- Opowiadanie: PostrachKlawiatury - Szef lubi konkurencję

Szef lubi konkurencję

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Szef lubi konkurencję

*Część pierwsza

 

 

Szef lubi konkurencję

 

 

 

Od niechcenia przeczytał wiadomość od Judith. Spodziewał się czegoś mniej interesującego, jednak pozytywnie się rozczarował. Z uznaniem wydął wargi i nie marnując więcej czasu wybrał jej numer. Odebrała po drugim sygnale. W tle słychać było muzykę i głośno prowadzone rozmowy. Najwyraźniej wciąż siedziała w Szakalu.

 

– Och, dobrze, że miałeś telefon przy sobie – musiała nieco podnieść głos, żeby mógł ją dobrze zrozumieć. – Facet, którego spotkałam, aż kipiał od Wachy.

 

– Zerwał ci się?

 

– Taa. Mam jednak jego imię.

 

– To trochę mało. Przydałoby się więcej tropów.

 

– Daj spokój Barry, nie jestem w nastroju na wykłady. Chyba skręciłam sobie kostkę.

 

– Biedactwo. Szef na pewno zrobi ci okład z lodu.

 

– Barry, jeżeli w tym tygodniu nie dostarczę Wachy…

 

Westchnął przeciągle. Znowu się zaczynało.

 

– …to Szef mnie ukatrupi – kontynuowała. – Nie mogę sobie pozwolić na kolejną obsuwę; już jestem na cenzurowanym, więc oszczędź mi proszę komentarzy.

 

– Dziewczyno, nie mogę odwalać za ciebie roboty. To kłóci się z moim kodeksem honorowym, a poza tym, gdyby Szef się dowiedział…

 

– Pomożesz mi czy nie?! – głos Judith wszedł w niepokojąco wysokie rejestry.

 

– Spróbuję. Kto jest Bakiem?

 

– Mark. Prawnik, około trzydziestego roku życia. Zmęczona twarz, dokładnie wygolony, krótkie włosy, gęste i sterczące jak szczota. Miał duże przyjazne oczy, chyba niebieskie. Nosił ciemny garnitur z granatowym krawatem.

 

– Zapach?

 

Na chwilę na linii zapanowała cisza.

 

– Piwo, stare meble i męskie perfumy. To takie istotne?

 

– Tak. Nie masz żadnych fantów do niego należących?

 

– Nie.

 

– Będzie więc cholernie ciężko.

 

– Po prostu spróbuj. Uda ci się czy nie, przyjedź pod Szakala. Może wpadnę na coś bardziej konkretnego.

 

– Tak zrobię.

 

Judith była naprawdę śliczna, ale brakowało jej poczucia odpowiedzialności. Wszyscy ludzie Szefa ślinili się na jej widok i podejrzewał, że wpadła w oku nawet samemu Szefowi – o ile mogła wpaść mu w oko jakakolwiek dziewczyna. W związku z tym jej mniejsze bądź większe potknięcia traktowano z pobłażaniem – przywilej maskotki zespołu. Oczywiście ładna buźka nie stanowiła jej jedynego atutu – jak nikt zdobywała zaufanie męskich Baków i działała subtelnie, czego nie można było powiedzieć o całej zwariowanej reszcie.

 

Zatrzymał samochód na stacji benzynowej i wyłączył radio. Zamknął oczy i przez chwilę pozwolił myślom swobodnie krążyć. Spróbował sobie wyobrazić mężczyznę opisanego przez Judith; poczuć jego zapach i ciepło skóry. Wprowadzał się w trans, powtarzając pod nosem imię swego celu. Gęsta i lepka niczym atrament czerń zalewała świat. Dźwięki otaczającego go miasta rozproszyły się, przeszły w monotonne buczenie i ostatecznie umilkły. Słyszał tylko i wyłącznie chrapliwe brzmienie własnego głosu, w kółko wymawiające imię Baku. W końcu zupełnie pogrążył się w transie, a jego opuszczone ciało zastygło w bezruchu.

 

 

***

 

 

 

– Dokąd jedziemy? – taksiarz-elf włączył kierunkowskaz i ruszył sprzed Szakala.

 

„Dobre pytanie” – Gorm zdał sobie sprawę, że nie ma pojęcia co zrobić z sztywnym facetem.

 

– Na razie po prostu jedź przed siebie.

 

Kierowca wydął usta w podkówkę i pokiwał głową.

 

– Zajrzyj do jego portfela – podpowiedział.

 

– Że co?

 

– Jeżeli nie wiesz gdzie mieszka ten długal, to zajrzyj do jego portfela – ton głosu elfa wskazywał na to, że stwierdza oczywistą oczywistość.

 

– Słuchaj, może zajmij się lepiej prowadzeniem, co?

 

Gorm nie krył poirytowania. Miał na głowie pijanego jak bela faceta i teraz na nim ciążyła odpowiedzialność za dowiezienie go w jednym kawałku. Czuł, że wyświadczył nieznajomemu cholernie dużą przysługę. Chociaż zazwyczaj twardo stąpał po ziemi i śmieszyły go wszystkie wzmianki o intuicji, coś ukrytego głęboko w nim klaskało z uznaniem.

 

– Wiesz, to twoja kasa, możemy jeździć pół nocy w kółko. Mi to zwisa – kierowca zaśmiał się pod nosem. Wyglądał na bardzo młodego, co w przypadku elfów oznaczało, że mógł dochodzić pierwszej, albo piątej setki. U szpiców kwestia starzenia uzależniona była od wielu dziwnych czynników. Taksiarz miał skomplikowany tatuaż wykłuty za lewym uchem – przedstawiał chyba jakąś spiralę lub bluszcz – tak naprawdę cholera wie co. Jego ostro zakończone uszy odznaczały się na tle włosów przystrzyżonych na krótkiego jeża.

 

Steelfiber potrząsnął facetem raz i drugi. Ten w odpowiedzi wydał z siebie przeciągłe chrapnięcie. Zero kontaktu, całkowity zgon.

 

– Pięknie – kraśny mruknął pod nosem.

 

W tym samym czasie kierowca pogrzebał w radiu i z głośników popłynęła pop-rockowa ballada. Rytmicznie bębnił palcami w kierownicę.

 

– Portfel jest pewnie w wewnętrznej kieszeni marynarki – elf nienachalnie sugerował rozwiązanie kłopotliwej sytuacji.

 

Wszystko wskazywało na to, że nie obejdzie się bez szybkiego przeszukania. Gorm westchnął i poklepał mężczyznę po piersi. Wyczuł portfel i wyciągnął go.

 

– Bryuuff… – bliżej niezidentyfikowane słowo ulotniło się wraz z alkoholowym wyziewem z ust nieznajomego.

 

– Już, już, bracie. Zaraz się dowiemy gdzie mieszkasz.

 

Gorm uniósł brew i gwizdnął pod nosem. W przegródce przeznaczonej na pieniądze wciśniętych był plik nowiutkich setek, prosto z bankomatu. Poza tym dostrzegł kilka kart kredytowych, mieniących się kuszącymi kolorami metali szlachetnych.

 

– Złapałeś złotą rybkę? – elf-taksiarz wyszczerzył kły i spojrzał w lusterko.

 

– Coś w tym stylu… – bez zastanowienia odparł Gorm. – Ej! Nie jestem złodziejem, tylko wyświadczam… – zerknął na dowód tożsamości – …Markowi przysługę. Więc bez takich sugestii.

 

Kierowca wzruszył ramionami pokonując kolejne skrzyżowanie. Na ulicach był niewielki ruch i większość sygnalizacji lśniła pomarańczowym blaskiem.

 

– Jasne, jasne. Ustalcie tylko z Markiem kto płaci za kurs – dodał złośliwie.

 

 

***

 

 

 

Kiedy opuścił ciało, wiatr porwał jego nową postać niczym jesienny liść. W kilka sekund wzbił się na wiele metrów nad dachy domów i dopiero tam dał odpór żywiołowi. Mógł kontrolować swoją astralną projekcję dzięki sile koncentracji. W stanie, w którym się znajdował, prawa fizyki były wyłącznie wytworem wyobraźni. Obowiązywały dlatego, iż jego umysł odtwarzał świat w oparciu o codzienne dla niego wspomnienia i doznania. Jeżeli więc wiatr wiał w „rzeczywistości”, to wiał również tutaj.

 

Barremu przejście z jednego stanu w drugi, nie sprawiało żadnych trudności. Pierwszy raz dokonał tego wiele lat temu i z każdą wędrówką nabierał wprawy. Uważał się za najlepszego w swoim fachu; przynajmniej w mieście. Szef cenił go za jego umiejętności i często powierzał mu odpowiedzialne zadania.

 

W formie eterycznej ciągnął za sobą srebrną lśniącą nić. Dostrzegł jak nikła kilka kroków za nim, wskazując na kierunek prowadzący do jego ciała. Rzecz jasna, odległości również stanowiły tutaj abstrakcję, gdyż zależnie od stopnia koncentracji mógł je skracać lub wydłużać. Powiódł wzrokiem po budynkach rozciągających się aż po horyzont. Postrzegał je w spektrach bieli, czerni i szarości – miejsca oświetlone elektrycznym blaskiem lśniły bielą, zaś położone dalej zaułki tonęły w nieprzebytym mroku.

 

Skupił się i zaczął przemieszczać swoją projekcję nad dachami. Właściwie należało to ująć inaczej – podróż w tym stanie przypominała przesuwanie filmu, bądź internetowej mapy z widokiem na ulicę. Miał wrażenie iż wciąż tkwił w tym samym miejscu, a świat wokół niego przesuwał się w mignięciach filmowych klatek. Każde mrugnięcie wyimaginowanych powiek odświeżało teatr cieni – samochody przesuwały się, a samotni przechodnie pojawiali się po drugich stronach przejść dla pieszych. Przez to świat wydawał się niezwykle statyczny; jakby zawieszony poza czasem. Jedynie bezgłośny wiatr nadawał mu pozory ruchu. Wyszeptał imię, przekazane mu przez Judith.

 

Płaski i rozciągnięty dźwięk poniósł się w sferze eterycznej, mącąc jej doskonałą ciszę. Przesuwał świat wokół, spoglądając na kolejne ulice, parkingi i okna. Co jakiś czas nawoływał, mając nadzieję, że jego wyczulone do niesamowitych granic zmysły odnotują obecność Marka. Przyjrzał się kilku szaro-białym twarzom przechodniów, lecz żadna z nich nie przyciągnęła jego uwagi.

 

Kiedy uznał, że tropy przekazane mu przez Judith są po prostu nie wystarczające, poczuł to (a właściwie go). Obecność celu uderzyła go z siłą dziesięciu kopnięć w skroń. Zwinął się w kłębek wyjąc z bólu, a obcy świat wokół zdeformował jego krzyk w narastającą i gasnącą kakofonię. Mark znajdował się gdzieś niedaleko, chociaż Barry nie mógł dokładnie go zlokalizować. Nie była to jednak przyczyna nagłego ścięcia z nóg (których w tej formie właściwie nie posiadał). W powietrzu, czy też przestrzeni, unosiła się potężna i wszechobecna woń dziewiczej Wachy. Zapach przenikał wszystko; pulsował i przyćmiewał każde inne źródło energii w okolicy.

 

Facet, na którego wpadła Judith, był najbardziej pojemnym Bakiem, jakiego kiedykolwiek Barry wyczuł. Pozbieranie się do kupy po tak silnym ciosie zajęło mu dłuższą chwilę. Udało mu się jednak skupić ponownie i nieco ograniczając wrażliwość eterycznych zmysłów, raz jeszcze wyszeptał imię „Mark”. Znów poczuł porażający napór, jednak tym raz przygotował się. Zdobył cenną pewność odnośnie potencjału Baku – był wprost niesamowity. Nie marnując już czasu odwrócił się w stronę srebrnej nici niknącej w przestworzach. Pomknął za nią, wprost do porzuconego ciała.

 

 

***

 

 

 

Z jej kostką było chyba wszystko w porządku. Trochę spuchła i bolała przy gwałtowniejszych ruchach, ale mogła oprzeć na niej ciężar ciała bez setek igieł bólu wbijających się w mózg. Najważniejsze, że poinformowała Barrego. Wciąż schodziło z niej napięcie, ale w zdecydowanej mierze ustąpiło już miejsca rosnącej irytacji. Soczyście rzuciła mięsem, aż młody facet podpierający ścianę obok niej zrobił wielkie oczy. Musiała doprowadzić się do porządku przed przybyciem Barrego. Nie przeciążając obolałej nogi ruszyła w stronę baru. Potrzebowała kolejki czegoś mocniejszego.

 

Oparła się o bar i zniecierpliwiona stukała palcem w blat. Czekając na barmana dostrzegła między jednym ze stołków a ladą, czarną skórzaną aktówkę. Uświadomiła sobie, że właśnie w tym miejscu zaczęła rozmawiać z Markiem. Najwyraźniej prawnik nie wziął torby ze sobą, kiedy ruszyli do stolika. Co jak co, ale potrafiła szybko uderzyć do głowy, sprawiając, że faceci zapominali o reszcie świata.

 

Uśmiechając się do swojego szczęścia w nieszczęściu, ruszyła po własność Marka. Sytuacja skomplikowała się, gdy jakiś tęgi facet o twarzy lśniącej od potu, opadł ciężko na stołek i zaczął wymachiwać banknotem w kierunku barmana. Judith westchnęła, rozluźniła mięśnie twarzy i wzięła głęboki wdech.

 

– Przepraszam, chyba skręciłam sobie kostkę. To wszystko przez te buty… Mogłabym usiąść?

 

Mina spłoszonej sarenki wyszła jej perfekcyjnie. Gruby facet przez chwilę zastygł z rozdziawioną gębą i zmiętym banknotem w ręku.

 

– Ależ oczywiście! – zeskoczył ze stołka jak poparzony, ustępując jej miejsca. W podzięce otrzymał błysk perłowo białych ząbków i trzepot długich rzęs.

 

– Wieeeelkie dzięki – wymruczała, usiadła i schyliła się po aktówkę.

 

 

***

 

 

 

– Johna Ormdelo Trzeciego, numer trzynaście – Gorm odczytał adres widniejący na dowodzie tożsamości. Ulica znajdowała się po drugiej stronie miasta, czyli dawała jakieś dodatkowe pół godziny towarzystwa elfa i pół godziny pracującego na pełnych obrotach taksometru.

 

Naprawdę nie miał nic przeciwko szpicom jako narodowi czy też rasie, ale w życiu nie spotkał jeszcze żadnego, który przypadłby mu do gustu. Nie miał pojęcia czy niechęć do elfów po prostu krążyła w jego żyłach, czy też za bardzo starał się odnaleźć tego jednego, sympatycznego osobnika. Nie mógł pozbyć się nieufności względem istot, które mogły chodzić po świecie parę wieków temu i pamiętać czasy, w których na polach bitew zamiast czołgów posługiwano się kreaturami importowanymi z innych wymiarów. Poza tym nie oszukujmy się – szpice żyjące pośród innych ras, nie zaś w swych zamkniętych przed światem enklawach, były wyrzutkami; jednostkami, których nie akceptowali nawet swoi.

 

– Czym się tak porobił? – zapytał elf. Chyba, w przeciwieństwie do Gorma, nie przepadał za jazdą w ciszy.

 

– Bo ja wiem? Ważne jest to, że teraz ja muszę odstawić go do domu – westchnął. „Przechlapany los unoszących się honorem kraśnych” – dodał w myślach.

 

– Po prostu zgarnąłeś go z baru i wrzuciłeś do taksówki?

 

– W sumie, to tak – od kolejnych głębokich westchnień zaczęły boleć go mięśnie międzyżebrowe. – Facet potrzebował pomocy, no to ją dostał.

 

– Chwali się. Czasem warto ubrudzić sobie ręce. Kto wie, może czeka cię z Markiem wspaniała, pełna wspomnień znajomość? – elf uśmiechnął się, już trochę mniej złośliwie. – Tak, dla kumpli warto się uwalić, chociażby po łokcie.

 

„Zajebiście. Elf-taksiarz-filozof. Oficjalnie zaczynam zazdrościć długalowi.”

 

– Uhm…

 

– Miałem znajomego, który miał znajomego, wiesz o co chodzi. Ten znajomy-znajomego tankował dzień w dzień. Pił na umór, kasacyjnie, zero jakiegokolwiek opamiętania; słowem zatracił się w kielichu do cna. Faceta zostawiła żona, a córka zerwała kontakty i nie chciała więcej znać. Wkrótce przepił też nędzne ochłapy, które zostały mu po rozwodzie i wylądował na bruku. Wydawało się, że nic nie wyciągnie go z nałogu. Kiedy stracił już wszystko co miał do stracenia, nagle, z dnia na dzień przestał pić. Tak mocno obił sobie tyłek przy lądowaniu na dnie, że wyrwało go to z alkoholowego letargu. Dopiero kiedy zerwał więzy łączące go z całym poprzednim życiem, mógł zacząć od nowa. Rozumiesz, o co mi chodzi? Czasem, po prostu trzeba wcisnąć restart.

 

– Myślę, że Mark po prostu zerwał film. Nie wygląda na lumpa.

 

– Facet ma pełen portfel, drogi garnitur i płaszcz, a jednak chrapie sobie beztrosko na tylnej kanapie taksówki, leżąc obok zupełnie obcego krasnoluda. Masz rację, on nie jest lumpem – on jest rozbitkiem.

 

– E tam, myślę, że dorabiasz filozofię – krasnolud lekceważąco machnął ręką. – Nigdy nie zdarzało ci się po prostu przesadzić z wódą? Gdybym ja policzył sytuacje, w których kończyłem imprezy w dziwnych miejscach i z dziwnymi osobami… – urwał i uśmiechnął się do mglistych wspomnień.

 

– Ten facet to długal z uporządkowanym życiem. Ustatkowany, z pieniędzmi…

 

– …prawnik – wtrącił Gorm.

 

– Właśnie, prawnik. Poszedł do Szakala sam, prawdopodobnie pod wpływem impulsu i postanowił rzucić się na pastwę losu. Jak dla mnie, to krzyk rozpaczy – albo wołanie rozbitka o pomoc.

 

Krasnolud widział odbicie kierowcy w środkowym lusterku. Duże oczy szpica skupione były na drodze, lśniły w nich światła miejskich latarni.

 

– Wysnułeś bardzo ciekawą teorię, ale z całym szacunkiem: o kant dupy z nią. Mark miał w sobie dość energii, żeby wstawić się za przypadkowo napotkanym kraśnym, a potem jeszcze zaczął podbijać do jakiejś laski. Nie wydaje mi się, że tak zachowują się „rozbitkowie”.

 

Elf-taksiarz uśmiechnął się, tym razem całkiem przyjaźnie:

 

– Super! Nie wiedziałem, że jeszcze to potrafię.

 

– Że niby co?

 

– Rozwiązywać języki użądlonych w tyłek kraśnych – elfie oczy lśniły radośnie w lusterku.

 

– Zajmij się lepiej prowadzeniem cwaniaku.

 

– Się robi.

 

 

***

 

 

 

Barry podjechał pod Szakala i zatrzymał się w miejscu przeznaczonym dla taksówek. Wysiadł na zewnątrz i nawet nie zdążył wyjąć paczki papierosów, gdy z środka wyszła Judith. Narzuciła na siebie krótki płaszczyk, który odsłaniał jej zgrabne kolana. W lewej ręce trzymała kopertówkę, a w prawej skórzaną aktówkę.

 

– Nowa stylówa? – zapytał Barry, kiwając głową w stronę torby.

 

– Coś lepszego. Wsiądźmy do środka, zaraz wszystko ci opowiem.

 

Zgodnie z jej słowami Barry zajął miejsce za kierownicą. Podejrzewał, że Judith nie ma pojęcia o potencjale swojego odkrycia. W innym razie od razu pobiegłaby do Szefa. On sam wciąż ścierał się z tym zamiarem.

 

– Po pierwsze dziewczyno – zaczął, gdy usiadła obok niego – nie jestem chłopakiem na posyłki. Mam dostatecznie wiele własnej roboty, by nie wyręczać pozostałych ludzi Szefa.

 

Przewróciła oczami:

 

– Barry, czy masz mnie za idiotkę? Myślisz, że zależy mi na tym, żeby zadręczać swoją osobą najlepszych Szperaczy w mieście?

 

Trzeba było przyznać, że pochlebstwa płynęły z jej ust w sposób całkowicie naturalny i całkiem przyjemny. Barry złapał się na tym, że gapi się na nią jak napalony nastolatek. Cóż w tym dziwnego? Nie pamiętał kiedy ostatnio spędził noc z kobietą. Kiedy pracowało się dla Szefa, upływ czasu przestawał być tak istotny.

 

– Facet nie ma skończonej trzydziestki. Pewnie nie zdążył wypalić nawet połowy Wachy, o ile w ogóle jest świadomy swych możliwości.

 

„Ona nic nie wie” – pomyślał Barry i nie mógł powstrzymać uśmiechu. To stawiało sprawę w zupełnie innym świetle. Gdyby udało mu się jakoś wyeliminować kobietę z polowania, zdobyłby astronomiczną ilość Wachy. Co prawda, nawet jeżeli podzieliby ją między siebie, wciąż mieliby jej całe mnóstwo, szef jednak poszukiwał zaradnych jednostek. Nie interesowały go zespoły, drużyny, czy inne formy współdziałania. „Konkurencja” – mawiał – „jest motorem rozwoju”.

 

– Z czego się śmiejesz, Barry?

 

Zaniepokoił ją ten nagły przypływ dobrego humoru znajomego. Jeszcze przede chwilą raczył ją mentorskimi tyradami o odwalaniu za kogoś roboty, a teraz szczerzył się jak głupi do sera.

 

Zawsze uważała go za mało atrakcyjnego faceta. Miał wąską, podłużną twarz, przypominającą… hmm, no właśnie, co? Szczury pysk to może zbyt dosadne porównanie, jednak kiedy pokazywał swoje długie siekacze, to naprawdę trudno było go uniknąć. Do tego włosy. Dobrze wiedziała, że każdy Szperacz ma pewne wyboje i nierówności pod sufitem, ale farbowanie kudłów na platynę… Litości! Barry pewnie obraziłby się na śmierć, tłumacząc, że ten kolor to „arktyczna biel” lub coś do niej zbliżone.

 

– Zawsze wyglądasz uroczo, gdy pali ci się grunt pod nogami – zamrugał przymilnie, wciąż obnażając swoje szczurze kły.

 

– Nie przeginaj. Jak dla mnie układ jest jasny: ja dostarczam ci tropów, ty odnajdujesz Bak i kończymy robotę razem. Pół na pół.

 

Podrapał się po brodzie udając zadumę. Decyzję podjął już dawno, nie mógł jednak zbyt szybko odsłonić kart:

 

– Beze mnie nie znajdziesz prawnika – postanowił jeszcze się potargować.

 

– Ty też. Możesz więc zdobyć trochę Wachy i przez chwilę się ze mną przemęczyć, albo odjechać w noc i szukać szczęścia po parkingach.

 

– Niech ci będzie.

 

Z tyłu rozległ się klakson. Taksówka domagała się należnego jej miejsca do parkowania. Barry odpalił silnik i odjechał.

 

Miał ciężki orzech do zgryzienia; nie wiedział czy: a – patrzeć na drogę, b – gapić się na aktówkę, w której mogła znajdować się przepustkę do lepszego świata, czy c – obłapiać wzrokiem Judith w kusej sukience.

 

 

***

 

 

 

Taksówka z Gormem i Markiem zajechała pod apartamentowiec przy ulicy Johna Ormdela Trzeciego. Budynek stanowił perełkę nowoczesnej architektury. Utrzymany był w eleganckiej czarno-białej kolorystyce; spoglądał na pogrążone w śnie miasto rzędami panoramicznych okien. Na ośmiu piętrach mieściły się apartamenty dla wybranych, których portfele nie lękały się pięciocyfrowych kwot za metr kwadratowy.

 

– Jesteśmy na miejscu – orzekł elf-taksiarz i zamilkł w oczekiwaniu. Kwota widniejąca na taksometrze nie przyprawiała o zawrót głowy, jednak po pomnożeniu jej przez trzy nabierała pikanterii. Na szczęście krasnoludowi (w głównej mierze dzięki wytrwałości Marka) udało się uniknąć dodatkowej stówy na czyszczenie dywaników.

 

– Masz – krasnolud wepchnął pieniądze w wyciągniętą dłoń elfa. – Rozbój w biały dzień…

 

Kierowca zaczął przeliczać pieniądze.

 

– Po pierwsze: ciekaw jestem ile zażądaliby od ciebie inni; po drugie: mamy środek nocy – zerknął na zegarek – dokładnie drugą; po trzecie: myślę, że Mark z pewnością dorzuci coś od siebie, jak już wytrzeźwieje.

 

Gorm nie wdawał się w dalsze polemiki.

 

– Nie wyłączaj licznika. Odstawię go do mieszkania i zaraz wracam.

 

– Jasne. Będę czekał cierpliwie.

 

Krasnolud spojrzał na smacznie chrapiącego długala. Przypomniał sobie jak wysoki mężczyzna runął na schodach prowadzących do Szakala i zwątpił w swoje możliwości.

 

– Chyba jednak będziesz musiał mi pomóc. Nawet nie myśl o dodatkowej kasie! – warknął, uprzedzając żądania szpica.

 

Tym razem to kierowca westchnął i sparafrazował słowa swojego rozmówcy: – Rozbój w ciemną noc.

 

 

***

 

 

 

Po raz drugi tej doby Barry wypuścił swoją projekcję astralną na poszukiwania. Miał teraz znacznie poważniejszy arsenał – osobiste rzeczy poszukiwanego, które na dodatek łączyła bardzo mocna więź z właścicielem. Trzymając w eterycznym wcieleniu odtworzoną siłami wyobraźni torbę, już po chwili wyczuł lekko przytłumioną siłę życiową Baku. Oznaczało to jedno: Mark spał lub stracił przytomność. Zważywszy na porę oraz okoliczności, obydwie możliwości były prawdopodobne.

 

Miasto przesuwało się pod nim całymi kwartałami i dzielnicami. W kilka sekund pokonał odległość kilku kilometrów; jak po sznurku docierając do skrzącego się bielą apartamentowca. Bak z całą pewnością znajdował się w środku lub w jego bezpośrednim sąsiedztwie. Przemieścił swoją projekcję przed główne wejście i odczytał adres z metalowej tablicy. Wyszperał już wszystkie potrzebne mu informacje.

 

Jego powrót zaskoczył Judith, która akurat kontrolowała swój makijaż w samochodowym lusterku. Wzdrygnęła się, gdy puste ciało nagle znów się wypełniło i łapczywie zapragnęło powietrza.

 

– Wody… – wycharczał Barry.

 

– Skąd mam ci wytrzasnąć wodę?

 

Mężczyzna miał pewien ryzykowny plan. Kobieta nie znała się zupełnie na Szperaniu i mógł pozwolić sobie na blef.

 

– Bagażnik… – wycedził, z trudem łapiąc powietrze. Modlił się o to, żeby wypaść autentycznie. – W bagażniku mam butelkę.

 

Coś jej nie grało. Czuła, że Barry nie jest względem jej całkowicie szczery. Czy będąc tam, gdzie przebywają Szperacze, dowiedział się czegoś więcej o Baku? Czy…

 

– WODY! – wycharczał mężczyzna i tym razem zabrzmiało to bardzo przekonująco.

 

– No już, już – otworzyła drzwi i wyszła na zewnątrz.

 

Zaczekał chwilę, aż podejdzie do klapy bagażnika, po czym przechylił się przez fotel pasażera i zatrzasnął drzwi.

 

– Co jest? – usłyszał jej krzyk na zewnątrz.

 

Wcisnął przycisk zamka centralnego i przekręcił kluczyk w stacyjce. Kobieta podbiegła do przednich drzwi w akompaniamencie stukających szpilek. Uderzała w szybę zaciśniętą pięścią i krzyczała, żeby nie robił sobie jaj.

 

Nie zamierzał robić sobie jaj, ani wygłupiać się w żaden inny sposób. Podjął się tej roboty z najwyższą powagą – zbyt dużą, żeby tolerować w niej takie czynniki jak Judith. Wrzucił wsteczny bieg i z piskiem opon wyrwał do tyłu. Kobieta odskoczył w ostatniej chwili (i biorąc pod uwagę jej buty, jakimś cudem się nie zabiła). Zerknął na nią tylko raz i musiał przyznać, że w życiu nie widział takiej mieszanki histerii, wściekłości i frustracji. Nie chcąc wystawiać swojego wozu na atak blondwłosej furii, wrzucił pierwszy bieg i ruszył w kierunku ulicy Johna Ormdelo Trzeciego.

 

 

***

 

 

 

– Skurwiel! Kutas! Złodziej!!! – krzyczała dopóki samochód nie zniknął jej z oczu. Nadwerężona kostka pulsowała tępym bólem, ale była zbyt wściekła żeby zaprzątać sobie uwagę takimi pierdołami. Dała się wykiwać dwa razy jednej nocy. Dwa razy! Barry prysnął z aktówką oraz jej (nową) torebką – została więc z niczym. Przed wejściem w trans zaparkowali na opustoszałym parkingu przed hipermarketem. Nie miała nawet jak wezwać taksówki.

 

Zawiał wiatr i poczuła, że krótki płaszczyk, który miała na sobie, to zdecydowanie zbyt optymistyczny wybór. Nie planowała jednak wycieczek krajoznawczych. Rozejrzała się w koło – najbliższe światła dobiegały ją z całodobowej stacji benzynowej, oddalonej o jakieś pięćset metrów. Spojrzała na swoje bajeranckie szpilki i znowu poczuła wzbierające fale wściekłości.

 

– Zapłacisz mi skurwielu – włożyła całą swoją złość w ułamanie obcasa. Pękł niczym słony paluszek. – Za buty też.

 

CDN

Koniec

Komentarze

Bardzo fajne! ;D Uśmiechnęłam się parę razy do monitora. Końcówka też dobra. Czekam na ciąg dalszy ^^

Pisz tylko rtęcią, to gwarantuje płynność narracji.

No, ciekawie się rozwija. Kiedy poznamy całość? Masz paskudnego ortografa: kłócić raczej pisze się przez ó.

Babska logika rządzi!

Dzięki za uwagi, cieszę się, że ktoś dzięki mojemu tekstowi się uśmiechnął. Aż zrobiło mi się gorąco jak zobaczyłem tego Byka (z dużej litery by podkreślić zawstydzenie). Część trzecia jest już pisana, chociaż wolę nie podawać żadnych terminów.

O, też czekam na ciąg dalszy. Wciągnęło.

Z uznaniem wydął wargi i nie marnując więcej czasu wybrał jej numer. – Określenie, wydąć wargi, raczej zarezerwowane jest dla kobiet ;) Poza tym jak można z uznaniem wydąć wargi? Zrób tak do lustra i zobacz swoją minę ;)

Wszyscy ludzie Szefa ślinili się na jej widok i podejrzewał, że wpadła w oku nawet samemu Szefowi – o ile mogła wpaść mu w oko jakakolwiek dziewczyna. – Wpadła w oko, nie w oku. 

Kiedy opuścił ciało, wiatr porwał jego nową postać niczym jesienny liść. W kilka sekund wzbił się na wiele metrów nad dachy domów i dopiero tam dał odpór żywiołowi. Mógł kontrolować swoją astralną projekcję dzięki sile koncentracji. W stanie, w którym się znajdował, prawa fizyki były wyłącznie wytworem wyobraźni. Obowiązywały dlatego, iż jego umysł odtwarzał świat w oparciu o codzienne dla niego wspomnienia i doznania. Jeżeli więc wiatr wiał w „rzeczywistości”, to wiał również tutaj. – To z wiatrem bez sensu. Siedzi w samochodzie, więc na pewno nie myśli o wietrze, bo go nie doznaje. Tu nie potrzeba usprawiedliwienia, po prostu uniósł się ponad dachy i tyle. 

Przyczepiłabym się jeszcze do obecności elfa, bo nie odnajduję usprawiedliwienia na ich obecność, lepiej jakbyś wymyślił własną rasę. Warsztat masz mocno przeciętny, ale ładnie budujesz akcję, nie lejesz wody, przeczytałam z zainteresowaniem. Więcej w tym komentarzu wytknięć niż pochwał, ale pewnie bardziej zależy Ci na tym, żeby usłyszeć, co jest nie tak, prawda?

*Prokris "Określenie, wydąć wargi, raczej zarezerwowane jest dla kobiet ;) " Damn, dyskryminacja. Podjąłem wyzwanie – było przy tym trochę śmiechu. Co do elfa – dlatego, że rasa ta to kanon fantasy? Może zmienisz zdanie, kiedy poznasz bliżej historię taksiarza (zakładając, że sięgniesz do trzeciej części). Postaram się uwiarygodnić, uzasadnić i usprawiedliwić. "Więcej w tym komentarzu wytknięć niż pochwał, ale pewnie bardziej zależy Ci na tym, żeby usłyszeć, co jest nie tak, prawda?" Prawda. Konstruktywna krytyka jest po prostu niezbędna do rozwoju. Co nie zmienia faktu, że za wszystkie pochwały też jest wdzięczny. Ogólnie dużym komplementem dla mnie jest to, że pomysł w miarę chwycił.

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka