- Opowiadanie: majatmajaja - Szklani ludzie Nowego Yorku

Szklani ludzie Nowego Yorku

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Szklani ludzie Nowego Yorku

 

 

Nikt nie zdążył krzyknąć. Wszyscy zapadli w wieczny sen, nie rozróżniając już, kim kiedyś byli i po co zaczęli się zmieniać. Chodzili między miastami i diamentowymi drzewami. Asymilowali się do panujących warunków. Niektórzy tylko, powracając do realności, wyglądali podobnych sobie – tych, zainteresowanych zapętleniem własnego, błędnego życia.

 

*

 

W końcu wybudziliśmy się. Otworzyłem oczy, wyglądając biało-niebieskich oparów narkotycznego towaru, znikającego powoli w zakamarkach ciemnego pokoju. Dopiero co skończyłem, a już pragnąłem wrócić, rzucić się w ostatki dymu i wsiąknąć w niego całym sobą; a może na dobre się nim stać, przestając istnieć.

Znowu więc leżałem.

Laura, zupełnie inna niż przed paroma minutami, podpierała głowę na poduszce. Nie ruszyła się. Wszyscy zdawaliśmy się zastygnąć w jednej pozycji, jak część przywleczonych tutaj mebli: Harry – szafka, Um – taboret, Jan – wysmukła, rdzewiejąca lampa. Tylko ja nie byłem fragmentem pokojowych rekwizytów, kołdrą może, niczym więcej.

– Cholernie mi zimno.

– Mi też.

Podniosłem się, czując ból w prawej ręce. Musiałem odpłynąć podczas przybierania odpowiedniej pozycji ciała, nie zdążając ustawić się nieco wygodniej. Pop załatwił całkiem silną partię, to dlatego odlecieliśmy zadziwiająco szybko i efekty wręcz wykraczały poza nasze wyobrażania. Innymi słowy, dziadek dawał radę.

Na początku nie spodobał się nam. Przypominał trochę surowego, wypucowanego na błysk staruszka, z mnóstwem wolnego czasu, zajmującego się przemytem TuTu do Stanu z braku laku, ot, jako alternatywa ogrodowego hobby. Na szczęście było zupełnie inaczej.

Odchrząknąłem i sięgnąłem po szklankę.

– Daj.

Jan wyciągnęła rękę, przymykając powieki. Blada, wręcz papirusowa skóra koleżanki, różniła się od wybranej i głęboko zaprogramowanej cery odmiennej Jan – doskonalszej i piękniejszej. Uśmiechnęła się, gdy długo gapiłem się na jej obwisłe piersi, nie reagując na polecenie.

– Nie wyżłop wszystkiego – odezwał się Um łamaną angielszczyzną.

– Mocne! Rozjebało mi mózg zupełnie. Widzieliście jak łatwo zmienialiśmy te wszystkie rzeczy? Prawie bez wysiłku. Jednak niezły gościu z tego Popinka! – roześmiała się Laura, siadając na skraju łóżka.

– No, niezły. I całkiem tani. – Harry podrapał się po nosie.

– Tak, stosunkowo.

– A ty dałeś czadu, serio – zwrócił się do mnie. – Szybko przychodziło ci wszystko zmienić, zauważyłem. Co wcześniej brałeś, bo brałeś, prawda? Zerfiksy, Gedony? A może…

Zmieszałem się lekko i uśmiechnąłem. Przetłuszczone pasma włosów Laury wylądowały na moim barku, dotknęły pleców, a po chwili policzków. Kucnęła na posłaniu i przytuliła mnie pulchniutkimi rękoma.

– Tak. Braliśmy razem kilka porcji – powiedziała z dumą, spoglądając na zaciekawionego kolegę.

– Nawet…? – Tym razem podrapał się po nadgarstku.

– Tak.

– Jej, nieźle dziani wtedy musieliście być. Gdzie pracowaliście?

Zrobiłem głupią minę, ni to kpiącą, ni to zadowoloną i wszedłem Laurze w słowo:

– To tu, to tam. Ojciec zawsze dawał na zaliczki.

Zaległa cisza. Nikt więcej nie miał ochoty na kontynuowanie tematu używek; wszystkim owe klimaty wychodziły już sinymi uszami naszych zmęczonych twarzy.

Gdy skończyliśmy, było już po wpół do dziesiątej. Harry, Jan i Um rozeszli się do domu. Laura została na herbacie jako moja osobista kołdra.

 

 

*

 

Spojrzałem na odłamki szkła, iskrzące się w słońcu, wśród niebieskich chmur zielonego nieba TuTu. Unosiły się nad całym miastem. Zawijały chmarą i niekiedy wzbijały się gwałtownie do góry nad głowami niby-ludzi niczym osobiste fatum każdego z nich. Po tym można było rozpoznać wygenerowane postacie; nieprawdziwe twory obywateli Stanów Zjednoczonych, podszywających się pod zwykłych użytkowników.

Niekiedy, przyznam się, miałem problem z odróżnieniem grupy. Stawaliśmy się inni niż normalnie, złudnie doskonali – czyli tacy, jakimi chcieliśmy być od dawna: nieznośnie dobrzy, do znudzenia idealni, w każdym calu perfekcyjni. Perfekcja ta, niestety, poddana procesowi obróbki, traciła własne poczucie i siłę, stając się jedynie zabawnie nietrafionym pojęciem równie nietrafionych ludzi.

Laura podskoczyła niespodziewanie i wylądowała na jednej z katedralnych wież. Pomachała piękną ręką, wykrzyczała coś z nieziemskich ust i roześmiała się. Odłamki oderwały się od ledwo widzialnych głów stworzeń-cieni i jak stado ptaków zaczęły wirować wokół niej, świszcząc, świdrując i przecinając powietrze niczym podniebne sztylety.

Byliśmy całkowicie zachwyceni widokiem. Cieszyliśmy się. Harry brykał i śpiewał – słyszałem w żółwim tempie jego melodyczne fałsze i niezdarne przejścia na wyższe tony. Um uderzał jakąś szpachlą w kolorowy chodnik, uwalniając tym samym a niego duszące drobinki pomarańczowej kredy. Jan była bliska ekstazy.

– Cholera jasna, kocham TuTu! – wychrypiała.

Ja też. Było wspaniałe i idealne, można powiedzieć wręcz – perfekcyjne.

I nagle zrodziła się w mojej głowie dziwna myśl. A jakby tak wszystko zmienić? Najpierw zburzyć wszystko, żeby po chwili odbudować świat cząstka po cząstce w porządku jakim sam ustalę? Prychnąłem i mruknąłem z dezaprobatą. Nie, nie zrobię tak. Nie mogę.

Skoczyłem więc, zahuczało mi w uszach, zrobiło się nieco zimniej, ale szczęśliwie chwyciłem Laurę za ramię i porwałem na dół. Nie oburzyła się.

– Co jest?! – wykrzyczała radośnie w trakcie podróży przez lodowate powietrze TuTu.

– Idziemy dalej!

– Coo?

Dotknęliśmy stopami chodnika.

 

 

Moglibyśmy tak w nieskończoność. Podążać, zatrzymywać się, wzlatywać i szybować między wysokimi, szklanymi drzewami zadbanych miast. Obserwować wszystko wkoło, władać ostrymi odłamkami i nie czuć już nigdy fizjologicznych potrzeb – po prostu istnieć, ot, tyle, od niechcenia dłubiąc przy tym w nosie.

Doszliśmy w końcu do odpowiednika Safari. Podczas sesji TuTu nie było wariantu przejścia do prawdziwego świata – wszystko było zupełnie inne, nie będąc jednak tym do końca. Mieliśmy odniesienie do kontynentów, do tego, że na dalekim wschodzie jest odmienna rasa, że jesteśmy otoczeni wodą, że to u nas żyją najgrubsi ludzie świata. Wiedzieliśmy orientacyjnie, co gdzie powinno być. Jednak wszystko zmieniało się nieco i deformowało przez narkotyczne sesje Popinka. Byliśmy w odmiennym świecie, znacznie różniącym się od szarego i śmierdzącego Nowego Yorku. Laura westchnęła i jęknęła coś zadowolona. Faktycznie, widok był nieziemski.

Zamiast małych drobinek piasku całą połać zajmowały kolorowe, półprzeźroczyste kamyczki, oświetlane sukcesywnie i niestrudzenie przez kwadratowe słońce. Odblaski szkiełek były tak mocne, że bez problemu lądowały na niebie i kolorowały zielony „jedwab” brunatnymi plamami – jakby ktoś w roztargnieniu chlusnął z chmur ciepłą kawą. Jednak najpiękniej było podczas stąpania. Małe, różnokształtne lithosy zmieniały swoje położenie, osłaniały się na przemian i kłóciły o miejsce na górze, tworząc ze świata wielką dyskotekę barw. Dźwięki też były niesamowite.

Tylko jedna rzecz zdawała się przeszkadzać w odbiorze idealnego, nieskazitelnego obrazu: na horyzoncie zauważyłem coś czarnego i pokracznie długiego. Zaciekawiło mnie.

– Ej, widzicie? – Pokazałem palcem owe „coś”. Bez słowa podążyli za mną.

 

*

 

Zanim wziąłem głęboki oddech, wyjrzałem i sprawdziłem, ile oparów pozostało w pomieszczeniu. Resztki dymu kumulowały się nad spuszczoną głową Azjaty, trzymając mężczyznę w zniekształconym świecie cudacznych budowli i szkieł. Siedząc tak, z podniebną świtą, z bezwładnym ciałem i płomiennymi policzkami, wyglądał trochę jak niby-człowiek. Odruchowo spojrzałem do góry.

Ze zdziwieniem stwierdziłem, że nic nie widzę – biały sufit, ale nic poza tym. To gdzie jest to moje fatum?

 

*

 

Idąc z Umem i Harrym w stronę długiej plamy czerni, dziewczyny wrzeszczały coś do siebie radośnie i przekomarzały się, która będzie pierwsza. Mężczyźni milczeli. Przydymione światło kwadratowego słońca zdawało się nie docierać do owego punktu, uniemożliwiając dostrzeżenie czegokolwiek więcej poza ciemnością umownych konturów.

– No szybciej! – dyszała Laura. Nie zauważyły, kiedy kolega zdematerializował i rozbił się na miliardy świecących części, łącząc się z ciężkim powietrzem kamiennej pustyni. Wrócił do życia poza Tu-Tu, podczas gdy one i Um biegli.

 

 

Harry wybudził się jako drugi. Nabrał powietrze w płuca, podniósł się na łokciach i wydobył z siebie zabawny dźwięk zepsutego gwiazdka. Niedawno podskakiwał, nucąc hit Bobba McFerrina, teraz tylko wbijał wzrok w przerażająco pustą szklankę. Nie sięgnął po nią jednak, nie było po co.

– Pierwszy? – powiedział bardziej, niż zapytał. – Znowu?

– Tak.

Pokiwał głową.

– Nieźle.

– Co to było? – zacząłem.

– Co? A, to długie coś? A nie wiem, nie doszedłem. Wróciłem prawie po tobie.

Tym razem ja przytaknąłem.

 

 

 

Jan upadła, chichocząc niemiłosiernie wysoko – piszcząc trochę jak naćpana mysz. Obydwie dziewczyny przewracały się co jakiś czas i powstawały, nie czując widocznie bólu kontaktu z twardym, niestabilnym podłożem. Śmiały się.

– Ej dobra, koniec! – wrzasnął Azjata. – Lećcie! Ja nie dam rady, dojdę do was.

Dziewczyny nie zważały na głos mężczyzny. Już dawno zostawiły Uma daleko z tyłu. Nawet nie zorientowały się, kiedy zniknął.

A Um wybudził się.

Drgnął nagle i nerwowym ruchem ręki odgarnął z oczu ciemne strąki włosów, oddychając ciężko. Wchodzenie i wychodzenie ze Świata sprawiało mu coraz większe kłopoty. Porwał szklankę, nie wiedząc, że jest pusta. Zaklął.

– Dziewczyny nadal są – powiedziałem do Harrego, obserwując Jan, której klatka piersiowa spokojnie, wręcz błogo, podnosiła się i opadała. – Ciekawe, czy już do tego doszły. Ty, Um, i jak? Co to było?

– Nie wiem.

Zaśmiałem się.

TuTu bawiło się nami – formowało z nas jedno ciało. Powoli, systematycznie, ale nadal niestrudzenie formowało. Już nie mogłem żyć bez Laury jak bez prawej ręki lub nogi. Bałem się pomyśleć, co mogło nastąpić po kolejnych sesjach. Uzależnimy się? To z pewnością – ale od kogo tym razem?

 

W końcu dotarły.

– Wygrałam! – zanuciła Laura, nie spoglądając na dziwnego człowieka, stojącego pod kryształową palmą. Oddychała ciężko, z wyraźną trudnością. Zarumieniły się od wysiłku jej nieskazitelne policzki. Jan ledwo ruszała nogami.

Coś wyraźnie zmieniło się w temperaturze TuTu Safari. Czuły nadciągające fale ciepła, nagłe zrywy powietrza i nieprzyjemny, gorzkawy zapach palonej siarki.

Zamilkły niespodziewanie.

– A Ty…? Kim tym jesteś? – wyjęczała nareszcie jedna z kobiet. Nie wiedzieć czemu, wydawała się być zaniepokojona obecnością nieznajomego – nad jego czarną głową nie unosiły się odłamki szkła, nie wirowały, nie świszczały tak jak powinny nad każdym niby-człowiekiem. Kim więc był?

– Ocalali? – zaczął krystalicznym głosem obcy mężczyzna.

Nie mówił jak normalny człowiek, ton miał bezbarwny i jednolity. Brzmiał trochę jak dźwięk podczas układania małych blaszek marblitu. Był wysoki. O wiele wyższy od Jan i Laury, tak że dotykał prawie czubkiem czapy ostrego liścia, wieńczącego pustynne, kilkukaratowe drzewo. Miał długie pozlepiane ze sobą czarne jak onyks włosy, nieznacznie tylko ciemniejsze od twarzy i reszty na wpół przeźroczystego ciała. Gdzieniegdzie pokryty był ni to złotawym, ni to siarkowym pyłkiem. Śmierdział.

– Kto ty?! – Jan nie wytrzymała. Od zawsze myślała, że jedynymi istotami, które mają całkowitą świadomość przebywania w majakach i sennych tworach TuTu, jest ich pięcioosobowa grupa.

Mężczyzna spojrzał na nie szklanymi oczyma.

– Co ty tu robisz? – spytała.

– Nic.

– Jak to nic? To po co wchodzisz do TuTu, jak właściwie nic nie robisz?

– Ja do niczego nie wchodzę. Byłem tutaj przez cały czas i żyję tu. Wy też. Chodźcie, czekaliśmy na kogoś. Strasznie tu nudno.

Spróbował się uśmiechnąć ciemnymi ustami i nadać twarzy przyjazny wyraz, ale dziewczyny przestraszyły się tylko.

 

*

 

Pokazał im kryjówki – podziemne miasta, w którym każdy z żyjących prowadził kiedyś własne życie: handlował szafirowymi rybami, sprzedawał kilkusklepieniowe domki i wychowywał niesforne dzieciaki – do czasu wielkiego nagromadzenia szkodliwych, narkotycznych wyziewów. Na rogu szklistych uliczek tam, gdzie kiedyś prowadzono badania nad skutkami wdychania oparów sproszkowanego tanzanitu, zauważyły parę podobnych mu ludzi. Kobietę równie wysoką, a może nawet wyższą od pozostałych, o nieco jaśniejszej twarzy i gwieździstym warkoczu, oraz młodego, zdawało się, zagubionego mężczyznę z twardą, kamienną twarzą tylko miejscami przedzieloną zielonkawymi żyłkami. Przewodnik powitał się z nimi skinieniem głowy i zaczął:

– Pokój z wami. Jak idzie?

– Na razie nic – odpowiedziała nieznajoma. – Niestety nikt się nie budzi. Owel próbował wykąpać ciała w złocie, ale to, cholera, zupełnie na nic. Nie wiem jak uzyskać tę cholerną fakturę skóry. Kto to? – Obrzuciła dziewczyny zachłannym spojrzeniem. – Widzę, że udało ci się kogoś znaleźć. Jak wam na imię? – zwróciła się do Laury i Jan, wypuszczając z buzi siarkowy, śmierdzący dymek. Uśmiechnęła się szeroko. Światło palonych właśnie, niezidentyfikowanych proszków odbiło się od jej drobnych, metalowych zębów i poraziło gości.

– Są w szoku. Nic praktycznie nie mówią.

– No nie dziwota. Niech im się przyjrzę.

Podeszła i przyjrzała się zaniepokojonym, kobiecym twarzom.

 

*

 

A mężczyźni siedzieli właśnie w tym samym co przed chwilą pokoju i gadali o głupotach:

– Myślisz? Pewnie olały sprawę i teraz nas obgadują.

– Eee? Że niby po co? Mają tam dotrzeć i tyle. Wątpię, żeby o nas gadały, no bo i po co?

– Po prostu tak sądzę.

– Ty, tylko one tak nie robią.

– No chyba nie. Pewnie, że robią, stary, tylko się z tym kryją!

– Ee, z czym się kryją? Z gadaniem?

Prychnął i machną ręką w geście wyższości.

– Nie. Z rozmową o facetach. Że się im podobamy. Ty, ale ta Jan to nawet fajna laska, nie?

– A czy ja wiem…

– Zamknijcie japy! Głowa mi napierdala! – wrzasnął Um, piekląc się przy szafce z wodami. Nie słyszeli cichego świszczenia.

 

*

 

Znieruchomiały na widok ilości ciał, piętrzących się w ogromnie wysokiej, lśniącej komnacie. Niektóre z postaci zostały pozłacane i pokryte dziwną, błyszczącą substancją, tylko półprzeźroczyste powieki drżały lekko. W całym pomieszczeniu czuć było nieprzyjemny, ciężkawy zapach siarki, powietrze aż wibrowało od migotliwych drobinek tęczowego topazu i żółtawego, duszącego proszku. Krystaliczna dźwięk kłótni dwóch tutejszych osobników odbijało się od szklistych ścian:

– Nie możemy ich teraz zmienić. Będą w szoku.

– A jak chcesz je zmusić do trzymania się życia? Musimy je oświecić. Ich mózgi zmieniły postrzeganie, nie czaisz? Nadal myślą, że uczestniczą w czymś nierealnym, trzeba to zmienić.

– Ale po co od razu tak drastycznie?

– Drastycznie, hm? To jak tyś chciał? Proponujesz coś?

Mężczyzna zatrzymał się nagle, spuszczając głowę i biorąc wdech w kamienne, niekształtne płuca.

– Nie możemy. Wiesz, Pelimo… A co jeśli to je unieszczęśliwi?

– Co? Prawda i prawdziwe oblicze? – podirytowała się, choć ton głosu nie był w stanie tego zdradzić. Ciężko było stwierdzić, czy zdolni są do ujawnienia jakichkolwiek uczuć. Chwyciła klamkę wielgachnych drzwi. – Wolisz, żeby nadal żyły w śnie?

– Nie wiem. Naprawdę.

Dziewczyny stały pośrodku cudacznych ludzi. Owel, młody chłopak, a za niedługo facet tutejszego świata, podnosił tylko czasem zagubiony, przestraszony wzrok, obserwując przybyłych gości. Nie chciał wdawać się w dyskusje z kompanami.

– No dalej. Proponuj coś – wykrystalizowała. Dziewczyny mogły przysiąc, że gdyby Pelima była wstanie zasyczeć z irytacją, niechybnie by to uczyniła, napawając się widokiem zakłopotanego kolegi.

Mężczyzna wydał dźwięk coś na wzór mruknięcia i podniósł wściekle zimne oczy. Jan poczuła, jak przygląda się im bacznie, z niespotykaną czułością i troską, próbując zachować w pamięci każdy szczegół ich odmiennego wyglądu. Nagle jednak ożywił się, zamajtał długimi włosami i odezwał się:

– A gdyby tak… odesłać je tam?

Kobieta brzdęknęła.

– Ta, dobre! Nie. Są tu teraz z nami, patrzysz na nie. Są projekcją własnego mózgu, nie mogą wrócić.

Pelima poruszyła się nerwowo, zakładając za ucho rozgwieżdżone, niesforne kosmyki włosów. Nie patrzyła już na znalezione dziewczyny. Była całkowicie skupiona na rozwiązaniu problemu braku odpowiedniej postaci i świadomości przybyłych gości. Milczała.

– Trzeba zaprowadzić je do Weksulimusa i to prędko – kontynuował mężczyzna. – Bo jak tak dalej pójdzie, wrócą do snu i już ich nie odzyskamy, podobnie jak Tytusa.

Kobieta drgnęła ledwo zauważalnie. Jeszcze raz spojrzała na Jan i Laurę, przesunęła wzrokiem po ciałach uśpionych towarzyszy, zatrzymując się na męskim, drążącym spokojnie pod złotą pokrywą koca.

– Prawda, Sqwerk, tylko prawda je wyzwoli.

 

 

*

 

Um siedział i najprościej w świecie palił papierosa – w odróżnieniu do Harrego, który z dziecięcą ciekawością zaciągał się, wypuszczał dym i więził biedaka w szklance – zdawał sobie sprawę, że są jeszcze na haju.

Substancje zawarte w TuTu były niezwykle silne. Coś, co bierzemy za halucynacje, jest czymś więcej niż tylko nędzną ingerencją w obraz rejestrowany przez nasze oczy. Przenosimy się w zupełnie inne lokalizacje, stając się nieco odmiennymi ludźmi. Efekty „po” trwa czasami nawet do kilkunasty minut. Gdy tylko chcemy, możemy nadal być na Safarii lub w zwykłym mieście niezwykłych światów, lepiąc ze świadomości podróż do miejsca, skąd przyszliśmy.

Znieruchomiałem nagle. „Miejsca skąd przyszliśmy”. Zadumałem się nad pierwszym skojarzeniem, jakie przyszło mi do głowy.

– Ja pierdole, ile można? – powiedział Azjata i wziął duży, intensywny buch.

 

*

 

– P-proszę?

– Wchodźcie, nie bójcie się.

– C-co? Nie! Spieprzaj! – wypiszczała Laura. Początkowa faza paniki przekształciła się w przerażenie i rozdrażnienie, dyktując dziewczynom, jak powinny reagować. Stały w jakimś mocno oświetlonym ogrodzie, aktualnie na górze, nie na dole, w kryjówce. Całość wyglądała jak w rzeczywistym świecie: prawdziwe rośliny, już nie szklane lub diamentowe odpowiedniki, żyjące, różnokolorowe organizmy oraz najpospolitszy żwir, który tylko chrzęścił nędznie pod stopami, nie mogąc w ogóle umywać się do szlachetnych kamieni poprzedniej Safarii.

Przed dziewczynami, w otoczeniu najróżniejszych pozwijanych w gracji drewnianych rzeźb, stanął w końcu ktoś zupełnie nowy.

– Macie jakiś! – ucieszył się, rozkładając swoje dębowe ręce i mrugając ślepiami z modrzewia. Wyglądał zupełnie inaczej niż czarny mężczyzna, Owel czy Pelima. Nie należał do tej samej rasy. Był na oko zdecydowanie starszy. Cały czas uśmiechał się popękanymi ustami kory, skrzypiąc w podekscytowaniu, zbliżając się i oddalając od przybyłych ludzi. – Świetnie, świetnie, wchodźcie. Proszę! Wiedziałem, że przyjdziecie. – Puścił oko do Laury.

– Nie chcieliśmy przeszkadzać, ale trzeba je przeistoczyć.

– A jak tu do nas dotarłyście, skarbki?

– Nie wiadomo – wtrąciła się kobieta, opowiadając za dziewczyny. – Same tu przyszły.

– Do centrum? Dziwne, że tak zaryzykowaliście. Bardzo dziwnie! Nie powinniście, wiecie o tym? – Wyszczerzył do Jan zbrązowiałe zęby.

– Nie, to nie to, one prostu… pojawiły się. Na północy pustyni – zaczął spokojnym głosem czarny mężczyzna. – Był z nimi ktoś jeszcze, tak mi się wydaje. Jakiś inny człowiek. Nie wiem. To możliwe, żeby wyziewy nie dotarły do każdego zakątka?

– Nie gadaj mi tu w progu! Chcesz pecha? – żachnął się.

Przepuścił ich w przejściu. Weszli do ciepłego pomieszczenia. Z krzywego sufitu zwisały pęki ziół, wypełniając chatę pieprzowym, podrażniającym zapachem. W małych słoiczkach postawionych na czymś, co miało sprawować funkcję pieca, mieszały się dziwne, bąbelkowe płyny, wydając nieprzyjemne odgłosy ulatującego powietrza. Samowar działał bardzo cicho.

– No to siadajcie.

– Pelima, nie potrzebnie wszyscy tu przyszliśmy – powiedział Sqwerk – Lepiej będzie jak ty i Owel jeszcze pójdziecie kogoś poszukać. Może akurat… ktoś jeszcze… się… No nie wiem. Jak im się udało, to czemu nie innym, no nie?

Nic nie odpowiedziała. Wychodząc posłała dziewczynom wymowne spojrzenie i ruchem ręki nakazała młodziakowi wyjść razem z nią. Wydawało się, że chłopak spojrzał na Laurę i Jan ze współczuciem, znikając. Drzwi zatrzasnęły się.

– Musiały aktywować coś w swoim mózgu – kontynuował mężczyzna. – Nie mogę tylko wymyślić, jak to zrobiły. Słyszałem legendy o tym świecie, gdzie wszyscy poruszają się w pudłach. Wchodzą i koniec, znikają. Podobno jest tylko jedno wyjście.

– Nie. To tylko głupie baje. Choć, w sumie, może lepiej zapytać?

– Pytałem się, nic nie wiedzą. Po to ci je przyprowadziłem. Mówiły coś o tym, że nie mamy nad sobą żadnych chmur. Że nie chodzimy i nie gapimy się tępo przed siebie. Jeszcze wspominały o jakimś Popinku i twierdziły, że jest, w ogóle śmieszne słowo, skur…

– A może jednak coś wam się przypomina, skarbki? – zwrócił się do Laury i uśmiechnął się niezwykle szeroko, tak, że prawie podzielił na części swoją spróchniałą twarz. Poruszył się i objął je ramieniem. Dziewczyny drgnęły.

– Nie. Spierdalaj pan.

– Rozumiem.

Najpierw nic nie poczuły. Położyły się tylko – zresztą od razu z niezwykłą sprawnością i wyuczeniem przyjęły na posłaniu drzewnego nieznajomego wygodną pozycję ciała. Nawet nie oponowały. Ułożyć się, zasnąć i obudzić na kanapie w mieszkaniu Nowego Yorku; taki był plan. Czerń włosów i blask świata pojawiały się na przemian, niknęły i drżały. Nie zdawały sobie sprawę, co się dzieje, ale jedno wiedziały na pewno – mają dosyć TuTu. Chyba pierwszy raz w życiu.

Słyszały śpiew starca. Cichym, skrzypiącym głosem powtarzał zwrotkę niezrozumiałego tekstu, śmiejąc się miejscami i robiąc krótkie przerwy na łyknięcie śmierdzącego napoju. O bogowie, całe pomieszczenie było wypełnione nieprzyjemnym zapachem.

Odpłynęły. W końcu, pomyślały jednocześnie. Zdawało się, że wspólnie otworzyły oczy.

 

 

*

 

Faktycznie, zrobiły to.

Zobaczyły trzy postacie: Harry chodził nerwowym krokiem po pokoju, mówiąc o czymś i gestykulując w podnieceniu, Um wychylał się z okna, Tom układał pasjansa. Widocznie nie kwapili się, by uraczyć koleżanki choćby przelotnym spojrzeniem. Laura naburmuszyła się trochę i specjalnie głośno zwróciła się do Jan:

– Miło było. Napiłabym się tylko czegoś. Wody może?

Czekała. Ukochany nie zareagował. Machinalnym ruchem ręki zakrył króla pik, nawet nie mrugając.

– Tom, ile nas nie było? Niezłe nie?

Cisza. Tylko świst kart, kroki Harrego i jego bezgłośne słowa, wypowiadane podczas sekwencji zabawnych otwarć wąskich warg. Tykanie zegara.

– A, znowu to. Mieliśmy do tego nie wracać – zaczęła ponownie temat. – Obrażanie nic nie da. Już wystarczająco często cię przepraszałam. Koniec. A teraz podaj mi wodę, proszę. Jest koło ciebie.

Rzeczywiście, pełna szklanka z płynem stała tuż obok ładnie ułożonego stosiku kart, na wyciągnięcie ręki mężczyzny. Nie zareagował jednak. Wszyscy nie przerywali zaczętych czynności. Biel, czerwień i czerń spływała po ścianach.

Biel jak gwieździsty warkocz. Czerwień rubinowych ust i onyksowa, niespotykana czerń.

Nagle coś zaświdrowało. Zafurkotało niepokojąco, zachrzęściło i zbiło dziewczynę z pantałyku. Jan jęknęła. Laura zobaczyła.

Nad ciałem młodej kobiety unosiły się i wzbijały stadem jak komary sporej wielkości odłamki szkła, zabawione teraz kolorem pasikonikowej zieleni. Z głowy, pomiędzy ciemnymi pasmami jej włosów, wystawał malutki fragment połyskliwego fragmentu. Jan uśmiechała się blado, podczas gdy Laura obserwowała przyjaciółkę rozszerzonymi źrenicami niewyraźnych oczu. Chciała krzyknąć, ale nie potrafiła. Nie zdołała otworzyć warg koloru rubinu, ani podnieść na wpół przeźroczystej ręki.

Ostatnią rzeczą, którą zdołała zapamiętać, był dźwięk przekładanych blaszek marblitu.

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Podobało mi się, choć chyba nie do końca zrozumiałem. Bardzo fajny styl i dialogi.

Mee!

Dzięki za podesłanie błędów, Kózko. I za komentarz.

Podoba mi się twój styl, a także to, że tekst jest bardzo dopracowany – właściwie nie zauważyłem żadnych błędów. Rozumiem, że w finalnej scenie Jan i Laura pozmieniały się na kształt świata, do którego się przenosiły za pomocą TuTu?

Tak, Postrachu, można tak powiedzieć, choć naprawdę wróciły do prawdziwego świata. Dziękuję za przeczytanie. Naprawdę doceniam to, że na moment pochyliłeś się nad opowiadaniem. Pozdrawiam!

Ładna "lokacja", czyta się dobrze, tylko mam wrażenie, że autorka nieco poskąpiła czytelnikom informacji niezbędnych do odkodowania tekstu. Zwłaszcza po komentarzu, że bohaterki "wróciły do prawdziwego świata". Jak dla mnie jest tu za mało danych do odtworzenia wizji autorskiej. Chyba, że istnieją wcześniejsze teksty z tego uniwersum.

Cienioświatł – zupełnie się z Tobą zgadzam. Niejeden raz przeginam z niedomówieniami. To moja wyraźna pięta achillesa. Staram się z nią walczyć. I nadal będę, oczywiście. Dziękuję za komentarz i poświęcony czas. Nie, nie stworzyłam jeszcze czegoś umieszczonego w świecie TuTu. Może to zmienię. Pozdrawiam.

Ciekawa koncepcja. Na ile ją zrozumiałam, a nie było tego dużo. ;-)

Babska logika rządzi!

Finklo, wiem, i jest mi z tego powodu cały czas przykro:-( Staram się, ale różnie wychodzi. Kiedyś wypocę coś, co będzie całkowicie zrozumiałe – albo (oby!) wyważone. Niestety na razie… Do tego długa droga. Ale idę. Dzięki za komentarz i przeczytanie! Pozdrawiam.

Ciekawe, dobrze napisane opowiadanie, choć odnoszę wrażenie, że nie jest dostatecznie ozbudowane, by w pełni czerpać z prezentowanych weń motywów. Bo idea i zamysł fabularny są zacne. Szkoda, że nie dajesz czytelnikowi wystarczających wskazówek, by w pełni docenił zakończenie.

Dziękuję za przeczytanie i komentarz, to wiele dla mnie znaczy. Będę próbowała nadal, obiecuję. 

– Pelima, nie potrzebnie wszyscy tu przyszliśmy  – "niepotrzebnie". Faktycznie, mocne niedomówienie. Nie chcę spoilerować, ale rozumiem, że to co rzeczywiste okazało się złudne i vice versa?   Bardzo ładnie i czytelnie napisane :)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

O, Maju, właśnie – w moich oczach – cień Huuula definitywnie przestał Cię prześladować. Sprawnie napisane opowiadanie, nie jestem pewien, czy przyjąłem właściwą interpretację tekstu, bo znów uraczyłaś czytelników pewną porcją – jak sądzę świadomych – luk w kreacji świata , ale niedopowiedzenia do Twój znak rozpoznawczy, więc nikt nie spodziewa się chyba w Majowej twórczości wykładania kawy na ławę. Do tego wszystkiego bardzo pasująca grafika na wstępie. Kilka jakichś potknięć rzuciło mi się w oczy, ale zaledwie kilka; pewnie Regulatorzy wyłapie wszystkie plus trzy razy tyle ;) (gdzieś chyba było jakiś, a powinno być jakichś i takie tam). Oczywiście poniższego nie mogłem sobie darować: (…) i niekiedy wzbijały się gwałtownie do góry – tradycyjnie: da się wzbijać w dół? ;)   Pozdrawiam i gratuluję udanego tekstu.

Sorry, taki mamy klimat.

Psycho, argh! Nie wiesz ile razy wklepywałam do głowy najbanalniejszą z zasad! I nadal, kurcza, jak grochem o ścianę… Bardzo dziękuję za poświęcony czas i przebrnięcie przez tekst. Dobrze myślisz, bardzo dobrze! Sethu – i w końcu odetchnęłam z ulgą. Powolutku, ale byleby do przodu. Masz racje, świadome luki, ale nie wiem, czy nawet właśnie brak świadomości nie byłby nieco lepszy. Nigdy nie potrafię tego wszystkiego opanować – kiedy wystarczy tyle powiedzieć, a kiedy miejscami jednak wypadałoby troszeczkę dopisać. Dziękuję za wspomnienie o grafice (radość +10), pochylenie się nad moimi wypocinami i skrobnięciu kilku słów, naprawdę. Staram się jak mogę. A no ba, i tradycyjnie: nie zauważyłam logicznego błędu – to źle, że i ja nie mogłam go sobie darować. Muszę nauczyć się jeszcze wielu rzeczy. Jaszcze raz stokrotne dzięki za zajrzenie. Pozdrawiam obu.

Nie brnąłem, czytało się naprawdę dobrze :) Tylko niedomówienie za duże – ale o tym już przedpiścy :)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

No cóż, mogę podziwiać Twoją wyobraźnię, Maju, ale nie mogę powiedzieć, że opowiadanie podobało mi się. Głównie dlatego, że w ponarkotycznych wizjach nie dostrzegłam nic fantastycznego. Horroru też nie zauważyłam.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka