- Opowiadanie: drake1004 - Percepcja zmysłu ,Zakrzywienie rzeczywistości"

Percepcja zmysłu ,Zakrzywienie rzeczywistości"

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Percepcja zmysłu ,Zakrzywienie rzeczywistości"

Miejsce: Cane Hill Hospital

Ludzie tworzą ideologię, chory porządek i zdrowy chaos.

Po godzinie szesnastej na posterunku policji rozległ się dźwięk telefonu. Siedzący przy biurku policjant podniósł słuchawkę.

– Dzień dobry, posterunek policji w Croydon co się stało?

– Nazywam się Alice Newcamp, dzwonię ze szpitala Cane Hill. Na oddziale obserwacyjno-diagnostycznym odnaleźliśmy pięć ciał … z odciętymi głowami…

– Proszę niczego nie dotykać, już wysyłam patrol na miejsce zbrodni. Do widzenia.

 

Po odłożeniu słuchawki telefonu, policjant podszedł do radia i wydał oświadczenie.

– Do wszystkich jednostek, w szpitalu psychiatrycznym Cane Hill, doszło do morderstwa. Kierujcie się na miejsce zbrodni. Bez odbioru.

 

Najbliżej szpitala znajdował się patrol James'a Hurringhama i Steve'a Outkinga. Dwaj policjanci patrolowali nieopodal okolicę. W momencie otrzymania zgłoszenia, znajdowali się w kawiarni. James w tym czasie zamawiał dwa pączki i kawę, natomiast Steve stał przy samochodzie. Obaj byli dosyć postawnymi mężczyznami o ,,brytyjskich rysach twarzy". Pierwszy z nich nosił lekki zarost i wisiorek w kształcie starego medalionu. W środku schowane były zdjęcia żony i pięcioletniej córeczki – Caroline. Dziewczynka była oczkiem w głowie tatusia. Steve natomiast był rozwodnikiem, żona zdradziła go z kolegą z pracy.

 

Po odebraniu zgłoszenia, James zabrał zamówienie i wrzucił je na tył samochodu.Steve włączył koguta i ruszyli z piskiem opon. Kierowali się na południe drogą A235, mijając po drodze kolejne skrzyżowania. Jedynie światła na skrzyżowaniu z Purley Road na chwilę wstrzymały jazdę. Samochód musiał wolniej przejechać, żeby nie spowodować wypadku. Po przejechaniu tego odcinka trasy, Steve wcisnął gaz i policyjne bmw w kilka sekund, przyspieszyło do stu dwudziestu km. W niecałe siedem minut policjanci znaleźli się pod szpitalem. Brama Cane Hill była otwarta, James ze Stevem wjechali na dziedziniec. Przed wejściem do holu głównego stało kilka osób, wszyscy byli ubrani na biało. Część z nich prowadziła ożywioną dyskusję, gdy jednak zobaczyli policyjne auto na sygnale, przerwali rozmowę i spojrzeli w jego kierunku.

W tym samym czasie nad głowami ludzi pojawiło się stado czarnych ptaków. Były to kruki, które obsiadły tarczę zegara, znajdującego się na wieży budynku. Nie było widać, która jest godzina.

 

James zauważył to, gdy tylko wysiedli z samochodu. W pierwszej chwili poczuł się jakoś nieswojo przez ten widok. Zaczął go boleć żołądek i miał odruchy wymiotne. Nie pił jeszcze kawy, ani nie zdążył ugryźć nawet małego kawałka pączka, którego kupił. Również Steve dziwnie się poczuł, potężny ból głowy sprawił, że prawie zemdlał. Na szczęście po chwili wszystkie dziwne dolegliwości ustąpiły. Policjanci podeszli bliżej stojących ludzi. Na spotkanie ruszyła im jedna osoba. Był to starszy mężczyzna o siwych włosach i lekkim zaroście twarzy

 

– Dzień dobry, witam Panów, nazywam się doktor Jerry Hamilton.

– Dzień dobry, James Hurringham, a to mój kolega Steve Outking, policja w Croydon. Dostaliśmy wezwanie w sprawie morderstwa. Proszę nas zaprowadzić na miejsce zbrodni.

– Oczywiście, proszę za mną.Uprzedzam jednak, że widok jest bardzo drastyczny. Oprócz wystających kikutów po odciętych głowach, niektórym ciałom usunięto serce. Nie ma jednak żadnego powiązania ani schematu, który by mówił dlaczego akurat tym zwłokom, zrobiono dziurę w klatce piersiowej. Tym bardziej, że są one kompletnie porozrzucane w różnych pomieszczeniach.

– A wiadomo kim są ofiary? – odparł Steve, podążając za doktorem, który prowadził ich przez kręte korytarze szpitala psychiatrycznego.

– Podejrzewamy, że cztery osoby, a raczej ich ciała należą do zaginionych pacjentów. Ponad miesiąc temu ludzie zaczęli po prostu znikać bez śladu. Nie było żadnych śladów włamania ani próby ucieczek. Zgłaszaliśmy sprawę na policję, jednak poszukiwania nadal trwają i nie przyniosły jak na razie żadnego skutku.

– Kto odnalazł ciała?

– Nancy Shering stażystka z Niemiec, która wykonuje u nas obecie praktykę. Jeżeli chcą panowie z nią porozmawiać w tym momencie to może być ciężko, nadal jest w szoku. Myślę, że najwcześniej za tydzień dojdzie do siebie. Na bieżąco będę informował o stanie jej zdrowia… Panowie to tutaj.

 

Doktor otworzył drzwi do pierwszego pomieszczenia. Na białej tkaninie pokrywającej miękkie obicia, zabezpieczające przed urazami osoby, które wpadały w szał, widniały rozbryzgi ciemno-czerwonej posoki. Po środku pokoju leżało zwłoki, ze skrępowanymi liną dłońmi, ułożonymi na wysokości przepony. Wokół nich znajdowała się ogromna kałuża krwi. Steve z James nigdy wcześniej nie widzieli, takiej jej ilości w jednym miejscu.

Doktor widząc, że mężczyźni coraz bardziej bledną na twarzy, zabrał ich do kolejnego pomieszczenia, odciągając ich od tego widoku.

– Dobrze czujecie się Panowie? To jeszcze nic w kolejnym pokoju, który znajduje się na końcu korytarza znaleźliśmy pozostałe cztery ciała.

– Czy są również w taki sam sposób ułożone jak to, które widzieliśmy przed momentem?

– Właśnie nie, pokój 544, robi za swoiste prosektorium i kostnicę. Przetrzymujemy tam ciała osób zmarłych, za nim zostaną zabrane przez pracowników firmy pogrzebowej.

Przed wejściem do kolejnego pomieszczenia Steve z Jamesem, złapali głęboki oddech.

 

Wewnątrz pokoju panował porządek. W samym jego centrum stał stół, używany do przeprowadzenia sekcji zwłok. Po lewej stronie od niego znajdowały się metalowe skrytki, takie same jakie można znaleźć w zwykłej kostnicy. W odróżnieniu jednak od niej wszystkie były otwarte, lecz tylko w czterech z nich znajdowały się ciała. Reszta była pusta. Nie było tutaj krwi, całe pomieszczenie zdawało się być sterylnie czyste.

W pewnym momencie od tego widoku Jamesowi zrobiło się nie dobrze i zwymiotował na podłogę. W tym samym czasie za oknem przelatywało stado kruków. Zauważył to Steve, który coraz bardziej był zaniepokojony całą tą sprawą. Wiedział, że jak tylko James lepiej się poczuje, będzie musiał zabezpieczyć teren.

– Wszystko w porządku z pańskim kolegą?

– Tak wyprowadzę go na świeże powietrze i powinno mu się polepszyć. Strasznie duszno tutaj.

– Trafią panowie do wyjścia?

– Tak nie musi doktor nas odprowadzać.

 

Po tych słowach Steve z Jamesem ruszyli w stronę dziedzińca krętymi korytarzami. Po drodze minęli kolejne pokoje z różnymi numerami 130,140,132 itd. Nie było w tym oznaczeniu żadnego wzoru ani ładu. Pokój w którym leżało ciało miał numer 122, a tuż za nim kolejny numer 233 a przed nim 655. Z niektórych sal wydobywały się dziwne jęki, stukanie i płacz. Niektórzy pacjenci ośrodka prowadzili dziwne monologi.

Najbardziej niepokojący, który mężczyźni słyszeli, wydobywał się z pokoju 966. Głos był zdeformowany, jakby ktoś puszczał film ze starej kasety video.

– Ciemny szafir południowego słońca skąpany w jasno skrywanym księżycu północy…

Płacz i pij tą krew!… Buhahahaha… Zmartwychwstanie… Widzę was.. Czuję was odór… Ścierwa ludzkie… Ukażcie mi się teraz!… Słyszę wasze tętno… Zdychajcie…

 

Nagle monolog ucichł, a w uszach było słychać tylko szum i dziwnie stłumiony odgłos dzwonka.

To dziwne odczucie prześladowało mężczyzn aż do wyjścia.

Na dziedzińcu nadal stali Ci sami ludzie co wcześniej. Wśród nich były dwie młode dziewczyny – blondynki. Nosiły jasno granatowe ubrania, ze ściętym w trójkąt u szyi kołnierzykiem. Obok nich stał jeden wysoki mężczyzna, ubrany w biały fartuch doktorski. Z daleka wyglądał na 40 lat, lecz zarost, który nosił – owal wokół ust – powodował, że wyglądał na starszego. Oprócz niego znajdowało się tam jeszcze 2 mężczyzn, jeden był tutejszym strażnikiem a drugi sprzątaczem.James ze Stevem przeszli obok nich.

 

W tej samej chwili stojące przy murze drzewo, runęło z hukiem na dziedziniec. Był to potężny dąb z piękną, rozłożystą koroną przyozdobioną żółto-pomarańczowymi liśćmi.

Ludzie stojący przed wejściem do Cane Hill zamilkli. Obserwowali przez moment leżący pień bez słowa. Pierwsi podeszli do niego Steve z Jamesem. Kora na drzewie u podstawy i w miejscu złamania, nie była spróchniała, tylko żywica miała bardzo dziwny odcień – jasnozielony. Maź była gorąca, unosiły się z niej opary. Jeden z policjantów podejrzewał, że jest to żrący kwas.

 

– Co robimy z tym?

– Nic, nie jest to nasza działka, weźmiemy folię i obkleimy wokół żeby nikt tego nie ruszał, a potem zawiadomimy techników aby to zbadali, ale najpierw musimy przesłuchać świadków.

 

Po tych słowach, Steve podszedł do radiowozu, wyciągnął ze schowka samochodowego notes i wrócił do James'a i razem podeszli bliżej tłumu ludzi, stojącego przed ośrodkiem.

 

– Poszukujemy ludzi, którzy widzieli coś podejrzanego. – zawołał Steve do stojącego tłumu, który nadal obserwował leżący pień.

 

W pierwszym momencie nikt nie zwrócił na niego uwagi. Dopiero po kilku sekundach podeszła do niego młoda kobieta. Nie wyróżniała się zbytnio z tłumu. Nosiła kolczyki – pawie piórka, które Steve zapamiętał i na podstawie tego potem ją kojarzył.

 

– Witam Panią, policja w Croydon, Starszy posterunkowy Steve Outking, a to mój kolega James Hurringham – rzekł wskazując na niego – Chcemy Pani zadać parę pytań.

Czy ostatnio na terenie ośrodka działy się jakieś dziwne rzeczy? Albo widziała Pani coś podejrzanego co zapadło w pamięć?

– Tak ostatnio dochodzi do samych niepokojących rzeczy. Oprócz zniknięć pacjentów, podczas ostatniej zmiany piątkowej z dziedzińca dochodziły dziwne odgłosy, jakby ktoś walił głową w zamkniętą bramę albo siatkę. Poszłam więc zobaczyć co się dzieje, gdy byłam już prawie na miejscu dźwięk ustał. Zauważyłam jednak coś co zjeżyło mi skórę na ciele. Stałam akurat wtedy przy oknie, z którego doskonale widać było cały dziedziniec. Na początku myślałam, że śnię co mi się nigdy jeszcze nie zdarzyło podczas nocnej zmiany. W świetle latarni odbijał się cień wysokiej osoby, który po chwili zaczął falować aż rozpłynął się i pojawił się nagle w innym miejscu. Nigdy czegoś takiego nie widziałam. Jedyne to co udało mi się zauważyć. To dziwna postać, która nosiła kapelusz i trzymała w ręku coś co przypominało długą, okrągłą rurę. Do końca nie wiem co to było. Najbardziej przerażające w tym wszystkim było, że Cienie przemieszczały się bardzo szybko, falowały i znikały, pojawiając się bez ładu i składu…

– Pamięta Pani kolejność w jakiej się pojawiały i o której to zdarzenie miało miejsce?

– Nie pamiętam dokładnie godziny, ale na pewno chwilę po trzeciej. O równych godzinach robimy obchód i sprawdzamy, czy któryś z pacjentów czegoś nie potrzebuje albo nie próbują np. uciec bo i takie przypadki notowaliśmy. Niektórzy z pacjentów uskarżają się co jakiś czas na dziwne bóle głowy. Co do kolejności mogę narysować.

Steve podał notes dziewczynie i przerzucił czystą kartkę. Pielęgniarka zaczęła rysować. Na początku zrobiła okrąg na którym zaznaczyła położenie pięciu latarni, które oświetlały dziedziniec. Następnie umieściła przy każdej kropce numerek od jednego do pięciu, zachowując kolejność w jakiej pojawiał się cień. Następnie oddała notes Stevowi.

– Dziękuję, czy widziała coś Pani jeszcze, bo jak rozumiem wczoraj Pani nie pracowała na nocną zmianę?

– Zgadza się, akurat wczoraj miałam wolne.

– A wie Pani kto był na zmianie?

– Tak wiem biedna Nancy… Słyszałam od koleżanek co się z nią stało. Jak zobaczyła te ciała zamarła w bezruchu i zemdlała… Po wybudzeniu nie była wstanie powiedzieć słowa… Siedziała i patrzyła się przed siebie… W jej oczach nigdy nie widziałem takiej pustki… Za kilka dni miała brać ślub a tu taka tragedia… Sam Pan rozumie…

– Doskonale wiem, że musiał być dla Pani koleżanki to ogromny szok. Jednak skupmy się na sprawie, czy Nancy była sama na dyżurze?

– Nie wraz z nią przebywała jeszcze Oliwia Hampton. W tym momencie poszła podać pacjentom lekarstwa, jak skończy będą mogli Panowie z nią porozmawiać.

– To wszystko co Pani kojarzy lub co mogłoby nam pomóc w odnalezieniu sprawcy?

– Tak, jeżeli cokolwiek sobie przypomnę od razu zadzwonię do Państwa.

– Dobrze w takim razie dziękujemy za zeznania.

– To ja dziękuję mam nadzieję, że znajdą Panowie sprawców tego okropnego czynu.

 

Po tych słowach, młoda pielęgniarka odeszła, a Steve z Jamesem weszli do środka budynku w celu odnalezienia Oliwii. Przy recepcji spotkali doktora, rozmawiającego jedną z pielęgniarek. Na jej identyfikatorze widniało imię Emily.

Policjanci poszli dalej długim korytarzem, prowadzącym wzdłuż dziedzińca. Po drodze do pierwszego pomieszczenia, w którym odnaleźli ciało, minęli kilka pielęgniarek. Jednak żadna z nich nie była tą której szukali.

Steve z Jamesem zatrzymali się na chwilę przy pierwszym ciele. Wejście do pomieszczenia było otwarte. Jedna z pielęgniarek stała i pilnowała aby nikt po za nimi nie wchodził do środka.

Jeden z nich zbierał wacikiem próbki krwi, drugi zaś przyglądał się skrępowanemu ciału. Steve z Jamesem pochylili się nad zwłokami przyglądając uważniej każdemu szczegółowi. Dopiero teraz zauważyli, że osoba była skrępowana.

 

Nagle z głębi korytarza rozległ się głośny krzyk. Steve z Jamesem wybiegli z pomieszczenia i ruszyli w stronę dobiegającego głosu.

Po drodze minęli kilkadziesiąt pokoi, aż dotarli do otwartych drzwi. Na podłodze pomiędzy framugą a przejściem leżała młoda kobieta o rudych włosach. Ubrana była w biały fartuch, a na jej plakietce widniał napis – Oliwia Hampton. – To ona pomyślał Steve.– Na prawej ręce nosiła dwie bransoletki lilou, na jednej z nich widniał grawer – "Słońce jest tylko dla pokornych dusz".

 

Steve pochylił się nad nią i przyłożył dwa palce do tętnicy szyjnej. Ledwo wyczuwał puls.

– Pomóż mi ją przenieść. – Zawołał do James'a, który stał zanim. Mężczyzna wszedł powoli, uważając aby nie nadepnąć, na ciało kobiety i złapał ją za nogi. Steve chwycił za ubranie i zaczął ciągnąć ją do tyłu. Podczas przenoszenia na głowę James'a spadła kropla.

– Stój Steve na moment.

– Co się stało?

– Coś mokrego spadło mi na głowę.

 

James otarł dłonią włosy i spojrzał na palce. Ku jego zdziwieniu na skórze pojawiła się lekko, rozmazana krew. Mężczyzna spojrzał w górę. To co w tamtym momencie ujrzał spowodowało, że prawie zemdlał.

Pod sufitem unosiły się odcięte głowy, pod którymi gromadziły się kropelki czerwono-ciemnej posoki. Żadna z nich nie była połączona z inną, tylko co jakiś czas spadała na obicie i nagle znikała.

James stał jak zahipnotyzowany i wpatrywał się w sufit. Steve w tym samym czasie widząc stan kolegi, zostawił pielęgniarkę i wszedł również do środka. W momencie przekraczania przez niego próg za plecami pojawił się tajemnicy policjant z dziwną, białą maską zakrywającą całą twarz. Po jego wejściu do środka, wszystkie krople nagle spadły. A lewitujące głowy zaczęły zmieniać położenie i obracać się w stronę policjantów.

– Co do chuja!? – zaklął Steve, spoglądając na to dziwne zjawisko. James w tym samym czasie stał nadal jak zahipnotyzowany. W pewnym momencie na jego twarzy pojawił się uśmiech.

– James obudź się! – rzekł Steve, potrząsając nim. Nie przyniosło to jednak żadnego skutku. Mężczyzna stał nadal w miejscu, przez kilka sekund aż nagle w pokoju pojawiła się dziwna, błękitna kula, unosząca się w powietrzu na wysokości oczu. Wyglądem nie przypominała niczego co by którykolwiek z policjantów widział wcześniej. Była trochę podobna do kuli plazmy, ale całkowicie nie pasował kolor i struktura jej. Wokół niej unosiła lekka mgiełka, z której co jakiś czas wychodziły struktury przypominające ,,duszki", widoczne podczas wyładowań atmosferycznych. Kształty ich były zbliżone do siebie.

 

Steve podszedł bliżej by przyjrzeć się jej dokładniej, w tym momencie kula zaczęła oddalać się i coraz szybciej obracać. W pewnym momencie z jej środka zaczął dochodzić ogłuszający dźwięk, przypominający skwierczenie takie same jak podczas smażenia na patelni. Z każdą sekundą hałas był coraz silniejszym. Po kilku sekundach przekroczył pewny poziom natężenia dźwięku, w którym nic prócz głuchego szumu nie było słychać. Steve miał wrażenie, że wokół niego wszystko się zatrzymało. Nie był wstanie zrobić nawet małego kroku. Czuł całkowity brak sił i wewnętrzny paraliż.

 

– Ccc… oooo… sssssiiięęę… dddz… ziiieeejeee….!? – rzekł Steve głosem przypominającym, starą zacinającą się płytę gramofonową. Obserwując całe to zjawisko zamglonym wzrokiem.

 

W pewnym momencie dziwna kula przestała się obracać. Rozbłysk z jej wnętrza wypełnił całe pomieszczenie. Było tak jasno, że nic prócz białego, ostrego blasku nie było widać. Dopiero po kilku sekundach wokół niego pojawiły się dziwne smugi, podobne do tych, które zostawiają samoloty na niebie w bezchmurny dzień. Przypominały jednak kolorem bardziej dym niż biały pas. Towarzyszyły im również potężne uderzenie wiatru, które momentalnie odrzuciły mężczyznę do tyłu. Steve zatrzymał się na ścianie, uderzenie zostało zamortyzowane dzięki miękkim obiciom.

 

Przez moment podmuch wiatru utrzymywał go przy ścianie w powietrzu. Mężczyzna nie był wstanie uwolnić się z więzów. Starał się uwolnić, lecz gdy tylko zrobił jakikolwiek ruch nawet małym palcem, jego ciało zaatakował dziwny ból. Na początku występował tylko w okolicach skroni i oczodołu, lecz potem pojawiał się w różnych miejscach. Nie była to jednak stała dolegliwość. Po jakimś czasie ustępowała i pojawiała się w innym miejscu. Steve z każdą chwilą czuł się coraz gorzej, a wiatr przybierał na sile i coraz mocniej go przygniatał. Nie dawał powoli rady wytrzymać tego nacisku, czuł coraz bardziej suchość w ustach.

W pewnej chwil poczuł jak powoli opadają go siły. Przed samym omdleniem rozejrzał się w prawo, ujrzał tajemnicą postać unoszącą się w powietrzu. Jej twarz zakrywała biała maska, ubrana była w lateksowe, czarne pończochy i nosiła dziwne rękawiczki zakończone metalowymi szponami. Jej długie, kruczoczarne włosy owijały się wokół pomieszczenia.

 

 

W tym samym czasie obok pokoju przechodziło dwóch pielęgniarzy pracujących w ośrodku. Przechodzili nieopodal pokoju 966, gdy nagle usłyszeli uderzenie w drzwi. Wyglądało to tak jakby ktoś próbował je wyważyć. Mark i Gerard, bo tak mieli na imię, stanęli przy drzwiach. Czekali chwilę, ale przez moment nic się nie działo. Odeszli kawałek dalej, aż pomieszczenia zaczął dochodzić dziwny dźwięk, podobny do skwierczenia oleju na patelni.

Pielęgniarze rozejrzeli się wokół, szukając czegoś czym mogliby wyważyć drzwi. Nieopodal pokoju stał metalowy kosz. Mark z Gerardem podbiegli do przedmiotu i przenieśli go w stronę celu. Stanęli na wprost wejścia do pokoju.

– Na trzy!

– Raz, dwa, trzy.

Mężczyźni z rozbiegu uderzyli w drzwi. W momencie zetknięcia metalowej powierzchni z drewnianą, doszło do eksplozji, która odrzuciła ich na drugą stronę korytarza. Mark uderzył lewym barkiem o ścianę, co wywołało u niego potężny ból . Gerard uderzył centralnie głową w sufit i opadł bezwładnie na podłogę plecami do dołu. Przez moment obaj nie byli w stanie się poruszyć. Dopiero po chwili Mark wstał i podszedł do Gerarda. Jego kolega leżał całkiem nieruchomo. Po policzkach spływały małe kropelki łez, które łączyły się po drodze z krwią, sączącą się z zadrapań i ran na twarzy, powstałych podczas wybuchu.

 

– Gerard! Słyszysz mnie?

 

Po postawionym pytaniu, pozostała tylko głucha cisza. Mężczyzna próbował przez moment poruszyć ustami, wypowiedzieć jakieś słowo, lecz nie był w stanie. Mark spróbował przenieść kolegę lecz z obolałym barkiem nie dał rady. Dlatego za nim ktokolwiek przybiegł, wszedł do środka. Rozejrzał się po pokoju. Ku jego zdziwieniu znalazł dwóch policjantów nieprzytomnych, leżących na podłodze. W pierwszym momencie nie zwrócił uwagi na pomieszczenie, które prócz drzwi było nietknięte przez wybuch.

 

Mark pochylił się nad jednym z nich i przyłożył dwa palca do tętnicy szyjnej aby zbadać puls. W tym samym momencie mężczyzna usłyszał szybkie kroki i stukanie butami o posadzkę korytarza. Dźwięk cały czas się zbliżał i poruszał z różną prędkością. W kilka sekund dotarł pod otwarte drzwi. Kilka osób weszło do środka. Widząc co się stało jeden z lekarzy, zawołał dodatkowo kilka pielęgniarek, aby pomóc w przeniesieniu poszkodowanych. Wraz z nimi był również doktor Hamilton, który szeptał coś pod nosem.

 

Jeden ze stojących tam ludzi, zadzwonił na pogotowie, Gerard nadal się nie poruszał tylko patrzył wprost na sufit. Mark stanął przy nim i przykucnął. Złapał jego dłoń i siedział przy nim w ciszy aż do momentu przyjazdu karetki, która dosyć szybko zjawiła się na miejscu, w ciągu 15 minut zaledwie.

 

Ratownicy wsadzili Gerarda na nosze i wraz z Markiem, który upierał się, że musi jechać z nim, ruszyli na sygnale do najbliższego szpitala – Purley War Memorial Hospital, który znajdował się zaledwie sześć minut drogi stąd. Niestety stan Gerarda pogarszał się z każdą chwilą. Jeszcze przed wyjazdem z Cane Hill dostał konwulsji i zaczął się dławić własną krwią. Nikt wtedy nie wiedział, że oba płuca zostały przebite przez małe, odłamane kawałki żeber.

Gerard zmarł od razu po przewiezieniu do szpitala. Ratownicy reanimowali go prawie przez dwadzieścia minut jednak nie udało się go uratować. Mark był załamany, byli dobrymi przyjaciółmi aż od szkoły podstawowej.

Koniec

Komentarze

Bardzo szkolne… błędy.

Maniacka perseweracja ambiwalencji niekongruentnych epifenomenów

Przykro mi, że nie mam za co pochwalić Autora. W trzech tego samego dnia wrzuconych na portal tekstach powinno się znaleźć coś, co pozwoli, przynajmniej pozwoli, skomentować pozytywnie – a tu masz, babo, placek, z latarką, nie tylko ze świecą, szukać… Pozostaje pocieszyć, że takie bywają początki.

Czemu tak urwane?

Przynoszę radość :)

Najbliżej szpitala znajdował się patrol James'a Hurringhama i Steve'a Outkinga. Dwaj policjanci patrolowali nieopodal okolicę. W momencie otrzymania zgłoszenia, znajdowali się w kawiarni. James w tym czasie zamawiał dwa pączki i kawę, natomiast Steve stał przy samochodzie. – Skoro jeden stał przy samochodzie, to nie znajdował się w kawiarni. Jedno zdanie zaprzecza drugiemu. 

Obaj byli dosyć postawnymi mężczyznami o ,,brytyjskich rysach twarzy". Pierwszy z nich miał lekki zarost i nosił wisiorek w kształcie starego medalionu.    Po odebraniu zgłoszenia, James zabrał zamówienie i wrzucił je na tył samochodu. – Kawę też wrzucił? To chyba się rozlała ;)    Kierowali się na południe drogą A235, mijając po drodze kolejne skrzyżowania. Jedynie światła na skrzyżowaniu z Purley Road na chwilę wstrzymały jazdę. – Powtórzenie, poza tym ze zdania wynika, że to światła zwolniły, a nie samochód. 

Policjanci podeszli bliżej stojących ludzi. – Policjanci ruszyli w kierunku stojących ludzi. – Podejść bliżej, znaczy tyle, co zrobić krok albo dwa w ich kierunku, ale utrzymywać odległość.  Na spotkanie ruszyła im jedna osoba. Był to starszy mężczyzna o siwych włosach i lekkim zaroście twarzy[.] -  Na spotkanie wyszedł im starszy mężczyzna o siwych włosach i lekkim zaroście twarzy. I masz dwa zdania w jednym. Poza tym na spotkanie komuś się wychodzi, a nie rusza.

Pośrodku pokoju leżały zwłoki, ze skrępowanymi liną dłońmi, ułożonymi na wysokości przepony. 

Dużo blędów, zapominasz, że po kropce wstawia się spację, a nie zaczyna kolejne zdanie.  Nie podobają mi się dialogi, są sztuczne. Nikt nie rozmawia w taki sposób, w jaki to opisujesz. No i jak dla mnie rozwlekasz zdania. Przez to w tekście nie ma za bardzo napięcia, bo wszystko jakoś tam mozolnie opisujesz. Cóż, oby następne teksty były lepsze.

Prokris wiecej tekstów nie bedzie juz :) wiec nie musisz sie martwic ze coś tak slabego bedziesz musial czytac.

Nowa Fantastyka