- Opowiadanie: Legiet - Najemnik

Najemnik

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Najemnik

Przyszła o północy, udając że śpię odwróciłem się na drugi bok i mlasnąłem. Z kobietami miałem zawsze ten sam problem, i nie ważne czy była to córka hrabiego, żona kowala, dziewka z gospody czy chłopka. Przychodziły bo im imponowałem, odchodziły bo się angażowałem. Słuchałem pieśni o miłości żołnierza Inkwizycji do Elfki lub miłości zakonników Róż do Kapłanek Meryl. Tak z pewnością jestem romantykiem, i choć ukrywam to by było mnie trudniej zranić wciąż popełniam te same błędy. Ona była inna, nie tylko mówię tak bo moje uwielbienie Jej osobą było wielkie ale wychowała się „inna”. Podczas rzezi Edierińskiej była jedynym dzieckiem które dobrowolnie poszło za elfami, mordercami ludzi którzy to, najpierw wymordowali klasztor i elfie sieroty nieopodal miasta. W odróżnieniu od ludzi mściciele dokonali pomsty tylko na mężczyznach, kobiet nawet nie ruszyli a, dzieciom kazali stać w wodzie nago oblewając je krwią mordowanych ojców i braci. W porównaniu z rzezią jaką urządzili ludzie, Ród Szlachetny pokazał że jest lepszy nie tylko na polu walki ale i są miłosierni. Te wydarzenia zapoczątkowały wojnę, a Ja na tej wojnie się urodziłem zabierając ze swoimi narodzinami życie matki. Ojciec potępiał działania ludzi, był strażnikiem więźniów i patrząc po latach był najlepszym strażnikiem więziennym jakiego można sobie wymarzyć. Karmił tym co miał, rany opatrywał najlepiej jak potrafił, słowem zawsze był i wspierał nawet jeśli ktoś pluł mu w twarz. To nam uratowało życie. Podczas drugiego miesiąca trafiliśmy między armię łuczników i jeźdźców. Dookoła płonęły namioty, elfy na koniach cieły kogo popadło. Ojciec spanikowany spojrzał na namiot więzienny, płonął. Tato nie myślał wbiegł do środka i po chwili z wnętrza wybiegli więźniowie, On jednak nie… Patrzyłem jak namiot się zapada, nie miałem szans na ratunek Ojca, pięciolatek jednak o tym nie myślał rzuciłem się w plonie krzycząc „Tato!’’. – Stój nie ma szans na przeżycie. – elf o skośnych oczach zabrał mnie do swojego miasta. Tam właśnie Ją poznałem, Erin, była dla mnie jak starsza siostra. Jedyna para ludzkich dzieci wśród elfów, wojna skończyła się gdy miałem dwanaście lat, Erin miała wtedy piętnaście. Mogliśmy wrócić do ludzkich siedzib ale, Tu był nasz dom, nauczyliśmy się mowy elfów, walczyć jak elfy, biegać jak elfy i żyć jak elfy. Nasze życie w Fidulorn było bez zmartwień, elf który mnie zabrał nazywał się Dijon, generał o wysokim stanowisku. To On dowodził podczas wyprawy nad Ediren, zabrał więc Erin jak i mnie do swego domu. Nauka szła nam łatwo gorzej było z dostosowaniem się do zasad panujących wśród ludu Fidulorn, Erin wybuchowa zawsze wpakowywała nas w kłopoty, a później Ja musiałem za nią dostawać. Jako przykład podam dzień gdy wyszliśmy z moją siostrą na rynek, o zmroku przechadzała się grupka wyrostków wracająca z koszar. Dalszego przebiegu wydarzeń można się domyślić, głupie komentarze i zaczepki. Jako piętnastolatek nie byłem taki święty, od razu skoczyłem do obrony przyjaciółki. Skończyło się na tym że dwóch elfów miało rozwalone kolana o bruk, trzeci zwiał a ja rozdrapałem sobie stare strupy na łokciach. Widział to zajście Dijon, od tego czasu szkolił mnie osobiście. Erin też chciała walczyć, więc zapisała się do szkółki dla dziewcząt. Nasze zaległości zostały szybko uregulowane przez bezlitosne treningi naszego opiekuna. Dzieciństwo minęło mi bardzo szybko i beztrosko. Okres dojrzewania jeszcze szybciej i z większymi troskami jakimi były między innymi zawody miłosne. W wieku osiemnastu lat zwiedziłem połowę kontynentu i zabiłem za złoto setki gnomów, wilkołaków i łowców głów, przepracowałem setki godzin na usługach krasnoludów, ludzi i orków. Tak, jestem najemnikiem. Walczę by żyć, żyję by walczyć. Ostatnie kilka dni przed powrotem do domu było ciężkich, jedno zlecenie „zabić Smoka”, skalnego stwora który zajął kopalnię na północ od Delirium, od małego miasta które utrzymywało się z kasnoludzkiej kopalni. Zbieranie informacji o słabościach smoka zajęło mi cały tydzień, trzy dni w bibliotece, dwa upojne dni przy bardzie o dużej wiedzy na temat smoka i jeszcze większym zapotrzebowaniu na silne trunki. Ostatnie trzy dni wypytywałem na ulicach a, całą niedzielę poświęciłem na wysłuchanie mojego pracodawcy tęgiego krasnala z jeszcze tęższą sakwą. Dość nie typowy styl rozpoznania, ale chciałem najpierw poznać plotki. Dowidziałem się że, smok jest pokryty kamieniami będącymi wrośniętą częścią łusek, jedyny sposób to zablokowanie skrzydeł i zwabienie smoka do kotła kopalni gdzie zepchnę go do wrzącej lawy. Pomysł dość łatwy, gorzej z jego wykonaniem. Wszedłem w poniedziałek o poranku, brama kopalni zamknęła się z głuchym trzaskiem, ciemność była nieprzenikniona. Wypiłem pewną miksturę którą podarował mi pewien „penetrator jaskiń”, jak kazał się nazywać. Od razu się rozwidniło, były tez i skutki uboczne, nadmierne gazy z tylnego wylotu. Smok czekał na mnie. -Ach… Jesteście o wiele ciekawszą rasą niż te konusy którym zależy tylko na złocie. -Taa, też ich nie lubię. – miecz zawirował mi nad głową i czekałem na ruch stwora. – Hmm… Elfi miecz, zadziwiasz mnie człowieku. Czy to ładnie wyciągać miecz na gospodarza? -Ty tu jesteś najeźdźcą, konusy które mi słono płacą za pozbycie się ciebie, są prawnymi użytkownikami tej dziury. Westchnął. -Widzisz masz rację, ale skończmy tą bezsensowną gadaninę i przejdźmy do mordu. – skoczył na mnie a ja zręcznym unikiem uciekłem zza pola rażenia jego ataku. Złapał za stalagmit i z wielką siłą rzucił go we mnie łapami znajdującymi się na błoniastych skrzydłach, łeb miał jak jeden duży kamień z wyciosanymi oczami i doczepionym od dołu płaskim granitem z kilkoma stalagmitami. Uciekałem w stronę z której dochodziło ciepło, jak się domyślałem ciepło było z wulkanu. Wpadłem do sali gdzie lawa pokrywała cała powierzchnię podłoża prócz cienkiego i lichego mostku zwodzonego, odwróciłem się i zobaczyłem goniącego mnie smoka z diabelskim uśmiechem. -Nie masz dokąd uciec… – Wiem, ale nie zrażam się tym – rzuciłem przez ramię i wbiegłem na most, po drugiej stronie znajdowała się mała skalna półka. W połowie mostu drogę zastąpił mi smok, krzyknąłem przerażony a cały sufit zadygotał. Błyskawiczna myśl i krzyknąłem z całej piersi unosząc głowę ku górze, smok mi pomógł wydając głuchy ryk. Po chwili na nasze głowy zaczął się sypać strop, uciekałem w stronę półki a smok w stronę wyjścia. Nie wiem kiedy ale, bestia musiała zostać trafiona w głowę, przez ramię widziałem jak ogłuszony spada w czeluść lawy. Liny mostu zwodzonego przecięły skały a ja chwytając się liny wisiałem nad gorącą masą, wdrapałem się na półkę skalną i zszokowany zauważyłem wylatującego z lawy stwora. Smok wylądował przede mną, ociekając lawą śmiał się. -Kamiennego smoka nie zabiją gorące kamienie – jego śmiech był przeraźliwy. Widziałem jak zęby wcinają mi buta skupiłem się, wrócił do mnie obraz sprzed lat gdy sam stałem oko w oko z Wilkiem Szablozębnym , byłem w takiej samej sytuacji. Słowa napłynęły same do mojej głowy tak jak w dziecinstwie… -Edirel, amonset, gurterum, kaminosem utarim! –ostatnie słowa toczyły się jak echo, powtarzając i rosnąc w siłę. Smok zapadł się pod ziemię, dosłownie, nie spadł w dół ale wsiąknął w półkę skalną. Słów zaklęcia nie mogłem sobie przypomnieć, czekałem całą noc, całą cholernie długą noc zanim ktoś po mnie przyszedł. Dwoje krasnali pomogło mi się wydostać z jaskini, nikt nie pytał o nic, zapłacili mi za zlecenie i udostępnili pokój gdzie od razu zasnąłem.

Koniec

Komentarze

moje drugie debiutanckie opowiadanie, czekam na opinie :)

Ajaj, moje oczy! Nie dałoby się tego podzielić na akapity? Bo w tym formatowaniu sorry, ale chyba nie podejdę… :(

And the world began when I was born/ And the world is mine to win.

[…]  moje uwielbienie Jej osobą było wielkie […].    Moje uwielbienie tym fragmentem tekstu, który zdołałem przeczytać, jest takie małe, że nie ma go wcale.   Jeżu potrójnie kolczasty…

Niestety, nie zrozumiałem nic, ani grama z tego, o czym piszesz. Właściwie to poszczególne słowa rozumiem, ale w zestawieniu z Twoim słowotokiem to już niewiele rozumiem. W zdaniach panuje chaos i totalny brak zasad pisowni polskiej. Mało tego, kiedy czytałem ten tekst, odnosiłem wrażenie, iż Ty tworzysz swoją opowieść wraz z każdym pisanym zdaniem. Przykro mi to pisać, ale tym kolejnym tekstem udowodniłeś, iż z pisaniem, z poprawną konstrukcją zdania, z interpunkcją, masz bardzo duże problemy. To opowiadanie jest słabe pod względem języka. O fabule trudno mi się wypowiadać, bo generalnie jej nie ma. Właściwie to są wyrwane fragmenty różnych historii, nad którymi dość nieumiejętnie panujesz. Przeskakujesz z jednej historii do kolejnej, i to w jednym zdaniu.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Nie zrozumiałam niestety, o co chodzi w tym tekście. Może to kwestia braku akapitów, może fatalnej interpunkcji, może dziwnie skonstruowanych zdań. Ludzie, elfy, krasnoludy, smok, jakieś chaotyczne streszczenie.  Pogubiłam się.

Jak przedpiścy

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Akapity to taki fajny wynalazek, który ułatwia czytanie. Tekst jest bardzo trudny do przebrnięcia. Moim zdaniem nie jest to opowiadanie tylko streszczenie jakiejś książki awanturniczo-przygodowej.

rozumiem i bardzo dziękuje, te komentarze dają do myślenia i uświadamiają mnie jak długa droga przede mną :/

Nowa Fantastyka