- Opowiadanie: Jacek Jarocki - Nieśmiertelny

Nieśmiertelny

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Nieśmiertelny

Gabinet profesora Gaucka zastawiony był od góry do dołu grubymi tomami oprawionych w skórę, starych książek. Tylko pod jedną ze ścian udało się wygospodarować wystarczająco dużo miejsca, by wepchnąć tam niewielkie, mahoniowe biurko, na którym z pedantyczną dokładnością rozmieszczono cztery stosy papierów. O tej porze dnia pełzał po nich pomarańczowy blask wpadającego przez zakurzone okno, zachodzącego słońca.

Gauck, któremu coraz trudniej było ukryć zniecierpliwienie, najpierw spojrzał na zegarek – za cztery dziewiętnasta – a następnie wstał i z założonymi za plecami rękoma zbliżył się do szyby. Z jego gabinetu rozciągał się piękny widok na park kampusu. Z wysokości dziewiątego piętra mógł dostrzec nie tylko wielki ciemnozielony prostokąt, składający się z koron rozłożystych dębów i akacji, ale również błyszczącą taflę znajdującego się w centrum parku jeziora; niewielka łódka, która właśnie kołysała się na jego środku, wyglądała niczym wpatrująca się w niebo źrenica wielkiego, granatowego oka.

Rozległo się pukanie do drzwi. Rzut oka na zegarek – za minutę dziewiętnasta. Do gabinetu wszedł doktor Kirch.

– Chciał się pan ze mną widzieć, profesorze?

– Tak, tak – odrzekł wyrwany z zamyślenia Gauck. – W rzeczy samej. – Rozejrzał się w poszukiwaniu wolnego krzesła, na którym mógłby posadzić gościa, jak gdyby zapominając, że przecież jedynym meblem, na którym można usiąść jest jego skórzany fotel.

– A zatem o co chodzi? – Kirch stanął przy drzwiach, wyprostowany, z lekko uniesioną głową.

Gauck przez kilka sekund milczał, zastanawiając się jak powinien zacząć rozmowę. Ostatecznie uznał, że w tym wypadku najlepsza będzie szczerość.

– Pamiętasz, Wilhelmie, kiedy kilka miesięcy temu mówiłem ci o nowym projekcie, którym się zajmuję?

– Tak, pamiętam. Rozmawialiśmy o tym wiele razy.

– Wydaje mi się… Cóż, właściwie jestem całkiem pewny, że niedługo będę mógł obwieścić sukces. – Łódka zniknęła ze środka jeziora. Stała teraz zacumowana przy krótkim, drewnianym pomoście, huśtając się na falach. – Potrzebuję tylko człowieka, który mi w tym pomoże, który… Wybacz Wilhelmie, jeśli zabrzmię zbyt dramatycznie – pchnie naukę i ludzkość na zupełnie nowe tory.

– Obawiam się, że nie rozumiem. – Kirch zmrużył oczy.

– Wilhelmie… – Gauck zmierzył go przenikliwym spojrzeniem. – Co pan powie na mały eksperyment?

 

***

 

Metalowa, chromowana powierzchnia łóżka, na którym miało za chwilę spocząć ciało doktora Kircha, błyszczała groźnie w białym, jarzeniowym świetle. W pomieszczeniu, prócz tego zaadaptowanego na potrzeby dzisiejszego zabiegu stołu do sekcji zwłok, którego prawdziwe przeznaczenie zdradzały okalające go rynienki do odprowadzania krwi, znajdowało się jeszcze parawan oraz niewielki wózek na narzędzia chirurgiczne. Te zimne, małe przedmioty – skalpele, szczypce, piła do rozcinania czaszki – przypominały średniowieczne narzędzia tortur. Ich obsługę powierzono dwójce asystentów, młodych ludzi, przypatrujących się Kirchowi bez przerwy od chwili, gdy ten przekroczył próg sali operacyjnej. Ich oczy, w których krył się lęk pomieszany z podziwem, były jedyną rzeczą, którą mógł ujrzeć; resztę ich twarzy skrywały niebieskie maski, nadymające się nieznacznie przy każdym wydechu.

Nie odzywali się. Czekali.

Kirch wszedł za parawan i rozebrał się. Zanim założył długi, wiązany z tyłu fartuch, ostatni raz spojrzał na swoje ciało – na pokryte plamami dłonie, równo przycięte paznokcie, na klatkę piersiową i rosnące na niej siwe, kręcone włosy. Rozmyślnie zdjął buty i stanął na zimnej podłodze, delektując się chłodem białych kafli. Podkurczył palce u stóp. Kiedy uznał, że jest gotowy, wyszedł zza parawanu. Jego asystenci wciąż stali w tym samym miejscu, niemal bez ruchu, w niemym oczekiwaniu; gdyby nie rytmiczne wdechy i wydechy równie dobrze mógłby uznać, że są jedynie manekinami, dekoracjami zupełnie niepasującymi do tego ascetycznego miejsca.

Bez wahania położył się na stole, mrużąc oczy przed ostrym blaskiem lampy. Jeden z asystentów, widząc, że razi go światło, przekrzywił ją. Kirch zamrugał kilka razy i nabrał głęboko powietrza.

– Moi drodzy… – Jego głos nerwowo drżał. – Jesteście najlepszymi z najlepszych, dlatego do was należy zaszczyt popchnięcia nauki na zupełnie nowe tory. Misja, której się podejmujecie… – Przerwał na chwilę. Z emocji zaschło mu w ustach. Przełknął ślinę i wodząc wzrokiem po asystentach mówił dalej: – Misja, której się podejmujecie przyniesie olbrzymie korzyści dla ludzkiego gatunku. Dzięki tej operacji spełni się sen człowieka o nieśmiertelności. Ja, a wraz ze mną i wy, jako pierwsi ludzie, dostąpimy tego zaszczytu. Jestem dumny, że mogę z wami pracować.

Kiedy jeden z asystentów przebił cienką igłą skórę ramienia, jego podbródek nieznacznie zadrżał. Poczuł ból. Anestetyk zaczął rozchodzić się w jego ciele; niemalże czuł ten chłodny płyn, pompowany przez serce, przenikający do ośrodkowego układu nerwowego i wyłączający jego świadomość.

Zasnął.

 

***

 

Operacja trwała czterdzieści pięć minut i trudno było uznać ją za skomplikowaną. Wkrótce po tym, gdy narkoza zaczęła działać, do żył doktora Kircha wstrzyknięto chlorek potasu, który zatrzymał akcję serca, co w ciągu czterech minut powinno doprowadzić do obumarcia struktur mózgowych i śmierci. Zanim jednak białko w mózgu zaczęło się ścinać, a zapalające się chaotycznie neurony gasnąć niczym wystrzelone z ogniska iskry, asystenci otworzyli jego czaszkę, wyciągając jej zawartość wraz z fragmentem rdzenia przedłużonego. Następnie, używając do tego celu zwykłej, metalowej miski, przenieśli mózg do pokoju obok i umieścili go w zbudowanym specjalnie do tego celu analizatorze. Urządzenie to, przypominające z wyglądu dużą kuchenkę mikrofalową, najpierw dokonało mapowania każdego neuronu, dendrytu i synapsy, a następnie ostrzami czterdzieści razy cieńszymi od włosa rozcięło organ na kilka tysięcy plasterków, by dokonać weryfikacji mapowania.

W czasie tej operacji jeden z asystentów czuwał przy komputerze, obserwując przesuwające się na monitorze ciągi cyfr, będące w rzeczy samej doktorem Kirchem. Drugi z nich nadzorował przebieg sprzątania pokoju, w którym odbyła się operacja. Najpierw zabrano ciało doktora, którego twarz przypominała teraz woskową maskę z wypiętrzonymi na czole fałdami zmarszczonej skóry. Następnie wyniesiono narzędzia.

– A co zrobić z tym? – zapytał starszy mężczyzna, sprzątacz, wskazując na ubrania doktora, przewieszone przez parawan.

– Spalić.

 

***

 

Profesor Gauck osobiście nadzorował budowę cybernatonu i odczuwał dumę za każdym razem, kiedy o nim opowiadał. Główną częścią tego wielkiego urządzenia, zajmującego obecnie cały pokój, stanowił tytanowy pojemnik, z jednej strony połączony z komputerem, z drugiej zaś – z wiązką neutronów. Zasada działania tej „piekielnej machiny z duchami”, jak określiły ją media dowiedziawszy się o jej istnieniu, była prosta. Komputer podłączony do pojemnika przesyłał sygnały otrzymywane z kamer, mikrofonów, analizatorów zapachów i smaków, ośrodka równowagi – jednym słowem percypował (lub generował) wszelkie dane zmysłowe, zakodowane pod postacią słabych impulsów elektrycznych. Zanim jednak cyfrowe wrażenia mogły popłynąć cienkimi przewodami, trzeba było umieścić w tytanowej skrzynce kogoś, kto będzie je odbierał. W tym celu należało najpierw włożyć tam diament, a następnie wywołać reakcję termonuklearną, podgrzewając minerał do milionów stopni Celsjusza, zamieniając go tym samym w plazmę. Następnie przez tę plazmę przepuszczano silny impuls elektryczny, tak, by atomy nań się składające przyjęły konfigurację świadomego umysłu.

Umysłem zamkniętym w kawałku diamentu miał być doktor Kirch.

Jeżeli tylko funkcjonalistyczna teoria umysłu jest prawdziwa, myślał profesor Gauck, to jasnym jest, iż umysł, a dokładnie rzecz biorąc – jego strukturę, można odwzorować w każdym materiale, podobnie jak jeden program można uruchamiać na wielu komputerach. Nieważna więc maszyna realizująca software, istotny jest sam software.

Software stanowił właśnie doktor Kirch.

Uprzednio, poprzez analizę mózgu, dokonano już downloadu jego umysłu – jaźni, wszystkich wspomnień i wrażeń. Teraz należało jedynie wczytać te dane i zapisać je w krysztale.

Gauck z podziwem patrzył, jak naukowcy spieszą się, podłączając ultraczułe kamery wideo, stanowiące obecnie najdoskonalsze ze znanych człowiekowi urządzeń do rejestracji obrazu. Zastanawiał się przez moment czy cała ta operacja, przypominająca bardziej sen szalonego naukowca niż prawdziwy eksperyment, rzeczywiście może się powieść. W odpowiedzi uśmiechnął się jedynie pod nosem.

„Sprawy zaszły teraz za daleko” pomyślał.

Istotnie, nie było już odwrotu.

 

***

 

Kirch miał wrażenie, że wybudza się z bardzo długiego snu. Ta pobudka była jednak najbardziej nietypową, jakiej zaznał w swoim życiu. Zdawało mu się wprawdzie, że leży, ale nie wiedział dokładnie na czym, gdyż nie wyczuwał pod sobą żadnej twardej powierzchni, zupełnie jakby unosił się w powietrzu. Próbował się podnieść, ale również bez rezultatu. Rozejrzał się dookoła. Obraz, początkowo rozmazany, zaczął się wyostrzać.

– Bardzo dobrze, Wilhelmie – usłyszał niewyraźny głos profesora Gaucka. – Skalibrowanie przyrządów potrwa dłuższą chwilę.

Kirch, nie pamiętając jeszcze, że jest pozbawiony ciała, zaczął nagle zdawać sobie sprawę z coraz większej ilości faktów, które powodowały u niego stan niebezpiecznie bliski paniki. Z przerażeniem stwierdził, że tak oczywiste czynności, jak oddychanie, przełykanie śliny czy mruganie oczami, są niewykonalne. Nie czuł własnych kończyn. Każde doznanie wydawało mu się ekstremalnie osobliwe. Stopniowo narastało w nim poczucie całkowitej nierealności.

Pomieszczenie przeszył wysoki pisk, tak głośny, że Gauck odruchowo zasłonił uszy dłońmi. Dopiero po chwili rozpoznał przeraźliwy krzyk Kircha. Całe szczęście jeden z techników zachował trzeźwość umysłu i w porę włączył awaryjny mechanizm wpompowujący kilkaset kilogramów substancji chłodzącej, która niemal natychmiast obniżyła temperaturę zamkniętego w cybernatonie diamentu do poziomu tylko o kilka setnych stopnia wyższego od zera absolutnego. Ruch atomów w krysztale niemal zupełnie ustał. Kirch ponownie rozpłynął się w nicości.

– Cholera, musimy wybudzać go wolniej – stwierdził oniemiały Gauck. Nie wiadomo było, czy wypowiada te słowa do siebie, czy do asystentów, których twarze, przed kilkoma sekundami białe jak papier, zaczęły odzyskiwać naturalny kolor. – Biedny Wilhelm. Biedny Wilhelm…

 

***

 

Kolejna próba, podczas której stopniowo podnoszono temperaturę kryształu, trwała osiemnaście godzin. Kirch przez cały ten czas miał wrażenie, że majaczy. Towarzyszyły mu dziwne wizje, sny, obrazy i wspomnienia. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że leży na szpitalnym łóżku, wyratowany z jakiegoś potwornego wypadku, a wokół niego pojawiają się ludzie, którzy przychodzą do niego w odwiedziny. Najbardziej zdziwił go widok zmarłego przed wielu laty ojca. Starszy, siwy mężczyzna stał tuż przy nim i płakał. W dłoni trzymał żółte kwiaty.

– Co się stało, tato? – zapytał Kirch.

– Co zrobiłeś synu? Co ty zrobiłeś?

– Nie rozumiem…

Ale starszy człowiek już się nie odezwał, kręcił jedynie głową i cicho łkał. Wkrótce obraz rozwiał się, a Kirch zaczął niejasno zdawać sobie sprawę, gdzie się znajduje. Jego umysł wciąż był otępiały, jak gdyby znajdował się pod wpływem silnych środków uspokajających, lecz odruchowo przyzwyczajał się do życia we wnętrzu kryształu, ucząc się, jak dziecko, artykułować niewyraźne dźwięki, poruszać nieporadnie metalowym wysięgnikiem i rozpoznawać smaki oraz zapachy. Nie było to zresztą zupełnie nieintuicyjne; na przykład kiedy chciał coś powiedzieć, wystarczyło sobie wyobrazić, że coś mówi, a w tej samej chwili z głośników dobiegał jego głos, zniekształcony jedynie delikatną nutą elektronicznego echa. Po kilku godzinach czuł się już względnie normalnie. Wtedy również odzyskał pełne zdolności umysłowe.

– Jak tam podróż w zaświaty, Wilhelmie? – Tak brzmiały pierwsze słowa, które padły z ust Gaucka.

– Teraz już wiem, że nie ma żadnych zaświatów – odrzekł Kirch.

– Tak, jak myślałem. – Zamilkł. – Cóż, wydaje mi się, że mogę ogłosić pełny sukces. Czy jesteś gotowy, żeby jutro przeprowadzić konferencję prasową?

– Tak – z głośników popłynął głos, w którym pobrzmiewała nuta niepewności. – Tak.

– Dobrze – stwierdził zadowolony Gauck.

 

***

 

Konferencję zorganizowano w Centrum Fizycznych Badań Świadomości, czyli tam, gdzie po raz pierwszy udało się z pełnym sukcesem przenieść umysł człowieka do materiału innego niż mózg. Dziennikarze, którzy tłumnie zjawili się na miejscu, nie mogli ukryć szoku, słysząc ludzki głos i uświadamiając sobie jednocześnie, że osoba, która go wydaje jest jedynie kawałkiem węgla, zamkniętym w niewielkiej skrzynce. Wielu podejrzewało nawet, że jest to jakaś sztuczka lub oszustwo. Gauck przygotował się na tę ewentualność. Najpierw za pomocą projektora wyemitował film, w którym doktor Kirch, wtedy jeszcze w swojej ludzkiej powłoce, pozdrawia zgromadzonych i wyjaśnia motywy swojej decyzji. Następnie pokazał kilka zdjęć zwłok Kircha, w tym parę drastycznych, pokazujących między innymi puste wnętrze czaszki. Wówczas żaden z zebranych nie wyrażał już na głos swoich wątpliwości.

Pytaniom, które padły później, nie było końca. Część z nich, bardzo tendencyjnych, skierowana była do Kircha („jak się pan czuje?”, „dlaczego pan to zrobił?”), o szczegóły techniczne indagowano natomiast Gaucka („na czym polegała operacja?”, „jak wygląda oporządzenie?”, „ile kosztował eksperyment?”). Obaj uczeni cierpliwie wyjaśniali wszelkie te kwestie.

Kiedy wydawało się, że pytania się wyczerpały, a konferencja zmierza ku końcowi, Gauck dostrzegł, że zgłasza się jeszcze jedna osoba – młoda dziennikarka, blondynka o niebieskich oczach, skrytych za szkłami okularów w czarnych, grubych oprawkach. Profesor uprzejmym gestem pozwolił jej zadać pytanie:

– Chciałabym poruszyć dwie kwestie. – Spojrzała w swój notatnik, przygryzając w zamyśleniu dolną wargę. – Po pierwsze, doktorze Kirch, co pan będzie teraz robił?

Zapadło długie, nieco kłopotliwe milczenie. Przerwał je dopiero Gauck.

– Doktor Kirch może robić właściwie wszystko, co chce. W najbliższym czasie mamy zamiar wgrać zestaw książek, łamigłówek i innych rzeczy, które pozwolą mu w pełni zagospodarować wolny czas.

– Czyli, jak rozumiem, na razie doktor może jedynie rozmawiać z państwem, patrzeć i słuchać oraz… Śmiertelnie się nudzić? Bo spacery chyba nie wchodzą w grę.

Przez salę przebiegł szmer wesołości.

– Szanowna pani, doktor Kirch jest tak zaabsorbowany przyzwyczajaniem się do nowej sytuacji, że ani myśli zajmować się teraz czymkolwiek innym. Na pytanie o spacery nie udzielę odpowiedzi, gdyż jest ona oczywista, a pani, jak widzę, śmie lekceważyć nasze osiągnięcie.

– Skoro tak pan uważa… – odparła niezrażona dziennikarka. – Drugie pytanie jest następujące. O ile dobrze zrozumiałam, to w tym momencie doktor Kirch może żyć wiecznie, przynajmniej jeżeli mówić tu o naszym potocznym rozumieniu wieczności.

– Tak. Izotop telluru, którego rozpad promieniotwórczy dostarcza energii do tego, by w diamencie mogły zachodzić odpowiednie przemiany, ma czas połowicznego zaniku równy dwóm kwadrylionom lat.

– Stąd moje pytanie jest chyba zasadne, a brzmi ono następująco: doktorze Kirch, czy ma pan zamiar kiedyś umrzeć, a jeżeli tak, to kto pana uśmierci?

Po sali rozszedł się kolejny szmer, tym razem zaskoczenia, a może oburzenia.

– Zadecydujemy o tym w odpowiednim czasie – odparł ostro Gauck. – Tego rodzaju pytanie jest co najmniej niestosowne. Dzisiejszy dzień to święto nauki. – Przerwał, po czym dodał oschle: – Dziękuję państwu na dzisiaj. Do widzenia.

– Ale… – Kobieta chciała dodać coś jeszcze, lecz jej mikrofon został wyłączony. Wzburzony Gauck opuścił salę, za nim zaś zaczęli wychodzić dziennikarze. Kirch milczał.

 

***

 

Z tygodnia na tydzień zainteresowanie eksperymentem profesora Gaucka słabło. Początkowo działała ekscytacja nowym, niezwykłym odkryciem. Z czasem jednak całe przedsięwzięcie zaczęto traktować jako niewiele wnoszący projekt o wątpliwych etycznie podstawach. Kilka artykułów naukowych napisanych z tej okazji, o wiele mówiących tytułach, takich jak „Analiza zachowania świadomego umysłu w materiale nieorganicznym” czy „Warunki dla powstania i przechowywania świadomości przy wykorzystaniu plazmy”, również nie przyniosły zapowiadanego przełomu.

Profesor Gauck miał jeszcze nadzieję, że przeprowadzony eksperyment zachęci część ludzi do poddania się podobnej operacji, efektem której była praktyczna nieśmiertelność. Kiedy jednak okazało się jak kosztowna jest cała procedura, a dodatkowo ujawniono jej przebieg, nie znalazł się nikt, kto by się na nią zdecydował. Nawet jeżeli ktokolwiek mógł sobie pozwolić na wydanie osiemdziesięciu ośmiu milionów dolarów, zniechęcał się, słysząc, że jego mózg zostanie bezpowrotnie zniszczony. Na nic zdawały się zapewnienia, iż istnieje naprawdę minimalne niebezpieczeństwo, że przy przenoszeniu umysłu do innego materiału cokolwiek pójdzie nie tak. Ludzie czuli się na tyle mocno przywiązani do swoich ciał, że woleli poddawać się o wiele mniej nowoczesnej, ale bardziej niezawodnej, ich zdaniem, technologii kriogenicznej.

Gauck, widząc fiasko swoich badań, zaczął stopniowo angażować się w inne projekty badawcze. Coraz rzadziej przebywał z Kirchem, coraz rzadziej z nim rozmawiał i coraz mniej się o niego troszczył. W przypływie dobroduszności poprosił techników, by przygotowali niewielką platformę do czytania książek. Kirch, kiedy miał ochotę na lekturę, sięgał metalowym wysięgnikiem po jeden z tomów, a następnie kładł go na niewielkim podeście. Umieszczona nad nim kamera pozwalała Kirchowi czytać. Zamknięty w krysztale uczony spędzał w ten sposób całe dnie. Nigdy się nie skarżył.

W sześć lat po rozpoczęciu eksperymentu, media raz jeszcze o nim wspomniały, a to ze względu na śmierć jego autora, czyli profesora Gaucka. Odejście siedemdziesięciodwuletniego człowieka wydaje się rzeczą najzupełniej normalną, podobnie jak przywoływanie na tę okoliczność jego najwybitniejszych osiągnięć. Nowy dyrektor Centrum Fizycznych Badań Świadomości zupełnie nie podzielał fascynacji swojego poprzednika technologią umieszczania człowieka w „piekielnej machinie z duchami”, stąd doktor Kirch stał się od tego czasu jeszcze bardziej samotny i zapomniany niż wcześniej. Już od dawna żałował on, że podjął się udziału w eksperymencie. Nie musiał spać, jeść, pracować – nie musiał robić zupełnie nic. Dysponował całkowicie wolnym czasem, ale jego bezmiar, zamiast dawać mu poczucie wolności, głęboko go przerażał. Kilka razy chciał nawet prosić, by zniszczono diament, podtrzymujący jego świadomość, lecz za każdym razem strach przed nicością okazywał się silniejszy niż ciągnąca się długimi tygodniami nuda.

 

***

 

Pewnego dnia w pomieszczeniu, w którym przebywał Kirch, teraz praktycznie opuszczonym i niemal nigdy nieodwiedzanym, zaczęło przygasać światło. Żarówki co jakiś czas słabły, by za chwilę rozbłysnąć z pełną mocą. Kirch z niepokojem obserwował ten nagły spadek napięcia, nie mając pojęcia czym jest spowodowany.

W pewnej chwili drzwi do pokoju otworzyły się. Kirch skierował swoją kamerę na człowieka, który wszedł do środka. Okazało się, że jest to jeden z młodych naukowców, który najpierw nerwowym wzorkiem omiótł ściany, a następnie, widząc rząd segregatorów na regale, zaczął je wyciągać i układać na jednym stosie.

– Co się dzieje? – spytał Kirch.

– Wojna – wysapał człowiek w białym kitlu. – Wybuchła wojna. Nowy Jork… Przestał istnieć. Bomba atomowa. Musimy się ewakuować.

– Jaka wojna? Jak to się ewakuować?

– Musimy stąd jak najszybciej uciekać. Lada chwila i na to miejsce mogą spaść kolejne bomby.

– Jaka wojna? – powtórzył Kirch.

– Pan nic nie wie, prawda? Nic o polityce światowej, o paktach i napięciach międzynarodowych, o ogólnoświatowym głodzie i o tym wszystkim… – Naukowiec przerwał na chwilę nerwową pracę i spojrzał w dwa obiektywy kamer, umieszczonych obok siebie, niczym prawdziwe oczy. – Wojny czasem się zdarzają, właściwie już od dawna było wiadomo, że ta wybuchnie, ale to, co się stało… – Pokręcił głową. Złapał dwa segregatory i szybkim krokiem ruszył w kierunku drzwi.

– A ja? – zapytał Kirch.

– Powiem komuś, żeby pana stąd zabrali – powiedział młody człowiek i wyszedł, trzaskając drzwiami.

 

***

 

Kirch czekał godzinę, potem dwie, potem dwanaście i dwadzieścia cztery godziny. Po trzech dobach wciąż miał nadzieję, że ktoś się wreszcie zjawi. Potem wiedział już, że o nim zapomniano. Gdyby mógł płakać, płakałby. W tej sytuacji jednak mógł tylko w niewysłowiony sposób cierpieć.

Zasilanie padło po tygodniu, ale niemal natychmiast włączył się agregat prądotwórczy. Kirch wolał nie myśleć jak długo będzie on pracował i co stanie się potem. Bardzo się bał, ale nie mógł w żaden sposób tego okazać. Nerwowe ruchy metalowym ramieniem oraz gwałtowne poruszanie kamerami nie oddawało w pełni grozy, którą odczuwał.

Po kolejnych trzech dniach usłyszał odległe eksplozje. Jego żyroskopowe czujniki pozwoliły mu zarejestrować drżenie ziemi. Od tego czasu Kirch regularnie wyczuwał kolejne wybuchy – silniejsze i słabsze, niekiedy tak bliskie, że z sufitu pomieszczenia, w którym się znajdował, sypał się tynk. Podczas jednego z nalotów budynkiem wstrząsnął potężny wybuch. Eksplozja ponad dwutonowej bomby praktycznie zrównała z ziemią cały instytut. Przebywający w środku Kirch chciał krzyknąć, ale nie zdążył.

W następnej chwili niemal wszystko zanikło. Uszkodzeniu uległy mikrofony, ośrodek równowagi, mowy, węchu, smaku oraz jedna z kamer. Druga kamera ocalała tylko dlatego, że gdy budynek się walił, znalazła się pod osłoną przewróconej ściany. Po chwili jednak i ona przestała działać, zniszczona kawałkiem spadającego gruzu.

Wokół zapadła pustka. Żaden ze zmysłów Kircha nie działał. Absolutnie nic nie widział, ani nie słyszał, nie czuł żadnych zapachów, nie dysponował również dotykiem. Miał wrażenie unoszenia się w absolutnej nicości, w bezbrzeżnej pustce, w przestrzeni pozbawionej rozciągłości. Przez chwilę pomyślał, że tak właśnie muszą czuć się osoby pogrzebane żywcem w grobie, po czym, znajdując się już na skraju logicznego myślenia, stwierdził, że jego sytuacja jest o wiele gorsza. Nie czuł rąk ani nóg, nie mógł oddychać, krzyczeć ani walić głową w wieko trumny. Co gorsza, nie mógł również umrzeć. Pozostawał jaźnią zamkniętą w najstraszliwszym z więzień.

Wpadł w panikę. Klaustrofobia pomieszana z agorafobią sprawiły, że jego umysł pogrążył się w niesłyszalnym dla nikogo, dzikim krzyku najwyższego przerażenia. Miał wrażenie, że zapada się coraz głębiej, i głębiej, i głębiej nie zdając sobie sprawy, że nie ma właściwie dna, do którego mógłby ostatecznie dobić. Jego lęk był o wiele silniejszy niż jakakolwiek śmierć, której mógłby zaznać. Jego jaźń ciągle istniała, choć największym marzeniem Kircha było zapadnięcie w nicość i całkowite zniknięcie.

Sekundy wlekły się dla niego jak godziny, godziny jak miesiące. Przez cały ten czas Kirch tkwił w jednym, koszmarnie długim ataku paniki, wyjąc po tysiąckroć jak zarzynane zwierzę. Tymczasem na górze nie było już nikogo, kto mógłby mu pomóc. Miasto zostało obrócone w ruinę, bomby chemiczne zabiły wszystkie żywe istoty w promieniu pięciuset kilometrów. Kirch nie mógł tego wiedzieć – w stanie, w którym się znajdował nie mógł tego nawet pomyśleć – ale wojna atomowa sprawiła, że ci, którzy przeżyli, nigdy nie wrócą po swój dobytek. Teren ten pozostanie wyludniony przez wiele dziesiątków lat, aż w końcu uzna się, że jedyne, co można zrobić to zalać cały ten teren, tworząc na miejscu dawnego miasta głębokie na siedemdziesiąt metrów jezioro. Kirch pozostawanie w tym miejscu jedyną świadomą istotą; będzie nią przez najbliższe pięć miliardów lat, dopóki Słońce nie dojdzie do kresu swego życia i powiększając się, nie wchłonie Ziemi i nie zniszczy jej całej wraz z uwięzionym w krysztale umysłem. Przez ten czas Kirch pozostanie całkowicie świadomy, nie mogąc przerwać najgorszej tortury, jaką można sobie wyobrazić.

Być może pięć miliardów lat to nieco krócej niż dwa kwadryliony lat, ale prawdą jest, że Kirch będzie żył wiecznie, przynajmniej jeżeli mówić tu o naszym potocznym rozumieniu wieczności.

Koniec

Komentarze

Hmmm, ciekawe refleksje na końcu. Ale nijak nie kupuję wydarzeń poprzedzających. Dlaczego Kirch się zgodził? Mogłeś wykorzystać w tym celu śmiertelnie chorego, umierającego człowieka. On nie miałby nic do stracenia. Diament – podgrzewa się go do milionów stopni, zamienia w plazmę (dlaczego w takim razie nie można wziąć znacznie tańszej bryłki węgla?), a on uparcie pozostaje kryształem? Natychmiastowe schłodzenie niemal do zera absolutnego. Jakim cudem? Ktoś wyjął z kieszeni flaszkę ciekłego helu i polał? Naprężenia przy raptownej zmianie temperatury nie rozwaliły diamentu? I dlaczego to uśpiło Kircha? Nie znam się na tym, ale gdyby pojawiło się nadprzewodnictwo, dopiero byłyby jaja. A wystarczyło wyłączyć głośniki. Dlaczego Kirchowi nie dali nic do roboty? Przecież zgodziłby się, choćby z nudów. Od monitorowania budynku przez zarządzanie biblioteką do obliczeń komputerowych. Na pewno dałoby się go jakoś wykorzystać. Prawdopodobnie z pożytkiem dla wszystkich zaitneresowanych. Dlaczego nikt go nie podłączył do internetu? Mechaniczne przewracanie kartek w książce wydaje się w tym kontekście strasznie niewydajne. Nie przemawia do mnie idea umysłu żyjącego w krysztale. Zapis informacji jeszcze ujdzie, ale życie wymaga ruchu. A co może się ruszać i zmieniać w diamencie? No atomy drgają na swoich ustalonych miejscach i tyle. I dochodzimy do ostatniego zarzutu: jak Kirch mógł żyć bez dopływu energii? Toż to perpetuum mobile.

Babska logika rządzi!

Autorze będę komentarze wpisywał stopniowo, bo początek jest zachęcający. Na początku nie podobało mi się przejście opisu jeziora. Profesor jeziora nie obserwuje, siedzi w fotelu. Narrator, ni z gruszki ni z pietruszki opisuje ruch na jeziorze. To mi zgrzyta. c d n.

Przeczytałem do końca. Nie będę się czepiał technicznych szczegółów, skupię się na kompozycji opowiadania. Uważam, że jest za długie biorąc pod uwagę niezbyt rozbudowaną fabułę. Słabością opowiadania jest użycie zdrowego, w pełni sił naukowca do takiego eksperymentu w sytuacji, gdy chętnych, a śmiertelnie chorych ludzi na pewno by nie brakło. Ale poza tym tekst niezły. Pozdrawiam.

Zamiast krytyk czy to ogólnych, czy wchodzących w szczegóły, kieruję do Ciebie, Autorze , prośbę: napisz to jeszcze raz, ale tak, żeby zawierało dziesięć procent ładunku emocjonalnego i intelektualnego tekstu, rozpoczynającego się na stronie 331. "Dzienników gwiazdowych" Stanisława Lema, wydanie "Czytelnika" z roku 1971.

Bardzo  mi się podobało :)

Przynoszę radość :)

Opowiadanie jest ciekawe, na dobrze zrealizowaną – choć właściwie nie nową – koncepcję. Pytanie tylko czy tekst faktycznie zyskałby, gdyby miał inny ładunek emocjonalny? Trudno stwierdzić, w obecnej formie jednak jak najbardziej można go bez bólu przeczytać.

Osobliwy eksperyment opisany od samego początku i pozostawiający czytelnika w niewiedzy, jak też on się skończył. A może końca nie będzie…

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka