- Opowiadanie: drake1004 - Pogarda

Pogarda

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Pogarda

 

Urodziłem się w Herengen, w południowej strefie kwarantanny. Teren, na którym po raz pierwszy wykryto ognisko ,,czarnego wirusa”, nazwę wziętą od koloru skóry pierwszej ofiary.Na początku choroba dotykała wyłącznie czarnoskórych, ale gdy zachorowało białe dziecko, fala nienawiści rozeszła się na cały świat. Zwłaszcza po tym kiedy ludzie zaczęli umierać. Zaczęto tworzyć więzienia, specjalne korowody medyczne i zamykać całe dzielnice. Wybuchła panika wśród ludzi. Choroba rozprzestrzeniała się przez rozmowę, picie i jedzenie niezdezynfekowanej żywności. Początkowo wprowadzono zakazy dotyczące rozmawiania bez specjalnych masek, gdy one nic nie dały, zabroniono całkowicie rozmawiać, całować i śpiewać. Ci, którzy złamali zakaz zostawali skazywani na śmierć, a tak naprawdę wywożono ludzi do obozów pracy. Wydobywano w nich substancję stosowaną we wszystkich laboratoriach. Przy pomocy jej wynaleziono leki na wszystkie choroby jakie do tej pory znała ludzkość, aż do wybuchu epidemii. W ciągu pierwszego roku ,,czarny wirus” pochłonął kilka milionów istnień. Nikt nie znał lekarstwa, wszyscy wpadali w panikę i uciekali z miast. Tam właśnie znajdowały się największe ogniska pandemii. Niegdyś wspaniałe, tętniące życiem metropolie zamieniły się w pustkowia. Jedynymi mieszkańcami byli złodzieje korzystający z sytuacji i grabiący wszystko wokół. Z każdym dniem przybywało zgonów. Wielu ludzi zaczęło się modlić na ulicy.

 

Chaos opanował świat aż do momentu wynalezienia cudownego antidotum. Pewien biochemik, jego imię dawno zapomniano. Znany jest przez wszystkich jako Wielki Kanclerz Nowego Imperium. Dzięki odkryciu przez niego genu wyłączającego świadomość, pandemia zniknęła. Ludzie przestali umierać i chorować na ,, czarny wirus”. Twórcę lekarstwa, wybrano na nowego Kanclerza. Wszystkie dekrety były przyjmowane z aprobatą tłumów, gromkimi oklaskami i uśmiechem na twarzach. Nie zmieniono natomiast zakazów od czasów pandemii. Najbardziej brutalna kara czekała za pocałunek, każdy kto złamał prawo był na oczach ukochanej osoby palony żywcem. Pierwszy taki incydent miał miejsce 5 lat po wybraniu kanclerza.

 

Dwoje młodych ludzi odzyskało świadomość i zaczęło się spotykać. Pewnego dnia nie wytrzymali i zaczęli się całować w autobusie. Ludzie jadący z nimi, zareagowali natychmiastowo. Zaczęli bić i ich rozdzielać. Jechałem wtedy razem z nimi, gdy tłum rzucił się na nich. Wysiadłem n a pierwszym przystanku jaki był, czekały już na nich ,,czarne mundury”, służba bezpieczeństwa Imperium . Uzbrojeni w karabiny, pistolety i elektryczne pałki, paraliżujące każdy mięsień ciała. Gdy służba rozpędziła tłum, ujrzałem zakrwawione i poobijane twarze młodych ludzi. Mieli może z dziewiętnaście lat. Widok był straszny, dziewczyna miała nadgryzione ucho i rozwalone oba łuki brwiowe. Chłopak natomiast, miał całe oko we krwi, ledwo palcami u ręki poruszał. Chciał dotknąć po raz ostatni jej skóry, a raczej skrawka, który nie został tknięty przez oprawców. Czułem się wtedy dziwnie, nie rozumiałem ogromu tej tragedii. Odszedłem z tamtego miejsca szybko i usłyszałem wtedy strzał. Chłopak zawył straszliwie, jakby jego ręka została w brutalny sposób potraktowana. W tym momencie w moim umyśle coś jakby wybuchło. Zacząłem płakać, gdy jeden z przechodniów to zobaczył, przestraszył się i zaczął wołać ludzi. Nie myślałem wtedy co się dzieje, biegłem tylko przed siebie. Nic prawie nie pamiętam z tamtego dnia, a ni tego w jaki sposób znalazłem się w opuszczonym domu. Spędziłem w tym zatęchłym mieszkaniu dwie noce i cały dzień, myślałem kim jestem i co się ze mną dzieje. Przypomniałem sobie o wirusie i eksperymentach przeprowadzanych w południowej strefie kwarantanny. Przewożono do tutejszego szpitala tysiące ludzi, aż do wybuchu pożaru. Jako dziecko unikałem tego miejsca, zgodnie z zakazem mamy i nauczycieli. Gdy pytałem ją, o to co się dzieje, odpowiadała tylko, że przetrzymują tam ludzi, których nie można już uratować. Zapewniano im tam najszczęśliwsze chwile w życiu, tak w tym przekonaniu uświadamiał mnie również ojciec. Gdy pewnego dnia on też zachorował, nigdy potem już go nie zobaczyliśmy z mamą. Pamiętam jeszcze jego ostatnie słowa przed odjazdem: ,,Zaopiekuj się mamą”.

 

Czułem się okropnie wtedy, coś ściskało mnie za gardło, a oczy spłynęły łzami. Pół nocy nie spałem i drugie pół rozmyślałem, o tym co dalej będzie. Niedługo potem wybuchł pożar w szpitalu, a mama załamała się całkiem. Przestała się uśmiechać i wychodzić na powietrze. Nie potrafiła się pogodzić z tym co się stało. Pękło jej serce z bólu i żalu. Odeszła w maju, w moje osiemnaste urodziny. Po tej stracie nie mogłem się podnieść. Chodziłem jak we mgle, nieprzytomny i ciągle zmęczony. Płakałem często, aż pozbawili mnie świadomości. Przez ponad pięć lat, nie wiedziałem co się ze mną działo, na szczęście jestem znów sobą ! Znów czuję i myślę, Kanclerz chyba nie przewidział, że jego lek jest niedoskonały. W głowie tak mi huczało, aż nie wytrzymałem i padłem bez siły. Prawdopodobnie straciłem przytomność. Obudziły mnie odgłosy tłumów krzyczących ,,Spalić ich!”. Na głównym placu Kanclerz urządził sobie pokazowy proces. Bez namysłu wybiegłem z mieszkania, nie zastanowiłem się nawet czy kobieta, która widziała moje łzy nie rozpozna mnie dzisiaj i czy zostanę aresztowany. Po prostu biegłem w stronę ogromnego tłumu ludzi, stojącego tuż przed podniesieniem. Nie widziałem niczego prócz ich plecy. Zacząłem, więc przepychać się łokciami do przodu. Gdy dotarłem do takiego miejsca, z którego było widać podium, zatrzymałem się. Za pulpitem stał nikt inny, jak Wielki Kanclerz Nowego Imperium. Zawsze uśmiechnięty i ubrany w czarny garnitur z białym krawatem. Pewny siebie i z twardym głosem. Ludzie w oczekiwaniu i z oklaskami witali go, wchodzącego na mównicę. Za nim padło pierwsze słowo z jego ust, cały tłum na placu zamilkł. Drodzy obywatele zgromadzeni tu dzisiaj. Wy wszyscy, którzy jesteście zdrowi i szczęśliwi. W dniu, w którym odstałem olśnienia i wizji, świata doskonałego, świata bez chorób! To właśnie dzisiaj w piątą rocznicę tamtych wydarzeń dwoje obywateli złamało koronną zasadę ,,współżycia”. Nie zastanowili się, że ich haniebny czy mógł na nas sprowadzić nieszczęście. Dlatego teraz poniosą oni surową karę! Niech każdy dobrze sobie ich zapamięta twarze, tych wrednych trucicieli. Po tych słowach kanclerz złapał palnik i podszedł do dziewczyny trzymanej przez dwóch złoczyńców. Wszystko to działo się w obecności pół przytomnego chłopaka, z przestrzeloną dłonią. O to co się dzieje, gdy chce ktoś zniszczyć nasze marzenia! Kanclerz złapał piękne złote włosy dziewczyny i podpalił je palnikiem.

 

Swąd rozszedł się po placu błyskawicznie. Gdy płomień dostał się do skóry. Dziewczyna wydała z siebie okropny jęk. Twarze ludzi były nie wzruszone, każdy wiwatował na cześć kanclerza. Chłopak, który na to musiał patrzeć płakał cały czas i prosił oprawców by przestali i ją wypuścili. Jego błagania wywołały tylko uśmiech. Kanclerz miał natomiast przez cały czas poważną minę. Był poirytowany jękiem dziewczyny i skamleniem chłopaka. Wziął od jednego z ludzi miotacz płomieni i skierował cały strumień płomieni na dziewczynę. W ciągu kilku sekund cała zajęła się ogniem. Trzymający ją żołnierze puścili ją, by samemu się nie poparzyli. To była ostatnia chwila wolności dla zakochanych. Dziewczyna podbiegła do chłopaka i zaczęła go całować. Usta jej były pokryte bąblami, a skóra czarna jak popiół. Chłopak jednak już nic nie czuł, nie parzyły go jej płomienie. Kanclerz wścieknął się widząc to co się stało. Na jego rozkaz czarne mundury wystrzeliły kilkanaście pocisków w kochanków, a raczej w pół żywe trupy. Nie wytrzymałem, poczułem nienawiść i żal jednocześnie, łzy zaczęły mi lecieć same do oczu, a gardło ściskało tak mocno, że ledwo oddychałem. Wykrzyczałem z całej siły ,,Nie!”. Zapadła głucha cisza. Stojący wokół mnie ludzie zaczęli się na mnie patrzyć gniewnie. Gdyby wzrok mógł zabijać, już bym był zimnym trupem. Wiedziałem, że już po mnie idą. Nie próbowałem nawet drgnąć. Pojmali mnie jak pospolitego przestępcę. Ręce mi skrępowali i oczy zawiązali. Nie wiedziałem co przez parę minut się działo. Słyszałem jedynie dźwięk syreny i pisk opon, do pewnego momentu. Oczywiście, gdy samochód zatrzymał się przed departamentem bezpieczeństwa. Wtedy zdjęli mi tą opaskę i wrzucili do celi jak jakiś przedmiot. Upadłem bardzo boleśnie na bok z trzaskiem kości. Pewnie złamałem sobie wtedy żebro i dlatego plułem tak krwią.

 

Gdy przestałem, rozejrzałem się wokół mojego nowego ,,mieszkania”. W pomieszczeniu, w którym przebywałem znajdował się jedynie prowizoryczny sedes, brudna umywalka pokryta jakimś syfem i dwie drewniane prycze. W takich warunkach spędziłem kilka kolejnych dni. Jedzenie, a raczej pomyje jakie dostawałem były tak nie dobre, że nawet pies nie chce tego jeść. W takiej beznadziejności trwałem aż do mojej celi przywieziono z zarzutem śpiewania, młodą i piękną dziewczynę. Strażnicy obchodzili się z nią jak z workiem. Im bardziej się wyrywała tym dotkliwiej ją bili. Dopiero, gdy wylądowała na zimnej posadzce mojej celi, odetchnęła. Byłem wtedy bardzo słaby, ledwo podniosłem się z pryczy. Złamane żebro sprawiało mi ogromny ból, przy każdy gwałtownym ruchu. Gdy podszedłem do niej, ujrzałem jej piękną twarz, złociste włosy niczym kłosy pszenicy i oczy tak błękitne jak niebo w bezchmurny dzień. Nie mogłem z nią porozmawiać, miała knebel na ustach, a bardzo tego pragnąłem. Oboje mieliśmy skrępowane ręce, ale wymyśliłem w jaki sposób zdjąć ten węzeł. Pod łóżkiem zauważyłem lezący odłamek szkła, pochodzący ze zbitego lustra wiszącego nad umywalką. Wziąłem go w ręce i spokojny i dokładnym ruchem rozciąłem skórzany pasek. Miałem szczęście i nie uszkodziłem nawet najmniejszego skrawka gładkiej skóry. Dziewczyna podziękowała po cichu by strażnik nie usłyszał i zaczęła opowiadać w jaki sposób tutaj się znalazła. Trzy dni temu jak co wieczoru śpiewała dla swoich przyjaciół, którzy również odzyskali świadomość i przez przypadek usłyszał to policjant. Dowiedziałem się również od niej, że ludzie nadal umierają, w niewyjaśnionych okolicznościach. Nieważne czy są nieświadomi czy świadomi, gatunki umierają, a Arcyministerstwo tuszuje sprawę. Wirus wcale nie zniknął tylko gen spowolnił chorobę. Ludzie w niedługim czasie zaczną umierać w zastraszającym tempie. Gdy skończyła o sobie opowiadać, zacząłem sam mówić o tym co mnie spotkało.

 

Rozmawialiśmy aż do późna w nocy. Poprosiłem wtedy by zaśpiewała po cichu. To co wydobyło się z jej gardła było najpiękniejszym dźwiękiem jaki słyszałem, zapomniałem nawet o bólu, który co jakiś czas przeszywał me ciało. Czułem się wspaniale, zapomniałem o całym świecie. Dopiero, gdy skończyła, na ziemię sprowadził mnie brutalnie ból tak silny, że z moich oczu poleciały łzy i zacząłem pluć krwią. Dusiłem się przez kilka chwil. Musiałem się położyć, pomogła mi w tym ona, ku mojemu zdziwieniu. Z trudem w pełzłem na pryczę i przyłożyłem głowę do twardych desek. Wtedy zaskoczyła mnie jeszcze bardziej. Zaczęła śpiewać kołysankę. Miała tak słodki i piękny głos, że już po chwili spałem i zapomniałem o udrękach. Nazajutrz wstałem pierwszy raz wyspany, odkąd znalazłem się w tym miejscu. Dziewczyna już dawno nie spała, siedziała na drugiej pryczy i wpatrywała się we mnie. Jej błękitne oczy, co chwila wypełniały się łzami. Podszedłem do niej zapytać co się stało, lecz ona nic nie odrzekła. Siedział i patrzyła na ścianę, aż do godzin późnych. Tej nocy nie mogłem zmrużyć oka. Kręciłem się z jednego boku na drugi szukając snu. Po wielu nieudanych próbach zaśnięcia, wstałem z pryczy i podszedłem do niej. Zaczęła ze mną rozmawiać i mówić co leży jej na sercu. Najbardziej ubolewała, że już nigdy nie zaśpiewa i nie wystąpi przed swoimi przyjaciółmi. W tym momencie zrobiło mi się jej bardzo żal. Starałem się ją pocieszyć i w pewnym momencie nawet, zagościł na jej twarzy uśmiech, lecz nie trwał on długo. Była to ulotna chwila, taka jaką jest życie każdego człowieka. Gdy skończyliśmy rozmawiać ucałowała mnie niespodziewanie w policzek i podziękowała. Niestety zauważył to odbywający swoją wartę strażnik. Podniósł od razu alarm i wyrzucono nas z celi i rozdzielono. Nie widziałem jej przez długi czas, prawie zapomniałem jej twarz chodząc od jednego sądu do drugiego. W każdym trybunale sprawiedliwości orzekano ten sam wyrok, zgodnie z panującym prawem– śmierć przez spłonięcie. Datę egzekucji wyznaczono na Wigilię Bożego Narodzenia, czyli trzy dni od ostatniego procesu.

 

Przez ten czas rozmyślałem i modliłem się tak jak nigdy wcześniej tego nie robiłem. Nie prosiłem o wybawienie, ani spokojną śmierć, lecz spełnienie jej marzenia. Na tym zleciały mi kolejne trzy dni. Czwartego zaś poranka zostałem wyciągnięty na główny plac. Czekał na nim już tłum ludzi i pewny siebie kanclerz. Byłem wtedy spokojny jak nigdy dotąd, nawet, gdy dwóch mężczyzn wyprowadziło mnie z samochodu i posadziło na kolanach przed nim. Kanclerz był człowiekiem średniego wzrostu i o krzaczastych brwiach. Spod nich widziałem rozbiegane oczka, nie mogły one znaleźć jednego punktu, na którym skupiło by się jego spojrzenie. Po krótkim przemówieniu, rozpoczęto egzekucję i wprowadzono drugiego więźnia. Była to ta sama dziewczyna, cała w siniakach. Usta miała popękane, jakby od paru dni nic nie piła. Z jej łuku brwiowego sączyła się krew, tylko Bóg wie jakim okropnym torturom ją poddali. Zacząłem znów płakać, tak jak podczas pierwszego incydentu. Gdy zobaczył to kanclerz, podszedł do mnie i uderzył mnie w twarz pięścią.

 

Potem wziął palnik i podszedł do dziewczyny. Złapał jej złote końcówki. Nie wiem co wtedy się stało. Szarpnąłem z całej siły i wyrwałem sięz objęć oprawców. W ostatniej chwili wytrąciłem z ręki kanclerza palnik i zakryłem ją ciałem. Rzekłem do niej by zaczęła śpiewać. Piękna nuta hymnu o wolności rozeszła się w powietrzu. Było to tak piękne wykonanie, że nawet kanclerz nie mógł słuchać jej głosu. Z wściekłością wziął do ręki miotacz płomieni i skupił cały strumień na mnie. Płomienie ogarnęły moje ciało, czułem początkowo swędzenie, a potem tylko ból i cierpienie. Stojący na placu ludzie zaczęli mdleć i płakać. Gdy skończyła wielu z tych obecnych rzuciło się na trybunę, taranując barierki. Wywiązała się regularna bitwa z oddziałem czarnych mundurów. Niestety nie widziałem już tego, straciłem przytomność. Mimo szybkiej reanimacji, zmarłem od oparzeń i ran… Co się stało z moim światem, że taki zimny i chłodny stał się podczas nieobecności ludzkich uczuć.

Koniec

Komentarze

Mieli może z dziewiętnaście lat. – łącznie mieli dziewiętnaście lat?

Odszedłem z tamtego miejsca szybko i usłyszałem wtedy strzał. Chłopak zawył straszliwie, jakby jego ręka została w brutalny sposób potraktowana. – strzelono mu w rękę?

Po prostu biegłem w stronę ogromnego tłumu ludzi, stojącego tuż przed podniesieniem. – ktoś chciał podnieść tłum?

Autorze drogi, nawet nie doczytałem do końca, co nieczęsto mi się zdarza. Dużo pracy przed Tobą. Pozdrawiam

Mastiff

Mnóstwo pracy przed Tobą, Autorze. Dla przykładu, pierwszy akapit: Urodziłem się w Herengen, w południowej strefie kwarantanny. Teren [jeśli chcesz ciągłości z poprzednim zdaniem, to mianownik nie pasuje], na którym [czy można odkryć coś na terenie? Źle mi to brzmi. "Na terenie należącym do kogoś tam" już lepiej] po raz pierwszy wykryto ognisko ,,czarnego wirusa”, nazwę wziętą [słabo wygląda, jakby wykryto ognisko i nazwę. "Którego nazwę wzięto" albo nowe zdanie.] od koloru skóry [dziwna metoda nazywania choroby. Najczęściej bierze się objawy albo nazwisko lekarza] pierwszej ofiary.[brak spacji]Na początku choroba dotykała wyłącznie czarnoskórych [powtórzenie. Dopiero co użyłeś skóry, a chwilę wcześniej czarnego], ale gdy zachorowało [powtórzenie. W tym samym zdaniu już masz chorobę] białe dziecko, fala nienawiści [nienawiści do kogo? Dziecka?] rozeszła się na cały świat. Zwłaszcza po tym [przecinek] kiedy ludzie zaczęli umierać [wcześniej nie umierali? To skąd nienawiść?]. Zaczęto tworzyć więzienia [po co? To chyba nie należy do standardowych procedur lekarskich?], specjalne korowody [co według Ciebie oznacza to słowo?] medyczne i zamykać całe dzielnice. Wybuchła panika wśród ludzi [a wśród kogo jeszcze mogłaby wybuchnąć? Staraj się unikać podawania zbędnych informacji]. Choroba rozprzestrzeniała się przez rozmowę [wow! Telefoniczną też?], picie i jedzenie niezdezynfekowanej [czy żywność można zdezynfekować?] żywności. Początkowo wprowadzono zakazy dotyczące rozmawiania bez specjalnych masek, gdy one [czyli maski?] nic nie dały, zabroniono całkowicie rozmawiać, całować [ojjj, nawet klamki pocałować nie było wolno?] i śpiewać [a dlaczego śpiewać, ale nie krzyczeć? Wirus upodobał sobie nutki?]. Ci, którzy złamali zakaz [przecinek i powtórzenie] zostawali skazywani [byli skazywani a jeszcze lepiej "tych, którzy…, skazywano] na śmierć, a tak naprawdę wywożono ludzi do obozów pracy [no to nie było aż tak źle – ludzka władza]. Wydobywano w nich [w obozach? A skąd wydobywano?] substancję stosowaną we wszystkich laboratoriach [co stosuje się we wszystkich laboratoriach? A już wiem – wodę! Do mycia probówek albo chociaż kubków po kawie. Powinieneś napisać coś więcej o substancji]. Przy pomocy jej [jej pomocy] wynaleziono leki na wszystkie choroby [przecinek] jakie [które] do tej pory [zbędne; wybuch epidemii już tę informację podaje] znała ludzkość, aż do wybuchu epidemii. W ciągu pierwszego roku ,,czarny wirus” [wydaje mi się, że cudzysłów jest zbędny] pochłonął kilka milionów [jak na cholernie zaraźliwą i niebezpieczną pandemię szalejącą w miastach, kilka milionów to chyba niezbyt dużo] istnień. Nikt nie znał lekarstwa, wszyscy wpadali w panikę i uciekali z miast. Tam właśnie znajdowały się największe ogniska pandemii. Niegdyś wspaniałe, tętniące życiem metropolie zamieniły się w pustkowia. Jedynymi mieszkańcami byli złodzieje korzystający z sytuacji i grabiący wszystko wokół. Z każdym dniem przybywało zgonów [ale kto umierał, skoro wszyscy uciekli? Aż tylu szabrowników się znalazło?]. Wielu ludzi [wszyscy uciekli, potem przybyło zgonów. Kto został, żeby się modlić?] zaczęło się modlić na ulicy [dlaczego nie w kościołach albo domach?]. Treść wydaje się bardzo naiwna. Jeśli jest w tym tekście głębsze przesłanie, to zostało pogrzebane pod kiepską warstwą językową. Drake, zamiast wstawiać kilka tekstów jednego dnia, popracuj nad jednym i doszlifuj go porządnie. Taką robotę jak powyższa należy odwalić nad każdym akapitem. Powodzenia.

Babska logika rządzi!

Uf, dzękuję Finklo, że to zrobiłaś… Ale nie będę taka, podreperuję drugi akapit:   Pewien biochemik, znany przez wszystkich jako Wielki Kanclerz Nowego Imperium, odkrył gen wyłączający świadomość. Dzięki niemu ludzie przestali umierać i chorować na ,,czarny wirus”. Pandemia zniknęła. Twórcę lekarstwa wybrano na nowego Kanclerza. – A nie był już kanclerzem, skoro tak go nazywano wcześniej?   Wszystkie dekrety były przyjmowane z aprobatą tłumów, gromkimi oklaskami i uśmiechem na twarzach. Nie zmieniono natomiast zakazów od czasów pandemii.    Najbardziej brutalna kara czekała za pocałunek, każdy kto złamał prawo, był palony żywcem na oczach ukochanej osoby. Pierwszy taki incydent miał miejsce pięć lat po wybraniu kanclerza. – Liczebniki zapisuj słownie.    Straszliwy chaos opanował ten tekst. Każde zdanie jest o czym innym, a o czym, to wie tylko autor (albo i nie). Piszesz o czymś w pierwszym akapicie, nagle w drugim zaczynasz mówić o jakimś kanclerzu i po chwili kontynuujesz myśl z poprzedniego akapitu o zakazach, nie wiadomo dlaczego i po co. Absolutny brak przemyślenia. 

Nowa Fantastyka