- Opowiadanie: Bernierdh - Wiatr wymaże mój uśmiech

Wiatr wymaże mój uśmiech

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wiatr wymaże mój uśmiech

– Ty jesteś Lang, prawda?

Jeana nie znała języka wietnamskiego. Wypowiedziała te słowa po mandaryńsku z cichą nadzieją, że mężczyzna je zrozumie i nie będzie sprawiał niepotrzebnych problemów. Spojrzała na przerażoną dziewczynkę, wyglądającą nieśmiało zza okrytego dziurawymi spodniami kolana. Uśmiechnęła się, by choć odrobinę podnieść dziecko na duchu. Wyglądało na to, że zamiast pocieszyć, przestraszyła je jeszcze bardziej.

– Tak. – Wyglądało na to, że Azjata biegle włada angielskim. – Przysyła cię Ping?

– Tak jakby – odparła Jeana. – Można powiedzieć, że jestem tu z jego polecenia. Jesteś absolutnie pewien, że nie byłeś śledzony? Na pewno nie jesteśmy teraz obserwowani?

– Na pewno.

Jej uwadze nie umknęło, że mężczyzna wypowiedział te słowa nieco zbyt pewnie. Odruchowo sięgnęła po broń, niemal musnęła opuszkami palców rękojeść, gdy uświadomiła sobie, jak głupie byłoby to posunięcie.

Jesteś przewrażliwiona.

– To jest Xiang?

Azjata kiwnął głową.

– Mogę ją zabrać?

– Oczywiście. Xiang, idź do pani – dodał po mandaryńsku. – Wszystko będzie dobrze.

Czy przypadkiem nie położył zbyt dużego nacisku na trzy ostatnie słowa? Dziewczynka spojrzała na nią, pełna przerażenia. Minęła dłuższa chwila, nim Jeana zrozumiała. Odrobinę zbyt długa.

Duìbùqǐ.

Natychmiast podrzuciła rapier w dłoni i wbiła ostrze w pierś Langa, odwracając się jednocześnie do niego plecami i zgarniając dziewczynkę za pomocą lewej ręki. Puściła rękojeść, po czym wyjęła pistolet z kabury, od razu go odbezpieczając i wypatrując wroga.

– Wkraczacie – rzuciła do mikrofonu, wszytego w kąciku jej ust. – Wycofujemy się w bezpieczne miejsce.

Miała dziecko. To było najważniejsze.

Pociągnęła dziewczynkę za sobą, traktując ją jak żywą tarczę i licząc po cichu, że Chińczycy nie zaryzykują jej śmierci. Zmierzała do najbliższego bloku mieszkalnego. Wyglądał całkiem solidnie. Jakież było jej zaskoczenie, gdy z klatki schodowej wypadł uzbrojony żołnierz. Na szczęście Jeana miała szybką rękę i po niepełnej sekundzie mózg mężczyzny ozdobił drewnianą ścianę budynku.

Nie patrz, maleńka.

Gdy otwierała kopniakiem drzwi opuszczonego mieszkania, słyszała, jak na zewnątrz rozpętuje się piekło. Miała tylko nadzieję, że zdoła z niego uciec.

***

– John! Mam tu poważne kłopoty! John?!

No, jasne. Jesteś połączony z drugą grupą, która zajmuje się przechwytywaniem jej ojca. Będę musiała po prostu do ciebie zadzwonić. Sięgnę tylko po PDA…

BUM!

Co to do cholery było?! Granat?! Rakietnica?!

Gdzie jest dziewczynka?! Boże, wszędzie dym… Jest! Jest! Chuj wam w dupę, jebani Chińczycy, mam ją! Nieprzytomna, ale wciąż żywa!

– Wstawaj, mała…

Uderzenie w twarz powinno cię obudzić. I obudziło. Chodź za mną.

Kurwa mać, chyba oberwałam czymś w nogę. Boli i lekko krwawi. No, trudno. Muszę się stąd wydostać…

Na miłość boską, przecież miałam zadzwonić do Johna! Jezu, Jeana, ogarnij się, bo wszystko spieprzysz! Gdzie jest PDA? Trzymałam go w dłoni, gdy… Dobra, jest. Leży w kącie. Szybko po niego skoczę… Cholera, ten dym…

Nie działa. Włącz się, skurwysynu!

– Ehm… Proszę pani… Kroki…

Przynajmniej jedna z nas zachowała przytomność umysłu. Szkoda tylko, że nie ja.

– Rusz się, mała. Spadamy stąd.

Nie ma czasu. Włożę PDA do kieszeni, może później uda się go uruchomić. Nasze wsparcie będzie musiało przeżyć na tyle długo, żebym zdołała uciec. Nie wiem, czy oni mają możliwość wezwania posiłków. Cóż, John nam teraz nie pomoże.

– Pani kuleje…

– Zamknij się.

Na razie masz przeżyć. Potem może znajdzie się ktoś, kto będzie miał ochotę cię niańczyć. Alison zawsze lubiła dzieci, a Sheena właściwie sama wciąż nim jest.

Ale teraz musimy stąd uciec. Zdaje się, że zostawiłam helikopter na następnym dachu.

Ostatni raz jestem w Wietnamie.

***

Zostaw wiadomość po usłyszeniu sygnału…

Heh, cześć, skarbie. Nie odbierasz, może to i lepiej. W pracy jesteś, prawda? Ech…

Wiesz, chyba nie wrócę dzisiaj na kolację. Właściwie to myślę, że w ogóle już nie wrócę do domu. Takie jest już przeznaczenie mięsa armatniego o którego imieniu nawet się nie pamięta. Taka praca. Mówiłem ci przecież, że jest niebezpieczna, że wiązanie się ze mną jest ryzykowne, bo nigdy nie wiadomo, czy wrócę z kolejnej roboty.

No, to tym razem nie wrócę.

Siedzę teraz skulony za jakimś rozpierdolonym budynkiem w Hanoi… Wiesz, to stolica Wietnamu… Wszędzie wokół słychać krzyki i strzały, ale wielu z nas wie, że nie mamy żadnych szans na zwycięstwo. Żółtki się nie kończą. Właściwie to nawet nie powinienem ci mówić, gdzie jestem, wiesz, to ściśle tajne, ale mam wyjebane. Bo niby co mogą mi zrobić? Za chwilę mnie już nie będzie.

Dobra, wracając. Nie mówiłem ci, że będzie niebezpiecznie, bo nie miało być niebezpiecznie. Wiesz, misja jak misja. Nasz oddział miał tam sterczeć tylko na wszelki wypadek, taki jak ten właśnie. Mieliśmy osłaniać jakąś laskę, Francuzkę, zdaje się, podczas przechwytywania jakiejś chińskiej dziewczynki. Oczywiście nie wiem o co dokładnie biega, szczegółów nie zdradzają szeregowcom. Ale nie martw się, to nie jest porwanie. Podczas odprawy wyraźnie powiedzieli nam, że mała będzie współpracować. To my ją ratujemy, nie żółtki.

No i nie wiem, co ci jeszcze powiedzieć. Właściwie to w ogóle nie mam pojęcia co gadam. Było nas trzydziestu. Nasi pracodawcy mają rozmach. Pozostało ośmiu… Nie, czekaj… Sześciu. Sześciu. Za to Chinoli jest jeszcze gdzieś tak, kurwa, z pierdyliard. Zginę, to pewne.

Przepraszam, że nie poznałem twoich rodziców. Od Amy słyszałem, że twój ojciec to zajebiście fajny gość. Sorry, poważnie. Trudno już. Jakoś przeżyją bez podania mi ręki.

Przepraszam, że nie zrobiłem ci dziecka i nie przyjąłem twoich oświadczyn. Miałem rację, nie? Nie ma sensu zakładać rodziny, która w każdej chwili może się rozpaść. Potem takie dziecko będzie musiało żyć ze świadomością, że jego ojciec gryzie piach w jakimś egzotycznym kraju i odwiedzać co kilka miesięcy pusty grób na cmentarzu w Illinois. Miałem rację. Jak zwykle, zauważę nieskromnie.

Wiem, jakie patetyczne i bezsensowne są moje słowa, ale nic na to nie poradzę. Wiesz, trudno uciec przed patosem w takiej sytuacji. Tak czy siak, przepraszam jeszcze raz, że doprowadziłem cię do płaczu. Bo płaczesz, nie? No, kurwa, mam nadzieję, że płaczesz. Byłoby strasznie chujowo, gdybyś po mnie nie płakała.

Siedzę tu jeszcze z dwoma facetami. Chinole zaraz wyważą drzwi. Czas kończyć.

Pa, skarbie. Ułóż sobie jakoś życie.

***

 

Jeana: Szybko! Tam jest helikopter!

Kyori pojawia się na polu bitwy!

Najemnik 1 pojawia się na polu bitwy!

Najemnik 2 pojawia się na polu bitwy!

Jeana: Co?! Kim ty, do cholery, jesteś?!

Najemnik 1 atakuje bronią palną!

Jeana wykonuje unik – sukces!

Jeana: Schowaj się za mną, mała.

Jeana atakuje bronią palną! Trafienie krytyczne!

Najemnik 1 wykonuje unik – porażka…

Najemnik 1 otrzymuje 260 obrażeń. Nie żyje.

Kyori atakuje bronią białą!

Jeana wykonuje unik – sukces!

Najemnik 2 atakuje bronią palną! Pudło…

Jeana wykonuje przewrót – sukces!

Jeana atakuje bronią palną!

Najemnik 2 otrzymuje 195 obrażeń. Wykluczony z walki.

Jeana zmienia broń na wakizashi.

Kyori atakuje bronią białą!

Jeana wykonuje unik – porażka…

Jeana otrzymuje 110 obrażeń.

Jeana atakuje bronią białą!

Kyori wykonuje unik – sukces!

Uruchamia się ładunek wybuchowy.

Śmigłowiec zniszczony…

Jeana: Co do…?!

Kyori ucieka z pola walki…

ZWYCIĘSTWO!!!

***

Tu Yozef. Doskonała robota, Kyori. Wiem. Wiemy, że macie na ten temat różne opinie, ale doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, co się teraz stanie. I to będzie dla nas najlepszym rozwiązaniem. Nasi wrogowie muszą zrozumieć, że to emocje, uczucia czynią ich ludźmi. I nie mogą się ich wyzbyć. Porażka Jeany jest najlepszą drogą ku zwycięstwu.

Nie możemy zapomnieć, że zmiana jednego człowieka, jest pierwszym krokiem do zmiany całej ludzkości. Moim. Naszym przeznaczeniem jest tego dokonać. Aby nasza cywilizacja przetrwała, musimy zasiać zwątpienie w szeregach towarzyszy naszej Francuzki.

Przekazać im wiadomość.

To właśnie musimy zrobić. I to właśnie zrobiłaś.

Gratulacje. Bez odbioru.

***

– Proszę pani…

– Hm?

– Co teraz zrobimy?

– Uciekniemy.

– Do Chin?

– W Chinach nie jesteś bezpieczna. Uciekniemy do Europy.

– Do Europy?! Na nogach?

– Nie na nogach. Masz PDA?

– Nie mam. Wujek Lang zabrał mi wcześniej.

– Wujek Lang, hm? No dobra, to trudno. Będziemy musiały improwizować. W pierwszej kolejności musimy wydostać się poza strefę zagrożenia. Potem trzeba będzie… A tobie co?

– Wujek nie żyje.

– No raczej.

– Musiałaś go zabić?

– Boże, oczywiście, że tak! Przestań wyć i rusz się, zanim znajdą nas kumple twojego wujka. Ja, w przeciwieństwie do niego, mam zamiar pozwolić ci przeżyć.

– Czego oni chcą?

– Jak to czego? Ciebie.

– Po co?

– Żeby móc szantażować twojego ojca. Chiny chcą żeby dla nich pracował.

– A co z Lin?

– To twoja siostra, tak? My ją porwaliśmy.

– Po co?

– Żeby móc szantażować twojego ojca.

– Co? No to czy nie jesteś taka sama jak tamci?

– Ależ oczywiście, że jestem. Różnica jest następująca, Xiang: ciebie odprowadzam w bezpieczne miejsce, ponieważ twój tata postawił taki warunek współpracy. No, oraz po to, żeby Chiny nie mogły wykorzystać cię jako zakładnika. Możesz pójść ze mną i spotkać się z tatą, albo wrócić do swoich rodaków i przekonać się, czy będą cię dobrze traktować. Wspomnę tylko, że odcinanie palców jest jedną z najbardziej klasycznych i niezawodnych metod szantażu. Lubisz swoje palce?

– Specjalnie mówisz tak, żebym cię nie zrozumiała?

– Oczywiście. Schowaj się, chyba nadchodzą twoi żółci koledzy.

***

Hej, tu John.

Słuchajcie, nie mam żadnego kontaktu z Jeaną. Chyba wpadła w kłopoty. Z tego co udało mi się ustalić jej PDA jest wyłączone, lub, co bardziej prawdopodobne, zostało uszkodzone. Próbowałem porozumieć się z nią bezpośrednio, ale coś ją blokuje. Nie mam pojęcia co, ale widzę w tym zagrożenie dla powodzenia misji.

Niech jedna grupa odstawi do nas Shin Qua Pinga, a druga leci natychmiast do Hanoi. Nie ma zbyt wiele czasu. Zobaczcie co dzieje się z Jeaną i, w miarę możliwości, przejmijcie dziewczynkę. Oczywiście byłoby miło, gdybyście przy okazji wyciągnęli Jeanę z gówna, w które prawdopodobnie wpadła.

Bez odbioru.

***

– Nie uciekniemy – powiedziała dziewczynka, a Jeana w duchu przyznała jej rację.

Dotychczas nie szło im najlepiej. Odkąd straciły helikopter kluczyły między opuszczonymi budynkami Hanoi, szukając jakiejkolwiek drogi i usiłując przeżyć. Nic nie znalazły. Za to natrafiły na wielu żółtków, z którymi sobie, co prawda, poradziły, ale taka zabawa w kotka i myszkę nie mogła trwać wiecznie. Jeana była już poważnie ranna. Chińczycy się nie kończyli. Wystarczył jeden, maleńki błąd, a cała misja zakończy się druzgoczącą porażką.

Nie mogę na to pozwolić.

– Muszę ci coś wyznać – powiedziała na głos.

– Tak? – zapytała Xiang, głosem przepełnionym dziecięcą naiwnością.

Jeana oparła się o ścianę i przez jakiś czas milczała, jakby zastanawiając się, w jaki sposób zmienić swoje myśli w słowa. Oddychała dosyć ciężko, może to przez liczne zranienia, może przez jeszcze liczniejsze nerwy. I nie patrzyła dziewczynce w oczy. Unikała jej wzroku podczas tego trwającego kilka minut milczenia, całkiem jakby mała Chinka była meduzą lub innym bazyliszkiem, którego spojrzenie natychmiast pozbawia człowieka życia.

Xiang domyśliła się już, że coś jest nie tak.

– Jak wiesz, moim rozkazem było przechwycenie cię i dostarczenie w bezpieczne miejsce, gdyż takie było życzenie twojego ojca – odezwała się w końcu Jeana, choć bardzo niechętnie, jakby z trudem. – Właściwie nie powinnam była ci tego mówić, ale już trudno. Skoro zdradziłam ci tamto, wypada, bym powiedziała ci też resztę moich wytycznych.

– Aha.

– Jak już wspominałam, gdyby twoi rodacy cię dorwali, mogliby za twoją pomocą szantażować twojego ojca. A moje dowództwo nie może sobie na to pozwolić.

– Chyba nie rozumiem.

– No tak, jesteś przecież tylko małą dziewczynką. Posłuchaj, bez umiejętności twojego ojca cała nasza praca pójdzie na marne. Dlatego otrzymałam rozkaz, by w razie niepowodzenia… Gdybym nie dała rady wyprowadzić cię z Hanoi, mam dopilnować, żeby nie dorwali cię również Chińczycy.

– Jak?

Jeana tylko skierowała na nią wzrok. I chyba to z tego spojrzenia, Xiang wyczytała w końcu zamiary Francuzki. Natychmiast zaczęła uciekać.

Oczywiście, jej próba była z góry skazana na porażkę. Po chwili była już w rękach agentki. Zaczęła się wyrywać, wyszarpywać, gryźć, ale nic to nie dawało. W panice zaczęła krzyczeć.

– Pomocy! Pomocy! Po…

STRZAŁ!

Krew zmieszana z mózgiem rozlała się po popękanym chodniku.

Jeana otarła pot z czoła. Przez jakiś czas patrzyła na ciało dziewczynki, tak nagle uspokojone, puste, z tak nieobecnym spojrzeniem.

W końcu westchnęła głęboko i zaciągnęła Xiang pod najbliższą ścianę, gdzie przysypała ją lekko ziemią, chociaż w ten sposób okazując jej nieco szacunku.

Gdy się odwróciła, spostrzegła, że otoczyła ją chmara Chińczyków.

***

No dobra, sir, no to tak. Podczas gdy reszta poleciała sobie do was, my, wiesz, ja, Louis, Nariko i Chris, polecieliśmy do Hanoi, tak jak kazałeś. Zaskoczony byłem, że Chinole nie wysłali za nami żadnego pościgu, ale widocznie zdawali sobie sprawę, że to nie my mamy Shin Qua Pinga. Albo też właśnie przeciwnie: myśleli, że my go mamy i dlatego nie chcieli ryzykować. Dobra, nieważne, dość dygresji.

No to tak: dolecieliśmy, lądujemy i to co nas zaskoczyło, to kompletna cisza, nie? Spróbuj sobie to wyobrazić, John. Niby to jakaś biedna dzielnica, jakieś slumsy, ale zero ludzi. Zero samochodów. Same opuszczone budynki. Chris oczywiście kazał nam zachować ostrożność.

Przeszliśmy kilka kroków i zobaczyliśmy trupy. Od cholery trupów. Czasem nie dało się już odróżnić, czy to żółtki, czy nasi, wiesz, tak zmasakrowane. Ale setki normalnie. I wszędzie krew, chlupotała wręcz jak się chodziło, niczym w jakimś horrorze klasy B, wiesz, takim, co to po północy lecą na mniej zamożnych stacjach telewizyjnych. Do rzeczy.

No to Chris, Ósemka znaczy, poleciał przodem. Kazał nam zostać. Nie minęło kilka chwil, gdy Louis też mówi do mnie: „Skrzypek, spróbuję namierzyć Jeanę. Zostań i przypilnuj, żeby Nariko nie zrobiła niczego głupiego”. To taki żart był, bo oni się z Nariko nie lubią. Nawet nie chciałem go słuchać, bo niby kim on jest, żeby mi rozkazywać, ale zanim zdążyłem zaprotestować, to już go nie było. No to trudno, myślę sobie, i czekamy.

Minęło jakieś może piętnaście minut i odzywają się. Znaleźli Jeanę. Jest w jakimś opuszczonym magazynie, wszędzie Chinole, otoczyli ją, w ogóle sytuacja ostro do dupy. Już chciałem pędzić i ją ratować, ale Chris powiedział, że mamy zostać na miejscu. Wszystko jest zbyt delikatne, jeden niewłaściwy ruch i ją odstrzelą, a nie chcemy mieć jej na sumieniu. Zgodziłem się niechętnie. A ten na to, że Jeana używa PDA, choć nie swojego. Louis ma spróbować się z nią dyskretnie porozumieć, a tymczasem Ósemka znalazł coś jeszcze. I koniecznie musimy to zobaczyć.

Lecimy tam z Nariko, a Chris minę ma jakby ducha zobaczył i wskazuje na kupę szmat leżącą pod ścianą. Podszedłem bliżej, trąciłem lekko, przekręciłem i, kurwa, John, przysięgam, naprawdę serce przestało mi wtedy bić na sekundę.

To była dziewczynka. Jeana rozwaliła jej łeb.

***

 

NARIKO:

Co robimy?

SKRZYPEK:

Nie mam pojęcia.

LOUIS:

Cele naszej misji się nie zmieniły. Mieliśmy wydostać stąd Jeanę i Xiang. Dziewczynki nie da się już uratować. Ale to nie znaczy, że mamy się stąd zmywać.

NARIKO:

Gratulacje, Einsteinie. Ciekawa jestem tylko, w jaki sposób zamierzasz ją stamtąd wyciągnąć.

LOUIS:

Na pewno istnieje jakiś sposób. Trzeba się tylko zastanowić.

SKRZYPEK:

Cokolwiek zrobisz, Chinole rozsmarują ją na ścianie.

LOUIS:

Ósemka?

CHRIS:

Obserwuję magazyn. Za daleko do okna. Wejdziemy i po niej. Przeciwników jest zbyt wielu. Póki co to nie ma sensu. Skontaktowałeś się z nią?

LOUIS:

Jeszcze nie.

NARIKO:

A gdyby tak zawalić dach na żółtków i wtedy ją wyciągnąć?

CHRIS:

To rudera. Ściany nie wytrzymają i pogrzebiemy ją żywcem.

LOUIS:

Więc po prostu wbijmy się w ścianę helikopterem. Zrobimy zamieszanie, zabijemy od cholery Chińczyków, a Jeana być może zdąży dobiec do okna.

NARIKO:

Plan genialny. Samobójstwo dla pilota, pogrzebanie Jeany żywcem… Może od razu strzel sobie i jej w łeb? Efekt będzie podobny.

CHRIS:

Spokój.

SKRZYPEK:

Jego plan może nie być taki głupi. Ten magazyn jest zbity z byle czego. Dykta, tektura, pewnie masa styropianu… Raczej zabiłoby pojedynczą osobę, ale jak będziesz w helikopterze to jest spora szansa, że przeżyjesz. A jak rozwalisz tylko jedną ścianę, wszystko będzie zawalać się bardzo długo. Jeana ma spore szanse.

NARIKO:

Ten plan nawet brzmi idiotycznie. I ma zerowe szanse powodzenia. Poza tym zastrzelą ją pewnie przy najmniejszym hałasie. To o czym mówicie, sprawdziłoby się co najwyżej w hollywoodzkim blockbusterze, a i tak zostałoby wyśmiane przez widzów.

LOUIS:

Skontaktowałem się z jej PDA. Należy do jednego z Chińczyków. Nie mam pojęcia co ona robi, ale zakładam, że gra na czas. Napiszę do niej.

Po chwili słychać sygnał wiadomości.

NARIKO:

To ona?

Louis przytakuje.

SKRZYPEK:

Co napisała?

CHRIS:

Przekaż, do cholery, co napisała!

Louis uderza parę razy w ekran PDA, wyłączając kontakt z Nariko i Skrzypkiem. Przekazuje wiadomość tylko Chrisowi.

LOUIS:

Zapytała, czy mam katanę.

Chwila milczenia.

CHRIS:

Cholera. Daj mi ten numer.

***

– Jesteś absolutnie pewna, że chcesz to zrobić?

– Oczywiście.

– Być może zdołamy cię wyciągnąć.

– Już postanowiłam.

– Rozumiem. Chińczycy mnie nie zdejmą?

– Nie.

– Na pewno?

– Tak.

– To idę.

– Zapraszam.

Mam nadzieję, że wyrażam się jasno. Idę do Jeany. Macie w żaden sposób nie ingerować… To jest rozkaz, Louis. Właśnie, że to zakończy się w ten sposób. Decyzja nie należy do ciebie. Nie interesuje mnie, co na ten temat myśli dowództwo. Zamierzasz zignorować mój rozkaz? Idiota. Nariko, Skrzypek, powstrzymajcie go. Nieważne o co chodzi, skarbie, ważne, że cię o to proszę! Dziękuję. Ja mam teraz ważniejsze sprawy na głowie.

***

Jesteście wszędzie. Jest i Jeana. Nie zrobicie mi krzywdy. Nie zrobicie. Szanuję waszą przysięgę.

Kilka kroków do przodu. Rozstąp się, żółta rzeko. Chcę ją zobaczyć. Wszystko w porządku.

Podchodzę bliżej. Moje spojrzenie krzyżuje się ze wzrokiem chińskiego dowódcy. W jego oczach widzę szacunek. Nie dla mnie. Dla niej. I tak ma być.

Ja i Jeana nie potrzebujemy słów. Wystarczy lekkie kiwnięcie głową. Przecież oboje wiemy. To jest jej prawo, a ja jestem jedynie przyjacielską dłonią, która pomoże jej się dopełnić. Prawda?

Prosi, żebym związał jej nogi. Nie mam czym, zaczynam rozpinać spodnie… Nie muszę. Jeden z Chińczyków podał mi swój pasek. Jest w tym jakaś… symbolika. On podaje mi pasek. Gdybym mógł, zabiłbym go. Gdybym musiał. Gdyby zabijanie go miało jeszcze jakiś sens. On również zabiłby mnie, gdyby to miało sens. A mimo to podał mi pasek.

Kurwa, chyba udzieliło mi się wzruszenie.

– Nie miałam kartki – mówi Jeana. – Napisałam go na PDA, wysłałam ci. Nie umiem pisać takich rzeczy, ale przecież trzeba, nie? Chcesz to przeczytaj, ale przede wszystkim pokaż go Johnowi. On będzie wiedział co z tym zrobić.

– John będzie cholernie wściekły – odpowiadam, bo nie wiem co powiedzieć.

– Trudno – uśmiecha się. – Jakoś to przeżyje. Żałuje tylko, że was osłabiam.

– Nie szkodzi.

– Chciałabym być ubrana na biało.

– Nie ma teraz na to czasu.

– Wiem.

Nogi związane. Jeana klęka ostrożnie, tak by się nie przewrócić, jej pięty dotykają pośladków. Spogląda na mnie i kiwa głową. Już czas. W jej oczach widzę strach. Ustawiam się za nią. Kątem oka widzę, jak kładzie wakizashi równolegle przed sobą i, po chwili wahania, wyciąga je z pochwy. Musi użyć jego, bo przecież nie nosi ze sobą tanto. Serce bije mi jak oszalałe.

Mam wrażenie, że boję się bardziej od niej.

***

Nariko pilnowała śmigłowca. Trzeba było wykonać tylko jeden ryzykowny manewr. Jeden manewr, by uratować wszystkich, by doszczętnie wszystkiego nie spieprzyć.

Miał szansę.

– Zwariowałeś?! – głos w słuchawce. – Możesz pogrzebać Chrisa!

Milcz. Milcz, głupia, różowowłosa kurwo. Akurat ty powinnać mieć w tej sprawie najmniej do powiedzenia. Mogę pogrzebać Chrisa. Mogę uratować wszystkich. Ale co ty możesz o tym wiedzieć, pieprzona egoistko?

Idiotka. Nawet nie zamknęła drzwi.

Wskoczył do śmigłowca i wypchnął ją za pomocą jednego, szybkiego kopnięcia. Natychmiast zajął miejsce pilota i rozpoczął wznoszenie. Śmigło ruszyło jeszcze zanim beton zdarł skórę na plecach Nariko.

Louis nie przewidział tylko, że w helikopterze jest ktoś jeszcze.

Ten sympatyczny Polaczek jest taki… prosty.

Skrzypek złapał go za szyję i zaczął przyduszać. Zachowanie pozbawione sensu. Nie zamierzał przecież go zabić, tylko unieszkodliwić.

Louis uderzył go kilka razy łokciem, raz głową, ale to nic nie dawało. Poczuł coś mokrego na czaszce. Chyba rozwalił przeciwnikowi nos.

I wtedy odezwała się słuchawka.

– Możesz już sobie odpuścić.

Wszyscy zamarli.

– Co? – zapytał Louis.

– Spóźniłeś się – odparł Chris.

***

Wyciągam katanę z pochwy i odmierzam, równo od jej szyi, żeby w razie czego móc zrobić to co do mnie należy za pomocą jednego, czystego cięcia. Miałem tylko nadzieję, że mi się uda, że nie skażę jej na niepotrzebne męczarnie.

Widzę te chińskie twarze. Niektórzy odwracają wzrok, niektórzy wpatrują się w nas z chorym zaciekawieniem, niczym na spektakl, który powstał przecież przy ich udziale. Przywołują mi na myśl rzymskich dostojników, którzy z rozbawieniem patrzyli na rozszarpywane przez lwy ciała osób, które zaszły im za skórę. Najwyższy stopień odczłowieczenia. Historia zatacza koło.

Jeszcze inni patrzą po prostu tak, jak patrzy się na cierpienie jednostki. Nie fizyczne, ale psychiczne. Ci zyskują mój szacunek. Bo nie widzą ofiary, a jedynie rozpaczliwą próbę odzyskania spokoju. Tak jak ja.

Chciałbym być teraz gdzie indziej. A jednocześnie cieszę się, że jestem tutaj.

Jeana podnosi wakizashi i kieruje jego ostrze w swój brzuch. Nie widzę jej twarzy, ale spodziewam się, że jest teraz całkiem pozbawiona emocji. Prawdopodobnie za chwilę pojawi się na niej lekkie skrzywienie, które niemal natychmiast przerodzi się w grymas bólu. I łzy. Nie da się pokonać tego cierpienia bez łez.

Szybkim ruchem wbija ostrze i zaczyna je przesuwać, jakby w pośpiechu.

Nie widzę krwi, która musi teraz w ogromnych ilościach opuszczać jej ciało. Nie widzę wnętrzności. Ale widzę jak drżą jej ramiona, widzę jak jej lewa ręka trzęsie się niczym w ataku padaczki, słyszę syczenie przy zaciskaniu zębów i stłumione jęki. Oddycham głęboko. Muszę się uspokoić. Muszę być gotowy.

Widzę Chińczyków. Wyrazy ich twarzy dają mi do zrozumienia, że również dla nich ta sytuacja nie jest łatwa do przyswojenia. Ale ja znam Jeanę. Ja ją żegnam.

Gdy z ogromną siłą wyciąga ostrze, robię skrzywioną minę. Nic nie jest w stanie oddać tego dziwnego dźwięku i strużki krwi, które wytrysnęła z jej ciała i doleciała tak daleko, że nawet ja zdołałem ją zobaczyć. Czy ona…?

Jestem w szoku. Wbija ostrze po raz kolejny. Zamierza wykonać drugie cięcie. Skąd w niej taka siła?

Jedno szybkie pociągnięcie i nie jest w stanie ruszyć dalej. Widzę jak drży, jak trzęsie się i próbuje utrzymać równowagę. Jest blada. Wyobrażam sobie, jak jej dłonie bieleją z wysiłku. Nie da rady. Nie da rady. Nie da…

O Boże.

Z początku nie mogę nic zrobić. Nie wiem czemu, dopada mnie jakaś blokada.

Uspokój się. Masz rolę do odegrania.

Jednym szybkim cięciem pozbawiam ją głowy i natychmiast odwracam wzrok. Nie potrafię się zmusić, by spojrzeć jak jeden z Chińczyków łapie ją w chustę, nim dotknie ziemi. Słyszę jak ciało Jeany upada.

Dopiero po chwili jestem w stanie spojrzeć na swoich wrogów. Nie celują we mnie. Ich dowódca tylko wyciągnął rękę w moją stronę.

Bez słowa ściskam jego dłoń.

***

 

Całkiem spokojnie

Wiatr wymaże mój uśmiech

Żegnaj Paryżu

13.02.2014

 

Louis Conquer – GołomP

Chris „Ósemka” White – Cipek

Dzięki, chłopaki.

Koniec

Komentarze

Przeczytałam. Słowa rozumiem, treści nie.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

@Bernierdh Rozumiem. To właściwie taki eksperyment, stąd jestem ciekaw opinii.

Opisałbym opowiadanie w dwóch słowach: Fajne! Chaos… Tekst bardzo mi się podobał, tętni szybką akcją, ale: 1. "Wskoczył do śmigłowca i wypchnął ją za pomocą jednego, szybkiego kopnięcia." Wypchnięcie za pomocą kopnięcia? 2. List pożegnalny jednego z bohaterów. Rozumiem, że jest w stanie silnego wzburzenia, ale czy w ostatnim pożegnaniu rzucałby mięsem do swojej ukochanej? Wydaje mi się, że to nieautentyczne, albo po prostu urwało mu się raz czy trzy za dużo. 3. Zapis walki w formie… no właśnie, czego? Jakiegoś loga z gry przeglądarkowej? Przyznaje, zaskoczyłeś mnie tym zabiegiem. Zważywszy na to, że masz dobry styl narracji wydaje mi się, że był on jednak zbędny. Wielki plus za scenę sepukku (seppuku? sepuku? a może haraikiri?). Czułem powagę i grozę rytualnego samobójstwa.  

Jeana nie znała języka wietnamskiego. Wypowiedziała te słowa po mandaryńsku z cichą nadzieją, że mężczyzna je zrozumie i nie będzie sprawiał niepotrzebnych problemów. Spojrzała na przerażoną dziewczynkę, wyglądającą nieśmiało zza okrytego dziurawymi spodniami kolana. Uśmiechnęła się, by choć odrobinę podnieść dziecko na duchu. Wyglądało na to, że zamiast pocieszyć, przestraszyła je jeszcze bardziej.

– Tak. – Wyglądało na to, że Azjata biegle włada angielskim. – Przysyła cię Ping? – Skąd tu angielski, skoro zapytała po mandaryńsku? Jak była w stanie ocenić poziom umiejętności językowych rozmówcy po słowie "tak"? Jest też powtórzenie "Wyglądało".

 

Niewiele rozumiem, czyli istota wojny opisana poprawnie. Ale nie przemówiło do mnie.

Babska logika rządzi!

Nie byłem w stanie doczytać do końca. Niewiarygodne, brutalne bez finezji i mało przekonywujące. Autor nie zna realiów dalekowschodnich.

@PostrachKlawiatury Właściwie o to chodziło. Ani przez chwilę nie miałem zamiaru napisać wielce głębokiego opowiadania, z przesłaniem, czy choćby dużą ilością sensu. Ot, kilka scen, szybko, sporo akcji, przy okazji chciałem pobawić się formą i nieco zaszaleć. Ot tak, dla jaj. Miewam wrażenie, że wielu ludzi traktuje pisanie zdecydowanie zbyt poważnie. Takim opowiadaniem wystawiam się na odstrzał, stąd negatywne komentarze mnie nie martwią, a raczej sprawiają przyjemność, a nawet bawią. Przyznam, że jestem pozytywnie zaskoczony, że ci się podobało. Byłem ciekaw, czy ktokolwiek załapie konwencję. Cieszę się, że ktoś się znalazł :) 1. Fakt, że bez sensu. Głupi jestem. 2. Pewnie to moje spaczone spojrzenie, bo ja przeklinam bardzo dużo i traktuję wulgaryzmy jako normalne słowa, tylko troszeczkę bardziej nadziane emocjami. Możemy uznać, że gość jest pod tym względem podobny do mnie lub tak pod wpływem chwili mu się wymsknęło. 3. Oj tam zbędny :) Nie twierdzę, że był potrzebny, ale pomyślałem, że to fajny pomysł i nie zaszkodzi. A jego celem było właśnie wywołanie zaskoczenia :) Dzięki :) I ogólnie dzięki za komentarz, poświęcony czas i miłe słowa.   @waranzkomodom Zapytała po mandaryńsku, odpowiedział jej po angielsku zapewne z grzeczności. Co do oceny umiejętności językowych masz oczywistą rację, a ja jestem idiotą. To całkiem bez sensu. Z drugiej strony słyszałem azjatów co nawet z wymówieniem yes mają ogromny problem ;) Tak czy siak dzięki :)   @Finkla Jak napisałem już PostrachowiKlawiatury, nie spodziewam się pozytywnych komentarzy, nie dlatego, że uważam mój tekst za zły, ale dlatego, że jest celowo napisany chaotycznie, praktycznie nie ma fabuły, oraz jest utrzymany w nienormalnej, lekko kiczowatej konwencji – trochę anime, trochę film klasy B, trochę cholera wie co. Taki był zamiar a ja się świetnie bawiłem podczas pisania :) Chyba, że nawet ten średnio ambitny zamiar się nie powiódł, wtedy tekst jest kompletną porażką. Tak czy siak no problem. Może się w końcu wezmę i napiszę coś normalnego, to się komuś spodoba :)   @ryszard Foch. Ryszardzie, jeśli jesteś miłośnikiem realiów wschodnich lub nawet ekspertem w tych klimatach, to wskaż mi proszę, gdzie popełniłem błędy. Byłbym niezwykle wdzięczny i bardzo pomogłoby mi to na przyszłość. Bo przyznam, że może to być efekt mojej ignorancji, ale nie jestem pewien na jakiej podstawie wysnułeś zarzut, jakbym tych realiów nie znał. Oto nieścisłości z jakich zdaję sobie sprawę: – Wiem jak wygląda Wietnam, nie byłem w Hanoi ale mam jako takie pojęcie, że w najmniejszym stopniu nie pokrywa się z tym co napisałem. To absolutnie celowe, a zrobienie z tego miasta opuszczonego zadupia miało być wskazówką, że akcja rozgrywa się w przyszłości. To że są tam Chińczycy też nie jest błędem tylko celowym zabiegiem. – Jeana jest kobietą ale popełnia seppuku jak mężczyźni. Zdaje sobie sprawę w jaki sposób robiły to kobiety, ale uznałem, że mamy równouprawnienie, a moja bohaterka jest wojownikiem więc może to zrobić w "męski" sposób. – Bohaterka używa do seppuku wakizashi, choć poprawnie wykonuje się je za pomocą tanto. Bohaterka nie ma tanto. W historii zdarzały się często przypadki, że z braku tanto popełniano seppuku byle czym. Ciekaw jestem, czy ten zarzut wysnułeś na podstawie mojego opisu seppuku. Byłoby to zaskakujące, bo przecież nie doczytałeś do końca. Opowiadanie jest niewiarygodne, to prawda. Kiedyś poświęciłem sporo czasu na dyskusję z człowiekiem, który uważał Equlibrium, za żenujący film ponieważ "walki tak nie wyglądają i to całkiem nierealistyczne". Walki w Equlibrium nie miały być realistyczne, a to opowiadanie nie miało być wiarygodne. Że jest brutalne bez finezji to się zgodzę na pewno. Jest jak jasna cholera. I pozbawione finezji też. Z tym, że jest mało przekonywujące nie będę się kłócił, ten zarzut przyjmę z honorem :) Się na króciutki komentarz rozpisałem długo, bo zaskoczyło mnie, że po fragmencie opowiadania wywnioskowałeś, że jestem jakimś ignorantem w sprawach dalekiego wschodu. Ekspertem oczywiście nie jestem, ale zupełnie poważnie czekam na wskazanie dowodów mojej niewiedzy. Bardzo dziękuję za poświęcony czas i pozdrawiam :)

Autorze W swoim komentarzu piszesz, że napisałeś to opowiadanie dla zabawy. A ode mnie oczekujesz poważnej analizy. czy to nie oczekiwania nadmierne? Ja piszę jeden rozdział tygodniami, zbieram materiały i prowadzę konsultacje z fachowcami. Oglądam każde zdanie pod lupą. Dbam o poziom merytoryczny tekstu. Nie wymagaj więc, abym studiował Twój tekst na poważnie, bo szkoda mi na to czasu. Polecam szeroko dostępną literaturę na temat Dalekiego Wschodu. Pozdrawiam.

Ryszardzie, dlatego właśnie Twoje teksty czyta się z przyjemnością, a nad powyższymi ślęczy godzinami i poprawia błędy, albo kiwa głową z niedowierzaniem …   Wyglądało na to, że zamiast pocieszyć, przestraszyła je jeszcze bardziej.

– Tak. – Wyglądało na to, że Azjata biegle włada angielskim. – Przysyła cię Ping? – powtórzenie

– Tak jakby – odparła Jeana. – Można powiedzieć, że jestem tu z jego polecenia. Jesteś absolutnie pewien, że nie byłeś śledzony? Na pewno nie jesteśmy teraz obserwowani? – powtórzenie

– Wkraczacie – rzuciła do mikrofonu, wszytego w kąciku jej ust. – Wycofujemy się w bezpieczne miejsce. – Wtf?! Mikrofon wszysty w usta?! Co za wyobraźnia …

BUM! - Czy ja czytam komiks czy opowiadanie?

Dobra, odpadam … To co dzieje się dalej, jest nie do ogarnięcia, poddaję się. Eksperyment, jak dla mnie, nieudany. Bo to nie wygląda na eksperyment, a raczej na absolutną utratę kontroli nad tekstem. 

@ryszard Napisałem to opowaidanie dla zabawy. Wszystko co kiedykolwiek napisałem, pisałem dla zabawy i mam nadzieję, że tak mi już zostanie. Ale szczerze, ten tekst jest niepoważny (celowo) i masz co do tego rację. Ależ ja w żadnym wypadku nie wymagam od ciebie poważnej analizy i nie mam zielonego pojęcia skąd takie podejrzenie. Poprosiłem jedynie o wskazanie kilku błędów, innych niż wymieniłem, które z pewnością natychmiast zauważyłeś, skoro stwierdziłeś, że "nie znam realiów dalekowschodnich". Tu nie można mówić o analizie ale o napisaniu kilku myślników, z których przecież doskonale zdajesz sobie sprawę. Przyznaję, że nie siedzę nad każdym zdaniem z lupą. Staram się poprawiać błędy, łatwo je przeoczam, jestem z natury roztargniony, itp. Jestem dumny, że i tak robię dużo mniej błędów niż jeszcze niedawno. Ale tak właściwie to nie wiem, co chciałeś przekazać tym zdaniem. Może dlatego, że jest późno w nocy. Gratuluję cierpliwości i pracowitości. Naprawdę, podziwiam. Nie rozumiem tylko jaki to ma związek, ale dobrze: ja również przed napisaniem tekstu zazwyczaj staram się przygotować, sprawdzam informacje, kombinuje, dokonuję poprawek, dokonuję konsultacji itp, itd. Inna sprawa, gdy konwencja tego nie wymaga. A wręcz przeciwnie. Powiedzmy tak: jeśli piszę poważną litaraturę historyczną (czego w tej chwili z pewnością bym się nie podjął, bo zdaję sobie sprawę, że mój warsztat jest zdecydowanie zbyt słaby by coś podobnego udźwinąć), to wszelkie tego typu badania są niezbędne. Jeśli moja bohaterka cierpi na chorobę psychiczną, to staram się na ten temat choroby dowiedzieć jak najwięcej. Ale jeśli moja bohaterka jest elementem komediowym i cierpi na podobną przypadłość jak Dory z "Gdzie jest Nemo", jest elementem wyłącznie komediowym, nie muszę przeprowadzać dokładnych badań nad zanikiem pamięci (czy jak się to nazywa). Wszystko zależy od tego, co chcę osiągnąć. Przynajmniej tak mi się wydaje. Być może mylę się z powodu młodego wieku/małego warsztatu/wrodzonej głupoty. Dzięki za polecenie, poważnie. Jestem daleki od bycia ekspertem w dziedzinie dalekiego wschodu (do ciebie się zapewnie nie umywam) ale od kilku lat bardzo się nim interesuje. Przydało mi się to przy opisie seppuku. Jednak w wielu miejscach zaszalałem, bo taką przyjąłem konwencję. Nie chcę, żebyś pomyślał, że nie potrafię przyjmować krytyki. Potrafię. Uważam jednak, że stwierdzenie jakobym nie znał realiów dalekoschodnich było nieco na wyrost.   @Prokris Jak kiedyś znajdę lampę z dżinem, to zażyczę sobie, żeby nie trzeba było kiwać nad moimi tekstami z niedowierzaniem głową (wydaje mi się, że czas potrzebny na poprawianie błędów skróciłem ostatnimi czasy z godzin wielu, do godziny jednej, a może nawet pół i jestem z tego dumny). Na razie po prostu postaram się ćwiczyć i uczyć na błędach. Bardzo dziękuję za poprawienie błędów :) Udam, że nie wyczułem echa sarkazmu i będę pławił się w komplemencie. A tak na poważnie, powinenem rozwinąć tą kwestię, bo chyba brzmi to dość głupio. Dzięki. Szczerze, to już było mi smutno, gdy nikt nie zwrócił na moje bum uwagi. W oryginale napisałem je jeszcze taką wielką czcionką, ale u was nie dało się tego zrobić. A wgl to wciąż nieskromnie uważam, że to był całkiem fajny pomysł. W porządku. Bardzo dziękuję za poświęcony czas :)

Autorze Pragnę, abyś zrozumiał moją sytuację. Młodych twórców piszących na tej stronie są setki. Komentatorzy nie są w stanie pochylać się dokładnie nad każdym młodym twórcą, bo komentujących jest tylko kilkunastu. Ja mogę na dany tekst poświęcić godzinę co najwyżej, bo inni także czekają na opinię. To jest praca społeczna podjęta dobrowolnie na tym literackim portalu. Nie jest sztuką fascynować niewyrobionego czytelnika wartką, efektowną akcją, przyprawioną przekleństwami. Sztuką literacką jest napisanie o rzeczach zwykłych, banalnych, ale tak, aby czytelnika zainteresować. Szybka akcja, strzały, pościgi, zaskakujące zmiany akcji to coś, co przyciąga młodego czytelnika wychowanego na grach komputerowych. To domena filmów i powieści grających na czytelniku szukającym w literaturze wyłącznie taniej sensacji. Ale to nie jest literatura. To zapychacz mózgów i rodzaj literackiego narkotyku, bez refleksji i głębszych przemyśleń. Oczywiście, i na takie teksty jest zapotrzebowanie. Ale taka literatura krzywi psychikę młodego człowieka i pomaga rozwijać najgorsze ludzkie instynkty. Fascynacja śmiercią, zabijaniem, uwielbianie tzw. "twardzieli", gloryfikacja przemocy, to plaga dzisiejszej literatury, a fantastyki w szczególności. Pozdrawiam.

Rozumiem twoją sytuację i jestem naprawdę wdzięczny, że wszedłeś, zajrzałeś, spróbowałeś przeczytać, skomentowałeś i wciąż poświęcasz mi czas. Nie chciałbym, żebyś widział ironię tam gdzie jej nie ma. Jestem wdzięczny. Naprawdę. Mój, prawdopodobnie niepotrzebnie nieprzyjemny ton wynikał tylko z tych pięciu słów, które napisałeś na końcu pierwszego komentarza. Nie mam problemu z faktem, że nie podoba ci się moje opowiadanie. Uważam, że to opowiadanie nie aspiruje do miana sztuki. To miała być czysta rozrywka, nazywam ją hamburgerową. Napisałem inne opowiadania w których starałem się, z różnym skutkiem (bo wciąż się uczę) mówić o rzeczach dla mnie wążnych. Niektóre, te z elementami fantastycznymi, odważyłem się tu opublikować wcześniej. Ten tekst jest tylko zabawą i niech sobie będzie. Odchodząc całkowicie od tematu mojego opowiadania, widzę, że mamy nieco inne poglądy na literaturę (i ogólnie kulturę). Stąd nie ma sensu wdawać się w dyskusję. Mógłbym również bronić się, że lubię też głębszą rozrywkę (i literaturę, i film, i nawet gry komputerowe, wśród których bez problemu można znaleźć produkcje prowokujące do refleksji i przemyśleń), co byłoby prawdą, ale nie chcę tego robić, ponieważ uważam, że sztuką nie jest tylko to, co głębokie. I nie mówię tu o moim opowiadaniu, które, jak już mówiłem, o miano sztuki nawet się nie stara. Ponownie dziękuję i również pozdrawiam :)

Nowa Fantastyka