- Opowiadanie: langsuyar - Znaleziono klucze

Znaleziono klucze

Zainspirowany Strugackimi.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Znaleziono klucze

Znaleziono Klucze

Mieszkałem wtedy w starej willi przerobionej na czynszówkę. Duży, klockowaty budynek pełen wygodnych mieszkań i saloników, został podzielony w czasach socjalistycznej własności wspólnej na lokale komunalne. Mniej więcej od tego czasu zaprzestano jego remontów, przez co z zewnątrz bardziej straszył niż imponował. Takie czasy. Przynajmniej tego nie zburzono, co w naszym kraju należy uznać za niewątpliwy sukces.

 

Znajdująca się w holu korkowa tablica z ogłoszeniami nigdy nie przykuwała mojej uwagi. I tym razem wpatrywałem się w nią bez większych emocji, gdy zdejmowałem buty po ciężkim dniu. Od wielu miesięcy wisiała tam karteczka zapisana wielkimi, czerwonymi, koślawymi literami:

 

Znaleziono klucze. Do odbioru w lokalu nr 2”.

 

W myślach podsumowałem ludzką opieszałość i oddaliłem się w kierunku moich kotów. Pokonałem pachnący stęchlizną hol i już byłem na piętrze, gdzie mieściło się moje małe mieszkanko. Stałem przed obskurnymi, obdrapanymi drzwiami o niezidentyfikowanym kolorze. Zza nich dopingowało mnie uporczywe miauczenie.

 

Były głodne. Musiałem się spieszyć zanim nie zdemolują mi mieszkania. Ku mojemu zdziwieniu jedyne klucze jakie znalazłem w moich kieszeniach, to te od piwnicy. Mijały kolejne sekundy, miauczenie narastało, a ja grzebałem chaotycznie w plecaku. Gdy do pomiaukiwań dołączyło drapanie po drzwiach, wściekłem się i wysypałem jego zawartość na ziemię. Kluczy brak. Jasna cholera.

 

Naprędce zebrałem swoje klamoty i zbiegłem na dół. Klucze musiały mi wypaść gdzieś w laubie, taką przynajmniej miałem nadzieję. Wkurzyłem się nie na żarty, gdy i tam ich nie znalazłem. Wściekły na siebie kręciłem się w kółko, wyobrażając sobie wszystkie komplikacje związane z kupowaniem nowych zamków, wynajęciem ślusarza i nieodżałowaną stratą czasu. Wtedy dostrzegłem uchylone drzwi do kwatery okupowanej przez gospodynię domu. Tak przynajmniej kazała się nazywać. Lokal numer dwa. Poszedłem do niej bez przekonania, bardziej po to, aby wykluczyć i tę ewentualność.

 

– Kochaaaany mój, jesteś. Ile ja stara miałam czekać?

 

– Co proszę? – wymamrotałem nieskory do rozmów.

 

– Nie co proszę, tylko kochanieńki powie mi ile ogłoszenie już wisi – powiedziała machając mi przed oczyma pęczkiem kluczy. Bezczelnie trzymała go za grzywę kociego wisiora. Szybkim ruchem chwyciłem… powietrze. Stara była nadspodziewanie zwinna.

 

– Kilka miesięcy? Przecież ja je zgubiłem dzisiaj rano! Proszę oddać klucze. Spieszę się.

 

– Spieszy się kochanieńki, a dokąd to? Nakarmić te swoje gargulce? Niech się cieszy, że dla siebie to trzymam i do spółdzielni nie podam, że takie bydlęcia hoduje na państwowym!

 

– To co już, za przeproszeniem kotów w domu trzymać nie wolno? Szaleju się pani najadła. Proszę sobie dzwonić po spółdzielni i donosić do woli. Na zdrowie.

 

– Nie piekli się, ja też kotki lubię kochanieńki. – Pomimo ugodowego tonu klucze trzymała dalej schowane w pięści.

 

– Wspaniale. Proszę mi w takim razie oddać klucze, bo koty wygłodniałe i szkód narobią.

 

– Zwierzęta męczy, zapominalski. Oj, oj! Młodzieży. – Niechcący nacisnęła na koci pyszczek na breloczku. Ten zamiauczał.

 

– Więc o co chodzi? O znaleźne, tak? – wrzasnąłem na babę i wygrzebałem z portfela najbardziej pogięty i najbrudniejszy banknot jaki znalazłem (oczywiście najniższego nominału) i ostentacyjnie wepchałem jej pieniądze między palce. Stara momentalnie zwolniła uścisk na kluczach, które musiałem zbierać z podłogi.

 

– Głupia baba. Do zobaczenia za kolejne kilka miesięcy – odparłem z nieukrywaną złością.

 

– Oj kochaniutki, szybciej niż myślisz – powiedziała śmiejąc mi się w twarz. Brutalnie wytrąciła mi w ten sposób z arsenału moich zalet pewność siebie.

 

Stare wynudzone próchno – pomyślałem. – Do tego jeszcze złodziejka.

 

Wróciłem do domu. Ficzerald i Levinsky zgłodniały tak bardzo, że od wejścia napadły na mnie, okropnie miałcząc i ocierając się przy tym łbami. Kręciliśmy się po mikroskopijnym przedpokoiku, a ja nieomal straciłem równowagę. Biorąc pod uwagę ich rozmiary i determinację, mogło to się dla mnie źle skończyć. Mruczeniu i miauczeniu nie było końca. Potężne głowy uderzały mnie po biodrach i byłem pewien przyszłych sińców. Rzuciłem kotom kilka zapewnień, że już się zabieram do przygotowywania jedzenia i usiadłem przy stole. Ficzerald posłusznie położył się na kanapie zajmując ją całą. Łapy zwisały mu bezwładnie. Pazury skrobały o podłogę. Levinsky skoczył na krzesło i je po raz kolejny złamał. Niebawem skończy mi się zapas wikolu – pomyślałem.

 

Siedząc, na pamięć sięgnąłem do szafki z jedzeniem, przy okazji zahaczając o lodówkę z piwem. Nic, pusto. I tu i tam.

 

– Jasna cholera! Zaraz mnie te bydlęta zeżrą.

 

Nie czekając na reakcję głodnych potworków, chwyciłem dubeltówkę wystającą z kosza na parasole i wycelowałem przez okno. Żywego ducha. Nic, co dałoby się zjeść. Gdybyśmy byli na stepie, właściwy pustce byłby obraz wiatru niosącego piach i wyschnięte gałęzie. Poszukałem jeszcze chwilę po horyzoncie i wyłapałem ruch. Łaził tam automat do zbierania śmieci. Poruszał się niezdarnie na dwóch nogach i łykał pozostawione na trawniku odpadki. Z tyłu zaś wysypywało się drugie tyle śmiecia, wszystko przez dużą, przerdzewiałą dziurę w pojemniku. – Typowe – skwitowałem w myślach i opuściłem broń.

 

Ratując się przed wygłodniałymi zwierzętami, czym prędzej udałem się po coś do jedzenia, tym razem upewniając się, że klucze mam w kieszeni. Tym większe było moje zdziwienie, gdy ponownie znalazłszy się przed drzwiami mieszkania, tym razem z kilkoma kilogramami kociego żarcia i zimnym piwem, nie miałem ich ze sobą. Zza drzwi nie dobiegało też typowe miauczenie. Albo zdechły albo…

 

Wkurzony nie na żarty zbiegłem na dół i bez pukania wszedłem do lokalu numer dwa. Stara powitała mnie szerokim uśmiechem. Zamiatała podłogę staroświecką miotłą.

 

– Oddawaj klucze starucho! – rzuciłem w jej kierunku. Nie odpowiedziała. Zajmowała się czyszczeniem jakiegoś zakamarka.

 

– Nie wiem jak to robisz, ale mnie ta twoja zabawa nie bawi. Oddawaj mi natychmiast moje klucze.

 

Zamiast odpowiedzi usłyszałem przeciągłe miauknięcie. Tak postękuje Ficzerald, gdy jest najedzony! Nie zważając na babę, otworzyłem drzwi które wskazało mi ucho i zobaczyłem mojego dwudziestokilowego kotka leżącego na kaflach w kuchni. Robił wszystko, aby tylko całą powierzchnią przylgnąć do zimnej podłogi. Rozwalone cielsko dyszące od upału ani myślało do mnie podejść.

 

– Tego już za wiele! – Wróciłem do przedpokoju krzycząc.

 

– Kochaniutki o kotki nie dbał… kotki przyszły do mnie. Kochaniutki może wracać – zachichotała. – Nie martwi się, tak musi być.

 

Pozbawiony argumentów słownych i znokautowany absurdem sytuacji, wycelowałem w babę dubeltówkę, którą przypadkiem miałem w rękach. Bagatela, zupełnie nie pamiętałem abym ją ze sobą zabierał.

 

– Oddawaj koty stara wiedźmo!

 

– A idźże chłystku – zwinnym ruchem przyładowała mi końcówką miotły. – Starą babę napastuje! Ludzie! Pomocy! Włamywacz, gwałciciel! Gwałcą! Gwałcą! – Walnęła po raz kolejny. – Mnie starą, mnie…

 

Dostała śrutem prosto w klatkę piersiową. Jej ciało momentalnie pokryło się czerwonymi kropkami, niczym ekspresową ospą. Kropki powiększały się wraz z wypływającą krwią. W powietrzu latały strzępy poszarpanego wystrzałem ubrania.

 

Stałem jak sparaliżowany. Nie mogąc uwierzyć w to co się stało, patrzyłem na swoje ręce trzymające broń niczym na obce. W tym czasie Levinsky przeszedł nad niedoszłą właścicielką i energicznym ruchem głowy walnął w drzwi wejściowe, racząc je w ten sposób zamknąć.

 

– Ale przecież nie słyszałem huku? Jak to możliwe… ogłuchłem. – Wciąż nie umiałem się odnaleźć w sytuacji i przysiadłem na niziutkim krzesełku podpierając się o strzelbę. Patrzyłem na moją leżącą ofiarę. Wokół nieboszczki zrobiła się już solidna plama krwi, co było kolejnym dowodem na to, że nie żyje.

 

A jednak nie ogłuchłem. Inaczej nie słyszałbym mruczenia i charczenia zadowolonych kotów, które właśnie zaczęły ucztowanie na mojej ofierze. Pazurami dobierały się do mięsa i szarpały je kłami. A jak przy tym mlaskały! Chciałem je jakoś przywołać do porządku… ale oderwało mnie pukanie do drzwi. Kompletnie ogłupiały wstałem i uchyliłem je.

 

– Panie Gospodarzu to jak z tymi kluczami? – To był sąsiad spod czwórki.

 

– Co proszę?

 

– No! Wywiesił pan tę kartkę, nie? „Znaleziono klucze”. A ja dopiero dzisiaj zorientowałem się, że zgubiłem te zapasowe. Wie pan te od pokojówki – mrugnął porozumiewawczo.

 

– Ale ja… to przecież ta stara jest cieciową… znaczy gospodynią… a ja ją właśnie… – Gotowy na wszystko wpuściłem sąsiada do małego przedpokoiku i wskazałem na podłogę, w moim mniemaniu, przyznając się do winy. Ku mojemu osłupieniu na podłodze leżały w pełnej klasie moje dwa przesłodkie, monstrualne, oblizujące się kociaki. Oprócz nich zostały tylko strzępy ubrań.

 

– Co mi pan chciał pokazać? Zwierzaki? Już panu parę razy mówiłem, że trzymanie w domu takich bestii to proszenie się o kłopoty. Ale to pana sprawa… – odparł.

 

– O! Tutaj są kochanieńki. – Sąsiad dosięgnął wzrokiem klucze leżące na komodzie. Miały taki sam koci brelok jak moje i do tego na pewno ich tam przed chwilą nie było!

 

– Klucze się znalazły, to ja już idę, a tutaj za fatygę – wepchnął mi w dłoń jakiś banknot. – Co złego to nie ja. Ta pani co przychodzi to tylko pokojówka i w ogóle to się rozumiemy, a kotki są przekochane, prawda?

 

– Ano, ano tak ale…

 

– Ale przestałby pan wreszcie odkurzać tą miotłą. Predom ma nowe odkurzacze! – Zniknął za drzwiami.

 

W istocie zamiast strzelby miałem w rękach mocno wysłużoną miotłę starej. W powietrzu unosił się krztuszący kurz. Koty patrzyły na mnie porozumiewawczo i ze spokojem. Jedyne co mi pozostało, to rozwinąć schowany w pięści banknot. Był to najbardziej pogięty i najbrudniejszy banknot jaki kiedykolwiek widziałem. Postanowiłem postarać się u kierownika spółdzielni o przydział na odkurzacz…

 

Koniec

Komentarze

Z czasów, kiedy zachwyciłem się Strugackimi. Mało zobowiązujące. Z zamierzeniu lekkie i przyjemne "do kawki".

Hmmm. Odnoszę wrażenie, że wpadłeś na świetny pomysł, może nawet dwa, ale zabrakło energii na dopracowanie szczegółów i przez to logika się rozłazi w szwach. Ale może ten brak zależności przyczynowo-skuktowych jest celowy, a ja się nie znam.

Babska logika rządzi!

Mam podobnie jak Finkla. Ale czytało się nieźle.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Taka dzika logika i dziwne zależności przyczynowo-skutkowe to właśnie cechy charakterystyczne prozy braci Strugackich, na której się wzorowałem. Tak więc jest to efekt celowy. Dzięki za docenienie pomysłu.

Świetne opko jak dla mnie. I nie waham się użyć tego słowa. Ciekawie budujesz zdania, czytało się bardzo dobrze, nawet nie zauważyłem, a dotarłem do końca. Pomysły ciekawe i działające na wyobraźnie. Pozdrawiam.

Fajne założenie z tą specyficzną logiką do eksperymentalnej zabawy; na dłuższą metę, podejrzewam, byłoby męczące. W tym krótkim opowiadaniu sprawdziło się całkiem nieźle. Strugackich natomiast nie lubię ; )

I po co to było?

Zdecydowanie chodziło o zabawę. Strugaccy ciągną tak całe powieści, co faktycznie bywa męczące. Ale przynajmniej mają swój styl.

 

Dzięki

Bardzo absurdalne opowiadanie. Czytało się nieźle i nawet, zgodnie z intencją Autora, rozbawiło. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Szybko się czytało. Trochę chaotycznie, ale chyba to miałeś na myśli. Nie mogłeś się zdecydować na jeden zapis, przez co w jednym zdaniu koty miauczą, a w drugim miałczą. Pomysł bardzo na plus. :)

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka