- Opowiadanie: mimesis - Smocze jaja

Smocze jaja

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Smocze jaja

Wójt podrapał się po głowie. Zawsze uważał, że taki gest wyraża intensywne myślenie i troskę o sprawę.

 

– Kolejną, mówisz – westchnął cicho. – Zaraz nam dziewuch we wsi zbraknie… Jesteś pewny, Żwirek? Nie kręcisz coś aby? Dalej to samo?

 

– Tak, panie wójcie. – Podrostek uśmiechnął się szeroko, mnąc w ręku brudną czapkę, która niejedno już widziała i w niejednym błocie leżała. – Nietknięta, niezamężna, urodziwa, zdolna do pro… pro… pry, do rodzenia dzieciaków i jeszcze z wianem ma przyjść. I mówi jeszcze, że jak go znów oszukamy, to zionie ogniem i spali wszystkie sioła na raz! Ino raz! I że on się pozna, tak jak się poznał na naszej Jagusi, co to wyobracana wcześniej była, że hej! I on się na niej poznał, i mówił, że okrutne męki cierpiała.

 

Wójt skrzywił się. Bestia poznała się na podstępie. Przyprowadzili ostatnio smokowi Jagnę, córkę młynarza. Dali jej wielkie wiano, zawieźli na wozie z mięsiwem i pieczywem, nawet ubrali biedaczkę na biało. A on i tak się poznał.

 

– Leć, Żwirek, do kowalów. Powiedz, że zaraz tam będę.

 

– Oj, panie wójcie! Toż kowal prędzej wam łeb, za przeproszeniem, zetnie, niż swoją Złotolitkę na pohańbienie smoku odda! Dyć ona jako ten kwiatek polny, jako ta trawka delikatniuchna…

 

– A idź ty, ciućmoku jeden! – warknął wójt, biorąc zamach ręką. – Toż ostatnie panny nam we wsi zostały. Tu już nie ma – córka-nie córka! Tu idzie o nasze życie, o nasze prespektywy na życie! Leć pierwszy, to może się na tobie wyżyje.

 

 

 

***

 

 

 

Poranna mgła otulała doliny cienką, smrodliwą warstwą. Odkąd smok zagnieździł się w skalnych rozpadlinach, fetor trucheł roznosił się po całej okolicy, skutecznie odstraszając wszystkich śmiałków. Nikt nie próbował już penetrować głębi smoczej pieczary; rozciągnięte po polanie wnętrzności jedynego z zuchwalców już dawno wysuszyło wiosenne słoneczko.

 

Wóz zjeżdżający na polanę od strony wsi otaczała zgraja rozwrzeszczanych bab. Prym wiodły matki już porwanych dziewcząt – kowalowa leżała w chacie, zarówno z powodu żalu jak i mężowej pięści. Jadąca na furze dziewczyna rozumiała oczywiście, że wiozą ją na śmierć, jednak już dawno wywrzeszczała ojcu i całej reszcie gromady, co o tym wszystkim sądzi. Gdy przekonała się, że albo wóz, albo zakatowanie przez wystraszonych smokiem wieśniaków, poddała się z nadzieją, że uroda i wdzięk pozwolą jej uniknąć rozszarpania łapami gada.

 

– Te, Żwirek! – warknął kowal, przekrzykując lamentujące kobiety. – Powiedz no jeszcze, jaki to on jest, tak z bliska? Wielgi też, czy mniejszy?

 

Chłopak przedarł się przez tłum i zaczął dreptać obok zwalistego jak dąb kowala. Gdy smok nawiedził dolinę, kazał wybrać jednego chłopca jako pośrednika. Znany z umysłu wolniejszego niż gadki Żwirek, syn pastucha i pastuch z dziada pradziada, zgłosił się na ochotnika. Od tamtej chwili biegał do pieczary po rozkazy i wiadomości dla mieszkańców wioski.

 

– Oj, panie! – Zapowietrzył się Żwirek i zamachał rękami. – Wielgie toto jak stodoła, a nienażarte przecie… Mówiłem wam, że cały wóz by zjadł, jakby chciał. Ale nie chce. Mówi, co on musi formę trzymać, że jakby się nam go zachciało zaciukać, to on nam musi pokazać, kto tu tera pan, i że jakby więcej żarł, toby pęknął chyba. A zęby to on ma, hale! Orać by jednym takim można. Ech, bidne te nasze dziewuchy, bidne… – Otarł ukradkiem łzę.

 

– Dobra, dobra, nie mazgaj się tu. A co on chce, jak już nam je wszystkie zeżre, co? Żwirek?

 

– Nie wiem, panie… Ja głupi jestem, co ja mogę? Smoczysko tylko mi powie, jako żem już wam wszystkim mówił, w głowie mi mówi, co i jak, a potem pogania do wsi, że aż się kurzy za mną… Nic go nie zagaduję, bo się go bojam, że ojej! – Zatrząsł się i naciągnął mocniej czapkę na głowę, aż skrył za nią twarz.

 

Kowal spojrzał ukradkiem na córkę. Szkoda mu było trochę dziewczyny, ale to ją jedną ma w chacie? Rosną mu już trzy następne, a ta… No tak, ładna, dobra, i za mąż by mogła dobrze wyjść… Ale profity, jakie ustalił po cichu z wójtem, przebiły ojcowski żal.

 

– Stójcie, ludzie! – krzyknął Żwirek, wybiegając na przód gromady. Nie musiał tego zaznaczać, gdyż wszyscy dobrze pamiętali lokalizację Krańca, jak teraz nazywali graniczny obszar, poza którym zaczynał się teren smoka. – Teraz panienka ze mną musi iść, jako i zawsze smok przykazywał. I nikt za nami iść nie może, bo się gadzina piekielnie rozsierdzi i spali nas na popiół, jak stodołę Paciaciakowej! I kowalówna ma posłusznie iść, bo jak nie, to zguba ją czeka jako i małą Jadzię, co uciekała, a smoczysko ją w łapy i hyc! do pieczary, gdzie ją zjadło, nie patrząc na względy przyzwoitości i że to jeszcze nie pora posiłku była. Baby, puśćta nas! Już dość się wywrzeszczałyście, teraz kowalówna pójdzie ze mną, a jak… – Jego mowę przerwało głośne westchnienie. Od północnej strony doliny, spomiędzy gór, z oddali, zaczął zbliżać się smok. Szybował majestatycznie w przestworzach, zatoczył krąg nad oddalonym krańcem doliny i przysiadł na południowym stoku. – Chodźcie, panienko… – szepnął Żwirek. Dziewczyna dopiero teraz pojęła grozę swego położenia. Zaczęła krzyczeć o hańbie, bólu i piekielnych mocach, rozglądała się po twarzach ziomków, poszukując wsparcia. Twarze jednak zmieniły wyraz; nie znalazła już współczucia, a tylko zaciętą, bezlitosną prawdę: twoje życie za nas wszystkich.

 

Żwirek wskoczył na wóz. Chwycił dziewczynę za rękę.

 

– Chodźcie, Złotolitka – szepnął, uśmiechając się wyrozumiale.

 

Ruszyli powoli. Dziewczyna oglądała się na tłum i szukała twarzy ojca. Gromada poczęła zawracać – spełniła swoje zadanie na następny miesiąc. Dało się słyszeć tłumione szlochy.

 

– Żwiruś, a boli to bardzo? – szepnęła dziewczyna, gdy zbliżali się już do końca podróży. Nie było już ucieczki.

 

– Tylko chwilę, panienko.

 

– A potem co?

 

– A… a potem już błogo, Złociu. Potem już nigdy cię nie będzie boleć, wiesz?

 

– Małe to pocieszenie… Już nie ucieknę, co?

 

– Nie, już nie.

 

– Czemu mi nic nie powiedzieli? Żwiruś, ojciec nic mi nie powiedzieli… Ani mi, ani matuli… Dzisiaj kazał się ubrać w sukienkę… Co ją matula na ślub już szyła… Jeszcze nie skończona, zobacz, nie zaszyte tu… I tu… A jak się już domyśliłam, że to o to chodzi, to wóz już stał na podwórzu… I…

 

Smok sapnął. Kowalówna podniosła wzrok, dotąd wlepiony w koński zad. Zadrżała.

 

 

 

* * *

 

Pusty wóz terkotał na gościńcu. Żwirek nie lubił wzroku mieszkańców wioski, gdy wracał od smoka. Patrzyli spode łbów, czasami spluwali z pogardą. Chłopiec zatrzymał wóz, rzucił lejce wójtowi.

 

– Spokój na miesiąc – szepnął tamten, łapiąc wodze. – Coś nowego?

 

– Nie, panie wójcie. Toż samo, jak zawsze.

 

– Masz, Żwirek, monetę. Leć na Piaski, wypij co. Jakiś taki czerwony jesteś…

 

– To z nerwów, panie wójcie. Szkoda tych dziewczątek…

 

– Ano. Leć, chłopcze, chluśnij w gardło. I za spokój duszy Złotolitki…

 

Żwirek uśmiechnął się pod nosem.

 

– Za Złotolitkę takoż wypiję!

 

 

 

* * *

 

Złotolitka czuła krew. Swoją krew.

 

Smok bawił się nią. Nie zważał na jej bolesne jęki.

 

W końcu zaczęła krzyczeć. Wrzeszczała tak, że łzy zaczęły płynąć po brzoskwiniowych policzkach.

 

– Przestań! – krzyczała, wierzgając nogami. – Błagam, już, wystarczy, przestań, przestań, nie wytrzymam, nie wytrzymam juuuuuuż!

 

– Wytrzymasz, wytrzymasz – sapnął smok, miętosząc wydatny biust. – Każda tak mówiła, jak się zaczynała zabawa!

 

W sali obok Żwirek popijał najprzedniejsze Touis-de-Saint-Simon ze złoconego kielicha. Uśmiechał się lubieżnie patrząc na młynarzównę Jagnę, obwieszoną złotem i perłami. I tylko tym.

 

 

 

* * *

 

 

 

– Przedni trunek! – Żwirek uniósł kielich.

 

– Taa, cholerne elfy znają się na poezji i winie, bez dwóch zdań.

 

– A krasnoludy na podziemnych pałacach!

 

Z komnaty wyszła zarumieniona Złotolitka, dopinając perłowy biustonosz.

 

– Panna kowalówna! – wrzasnął Żwirek, wstając z fotela. – Cnotliwa panienka zrzuciła dziewiczą sukienkę! A niech mnie, piekielny smoku, jeśli nie potrafisz odkryć kobiety w dziewczynie!

 

– Ładnie mi? – szepnęła kowalówna, przytulając się do mężczyzny.

 

– Najpiękniej, moja miła. Winka?

 

Złotolitka rozejrzała się po przepysznej komnacie. Na kanapach siedziały roznegliżowane córki młynarzy, rolników i pastuchów.

 

– Dużo! – krzyknęła, wyrzucając do góry drobne rączki. – W kielichu z największymi brylantami!

 

– Ale jaja! – zaśmiał się Żwirek, patrząc na szelmowsko uśmiechniętą Złotolitkę.

 

– A i owszem, owszem! – ryknął Borch, klepiąc się po nagich klejnotach rodowych.

 

Koniec

Komentarze

Po pierwsze – Ben Akiba.   Po drugie – niezależnie od powyższego oraz domysłu, powstałego mniej więcej w połowie tekstu, trochę się pośmiałem, a chyba o to chodziło.

Zabawne, z pomysłem, porządnie napisane, lekkostrawne, ale nie wiem czy tylko ja taki bystry jestem, czy mniej więcej od tekstu: "– Tak, panie wójcie. – Podrostek uśmiechnął się szeroko, mnąc w ręku brudną czapkę, która niejedno już widziała i w niejednym błocie leżała" każdy jest w stanie rozmontować intrygę :) Szczególnie podoba mi się kreacja Żwirka, chłopskie naleciałości w mowie wyszły mu bardzo na zdrowie. Chociaż z drugiej strony, wzija stosunku dziewczyny z gadem ziejącym żywym ogniem, obrzydziła mnie. Gad mógłby przybrać jakąś mniej hardcorową formę.

Adamie! Po pierwsze, z ironicznym uśmiechem – John Barth. Po drugie –  dziekuję za przeczytanie i komentarz. Cieszę się z pośmiania :) Postrachu, nie wiem, która dziewczyna przeżyłaby takie spotkanie (może caryca?). I obawiam się, że zepsułam Ci lekturę Sapkowskiego… :>

Niezłe opowiadanko. Nareszcie nikt nie zginął, a nawet może się urodzi. Pozdrawiam dowcipną autorkę.

Przyjemne i ładnie napisane. Świetny tytuł :D

Wesołe. Może i motywy ograne, łatwo się domyślić zakończenia, ale przyjemnie się czyta. :-) I Paciaciakowa jest. Ale która to? ;-)

Babska logika rządzi!

Mimesis, lektura Twojego opowiadania była miłym zakończeniem bardzo udanego dnia. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zabawna, lekka i fajna do poczytania historyjka. Brawo!

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Ja od samego podszedłem do tego z uśmiechem. Tytuł: Smocze jaja. – 1 zdanie: wójt podrapał się po… ;D Ale ogólnie to spoko tekścik. 

Taki sobie, kurde podpis

Ryszardzie, dziękuję i odpozdrawiam. Zygfrydzie, dziękuję. Świetny nick :) Finklo, dziękuję. A Paciaciakowa to ta chuda, co cienia nie rzuca :> Regulatorzy, niezmiernie cieszę się, że lektura mojej tfurczości sprawia przyjemność :) Bemiku, kłaniam się w rytm braw. Esielu, niezamierzone, ale faktycznie, dwuznaczne :)   Bardzo dziękuję wszystkim za lekturę. Nie spodziewałam się takiego przyjęcia. :) Gdyby komuś się jeszcze chciało, to proszę o przeczytanie mojego pierwszego na tym portalu opowiadania. Będę wdzięczna za uwagi.

OK, no to teraz moje trzy grosze. Widząc tytuł, najpierw zaniosłem do Thora błaglne "niech to jednak będą zwykłe jaja w skorupkach". Zacząłem czytać i miło mi się czytało. Nabrałem nadziei, że Autorka tak sprawnie pisząca nie pójdzie w banał. Przy zapewnieniach Żwirka, że smok wielki jest domyśliłem się, o co chodzi. "Smok i Jerzy" Zelazny'ego się kłania. I kilka innych opowiadań, nie pomnę tytułów.  Zakończenie mnie – per saldo – rozczarowało. Jednak poszłaś w proste skojarzenie z kabaretów puszczanych na "Dwójce", a Borch (dobry pomysł!) nie uratował sytuacji:( Ogólnie: dobrze napisane, zabawne, ale żart w końcówce i w tytule kiepski.

Żart w końcówce i tytule równie lekki jak całe opowiadanie :)  Pewnie, że można się domyślić końcówki i pewnie, że już gdzieś kiedyś było. Swoją drogą, prawie wszystko już gdzieś kiedyś było. Ale  przecież napisane sprawnie, przyjemnie się czyta. Bardzo dziękuję za miłą lekturę śniadaniową, mimesis. Oby więcej ;)

Tintinie, dziękuję za długaśną wypowiedź. ,,Smoka i Jerzego" nie czytałam, ale nadrobię! Szkoda, że mój prosty i prostacki żarcik nie przypadł Ci do gustu :( Na usprawiedliwienie dodam, że ,,humoreska" ta powstała jako prezent z okazji urodzin chłopaka :>

Dziękuję, niebieska! Ja już też, nomen omen, po jajecznicy :D

Żart – mimo że może rzeczywiście nie pierwszych lotów – udało się jednak całkiem sprawnie przekazać. Co prawda, jak zauważyli poprzednicy, puenta jest całkiem przewidywalna, to samo wykonanie tekstu stoi na przyzwoitym poziomie.

I po co to było?

Autorko Zainspirowałaś mnie do napisania ballady. Ballady o pechowym smoku.Pozdrowienia.

Syf.ie, dziękuję za opinię!

Nowa Fantastyka