- Opowiadanie: Rulez260 - Bartnik rozdział I

Bartnik rozdział I

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Bartnik rozdział I

 

Witam, prezentuję wam moje pierwsze opowiadanie (w zamyśle, mam coś dłuższego) opublikowałem je na blogu: empiresilesia.c0.pl:

 

Bartnik rozdział I: Karczma

Stara karczma w zbiegu dróg Ma stoczone czerwiem ściany, Strzechę burą na kształt strupa, Trzęsie w wietrze szyld blaszany Z piszczelami kościotrupa.

Deszcz padał, światem targały grzmoty poprzedzone piorunami. Ciemność oplotła Śląsk, niczym pająk swą ofiarę. Patryk Moller szedł gościńcem dobre kilka godzin, aż zauważył karczmę, otoczoną ostrokołem. Takie czasy pomyślał. Szynk sprawiał przytłaczające wrażenie. Był duży, co najmniej dwupiętrowy. Przed wielką dębową bramą stało dwóch, pokaźnie zbudowanych strażników. Obaj mieli na sobie bryganty pokrywające przeszywnice. Na wydatnych brzuchach wisiały im pasy, a za nimi powieszone były buławy. Ręce ich pokrywały skórzane rękawice, a stopy trzewiki kolcze. Brama, przy której stali, sprawiała wrażenie niezwykle solidnej, mierzyła dwa i pół cala grubości, nabijana była stalowymi ćwiekami, a osadzono ją, na potężnych zawiasach. W świetle latarń otaczających wejście dostrzegł jeszcze wąskie strzeliny okien i stajnię, z której właśnie wyszedł najprawdopodobniej pachołek.

 

Moller podszedł do wykidajłów:

 

– Co słychać?– Zapytał piskliwie. Bał się jak cholera.

 

– Ciebie pedale– odparł od niechcenia, ochrypłym głosem, z miną półgłówka jeden z ochroniarzy, który trzymał w lewej dłoni olbrzymi kłapeć baraniny– Wchodzić albo znikać.

 

Moller nacisnął żelazną klamkę, rzeźbioną na kształt brzozy i wszedł na dziedziniec. Przemierzył go kilkunastoma szybkimi krokami, jednak już po chwili łypcie z łyka, które miał na stopach, całe pokryły się grubą warstwą błota zmieszanego z gównem koni i rzeką pomyj wyrzucanych z karczmy. W końcu, ku swojej uldze, otworzył bramy właściwej oberży. Wtargnął do innego świata, w środku panował zaduch. Po lewej stronie dużej izby znajdowało się palenisko nad którym, pachołek obracał tuszę świni. Tłuszcz kapał w płomienie, powodując głośne trzaski i wzburzenie ognia. Światła dostarczały świece oraz okrągłe otwory wycięte w dachu, bowiem okna były zabite deskami. W trzech rzędach, równo ustawiono dębowe stoły o potężnych blatach i stabilnych, solidnych nogach zbitych bretnalami. Przy nich, po obu stronach stały ławy. W większości zajęte przez chłopów podobnie ubranych do Mollera, w kubraki. Rozprawiali pewnie o chędożonych plugastwach, wielkich panach i swojej niedoli. Przy jednej z ław, bliżej paleniska zauważył strojniej odzianych ludzi, prawdopodobnie handlarzy. Na przeciw miejsca gdzie stał, spasiony oberżysta za kontuarem dłubał w nosie, po czym obrócił się i wszedł do magazynu. Patryk poszedł dalej ciągle się rozglądając. W środku pachniało spaloną cebulą, tłuszczem, dymem i potem, mimo to atmosfera była przyjemna. Na pewno lepsza niż w wiosce. W kącie skrzypek, lutnista i bębniarz przygrywali miłą dla ucha muzyką. Młoda dziewczyna o wydatnych kształtach, zamiatała gipsową podłogę. Moller podszedł do szynkwasu, przy którym znów stał gruby karczmarz.

 

– Co chceta?– Grubiańsko spytał oberżysta

 

– Mom trzy grosze, co mogam za to kupić?

 

– Żejdlik wina

 

– A co do jedzenia?

 

– Chleb i parę pasków słonego mięsa– odburknął grubas

 

– To dejcie, a je jeszcze kaj miejsce?

 

– Na górze, po schodach.

 

Karczmarz podał mu półlitrowy drewniany kufel napełniony winem i parę pasków solonego mięsa w drewnianej misie. Moller położył na blat trzy praskie grosze, wziął wino oraz mięsiwo, poprawił tobołek zawieszony na plecach i po schodach udał się na górę. Było tu równie przyjemnie jak na dole z tym, że nie śmierdziało. Przy stołach siedziało niewielu gości. Dwóch chłopów, kupiec, trzech pasterzy, paru kuglarzy, którzy grali w kości, stary człowiek śpiewający po cichu jakąś zbereźną piosenkę. Przysiadł się właśnie do niego, sam nie wiedząc dlaczego. Łyknął wina i zagryzł suchym, solonym mięsem. Musiał porządnie pociągnąć, by oderwać kęs. Zaczął rzuć czując w ustach mdły smak mięsa, solonego solą z kopalni w Wieliczce. Podniósł wzrok i spojrzał na dziadka. Stary człowiek na ogorzałej twarzy bez śladu zarostu, miał długą bliznę od policzka po brodę. Jego ubiór niczym szczególnym się nie odznaczał, więc, Moller pomyślał, że to zwykły wieśniak z pobliskiej wioski. Dziadek spojrzał na niego i zapytał dźwięcznym głosem:

 

– Witam. Co taki młodzieniec jak ty tutaj robi?

 

Nic– odpowiedział szybko Patryk, po czym rozejrzał się. Wielkie świece za zwierzęcego tłuszczu paliły się jasnym płomieniem. Kupiec siedzący naprzeciw Mollera wstał i zszedł na dół. Po chwili po schodach powolnym, ciężkim krokiem wszedł oberżysta. Podszedł do stołu, przy którym siedział Moller i zapytał staruszka:

 

– Raabenkorp, czego sobie życzycie?

 

– Cicer cum caule i do tego wina, drogi Józefie.

 

Karczmarz odszedł. Staruszek spojrzał znowu na Mollera i powiedział:

 

– Czas zarobić na spokojne życie. Czas na opowieść.

 

Móller powoli podniósł wzrok i zmrużył oczy, po czym spytał:

 

– Jaką?

 

Nim starzec zdążył odpowiedzieć, wrócił karczmarz przynosząc kufel napełniony winem i groch z kapustą w wielkiej drewnianej misie.

 

– No dziadku, czas na twoje bajdurzenie– karczmarz Józef obrócił się do pozostałych gości i powiedział– Panowie, dobrzy i drodzy, szanowny Raabenkorp, opowie wam dziś niesamowitą opowieść, która rozjaśni wam dzień, w te ciężkie czasy.– Spojrzał, przelotnie na starca i mruknął– Oby twa dzisiejsza historia była dobra, bo inaczej szukaj sobie innego miejsca starcze.

 

-Słuchajcie moi mili, historii o Królu Karolu, cesarzu naszym Wielkim, który siedem pełnych lat zostawał w Hiszpanii, aż po samo morze zdobył tę wyżynę. Nie masz zamku, który by mu się ostał, nie masz muru, który by był cały, nie masz miasta, krom Saragossy stojącej na górze. Włada tam król Marsyl nie miłujący Boga – Mahometowi służy, do Apollina się modli. Nie ustrzeże się nieszczęścia…

 

Opowieść trwała. Coraz więcej słuchaczy zbierało się wokół stołu, gdy wybiła północ, Moller zasnął. Obudził go dopiero hałas i swąd spalenizny.

 

O nie! Zaraz pomyślał o Raubritterach. Usłyszał dochodzące z dołu wrzaski i jęki oraz trzask płomieni. Szybko rozejrzał się, był sam, wszyscy słuchacze, jak i sam dziadek uciekli, zostawiając swój dobytek tam gdzie siedzieli. Patryk wstał gwałtownie, jak mogłem przespać atak– pomyślał, chwytając płócienny tobołek, z tym co udało mu się uratować z poprzedniej pożogi i zaczął nasłuchiwać. Wtem usłyszał tupot ciężkich butów i brzęk ostróg, a na górze pojawił się człowiek z metalowym kapeluszem na głowie. W prawej ręce trzymał długi kij zwięczony kopułą nabijaną kolcami. Miarowo, poruszał nią tworząc w powietrzu kręgi. Żołnierz ruszył powoli ku Mollerowi. Patryk zaczął wpadać w panikę. Nosz kurwa piknie pomyślał, przez ułamek sekundy nim strach przejął kontrolę. Zaczął cofać się miarowo, omijając stół. Szybko zerknął w tył i zobaczył za sobą ścianę. Wojownik zbliżał się. Mollerowi wydawało się, że się uśmiechnął. Wtedy biorąc ogromny zamach uderzył swoją bronią, Moller pierwszy raz widział coś takiego, tak szczerze mówiąc to pierwszy raz z bliska widział wojownika, w blat dębowego stołu. Broń wbiła się w drewno na kilka centymetrów, aż drzazgi posypały się w koło. Moller podskoczył ze strachu, a po udzie pociekła mu strużka moczu. Wojownik nie spoglądając nawet na wystraszonego chłopca rozsiadł się na ławie, kładąc na stół nogi.

 

– Sprzedamy cię obszczymurze, byś zgnił, jak to całe plugastwo, a teraz przynieś mi piwa, ino prędko. Hulajże młokosie– rzekł

 

Moller odwrócił się, opuścił powoli drżącymi dłońmi tobołek i ruszył ku schodom, wielkim łukiem mijając wojownika i stół przy którym siedział. Ten nawet nie spojrzał na drżącego ze strachu Patryka. Chłopak dotarł do progu schodów, solidnych, bukowych, ze starannie zdobioną poręczą w kształcie węża eskulapa. Zaczął schodzić w dół, powoli, zrezygnowanym krokiem. W końcu znalazł się na dole. Jednak jakże parter karczmy różnił się od tego, co zapamiętał chłopiec. Palenisko zostało zniszczone, popiół z niego pokrywał wszystko dookoła cienką warstwą. Moller zmrużył oczy i rozejrzał się, dwa ciała zaległy w kącie. Rozpoznał wieśniaków, którzy niedawno prowadzili, żywo gestykulując dysputę. Nad zwłokami stał żołnierz w kolczudze do ud i łapciach plecionych z łyka lipowego, takich jakie wyrabiała jego mama. Jego szeroki miecz wciąż pokrywała czerwień krwi. Moller pokonał ostatni stopień schodów i stanął na klepisku. Wtedy poczuł uderzenie w tył głowy. Ostatnią rzeczą, jaką zobaczył był kawałek jego własnego ucha.

Koniec

Komentarze

Oj, będzie źle, jak ktoś to przeczyta… Zacytujmy: Stara karczma w zbiegu dróg Ma stoczone czerwiem ściany, Strzechę burą na kształt strupa, Trzęsie w wietrze szyld blaszany Z piszczelami kościotrupa. A to nawet ciekawe, taka jakby teatralna zapowiedź, rymowana i klimatyczna.

Deszcz padał, światem targały grzmoty poprzedzone piorunami. Ciemność oplotła Śląsk, niczym pająk swą ofiarę. Patryk Moller szedł gościńcem dobre kilka godzin, aż zauważył karczmę (czyli szedł, żeby zauważyć karczmę? trzeba mieć cel w życiu!), otoczoną ostrokołem. Takie czasy pomyślał. Szynk sprawiał przytłaczające wrażenie. Był duży, co najmniej dwupiętrowy (trzecie piętro schowało sę w ciemności, oplatającej ofiarę…). Przed wielką dębową bramą stało dwóch, pokaźnie zbudowanych strażników. Obaj mieli na sobie bryganty (chyba brygantyny, ale nie będę się upierać)  pokrywające przeszywnice. Na wydatnych brzuchach wisiały im pasy, a za nimi powieszone były buławy (za pasami czy za brzuchami, czy może za osiłkami?). Ręce ich pokrywały skórzane rękawice (ręka pokrywająca skórzaną rękawicę brzmi straszliwie), a stopy trzewiki kolcze (azaliż, biedny również trzewik kolczy, pokryty stopą). Brama, przy której stali, sprawiała wrażenie niezwykle solidnej, mierzyła dwa i pół cala grubości (niezwykle precyzyjny opis jak na obserwatora zbliżającego się w ciemności, oplatającej…), nabijana była stalowymi ćwiekami, a osadzono ją, na potężnych zawiasach. W świetle latarń otaczających wejście dostrzegł jeszcze wąskie strzeliny okien i stajnię, z której właśnie wyszedł najprawdopodobniej(dobrze, że nie najprawdopodobniej wyszedł pachołek)pachołek.   Źle, źle i jeszcze raz strasznie; dalej nie wiem, bo odpadłem ale pisząc to widziałem końcówkę, gdzie bohater ostatnią rzeczą, jaką zobaczył, był kawałek jego ucha (po uderzeniu w tył głowy)   Niedobry dj, niedobry, jak sam nie potrafisz pisać to nie krytykuj innych, być może wrazliwych, schowanych w ciemności, otulającej niczym pająk, pokrywających rękawice i buciki kolcze…

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

co za debilny edytor..

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Doskonały tekst. Ale na grafomanię. Pozdrawiam zgryźliwie.

Rację ma Ryszard. Mroooczny tekst… ;)

Wszedł do karczmy i nie dostał questa? Być nie może!

Postacie na początku starają się mówić po śląsku, lecz w późniejszej części opowiadania stwierdzają, że coś im to nie idzie i przerzucają się na czystą polszczyznę. No, prawie czystą ;)

Tekst do generalnego remontu. Bywa, niestety…

Zamiast wyzwania piwnego wyzwanie edytorskie: Napisałem knota, wyzywam trzy osoby, które to poprawią i uczynią arcydzieło – kto się podejmie?

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Ty napisałeś, Dj-u? Jaki termin?

Hm, chyba źle zrozumiałam. ;) Bywa. Ale to by mógł być fajny konkurs. I żeby nie było, że tak tu wpadłam tylko śmiecić – mnie też ten tekst nieszczególnie przypadł do gustu. Bravincjusz ma rację.

Stop, pauza – wątek ów nie jest od tego, żeby się nabijać z opowiadania, nawet jeśli nieudanego. Komentujcie, redagujcie itp. Bez zbędnych złośliwości!

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Mnie ten tekst nie przypadł do gustu, bo to nie moje klimaty. Karczma, niby – średniowiecze, opowieści o rycerzach… No, nie przepadam po prostu. Do tego – zaledwie fragment. Ponadto – trochę błędów. I jeszcze – niekonsekwencja, o czym wspomniał Bravincjusz. Ale – to, przynajmniej na tej stronie – debiut Autora. I, kurczę, czytałam mnóstwo znacznie gorzej napisanych debiutów. I nie tylko debiutów.  Pisałam to już niedawno pod jakimś innym tekstem – złośliwości i "wszystko jest źle, bo jest źle" – to mało motywujące komentarze. A, i nie piszę tu konkretnie o tym tekście, ale komentarz Dja ośmielił mnie do tego, by skonstruować ogólniejszą refleksję, która od jakiegoś czasu siedzi mi w głowie.  Co innego, jeśli mamy do czynienia z autorem, który zamieszcza tu już kolejny tekst i widać, że uwagi komentujących ma w poważaniu. Co innego natomiast – jeśli komentowany jest tekst debiutanta, którego nie znamy. Nie wiemy, w jakim jest wieku, jaką ma chęć nauczenia się czegoś, jak przyjmować będzie krytykę.  Nie chodzi mi oczywiście o to, żeby debiutantów nie krytykować. Ale może bardziej rzeczowo, a mniej złośliwie? :) I – jak już stwierdziłam wcześniej – piszę to w ogóle, a nie w szczególe. :) Ufff…

Przyjmuję edytorskie wyzwamie :D PRZED: Deszcz padał, światem targały grzmoty poprzedzone piorunami. Ciemność oplotła Śląsk, niczym pająk swą ofiarę. Patryk Moller szedł gościńcem dobre kilka godzin, aż zauważył karczmę, otoczoną ostrokołem. Takie czasy pomyślał. Szynk sprawiał przytłaczające wrażenie. Był duży, co najmniej dwupiętrowy. Przed wielką dębową bramą stało dwóch, pokaźnie zbudowanych strażników. Obaj mieli na sobie bryganty pokrywające przeszywnice. Na wydatnych brzuchach wisiały im pasy, a za nimi powieszone były buławy. Ręce ich pokrywały skórzane rękawice, a stopy trzewiki kolcze. Brama, przy której stali, sprawiała wrażenie niezwykle solidnej, mierzyła dwa i pół cala grubości, nabijana była stalowymi ćwiekami, a osadzono ją, na potężnych zawiasach. W świetle latarń otaczających wejście dostrzegł jeszcze wąskie strzeliny okien i stajnię, z której właśnie wyszedł najprawdopodobniej pachołek.     PO: Burza szalała na dobre, a tak gwałtowna była, że miotane przez ciemne chmury błyskawice zdawały się targać calusieńką okolicą. Grzmiało, huczało i wiało przeraźliwie. Na Śląsku zapanowała ciemność tak straszna, że bały się jej nawet pająki oplatające swe ofiary sieciami śmierci. Mimo iście piekielnych warunków, Patryk Moller dumnie kroczył gościńcem. Szedł tak już kilka godzin, nie bacząc na niebezpieczeństwa. Męczyła go ta wędrówka niezmiernie, toteż gdy tylko ujrzał karczmę, podjął decyzję o wstąpieniu do niej.   Zajazd konstrukcją i rozmiarem przytłaczał pobliskie zabudowania. Gdyby tylko Patryk Moller potrafił liczyć do więcej niż dwóch, wiedziałby, że pięter było dokładnie pięć. Nie zważając na rażące braki w swej edukacji, podszedł do bramy, gdzie stało dwóch strażników o imponujących posturach. Nie wnikał, na co w karczmie ochrona.   Ciemno było, wiało, a strugi wiatru siekły Patryka po twarzy, więc nie zwrócił najmniejszej uwagi, w co strażnicy owi byli odziani. Nie mógł za to zignorować ogromnej bramy za ich plecami, która robiła wręcz oszałamiające wrażenie. Po sporych rozmiarów nitach i żelaznych wzmocnieniach, stwierdził, iż musi być niezwykle solidna.   Raz jeszcze rzucił okiem za siebie i w słabym, migoczącym świetle latarni ulicznych ujrzał wychodzącego ze stajni pachołka. Moller wiedział, że dla dalszych jego losów cherlak ten nie miał kompletnie żadnego znaczenia. Pokiwał tylko głową i z powrotem spojrzał na majestatyczną bramę.

Hmmm, wprowadziłbym jeszcze kilka poprawek w tym swoim powyższym :P ale niy moga :(

Jak na debiut to nie jest aż tak źle. Tekst, co prawda, kuleje, ale ja poczułem nawet jakiś klimat ; ) Dużo czytać, zwracać uwagę na poprawność, pisać – i może kiedyś uda się dobre opowiadanie. Standardowa rada – ne wrzucaj fragmentów. Skończ opowiadanie, daj komuś do przeczytania, popraw i dopiero wtedy na stronę.

I po co to było?

Rano zapomniałam napisać, a potem nie miałam jak, że widać wysiłek Autora włożony w tekst. Na przykład w opisie ubiorów – użył nazw, których trzeba było gdzieś poszukać, pogrzebać, sprawdzić. I już chociażby to sprawia, że ja widzę potencjał. Pozdrawiam.

Komentujcie, redagujcie, no to jestem! :) Deszcz padał, światem targały grzmoty poprzedzone piorunami. Ciemność oplotła Śląsk, niczym pająk swą ofiarę. Patryk Moller szedł gościńcem dobre kilka godzin, aż zauważył karczmę otoczoną ostrokołem. – (…)aż zauważył otoczoną ostrokołem karczmę.

Takie czasy pomyślał. – Komentarz zbyt enigmatyczny, nie wiadomo o co chodzi bohaterowi.   Szynk sprawiał przytłaczające wrażenie. Był duży, co najmniej dwupiętrowy. Przed wielką[,] dębową bramą stało dwóch[,] pokaźnie zbudowanych strażników. – Przecinek wstawiasz wtedy, kiedy wymieniasz cechy danego przedmiotu, lub osoby, jaką opisujesz. Brama jest wielka i dębowa, tu przecinek jest niezbędny, natomiast dwóch strażników to nie opis ich cech, tylko wskazanie na ilość, po dwóch przecinka nie wstawiasz.    Na wydatnych brzuchach wisiały im pasy, a za nimi powieszone były buławy. – Wydatne brzuchy opinały im pasy, powiedziałabym, bo jeśli wisiały, znaczy że rozpięte. A z rozpiętymi pasami chyba nie stali? Buławy były raczej zatknięte za pas.   Ręce ich pokrywały skórzane rękawice, a stopy trzewiki kolcze. – Pokrywać skórę mogą plamy, piegi, odbarwienia, poparzenia, ale nie rękawice. Rękawice mieli założone. Tak samo trzewiki.    Brama, przy której stali, sprawiała wrażenie niezwykle solidnej, mierzyła dwa i pół cala grubości, nabijana była stalowymi ćwiekami, a osadzono ją[,] na potężnych zawiasach. – I po co ten ostatni przecinek?   W świetle latarń otaczających wejście dostrzegł jeszcze wąskie strzeliny okien i stajnię, z której właśnie wyszedł najprawdopodobniej pachołek. - I kilka zdań dalej: Moller nacisnął żelazną klamkę, rzeźbioną na kształt brzozy i wszedł na dziedziniec. – Jakim sposobem widział więc stajnię, i ostrokój wokół karczmy (wcześniej), skoro najpierw musiał sforsować bramę? Potężną  w dodatku…   W końcu, ku swojej uldze, otworzył bramy właściwej oberży. – Otworzył bramy? A nie drzwi?   W kącie skrzypek, lutnista i bębniarz przygrywali miłą dla ucha muzyką. – Skrzypek, lutnista i bębniarz siedzieli w kącie i przygrywali miłą dla ucha melodię. – Przygrywać muzykę brzmi mocno niezręcznie.    Łyknął wina i zagryzł suchym, solonym mięsem. Musiał porządnie pociągnąć, by oderwać kęs. Zaczął rzuć[,] czując w ustach mdły smak mięsa, solonego solą z kopalni w Wieliczce. – Powtórzenia.   Stary człowiek na ogorzałej twarzy bez śladu zarostu, miał długą bliznę od policzka po brodę. Jego ubiór niczym szczególnym się nie odznaczał, więc Moller pomyślał, że to zwykły wieśniak z pobliskiej wioski. – O jeden przecinek za dużo. Usunęłam.   – Witam. Co taki młodzieniec jak ty tutaj robi? – Bardzo drętwe nawiązanie dialogu. – Czego tu szukasz, co cię tu sprowadza, byłoby o wiele lepsze. 

– Nic – odpowiedział szybko Patryk, po czym rozejrzał się. – Zgubiłeś myślnik na początku.   Wielkie świece ze zwierzęcego tłuszczu paliły się jasnym płomieniem. Kupiec siedzący naprzeciw Mollera wstał i zszedł na dół. – A można zejść do góry? 

– No dziadku, czas na twoje bajdurzenie.– Karczmarz Józef obrócił się do pozostałych gości i powiedział– panowie, dobrzy i drodzy, szanowny Raabenkorp opowie wam dziś niesamowitą opowieść, która rozjaśni wam dzień, w tych ciężkich czasach.– Spojrzał przelotnie na starca i mruknął– oby twa dzisiejsza historia była dobra, bo inaczej szukaj sobie innego miejsca. – Tak powinien wyglądać ten fragment.

-Słuchajcie moi mili, historii o królu Karolu, cesarzu naszym wielkim, który siedem pełnych lat zostawał w Hiszpanii, aż po samo morze zdobył tę wyżynę. Nie masz zamku, który by mu się ostał, nie masz muru, który by był cały, nie masz miasta, krom Saragossy stojącej na górze. Włada tam król Marsyl niemiłujący Boga. Mahometowi służy, do Apollina się modli. Nie ustrzeże się nieszczęścia… - Opowieść rozpoczeła się. Słuchacze zbierali się wokół stołu, gdy wybiła północ Moller zasnął. Obudził go dopiero hałas i swąd spalenizny. – Możesz to połączyć w ten sposób.   Usłyszał dochodzące z dołu wrzaski i jęki oraz trzask płomieni. O nie! Zaraz pomyślał o Raubritterach. – W ten sposób myśl bohatera staje się bardziej zrozumiałą. 

Rozejrzał się, był sam, wszyscy słuchacze, jak i sam dziadek, uciekli, zostawiając swój dobytek tam, gdzie siedzieli. – Przecinki!

Patryk wstał gwałtownie, jak mogłem przespać atak,  pomyślał, chwytając płócienny tobołek. Miał w nim rzeczy uratowane z poprzedniej pożogi. Wytężył słuch. – Nie pakuj w jedno zdanie zbyt wielu czynności, bo się rozmywają.   W prawej ręce trzymał długi kij zwieńczony kopułą nabijaną kolcami. Poruszał nim(kijem) miarowo, tworząc w powietrzu kręgi. Żołnierz ruszył powoli ku Mollerowi. Patryk wpadł w panikę.   Nosz kurwa piknie, pomyślał przez ułamek sekundy nim strach przejął kontrolę. Cofał się miarowo, omijając stół. Zerknął w tył i zobaczył ścianę. – Skoro zerknął w tył, to logiczne, że zobaczył za sobą … 

Biorąc ogromny zamach uderzył bronią. Moller pierwszy raz widział coś takiego, szczerze mówiąc, to pierwszy raz z bliska widział wojownika. Broń wbiła się w blat dębowego stołu, zanurzając na kilka centrymetrów, aż posypały się wokół drzazgi. – Musisz to rozbić, bo Twój szyk jest niedopuszczalny.    – Sprzedamy cię obszczymurze, byś zgnił, jak to całe plugastwo, a teraz przynieś mi piwa, ino prędko. Hulajże młokosie– rzekł. – Zgubiłeś kropkę.   c.d.n…

c.d… Przeczytaj sobie ten tekst, poprawiony albo i nie, i powiedz sam sobie, ile w tym jest fabuły, a ile opisu. Opisałeś wszystko, pogodę, świeczki, ludzi, smak mięsa, a tak naprawdę co się wydarzyło w tej scenie? Gość wszedł, usiadł i ocknął się w nocy, po to, żeby mu ktoś zaraz przyłożył. Wytykam, żebyś zdawał sobie z tego sprawę. Na przyszłość. Bo mam nadzieję, że na tym tekście nie koniec. Nie było źle, dobrze też nie, ale zielone światło na pisanie jak najbardziej świeci dla Ciebie ;) Zapoznaj się z interpunkcją, z zapisem dialogów i budową zdań (do tego trzeba być w miarę oczytanym). Często mylisz szyk w zdaniu, co niepotrzebnie komplikuje treść: Rozpoznał wieśniaków, którzy niedawno prowadzili, żywo gestykulując dysputę. – Rozpoznał wieśniaków, którzy niedawno prowadzili dysputę, żywo gestykulując. Tyle z mojej strony ;) Powodzenia!

A gdyby tak założyć mikropłatności – ktoś poprawił tekst ale zobaczysz efekt dopiero po wpłaceniu złotówki na konto takiej Prokris, która się bądź co bądź napracowała… :D

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Wcale to by takie głupie nie było.

Tylko kto oceni, czy recenzja/ocena jest warta tej złotówki :D kiepsko, oj kiepsko (kto sprawdza sprawdzających?)

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Hmm… Jakiś ranking sprawdzających może?

Nie będę z utęsknieniem czekał na kolejny rozdział.

Nowa Fantastyka