro, nie dzikie bestie.

– Pewnie masz rację. Są tak do nas podobni. Mimo to, odkąd opuściliśmy wrak ciągle towarzyszy mi to dziwne uczucie… jakby miało wydarzyć się coś złego…

Tym razem się nie uśmiechnąłem, powiedziała o czymś co w niezrozumiały sposób … tkwiło także we mnie.

Niedługo potem zostałem w sterowni sam. Znów sam. To było dziwne. Jej pytanie wciąż chodziło mi po głowie. Włączyłem ekran zawieszony na ścianie na obraz z monitoringu laboratorium. Ciała ciągle tam leżały. Byli tak podobni do nas, a jednak tak różni. Kim są? Co doprowadziło ich do zguby? Czy tylko awaria w centralnym układzie zasilania? Wyglądali jak faza pośrednia, pomiędzy człowiekiem a zwierzęciem. A jeśli jednak są drapieżnikami? Co wtedy? Co nas czeka? Znów ogarnęło mnie to dziwne uczucie, którego wcześniej nie znałem, a które teraz nazwałbym niepokojem. Czy nie wykazaliśmy się zbytnią lekkomyślnością, sprowadzając te ciała na statek? Przecież, tak naprawdę, wciąż nic o nich nie wiedzieliśmy. Wpatrywałem się w ekran, a moje myśli wypełniły te paranoiczne, absurdalne wizje. A gdyby tak nagle ożyli? Gdybyś zobaczył jak podrywają się z laboratoryjnych łóżek i szczerzą swe kły? Co byś zrobił? Jakbyście się obronili? Spojrzałem na otwarte drzwi, prowadzące na korytarz i poczułem się niepewnie. Po chwili zaśmiałem się jednak pogardliwie, a potem pokręciłem głową z niedowierzania. O czym ty myślisz? Uśmiechałem się, ale ta bezpodstawna obawa wcale mnie nie opuściła….

 

*

Zaczęli kochać się głośno. Miałem wrażenie, że z każdym dniem coraz głośniej. Jęki podniecenia dobiegające zza ściany nie dawały mi spać. Przetaczałem się z jednego boku na drugi, a moje myśli zaczęły wypełniać obrazy, których się wstydziłem. Wpadały do głowy gwałtem, nieproszone. Nie było to nieprzyjemne, ale jakby dzikie, nieokiełznane. Chciałem tego, choć się przed tym broniłem. Gdy się zbudziłem następnego dnia, dobrze pamiętałem sen, który zawładnął całym mym ciałem. Brałem ją. Była moja. Tylko moja. Czym prędzej wstałem, jakby licząc że wspomnienie minionej nocy pozostanie za mną, na łóżku, skryte pod kołdrą. Czułem do siebie wstręt, czułem się winny. Nerwowo obmyłem twarz, woda nie była jednak w stanie zmyć tego brudu, którym miałem wrażenie, że jestem skażony.  Co się ze mną dzieje? – pomyślałem, patrząc w lustro. 

Znów spotkaliśmy się przy stole. Zjedliśmy posiłek i podzieliliśmy zadania. Ból głowy nieoczekiwanie ustąpił, poczułem się lepiej, choć wciąż nie potrafiłem uwolnić się od tego permanentnego niepokoju. To uczucie zaczynało mnie drażnić, zresztą nie tylko ono. Świat wokół jakby się wyostrzył, zacząłem zwracać uwagę na szczegóły, których wcześniej nie dostrzegałem.

 – Chodź do mnie, kochanie – złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie.

Czy musieli robić to akurat tu, przy stole, tak ostentacyjnie? Przecież dobrze wiedzieli, że byłem tam sam, w przeciwieństwie do nich, bez nikogo bliskiego.

– Sprawdziłeś radar anty-uderzeniowy? – przerwałem im czułości, doznając tego dziwnego uczucia satysfakcji.

Wreszcie ją puścił.

– Cały czas czysto – odparł.

– Z ekranu raportującego wynika, że ostatni raz spojrzałeś na radar przy poprzedniej zmianie – spojrzałem na niego wymownie.

– Na dobrą sprawę radar jest tu niepotrzebny, tak jak mówiłeś, odśrodkowe są na tyle silne…

– Ten wrak też leciał tym tunelem. Nie muszę chyba mówić co by się stało, gdybyśmy przy takiej prędkości nie mieli radaru?

– Prawdopodobieństwo, że..

Wstałem. Wolałem odejść. Jakoś nie mogłem go słuchać. I wówczas nagle rozległ się ten trzask. Moje serce w oka mgnieniu przyśpieszyło jak jeszcze nigdy przedtem. Gdy gwałtownie odwróciłem głowę, zobaczyłem jednak, że to tylko źle postawiony talerz, który spadł ze stołu. To był tylko talerz, a ja postrzegłem go jako zagrożenie. Popatrzyłem na nich.

– Posprzątam – powiedziała.

– Przecież ma bliżej. On to zrobi – oznajmił.

– Słucham? – zirytowałem się.

– Posprzątasz, prawda? – dopytał, a ja miałem wrażenie, że ta spokojna twarz to tylko fasada, za którą ze mnie drwi.

Co sobie myślał, przecież to ja byłem dowódcą – pomyślałem.

– Czemu ty tego nie zrobisz? – odparłem, wbijając w niego ostre spojrzenie.

Pokręcił głową z niezrozumieniem.

– O co chodzi? Przecież jesteś bliżej – powiedział.

W tym momencie rozległ się komunikat komputera: UKOŃCZONO PROCES FORMUJĄCY, UKOŃCZONO PROCES FORMUJĄCY.

Wstał.

– Skończyła się symulacja, wybaczcie – powiedział, po czym wyszedł do laboratorium.

– Co to za symulacja? – zapytałem ją, podnosząc z podłogi fragmenty talerza.

– Nie mówił ci? – zdziwiła się. – Podejrzewa, że to tylko mutacja.

– Że są ludźmi? – znów poczułem złość.

 

*

 

Nie, to nie mogła być mutacja. Sam wcześniej mówił, że struktura kodu jest inna. Leżałem i patrzyłem w sufit. Nie mogłem spać. Przez moją głową przetaczały się dziesiątki myśli, podekscytowanie mieszało się z niepokojem. Zaczynałem czuć się w pewien sposób związany z tymi istotami, dostrzegać jak bardzo mój los uzależniony jest od powodzenia wyprawy. Nie, nie bałem się, że spotkamy wrogie istoty, które nam zagrożą, wiedziałem za to, że wbrew nakazom rady przekroczyłem granicę, a tylko wielkie odkrycie mogło usprawiedliwić taką decyzję. Plusy i minusy, rachunek korzyści i strat, wcześniej tak mi obcy, a teraz tak oczywisty, tak ważny. Usłyszałem pukanie. Wstałem i otworzyłem drzwi.

– Musisz zejść – powiedziała przyśpieszonym głosem. – Wpadł w jakiś obłęd.

Ubrałem się i ruszyłem za nią. Zeszliśmy do najniższego moduły, w którym znajdowało się laboratorium. Najpierw poczuliśmy zimne, wręcz mroźne powietrze, a potem zobaczyliśmy kłęby pary. Chłodnia była otwarta.

– Gdzie są ciała? – podniosłem głos, gdy do niej zajrzałem.

Tylko pokręciła głową. Przyśpieszyłem krok. Szedłem tak szybko, że oszklone drzwi laboratorium ledwo zdążyły się przede mną otworzyć. On jakby nie zauważył mojego wejścia, nerwowym krokiem krzątał się po pomieszczeniu. Rozejrzałem się za ciałami.

– Dobrze, że jesteście – powiedział nagle. – Usiądźcie, muszę pobrać waszą krew – dodał, wskazując fotele.

– Gdzie są ciała? – zapytałem.

– Mamy mało czasu – jego ruchy, zdradzały nerwowość i pośpiech.

Przygotował już pobieracze.

– Gdzie są ciała?! – powtórzyłem stanowczo, z niedowierzaniem patrząc na włączony utylizator.

– Musiałem je zutylizować – odparł tonem, jakby nic się nie stało.

Chwyciłem go za fraki i docisnąłem do ściany.

– Co zrobiłeś?! – wrzasnąłem.

– Musiałem je zutylizować– powtórzył.

– Co?! – potrząsnąłem nim ze złości.

Odepchnął mnie.

– Byli zarażeni – wyrzucił z siebie, wbijając we mnie wrogie spojrzenie.

– Co ty bredzisz?

– Przebadałem dokładnie łańcuchy HDI. Symulacja wtórna wszystko potwierdziła. To ludzie, to ludzie, których kod zmutował przez wirus.

– Bredzisz…

– Musimy zawrócić. Możemy mieć niewiele czasu.

Ona, która kręciła się po laboratorium, zapytała zdziwiona:

– Wszystko zdezynfekowałeś?

– I tak może być już za późno – odparł.

– Jak to? – zapytała.

– Już możemy być zarażeni.

– Postradałeś zmysły – rzuciłem mu w twarz.

– Nie widzisz co się z nami dzieje? – podniósł głos. – Kiedy tak się na kogoś rzuciłeś…

Puściłem go, wręcz z obrzydzeniem.

– Musimy zawrócić – powtórzył – widzieliście jakich los spotkał tamtych.

 

*

 

Ja i Ona siedzieliśmy przy stole, on gestykulował rękoma przy ekranie, na którym wyświetlały się kolejne wizualizacje węzłów wśródgenowych.

– Zwróćcie uwagę, liczba cząstek HDI w tym łańcuchu jest też parzysta, dlatego ten łańcuch nie może być odrębną strukturą. To może świadczyć tylko o jednym, ich łańcuch to mutacja, niewielka mutacja, o niezaburzonej strukturze, a tego typu mutacje wywoływane są przez wirusy.

– Jakie są objawy zarażenia? – zapytała.

– Nie wiem – pokręcił głową. – Pierwszy raz widzę taką mutację. By ją scharakteryzować potrzebuję więcej czasu. Objawy mogą różne, przeróżne, musimy uważnie się obserwować. Nie chce was straszyć, ale widzieliście do czego choroba doprowadziła tamtych ludzi ze statku.

Nie słuchałem go, patrzyłem w ekran, ale go nie słuchałem. Zawsze był niezdecydowany, skąd więc teraz u niego ta pewność. Znaleźliśmy wrak przy granicy, wyleciał z portalu, a zatem przybył tu z przestrzeni niezbadanej przez człowieka. Stamtąd też wciąż nadawany był sygnał. Jak więc mogli być ludźmi? Jak? Spojrzałem na niego, był niezdrowo podniecony swoją wizją. Gdy za bardzo chcemy coś udowodnić, zbyt wiele faktów umyka naszej uwadze. A może był po prostu zazdrosny? Zazdrosny, że to ja namierzyłem źródło sygnału? Może dostrzegł z jakim uznaniem odtąd na mnie patrzyła? Wstałem.

– Gdzie idziesz? – zapytał.

Nie odpowiedziałem. 

– Gdzie idziesz? – powtórzył.

Słyszałem, że ruszyli za mną. Niedługo potem dotarłem do laboratorium. Próbki pobrane z naszych ciał znajdowały się już w inkubatorze.

– Co robisz? – rzucił.

Wystarczyło wcisnąć tylko właściwy przycisk.

– Utylizuję – uśmiechnąłem się złośliwie w jego kierunku.

– Nie możesz – podniósł głos.

– Nie będziemy w tym uczestniczyć. Jesteśmy zdrowi – stwierdziłem stanowczo. – Twoje wnioski są niedorzeczne, a lekceważąc moje zwierzchnictwo, wykazałeś się niesubordynacją, na którą nie mogę pozwolić na moim statku. Jedyne czego nam teraz trzeba to twojego odpoczynku.

– Dobrze wiesz, że…

Od razu mu przerwałem:

– Dobrze wiem, że zmęczenie odebrało ci rozsądek. Jak się uspokoisz, może nie wspomnę o tym w raporcie do rady.

W tym momencie rozbrzmiał komunikat komputera: UTYLIZOWANIE UKOŃCZONE, UTYLIZOWANIE UKOŃCZONE. Znów się prowokacyjnie uśmiechnąłem. Teraz widząc bezradność na jego twarzy, wreszcie czułem się jak dowódca. Po chwili wyszedłem z laboratorium, by zatrzymać się tuż za progiem. Odwróciłem się i powiedziałem do niej:

– Chodź.

On wciąż tam stał, wpatrując się w utylizator przegranym wzrokiem. Spojrzał w moim kierunku dopiero, gdy zamknąłem drzwi, a komputer zakomunikował wprowadzenie blokady zamka.

– Co robisz?! – zdenerwował się, podchodząc szybkim krokiem do szyby.

– Musisz odpocząć – odparłem, po czym odwróciłem się i ruszyłem w stronę kokpitu.

– Chcesz go tam zostawić?! – zatrzymały mnie jej słowa.

 Popatrzyłem przez moment jak On tłucze pięściami w szybę, a potem spojrzałem jej głęboko w oczy.

– Nie mogę go wypuścić. Jest nieobliczalny, a przez to niebezpieczny.

– Nie masz prawa go więzić.

– On potrzebuje spokoju. Potem go wypuszczę.

– Masz to zrobić teraz! – jej głos przybrał na stanowczości.

– Sama dziś po mnie przyszłaś. Widziałaś w jakim był stanie. Chciałaś bym coś z tym zrobił…

– Wtedy nie wiedziałam, że…

– Naprawdę mu wierzysz? Myślisz, że są ludźmi? – na chwilę zawiesiłem głos. – W takim razie skąd ten alfabet? Czemu przylecieli z poza granic…? I jeszcze ten wirus… – zaśmiałem się pogardliwie. – Wierzysz , że zmieniamy się w zwierzęta? Ja jakoś nie widzę zwierzęcych kłów, tylko piękną kobietę.

Odszedłem, nie czekając na odpowiedź.

 

*

 

Siedzieliśmy przy stole, we dwójkę. Ja i Ona. Czy popierała moją decyzję? Myślę, że nie. Czy mnie rozumiała? Tak mi się wydawało. W każdym razie wtedy milczała, od czasu do czasu, spoglądając niepewnie w moją stronę. Miałem wrażenie, że nabrała do mnie respektu, tam w laboratorium, przy nim, wreszcie pokazałem, kto dowodzi. Gdy znów poczułem jej wzrok na sobie, uśmiechnąłem się serdecznie, by rozładować atmosferę.

– Gdy dolecimy na miejsce, wypuszczę go. Obiecuję – powiedziałem.

– Nie oczekuję tego. Masz rację. Przestał nad sobą panować – odparła.

Nie muszę mówić, jak mnie zdziwiła.

– Wyglądasz na zmartwioną – powiedziałem.

– Źle się czuję. Zimno mi – podkuliła nogi i oplotła się rękoma. Potem zaczęła pocierać dłońmi ramiona. – Pamiętasz, mówiłam ci o tym przeczuciu, a teraz ta cała sytuacja z nim…

– Wiesz, że nie mogłem inaczej zareagować?

– Wiem.

Potrzebowałem tego zrozumienia, tak naprawdę sam nie byłem pewien swej decyzji.

– To niedorzeczne co mówił, ale… – zawiesiła głos.

– Ale? – dopytałem.

Uśmiechnęła się niewinnie, niczym małe dziecko, po czym wspomniała:

– Gdy byłam mała, starsza siostra opowiedziała mi legendę o ludziach, którzy stali się zwierzętami, nazywała ich Wściekłymi. Podobno tysiące lat temu Wściekli zostali wysłani na kwarantannę, gdzieś na odległą planetę…

Zaśmiałem się.

– Słyszałem tę bajkę – przerwałem.

– A jeśli to nie bajka?

– Żartujesz teraz, prawda?

– Z jakiegoś powodu rada nie pozwala przekraczać granicy.

– Mówiłem ci już dlaczego – zirytowałem się lekko.

– Nie wydaje ci się to dziwne?

– Nie – odparłem stanowczo, po czym wstałem.

– Przecież…

– Dość. Skończ już – zdenerwowałem się. – Nie mam ochoty tego słuchać. Mam wystarczająco dużo problemów.

– Nie widzisz tego jak łatwo się denerwujesz? – podniosła głos. – Też czuje w sobie to rozdrażnienie..

– A co mam robić? – przerwałem jej. – Słuchać tych waszych bzdur z uśmiechem na twarzy?! Czy wszyscy tu powariowali?!

– Nie denerwuj się – jakby jeszcze bardziej się skuliła. – Nie chcę się ciebie bać…

Przecież tego nie chciałem. Pokornie opuściłem więc głowę i powiedziałem:

– Nie masz się czego bać, siostro.

Zamierzałem wyjść ze sterowni, lecz nieoczekiwanie usłyszałem:

– Przytulisz mnie?

Popatrzyłem na nią, nie kryjąc swego zaskoczenia. Po chwili jakby lekko się zatrzęsła.

– Jeśli chcesz… – odparłem niepewnie.

– Chcę.

Po chwili ją objąłem i zacząłem delikatnie pocierać ramiona.

– Cieplej? – zapytałem.

– Nie przestawaj.

Biały, podwinięty uniform odsłaniał fragmenty kształtnych, gładkich ud. Nieśmiało tam zerkałem. Piękniała z każdym dniem, z każdym dniem coraz bardziej jej pragnąłem. Była jednak we mnie wciąż ta cząstka dawnego siebie, która zabraniała mi… Oparła głowę o mój bark, a potem położyła dłoń na kolanie. Moje serce jeszcze przyśpieszyło. Czy Ona też tego chciała… I tak nie możesz – wrzasnęło głośno sumienie. Ale czemu? Czemu niby miałaby być tylko jego? Przecież to twój brat! Ale czy nie ty bardziej na nią zasługiwałeś? Przecież byłbyś dla niej lepszy…  To twój brat! Ale… Nie, nie mogłem się oprzeć. Wiedziałem, że to złe, a mimo to chciałem tego. Pragnąłem jej całym sobą. Należała mi się! Zbliżyłem usta do jej policzka. Wtedy obróciła ku mnie głowę, tak że nasze wargi prawie się zetknęły… Po chwili jednak uciekła wzrokiem.

– Zaraz wrócę – powiedziała, jakby zalotnie, po czym nagle wstała i wyszła na korytarz.

Czy to kolejny sen? – wziąłem głęboki wdech. Serce biło jak młot, a głowę wypełniała bezmyślność, pustka przesycona pożądaniem. Wiedziałem, że jeśli zaraz tu wróci nie będę się zastanawiał, po prostu to zrobię. Nie, nie chciałem jej skrzywdzić, chciałem po prostu spełnić jej pragnienie. Miałem wrażenie, wręcz byłem pewien, że Ona czuje to samo. On był teraz, wreszcie, nieważny. Liczyliśmy się tylko my. Siedziałem i czekałem, podekscytowany zbliżającą się chwilą, pobudzony jak jeszcze nigdy, jak pies, który czuje, że zaraz zerwie się z łańcucha. Nie wracała jednak. To uczucie, którym przesiąkłem we wraku, a które wciąż mną kierowało, nagle mnie oprzytomniło. Niepokój obudził podejrzliwość. Czy mogłem być tak głupi?! Wsunąłem rękę do kieszeni. Zabrała mi ją. Zabrała kartę aktywującą zamki. Od razu poderwałem się na nogi i ruszyłem w kierunku laboratorium. Byłem wściekły. Upokorzyła mnie w najgorszy możliwy sposób, upokorzyła mnie przed samym sobą. Zawołałem kilka razy głośno i stanowczo. Nie odpowiedziała. Zbiegłem po drabinie osiowej w dół. Niedługo potem znalazłem się korytarzu, na wprost laboratorium. Drzwi były już otwarte, stali w progu, jakby przerażeni moim widokiem.

– Myślałaś, że nie zauważę? Że jestem tak głupi? – rzuciłem, zbliżając się do nich.

– Nie miałeś prawa go tam uwięzić – rzuciła, obrzucając mnie wrogim spojrzeniem.

– Nie miałem? Chyba zapomniałaś, że to ja jestem tu dowódcą.

– Nie zbliżaj się! – stanął przed nią, grożąc mi kluczem hydraulicznym. Gdy się zatrzymałem, dodał: – Nie panujesz nad sobą, stajesz się jednym z nich. Musisz to zrozumieć.

– Ja nad sobą nie panuję? Do czego ci ten klucz?

– Nie pozwolę byś się do niej zbliżył.

– I to ja mam być zwierzęciem? Każdy pies broni swej suki.

– Uspokójcie się – krzyknęła zza jego pleców rozpaczliwym głosem. – Przecież nic się takiego nie stało…

– Myślisz, że się ciebie przestraszę? – ruszyłem w wolnym krokiem w jego stronę.

– Nie rób tego… – znów mi zagroził, zaciskając dłonie mocno na trzonku narzędzia.

– Zobaczymy na co cię stać… – rzuciłem mu wyzywająco w twarz.

Zrobiłem kolejny krok. Tak naprawdę nie wierzyłem, że to zrobi. Myliłem się jednak. Po chwili klucz świsnął w powietrzu, a ja w ostatnim momencie, szybkim skłonem uchyliłem się przed uderzeniem. Poczułem gwałtowny przypływ złości. Jak mógł?! Od razu się na niego rzuciłem. Zaczęliśmy miotać się od ściany do ściany, a nasze wściekłe warknięcia przerywały jej rozpaczliwe krzyki. W końcu po kilku mocnych szarpnięciach obaliłem go na podłogę. Był słabszy, ale musiałem mu to jeszcze udowodnić. Nie potrafiłem opanować złości. Zacząłem zadawać ciosy jeden, po drugim, bez opamiętania. I wówczas usłyszałem ten jej przerażający, pełen histerii ryk, a potem poczułem potężne uderzenie w tył głowy.

 

*

 

Gdy odzyskałem przytomność, leżałem na podłodze laboratorium. Mocny ból z tyłu głowy przypomniał mi o uderzeniu. Mogli się mnie pozbyć. Widocznie wtedy drzemały w nich jeszcze resztki człowieczeństwa. Gdy dotknąłem palcami rany, syknąłem z bólu. Na samą myśl o nich, wezbrała we mnie złość. Wstałem i rozejrzałem się. Drzwi były zamknięte, lampy migotały jak przy trybie hermetyzacji. Teraz Oni mnie tu uwięzili. Pieprzona suka… Zdradziła mnie. Wtedy po raz pierwszy, pomyślałem o niej nie jako o człowieku. Nie wiedziałem ile tam leżałem. Może kilka godzin, może dzień? Choć na pewno te tchórze zawróciły statek, nie było jeszcze za późno by wrócić na właściwy tor, by uratować misję. Musiałem się tylko stamtąd wydostać. Jeszcze raz uważnie się rozejrzałem. Nie bez powodu też go tu zamknąłem. Istniała możliwość szczelnej izolacji laboratorium od pozostałych modułów statku. On nie o wszystkim jednak wiedział. Laboratorium to nie więzienie, można było zdezaktywować proces hermetyzacji z wewnątrz. Popatrzyłem na małą, białą skrzyneczkę, w rogu sali, tuż pod sufitem. Potrzebowałem ostrego szpikulca i szkła. Rozbiłem próbówkę, a potem wyjąłem z szuflady skalpel. W białej skrzyneczce znajdował się węzeł sygnałów, wystarczyło tylko rozproszyć przewód świetlny. Włożyłem szkło we właściwe miejsce i spojrzałem na drzwi. Otworzyły się, by po chwili zniknąć w ciemnościach, które ogarnęły laboratorium. Spodziewałem się, że zgasną lampy, lecz nie sądziłem, że ciemność nasyci mnie taką niepewnością. Nigdy przedtem tak na mnie nie działała. Jakby sama w sobie stała się zagrożeniem. Po omacku zacząłem dotykać ścian i iść w stronę korytarza. Po drodze podniosłem z podłogi klucz hydrauliczny, zapewne ten sam, którym zostałem uderzony. Już pewnie, dzięki komunikatom komputera nadzorującego przebieg procesów, wiedzieli, że się wydostałem. Tym razem zamierzałem być bardziej ostrożny, tym razem nie mogłem dać się skrzywdzić. Ta kurwa mogła mnie wtedy zabić. Wyszedłem na korytarz, który również tonął w ciemności. Jedynie na jego końcu było widać słabe światło, wpadające do najniższego modułu przez otwór drabinowy. Było tak cicho, że słyszałem  własny oddech. Mogli być teraz wszędzie, czaić się za każdym rogiem. Ostrożnym krokiem zbliżałem się do drabinki, mocno ściskając w ręku klucz, by w razie czego w każdej chwili być gotowym odeprzeć atak. 

Cały czas zmierzałem w kierunku kokpitu. Wyższe moduły były już oświetlone. Nie mogłem jednak ani na moment stracić czujności. Pewnie właśnie tego by chcieli. Ta cisza była zbyt podejrzana. Byłem pewny, że już się skradają, że rozpoczęli polowanie. Każdy, nawet najcichszy, dźwięk za plecami, powodował, że nerwowo oglądałem się za siebie. Każdy róg zdawał się być pułapką. Czułem to napięcie, czułem je w każdym mięśniu, ale jakby pomagało, dzięki niemu byłem skoncentrowany tylko na celu. Świat poza mną i nimi, poza tym statkiem, tą areną, jakby przestał istnieć. Liczyło się tylko przetrwanie. Myśleli przecież, że jestem zarażony. Dla nich byłem już tylko niebezpiecznym zwierzęciem, którego trzeba się pozbyć. Szedłem naprzód, ale wszędzie czekała na mnie tylko ta głucha cisza. Gdzie są? Czemu jeszcze się nie pokazali? Byłem coraz bliżej sterowni. Przecież musieli wiedzieć, że się wydostałem. Momentami miałem wrażenie, że przeniosłem się na tamten wrak, że tamten grobowiec ożył, tym razem dla mnie. Te korytarze zdawały się być tak obce, nieprzyjazne, w niczym nie przypominały miejsc, w których spędziłem najlepsze lata życia. A ta cisza? Tak, jak wówczas we wraku, zdawała się być  zapowiedzią… Czemu ich jeszcze nie spotkałem? – denerwowałem się coraz bardziej. Tak, bałem się, a to oczekiwanie wciąż gwałtem karmiło mój strach, ale to właśnie strach, o pokraczna naturo, tak mnie mobilizował. W końcu jednak usłyszałem za plecami ten głos. Nieoczekiwanie nie brzmiał jak warknięcie potwora, lecz był delikatny, czuły i niepewny:

– Nie chcieliśmy cię skrzywdzić… – powiedziała.  

Odwróciłem się. Stała na końcu korytarza, tak, że dzieliło mnie od niej kilkadziesiąt kroków.

– Nie chcieliście?! – zaśmiałem się nerwowo. – Prawie roztrzaskaliście mi głowę…

– Zaatakowałeś go.

– Ja?! To on mi groził.

– Proszę, nie denerwuj się.

– Gdzie on jest?

– Czeka w naszej kabinie. Chce, żeby wszystko było jak dawniej.

– Mam ci wierzyć, po tym co zrobiłaś?!

– A jaki mamy wybór?! – podniosła głos. – Jesteśmy tu sami, zdani tylko na siebie!

Pokręciłem ze złości głową. Ten głos mnie jednak uspokajał.

– Porozmawiaj z nim, jak dawniej – poprosiła.

Westchnąłem głęboko. W głębi serca czułem, że Ona ma rację. Po chwili odparłem jednak stanowczo:

– Nie zaufam wam po tym wszystkim.

– Przynajmniej spróbuj. Co innego nam pozostaje?

Opuściłem głowę i popatrzyłem na klucz. Co takiego chciałem nim zrobić? Jeszcze raz westchnąłem, a moje serce zaczynało bić coraz wolniej.

– Chodź – tak jak dawniej wyciągnęła ku mnie rękę i się ciepło uśmiechnęła.

Przełknąłem ślinę, po czym ruszyłem w jej stronę. Wierzyłem, że nie jesteśmy zarażeni, że gdy chwycę tą dłoń wszystko będzie jak dawniej. Wtedy po prostu jeszcze nie znałem naszej nowej natury. Dopiero później zrozumiałem czemu służył ten delikatny głos i zdradziecki uśmiech. To była pułapka. Gdy zbliżyłem się na kilka kroków, wyskoczył z przylegającego do korytarza pomieszczenia. Zdążyłem zasłonić się w ostatnim momencie. Oberwałem mocno w łokieć, ale potem od razu, instynktownie, odmachnąłem się kluczem. Trafiłem idealnie, w skroń, roztrzaskując mu czaszkę. Gdy padł, rzuciła się w jego stronę z histerycznym szlochem. Dopiero po chwili dotarło do mnie co zrobiłem. Spojrzałem na klucz, a potem na swoje dłonie, wtedy z obrzydzeniem wypuściłem z ręki narzędzie. Byłem w szoku. Patrząc jak wciąż rozpacza nad jego ciałem, zdołałem jedynie wymamrotać:

– Nie chciałem tego…  

I odszedłem.

 

*

 

Doktor znów usiadł. Postawił na stole herbatę. Spojrzał na pacjenta i zapytał:

– Co stało się z nią?

– Znienawidziła mnie. Nie była jednak w stanie sama mnie zabić. Zniszczyła więc układ sterowniczy, a potem popełniła samobójstwo. Znalazłem ją martwą w kabinie, wtuloną w jego ciało.

– Jeśli zniszczyła statek, jak udało ci się zawrócić?

– Nie zawróciłem. Dryfowałem dalej ku Dużej Jasnej, ku współrzędnym wprowadzonym do steru, pole wewnętrzne tunelu nadało statkowi wystarczający pęd, by tutaj dolecieć.

– Tutaj?

– Myślałem, że doktor zrozumie wcześniej. To stąd, z planety przez was zwanej ziemią, nadawany był sygnał.

– Duża Jasna to słońce?

– Tak.

Doktor znów coś zanotował, po czym zapytał:

– Więc ten wrak, który odnaleźliście to był statek Ziemian?  

– Teraz już, gdy znam wasz alfabet, wiem, że był to jeden ze statków Europejskiej Floty Kosmicznej. Z tego co wiem jednostka A12r3 zniknęła z radaru dwa lata temu, 21 maja 2046 roku. Nie znacie jednak pojęcia tunelu czasowego, stąd przedstawicielom EFK ciężko było uwierzyć w podaną przeze mnie przyczynę zaginięcia.

– Jeśli dobrze zrozumiałem, według ciebie ja również jestem zarażony?

– Tu, na kwarantannie, wszyscy jesteśmy zarażeni. Wszyscy cierpimy na tą samą chorobę.

– Ty także?

Pacjent kiwnął głową. Wówczas lekarz dopytał:

– Skąd to wiesz? Przebadałeś się? Można to jakoś zdiagnozować?

Pacjent zaśmiał się pod nosem i zapytał:

- Doktor się nie rozgląda? Nie ogląda telewizji? Nie czyta gazet? – na chwilę zawiesił głos, po czym oznajmił – nie, nigdy nie dokończyłem badań, które rozpoczął On na statku. Nie musiałem. Po tym co zobaczyłem, po tym, jak przekonałem się do czego jestem zdolny, zrozumiałem, że nie jestem już tym kim byłem. Czuję to w sobie, czuję każdego dnia, widzę gdy patrzę w lustro. Moi bracia wiedzieli, że ta zaraza prowadzi do samounicestwienia, dlatego tysiące lat temu, wysłali was właśnie tutaj.

 – pacjent nieoczekiwanie przerwał, popatrzył na swoje palce, zaśmiał się, po czym zapytał – Czemu nazywacie je paznokciami a nie pazurami?

Lekarz zignorował to pytanie.

– Kiedyś byłeś inny? – rzucił, przenikliwym wzrokiem wpatrując się w pacjenta.

Ten pokiwał głową, a potem zwiesił spojrzenie na blacie biurka. Po chwili wyraźnie zamyślony, rzekł:

– Pozostał jedynie ślad, jakby cień, wciąż wiem jak być powinno, ale już nie potrafię…

– Teoria, którą głosisz, jest fascynująca, lecz…

– Widzę, że doktor wciąż uważa mnie za wariata. Ale proszę odpowiedzieć przed sobą samym, ze zwykłej przyzwoitości, czy nie czujesz w sobie tego niepokoju, tego rozdrażnienia, tego dzikiego, drapieżnego zwierzęcia?

 

 

 

Koniec

Komentarze

Ciekawy pomysł, niespodziewane zakończenie (to na pewno plus), ale znalazłam sporo niedociągnięć merytorycznych: Jaką śrubę szlifował bohater? Wkręt, który raczej potrzebuje gwintu, czy zabrał ze sobą motorówkę? W kosmosie nie ma meterorytów. Naprawdę Twój statek kosmiczny ma okna? Może jeszcze się otwierają? ;-) Doriany to w końcu jednostka odległości czy prędkości? I dlaczego dużą literą? Po czym poznali, że wrak odbierał sygnał? Jak zdołali namierzyć źródło? Jakie właściwie zadania wykonuje radar anty-uderzeniowy? Czym są węzły wśródgenowe? A węzeł sygnałów? Jak się rozprasza przewód świetlny? Odnoszę wrażenie, że bierzesz "technicznie" brzmiące zlepki słów, zamiast zastanowić się, o czym piszesz, i co chcesz przekazać czytelnikom. Poza tym, bohaterowie zachowują się idiotycznie – no, jak tak można – bawić się obcymi trupami, bez żadnej kwarantanny, bez zachowania środków ostrożności… Coś takiego można wybaczyć nastolatkom, ale nie naukowcom. Językowo podobnie – jest trochę niedoróbek, ale tekst da się czytać. Ogólnie – trochę pracy przed Tobą zostało, ale to nie powód do załamywania (się albo rąk), a jeśli jesteś jeszcze stosunkowo młody, to nawet całkiem przyzwoicie wyszło. :-)

Babska logika rządzi!

Jest tu zalążek pomysłu, ale jakoś zginął. Nie bardzo wiem, co napisać. Opowiadanie trochę mnie ciekawiło i trochę drażniło np. "chwyciłem go za fraki", – i nastrój pryska. To opowiadanie należy poprawić, aby intryga była bardziej wyrazista. Pozdr.

Całkiem zgrabne, pomijając kilka rzeczy. Wydaje mi się, że wystarczy wprowadzenie kilku poprawek do fabuły (ze mnie żaden fizyk, ale… ciała we wraku leżały sobie grzecznie na podłodze, w próżni?), przy czym nie oczekiwałbym od tekstu wszystkich wyjaśnień, których oczekuje Finkla (np. radar anty-uderzeniowy to radar anty-uderzeniowy – skanuje przestrzeń w poszukiwaniu obiektów na torze kolizyjnym i tyle, nie wiem, co tu wyjaśniać ;p). Musisz też poprawić język. Szczególnie w ostatnim fragmencie. Masz też problem z interpunkcją. Ale sam pomysł wydaje mi się dobry i ciekawy.

Radziłbym Ci zrobić tak: schować to opowiadanie (kopia robocza) i poszukać na portalu osób chętnych do jego zbetowania. We własnym zakresie przeczytaj jeszcze raz tekst i popraw, co znajdziesz.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Aha. A czym radar anty-uderzeniowy różni się od zwyczajnego radaru?

Babska logika rządzi!

No nie wiem, radary mogą być różne, nie? Fotoradar na przykład :) Albo radar dalekiego zasięgu, którego celem jest wykrywanie obiektów, ale nie ze względu na to, że grożą one kolizją – a w celach badawczych.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Radary mogą być różne, na przykład istnieje jeszcze dopplerowski, ale to nie odpowiedź na moje pytanie. Czy radar anty-uderzeniowy w jakikolwiek sposób chroni przed uderzeniem? Nie mówię o dostarczaniu informacji, bo te daje każdy radar.

Babska logika rządzi!

Z tego, co zaobserwowałem w tekście, to zadaniem radaru antyuderzeniowego jest

1) wykrycie obiektu w odpowiedniej odległości,

2) który znajduje się na torze kolizyjnym, oraz

3) zawiadomienie o tym załogi, poprzez włączenie alarmu.

 

Ale nie mam zamiaru wypowiadać się w imieniu autora i bronić jego tekstu. Ja to przyswoiłem i poszedłem dalej, w przeciwieństwie do Ciebie, i tylko tyle ;)

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Więc jako autor…

Po pierwsze dzięki za komentarze, te pozytywne i negatywne.

Po drugie co do kwestii wyjaśnień pewnych terminów, pojęć(patrz. radar anty-uderzeniowy)., nie ukrywam, że chciałem się tu bardziej skupić na ,, psychologii" postaci niż na technicznych zagwozdkach. Rozumiem, że niektórym może to przeszkadzać.

A po trzecie tekstu bronić nie będę, albo się sam obroni albo….szkoda:P 

I jeszcze raz dzięki za opinie, im więcej, tym lepiej! 

Tak jak zaintrygowało mnie spotkanie z obcym statkiem i wzbudziło ciekawość, co z tego wyniknie, tak zdegustował wątek uczuciowy. Część opowiadania – od sceny uwodzenia jednego pana w celu, jak było do przewidzenia, uwolnienia pana drugiego, skutkiem czego doszło do tragicznej w skutkach walki samców – zupełnie nie przypadła mi do gustu.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka