- Opowiadanie: Oficyna_Kassiopeia - Angst w Lissa - Stadt I

Angst w Lissa - Stadt I

Oceny

Angst w Lissa - Stadt I

Arctur Vox

 

 

 

Angst w Lissa – Stadt

 

 

 

 

I.

 

 

 

Wstęp historyczny

 

 

 

 

 

Jesienią 1962 roku światem wstrząsnął incydent polityczny znany dziś jako Kryzys Kubański, jednak niewielu wie, że wcześniej, na przełomie marca i kwietnia miał miejsce dramat wielekroć bardziej przerażający i brzemienny w skutki, o którym pamięć zaginąć nie może.

 

Pierwszym jego aktem był wypadek radzieckiego samolotu transportowego lecącego z bazy pod Pjongjangiem z powrotem do ojczyzny. W luku załadunkowym transportowca mieściły się elementy bliżej nieznanej technologii o ogromnym militarnym znaczeniu. Dlatego lot objęty był najwyższą klauzulą tajności.

 

Po przebyciu ponad połowy drogi technik odnotował poważną awarię tylnego steru. Piloci, coraz bardziej gubiąc kurs, mocowali się z utrzymaniem maszyny w powietrzu. Walka była skazana na porażkę, uszkodzenie strukturalne postępowało. Wskutek olbrzymiego przeciążenia wywołanego gwałtowniejszym manewrem oderwała się nagle końcówka skrzydła. Samolot runął z nieba jak kamień, powoli rozmontowując się w powietrzu.

 

Załoga w sile siedmiu lotników próbowała ocalić życie, jednak w schowkach ratunkowych zamiast spadochronów znaleźli zawleczki przypięte do spłonek i tabliczki informujące, że w przypadku katastrofy przetrwanie któregokolwiek elementu samolotu tudzież choćby jednego członka załogi stanowi potężne zagrożenie dla dobra i interesu Kraju Rad. W imię patriotyzmu i solidarności narodowej należy teraz pociągnąć linkę, inicjując eksplozję ukrytego w kadłubie ładunku wybuchowego która rozerwie maszynę na sztuki.

 

Ale żadna zawleczka nie została tego dnia pociągnięta – nie wiadomo czy dlatego, że nagły obrót kabiny odepchnął lotników od schowków czy też z powodu trwającej w nich do ostatniej chwili nadziei ocalenia i wstrętu wobec zadania sobie śmierci, który przecież wszyscy żywimy.

 

Po paru minutach samolot uderzył w ziemię opodal zakładów naftowych i zmienił się w kulę ognia na tyle wielką, by ogarnęła budynki fabryczne, powodując w nich kolejne wybuchy na zasadzie reakcji łańcuchowej. Jedyną częścią która ocalała z katastrofy był dobrze opancerzony luk przewożący wspomniany cenny ładunek.

 

W całym tym zdarzeniu, choć niewątpliwie tragicznym, nie byłoby niczego tak nadzwyczajnego, gdyby nie jeden szczegół – maszyna upadła na terytorium chińskim, sześćdziesiąt kilometrów od granicy radzieckiej, zaś w pożarze przedsiębiorstwa naftowego poniosło śmierć czterdziestu dwóch robotników chińskiej narodowości.

 

Władzom ChRLD nie pozostawało nic innego, jak tylko wprowadzić natychmiast stan wyjątkowy.

 

W rejon skierowano szybkie patrolowce – rodzaj tajnych samolotów pionowego startu, które dopiero niedawno wyszły z fazy prototypu w ludowych biurach konstrukcyjnych. Obserwatorzy z patrolowców początkowo meldowali o możliwej agresji ze strony sowieckiego sąsiada. Szybko jednak zorientowali się w sytuacji i stwierdzili katastrofę nierejestrowanego lotu. Dzięki dobrej izolacji termicznej pojazdów zdołali zbliżyć się niemal do samego wraku i rozpoczęli zabezpieczanie szczątków.

 

Równolegle przeprowadzono akcję ratunkową na terenie płonących zakładów – niestety większość wyniesionych stamtąd zmarła wkrótce potem wskutek rozlicznych oparzeń III i IV stopnia tudzież zatrucia toksycznymi składnikami czarnego dymu buchającego zewsząd. Ewakuowano także kilka okolicznych wiosek. Technicy z patrolowców nie zdołali ani otworzyć zamków tajemniczego luku ani przewiercić się do środka, wobec czego wokół całego perymetru wystawiono uzbrojoną straż.

 

Najwyższe dowództwo domagało się natychmiastowego przewiezienia znaleziska do oddalonej o dwieście kilometrów bazy lotniczej Xish Gau. Ale silniki patrolowców dysponowały ograniczoną mocą i nie byłyby w stanie udźwignąć ciężaru szacowanego na kilkadziesiąt ton. Brakło również niezbędnych magnetycznych zaczepów i lin. Xish Gau postanowiło wysłać kilka latających dźwigów, śmigłowców specjalnie przystosowanych do takich zadań, jednak ich przygotowanie i przelot miały zająć kilkanaście godzin. Czekano z niecierpliwością. Pekin, poruszony możliwością zdobycia konkretnej przewagi nad sąsiadem, z którym stosunki od dłuższego czasu utrzymywał stanowczo zbyt napięte, postanowił nie kontaktować się z Moskwą.

 

 

 

Tymczasem po drugiej stronie granicy panowało przede wszystkim wielkie zamieszanie. Docierały liczne sprzeczne sygnały i gorączkowo sprawdzano każdy ekran radarowy. Wertowano protokół lotu. Kapitan transportowca regularnie meldował o rozwoju sytuacji od momentu wykrycia awarii steru aż do chwili, gdy kontrola nad samolotem zaczęła im się wymykać, potem jednak umilkł i nie odpowiadał na liczne wywołania.

 

Radziecka kontrola lotów, świadoma znaczenia ładunku transportowca rozważała wszelkie prawdopodobne scenariusze zdarzeń oraz każdą dostępną reakcję. Zastanawiano się nad możliwością przechwycenia lotu przez Chińczyków – uderzenie kierowanego pocisku rakietowego w kabinę wyjaśniałoby nagłe zerwanie łączności – i chciano wysyłać w odpowiedzi myśliwce szybkiego reagowania. Mimo licznych głosów nawołujących do działania żadnej decyzji nie podjęto. Czekano na głos z Kremla. I w końcu się odezwał.

 

W Pekinie dopiero co poinformowany o incydencie przewodniczący Mao w towarzystwie najwyższego dowództwa Partii przybył na pospiesznie zwołaną konferencję telefoniczną. Dzwoniła Moskwa.

 

Ostry głos, którego nigdy nie udało się do końca zidentyfikować, choć najpewniej należał do ministra Andrieja Gromyko zażądał natychmiastowego wydania wszystkich części odnalezionego samolotu stronie radzieckiej. W wypadku niespełnienia polecenia jednostki uderzeniowe ZSRR mają zdesantować się po stronie chińskiej i siłą odzyskać wrak, nie licząc się z ofiarami. Chińczykom nie daje się czasu na podjęcie decyzji – sam przewodniczący Zedong ma w tej chwili przedstawić oficjalną odpowiedź.

Oczywiście z takiego sposobu prowadzenia polityki zagranicznej nigdy nie wynika nic dobrego.

Koniec

Komentarze

Uwaga, fantastyka wylewa się z tego opowiadania na lewo i prawo, a nawet sprawiedliwość. Widzę wiele podobieństw z zamachem smoleńskim. Przypadek? Zdecydowanie nie! Mistrzowski tekst! I ten twist na końcu…

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

Niezłe, ale mało. 

I po co to było?

Kolejne części pojawiać się będą cyklicznie, w mniej lub bardziej regularnych odstępach. Z poważaniem,

Zespół redakcyjny Oficyny Wydawniczej "Kassiopeia" pod kierownictwem Sebastiana Ljundgrena.

Tekst napisany profesjonalnie. Ale nazwać go mistrzowskim, to przesada. Niemniej Arctur potrafi pisać zajmująco. Pozdrawiam.

Przyznam szczerze, że byłam nastawiona sceptycznie, ale napisane całkim sprawnie.

Przynoszę radość :)

Nie ma czegoś takiego jak Oficyna Kassiopeia. A Arctur Vox zwykł był tworzyć gros multikont i prowadzić jakieś fikcyjne, niewydarzone dialogi między sobą samym, a sobą samym, czasem dochodził do głosu jeszcze on sam. W każdym razie rozszczepienie jaźni było na najwyższym poziomie. Nie zdziwiłbym się, gdyby teskt był… no… pożyczony od kogoś, gdzieś, coś.

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

To ohydne łgarstwo. Nasz Arctur Vox jest tylko jeden.

Cóż, tekst faktycznie na przyzwoitym poziomie. Szkoda, że to tylko fragment.

Obawiam się jedynie, że po imponującym wstępie, dalszy ciąg będzie mierny.

I znowu rozmawiasz sam ze sobą… Nie lubię być niemiły, ale serio, może warto by pójść do specjalisty.

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

Niestety, tekst zupełnie mnie nie zainteresował.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Oficyna Kassiopeia informuje, że ukazała się już następna część opowieści, dostępna tutaj. Oficyna dziękuje wszystkim czytelnikom za zainteresowanie oraz jednocześnie informuje, że na życzenie może udzielić każdej chętnej osobie bezpłatnej subskrypcji mailowej automatycznie informującej czytelnika o nowych publikacjach Oficyny. Z poważaniem,

Zespół redakcyjny Oficyny Wydawniczej "Kassiopeia" pod kierownictwem Sebastiana Ljundgrena.    

No, jest jakiś początek. I czemu to oznaczono jako zamknięty tekst, a nie fragment. Oficyna nie rozróżnia takich szczegółów?

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka