- Opowiadanie: Knight Martius - Przyjaciel

Przyjaciel

Kiedyś na tej stronie zamieściłem opowiadanie "Smoczy rycerz". Jeśli nikt go nie pamięta, to nic nie szkodzi, bo nie zaliczam go do udanych. :P Wspominam o tym nie bez powodu, ponieważ "Przyjaciel" dzieje się w tym samym świecie, a głównym bohaterem jest ta sama postać. Starałem się jednak napisać tę mikropowieść tak, żeby "nowi" czytelnicy się w niej nie zagubili. I tak, wiem, że to jest bardzo długi tekst; zamieściłem go jednak w całości, ponieważ niektórzy są przeciwni dzieleniu tutaj opowiadań na części, a poza tym sam jestem ciekaw, ile osób go przeczyta. Chciałem przy tym podziękować publicznie bemik za betę. Jej uwagi naprawdę niesamowicie mi pomogły, zarówno jeśli chodzi o sam tekst, jak i o rozwój mojego stylu.

Miłego czytania życzę. :) Wspomnę jeszcze tylko, że w mikropowieści zastosowałem inny system miar, który przedstawia się następująco:
– stopa – 0,25 m;
– krok – 0,75 m;
– dwukrok – 1,5 m;
– mila (lądowa) – 1,5 km;
– staja – 3,75 km.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Przyjaciel

I

 

Był chłodny letni poranek, kiedy smoczy rycerz siedział na głazie przy szerokim, przypominającym niewielką rzeczkę strumieniu. Woda płynęła wartko przed wznoszącą się niedaleko górą, a przez powoli zbierające się chmury wciąż świeciło słońce. Idylliczność otoczenia podkreślały szum oddalonego wodospadu i śpiew ptaków dobiegający z gęstego lasu, poprzedzonego bujną trawą.

Smokowiec dał się ogarnąć spokojowi, obserwując to płynący potok, to drzewa, to zachmurzone, ale wciąż delikatnie dające o sobie znać błękitne niebo. Aż wstał i rozprostował kości, by w pełni rozkoszować się wszechobecnym pięknem. Rozłożył skrzydła, rozwinął ogon. Czuł się niesamowicie. Nie zwracał uwagi na chłód, nawet się z niego cieszył. Chciało mu się żyć.

Smoczy rycerz, w niektórych stronach zwany też półsmokiem, pogładził delikatnie dwa długie, zakrzywione ku górze rogi wyrastające z czaszki. Zszedł ręką do gadziej paszczy i reszty ciała, sprawdzając ciemnoczerwone łuski. Były tak ostre jak powinny. W końcu dotarł ręką do płytowego napierśnika – jedynej rzeczy, którą miał na sobie. Kiedy poczuł wyraźnie rysy oraz wgniecenia, momentalnie sposępniał. Nie mógł dosięgnąć pleców, ale doskonale pamiętał, że ma tam dziurę. Wszystko przez pewną eskapadę, tylko przyprawiającą smokowca o wściekłość. Był jednak zdziwiony, gdyż pancerz powinien odnowić się przy pomocy magii z zewnątrz; tym razem jednak, nie wiadomo dlaczego, pozostał uszkodzony. A ponieważ od dawna półsmok nie doznał takich obrażeń, nie potrafił naprawić go samodzielnie. Ktoś musiałby użyczyć mu talentu płatnerskiego, ale kto? To pytanie, ilekroć pojawiało się w głowie smoczego rycerza, nosiło ze sobą tylko przygnębienie. Dlatego postanowił na razie zostawić sprawy takie, jak wyglądały dotychczas, a nuż życie samo stworzy dobrą okazję.

Wciąż rozkoszując się pięknem chwili, smokowiec poczuł z czasem drobny głód. Podszedł odprężony do strumienia, po czym nabrał do rąk trochę wody i napił się. Jednak nie mógł się oszukiwać – coś takiego z pewnością by go nie nasyciło. Kiedy więc otarł paszczę, postanowił wybrać się na połów. Odczepił z pleców pochwę z mieczem, którą oparł o głaz, następnie zwinął skrzydła najciaśniej, jak tylko mógł, i zbliżył się do brzegu. Klęknąwszy, odczekał chwilę; w końcu zanurzył w potoku paszczę, próbując wyłowić coś zębami. Po kilku próbach zrezygnował – wszedł do wody po kolana.

Smokowiec czuł się rozczarowany efektami: udało mu się złowić raptem dwie średnie i trzy małe ryby. Na obecną chwilę czuł się najedzony, ale wiedział, że powinien złowić więcej, aby mieć co wziąć na zapasy. A tego dnia w strumieniu najwyraźniej nie obrodziło. Wyszedł więc z wody, wrócił po miecz, po czym ruszył wzdłuż rzeczki.

Szum wodospadu był coraz cichszy. Próbując dostrzec więcej ryb, smokowiec znów mu się przysłuchiwał. W końcu utonął w tym dźwięku, rozmarzył się i nie chciał wracać do rzeczywistości…

Nagle jednak się przebudził, gdyż usłyszał odgłosy końskich kopyt, dochodzące z biegnącej przez las ścieżki. Skrył się za drzewami; nie podchodził do niej bardziej, niż to było konieczne. Dostrzegł trzech jeźdźców ubranych w płaszcze z kapturami. Jechali ową drogą, ale w momencie gdy ta skręcała, pojechali prosto, przez zarośla, w stronę rzeczki. Wyraźnie im się nie śpieszyło. Po chwili smokowiec zauważył, że na jednym z koni siedział ktoś jeszcze. Ktoś zakneblowany, ze związanymi z tyłu rękami i skrępowanymi nogami.

Półsmok nie zamierzał interweniować. Miał na uwadze wydarzenia sprzed kilku tygodni, więc doszedł do wniosku, że to, co teraz się dzieje, nie powinno go obchodzić. Z drugiej strony był bardzo ciekaw, co jeźdźcy zamierzają zrobić ze spętanym.

Kiedy dotarli nad potok, jeden z nich zsiadł z konia. Chwycił związanego mężczyznę i postawił naprzeciwko wody.

– Widzisz pan tę wodę? – zapytał szorstko. – Tak kończą ci, którzy nie robią, co do nich należy. Rozumiesz pan?

Człowiek odezwał się, ale słowa, które próbowały przejść przez knebel, były kompletnie niezrozumiałe.

– Przestań go straszyć – upomniał tamtego inny. – Szef powiedział, że mamy go nie zabijać, tylko zostawić w lesie.

– A niby dlaczego mielibyśmy go nie wrzucić do wody? Nie zabijemy go przecież, bo on sam się utopi. Zresztą co ja wam będę tłumaczył! – Jeździec zepchnął człowieka do wody. – I co, sprzeciwiliśmy się szefowi? Nie. Jedziemy, nic tu po nas.

Znów dosiadł konia, po czym odjechali. Dopiero wtedy smoczy rycerz wyszedł zza drzew i pobiegł w stronę rzeczki. Przez chwilę miał dylemat. Przysiągł sobie, że będzie chronił tych, którzy znajdą się w potrzebie; innymi słowy, powinien pomóc człowiekowi. Kiedy jednak pomyślał o możliwych konsekwencjach, nabrał szczerej ochoty, żeby zrezygnować z tego zamiaru. Niemniej decyzję podjął bardzo szybko.

Smokowiec zauważył spętanego mężczyznę, jeszcze zanim wszedł do potoku. Człowiek leżał prawie nieruchomo i bardzo mrużył oczy. Smoczy rycerz chwycił jego ciało, by jednym silnym ruchem wyrzucić je na brzeg.

Kiedy obaj znaleźli się na ziemi, półsmok zauważył, że mężczyzna zemdlał. Nagle sam poczuł się dość dziwnie, jakby bardziej zmęczony niż powinien. Dłużej nie zaprzątając sobie tym głowy, odpoczął przez chwilę, po czym zabrał ciało niedoszłego topielca w gęstwinę. Wszedł w nią tak głęboko, że nie widział nawet ścieżki, którą pojechali jeźdźcy. Mimo to zlustrował okolicę, chcąc upewnić się, czy nie ma nikogo w pobliżu. Odetchnął z ulgą – zauważył tylko ptaki. Uklęknął na jednym kolanie, zerwał pazurami wszystkie pęta i wyjął knebel.

Wysoki, umięśniony mężczyzna był w średnim wieku, na co wskazywały jego delikatne zmarszczki. Miał krótkie, szare włosy i wąsy. Nosił na sobie brązowe spodnie skórzane z szelkami oraz nieco podartą, białą koszulę. Poza tym odzienie człowieka nie różniło się niczym od tego, jakie zwykle zakładali ludzcy mieszczanie.

Półsmok nie mógł bezczynnie patrzeć na to, co jeźdźcy chcieli uczynić z ofiarą, ale nie potrafił pozbyć się wątpliwości, czy robi dobrze. Po chwili miał okazję, żeby to sprawdzić – mężczyzna zaczął otwierać oczy. Na początku jakby nie od razu rozumiał, co się stało i kto go właśnie ogląda.

– Gdzie jestem?… A ty to kto?…

Kiedy prawie całkiem oprzytomniał, oczy omal nie wyszły mu z orbit. Zaczął nieudolnie zasłaniać się ręką, wciąż patrząc w twarz smokowcowi. Stękał z przerażenia, choć wyraźnie próbował to tłumić.

– Cholera, c… co to za…?!

Smoczy rycerz opuścił powoli głowę i westchnął cicho. Właśnie takiej reakcji się obawiał.

Mężczyzna odsunął się nieco, po czym wstał gwałtownie.

– Słuchaj, nie wiem, czego ode mnie chcesz, ale nie mam teraz czasu – powiedział szybko, strzepując ziemię. – Daj mi spokój! – Biegiem oddalił się najszybciej, jak tylko potrafił.

Zaczęła padać mżawka. Powoli, acz zauważalnie przeradzała się w coraz zacieklejszy deszcz. W sam raz na nastrój smoczego rycerza, który mimowolnie padł na drugie kolano i ryknął głucho.

 

 

II

 

Wczesnym popołudniem utrzymywała się ulewa. Smokowiec siedział z rozchylonymi skrzydłami, oparty o ścianę przy wyjściu z jaskini. Był w posępnym humorze. Na myśl o tym, co wydarzyło się tego dnia, chciał ryczeć ze wściekłości, od czego nie udało mu się powstrzymać tylko raz. Nigdy tak silnie jak teraz nie podawał w wątpliwość wszystkich ideałów, w jakie wierzył i o które zawsze starał się walczyć. A to przecież nie było najgorsze, co mu się przytrafiło. Przestawał mieć złudzenia – to już inna rzeczywistość. Absolutnie inna…

– Smoku!

Głos, który nagle usłyszał smoczy rycerz, zdawał się mieć swoje źródło u stóp góry. Dla smokowca, także ze względu na ulewę, był bardzo cichy, choć jednocześnie na tyle głośny, by ten mógł zrozumieć przekaz.

– Smoku, jesteś tam?!

Półsmok nie potrafił ocenić, czy to znajomy głos. Niemniej nie miał ochoty nawet wyściubiać nozdrzy z jaskini.

– Smoku!

To wołanie stawało się męczące. Ale choć smokowiec podchodził do tego obojętnie, w pewnym stopniu był zaskoczony, że ktokolwiek się nim interesuje. Pytanie tylko, skąd wołający wiedział, że kogoś tu znajdzie. Dlatego smoczy rycerz postanowił sprawdzić, kto próbuje się narzucać – wyszedł z jaskini i stanął na krawędzi skały. Mimo bystrego wzroku wypatrzył niespodziewanego gościa dopiero po chwili. Był to jakiś człowiek, który już zawracał zrezygnowany. Półsmok rozłożył skrzydła, odbił się od skały, po czym powoli wylądował na mokrej ziemi.

Jeszcze zanim smoczy rycerz stanął, przemoczony do suchej nitki mężczyzna odwrócił głowę. Smokowiec ujrzał twarz człowieka, którego uratował rano.

– Czyli dobrze… trafiłem – stwierdził tamten, nieco dygocąc z wilgoci. Półsmok zwrócił nagle uwagę na parę ran na jego ciele, z czego najbardziej rzucała się w oczy ta na skroni. Zdziwił się, bo on ich wcześniej nie miał.

– Słuchaj… – zaczął myśl niedoszły topielec. – Nie wiem, na ile mnie rozumiesz… ale skojarzyłem sobie, że ktoś musiał mnie… dziś rano… uratować. Nie mam gdzie się podziać, jest mi zimno, jestem zły, zmęczony… ale nie chcę się żalić. Mieszkasz tutaj, tak? A przyjmiesz mnie do siebie na czas ulewy?

Smoczy rycerz założył ręce na piersi i stanowczo pokręcił głową.

– Wiem, obcesowo cię potraktowałem! – odezwał się człowiek błagalnie. – Pojęcia nie mam, kim jesteś, ale gdzieś muszę się schować, a tylko w tobie mam nadzieję mieć oparcie! Zrozumiałem, że to ty mnie uratowałeś! Proszę cię, tylko na czas ulewy, potem się stąd wyniosę!

Półsmok warknął cicho, ale tak, żeby tamten usłyszał. Nadal pozostawał nieufny.

– Słuchaj, przepraszam! Nawet jeśli nie weźmiesz mnie do siebie, to przeżyję! Ale pokaż mi, że się nie pomyliłem! Obiecuję, jak przestanie padać, nigdy więcej mnie nie zobaczysz!

Smokowiec zamyślił się. Człowiek patrzył na niego z nadzieją. W końcu smoczy rycerz delikatnie zadarł głowę na znak, by tamten poszedł za nim.

Zaprowadził mężczyznę do ukrytego u stóp góry wejścia, przez które przeszli do korytarzy jaskiń.

 

Legowisko półsmoka, do którego wkrótce przybyli, znajdowało się na planie koła o średnicy szesnastu stóp. Bardzo się różniło od leża zwyczajowo zasiedziałego przez smoki – ze świecą tutaj szukać jakiegokolwiek złota czy biżuterii. W ścianie dało się dostrzec dwa otwory: jeden był zaczątkiem niewielkiej jaskini prowadzącej do wyjścia niedaleko urwiska, a drugi przekroczyli przed chwilą smokowiec z człowiekiem, opuszczając kręte korytarze. Cztery stopy od tego pierwszego otworu stał szeroki, oszlifowany na wierzchu kamień, zaś pod ścianą, oddalone od siebie, leżały dwa stosy – zwierzęcych kości i chrustu. Pomieszczenie było oświetlone zatkniętymi na ścianie pochodniami, które smokowiec zapalił delikatnym zionięciem ogniem zaraz po tym, jak weszli. Na człowieku wywarło to wrażenie. Odrobinę pachniało tutaj siarką – mężczyźnie woń ta przeszkadzała, a smoczy rycerz całkiem ją lubił.

Domostwo wyglądało obskurnie, ale smokowiec nie miał większego wyboru. Inna sprawa, że od czasu pewnego wydarzenia mieszkał tutaj najdłużej, więc zdążył już przywyknąć. Przynajmniej widoki, które rozpościerały się przed nim, gdy wychodził na zewnątrz, były piękne.

Półsmok oparł miecz o ścianę, po czym chwycił chrust i przeniósł na środek jaskini. Ognistym oddechem zapalił stos. Ten na początku zajmował się bardzo powoli, ale gdy smoczy rycerz dmuchnął zwykłym powietrzem kilka razy, bardzo szybko zaczął się palić jak powinien. Wtedy smokowiec usiadł przy mieczu ze skrzyżowanymi nogami, po czym się zamyślił. Dzięki ognisku odparowywała z niego wszelka wilgoć – skutek zarówno przebywania na deszczu, jak i spaceru po jeszcze zimniejszych korytarzach jaskini.

Człowiek zdjął większość ubrania, po czym położył je na kamieniu i zaczął suszyć po kolei, jako pierwsze biorąc spodnie. Uwagę smokowca ponownie zwróciły rany na jego ciele. Nie wyglądało na to, by dawały mu się we znaki.

– Widzę, że mieszkanie trochę nieprzygotowane na gości – zagaił mężczyzna. – Sam tu żyjesz, jak rozumiem?

Smoczy rycerz wciąż patrzył na gościa, ale nie odpowiedział.

– Więc… to chyba stąd ta agresja. Z poczucia zagubienia, jak sądzę.

Smokowiec znów się zamyślił, odrywając wzrok od człowieka. Dobrze wiedział, że przybysz trafnie ocenił jego uczucia.

– Wiesz… Skojarzyć tamtą rzecz to sobie mogłem, ale potrzebuję się upewnić. To ty mnie wtedy uratowałeś?

Półsmok powoli pokiwał głową. Mężczyzna uśmiechnął się.

– Czyli zawdzięczam ci życie? Ale historia… No bo widzisz, niecodziennie się zdarza, żeby ktoś… taki jak ty ratował czyjś tył…

Smoczy rycerz zamruczał krótko, momentalnie markotniejąc. Pomału budowane zaufanie do człowieka właśnie legło w gruzach. Pewnie to był kolejny, który uważał go za najzwyklejszą na świecie bestię.

Mężczyzna zaczął suszyć tył spodni i dopiero po chwili zauważył, że półsmoka coś trapi.

– Hm? Coś nie tak powiedziałem?

Smokowiec znów wydał z siebie pomruk, tym razem przeciągły.

– Aha, już rozumiem… Wiesz, nie wiem, co tam sobie myślisz, ale ja bardzo tolerancyjny jestem. Trzydzieści osiem wiosen na karku i już nie takie rzeczy się widziało. Co prawda, nie znam się na gadzich oczach, ale wydaje mi się, że dobrze ci z nich patrzy…

Półsmok popatrzył na gościa ponownie, ale z wyraźną rezerwą. Mężczyzna westchnął.

– Wybacz. Zdarza mi się powiedzieć coś niemądrego, a nieczęsto przebywam w towarzystwie kogoś, nazwijmy to, oryginalnego. Do tego początek naszej znajomości nie był najszczęśliwszy. No ale sam fakt, że mam u ciebie dług wdzięczności, musi o czymś świadczyć.

Smokowiec już wyraźnie złagodniał, choć nadal zachowywał czujność.

– Albo wiesz co, bo widzę, że nie masz za bardzo ochoty rozmawiać… Najpierw trochę swoje ubranie wysuszę, a potem zamienimy słowo na spokojnie.

W tych słowach nie było ani śladu groźby, niemniej jednak półsmok przygotowywał się psychicznie na najgorsze. To prawda, uratował mu życie, a sam człowiek sprawiał wrażenie życzliwego. Jednak już dawno temu smoczy rycerz poznał na własnej skórze, że po ludziach należy spodziewać się wszystkiego.

Natomiast mężczyzna był zajęty suszeniem ubrania. Jako ostatnie chwycił buty, które przystawiał do ognia z każdej strony, nie zajmował się nimi jednak zbyt długo. Kiedy w końcu je założył, podszedł do wciąż pogrążonego w myślach smokowca. Jego uwagę przykuł oparty o ścianie oręż.

– To twój miecz? Mogę zobaczyć?

Człowiek wyciągnął rękę w kierunku broni, ale smoczy rycerz szybko uprzedził przybysza, rycząc na niego. Irytacja półsmoka znów sięgała zenitu, do tego stopnia, że nie zauważył nawet zakłopotania gościa.

– Hej, ja ci tego miecza przecież nie ukradnę – warknął mężczyzna. – No nie żartuj. Rozumiem, że jeszcze za mało się znamy, ale poważnie sądzisz, że wbiję ci nóż w plecy? Chciałem ten miecz tylko obejrzeć, nic więcej.

Smoczy rycerz spojrzał na natręta gniewnie. Nie potrafił jednak do końca określić, co czuł względem niego. Na pewno oprócz wściekłości dochodził do głosu strach, że gość może zrobić coś rzeczy, która dla półsmoka ma wręcz sakralną wartość. Ale nie zdobył się na pogardę. Z jakiegoś powodu nie mógł.

Człowiek ukucnął przy smokowcu, po czym odezwał się spokojniej:

– Wiesz, smoku, ja się interesuję takimi rzeczami. Płatnerstwo to mój zawód. Wykuwam broń, zbroję, co się przyda do walki. No ale jak nie chcesz, bym obejrzał twój miecz, to jakoś się z tym pogodzę…

Nagle w smoczym rycerzu obudziła się iskierka nadziei. Miałby akurat jedną prośbę, ale nie wiedział, jak powinien ją wyrazić.

– Nic to, muszę się obejść. Ale wiesz, co najbardziej przykuło moją uwagę? Ten płytowy napierśnik, który nosisz na sobie. Szczerze mówiąc, zaraz po twojej twarzy to było pierwsze, na co zwróciłem uwagę. Jedno do mnie nie dociera: masz skrzydła, prawda? To jak ty go zakładasz na siebie? Nie wiem jak dla ciebie, ale na mój gust to jest możliwe tylko pod odpowiednimi warunkami… A tak, wybacz mi bezczelność. – Mężczyzna pokręcił energicznie głową. – Chyba rozumiesz mnie dobrze, mimo że mówić nie potrafisz. No ale niech już będzie, że tę zbroję jakimś cudem umiesz włożyć na siebie. Ale zdjąć ją? Szczególnie prowadząc, jak mi się wydaje, samotny tryb życia? Jeśli założyłeś ją raz na stałe, to idiotyzmem jest chodzić w niej cały czas.

Półsmok wstał, prostując się dumnie. Wówczas, ku wielkiemu zdziwieniu człowieka, przemówił niskim, głębokim, nieco chropowatym głosem:

– Druga zasada kodeksu smokorycerskiego: „Smoczy rycerz obowiązany jest obchodzić się ze swą zbroją z respektem nieprzerwanie od dnia pasowania na ów zaszczytny tytuł aż do dnia zerwania ślubów bądź rozłąki ze światem doczesnym. Zbroja stanowi element rozpoznawczy smoczego rycerza, jego dumę i obiekt najwyższego szacunku, którego żadna siła pozbawić nie jest w stanie, i dlatego pod żadnym pozorem smoczy rycerz rozstać się z nią nie może”.

Opuściwszy głowę, smokowiec popatrzył na człowieka bez emocji. On natomiast zaniemówił przez dłuższą chwilę.

– Znaczy to, że… umiesz mówić? – zareagował w końcu. Wciąż jednak ledwo to do niego docierało. – I jeszcze recytujesz mi fragment jakiegoś kodeksu rycerskiego… Wiesz, jest jedna kwestia, co do której chcę powiedzieć, co o niej myślę, ale najpierw muszę coś zrobić.

Mężczyzna zaczął przyglądać się badawczo zbroi smoczego rycerza.

– Mam prośbę: mógłbyś stanąć między ogniskiem a pochodnią?

Smokowiec nie był szczególnie chętny do współpracy, ale zgodził się. Człowiek lustrował pancerz jak najuważniej ze wszystkich stron. Smoczy rycerz nie odwracał się, ale też ciągle próbował kierować głowę w stronę gościa, tak żeby nie tracić go z oczu.

Kiedy mężczyzna wrócił do punktu wyjścia, oznajmił:

– Słuchaj. Warcz, ile chcesz, ale miałbym wyrzuty sumienia, gdybym tego nie powiedział. Jak zobaczyłem twoją zbroję po raz pierwszy, to już wtedy widziałem, że jest w żałosnym stanie, ale nie sądziłem, że w aż takim. Tu porysowana, tam wgnieciona, no i jeszcze ta dziura na plecach… Ładnie cię ktoś urządził! Kiedy to ci się stało?

Półsmok założył ręce na piersi i popatrzył na człowieka z irytacją, mimo że musiał przyznać mu rację. Niemniej nie uznał za stosowne udzielać odpowiedzi.

– Fragment kodeksu to wyrecytowałeś bez zająknięcia – wyrzucił z siebie mężczyzna – a nie potrafisz odpowiedzieć na proste pytanie? Zresztą nieważne, nie rób łaski. Wiesz co? Mam u ciebie dług wdzięczności, tak? No to przysługa za przysługę: zrobię ci nową zbroję.

Smoczy rycerz zawarczał gniewnie. Wyciągnął ręce tak, jakby chciał płatnerzowi wyrządzić krzywdę; zaraz jednak się uspokoił.

– Ja cię nie rozumiem – rzekł gość z wyrzutem. – To, co twój kodeks ma w kwestii zbroi do powiedzenia, to dla mnie skrajny bezsens. Skoro lubisz ją nosić, to musisz wiedzieć, że nie ma czegoś takiego jak niezniszczalny pancerz. Nawet najlepszy może ulec trwałym uszkodzeniom. A bez jego zdjęcia nie da się go naprawić. Nie. Da. Się. Chyba że chcesz mi dać do zrozumienia, że naprawia się sam. Ciekawe jak, chciałbym wiedzieć? A zresztą! Nie będę bawił się w głupie domysły, bo to już twoja sprawa. No ale widać, że ten napierśnik już przeżył swoje, więc nawet gdybym się nim zajął, zapewne zniszczyłby się niedługo potem. Najlepiej więc zrobić nową zbroję, bardziej odporną na zniszczenia niż ta tutaj.

Smokowiec odwrócił się od człowieka, rycząc przeciągle. Nie chciał postąpić wbrew kodeksowi i nie zamierzał przy tym pozwalać na obrażanie tego, co uważał za święte.

– Stary – powiedział człowiek po chwili. – Usłyszałeś właśnie opinię zawodowca. Czy tego chcesz, czy nie, taka jest prawda. Źle ci nie życzę, uwierz mi. Ale musisz pogodzić się z tym, że twoja zbroja już nigdy nie będzie taka jak dawniej, nieważne, ile serca bym włożył w jej naprawę.

Smoczy rycerz nabrał przemożnej ochoty, by rzucić się na człowieka za to, że świadomie obrzuca obelgami jego sferę sakralną. Mimo to jedynie popatrzył na ziemię i przybrał taką minę, jakby miał się za chwilę rozpłakać.

Człowiek położył rękę na ramieniu smokowca, ale ten zaraz odepchnął ją ze wściekłością.

– Co?… A tak. Przepraszam – zreflektował się płatnerz. – Słuchaj, skoro tak bardzo ci na tym zależy, to nie będę cię zmuszał do naruszania twojego kodeksu. Możemy załatwić to inaczej. Z wgnieceniami i zarysowaniami nic nie zrobię, ale z dziurą na plecach już tak. Tylko że potrzebuję do tego odpowiednich narzędzi, bo bez nich to guzik z pętelką. Musiałbym ruszyć po nie do domu, ale… A ty dokąd idziesz?

Smoczy rycerz przewiesił miecz przez plecy, po czym ruszył w stronę otworu, przez który tutaj weszli. Gdy znalazł się u progu, pomachał dłonią w stronę płatnerza, by udał się za nim, po czym sam opuścił jaskinię. Człowiek posłuchał.

 

Korytarze, którymi obaj szli, już wcześniej płatnerz uznał za rozległe, a do panującej w nich ciemności ani przenikliwego zimna nadal nie mógł się przyzwyczaić. Starał się nie odstępować smoczego rycerza na krok, żeby przypadkiem nie trafić na stalaktyt, stalagmit czy, co gorsza, na przepaść. Jednakże nawet za nowym znajomym szedł ostrożnie, gdyż nie chciał nadepnąć mu na ogon. Smokowiec zdawał się tutaj widzieć albo choć orientować dobrze, dlatego człowiek wierzył, że nie poruszają się po omacku. Co jakiś czas mężczyzna słyszał też kapanie kropel wody; na sam ten dźwięk przechodziły go dreszcze.

– Cholera, jak zimno… – rzekł płatnerz. – Daleko jeszcze?

Smoczy rycerz milczał. Szedł dalej, nie odwracając się.

– Ja tylko z ciekawości pytałem… A właśnie. To wszystko tak nas pochłonęło, że zapomniałem się przedstawić. Jestem Gabriel Talkedor. A do ciebie jak mam się zwracać?

Smokowiec zatrzymał się, po czym spojrzał na człowieka. Wiedział, o co mu chodzi, tylko czekał, aż zada pytanie właściwie.

– Jak ci na imię? – powtórzył mężczyzna.

Doczekał się. Po chwili nieznośnej ciszy smoczy rycerz przemówił powoli:

– Kalderan.

Półsmok znowu spojrzał przed siebie i poszedł dalej. Gabriel bez słowa podążył za nim.

 

 

III

 

Niedługo dotarli na miejsce. Wiedząc, że Gabriel nie widzi w ciemnościach, Kalderan zionął niewielkim ogniem, by zapalić pochodnię wiszącą na ścianie. Płatnerz oniemiał z wrażenia. Zobaczył stos narzędzi, wykonanych zarówno przez samego smoczego rycerza – o czym nie wiedział – jak i rzemieślników, które to smokowiec znalazł w licznych podróżach. W skład tej sterty wchodziły między innymi metalowe igły, włócznie, młotek, podarte ubrania, kilkanaście stóp sznura oraz kawałki drewna. Człowiek przeszukiwał ją z zapałem, a półsmok patrzył na to zaciekawiony.

Po chwili Gabriel zaczął mruczeć pod nosem:

– Zaraz, zaraz, gdzie to może być?… Cholera… Niedobrze, bardzo niedobrze – powiedział w końcu głośno. Zwrócił się do Kalderana: – Wiesz co, mam złą wiadomość. Ale powiem ci, jak wrócimy.

Smoczy rycerz kiwnął głową, po czym stanął przy pochodni. Gabriel z pustymi rękami opuścił pomieszczenie. Wówczas półsmok zgasił łuczywo dłonią i dogonił mężczyznę, wychodząc przed niego.

Kiedy wrócili do wciąż oświetlonego pochodniami oraz ogniskiem legowiska, smokowiec postawił miecz przy ścianie, po czym zwrócił wzrok w stronę Gabriela. Czekał na wyjaśnienia.

– Dobra, to powiem, o co chodzi – rzekł zakłopotany płatnerz. – No to słuchaj: ja ci tego nie naprawię. Nie z takimi materiałami.

Kalderan spojrzał na niego groźnie. Mężczyzna przełknął ślinę.

– To na pewno nie tak, jak myślisz. Doceniam, że chciałeś mi pomóc w robocie i wskazałeś narzędzia, czyli naprawdę ci na tym zależy. Ale nie zrobię tego, o czym mówiłem, bo po prostu nie mam czym. Do zakrycia dziury w pancerzu potrzebna jest łata stalowa. Trzeba by wyciąć kawałek blachy, podgrzać do odpowiedniej temperatury i ją, i zbroję, zaszyć… A nie widziałem u ciebie ani blachy, ani stalowych nitów, którymi mógłbym taką łatę przyczepić. Jak tak myślę, to i tak musiałbyś zdjąć pancerz, chyba że potrafiłbyś wytrzymać na przykład własny ogień. Tylko czy… Nieważne! Chodzi po prostu o to, że nie jestem w stanie tego zrobić. A starym ubraniem tego nie zaszyję, bo ani nie wygląda to dobrze, ani nie chroni przed niczym.

Smoczy rycerz nie czuł już wściekłości, tylko dziki zawód. Na początku to właśnie Gabriela chciał obarczyć winą za całe zło tego świata, szybko jednak odzyskał rozsądek.

– A wszystkie potrzebne materiały trzymam u siebie w domu – rzekł płatnerz ponuro. – Nie chcę jednak dawać obietnic bez pokrycia. No cóż, powiedzmy, że nie mam po co tam wracać, chyba że chcę zostać stracony. Ale co cię będę zadręczał własnymi problemami…

Kalderan zaczął bić się z myślami, jak powinien potraktować tego człowieka. W końcu uznał, że lepiej zrobi, jeśli po prostu zamilknie.

– Hm – zamyślił się Gabriel, patrząc na miecz smoczego rycerza. – Pamiętam, jak się rzucałeś, kiedy chciałem zobaczyć twój miecz, ale on… no, nadal mnie ciekawi. Mogę teraz zobaczyć?

Półsmok odpowiedział warknięciem.

– Powtarzam, ja ci go nie zniszczę – upierał się mężczyzna. – A co jeśli jest w podobnym stanie jak zbroja? Lepiej, żebym go sprawdził.

Smokowiec wiedział, że jego ostrze dobrze się trzyma. Mimo to po chwili wahania chwycił pochwę i wyjął oręż, który podał człowiekowi. Ten przyglądał mu się badawczo.

– Hm… Wykonany z mocnej stali… Pieczołowicie wykuty i naostrzony… No, no… Zrobiony trochę na wzór ludzkich wyrobów… O tak, ten miecz jednak wygląda świetnie, przynajmniej w porównaniu z pancerzem – rzekł w końcu z uśmiechem, oddając broń właścicielowi. Kalderan zaraz ją schował. – Jak mówiłem, tak naprawdę chciałem mu się tylko przyjrzeć, bo z zawodu jestem ciekawy takich rzeczy. Ale czasem też powinno się go sprawdzić.

Smoczy rycerz milczał.

 

Nastała dłuższa chwila ciszy. Kalderan odsunął ogon i usiadł ze skrzyżowanymi nogami; wpatrując się w ognisko, znów zaczął rozmyślać. Gabriel oparł się plecami o ścianę, następnie spojrzał na półsmoka. Był ciekawy, o czym tak myśli.

– Wiesz, co ci powiem? – odezwał się w końcu. – Głupio mi teraz. Straciłem nadzieję, że odzyskam rzeczy dla mnie ważne, a teraz nawet nie mogę ci się odwdzięczyć. Ale to już takie życie, co poradzę? A gdy przestanie padać, to się rozstaniemy. Chociaż tobie pewnie nie będzie to przeszkadzać.

To, o czym mówił płatnerz, tym razem nie wybudziło smokowca z zadumy.

– Ale nic się nie stało. Chociaż nie mam dokąd wracać, cieszę się, że cię poznałem. Obaj mamy własne problemy, ale nie widzę potrzeby, żeby cię zanudzać swoimi…

– Opowiedz mi – powiedział nagle Kalderan.

Mężczyzna bardzo się zdziwił, kiedy ze strony półsmoka dostrzegł zainteresowanie. Otrząsnął się dopiero po chwili.

– Słucham? Nie sprawiałeś wrażenia, jakbyś się mną interesował…

Smoczy rycerz wskazał po drugiej stronie ogniska miejsce, które gość mógł zająć.

– Ty tak interesownie czy już zaczynasz mi ufać? – odpowiedział na to płatnerz. – Zresztą, żebyś wiedział, że nie pogardzę. Wiesz, to tak porąbana historia, że aż nie wiem, od czego zacząć…

Gabriel usiadł, także krzyżując nogi. Kalderan patrzył na niego tak łagodnie, jak tylko potrafił. Chciał dać człowiekowi do zrozumienia, że wcale go nie ponaglał.

– Niech to licho, że też najtrudniejszy jest zawsze początek… – stwierdził płatnerz. – No to musisz wiedzieć, że ma to silny związek z moją profesją. Wykuwanie broni, tarcz, elementów pancerzy – jak mówiłem, tym się głównie zajmowałem. I ja w ten sposób zaopatrywałem żołnierzy miasta Pekat, w którym mieszkałem, a także rycerzy i poszukiwaczy przygód, którzy akurat mieli szczęście usłyszeć o mnie dobre słowo. Burmistrz był zawsze zadowolony z moich usług, więc gdy potrzebował ekwipunku dla swoich ludzi, to najczęściej przychodził do mnie. Bywały nawet momenty, w których nie wyrabiałem z zamówieniami. Czasem z tego powodu sugerowałem co poniektórym, żeby poszli do innego płatnerza. Naprawdę, żal mi duszę ściskał, gdy patrzyłem im w oczy, jak odmawiałem, ale przecież nadal jestem tylko człowiekiem. No ale sam widzisz, jaką miałem reputację!

– Ale niestety – ciągnął Gabriel – nie trwało to wiecznie. O moim talencie wiedzieli też bandyci, którzy nękają ludzi niedaleko miasta, a gdy zajdzie potrzeba, to i mieszkańców w samym mieście. Skubani są na tyle sprytni, że zawsze wymykają się strażom! I tym łachmytom z czarciej nory rodem udało się porwać moją żonę – bo widzisz, ja żonaty jestem – i zmusić mnie do przystania na taki jeden warunek. Czyli: albo zrobię całej dziewiątce porządną broń i lekkie zbroje, albo zabiją kobietę mojego życia. Rozumiesz, sam z siebie nigdy bym się na to nie zgodził, ale zostałem przyparty do muru.

Kalderan pokiwał głową.

– No to zabrałem się za robienie tego ekwipunku. Chyba się domyślasz, że tworzenie broni czy pancerza nie jest kwestią jednego krótkiego posiedzenia. Skończyło się więc na tym, że pozostałe zamówienia musiałem odłożyć na później. Bandyci dali mi dwa tygodnie, w czasie których udało mi się zrobić miecze dla wszystkich i tylko dwie zbroje. Jak upomnieli się o swoje, powiedziałem im, że nie zdążyłem skończyć wszystkiego, że potrzebuję więcej czasu. Oni z początku nawet nie chcieli tego słyszeć. Ale jak zobaczyli moje wyroby, przekonali się, że jeszcze może być ze mnie jakiś pożytek. Wzięli to, co zrobiłem, i dali mi tydzień na zrobienie zbroi dla reszty. Przypomnieli też, żebym nawet nie wzywał straży, inaczej szybciej zabiją moją żonę. Nie miałem innego wyjścia, przysiadłem fałdów i robiłem im te pancerze.

– Co innego jednak było najgorsze. Ludność mojego ukochanego miasta, z żołnierzami na czele, zaczęła się ode mnie coraz bardziej odwracać. Zgadnij, co było powodem. W ciągu tych trzech tygodni odmawiałem wykonywania innych zleceń, a te, które dostałem przed spotkaniem z bandytami, a których nie zdążyłem zrealizować, poszły w odstawkę. Coraz bardziej ludzie się do mnie zniechęcali, a już po niecałych dwóch tygodniach poszły pierwsze skargi do władz. Chyba przy tym zapomnieli, że płatnerstwo to mój prywatny interes, a nie rządzących miastem, ale już mniejsza z tym.

– I wreszcie, pod koniec danego mi czasu, kiedy miałem jeszcze tylko jedną zbroję do zrobienia, do mojego domu wpadł wicekapitan straży. Byłem w szoku! A gdy powiedział, że jestem aresztowany, to już w ogóle nie mogłem się pozbierać. Wice zaczyna mi tłumaczyć, że ludzie są niezadowoleni z moich usług i że straż dostała zadanie wybadać sprawę. No i wybadali, że robiłem ekwipunek dla bandytów. Jak ochłonąłem, to zacząłem iść w zaparte, że to priorytet, że inne zlecenia muszą zaczekać, że inne „że”. A skoro już i tak miałem przechlapane, to wygadałem się, że zostałem zaszantażowany. Może i uwierzyli mi, nie wiem. Ale gdy powiedzieli nazwisko szefa szajki – Yorth Bernison – okazało się, że już nie było dla mnie ratunku. Yorth to były mieszkaniec Pekatu, bardzo znany przestępca, którego najchętniej wysłaliby na stryczek, gdyby tylko go złapali. Samo to, że pomagałem komuś takiemu, bez względu na pobudki, spisało mnie na straty.

Gabriel zmarkotniał.

– Zostałem wygnany. Do wyboru miałem to albo więzienie, i to wszystko za sprzyjanie wrogowi. Ale nim zostawiłem dom na dobre, bandyci mnie porwali. Najwyraźniej już się dowiedzieli, co się stało. Związali mnie, zakneblowali i wywieźli nad rzeczkę. Ponoć dostali polecenie od Yortha, żeby mnie zostawić w lesie, ale zamiast tego wrzucili do wody. Wtedy ty mnie uratowałeś. Jak oddaliłem się od ciebie, udało mi się spotkać jednego z nich. Nie byłem jednak przygotowany do walki – żadnej broni ani nic – dlatego skończyłem z ranami. Na szczęście uciekłem. Tylko że wtedy dotarło do mnie, że nie mam dokąd pójść. Sam bym nie dał sobie z nimi rady nawet uzbrojony, a powrót do miasta nie wchodził w grę. Miałem pewne wątpliwości, ale pamiętając, że to ty mnie wybawiłeś, wróciłem w okolice tej góry, bo pomyślałem, że cię tu znajdę. Nie pomyliłem się.

Kalderan popatrzył na Gabriela ze współczuciem.

– Pozbawili domu, uprowadzili żonę… – wyliczał smutno mężczyzna. – Licho wie, co teraz z nią robią… o ile nie zabili, w co wątpię… Na dodatek nie mam pracy i nie mam z czego żyć… Takie, kurna, moje szczęście! I tylko ty jeszcze sprawiasz, że jakoś mogę się pozbierać.

Smoczy rycerz z każdą chwilą coraz lepiej rozumiał sytuację. Gabriel westchnął, po czym rzekł, wstając:

– To wiesz co, wyjdę na świeże powietrze, bo może przestało już padać. Ze swoją sprawą jakoś sobie poradzę…

– Mogę ci pomóc – odparł Kalderan.

– W czym? Nawet jeśli jakoś rozgromimy bandytów, to nie odzyskam dobrego imienia. Jak się pokażę w mieście, to zaraz zostanę oddany w ręce sprawiedliwości!

Nagle smokowiec też wstał, po czym przybrał bojową pozę. Wysunął nogę delikatnie do przodu i wystawił prawą rękę tak, by pokazać pazury – podobnie jak lewą, którą trzymał przy boku. Wypiął dumnie pierś, prostując ogon tudzież rozkładając skrzydła.

– Wyglądasz niesamowicie – stwierdził płatnerz zadziwiony, choć pełna skaz zbroja nieco psuła to wrażenie. – Jak tak na ciebie patrzę, to zaczynam już wierzyć, że tamtym to możemy jeszcze dać radę… Ale nie zmienia to faktu, że swojego imienia nie oczyszczę, chyba że przyniosę władzom jakiś dowód, że bandyci padli z mojej ręki. Zaraz… Właśnie… Dobry pomysł! Jednym czynem uwolnię żonę i odzyskam reputację! A dzięki tobie…!

Smoczy rycerz popatrzył na człowieka zniecierpliwiony, stając już normalnie.

– A, no tak. – Gabriel się uspokoił. – Przepraszam. Nie będę cię wykorzystywał, jeśli tego nie chcesz. Poza tym nie wiem, gdzie mogą się teraz ukrywać, a szukać po omacku nie będziemy… O rany. – Mężczyzna jakby o czymś sobie przypomniał. – Głupi, że też nie pomyślałem o nim wcześniej! Znam jedną osobę spoza miasta, ale taką, która może nam pomóc. Orientuje się w tych terenach, dlatego może wiedzieć, gdzie ci bandyci mają swoją kryjówkę. Mało tego, zna się na magii, trochę pojmuje też z metalurgii, o ile pamiętam. Mógłby ci więc pomóc z twoją zbroją, i to nawet lepiej, niż gdybym ja się za nią zabrał.

Półsmok poczuł się błogo ­– po raz kolejny odzyskał nadzieję.

– Wprawdzie jest dość… ekscentryczny – ciągnął Gabriel – bo co rusz wyskakuje z jakimś nowym dziwactwem… ale nie znam nikogo innego, do kogo w tej sytuacji moglibyśmy się zwrócić o pomoc. O ile wiem, często też podróżuje, chociaż jak chcę się z nim spotkać, to jakimś cudem zawsze jest u siebie. Nie wiem, jak on to robi. W każdym razie pamiętam, gdzie mieszka. Jedyny problem jest taki, że to kawał drogi stąd, to będą chyba ze cztery staje. Bodajże kilka godzin marszu.

Kalderan chwycił miecz i zgasił dłonią wszystkie pochodnie, po czym wyszedł do niewielkiego korytarza. Będąc jeszcze u progu, gestem kazał Gabrielowi podejść.

– A ognisko? – spytał płatnerz.

Smoczy rycerz nie odpowiedział, tylko ruszył dalej. Mężczyzna zrozumiał, że ogień ma zostawić, dlatego po prostu również opuścił jaskinię.

Ciemny korytarz rzeczywiście był krótki i prosty, dlatego już po chwili wyszli na zewnątrz. Jako pierwsza rzuciła im się w oczy pogoda – deszcz przestał padać. Gabriel, nie mogąc od razu przyzwyczaić się do słońca, mrużył oczy. Na horyzoncie jarzyła się tęcza.

– Którędy? – zapytał Kalderan.

– Już nie pada – zauważył płatnerz. – To chyba czas na mnie?

Smoczy rycerz nie odpowiedział. Po wyrazie twarzy smokowca Gabriel skonstatował, że bardzo nie lubi się powtarzać.

– Czekaj, spojrzę – odrzekł mężczyzna z uśmiechem, po czym wspiął się na najbliższe urwisko i zaczął rozglądać po okolicy. Kiedy smoczy rycerz podszedł do człowieka, zauważył, że ten znowu się czymś zachwyca.

– Tak wysoko mieszkasz? – powiedział Gabriel z podziwem. – Nie ma co, robi wrażenie. Zazdroszczę ci, naprawdę…

Smokowiec założył ręce na piersi i spojrzał na płatnerza. On to zauważył.

– A tak, racja. Miałem określić kierunek. To czekaj, przypatrzę się jeszcze… Jak po prawej jest wodospad, a tam rzeczka… Urwisko wskazuje chyba południe… Nie, na pewno południe… To ten mój znajomy powinien być gdzieś na południowym wschodzie.

Kalderanowi początkowo wydawało się, że usłyszał „południowym zachodzie”. Wciąż przeżywał traumę po wydarzeniach, które sprawiły, iż jego zbroja została zniszczona. Ale gdy Gabriel wskazał inny kierunek, to upomniał się za swój błąd i w głębi ducha odetchnął z ulgą. Zaraz też sam wszedł na urwisko. Stanąwszy na skraju, rozciągnął się, ułożył ogon płasko do ziemi, po czym rozłożył skrzydła.

– Wejdź mi na grzbiet. Musimy zejść na ziemię – rzekł.

– To ty umiesz też… A, przepraszam. Słuchaj, nie prościej polecieć prosto do celu? Znam drogę.

– Nie uniosę cię długo. Jesteś za ciężki.

– No dobra, ale zauważ, że czasu do stracenia to my raczej nie mamy! A nawet jak będziemy lecieć krótko, znajdziemy się bliżej celu, niż gdybyśmy tylko szli piechotą.

Smoczy rycerz wydał z siebie niemal niesłyszalny warkot. Z drugiej strony przyszła mu do głowy ciekawa myśl: a może jednak zaryzykować?

– To zgadzasz się? – zapytał Gabriel, nie mając pewności, czy półsmok chciał zaoponować.

Kalderan odwrócił paszczę profilem do człowieka i patrząc na niego osadzonym nieco z boku okiem, kiwnął głową. Płatnerz wszedł mu na grzbiet, po czym chwycił za szyję. Smokowiec stanął w odpowiedniej pozie, skoczył z klifu, zanurkował. W końcu złapał skrzydłami powietrze, dzięki czemu przestał spadać. Poleciał naprzód.

 

 

IV

 

Przelatując powoli tuż nad drzewami, Kalderan często spoglądał na horyzont. Wypatrywał domu, wieży, czegokolwiek, co wyglądałoby na mieszkanie metalurga. Nie mógł wzlecieć wyżej ani przyśpieszyć, ale nawet tak czuł się coraz bardziej zmęczony lotem. Powód stanowił Gabriel, który trzymał się mocno szyi smoczego rycerza. Tak jak półsmok przewidział, człowiek był dla niego za ciężki. Dlatego wkrótce wylądował między drzewami, w przeciwnym razie całkiem opadłby z sił. Zaczął głęboko oddychać.

Płatnerz westchnął.

– A już szło nam tak ładnie… Nie dasz rady tak dłużej?

Kalderan zawarczał zirytowany, dysząc.

– Dobrze, rozumiem. To odpocznij trochę, a potem ruszymy dalej piechotą. Jednak to ty miałeś rację.

Zadowolony z „przyzwolenia” smokowiec oparł się ręką o najbliższe drzewo. Gabriel czekał, aż jego towarzysz odzyska energię.

Wystarczyło kilkadziesiąt uderzeń serca, by Kalderan skinieniem głowy dał kompanowi znać, że jest gotów. Ruszyli dalej, przez większość czasu skryci wśród drzew. Gabriel próbował czasami zagadywać smoczego rycerza na różne tematy, ale ten nie reagował w żaden sposób.

Kiedy po długim marszu opuścili gęstwinę, Gabriel powiedział:

– Jesteśmy na miejscu.

Znaleźli się na terenie, który najprościej byłoby porównać do polany, ponieważ nie rosły tu żadne drzewa, a trawa była bardzo rzadka. Pośrodku stał zbudowany z kamieni polnych dom, a na jego tyłach pyszniła się wysoka na trzy piętra wieża, zakończona łagodnym dachem. Z przodu znajdowały się drewniane drzwi. Były na tyle duże, że nawet Kalderan, odrobinę się schyliwszy, mógł przez nie przejść.

– No, gdyby nie ta wieża, to bym powiedział, że ten mój znajomy urządził się skromnie – stwierdził Gabriel. – Ale tak, on właśnie tu mieszka. Zawsze miał dziwny gust, zresztą jak wejdziesz, to zaraz zob… Kalderan, a ty dokąd? Przecież tu masz wejście!

Smoczy rycerz przestał zwracać uwagę na płatnerza. Ujrzawszy z tyłu domu gruzy czegoś, co nagle wydało mu się znajome, pobiegł w tym kierunku. Budowla ta bardzo go ciekawiła, choć była tak zniszczona, że smokowiec na początku nie potrafił jej rozpoznać. Uklęknął przy dużym kamieniu w kształcie głowy smoka, na czole którego zostało wyżłobione miejsce na klejnot, obecnie popękane i puste.

Kalderan zdumiał się mocno – wreszcie zrozumiał, przed czym stoi.

„Świątynia smoczych rycerzy? Tutaj?…”.

Smokowca ogarnęła nostalgia. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że właśnie wrócił do czegoś dawno utraconego. Ni stąd, ni zowąd obudziły się w nim wspomnienia z najlepszych lat jego życia.

Szybko jednak okazało się, że te wspomnienia nie były szczęśliwe, albowiem kolejne uczucie stanowiła złość.

Kalderan odwrócił się gwałtownie od głowy smoka, rycząc wściekle. Od dalszych uniesień powstrzymała go obecność Gabriela obok.

– Skąd się to wzięło? – zdziwił się człowiek, patrząc na gruzy. – Słowo daję, że widzę to tutaj po raz pierwszy.

Smoczy rycerz wstał, patrząc na towarzysza ze zniecierpliwieniem.

– Wiesz – odezwał się płatnerz – rozumiem, że stało tutaj coś ci bliskiego, ale… to dla mnie podejrzane. Prawdę mówię, nigdy wcześniej tego tu nie widziałem. Nie obraź się, ale to równie dobrze może być jedno z jego dziwactw… Może po prostu wejdźmy do jego domu, to wszystko się wyjaśni.

Półsmok czuł się rozdrażniony, ale skinął głową.

Okrążyli dom, tak że znaleźli się przed drzwiami. Ale gdy Gabriel do nich podszedł, by zapukać, zauważył, iż Kalderan nieco się cofnął.

– Kalderan, ty też wchodzisz.

– To… człowiek… – odparł smokowiec niepewnie.

– No i co, że człowiek? – warknął płatnerz. – On bardzo lubi rozmaite… odstępstwa od normy. Skoro więc mnie twoja obecność nie przeszkadza, to jemu tym bardziej nie będzie. A ja nie będę cię wyręczał w twojej sprawie.

Smoczy rycerz westchnął, po czym kiwnął głową na znak, że się zgadza. Gabriel zapukał.

– Kto tam? – odezwał się głos z wnętrza.

– To ja, Gabriel! Przyprowadziłem gościa! Mamy interes!

– A, to wejdźcie!

Płatnerz otworzył drzwi i weszli do środka.

Już u progu zauważyli rękę zamykającą klapę w podłodze. Pokój prezentował się dość skromnie. Gospodarz nawet nie próbował ukryć tego, że podłoga, sufit oraz ściany zbudowane są z kamieni. Niemal pośrodku pomieszczenia stał niewielki, trochę podniszczony brązowy stół, a przy nim dwa gustowne, choć staromodne krzesła. Wszystko zostało ustawione na czerwonym, owalnym dywanie. Do ściany przymocowany był regał z książkami, które – jak mógłby przekonać się wprawny obserwator – dotyczyły różnych zagadnień. Otwór w innej ścianie ukazywał pierwsze stopnie prowadzące na górę.

Klapa w podłodze, znajdująca się między wejściem na schody a dywanem, wskazywała miejsce pobytu gospodarza. Kalderan nie rozumiał takiego zachowania w sytuacji, gdy nadeszli goście. Spojrzał na Gabriela pytająco.

– To w jego przypadku normalne – rzekł płatnerz. – Jak do niego przychodzę, najczęściej przebywa w piwnicy. Chodźmy tam.

Człowiek uklęknął przy klapie i ją otworzył. Zobaczyli schody, po których Gabriel zaraz zszedł, a za nim smoczy rycerz.

To, co ujrzeli, wyraźnie świadczyło o osobliwości mieszkańca tego domu. Po bokach długiej piwnicy porozstawiane były stoły z naczyniami pełnymi różnokolorowych nalewek oraz, zapewne, eliksirów. Z wielu wydobywała się dziwna woń, a bąbelki unoszące się nad co niektórymi kazały przypuszczać, że picie ich byłoby złym pomysłem.

Pośrodku pomieszczenia stał człowiek pochylony nad jedną z nalewek. Do Kalderana i Gabriela był lekko odwrócony. Jednak już stąd, gdzie stali, mogli zobaczyć jego stojące dęba rude włosy oraz niemal opadającą do ziemi ciemnoczerwoną szatę, zawiązaną w pasie granatową szarfą.

Gabriel podszedł do niego i się odezwał:

– Co tam warzysz?

Mężczyzna zaczął mamrotać coś nieprzyzwoitego. Popatrzył na płatnerza, ukazując przy tym pucołowatą twarz i czerwonawy nos.

– Gabriel – odparł z pretensją w głosie. – Ile razy mam ci powtarzać, że nie lubię, jak przeszkadza mi się w pracy?

– Przecież sam mówiłeś, że mogę wejść.

– Mimo wszystko. Naprawdę, chyba nigdy tego nie skończę… No, to co słychać?

– Co tym razem uwarzyłeś?

– To? To, mój drogi, ma być takie jakby lekarstwo na choróbsko, które roznoszą komary. Bo sam widzisz, ostatnimi dniami te latające insekty zaczęły nawiedzać mój dom. Wyobrażasz ty sobie, jakie to cholerstwo sprawia problemy? Jak taki ci się wbije w skórę, to człowieka dosłownie krew zalewa! Potrzebuję się przygotować na ewentualność, gdybym rzeczywiście skończył, chorując na coś takiego, a być może kiedyś też puszczę swoje odkrycie w świat… Ale chyba nie po to przyszedłeś?

– No, nie po to. Ja i mój towarzysz mamy pewien pilny interes.

– A kim jest twój…?

Kiedy metalurg spojrzał na Kalderana, zaniemówił. Smokowiec nie potrafił się domyślić, jakie wrażenie na nim wywarł.

Mężczyzna wydusił z siebie po chwili:

– Nie wierzę… No naprawdę nie wierzę…

– Nie wierzysz czemu? – spytał Gabriel.

– Gabriel. Zdajesz ty sobie sprawę, kogo mi właśnie przyprowadziłeś?

Płatnerz spojrzał na chwilę na smokowca.

– Domyślam się, ale…

– Pewnie, że sobie nie zdajesz – przerwał metalurg. – Mój drogi, przyprowadziłeś mi właśnie ostatniego smoczego rycerza!

Półsmok, do tej pory z zainteresowaniem oglądający nalewki, zbliżył się do dwójki mężczyzn.

– Smoczy rycerz? – spytał zdziwiony płatnerz, ale zaraz się zreflektował: – Czekaj, no przecież! Ale ostatni?

– Och, długo by tłumaczyć – stwierdził metalurg, po czym zwrócił się do smokowca: – No, mój drogi, jak ci na imię?

– Mów mu Kalderan – odparł Gabriel. Smokowiec spojrzał na niego z nutką czegoś, co płatnerz odczytał jako groźbę. – Wiesz, raczej nie lubi mówić. Nawet mnie nie udawało się go do tego zmusić.

– Ależ o nic się nie martw, rozumiem to doskonale! Kalderanie, ja się domyślam przyczyny twojej nieufności. Dlatego to rozumiem…

Kalderan czuł zniecierpliwienie, choć podświadomie był też ciekawy, jakie tematy mężczyzna chce jeszcze poruszyć. Zdecydował się już powiedzieć, po co tutaj przyszedł, ale gdy tylko otworzył paszczę, mag go uprzedził:

– Gabriel na pewno ci o mnie mówił?

– Tak – odpowiedział płatnerz, choć metalurg bardziej stwierdził, niż zapytał.

– Gabriel, na razie nic nie mów. Kalderanie, domyślam się, po co przyleciałeś właśnie do mnie. Wystarczy, że widzę, w jakim stanie jest twoja zbroja…

– Próbowałem mu ją naprawić, ale…

– Ani słowa!… Dobra, to na czym to ja… W porządku, pamiętam. Tak, mój drogi smoczy rycerzu, znam zaklęcia, które mogłyby odnowić twoją zbroję. Ale wiedz, że nie ma nic za darmo.

– Co mam zrobić? – zapytał Kalderan.

– Trafne pytanie… ale nie mnie je zadasz.

W dłoni maga zapulsowała szkarłatna kula energii. Piwnica zaczęła się trząść – Kalderana to nie ruszało, ale Gabriel z wrażenia przytrzymał się stołu. Zawartość butelek i probówek ciągle pływała tam i z powrotem, ale same naczynia nie przesunęły się ani odrobinę. Po chwili wstrząsy ustały. Metalurg odsunął się na bok, ukazując stojący przy ścianie niewielki słup z marmuru, zakończony głową smoka z szeroko otwartą paszczą.

– Nigdy mi tego nie pokazywałeś… – stwierdził Gabriel zaskoczony.

– A musiałem? – spytał mag. – Nie jest to byle słup, tylko ołtarz świątyni smoczych rycerzy. Wprawdzie to, co trzymam tutaj, jest zaledwie cząstką ich dawnej świetności, ale chociaż tyle mogłem uratować z gruzów.

Kalderan patrzył na to osłupiały – nic od dawna nie wywarło na nim takiego wrażenia. Metalurg to zauważył.

– Ożyły wspomnienia? Nie dziwię ci się, też odniósłbym takie wrażenie. Ja zresztą nie jestem byle magiem – mam na imię Einus i dbam o to, żeby wiara w bogów smoczych rycerzy nie zanikła.

– Zaraz, zaraz! – odezwał się Gabriel, który nagle otrząsnął się ze zdumienia. – Za każdym razem, gdy do ciebie przychodzę, wyskakujesz z jakimś nowym dziwactwem. Nie żebym miał coś do twoich fanaberii, ale dlaczego mam uwierzyć, że te całe gruzy, co to trzymasz u siebie, nie są kolejną z nich?

Smoczy rycerz mruknął gniewnie, ale Einus go uciszył:

– Spokojnie, Kalderanie, Gabriel ma rację. Skoro ci o mnie mówił, to na pewno nie omieszkał też wspomnieć, jak często zmieniam sobie coś, co nazywam „obiektem zainteresowania”. Gabrielu, nie mylisz się nigdzie, poza tym, że smoczy rycerze akurat nie są moją kolejną fanaberią. Zajmuję się tym od wielu lat.

Płatnerz zaniemówił.

– Ołtarz świątynny umożliwiał smokowcom ze stanu smokorycerskiego mistyczny kontakt z ich bóstwami – wyjaśnił uczony. – Wiara ta w pewnym momencie zaczęła zanikać i przestałaby istnieć całkowicie, gdyby nie między innymi moje działania.

– Wiesz – powiedział w końcu Gabriel – nie będę nawet udawał, że cokolwiek z tego rozumiem. Masz mi sporo do wyjaśnienia.

– To zaraz ci wszystko opowiem, ale to naprawdę zaraz – rzekł Einus, po czym zwrócił się do smokowca: – Kalderanie… Jestem nie tyle powiernikiem wiary w twoich bogów, co wykonawcą ich woli. Naprawię ci tę zbroję, ale tylko jeśli zrobisz to, co ci nakażą. Wcześniej nie mogę. Poza tym, po tylu latach udręki na pewno przyda ci się szczera modlitwa. Jeśli mimo to nie jesteś jeszcze gotowy, to…

– Jestem gotowy – przerwał Kalderan.

– A więc dobrze… Kalderanie, módl się w spokoju. Gabriel, nasz smoczy rycerz potrzebuje prywatności. Idziemy na parter.

– No i dobra – odpowiedział płatnerz. – Jak mi tamto wyjaśnisz, będę miał jeszcze jedną sprawę.

– Dobrze, porozmawiamy przy herbatce, ale już chodź…

Gabriel i Einus ruszyli schodami na górę. Smoczy rycerz został sam.

 

Kalderan wciąż patrzył na ołtarz. Serce zabiło mu mocniej, ale nie z rozczarowania, które teraz wydawało się normalną reakcją. Wszak to, co zobaczył półsmok, nie stanowiło nawet namiastki typowej świątyni smoczych rycerzy, którą najlepiej zapamiętał z powodu przepychu. Rzecz w tym, że nareszcie dostał szansę porozmawiania z bóstwami, na dodatek w chwili, gdy całkowicie przestał na to liczyć. Od wielu lat zmuszony był żyć jak dzikus – nawet nie jak dzikus: jak zwierzę – nie wiedząc, gdzie powinien się podziać, komu służyć. Nie był też pewny, na ile w swoim postępowaniu naruszył kodeks, chcąc, czasem za wszelką cenę, przeżyć. A ileż to razy pozwolił sobie na zwątpienie w istnienie bogów z powodu losu, jaki go spotkał? W jego głowie kłębiła się cała masa pytań, które chciał zadać bóstwom, kiedy zacznie z nimi rozmowę.

Pytanie tylko, czy będzie godny poznania odpowiedzi.

Podszedł po chwili do ołtarza, po czym wyciągnął miecz i trzymając go ostrzem do ziemi, uklęknął na jedno kolano. Zamknął oczy, pogrążając się w kontemplacji. Starał się nie myśleć o niczym innym, jak tylko o dialogu z bogami.

– Teiresie, Irrioni… – szepnął, po czym zamilkł na moment. W końcu znalazł odpowiednie słowa w ojczystym języku, by kontynuować: – Ja, smoczy rycerz Kalderan… zwracam się do was z prośbą o łaskę… Jeżeli mnie słyszycie, odpowiedzcie na me wezwanie…

Nie doczekał się reakcji. Wówczas przypomniał sobie, że aby nawiązać rozmowę z bóstwami poprzez ołtarz, powinien poprzedzić ją słowami inkantacji. Dlatego nic nie słyszy. Kiedy jednak okazało się, że nie mógł sobie ich przypomnieć, wściekł się. Powtórzył głośniej:

– Ja, smoczy rycerz Kalderan, błagam uniżenie i z pokorą: jeżeli mnie słyszycie, odpowiedzcie na me wezwanie, dajcie znak!…

Znowu odpowiedziała mu cisza. Kalderan zacisnął zęby, chcąc się już poddać. Zaczął wyrzucać sobie w duchu, jak fatalnie wykonuje swoją profesję, skoro nie pamięta nawet czegoś tak prozaicznego. Przecież recytował to wraz z pobratymcami dziesiątki, jeśli nie setki razy! Nagle przyszła mu do głowy pewna myśl. Skoro Einus się tym interesuje, może lepiej byłoby jego zapytać, jak brzmi ta inkantacja?

„Nie” – upomniał się, kręcąc głową. „Jeżeli zasługuję na to, by nosić zbroję, sam sobie przypomnę”.

W końcu, po chwili wytężonej uwagi, przyszły mu do głowy pierwsze słowa. Zaczął mówić, ale powoli, w miarę postępów przypominając sobie dalszą część:

– Wznosimy… nasze miecze… ku waszej potędze… i… majestatowi. Wiernie służymy… dzięki składamy… uniżenie wielbimy… przeto, chocieśmy niegodni, prosimy… – Smokowiec pokręcił głową. – Pokornie prosimy, byście ukazali nam się… stanowili dla nas oparcie… wysłuchali wątpliwości… naszych serc i umysłów. Usłyszcie! Powiedzcie słowo! Niech stanie się wasza wola.

Wtem usłyszał w głowie męski głos:

Słyszymy cię. Śmiertelniku.

Uradowany Kalderan rzekł:

– Panie, zanoszę do ciebie prośbę o wysłuchanie…

Wiemy wszystko – odezwał się w jego umyśle głos żeński. – Nie mów już nic. Nie trać sił.

– Pani, dziękuję za okazanie łaski…

Nie musisz nam za nic dziękować – powiedział Teires. – Robiłeś, co mogłeś, by okazać nam cześć i szacunek pomimo sytuacji, w której się znalazłeś. Niech to stanowi twoje podziękowanie. Tyle czasu minęło, a nadal nie zapomniałeś o swoim miejscu.

Pamiętaj jednak, że duma nie może przerodzić się w arogancję – rzekła Irrioni. – Musisz wytrwale i z pokorą dążyć do doskonałości, nie zapominając o swoich dokonaniach, ale i wiedząc, że przed tobą jeszcze długa droga.

Teiresie, Irrioni… Smokowiec wzruszył się pochwałami, ale próbował panować nad emocjami. – Mój język nie jest w stanie wyrazić, jak pokrzepiony czuję się, słysząc od was słowa uznania. Lecz nie wiem, czy zdołałem sobie nań zasłużyć. Jednakowoż… chciałbym o coś spytać.

Słuchamy – odrzekł Teires.

Smoczy rycerz zdążył już otworzyć paszczę, ale tylko po to, by nagle zdać sobie sprawę, że w głowie ma pustkę. Po części z podniecenia, a po części ze strachu przed ośmieszeniem się w oczach obojga bóstw kompletnie zapomniał, jakie pytania chciał zadać. Zapanowała więc niezręczna chwila ciszy.

Cóż mam czynić dalej? – odezwał się w końcu Kalderan, przeklinając w duchu swój brak pamięci i bezmyślność.

Dostrzegam w twoim sercu zmartwienie i gniew – oznajmiła Irrioni. – Nie masz o co się obwiniać. Wiemy, iż zdążyło się narodzić w twym umyśle mnóstwo wątpliwości i pytań. Po tylu latach udręki masz do tego prawo. Aczkolwiek pewne sprawy muszą zostać odłożone na bok na rzecz ważniejszych.

­ Doskonale wiemy, jak bardzo zbezczeszczona została twoja zbroja – przeszedł do wyjaśnień Teires. – Zdajemy sobie też sprawę, że aby wypełniać swoją profesję jak najlepiej, musiałeś zapłacić nawet taką cenę. Zastanawiało cię może, dlaczego tym razem pancerz nie został naprawiony?

Tak.

Stało się tak z naszej woli. Przewidzieliśmy, że tego dnia nas odnajdziesz. Musisz nam pokazać, że jesteś godny swych zaszczytów.

– Co tylko rozkażecie.

Jakoż magicznie założono zbroję na ciebie, pasowanym na smoczego rycerza – rzekła Irrioni – takoż magicznie może zostać z ciebie zdjęta. Chcemy, żebyś pokazał, iż nie bez powodu wciąż tytułujesz siebie jednym z nich.

Ów człowiek, Gabriel Talkedor – ciągnął Teires – chciał okazać ci pomoc, mimo że zdawał sobie sprawę, iż nie uda mu się tak, jak by sobie życzył. Za samo to powinieneś okazać mu wdzięczność, pomagając w jego sprawie.

– Wiem o tym – przytaknął smoczy rycerz.

Wiesz, a jednak w głębi serca czujesz zmęczenie jego zachowaniem – stwierdziła Irrioni. – Nie musisz go lubić, niemniej niech należy mu się przynajmniej szacunek. To pierwszy człowiek, który nie odwrócił się od ciebie zrażony twoim wyglądem. Pamiętaj o tym.

Uważamy jednak – wtrącił Teires – że zbroja, nawet naprawiona magicznie, wieczna być nie może. Osoba ważna dla twego towarzysza wciąż żyje. Dlatego gdy uwolnicie ją i pokonacie tych, którzy śmieli dopuścić się tak karygodnych czynów, powiedz owemu człowiekowi, by wykuł dla ciebie nowy pancerz. Kiedy to wszystko się dopełni, wróć do nas.

Mamy nadzieję, że czujesz wagę swoich obowiązków. Pamiętaj, iż od tego zależy twoja przyszłość jako smoczego rycerza.

– Dziękuję wam po wielokroć – odparł Kalderan. – Nie zawiodę.

Półsmok nie usłyszał już żadnego głosu. Zdążył jednak do obecności bóstw tak przywyknąć, że nie chciał odchodzić – zaczął odprawiać modły. Doskonale pamiętał tylko jedną modlitwę, zwaną w jego kręgach wezwaniem do odkupienia. Według niej bowiem smoczy rycerze, wiernie służąc swoim panom w duchu kodeksu, mieli „odkupić” winy, które nieodwołalnie nosiła ze sobą niedoskonałość życia doczesnego. Religia nakazywała członkom tego stanu odmawiać ją przynajmniej dwa razy dziennie, rano i wieczorem. Kalderan przed wydarzeniem, które odmieniło całe jego życie, stosował się do tego bardzo gorliwie. Potem, gdy miewał bardzo poważny kryzys wiary, zaczął to zaniedbywać, a ostatnio, jeszcze przed uszkodzeniem zbroi, przestał się modlić w ogóle. Nie oznaczało to jednak, że musiał przypominać sobie treść tej litanii tak samo jak inkantacji do przywołania bóstw.

Smokowiec zamierzał odmówić wezwanie do odkupienia dwadzieścia razy i zakończyć modły prośbą o powodzenie w misji oraz dalszym pełnieniu służby jako smoczy rycerz.

 

 

V

 

Po wyjściu z piwnicy Einus przygotował dwie filiżanki, do których nalał podgrzanej magicznie herbaty. Na pytanie Gabriela, czy ma może coś do jedzenia, przyniósł wędzone mięso. Kiedy płatnerz spróbował, bardzo mu smakowało.

– To też masz z podróży? – spytał.

– Tak. Wybieram się w bardzo różne miejsca, więc zdarza mi się wziąć co nieco. – Metalurg pociągnął łyk herbaty. – Ale dobrze, Gabrielu, bo mówiłeś, że masz pewne wątpliwości. Od czego mam zacząć?

– Jeśli chodzi o Kalderana? – odparł płatnerz pytaniem, szybko jednak kontynuował: – Odkąd go poznałem, próbowałem czegoś się o nim dowiedzieć. Trudno go jednak rozgryźć. Kim byli ci smoczy rycerze?

– Cóż… To, o co mnie pytasz, wymaga szerszego omówienia. A rozumiem, że czasu to ty za bardzo nie masz?

– Szczerze to niezbyt. Z drugiej strony i tak muszę czekać, aż Kalderan wyjdzie, więc co mi szkodzi?

– No to dobrze. To sprawa pełna szczegółów i w związku z tym skomplikowana, ale z szacunku dla twojego czasu postaram się streszczać. Otóż niegdyś na innym kontynencie istniały dwa państwa: królestwo Iklestrii, w którym dominującą rasą byli smokowcy, tacy jak Kalderan, oraz cesarstwo Sargunu, w którym żyli naga, istoty z wężowymi głowami i łuskami, ludzkimi korpusami oraz ogonami zamiast nóg. Pewnie o nich nie słyszałeś? Nie szkodzi, tutaj są w najlepszym razie mało znane. Iklestria oraz Sargun prowadziły bardzo restrykcyjną politykę izolacji rasowej, pozwalając mieszkać u siebie na stałe tylko istotom, w których żyłach płynęła smocza lub wężowa krew. Jeśli na tych terenach żył ktoś z innej rasy, to znaczy, że był niewolnikiem. Naturalnie kraje te prowadziły politykę i handel z obcymi. Jednak to pierwsze polegało na tym, że po prostu starały się nie wchodzić im w drogę – ze wzajemnością – a to drugie odbywało się wyłącznie na terytoriach gadzich państw. Smokowcy i naga nie budzili zaufania wśród ludzi, więc obecność przedstawicieli tych ras poza granicami mogłaby tu i ówdzie wywołać niepotrzebną panikę. Zresztą smokowcy byli z naszym gatunkiem w stanie zawieszenia broni, więc nic dziwnego. Prawdziwe, że tak to nazwę, stosunki odbywały się między Iklestrią a Sargunem, a te kraje dłużej już nie chciały, żeby ktokolwiek się do nich wtrącał. Tak przynajmniej brzmi oficjalna wersja, ale nie uprzedzajmy faktów.

– Nas będzie interesować głównie królestwo smokowców – ciągnął Einus. – Było ono podzielone na trzy dzielnice, którym władał każdy z książąt. Ogólnie rzecz biorąc, panowała w państwie monarchia. O ile ci książęta mogli ustanawiać na swoich terytoriach własne prawa, o tyle ostatnie słowo zawsze należało do osoby władcy, spajającej wszystkie działania w całość. Niemniej jednak panujący, a przynajmniej ci ostatni, podchodzili do tej kwestii raczej swobodnie. Podział dzielnicowy zresztą nie był wymyślony ot tak sobie, ponieważ każda dzielnica miała pełnić swoją funkcję. Jedna mianowicie, z najszerszym dostępem do morza ze wszystkich, kontrolowała wszystko, co z nim związane: zaopatrzenie, handel, nawet najazdy wroga od strony tego rejonu, w tym najzwyklejszych piratów. Druga utrzymywała kontakty z cesarstwem naga – dodam, że bardzo burzliwe, ale do tego jeszcze wrócimy. Trzecia natomiast zajmowała się wspomnianym wcześniej handlem z innymi państwami.

– Nie żebym chciał ci przerywać – odezwał się Gabriel – ale jaki to ma związek z Kalderanem?

– Pali się gdzieś? Powoli do tego dochodzę. Społeczeństwo smokowców zaś, gdyż to nie mniej istotna kwestia, było całkiem zróżnicowane. Dawniej miało strukturę plemienną, gdzie miejsce jednostki w hierarchii było zależne wyłącznie od jej zasług. Później system ten zszedł na dalszy plan, gdyż smokoludzie przyjęli feudalizm. W związku z tym ich społeczność zaczęła cechować silna hierarchizacja – o przynależności do danego stanu niemal zawsze decydowało urodzenie. Jeśli jednak ktoś awansował albo spadł w piramidzie społecznej, znaczy to, że dokonał czegoś naprawdę wyjątkowego. Dużą rolę grało też, z jakiego klanu pochodził smokowiec i czyim był synem lub córką, chyba sam rozumiesz dlaczego. Często już za jego dzieciństwa było jasno określone jego przeznaczenie: czy podąży ścieżką wojownika, czy wybierze karierę uczonego i tak dalej. Wszelako gdy osiągał odpowiedni wiek, mógł sam zdecydować, co chciałby robić w życiu. Drobny wyjątek stanowił tutaj stan smoczych rycerzy.

– Smoczy rycerze byli to smokowcy, którzy złożyli śluby swojemu władcy i zobowiązali się przestrzegać specjalnego kodeksu. Jako wyszkoleni wojownicy tworzyli główną siłę wojskową Iklestrii, a wspólnie z magnatami, wielkimi właścicielami majątkowymi, którzy przede wszystkim obejmowali ważne urzędy państwowe, stanowili też jej wyższą warstwę społeczną. Tytuł smoczego rycerza teoretycznie mógł otrzymać każdy, kto na to zasłużył, w praktyce jednak rzadko pasowano na niego kogoś o „niewłaściwej” krwi. Ponadto ta tradycja przechodziła z pokolenia na pokolenie. Zostało nawet określone prawnie, że syn smoczego rycerza ma obowiązek przejąć po ojcu schedę, inaczej skazuje go na śmierć, wygnanie lub niewolnictwo, a swoją rodzinę obarcza wieczną hańbą.

– Cholera… Ja myślałem, że to nasze prawo bywa chore – stwierdził Gabriel z niesmakiem. – A słuchaj, a gdybym ci powiedział „druga zasada kodeksu smokorycerskiego”, to byś wiedział, o co chodzi?

– Oczywiście. Niektóre zapisy tego kodeksu mogą wydawać się nam śmieszne, ale on jak najbardziej funkcjonował i dla smoczych rycerzy była to, ogólnie rzecz biorąc, nienaruszalna świętość. Zapis, o którym wspomniałeś… Wiesz, co oznacza?

– Tak, Kalderan mi go zacytował.

– To musisz wiedzieć, że bywał nawet tak interpretowany – rzadko, bo rzadko, ale mimo wszystko – że trzeba nosić zbroję dosłownie zawsze i wszędzie. Ale nie ma co się martwić, jak naprawiali sobie pancerze czy dbali o higienę osobistą, bo mieli na to swoje sposoby. Często w grę wchodziła tu magia. Pod pewnymi względami jednak ten kodeks był podobny do tego przestrzeganego przez nasze stany rycerskie, że wymienię chociażby wierność panu, honorowe postępowanie i pomoc potrzebującym.

Płatnerz kiwnął głową bez cienia politowania.

– Taki porządek jednak kiedyś musiał się skończyć – rzekł metalurg. – A lud naga tego powodem. Jak już wspomniałem, stosunki między Sargunem a Iklestrią były bardzo burzliwe. Z początku chodziło o względy gospodarczo-terytorialne, nic specjalnego. Ale potem w grę zaczęły wchodzić przyczyny ideologiczne. Naga stali się bowiem przeświadczeni, że są najpotężniejszą gadzią rasą na świecie, i w związku z tym dla innych społeczeństw istot z łuskami nie widzieli miejsca. Ta idea miała luki, gdyż jaszczuroludźmi już się nie interesowali. Może dlatego, że ci żyją obecnie rozsypani po wszystkich kontynentach, bez własnego państwa, kto ich tam wie? W każdym razie sprawa była znacznie poważniejsza, niż przypuszczali smokowcy.

– Zaczęło się od działań podjętych przez czternastu smoczych rycerzy. Musisz wiedzieć, że w Iklestrii smoki jak najbardziej żyły, a smokowcy jako urodzeni wojownicy, którzy bardzo te istoty przypominali, wierzyli, że są ich potomkami. Czy ten rodowód był przesadzony? Jestem zdania, że ani trochę, a dowodów ku temu jest sporo… Wybacz, schodzę z tematu. W każdym razie na ogół byli z tego bardzo dumni i dlatego chętnie stawiali wielkim gadom pomniki, w ten sposób wyrażając wobec nich szacunek. I wyobraź sobie, że tych czternastu smoczych rycerzy nie uznawało takiego stanu rzeczy. Popełnili zbrodnię odebrania smokom czci, przez co zostali wspólnie ukarani utratą majątku, zbroi i tytułu. Stali się wyrzutkami. Uważali jednak, że zostali potraktowani niesprawiedliwie, dlatego chcieli się zemścić, dokonując zamachu na księcia dzielnicy sąsiadującej z Sargunem, w której służyli. Ale przecież ich jest garstka, więc jak mają to zrobić? Dlatego udali się do wrogiego cesarstwa, ale, najprawdopodobniej jako jedyni smokowcy w historii, nie po to, by szukać śmierci, tylko by prosić naga o pomoc. Ich władca, który wyszedł smoczym rycerzom naprzeciw, okazał się bardzo łaskawy. Nakazał swoim magom przygotować dla nich potężne zaklęcia ochronne. A trzeba ci wiedzieć, że o ile smokoludzie mieli jednych z potężniejszych czarodziei znanych światu, o tyle wężoludzie mieli po prostu najpotężniejszych. W zamian ci smoczy rycerze mieli po przejęciu władzy w dzielnicy umożliwić naga wejście do niej. I jak nietrudno się domyślić, przystali na to.

– Wkrótce odszczepieńcy dopięli swego. Dzięki przygotowaniu, w którym pomogli Sarguńczycy, zabili księcia upatrzonej dzielnicy i samowolnie obsadzili ważne urzędy. Wybacz mi tak brutalne uproszczenia, ale gdybym chciał opowiadać o szczegółach, zajęłoby to zbyt dużo czasu. W każdym razie naga, zgodnie z zawartą umową, wtargnęli do Iklestrii. Nie zrobili tego jednak w celach zbrojnych. Rządzący smoczy rycerze zabronili ich atakować. Mimo wszystko władca bardzo szybko zorientował się w sytuacji i kazał przysposobić wojsko, żeby przepędzić wężoludzi z powrotem do ich cesarstwa… Po wyrazie twarzy widzę, że masz jakieś pytanie.

– Bo mam – odezwał się Gabriel. – Tych smoczych rycerzy Iklestria uznała za wyrzutków i zdrajców, a mimo to, jak przejęli władzę, smokowcy ich słuchali. Dlaczego?

– Musieli słuchać. Smoczy rycerze jako stan przysięgali wierność tym, którzy w hierarchii stali od nich wyżej. Najczęściej nie przywiązywali się dożywotnio do konkretnych władców, książąt i magnatów. W obawie przed konsekwencjami, z utratą przywilejów na czele, po prostu podporządkowywali się kolejnym rządzącym. Owszem, mogli się zbuntować, ale chyba tylko głupi chciałby doprowadzać do anarchii we własnym kraju. No i dochodził do tego zwykły szantaż. Odszczepieńcy zapowiedzieli, że wykonają wyrok śmierci na każdym, kto nie posłucha ich rozkazu – tutaj wpuszczenia naga do Iklestrii – bądź na członkach klanów, do których ci niepokorni by należeli. Kiedy demonstracyjnie zabili w ten sposób paru smokoludzi, ostatecznie udowodnili, że nie żartują.

– Ale dobra, na czym ja skończyłem? A, no tak. Mówiłem, że władca bardzo szybko się dowiedział, co się dzieje, i wysłał wojsko, żeby przepędzić naga. Sarguńczycy nie stawiali szczególnie oporu. Z kolei na odszczepieńcach, którzy nie zginęli w trakcie tego natarcia, zapadł wyrok śmierci. Po tych wydarzeniach nowy książę przejął władzę i nakazał wzmocnić siły oraz zaklęcia ochronne w dzielnicy. Zdawało się więc, że wszystko wróciło do normy.

– Tylko że naga weszli do Iklestrii nie bez powodu. Niedługo potem smokowcowi magowie odkryli, że dzielnica została naznaczona zaklęciami, których formuły były trudne do rozszyfrowania nawet dla nich. Tymczasem smokoludziom zaczął powoli zmieniać się charakter – budziły się w nich głęboko zakorzenione instynkty. Iklestryjczycy z tej dzielnicy stawali się coraz bardziej agresywni, dziczeli. Tymczasem magowie zdołali już dowiedzieć się jak najwięcej na temat tych zaklęć. Choć jednak dokładali wszelkich starań, by je zniwelować, udało im się to dopiero, gdy znalazły się w zaawansowanym stadium. A wtedy było już za późno.

– Ale sam mówiłeś, że ci smokowcy mieli potężnych magów – wtrącił Gabriel. – I oni mieli problemy z tymi zaklęciami?

– Słuszna uwaga – przytaknął Einus. – W zasadzie to nie wiadomo do końca, dlaczego tak było. Wprawdzie niektórzy Iklestryjczycy poznali tę tajemnicę, ale zabrali ją ze sobą do grobu. Według najpopularniejszej hipotezy, lud naga wszedł w posiadanie artefaktu o niesamowitej mocy i tylko wężowi magowie wiedzieli, jak użyć go właściwie. W każdym razie dłużej już nie wahali się nad wykorzystaniem drzemiącej w nim potęgi.

– I tutaj zaczyna się właściwa historia upadku Iklestrii. Smokowców z zaczarowanej dzielnicy ogarnęło takie szaleństwo, że rzucili się na siebie nawzajem, a także zaatakowali pobratymców z sąsiednich terytoriów, przy okazji ich też „zarażając”. Bez wątpienia też miały na to wpływ pogłębiające się od dawna konflikty i podziały społeczne. W królestwie wybuchła wojna domowa. Żadne większe działania zbrojne nie spowodowały w państwie smokokrwistych tylu zniszczeń, co ona.

– W końcu po tych zaklęciach nie było już ani śladu. Stało się to jednak w momencie, kiedy sytuacja była już beznadziejna. Po wojnie domowej została mniej niż połowa populacji, a Sargun, chcąc wykorzystać sytuację, całym wojskiem przypuścił atak na niedobitki, także od strony morza. Smokoludzie bronili się dzielnie, ale ich wysiłki były niczym w porównaniu z gwałtownością wężoludzi. Potrzebowali pomocy, ale nie mieli od kogo jej otrzymać. A jakby tego było mało, okazało się nagle, że ludzkie królestwa złamały postanowienia i również przypuściły atak. Jedna z największych potęg świata zaczęła upadać. Owładnięci fanatyczną ideologią naga, w tej jednej kampanii sprzymierzeni z ludźmi, zaczęli wybijać do nogi wszystkich Iklestryjczyków. Nie oszczędzali nikogo, bez względu na klasę społeczną, płeć czy wiek. Nie brali żadnych jeńców, a uchodźców ścigali bez wytchnienia, dopóki ich nie znaleźli. A dzięki wężowym czarodziejom było to bardzo łatwe.

– Mówiłem o Sargunie tak, jakby to cesarstwo też przeszło do historii. Tymczasem prawda jest taka, że ono nadal ma się świetnie. Natomiast Iklestria przestała istnieć. Niezaprzeczalnie i nieodwołalnie. Żaden smokowiec nie przeżył, o smoczych rycerzach nie wspominając. A przynajmniej tak sądziłem do dzisiaj.

Gabriel wpatrywał się w Einusa osłupiały, słuchając historii z ogromną uwagą. W końcu zdobył się na pierwsze słowa, od których wyraźnie biło niedowierzanie:

– Niesamowita historia… Więc Kalderanowi musi być naprawdę ciężko.

– Zgadza się. Stracił rodzinę, przyjaciół, wszyscy smoczy rycerze też odeszli… Z pewnością musiał nauczyć się zabiegać o wszystko samemu. Ja też nie życzę nikomu takiego życia.

– Dawno to było?

– Dwanaście lat temu.

Gabriel znowu zaniemówił na chwilę. W końcu wykrztusił:

– Bzdurzysz?

– Nie, ale rozumiem, co masz na myśli. W dodatku muszę powiedzieć, że Kalderan trafił fatalnie, przylatując na nasz kontynent. Tutaj bowiem nie dość, że o smokowcach mało kto słyszał, to jeszcze zdarza się czasami, że traktuje się z pewną rezerwą elfów i krasnoludów, a co dopiero istoty rozumne przypominające zwierzęta. Wystarczy wspomnieć, że jaszczuroludzie czy avesowie żyją u nas w całkowitej izolacji od innych ras. Krótko mówiąc, tutaj ludziom naprawdę nic nie potrzeba, by kogoś takiego jak Kalderan postrzegać jako potwora.

– To nie rozumiem, on nie wiedział, że tutaj tak jest? Albo dobra, nie mój interes w sumie. Jak myślisz, co teraz czuje w trakcie modlitwy?

– Myślę, że rozmowa z jego bóstwami odświeżyła mu pamięć o czasach, gdy jeszcze miał czemu i komu służyć. W Iklestrii dominowała religia politeistyczna, której panteon składał się tylko z kilku bóstw, ale za to przypisanych do wielu aspektów życia. Smokowcy wyobrażali je na wzór własny lub smoków. Smoczy rycerze natomiast zawsze byli gorliwie wierzący i to Teiresowi, bogu honoru, oraz Irrioni, bogini sprawiedliwości, przypisywali cnoty, które stanowiły przedmioty ich kodeksu. Z chwilą upadku królestwa wierzenia te niemal zanikły. Ja i niektórzy inni magowie, zafascynowani smokowcami i stanem smokorycerskim, ustanowiliśmy sobie za cel uwiecznić fakt, że kiedyś oni istnieli, że ich bogowie istnieli, że ich kultura też istniała. A jako że i my któregoś dnia będziemy gryźć ziemię, do naszych obowiązków należy przekazanie komuś tej wiedzy. A w istocie w tych stronach, gdzie smokowiec jest jak kolorowa papuga wśród stada wron, nikt nie chce dźwigać tego brzemienia. To mi jednak na razie wystarczy.

– No dobra, tylko jednego nie potrafię pojąć. Obok siebie masz świątynię smoczych rycerzy. Kalderan przecież wcale tak daleko od niej nie mieszka, a zareagował tak, jakby zobaczył ją pierwszy raz w życiu.

Einus zmarszczył brwi.

– Nie mieszka daleko? A ja nic o tym nie wiedziałem?

Gabriel uśmiechnął się półgębkiem.

– Zawsze coś nowego, co? No ale zadałem pytanie.

– Dobra, później o tym pomyślę. Tak, Kalderan widział tę świątynię pierwszy raz w życiu, a już na pewno tutaj. Jednym z moich punktów ratowania kultury smokorycerskiej było przeniesienie jednego z jej budynków sakralnych z dala od królestwa, tak żeby naga nie mogli zburzyć go doszczętnie. Zdecydowałem, że to, co z niego ocalało, stanie tutaj. Kiedyś smokowcy i naga opracowali zaklęcie bariery, którą mieli otoczyć swoje państwa, by zabezpieczyć się przed ingerencją z zewnątrz. Chcieli w ten sposób podkreślić, że ich konflikt odbywa się tylko między nimi. Ostatecznie, w obawie o rozruchy, nie użyto tego czaru, ale za to wykorzystano do opracowania formuł ochronnych. Ja i magowie, z którymi pracowałem, otoczyliśmy tę świątynię podobnymi zaklęciami, aby nikt niepowołany nie mógł się do niej dostać. Ukazuje się ona tylko wtedy, gdy w pobliżu znajdzie się smoczy rycerz. Dlatego Kalderan, który do mojego domu wcześniej nawet się nie zbliżał, nie mógł wiedzieć, że w ogóle stoi tu coś takiego.

Gabriel zamyślił się.

– Jeśli masz jeszcze jakieś wątpliwości, to śmiało – powiedział spokojnie Einus.

– Kalderan przeżył to wszystko, a mimo to nie porzucił kodeksu. On nie miał ani chwili zwątpienia od tego czasu?

– A o to to musisz jego samego zapytać. Jak zauważyłeś, nawet dla mnie było zaskoczeniem, że jakiś smoczy rycerz jednak przeżył. Muszę cię więc przeprosić, Gabrielu – o nim samym nic nie wiem.

– Trudno będzie go o to wypytać. Mówi mało, a do tego zachowuje się, jakbym był dla niego kulą u nogi.

– Wierzę, że z czasem się do ciebie przekona. Pamiętaj, że on te dwanaście lat spędził najprawdopodobniej samotnie, więc na pewno niełatwo mu zawierać nowe znajomości.

Gabriel pociągnął ogromny łyk herbaty, o której przypomniał sobie dopiero teraz. Zdążyła już ostygnąć.

– Racja… Wiesz co, bo my tu cały czas rozprawiamy o Kalderanie, a ja tak po prawdzie nie po to tu przyszedłem…

Nagle klapa w podłodze otworzyła się. Wyszedł z niej Kalderan.

– O, już skończyłeś? – odezwał się metalurg, po czym ponownie zwrócił się do płatnerza: – No to powiedz szybko, co chciałeś, bo muszę porozmawiać z twoim kolegą na osobności.

– Dobra. Możesz mi powiedzieć, gdzie tamci bandyci mają swoją kryjówkę?

– Jacy tamci? – zapytał Einus zbity z tropu.

– Ci niedaleko Pekatu. Szefuje im Yorth Bernison. Mówi ci to coś?

– A, oni? Czekaj, muszę się zastanowić chwilę… A na co ci to?

– Uprowadzili mi żonę i sprawili, że nie mam czego szukać w swoim mieście, a ty jeszcze pytasz, na co mi to? – obruszył się Gabriel. – Nawet nie wiem, czy ona jeszcze żyje…

– Ona żyje – powiedział nagle Kalderan.

Płatnerz spojrzał na niego z mieszaniną zdumienia i niedowierzania.

– Skąd wiesz?

– Bogowie mi powiedzieli.

Gabriel nadal wpatrywał się tępo w smoczego rycerza, próbując przetrawić, co usłyszał.

– Ona… żyje… Ona żyje! – powtórzył w nagłym przypływie euforii. – Einus, to gdzie oni są?

– W porządku, chyba wiem – odparł uczony. – Kiedy będziecie szli na południe, to niedługo napotkacie las. Nie pamiętam, czy w jaskini mają tę swoją kryjówkę, czy gdzieś indziej, ale pamiętam, że dużo brzóz tam rośnie. Łatwo traficie. Bo chyba obaj chcecie się tam dostać?

– Tak, obaj. Dzięki wielkie, życie mi ratujesz…

– Nie ma za co. To może pójdziesz na chwilę na górę? Muszę porozmawiać z Kalderanem.

– Jasne.

Gabriel skończył szybko herbatę, po czym wszedł na kręte schody, znikając Einusowi oraz Kalderanowi z oczu.

– Usiądź – rzekł uczony, wskazując smokowcowi krzesło. Półsmok podszedł doń i usiadł z ociąganiem, odsuwając ogon. Patrzył na metalurga skupiony.

– Już wspominałem, czym się zajmuję, więc muszę ci zadać jedno pytanie – zaczął Einus. – Co Teires i Irrioni ci powiedzieli?

Kalderan powoli spuścił głowę, unikając odpowiedzi.

– Kalderanie, to ważne. Muszę wiedzieć, co usłyszałeś, jeśli mam ci naprawić zbroję. Więc?

Półsmok zastanowił się przez chwilę nad doborem słów. W końcu się odezwał:

– Mam pomóc Gabrielowi w jego sprawie. Jeżeli tego nie zrobię, przestanę być smoczym rycerzem.

– Rozumiem. Domyślam się natomiast, że jeśli jednak to zrobisz, wówczas będę mógł zreperować twój pancerz?

– Nie. Wówczas Gabriel ma wykuć nowy.

– Rozsądniejsze wyjście. Smoczy rycerze nie wahali się przed stosowaniem magii w takich sytuacjach, więc i z zamianą nie powinno być problemów. To wszystko?

– Tak.

– To cóż… Wybór należy do ciebie. Domyślam się jednak, że zrobisz to, co nakazali ci bogowie. Jeśli tak… czyń swoją powinność.

Kalderan zacisnął dłoń w pięść, czując w jej wewnętrznej stronie kłucie pazurów.

– Uczynię.

 

 

VI

 

– No odpowiedz, jak pytam – ponaglał Gabriel. – Co jeszcze ci powiedzieli?

Kalderan odpowiedział warknięciem.

– Kalderan! Nie denerwuj mnie, tylko powiedz normalnie!

Smoczy rycerz spojrzał na płatnerza zniecierpliwiony.

– No tak, zapomniałem – rzekł człowiek z przekąsem. – Rozmowny to ty nie jesteś. Pewnie, najlepiej znów wypiąć się na innych, nie? Mam już potąd tych twoich…

Niespodziewanie półsmok chwycił Gabriela za koszulę, rycząc. Patrzył na towarzysza groźnie; miał już dość jego ciągłego ględzenia. Jednak z czasem, kiedy częściowo się uspokoił, zauważył przerażenie człowieka. Wówczas zabrał rękę i odwrócił się do niego bokiem, kręcąc głową z melancholią.

Gabriel natychmiast spokorniał – dotarło do niego, co czuje smokowiec.

– Przepraszam – zaczął. – Naprawdę nie wiem, co powiedzieć. Po prostu tak się boję o swoją żonę, że zaczynam gadać bzdury… Wybaczysz mi?

Kalderan westchnął głęboko.

– Spokojnie, Kalderan, nic się nie stało. Żyję i to jest najważniejsze. To moja wina, niepotrzebnie cię denerwowałem.

Smokowiec ostrożnie spojrzał na Gabriela.

– Mogłem ci coś zrobić – powiedział. – Ja jestem winien przeprosiny.

– Przyjmuję. Więcej o tym nie mówmy. W ogóle to jak stoimy z drogą do ich kryjówki?

– Idziemy właściwie, lecz nigdzie nie widzę celu.

– To tak jak ja…

Znajdowali się w sercu lasu. Poszli drogą, którą opisał im Einus – natknęli się na obszar gęsty od brzóz. Nie mogli jednak zauważyć niczego, co wyglądałoby na siedzibę bandytów, a rozglądali się uważnie. Słońce już zbierało się do zachodu, ale po krótkim odpoczynku w domu uczonego nie zamierzali rezygnować z wyprawy. Gabriel zabrał stamtąd młot i sznur, które mag pożyczył mu specjalnie na tę okazję, tłumacząc, że ma je z jednej z podróży. Płatnerz przytroczył sobie jedno oraz drugie do pasa.

Kiedy smoczy rycerz mocniej wytężył wzrok, nagle zwrócił na coś uwagę. Przyczaił się w okolicznych krzakach. Gestem przywołał Gabriela i kazał przykucnąć, co ten uczynił bez słowa. Obaj zaczęli wyglądać, co się dzieje.

Dwadzieścia kroków dalej zauważyli człowieka ubranego głównie w zwierzęce skóry. Trzymał łuk, do którego przystawił strzałę. Krążył dookoła, najwyraźniej czegoś szukając.

– Ja go znam – szepnął Gabriel. – To jeden z tamtej bandy. Widziałem go z nimi, jak do mnie przyszli po raz pierwszy. Tylko co on tu robi sam?

Kalderan bacznie obserwował tego łowcę. Słyszał, co jego towarzysz mówił, ale nie chciał odpowiadać.

– Musimy go złapać – rzekł znowu płatnerz. – Tylko jak to zrobić, żeby nas nie ugodził?…

– Ćśśś – uciszył smokowiec człowieka.

– Ale co…

– Ćśśś! – półsmok w irytacji uciszył go ostrzej. Gabriel wreszcie posłuchał i również obserwował łowcę w milczeniu. Ten na całe szczęście zdawał się nie słyszeć rozmowy.

Za moment słychać było szelest krzaków nieopodal. Na ten sygnał myśliwy napiął łuk, przez długi czas mierzył. Dało się zauważyć, że nie należał do amatorów – starał się wypatrzeć zwierzynę oraz dostosować do niej siłę tudzież kierunek strzału. Kalderan z Gabrielem oczekiwali w napięciu, choć spojrzenie smokowca zdradzało, że już podjął decyzję, co zrobić. Płatnerzowi nawet nie przyszło na myśl o cokolwiek spytać, tak zajmowała go ta sytuacja.

Łowca puścił strzałę. Słychać było odgłos, który wydało z siebie ranne zwierzę – zapewne zając. Człowiek podszedł do niego i przewiesiwszy łuk przez plecy, wyjął nóż myśliwski.

– Teraz pewnie dobije, potem zabierze i oporządzi… – szepnął Gabriel. – Co upolował, to jego… Kalderan? Co ty robisz?

Smoczy rycerz wyszedł z krzaków, wyjął miecz, następnie zaczął iść w stronę myśliwego. Płatnerz chciał go zatrzymać, ale w końcu postanowił siedzieć cicho. I tak nic by to nie dało.

Człowiek z łukiem usłyszał daleko za plecami bardzo wyraźny szelest innego krzewu. Kiedy się odwrócił, ujrzał ubranego w podniszczoną zbroję, dzierżącego miecz humanoida, który przypominał smoka. Instynktownie odskoczył i schowawszy nóż, ponownie chwycił za łuk.

Smokowiec mógł zareagować, ale się nie śpieszył – nie widział takiej potrzeby. Nie poruszył się również wtedy, gdy łowca wyciągnął strzałę i przystawił do napiętej cięciwy. Półsmok nie uznał za stosowne się odzywać, choć myśliwy pewnie uważał, że nie umie mówić, zupełnie jak zwierzęta. Obaj patrzyli na siebie w milczeniu.

Gdy smoczy rycerz postąpił krok do przodu, łowca wypuścił pocisk. Smokowiec odbił go mieczem – przeleciał obok, powodując rysę na zbroi. Chciał już nacierać, kiedy kątem oka zobaczył, że ktoś skrada się za człowiekiem. To było znajome oblicze. Kiedy tylko myśliwy wyjął kolejną strzałę, poczuł cios w potylicę, od którego padł ogłuszony.

– Kalderan, jak ty chcesz walczyć z kimś uzbrojonym w łuk, powiedz mi? – zapytał Gabriel, pokazawszy się już w pełnej krasie. – Wkroczyłem, bo byś dostał strzałą, idąc tak samopas.

Półsmok nie odpowiedział, tylko uśmiechnął się w duchu. Nie ociągając się, położył ciało łowcy na barku.

– Zabierz łuk i strzałę – polecił Gabrielowi, ruchem głowy wskazując leżący obok oręż myśliwego.

Płatnerz nie krył oburzenia.

– Chyba cię…! Jak ty możesz pomagać wrogowi?

Kalderan łypnął na Gabriela znacząco. Ten wówczas bez słowa wykonał jego polecenie.

Smoczy rycerz zawlókł ciało do najbliższego drzewa. Gabriel chciał dosłownie rzucić broń łowcy na ziemię.

– Nie – rzekł półsmok. – Połóż.

Płatnerz westchnął głęboko, po czym posłusznie przystał na prośbę Kalderana.

– Mnie nic do tego, co robisz, ale ja na takie samo uczucie wobec niego zdobyć się nie potrafię – rzekł. – Ma, łachmyta, szczęście, że musimy go zachować przy życiu. Dobrze by było go ocucić i przesłuchać. Ale najpierw…

Gabriel rozbroił łowcę z kołczanu oraz noża myśliwskiego i odłożył je na bok. Wyjął sznur, którym zaczął przywiązywać myśliwego do drzewa. Kalderan warknął cicho.

– Uwierz mi, wolę nie dać się zaskoczyć, kiedy wstanie – uspokajał płatnerz. Kiedy skończył wiązać, potrząsnął łowcę za ramiona.

Myśliwy otworzył oczy, choć nadal czuł się oszołomiony. Momentalnie spojrzał na broń. Kiedy jednak chciał się do niej dobrać, skonstatował, że został przywiązany.

– Kim wy jesteście? – zapytał, wyraźnie powstrzymując nerwy.

– Przestań pieprzyć – powiedział Gabriel, stojący nad myśliwym. – Mnie musisz kojarzyć, ty już wiesz skąd. A teraz słuchaj mnie uważnie, kupo łajna, bo nie będę powtarzał. Te węzły nie są mocne, więc jest szansa, że się wydostaniesz. Jeśli w takim wypadku zechcesz atakować lub uciekać, to droga wolna, ale wtedy podpiszesz na siebie wyrok, który i tak zapadnie. Tymczasem odpowiesz nam na wszystkie nasze pytania.

– A jeśli odmówię?

– Powiem tak: ja nie sprawiam wrażenia kogoś, kogo można by się bać, ale mam tu jeszcze znajomego. Ten smok może zrobić z tobą rzeczy, których nie byłbyś w stanie zobaczyć w swoich najgorszych koszmarach. Więc racz się zastanowić, co będzie dla ciebie lepsze. Jak to zrobisz, to masz mi odpowiedzieć: co zrobiliście z moją żoną?

– Nie wiem, o czym mówisz – odparł łowca, udając nagle chłód.

– Ja nie żartuję. Gdzie ona jest?

– Wiesz, że pytasz teraz o trupa?

– Czy ty masz mnie za idiotę? – warknął Gabriel. – Dobrze wiem, że ona żyje! Gadaj, co z nią zrobiliście!

– Skąd mam wiedzieć? Pytasz nie tego, co trzeba.

– Dobra, to zapytam inaczej: gdzie macie swoją kryjówkę?

– Naprawdę sądzisz, że ci to powiem? – Myśliwy splunął na ziemię.

Kalderan miał opory, by traktować człowieka podobnie jak Gabriel, ale czuł, że nie było innego wyjścia. Schylił się nad łowcą, po czym przeciął pazurami sznur; kiedy pęta opadły, chwycił bandytę jedną ręką. W chwili gdy jego głowa znalazła się na wysokości paszczy smokowca, ten wspomógł się drugim ramieniem. Spojrzał na myśliwego nieprzyjemnym wzrokiem i takoż zawarczał.

– Mój drogi, poznaj Kalderana – powiedział Gabriel. – Wiedz też, że to nie kres jego możliwości. To co? Śpiewasz, co chcemy wiedzieć, czy wolisz zobaczyć, jak ten kres wygląda?

– J-już wam mówię… – jąkał się przerażony łowca. – Sz-szukajcie w ok-kolicznej jaskini. Tam jest nasza kryjówka…

– I tam znajdę też swoją żonę?

– Tak! Tak, na pewno! Wejdźcie tam głównym wejściem, a sami się przekonacie!

Gabriel uderzył myśliwego w skroń. Jego głowa opadła bezwładnie na bok.

– Mam nadzieję, że nie kłamał, inaczej nie ręczę za siebie. Idziemy! Kalderan, rzuć jego ciało gdzieś, niech zwierzęta wyżrą albo co tam z takimi robią.

Kalderan położył ciało myśliwego na ziemi. Wstając, rzekł:

– Niech tu zostanie.

Gabriel odwrócił wzrok z odrazą, po czym ruszył przed siebie. Smoczy rycerz położył łuk, kołczan i nóż myśliwski na brzuchu człowieka, następnie dołączył z powrotem do towarzysza.

 

Wkrótce Kalderan wskazał palcem cel ich podróży. W przerzedzonej części lasu ujrzeli otwór groty.

– To musi być tam – stwierdził Gabriel, po czym dodał: – Ale podejdźmy powoli, żeby nas nie zaskoczyli. Ostrożności nigdy za wiele.

Smoczy rycerz stanął przy otworze jaskini i wychylił się ostrożnie, by zajrzeć do środka. Płatnerz zrobił to samo z drugiej strony.

– Nikogo tam nie ma… Idziemy – polecił, choć Kalderanowi wydawało się to oczywiste. Niemniej półsmok nie wszedł od razu, tylko rozejrzał się jeszcze po okolicy. Gabriel spojrzał na smoczego rycerza pytająco, lecz ten w końcu pokręcił głową. Weszli do środka.

Ciemne skaliste ściany, których powierzchnia rysowała się wyjątkowo łagodnie, niczym się nie wyróżniały. Czerwony smokowiec i człowiek nie zamierzali jednak oglądać jaskini – myśleli tylko o celu wyprawy. Unosił się tu niezbyt przyjemny zapach, choć inny niż ten z wnętrza góry będącej mieszkaniem Kalderana.

Z każdym krokiem korytarz stawał się coraz ciemniejszy, tak że niedługo Gabriel nie mógł już niczego zobaczyć. Dlatego pierwszy szedł półsmok. Bez źródeł światła widział w ciemnościach na odległość ręki, a przy bardzo słabych dostrzegał wszystko prawie jak w dzień, tylko w odcieniach ciemnej żółci.

– Gabriel – powiedział nagle, nie odwracając się do towarzysza.

Płatnerz był zaskoczony jego zainteresowaniem.

– Tak, Kalderan?

– Kiedy stąd wrócimy… zrobisz mi nową zbroję.

Nastała chwila ciszy, po której Gabriel odparł:

– Wiesz… Nie obraź się, ale czy to naprawdę odpowiednia chwila na takie prośby? Poza tym sam dałeś mi do zrozumienia, że to niemożliwe.

– Usłyszałem, żebyś wykuł nową. Ufam im.

– Komu?… No tak, twoi bogowie, zapomniałem. Tylko… wiesz, zaufanie to jedno, ale jak ją założysz?

– Oni… – Smoczy rycerz zawahał się. – Oni mi pomogą.

– W sumie… jak to wszystko się skończy, mogę się za to wziąć. Einus twierdził, że wy na wszystko mieliście metody. Powiem ci, że nawet się z tego cieszę…

Nagle Kalderan stanął, a płatnerz wpadł na niego, nadeptując na ogon. Smokowiec odruchowo odwrócił się w stronę człowieka, warcząc.

– Przepraszam, to niechcący – wyjaśnił Gabriel zmieszany. – Dlaczego się zatrzymałeś?

Smoczy rycerz spojrzał ponownie przed siebie, po czym pogładził coś ręką.

– Ściana.

Człowiek otworzył szeroko oczy.

– Co?

Półsmok nie chciał tłumaczyć, o co chodzi. Zamiast tego chwycił zatkniętą na ścianie pochodnię, którą zapalił niewielkim zionięciem.

Kalderan miał rację: znajdowała się tu ściana. Ślepy zaułek.

– Kurwa… – wycedził płatnerz. – Żeż jego mać… Niech ja dorwę tego kurwiego syna! Do cholery jasnej, zabiję!

Człowiek gotów był ciągnąć tę wiązankę, ale smoczy rycerz zaryczał, tym samym każąc mu się zamknąć. Usłuchał, choć żeby uciszyć nerwy, musiał zebrać wszystkie siły.

Smokowiec znowu zaczął gładzić ręką ścianę. Myśliwy, którego spotkali w lesie, faktycznie mógł kłamać na temat kryjówki bandytów. Ale co jeśli miał rację? Nie było innych wskazówek, więc musieli wziąć to pod uwagę. Półsmok wyszedł z założenia, że tutaj powinno znajdować się przejście. Na gładkiej powierzchni jednak niczego nie wypatrzył.

Nagle się wyprostował, jak na zawołanie. Usłyszał coś. Dźwięki, dochodzące z tyłu, stawały się coraz głośniejsze. Smoczy rycerz już wiedział – były to odgłosy kroków. Odwrócił się, a zaraz za nim Gabriel.

Płatnerz nie mógł jeszcze tego zobaczyć, ale smokowiec już jak najbardziej. W ich stronę biegła grupa bandytów.

Zostali osaczeni. Uzbrojeni w lekkie kusze rozbójnicy – Kalderan i Gabriel naliczyli ich pięciu – zajmowali całą szerokość wąskiego korytarza jaskini. Każdy nosił płaszcz z kapturem, którym nie zakrywał twarzy tylko ten pośrodku. Ukazywał w ten sposób krótkie, rude włosy oraz rysy poznaczone drobnymi zmarszczkami.

Kalderan wetknął zapaloną pochodnię z powrotem, po czym wyjął miecz. Gabriel odwiązał młot bojowy.

Rozbójnicy zatrzymali się osiem kroków od człowieka i półsmoka, po czym wszyscy, prócz tego pośrodku, przygotowali kusze do strzału. Ich ręce jednak drżały. Wyglądało więc na to, że bandyta, z którym Gabriel walczył po oswobodzeniu przez Kalderana, zachował zdarzenie dla siebie. Musieli być bowiem zaskoczeni faktem, że płatnerz nie tylko przeżył próbę utopienia, ale też przyprowadził ze sobą jakiegoś stwora. Wyraźnie mniejszy strach dało się odczytać z oczu wyróżniającego się bandyty, próbującego zakryć to uczucie maską chłodu.

Gabriel wpatrywał się najdłużej właśnie w niego. Na nowo zakipiała w nim złość.

– Yorth! Gdzie jest moja żona?

Yorth parsknął śmiechem, po czym przemówił śpiewnym głosem młodego mężczyzny, który kontrastował z jego postarzałą twarzą:

– Widzę, że od razu przechodzisz do rzeczy. Mówisz tak, jakbyś wiedział, że żyje.

– Nie igraj ze mną! Dobrze wiem, że jej nie zabiliście! Gdzie ona jest?

– Uciszyć go? – zapytał jeden z bandytów.

– A co ja powiedziałem, jak tu szliśmy? – obruszył się herszt. – Nie strzelać, dopóki wam nie powiem!

– Ty w ogóle powinieneś trzymać ich krótko – odezwał się Gabriel, nie porzucając gniewnego tonu. – Powiedziałeś, żeby zostawili mnie w lesie, a oni wrzucili do wody.

Yorth spojrzał na swoich ludzi poirytowany. Ręce zadrżały im przez chwilę jeszcze mocniej.

– Policzę się z wami później – syknął.

– I po co to wszystko? – ciągnął płatnerz. – Gdybyś się mnie po prostu pozbył, uniknąłbyś problemu. Teraz wiem, że tamten łowca był po to, żeby wciągnąć nas w pułapkę.

– Świetnie, że się domyśliłeś. Myślałem właśnie, że będziesz chciał wrócić, więc wysłałem go na zwiad. Tylko co z tego?

– Nic! Nieważne. Pytam po raz drugi, do cholery: po co to wszystko?

– Bo nie jestem hipokrytą jak wy wszyscy – wycedził Yorth. – Chcę tylko sprawiedliwości.

– Sprawiedliwości? – Gabriel z wściekłości uderzył młotem w najbliższą ścianę. Posypało się kilka kawałków. – Do kurwy nędzy, rozpieprzyłeś mi życie, a ty mówisz teraz o sprawiedliwości?! Bo przestrzeganie prawa jest za trudne?

– A nie jest? Kiedyś faktycznie tak robiłem, to znaczy przestrzegałem prawa. Ale wiesz, co to znaczyło dla mnie? Dla kogoś z dzielnicy biedy? Kiedy żyłem w zgodzie z tym twoim prawem, byłem na granicy ubóstwa. Ani nie miałem czego wziąć do ust, ani ubrać się w cokolwiek, a z czasem nawet nie miałem dachu nad głową. Ale musiałem z czegoś żyć. Zacząłem więc kraść. Pewnie, wszyscy twierdzili, że to niemoralne, ale ja nie widziałem innego wyjścia. Zresztą mnie zrobiło się po tym lepiej. Tylko że to się nie spodobało władzom miasta, które kazały mnie schwytać. Udało mi się im uciec, a potem zacząłem żyć z rozbojów. Przy różnych okazjach znalazłem ludzi, z którymi utworzyłem swoją grupę.

– Mogłeś poszukać jakiejś pracy, co za problem?

– Pracy? Pewnie, szukałem! Ale wszyscy mi mówili, że ja taki mizerny jestem, a przecież nie takich chcieli. Nic dziwnego, w końcu ja w dzielnicy biedy mieszkałem! Więc będę wdzięczny, jeśli przestaniesz mi chrzanić o tym całym prawie i się ośmieszać w ten sposób. Zresztą to jest problem was wszystkich. – Yorth wskazał płatnerza palcem. – Tak wymagacie jego egzekwowania, że nawet nie chcecie dostrzec, ile dziur w nim jest! Jakoś trudno jest wam pojąć, że ktoś może być przez nie poszkodowany, bo skoro wy jesteście z niego zadowoleni, to po cholerę się przejmować taką błahostką? Nie?

Bandyci w kapturach zamruczeli z aprobatą.

– Mnie nazwałeś hipokrytą, choć sam nim jesteś – odparł Gabriel. – Nawet dzieci wiedzą, czym jest kradzież, więc nie będę ci tłumaczył, co robisz źle. To ty, gnido, przestań zgrywać tutaj cholernego dobrego banitę. Zabrałeś mi wszystko, co kochałem. Jaką niby sprawiedliwość chcesz tym osiągnąć?

– A to jest już inna sprawa. Miałeś zrobić komplety ekwipunku dla nas wszystkich. Wywiązałeś się z tego? Oczywiście, że nie. A ja nienawidzę niesłowności.

– Co, uważasz, że raz sobie usiądę i już wszystko gotowe? Jeśli chcesz wiedzieć, to specjalnie z tego powodu odłożyłem inne zamówienia na później, ale jak straże mnie przyłapały, odebrano mi możliwość dalszej pracy.

– To już twój problem, nie mój – syknął Yorth. – Chciałem tylko ujrzeć efekty, a te mnie nie zadowoliły. A szkoda, bo przyznam, że zapowiadałeś się bardzo obiecująco.

– Dobra, nieważne! – warknął Gabriel. – Masz mi powiedzieć, gdzie jest moja żona!

Wszyscy bandyci zarechotali rubasznie.

– Spokojnie, Gabriel, ona żyje – odrzekł herszt ze złośliwym uśmiechem.

– Gdzie ona jest?! – ryknął płatnerz.

– Naprawdę uważasz, że ci powiem? Obiecałem, że ją zabiję, ale oni – Yorth powiódł wzrokiem po rozbójnikach – przekonali mnie, że warto odłożyć dotrzymanie słowa.

Gabriel spojrzał na nich zszokowany. Już rozumiał.

– Ty kur…! – Z tymi słowami chciał ruszyć w stronę bandytów, ale Kalderan zatrzymał go ręką.

– Widzę, że ten stwór ma więcej oleju w głowie od ciebie – powiedział herszt, a uśmiech wciąż nie znikał z jego twarzy. – On w ogóle umie mówić?

Teraz to smoczy rycerz starał się tłumić wściekłość. Zawarczał przeciągle.

– Dobra, mniejsza – rzekł Yorth, po czym zwrócił się do zbirów: – Zabić ich.

Na ten rozkaz bandyci ponownie unieśli kusze. Przywódca ruszył w stronę wyjścia z jaskini.

Kalderan nie miał czasu na myślenie – zastawiwszy się mieczem, nadął się, żeby zebrać ogień w płucach. Pomknęły bełty. Smoczy rycerz wypuścił z paszczy jęzor płomieni, który popędził w stronę bandytów. Wszystkie pociski spłonęły. Rozbójnicy cofnęli się – żaden jednak nie zajął się ogniem. Smokowiec wykorzystał ten moment, nacierając na wrogów. Związał walką naraz dwóch bandytów, którzy przez to odrzucili kusze i sami wyciągnęli klingi. Atakował bez litości, dodając sobie animuszu rykiem, świadczącym o jego gniewie. Czuł, że znalazł się w swoim żywiole.

Gabriel tymczasem zauważył, że pozostali rozbójnicy wycofali się jeszcze bardziej, celując z kusz w Kalderana. Pędem ruszył w ich stronę, z trudem omijając walczących. Wtedy jeden zauważył go i zaczął mierzyć. Za późno jednak – płatnerz wytrącił mu młotem broń z rąk, tak że obiła się o ścianę. Ale gdy ten chciał zaatakować jeszcze raz, nagle upadł ze stęknięciem na ziemię – poczuł ból podudzia. Okazało się, że inny bandyta ugodził w nie bełtem. Gabriel chciał wstać, lecz wtedy ten sam rozbójnik uderzył go w głowę. Płatnerz poczuł się zamroczony, niemniej nie ustawał w wysiłkach. Nie udało się – następne uderzenie sprawiło, że stracił przytomność.

Smoczy rycerz nie mógł zwrócić na to uwagi, ponieważ sam był zajęty walką. Mimo to szła mu całkiem łatwo. Choć ludzie, z którymi się mierzył, mieli trochę siły, zdecydowanie ustępowali pod tym względem ponadośmiostopowemu, potężnie zbudowanemu Kalderanowi. Nawet kiedy atakowali smokowca jednocześnie, ten bez większych problemów parował obydwa uderzenia. Po odparciu kolejnego półsmok przeorał mieczem podbrzusze jednego bandyty, za które ten się złapał, wyjąc z bólu. Drugi rozbójnik wykorzystał moment – trafił przeciwnika, zadrapując jednak tylko pancerz. W ramach kontry Kalderan przebił mu brzuch, warcząc wściekle. Kiedy wyjął zeń miecz, bandyta padł martwy.

Zbir z rozciętym podbrzuszem nadal wrzeszczał. Smoczy rycerz nie atakował. Uznał, że dopóki on nie uczyni tego pierwszy, nie będzie niepotrzebnie przelewał więcej krwi. Wypatrywał naprędce pozostałych bandytów. Odkrył z zaskoczeniem, że w grocie nie było po nich ani śladu. I odniósł wrażenie, iż nie tylko po nich.

Kiedy skonstatował, kogo brakuje, przeraził się.

Wtedy wciąż żywy rozbójnik rzucił się z krzykiem na Kalderana. Zrobił to jednak tak nieudolnie, że półsmok bez problemu odciął mu głowę. Ciało, z którego tryskała krew, opadło bezwładnie na kolana, następnie osunęło się na ziemię całe. Jeszcze przed tym smoczy rycerz puścił się biegiem w stronę wyjścia.

Gdy już opuścił jaskinię, rozejrzał się. Bandyci mogli uciec z Gabrielem wszędzie. Dopiero po chwili zauważył poszlakę: trawa, która otaczała grotę, była po prawej stronie od wejścia zgnieciona, jakby ktoś po niej przechodził. Kalderan szedł po tej ścieżce, zastanawiając się, dokąd może prowadzić.

Moment później smokowiec dotarł do krzaków przy ścianie jaskini, gdzie trop się urywał. Warknął. Dlaczego bez zastanowienia zasugerował się czymś tak mylącym? Zaraz jednak coś do niego dotarło. Obok krzaka rosła brzoza bogata w bujne liście. Gałęzie były skierowane między innymi w stronę skały, tuż nad zaroślami, jak gdyby coś zasłaniały. Kalderanowi wydawało się to niedorzeczne, ale wyszedł z założenia, że trzeba sprawdzić wszystko. Przeszedł przez krzaki.

Za nimi półsmok zauważył wąską ścieżkę biegnącą do góry pochyło, ale tak łagodnie, że można było po niej przejść. Po chwili wycofał się odrobinę, patrząc wysoko. Dostrzegł nad sobą fragment skały, który wyglądał na urwisko.

Już wiedział, dokąd uciekli.

 

 

VII

 

Zanim jeszcze Yorth ruszył na spotkanie Gabrielowi i stworowi, kazał trójce pozostałych bandytów wynieść żonę płatnerza na zewnątrz. W tej chwili wszyscy znajdowali się na skale wysoko nad grotą, mając z jednej strony urwisko oraz rosnące dalej brzozy, a z drugiej otwór prowadzący na dół, prosto do jaskini – ich kryjówki. U stóp przywódcy leżała skrępowana ładna, choć odrobinę korpulentna, blondwłosa kobieta; miłość Gabriela. Yorth zdecydował, żeby nie kneblować jej ust. Wcześniej więc, nim ją tu przeniesiono, co jakiś czas krzyczała i miotała obelgi w stronę bandytów. Tym razem jednak tego nie robiła – czuła się skrajnie wyczerpana.

Herszt chciał urządzić kobiecie uczciwą śmierć. Już wcześniej obiecał to nie tylko płatnerzowi, ale i sobie. Chciał tak uczynić nie tylko dla zasady czy dlatego, że mają kolejną gębę do wykarmienia – po prostu przez cały czas nie mógł patrzeć, jak cierpi. Jak na jego profesję takie poczucie sprawiedliwości wyglądało dziwnie. Jednak Yorth za długo się napatrzył na ludzi tak biednych jak kiedyś on, żeby z odbierania innym życia czuć przyjemność. Na dodatek inni członkowie bandy chcieli wykorzystać żonę Gabriela w nieżądnym celu, więc co mógł zrobić?

Czuł jednak, że już wystarczy. Musiał zająć się tym teraz.

Yorth wraz z jednym z bandytów podniósł związaną kobietę, po czym zanieśli ją na urwisko, skąd chcieli wyrzucić na ziemię. Ofierze było wszystko jedno.

Już chcieli rozkołysać kobietę, kiedy wszyscy dostrzegli, że ktoś idzie w ich stronę. Herszt uniósł brwi. Pojawiło się dwóch bandytów z czterech, którym rozkazał zabić Gabriela i jego towarzysza. Nieśli ciało płatnerza, który w nodze miał wbity bełt. Yorth pomyślał, że są to zwłoki.

– Po co go tutaj przynieśliście?

Rozbójnicy położyli ciało na skale, po czym jeden, nieco zdyszany, odparł:

– Szefie… Myśmy obaj nigdy nie wątpili, że nie chciałeś go zabijać. My żeśmy go ogłuszyli.

Przywódca spojrzał na podwładnych gniewnym wzrokiem.

– Kazałem wam go zabić. Na cholerę on mi tutaj?

– Eee, ten, to znaczy… – Bandyta czuł się zmieszany. – Bo tamten stwór twardy jest i moglibyśmy mieć problem z załatwieniem ich obydwu, i ten, no…

Yorth czuł już nie złość, lecz żądzę mordu. Położył kobietę na ziemi, po czym podszedł do zbira.

– Chcesz mi powiedzieć, że zostawiliście resztę moich ludzi samych?

Bandyta próbował jeszcze się tłumaczyć, ale tak zaplątał się w tym, co mówił, że nie można było nic zrozumieć. Jego wspólnik patrzył na przywódcę z nie mniejszym przerażeniem.

– A żeby was zaraza wzięła! – warknął w końcu Yorth, po czym polecił podwładnym: – Zwiążcie go, póki nie wstaje. Jego też zaraz zabijemy.

„Ale najpierw nam się przyda” – pomyślał. I wierzył, że ma rację. Bandytów, którzy walczyli z tym gadzim stworem, mógł już spisać na straty. Choć też bardzo chciał, nie potrafił przekonać samego siebie, że istota nie odkryje, dokąd uciekli jego ludzie, kimkolwiek – lub czymkolwiek – by nie była. Dopóki więc trzymali Gabriela żywego, mieli nad nim przewagę.

Mimo wszystko to stworzenie zaczęło Yortha przez chwilę zastanawiać. Musiał przyznać, że nigdy nie widział czegoś podobnego. Istota przypominająca smoka, która jednak nie była smokiem. Jak mógłby ją określić? Jako osobę czy wytresowanego zwierzaka? Owszem, miała jakby ludzkie odruchy i zdawała się pojmować, co się do niej mówi. Na dodatek herszt po chwili skojarzył, że przecież nosiła broń oraz pancerz, więc tym bardziej nie mogła być zwierzęciem. Tylko że nawet w jak najlepszych intencjach nie umiał sobie wyobrazić, w jaki sposób ten gad potrafiłby myśleć na równi z człowiekiem.

W końcu postanowił nie zawracać sobie tym głowy. Należało wykonać egzekucję, a Yorth nie mógł jej już przedłużać.

Gabriel został związany, w taki sam sposób jak jego żona. Po chwili zaczął się budzić.

– Gdzie… Co… Głowa mnie boli…

– Budź się, śmieciu – burknął jeden z bandytów, kopiąc płatnerza w bok. Gabriel stęknął.

Chociaż uwadze Yortha nie umknęło zachowanie podwładnego, nie zareagował w żaden sposób.

– Przenieście go na urwisko – polecił tylko.

Rozbójnicy chcieli już podnieść płatnerza pomimo jego gwałtownych protestów, ale wtedy wszyscy usłyszeli łopot skrzydeł. Na tle zachodzącego słońca pojawiła się masywna, skrzydlata sylwetka, która trzymała miecz.

 

Kalderan wzniósł się ponad wszystkich. Zobaczył sześciu bandytów, z czego dwóch stojących przy związanym Gabrielu. Na urwisku leżała skrępowana kobieta, najpewniej jego żona.

Nie czekając dłużej, smoczy rycerz zapikował na rozbójników, którzy stali przy płatnerzu. Wyciągnęli miecze, ale półsmok zaatakował ich z taką siłą, że upadli równocześnie. Kalderan starał się wyhamować i odwrócić w stronę walczących. Zrobił to jednak zbyt wolno, gdyż jeden z bełtów musnął mu udo, zostawiając ślad krwi. Smokowiec syknął.

Wylądował na skale. Zauważył, że postrzelił go Yorth – jako jedyny w tej chwili trzymał kuszę. Trzech innych bandytów wyciągnęło łuki i również zaczęło mierzyć w Kalderana. Pozostali usiłowali podnieść się po tak druzgocącym uderzeniu.

Półsmok przybrał pozycję bojową. Ani on, ani żaden z bandytów nie atakował pierwszy.

– Może rozumiesz, co mówię, może nie – zaczął Yorth. – Gówno mnie to obchodzi. Jeśli chcesz jeszcze ujrzeć tego człowieka – skinął na Gabriela – i tę pannę żywych, rzuć broń.

– Kalderan, nie słuchaj ich! – krzyknął płatnerz. – Oni cię zabiją, jeśli…

– Zamknij mordę – przerwał mężczyźnie jeden z bandytów, który do niego podszedł i kopnął w bok. Gabriel znów stęknął.

Smoczy rycerz warknął przeciągle. Bał się o życie obojga, więc musiał na ten warunek przystać. Nie wiedział jednak, czy może ufać bandytom.

– Jeżeli położę broń… wypuścisz ich – powiedział w końcu.

Rozbójnicy zdziwili się, słysząc, jak stwór mówi. Najmniej zaskoczony był Yorth – mógł się tego spodziewać.

– Jeżeli położysz broń, to ja mam ich wypuścić… – rzekł w zadumie. – Zgoda. Ale wtedy oddasz się w nasze ręce.

Kalderan spojrzał przez chwilę w dół, namyślając się jeszcze. Czy miał inny wybór? Chodziło o życie Gabriela oraz jego żony, więc wyglądało na to, że nie. Zionąć ogniem tak, aby to miało wartość bojową, smokowiec mógł tylko raz dziennie, więc tego też nie był już w stanie wykorzystać. W końcu schował oręż, po czym zdjął pochwę i położył powoli na ziemi. W tym czasie zerknął na płatnerza, z którego oczu bił strach. Kiedy się wyprostował, spojrzał na Yortha z oczekiwaniem.

Przywódca bandytów tylko pokiwał głową.

– Wypuść ich – odezwał się Kalderan zniecierpliwiony.

Herszt po chwili rzekł:

– Obiecałem. Rozwiążcie oboje.

– Ale szefie – rzekł jeden z bandytów zdumiony – przecież chciałeś ich…

– Robić, co mówię!

Rozbójnicy pośpiesznie uwolnili Gabriela i jego żonę, po czym wyprowadzili ich na skraj skały, przy ścieżce. Kobieta czuła się jednak zbyt wyczerpana, żeby poruszać się o własnych siłach. Płatnerz, choć sam mógł chodzić, nieco kulał na lewą nogę; nadal miał bełt wbity w podudzie.

Kalderan założył ręce na piersi. Czekał na to, co zrobią z nim bandyci.

– Szefie? – odezwał się jeden, patrząc na smokowca.

– Myślę, że nie będzie nam go szkoda – odparł Yorth. – Zabić go.

Smoczy rycerz momentalnie schylił się po pochwę, z której wyciągnął miecz. Zanim się wyprostował, ryknął z bólu – pięć pocisków trafiło w skrzydła. Wściekły zaczął nacierać na najbliższego bandytę uzbrojonego w kuszę. Rozbójnik nie miał czasu odrzucić broni, próbował więc się wycofać. Kalderan jednym ruchem rozciął mu brzuch; w towarzystwie ludzkiego wrzasku trysnęło z niego mnóstwo krwi. Chciał już dopaść kolejnego, kiedy w jego stronę pomknęły kolejne pociski. W zbroi, niemal docierając do łusek, utknęły trzy strzały. W lewe ramię zaś trafił bełt – zaczęła sączyć się krew.

Kalderan przestał zwracać na te szczegóły uwagę. Zaryczał z furią godną o wiele bardziej drapieżnika niż istoty rozumnej.

Najbliższy bandyta, który rzucił łuk, chciał dobyć miecza, ale nie zdążył. Półsmok błyskawicznym susem dopadł do niego i przeciął z boku na pół. Większość rozbójników wyjęła broń, ale w starciu z chodzącym taranem w postaci smokowca nie mieli żadnych szans, atakował bowiem bez litości. Wchodził w drogę kolejnym bandytom, a może oni wchodzili w drogę jemu – to było bez znaczenia. Jeden sparował cios, po czym jego ręce tak zdrętwiały, że upuścił oręż. Zginął przez ostrze, którym smoczy rycerz przebił czaszkę. Drugiemu Kalderan tak przeorał klatkę piersiową, że ten nie mógł złapać tchu. Innego najpierw zdzielił z tyłu ogonem, a potem gwałtownie przeszył mu brzuch. Przedostatni był sparaliżowany ze strachu, patrząc na krwawą łaźnię. Nawet nie zorientował się, kiedy smoczy rycerz odciął jego głowę.

Półsmok chciał już ruszyć w stronę pozostałego bandyty, ale szaleństwo powoli mijało. Mimowolnie upadł na kolano – nagle poczuł dziwne osłabienie. Głęboko oddychał.

Kiedy odzyskał trochę spokoju, skonstatował, dlaczego tak się dzieje. Na całym ciele dorobił się licznych ran, zarówno po broni białej, jak też strzałach tudzież bełtach, które wbiły się w łuski. Na zbroi jeszcze bardziej zaroiło się od rys. Na domiar złego część pocisków sprawiła, że Kalderan miał lewą rękę bezwładną.

A to wcale nie był jeszcze koniec wrażeń.

 

Gabriel nie umiał nawet znaleźć słów, żeby opisać to, co właśnie zobaczył. Oszalały Kalderan wręcz rozniósł bandytów. Takiego festiwalu przemocy płatnerz nie widział jeszcze nigdy w życiu. Najpierw zamierzał wkroczyć, żeby smoczy rycerz nie walczył sam, ale kiedy doszło u niego do wybuchu furii, bał się nawet podejść. Półsmok jednak skończył poważnie ranny, to było widać jak na dłoni.

Kiedy Gabriel wykonał krok nogą, w której wciąż tkwił bełt, zacisnął zęby. Na kończynie znajdowała się niewielka plama krwi. Jakby tego było mało, płatnerz nie miał kogo poprosić o pomoc w wyciągnięciu pocisku i opatrzeniu rany. Nawet żona nie mogła tego zrobić – była ledwo przytomna.

Pozostało mu tylko patrzeć. A było na co. Nie wszystkich bowiem Kalderan zabił.

Yorth patrzył z obłędem na pobojowisko. Przyglądał się zwłokom każdego ze swoich ludzi z osobna. Zazgrzytał zębami. W końcu rzucił kuszę na skałę, po czym spojrzał na smokowca z nienawiścią.

– Jak śmiałeś… – wycedził, dobywając miecz. – Ty… ty…

Rzucił się z rykiem na smoczego rycerza. Kalderan uniósł broń, parując pierwszy cios, ale przez jego impet udało mu się to z trudem. Człowiek ciął jak opętany. Półsmok reagował niemrawo, przez co dorabiał się kolejnych ran oraz rys na zbroi. Wprawdzie zadawał kontry, i to nadal w miarę sprawnie, ale herszt łatwo je blokował lub unikał. Niemniej jednak sam też otrzymywał skaleczenia – stał się tylko tak zaślepiony, że nie zwracał uwagi na tak nieistotne szczegóły.

Jednakże Gabriel widział wyraźnie, że przewaga leży po stronie Yortha. Ignorując ból w nodze, chwycił miecz jednego z martwych bandytów i ruszył w stronę walczących.

Kalderan warknął wściekle – herszt przejechał mu ostrzem po boku paszczy. Półsmok znów zaatakował bandytę, przed czym ten ledwo się uchylił. Człowiek wyprowadził serię ciosów, które smoczy rycerz przez ich szybkość mógł tylko parować. Po chwili Yorth naparł na niego całym ciałem. Smokowiec cofnął się o trzy kroki, ale nie upadł.

Wtedy wkroczył Gabriel.

Przywódca zawył z bólu – płatnerz przeorał mu mieczem bok. Widząc, że Gabriel nie zdąży uderzyć ponownie, sam zaatakował. Ale nagle – w momencie gdy usłyszał smoczy ryk – nie mógł złapać tchu. Zobaczył zakrwawione wgłębienie na brzuchu, a przed sobą Kalderana, który właśnie zadał cios.

Bandyta upadł na skałę. Furia, jeszcze przed chwilą ogarniająca go całego, zaczęła mijać.

Smoczy rycerz stał przed Yorthem. Był ranny, zmęczony, miał zniszczoną zbroję, bezwładną rękę i mnóstwo pocisków na ciele. Z majestatyczności, jaką Gabriel ujrzał w jego pozie, gdy po południu siedzieli w jaskini, nie zostało nic. Mimo to herszt patrzył na niego, trzymając się za ranę na brzuchu.

– Co? Zabijecie mnie teraz, tak? – powiedział z wymuszoną nonszalancją.

– Wiesz? – odezwał się Gabriel. – Aż mnie korci. Na nic innego nie zasługujesz, kupo…

– Nie – zaprotestował Kalderan.

Płatnerz i Yorth spojrzeli na niego zaskoczeni. Dopiero ten pierwszy przerwał ciszę:

– A to niby czemu?

Smoczy rycerz milczał. Po chwili, przez którą obaj ludzie czekali w napięciu, zdobył się na odpowiedź:

– To, co robisz… jest niedopuszczalne. Żyliście rozbojami. Jednego człowieka pozbawiliście domu i rodziny, wykorzystywaliście jego żonę w karygodnym celu. Dla takich jak ty istnieje jeno jedna kara.

Yorth zakaszlał, wypluwając kilka kropel krwi.

– Kurwa, no to na co czekasz?! – ryknął. – Zabij mnie! I tak nie mam już po co żyć!

– Tego nie mogę uczynić. – Kalderan z trudem schował miecz. – Słuchałem twej historii. O twoim postępowaniu i pojęciu honoru. Ty… nie zasługujesz na śmierć. Masz jeszcze szansę, żeby to naprawić. Wykorzystaj ją.

Gabriel pokręcił głową z niedowierzaniem. Wciąż nie mógł patrzeć na Yortha inaczej niż z nienawiścią. Jednak w zachowaniu rozbójnika znajdowało się coś, czego płatnerz nie dostrzegał, za to Kalderan już tak. Herszt nie był typowym bandytą. Oczywiście, rabował i nękał ludzi, ale nigdy nie przekraczał pewnej granicy. Jeśli zabijał, to tylko z konieczności. Czuł się skrzywdzony, ale nie stał się nikczemny, co musiało stanowić o decyzji smoczego rycerza.

– Zresztą – odezwał się Yorth. – I tak się wykrwawię, nie musicie mnie wyręczać… – Znowu zakaszlał krwią.

– Tak dobrze to nie ma, Yorth – powiedział Gabriel. – Idziesz z nami.

Herszt nie oponował, ale miał problemy, żeby wstać. Płatnerz musiał mu w tym pomóc.

– Ale grubo się mylisz, jeśli sądzisz, że będę cię ciągnął – kontynuował. – Zabieram cię jako dowód niewinności…

Gabriel zacisnął zęby – znów dała o sobie znać rana na nodze. A po chwili zauważył, że Kalderan bierze na bark jego żonę, która już całkowicie straciła przytomność.

– Kalderan, zostaw ją. Wyglądasz fatalnie. Musisz jak najszybciej iść do uzdrowiciela, Einusa… kogokolwiek, ale nie możesz się nadwerężać.

Kroki smoczego rycerza rzeczywiście stały się bardzo ociężałe, ale półsmok nie miał zamiaru słuchać płatnerza.

Wszyscy trzej chcieli już zejść na ziemię, kiedy zauważyli, że kilkadziesiąt stóp dalej ktoś biegnie w stronę jaskini. To był łowca, którego Kalderan i Gabriel wtedy ogłuszyli.

 

– Zejdź do kryjówki po bandaże – polecił Yorth myśliwemu, kiedy ten już się pojawił.

– Ale… ale… – Podwładny spojrzał po smokowcu i płatnerzu. – Czy oni nie powinni…

– Rób, co mówię, i nie gadaj – syknął herszt.

Mężczyzna nadal był w szoku po spotkaniu, zwłaszcza że stał tutaj smoczy rycerz – choć wyglądał na ledwo żywego – a po skale walały się zakrwawione zwłoki kompanów. Posłusznie ruszył na dół, po czym przyniósł bandaże.

Starał się wszystkich opatrzyć. Zawiązał rany na ciele przywódcy, tak że w pewnym stopniu zapobiegł upływowi krwi.

– Szef będzie miał szczęście, jeśli przeżyje – stwierdził. – Rany są jednak duże.

Yorth tylko się skrzywił.

Myśliwy wyjął bełt z nogi Gabriela, która zaczęła już drętwieć, po czym na nią też założył opatrunek.

Gdy jednak spojrzał na Kalderana, energicznie pokręcił głową.

– Zbyt poturbowany. Już nic się nie da zrobić.

Płatnerz chciał powiedzieć myśliwemu kilka cierpkich słów, kiedy zauważył, że smoczy rycerz przymyka oczy. Smokowiec miał wyraźne problemy z utrzymaniem równowagi.

– Kalderan?… – Gabriel podszedł do półsmoka, po czym zabrał z jego barku żonę.

Ale jemu samemu już nie mógł pomóc. Kalderan upadł z hukiem na skałę.

 

 

VIII

 

– Kalderan, ty idioto…

Pierwszych słów, które Kalderan usłyszał zaraz po obudzeniu się, nie wypowiedział Gabriel. Ten głos smoczy rycerz też znał, ale nie potrafił skojarzyć, do kogo należy. W końcu otworzył oczy. Ujrzał pomieszczenie z kamiennymi ścianami, sprawiające wrażenie surowego. Leżał na czymś miękkim – najwyraźniej znaleziono dla niego jakieś łóżko.

Przy smokowcu siedział ktoś, kogo ten poznał od razu: Einus.

– Już się obudziłeś? Całe szczęście – stwierdził metalurg z ulgą. – Bałem się o twoje życie… chociaż chyba nie powinienem.

Smoczy rycerz leniwie ułożył głowę na boku, tak żeby nie patrzeć na uczonego. Cały czas go słuchał, ale nie miał ochoty rozmawiać.

– Jak tylko Gabriel cię tutaj przytaszczył, opowiedział mi o wszystkim – ciągnął człowiek zagniewany. – Masz szczęście, gadzie zakichany, że liznąłem coś z uzdrowicielstwa, inaczej leżałbyś teraz na ziemi bez szans na pobudkę. Co ci strzeliło do głowy, żeby ot tak rzucić się na zgraję bandytów, którzy omal cię nie zabili? Rozum ci odjęło?! I tak cudem przeżyłeś! Brawo, serdecznie gratuluję.

– Musiałem – odrzekł Kalderan.

– Rozumiem, że tak ci bogowie nakazali, ale po tobie spodziewałem się więcej zdrowego rozsądku.

Półsmok westchnął.

– To nie przez bóstwa. Chciałem pomóc Gabrielowi.

– Z narażeniem własnego życia? To szlachetne, Kalderanie, ale martwy byś już w niczym nie pomógł.

Smoczy rycerz nie odpowiedział. Einus wyraźnie przesadzał. Gdyby Kalderan nie zaatakował, zginąłby albo on, albo Gabriel wraz z żoną. Z drugiej strony taki wybuch uczonego był zrozumiały. W końcu kto chciałby spotkać członka niemal wymarłej rasy tylko po to, by niedługo dowiedzieć się o jego śmierci?

Po chwili smokowiec spojrzał na metalurga i zapytał:

– Jak długo spałem?

– Całą noc i pół dnia. Cały ten czas poświęciłem, by zająć się tobą.

– Co jest z ranami?

– Na szczęście nie są trwałe. Najgorzej wyglądała lewa ręka, bo nie mogłeś nią ruszać, ale jeśli nie będziesz jej nadwerężać, to za tydzień powinna być już cała i zdrowa.

Kalderan zmrużył powoli oczy. Przy okazji zorientował się, że leży na plecach. Dziwił się jednak, iż wcale nie czuje, że przygniata sobie ogon i skrzydła. Zamierzał wstać, ale nim nawet ułożył się w pozycję siedzącą, syknął z bólu.

– Na razie leż – polecił Einus. – Twoje obrażenia były bardzo poważne, dlatego przynajmniej do jutra musisz pozostać w łóżku. – Po tych słowach smokowiec położył się z powrotem, ale tak, żeby zostawić odrobinę przestrzeni dla skrzydeł. Kiedy jednak zaczął czuć wysiłek, legł na plecach całkowicie. Uczony to zauważył. – Skrzydła i ogon ci zdrętwiały? Wybacz, bo to ja cię w taki sposób ułożyłem, ale tak mogłem zajmować się tobą najlepiej. Jutro, jak będziesz miał się lepiej, pozwolę ci odwrócić się na brzuch, żeby kończyny się rozluźniły.

Półsmok poruszył delikatnie głową, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Bezczynność zawsze go irytowała, zwłaszcza jeśli nic nie mógł na nią zaradzić.

– Dlaczego? – zapytał nagle.

– Proszę? – odparł Einus zdezorientowany.

– Dlaczego mi pomagasz?

– Poza tym, że to w dobrym tonie, że każde życie jest ważne i tak dalej, i tak dalej? Nie znam innych powodów.

Kalderan milczał zniecierpliwiony, po czym spytał inaczej:

– Skąd wziął się ołtarz smoczych rycerzy w twym domu? Dlaczego interesujesz się losami moich pobratymców?

Einus westchnął głęboko.

– Ach, więc o to ci chodzi… – Metalurg po chwili podjął dalej: – Kalderanie, już za młodu interesowali mnie smokowcy jako tacy. Z niekłamaną fascynacją obserwowałem niegdyś waszą historię i dorobek. Szczególnie interesowali mnie właśnie smoczy rycerze. Wasz kodeks, religia i kultura. Byliście szczególnie znani, wyróżnialiście się spośród innych smokokrwistych. Mój stan – mam tu na myśli magów – był jak najbardziej świadom tego, co robiliście. Z tym że ja poświęciłem się waszemu narodowi… z innego powodu. Wstydzę się tego po dziś dzień.

Einus zamilkł na chwilę. Kalderan spojrzał na niego pytająco.

– Przepraszam, ale nie wiem, czy jesteś gotowy na taką wiedzę – rzekł uczony melancholijnie. Kiedy jednak dostrzegł, że smoczy rycerz nadal chce wiedzieć, odezwał się: – Rozumiem. Zatem nie ma co przedłużać. Należałem do gildii magów, która była współodpowiedzialna za wasz upadek.

Półsmok spojrzał na Einusa z niedowierzaniem. Nic nie rozumiał z tych wyjaśnień.

– Na pewno wiesz, że gdy naga was wyniszczyli, do walki wkroczyli ludzie. Pomimo rozejmu podchodzili do was z chłodem, a gdy wężoludzie potajemnie obiecali im udziały w terytoriach, nie zastanawiali się długo. Zarówno ja, jak i inni magowie mieliśmy w tym swój udział. Będę z tobą całkowicie szczery.

– Po chwili milczenia metalurg przeszedł do tłumaczeń, a Kalderanowi, w miarę jak słuchał tej historii, oczy otwierały się coraz szerzej:

– Na pewno słyszałeś o tym, co sprawiło, że smokowcy popadli w szaleństwo, i przez to doprowadziło w Iklestrii do wybuchu wojny domowej. Naga rzeczywiście posiedli potężny artefakt, który jednak nie miałby takiej mocy, gdyby nie moja gildia magów. Weszliśmy w układy z wężoludźmi. W zamian za dostarczenie niektórych elementów, zawierających w sobie odpowiednie cząstki magii, my – zwłaszcza my – mieliśmy zostać sowicie wynagrodzeni. Tylko za naszą sprawą ów artefakt mógł stać się kompletny, bo naga sami z siebie nie byli w stanie tych elementów zdobyć…

Wtedy smoczy rycerz, nie zważając na swój stan, zerwał głowę z łóżka. Znów poczuł tak rażący ból, że musiał legnąć z powrotem. Nadal jednak czuł, jak rozpala się w nim gniew. Patrzył na metalurga jak na skazańca, któremu z powodu straszliwej zbrodni miał być odczytany wyrok śmierci.

– Nie dziwię się twojej reakcji – rzekł uczony spokojnym tonem. – Nie mam nic na swoją obronę i nawet nie wymagam od ciebie przebaczenia. Byłem młodszy, a co za tym idzie, nie wiedziałem wystarczająco wiele o świecie. Wmówiono nam, że całą kulturę, o której się zaczytywałem za młodu z takim zapałem, z czasem zaprzepaściliście, popadając w barbarzyństwo. Robiłem to samo co inni członkowie gildii, ponieważ właśnie to wydawało mi się właściwe. Nie minęło jednak wiele czasu, nim zorientowałem się, że to wszystko było tylko kłamstwem. Wasza kultura nigdy nie zanikła. Nie wy byliście prymitywni, w czym utwierdził mnie ten cały bezsens mordu, usprawiedliwionego tylko tendencyjną ideologią, oraz kilku twoich pobratymców, których miałem przyjemność poznać osobiście. Zapytałem wówczas sam siebie: po co to wszystko? Dlaczego w ogóle to robimy? Czy nasze interesy naprawdę są warte waszego wytępienia? Ostatecznie, nie mogąc dać się przekonać o słuszności tych działań, odszedłem z gildii. Przy okazji zabrałem stamtąd trochę książek, którymi się szczyciliśmy, a które zawierają specjalistyczną wiedzę dotyczącą wielu dziedzin. Tu miałbym pytanie: umiesz czytać i pisać?

– Kiedyś umiałem… czytać – odparł Kalderan flegmatycznie. Był w złym nastroju.

– O! To mnie zaskoczyłeś. Nie, naprawdę. Wy bowiem byliście szkoleni bardziej do walki niż zadań wymagających umysłu. Bez obrazy, oczywiście. A co czytałeś, jeśli mogę spytać?

Smokowiec milczał.

– Czyli nie chcesz o tym rozmawiać? – rzekł Einus. – No dobrze. W każdym razie musisz wiedzieć, że niektóre moje księgi dotyczą historii i kultury twojej rasy, w tym smoczych rycerzy. Jeśli byś chciał, mógłbyś wpaść do mnie w wolnej chwili, żebyśmy wspólnie pobadali ich zawartość. Nauczyłbym cię czytać z powrotem.

Półsmok wciąż nie odpowiadał. Na myśl o tej propozycji nie czuł entuzjazmu.

– Mhm. Rozumiem – powiedział uczony. – W każdym razie nie chciałem pozwolić, żeby jedno długofalowe wydarzenie przekreśliło wszystko, co mozolnie budowaliście przez długie pokolenia. Działałem w porozumieniu z innymi magami, którzy myśleli podobnie jak ja, stąd cała moja wiedza, ten ołtarz, księgi i wiele innych elementów, które nie pozwalają o tym zapomnieć. Stąd pochodzi też ta świątynia obok mojego domu. Wspólnie przenieśliśmy ją tutaj z Iklestrii i otoczyliśmy zaklęciami ochronnymi.

– Pytałeś mnie o powody – ciągnął metalurg – dla których dopuściłem cię do modlitwy w tym miejscu i dla których teraz trzymam cię u siebie w łóżku, zamiast pozwolić ci sczeznąć. Pomijając zdrowy szacunek dla cudzego życia, nie mogłem dopuścić do sytuacji, w której smoczy rycerze rzeczywiście staliby się tylko historią, o której papla jakiś nawiedzony uczony. Ty miałeś szczęście przeżyć, więc kto wie, może kiedyś wasze społeczeństwo ożyje? W innej formie niż przed upadkiem, ma się rozumieć. Zdaję sobie sprawę z absurdów, jakie wygaduję, ale czyż i uczonym nie wolno marzyć? Choćby z tego względu serdecznie ci życzę, żebyś żył.

Kalderan zamyślił się głęboko.

– Odkąd się spotkaliśmy, zastanawiałem się nad kilkoma sprawami – zaczął nową myśl Einus. – Jakim cudem nie mogłem cię przez cały czas wykryć, skoro mieszkamy od siebie niedaleko? I chyba wiem. Uciekając z Iklestrii, w jakikolwiek sposób ci się to udało, musiałeś się znaleźć pod wpływem zaklęcia ochronnego o formule podobnej do bariery, której postawienie rozważaliście. Podobnej, a jednak innej. Przez to naga nie mogli cię namierzyć. Skoro więc wężoludzie mieli z tym problemy, to tym bardziej ja musiałem. W dodatku często przebywam daleko poza domem, więc się nie dziwię, że nawet przez okno nie mogłem cię zauważyć. Głupie przeoczenie.

Smoczy rycerz nadal nie zamierzał się odzywać. To ciągłe mówienie Einusa zaczynało go już irytować.

– Dobrze, pójdę przynieść coś do jedzenia – zaoferował się uczony, wstając. – Tak się składa, że mam jeszcze trochę wędzonego mięsa.

Metalurg ruszył w stronę schodów prowadzących na dół. Przed nimi jednak zatrzymał się i odwrócił w stronę Kalderana.

– Swoją drogą… mimo wszystko dobra robota. Ale następnym razem hamuj się z takimi działaniami, bo w ten sposób naprawdę stracisz życie.

Opuścił pomieszczenie.

 

Kalderan nie chciał o niczym myśleć – wpatrywał się bezmyślnie w sufit, szukając jakichś ciekawych szczegółów. Nic jednak nie znalazł. Na dodatek tematy do rozmyślania nasuwały mu się same i nie chciały go opuścić.

Zwątpił we wszystko, w co do tej pory wierzył. Odkąd Iklestria upadła, nie miał komu ani czemu służyć. Wprawdzie w końcu zajął się czymś, co pozwalało mu uchronić się przed jałową egzystencją, ale skoro nadal mieszkał w jaskini – czy był sens brnąć w to dalej? Mógłby postawić związane ze smokorycerstwem ideały najwyżej i nie porzucać ich za wszelką cenę. Tylko co by na tym zyskał? Poszukałby przecież czegoś bardziej życiowego; nawet nie musiałby żyć tutaj, wśród ludzi. Ale tak naprawdę umiał dobrze tylko walczyć. Czy droga, którą obrał, była właściwa, czy powinien ją zmienić?

„Nie jestem hipokrytą jak wy wszyscy. Chcę tylko sprawiedliwości”.

Nagle smoczy rycerz przypomniał sobie te słowa, wypowiedziane przez Yortha, skrzywdzonego przez los herszta bandytów. Zaraz potem odgrzebał historię Einusa, a także, siłą rzeczy, wydarzenia z najazdu sprzymierzonych sił naga i ludzi. Nagle skonstatował, że obu – jego oraz rozbójnika – coś łączy. Że chcą dokładnie tego samego.

Zbieg okoliczności?

Kalderan przewrócił się na bok. Przestał rozmyślać – im bardziej się w tych sprawach pogrążał, w tym głębszą popadał rozpacz. O problem swojej egzystencji postanowił zapytać bóstwa, gdy będzie z nimi rozmawiał. Poza tym już sama konieczność leżenia odbierała mu chęci do życia. Nie mógł wyjść na świeże powietrze. Nie był w stanie rozłożyć skrzydeł i wzlecieć na łono natury. Los zabronił mu nawet ruszać się z tego upierdliwego mebla. Dopiero teraz smoczy rycerz zauważył niewielkie okno, lecz z obecnego kąta nie mógł przez nie wyjrzeć, co dzieje się na zewnątrz. Stwierdził jednak, że może to nawet lepiej. Na domiar złego zgłodniał – w samą porę. W oczekiwaniu na Einusa postanowił się zdrzemnąć.

Kiedy uczony wrócił z mięsem i bukłakiem wody, zobaczył śpiącego Kalderana. Uśmiechnął się delikatnie. To, co przyniósł, położył na krześle obok, po czym zszedł z powrotem. Półsmok, obudziwszy się wieczorem, opróżnił racje ze smakiem. Jeszcze zasnął na noc, a Einus co jakiś czas go doglądał.

 

Następnego dnia smoczy rycerz miał się lepiej, tak że co jakiś czas układał się w pozycji chociaż półleżącej, aby ulżyć skrzydłom i ogonowi. Nigdy jednak na długo – później zaczynał czuć gdzieniegdzie ból. Dlatego nie mógł jeszcze myśleć o wstaniu z łóżka na dobre.

W południe usłyszał rozmowę na dole.

– Jest tu Kalderan?

– Tak, na górze. Ale on jeszcze zdrowieje, więc… Chyba coś mówię!

Po chwili zza schodów wyłonił się Gabriel.

– Kalderan! – zawołał uradowany, kiedy ujrzał smokowca. – Jednak żyjesz!

Płatnerz podszedł do Kalderana i go uściskał. Smoczy rycerz uśmiechnął się nieco.

– Gabriel, uważaj trochę, bo on się jeszcze kuruje! – zawołał Einus, który zaraz potem też się pojawił. – Rozumiem, że jesteś szczęśliwy, ale nie przesadzaj!

– A żebyś wiedział, że jestem! – odparł Gabriel, puściwszy półsmoka. – Bandyci dostarczeni, żona wolna, do tego oczyściłem imię i odzyskałem obywatelstwo w Pekacie! A jakby tego było mało, to dowiedziałem się teraz, że Kalderan żyje! Czy ja mógłbym wyglądać na szczęśliwszego?

– No rzeczywiście, czuć, że tryskasz energią!

Gabriel usiadł na krześle obok smoczego rycerza i mówił już trochę ciszej:

– Kalderan. Władze miasta zdecydowały, bym nie był niepokojony żadnymi zamówieniami przez tydzień. Chętnie wykorzystam ten czas, by odpocząć po naszej wyprawie, ale z drugiej strony zacząłem robić dla ciebie nową zbroję.

– Czyli już ci powiedział? – zapytał Einus.

– No powiedział.

– Kiedy będzie gotowa?

– Za trzy dni.

– To przyniesiesz ją tutaj – poprosił uczony. – Wyjaśnię ci wtedy.

– Dobrze, nie ma problemu.

 

Przez następne dwa dni Kalderan mógł już bez problemu ruszać się o własnych siłach. Był w stanie nawet latać, ale krótko, dlatego bardzo rzadko opuszczał dom uczonego.

Jeszcze kolejnego Gabriel przybył ze zbroją; wyjął z plecaka kaftan łuskowy oraz naramienniki. Einus wyjaśnił, że pancerz noszony przez smoczego rycerza zostanie wymieniony magicznie. Tym jednak nie metalurg miał się zająć. Smokowiec zszedł do ołtarza, by się pomodlić.

Pogrążony w kontemplacji zaczął od inkantacji, którą tym razem wyrecytował płynnie:

– Wznosimy nasze miecze ku waszej potędze i majestatowi. Wiernie służymy, dzięki składamy, uniżenie wielbimy. Przeto, chocieśmy niegodni, pokornie prosimy, byście ukazali nam się, stanowili dla nas oparcie, wysłuchali wątpliwości naszych serc i umysłów. Usłyszcie! Dajcie słowo! Niech stanie się wasza wola.

Słuchamy cię, smoczy rycerzu – odezwał się Teires.

Kalderan z trudem powstrzymał podniecenie. Przeszedł do rzeczy:

– Teiresie, Irrioni… Zrobiłem to, o co mnie prosiliście. Gabriel otrzymał pomoc i wykuł nową zbroję.

Kiedy szukał kolejnych słów, nagle wokół niego zaczęły krążyć drobinki energii. Powiększały się z każdą chwilą, aż przylgnęły do zbroi, zamieniając ją w łunę światła. Słychać było odgłos niby zaklęcia, dźwięk, który świdrował uszy i jednocześnie stanowił dla nich rozkosz. Po chwili poświata zniknęła, ukazując nowy pancerz – lśniący srebrem, z dziurą na plecach pomiędzy skrzydłami, czego akurat półsmok nie mógł zobaczyć. Osobno pojawiły się też naramienniki.

Niech nowa zbroja ci służy – rzekła Irrioni. – Gdyby i ona została zniszczona, niech nowy towarzysz na twej drodze życia ci pomoże. Jeśliby jednak owe uszkodzenia okazały się trwałe, wróć do nas.

– Dziękuję wam po wielokroć za okazanie łaski – odparł Kalderan. Nagle przypomniał sobie sytuację, która miała miejsce, kiedy ostatnio rozmawiał z bóstwami. Tym razem był pewien, że się nie skompromituje. – Przy tym… jest coś, co chciałbym wiedzieć.

Tak? – odezwała się bogini sprawiedliwości.

– Żyję w jaskini. Od wielu lat egzystuję z dala od swych pobratymców, gdyż znaczna większość wyginęła. To, czym param się jako smoczy rycerz… Czy to wciąż ma sens? Co mam czynić dalej?

Droga obrana przez ciebie jest dobra – odpowiedział Teires. – Twoje ideały są tym, co trzyma cię przy życiu, toteż nie porzucaj ich. Jeżeli w sercu wciąż masz wątpliwości, nowi towarzysze na twej drodze życia z pewnością pomogą ci w obraniu właściwej ścieżki. Pamiętaj o tym.

W kwestii życia w jaskini… zaczekaj – wtrąciła Irrioni. – Prędzej czy później na pewno zdarzy się coś, co uczyni cię bardziej potrzebnym. W tym jednak muszą ci pomóc inni.

– Dziękuję – powiedział smokowiec. – To wszystko. Dziękuję wam raz jeszcze za wasze wsparcie.

Nie nam dziękuj, Kalderanie – odparł bóg honoru. – Zanim jednak się pożegnamy, wysłuchaj od nas jeszcze jednego przekazu.

– Co tylko rozkażecie.

Zdejmij zbroję.

Trans przeminął.

Kiedy Kalderan wstał, poczuł, że zbroja łuskowa to jednak kompletnie co innego niż płytowa. Skoro jednak już na taką zmienił, niechaj i tak będzie – spróbuje się przyzwyczaić. Jednak w tej chwili smokowca zajmowała inna kwestia: to, co usłyszał podczas rozmowy.

Wyszedłszy z piwnicy, od razu stał się świadkiem zrzędzenia Einusa:

– Gabriel, wyprowadzisz mi tę zbroję. Zawadza miejsce.

– To chyba ty chciałeś, żebym ją tu przyniósł?

Kłótnia skończyła się w momencie, gdy zobaczyli półsmoka. Porównali jego widok z poprzednią zbroją – zniszczoną i porysowaną – która na podłodze zajęła miejsce łuskowej. Ekscytacji oraz pochlebstwom nie było końca. Smokowca zaczęło to denerwować, czego jednak starał się po sobie nie pokazywać – rozumiał sytuację. W końcu jednak postanowił tę scenę przerwać.

– Einusie. Muszę porozmawiać.

– Tak? O czym, Kalderanie?

– Na osobności.

– Cóż… Możemy – odparł uczony z ociąganiem. – Ale czy to naprawdę coś, czego Gabriel nie powinien usłyszeć?

Gabriel popatrzył na Kalderana zaciekawiony. Półsmok westchnął.

– Teires i Irrioni rozkazali, abym zdjął zbroję. Co chcieli przez to powiedzieć?

Zapanowała chwila konsternacji; płatnerz i uczony spojrzeli na Kalderana osłupieni. Nagle wybuchli gromkim śmiechem. Smokowiec patrzył na nich z niezrozumieniem oraz irytacją.

– To chyba oczywiste! – stwierdził metalurg. – Abyś zdjął zbroję!

Smoczy rycerz poczuł, jak żołądek skacze mu do gardła.

– Smoczy rycerz nie może tego zrobić – powiedział znerwicowany.

– W czasie służby! – odparł Einus, nadal uśmiechając się szeroko. – Kalderanie, kiedy zajmujesz się codziennymi czynnościami, to możesz ją spokojnie zdjąć, bo tylko ci przeszkadza!

– „…i dlatego pod żadnym pozorem smoczy rycerz rozstać się z nią nie może”.

– Ale nikt nie każe ci się z nią rozstawać! Zdjąć ją nie znaczy zaniedbać!

Kalderan milczał. Spojrzał na Einusa i Gabriela z zakłopotaniem.

– Tylko że on pewnie nie wie, jak to się robi – stwierdził płatnerz.

– No to mu pokaż. Co ja jestem, niańka?

Gabriel podszedł do Kalderana od strony pleców. Dotykając jego zbroi, mówił:

– Widzisz, tu są takie zapięcia, do których jeśli sięgniesz… No czekaj chwilę! W każdym razie nawet sam możesz to zrobić, jak się uprzesz… No nie wierć się… Zaraz będzie gotowe… Jest.

Zbroja powoli upadła na podłogę. Smoczy rycerz miał pod nią lnianą, białą koszulę bez rękawów i z dziurami na łopatkach. Poczuł się nagle tak nieswojo, że od razu chciał włożyć pancerz z powrotem. Jego uwagę jednak przykuł widok Gabriela, który patrzył na smokowca z szeroko otwartymi oczyma.

– Jak żeś zmieniał tę koszulę? – spytał, nadal będąc w szoku.

Einus odpowiedział szybciej:

– Jak to jak? Sama mu się zmieniała magicznie! Pamiętasz? Tak jak z naprawą zbroi. Poza tym przecież taka koszulka pomaga w ochronie przed obrażeniami, które otrzymuje pancerz.

– To to i ja wiem, ale… A zresztą. I tak pewnie nie zrozumiem.

– Nie doceniasz się. Jeśli chcesz, możesz kiedyś jeszcze przyjść do mnie, wtedy ci opowiem.

Smokowiec, zniecierpliwiony już tą rozmową, założył zbroję ponownie.

 

Gabriel i Kalderan pożegnali Einusa, po czym opuścili jego dom. Metalurg postanowił, że stara zbroja zajmie należne miejsce wśród gruzów świątyni. Ich jednak już to nie interesowało.

– Kalderan – powiedział nagle płatnerz, kiedy byli w drodze. – Przez te pięć dni zastanawiało mnie kilka rzeczy, głównie twoja historia. Mógłbyś mi coś o sobie opowiedzieć?

Kalderan spojrzał na Gabriela.

– Einus już ci o mnie opowiadał.

– No opowiadał, ale nie o tobie, tylko o smoczych rycerzach ogólnie. Chciałem wiedzieć, jak ty to wszystko widzisz. Sam rozumiesz, jak nim zostałeś, jak to wszystko się skończyło i co tam jeszcze może przyjść do głowy. Może usiądźmy gdzieś…

Wypatrzyli dwa duże kamienie, na których zaraz usiedli. Nie były zbyt wygodne, ale człowiekowi i smokowcowi wystarczały.

Kalderan namyślał się przez chwilę. Kiedy w końcu znalazł odpowiednie słowa, zaczął mówić:

– Było to dawno temu, lecz pamiętam do dzisiaj. Od młodości chciałem zostać smoczym rycerzem. Mój ojciec wychowywał mnie w tradycji przekazywanej w mej rodzinie z pokolenia na pokolenie. Wśród niej nauczyłem się kodeksu i obiecałem przestrzegać długo przed złożeniem ślubów. Już wówczas trenowałem walkę mieczem, lecz na zbroję musiałem jeszcze czekać.

Smoczy rycerz zamilkł. Widząc, że uwaga Gabriela nie słabnie, po chwili kontynuował:

– Skończywszy szesnaście lat, zostałem giermkiem jednego ze smoczych rycerzy, u boku którego uczyłem się swej profesji. Zaś mając lat dwadzieścia jeden, musiałem przejść inicjację. Od niej zależało, czy zasłużę na to, by nosić pancerz. Musiałem pokonać wiwernę, która poczęła grasować na ziemiach smokowców. Bestia to była groźna, może niedorównująca majestatycznym smokom, lecz nawet dla smoczego potomka stanowiąca wyzwanie. Swą szyją długą niczym największy wąż sięgała mnie, nie dawała chwili wytchnienia. Jednakowoż dzierżyłem w sobie siłę i umiejętności, które pozwoliły mi wyjść ze starcia zwycięsko.

Kalderan mówił poetyckim, nieco archaicznym stylem. Gabrielowi kojarzył się z opowieściami bardów, śpiewających o wielkich czynach mężów. Płatnerz mniemał, że półsmok, kiedy był młody, słuchał takich historii z ogromnym zainteresowaniem. Jednak ten język, choć bez wątpienia piękny, dziwnie brzmiał w paszczy kogoś, kto odzywał się tylko wtedy, gdy uznawał to za konieczne.

Smokowiec nie przestawał opowiadać:

– Przeszedłem inicjację. Wtem zobowiązałem się wobec wszystkich smokowców, iż nie wyrzeknę się ideałów z kodeksu. Magią założono na mnie napierśnik płytowy, który zmuszony byłem dziś porzucić. Od tego czasu do samotni minęło dwadzieścia pięć lat.

– Upadek rozpoczął się w dzielnicy sąsiadującej z cesarstwem wężokrwistych. W niej potrzebowano smoczych rycerzy najbardziej, przeto i ja tam pełniłem służbę. Nie dla mnie polityka, jeno wykonywałem rozkazy. Dostałem się wraz z innymi pod wpływ tego ohydnego zaklęcia… Zabijałem swych pobratymców…

– Może przejdź do tego, co stało się potem – zaproponował Gabriel, widząc, że Kalderan mówi z coraz większym trudem.

Smoczy rycerz westchnął.

– Kiedy smokowcy, włącznie ze mną, wyzwolili się spod owej magii, naga nas zaatakowali, tak jak mrówki rzucają się na większą zdobycz. Próbowaliśmy ich odeprzeć, lecz nasze poważnie nadwątlone siły były niczym w porównaniu z nimi i ludźmi, którzy nas zdradzili. Nie dzielono smokowców na smoczych rycerzy i resztę. Wszyscy walczyli i wszystkich zabijano. Oddział, do którego należałem, również w większości zginął. Paru z nas, w tym mnie, udało się zejść do podziemia, gdzie przebywało już kilkunastu mych pobratymców z różnych stanów społecznych. Próbowaliśmy przeżyć. W swej beznadziejnej naiwności czekaliśmy na pomoc. Przeliczyliśmy się.

– Nie umiem powiedzieć, jak długo tam siedziałem. Mogło to być kilka dni, mogło kilka tygodni, miesięcy nawet. Wszelako był to czas najtrudniejszy dla mnie. Wężokrwiści szukali nas coraz bardziej zawzięcie, a my jeno periodycznie szukaliśmy w podziemiu nowych kryjówek, głodni i wyczerpani. Jeden z nas dopuścił się również kanibalizmu. Lecz gdy nasz zwiadowca doniósł, iż naga odkryli, gdzie się ukrywamy, właśnie to przeraziło mnie najbardziej. Mag, który uchował się wśród owych niedobitków, przedstawił nam plan. Zamierzał otworzyć portal, przez który mieliśmy przejść, żeby uciec z Iklestrii. Protestowałem, a ze mną jeszcze paru innych smokowców, mimo iż nie było innego wyboru.

– Mag istotnie otworzył portal, lecz wówczas naga przedarli się do naszej kryjówki. Chciałem walczyć i ochronić tych, którzy by przeszli. Jednakże przejście nie miało być otwarte na długo, a ja musiałem ocalić też własne życie. Jak zwierzę, które musi uciekać przed drapieżnikiem, poczułem impuls, każący mi wskoczyć do środka. Uciekłem jak tchórz. Nie mogłem nic zrobić.

Kalderan zacisnął dłonie w pięści. W ich wewnętrznych stronach, przez pazury, pojawiły się niewielkie strużki krwi.

– Tam, dokąd trafiłem, nie znano Iklestrii, lecz mogłem się domyślić, iż moje królestwo upadło. Uciekło stamtąd tylko dwóch z nas, w tym ja. Tułałem się, koczowałem, nie mogąc znaleźć miejsca na świecie. Aż dotarłem tutaj. Jestem na tym lądzie najdłużej, lecz tylko z przymusu, albowiem nie mam tu czego szukać. Smokowiec, który również opuścił mój kraj, jest mym… wrogiem, a ludzie nie mogą mnie zaakceptować takim, jaki jestem. Zostałem sam. Straciłem rachubę czasu, toteż nie wiem, ile lat to już trwa.

– Dwanaście – zauważył Gabriel.

Półsmok zamruczał posępnie.

– Aż tak?…

– Czyli musisz mieć już pięćdziesiąt osiem lat – stwierdził płatnerz. – Jesteś więc w sędziwym wieku, zgadza się?

– Tylko według waszej miary. – Opowieść sprawiła, że Kalderan stał się bardziej rozmowny. – Jako smokowiec jestem dość młody.

– No dobrze, ale ciekawi mnie coś jeszcze. Bo ty nie porzuciłeś wartości, które cenisz sobie jako smoczy rycerz. Co cię od tego odwiodło i jakie konkretnie są te ideały?

Smoczy rycerz poprzedził odpowiedź kolejną chwilą milczenia.

– Kiedy byłem sam, czułem, iż straciłem sens życia. Dopiero w kodeksie smoczych rycerzy i wierze mogłem znaleźć ukojenie. Wyłącznie w nich widziałem oparcie. W zachowywaniu cnót, jak mądrość, rozum, męstwo, prawdomówność, umiar, godność i sprawiedliwość, służeniu lepszej sprawie, pomocy potrzebującym. Gdzie widziałem, iż pośród innych szerzy się zło, nie mogłem się odeń odwrócić. Nigdy nie zapomniałem, kim jestem, i tylko to trzymało mnie przy życiu. Kilka tygodni temu, w imię owych ideałów, ocaliłem wioskę przed grabieżą. Niemniej mieszkańcy potępili mnie, zaś namiestnik, pojawiwszy się na miejscu, wydał wyrok śmierci. Wszystko to przyczyniło się do zniszczenia mej zbroi. Za to, iż ocaliłem ich zbiory i żywoty. – W głos Kalderana wkradła się wściekłość. – Mnie jako smoczemu rycerzowi ludzie winni okazywać wdzięczność. Wielce żałuję, iż tego nie rozumieją…

– A mieli co rozumieć? – Na twarzy Gabriela pojawił się uśmiech. – Już, wystarczy. Czekam tylko, aż zaczniesz filozofować, ale może lepiej dajmy sobie spokój. W każdym razie – nie myślałeś może, dlaczego ludzie traktują cię z pogardą?

– Jestem inny niż oni.

– Jesteś, ale rzecz tkwi nie tylko w tym. Spoglądałeś może na swoje, nazwijmy to, odruchy?

– Nie. To jednak nie ma znaczenia. Nie masz pojęcia, co przez nich przeżyłem.

– Nie muszę mieć. Powiedz mi, tylko szczerze: nie zwracałeś uwagi na to, co robiłeś choćby w stosunku do mnie?

– Byłeś irytujący.

– Zgoda, ale najpierw odpowiedz.

Po chwili namysłu Kalderan odparł:

– Częściowo.

– Dobra, bo widzę, że odpowiedzi „tak” lub „nie” się od ciebie nie doczekam. No ale muszę to powiedzieć: jesteś agresywny. Kiedy widzisz, że ktoś może coś zrobić przeciwko tobie, od razu wytrąca cię to z równowagi. Dobrze powiedziałem: może zrobić, nie robi. Boisz się ustępstw i to sprawia, że nie możesz nikomu zaufać. Nie przyszło ci może do głowy, żeby zaprezentować się z dobrej strony?

– Czynię tak cały czas.

– Nie rozumiesz. Chwali ci się, że chcesz pomóc ludziom, którzy akurat znajdą się w potrzebie. Ale robisz to, bo tak ci kodeks nakazuje, czy dlatego, że oni coś dla ciebie znaczą?

Półsmok spuścił głowę, nie odpowiadając.

– Nie wiem – nie ustawał Gabriel – nie próbowałeś wyciągnąć do nich ręki, porozmawiać z nimi?

– Liczą się czyny, nie słowa.

– Zgadzam się, ale zauważ, że ci ludzie nawet nie wiedzą, że przyleciałeś im pomóc. Pal sześć, jeśli nadal pozostają ciemni, niech im bogowie dadzą zdrowie, bo na rozum już za późno. Motyw samotnego wybawcy, który po wypełnieniu misji odchodzi w chwale, sprawdza się tylko w legendach. Tu masz życie. Pokaż im się jako, że tak powiem, jeden z nich. Nie dawaj im myśleć, że jesteś bestią, ale też nie wywyższaj się. Jeśli się nie odezwiesz, mogą cię odebrać właśnie jako takiego obcego.

– Gabrielu… – Kalderanowi zaczęła kończyć się cierpliwość.

– Słuchaj, źle ci nie życzę. Naprawdę. Mówię, jak jest. Uważam, że to, co robisz, jest bardzo szlachetne, ale nie możesz traktować tego jak obowiązek. Musisz czerpać z tego satysfakcję. Polecam ci to przemyśleć. Strzępię sobie język nie tylko dlatego, że też coś tam w swoim życiu przeżyłem, ale też że chcę dla ciebie dobrze.

Smokowiec nie wiedział, co powiedzieć. W końcu ciszę znowu przerwał Gabriel:

– Zresztą weźmy taki przykład: dlaczego mnie pomogłeś?

Kalderan przez moment spojrzał bezpośrednio na płatnerza. Wreszcie przestał wahać się nad odpowiedzią.

– Były dwie konsekwencje, gdybym tego nie zrobił. Pierwszą jest to, iż przestałbym być smoczym rycerzem.

Gabriel mógł spodziewać się takiego wyjaśnienia, a mimo to nieco pobladł. Po chwili odparł z pretensją w głosie:

– No tak, bogowie kazali, to nie miałeś innego…

– Drugą – przerwał smoczy rycerz – stanowi to, iż nie mógłbym już mieć w tobie towarzysza. Przyjaciela.

Płatnerz popatrzył Kalderanowi w oczy. Był w stanie tylko zgadywać, czy półsmok powiedział tak jedynie po to, by mieć święty spokój.

– Wiesz co… Nie zrozum mnie źle, ale czuję w tym jakąś sztuczność. Nie za wcześnie na takie osądy?

– Nie. Chciałem, żeby człowiek docenił moje działania. Jesteś pierwszym, do którego nie żywię za nic pogardy. Nie odwróciłeś się ode mnie. Zostałeś i to pozwoliło mi działać. Za to po wielokroć ci dziękuję.

Teraz to Gabriel nie wiedział, jak zareagować.

– Cóż… – bąknął w końcu. Po chwili kontynuował, uśmiechając się: – No, szczerość zawsze jest w cenie! Kalderan, ja też ci dziękuję za… no, za wszystko. Uratowałeś mnie przed utonięciem, towarzyszyłeś mi, pomogłeś ukarać bandytów i ocalić moją żonę. Mam u ciebie większy dług niż naprawa zbroi. Wiesz, bardzo bym chciał, żebyśmy teraz przeszli się do karczmy w Pekacie, bo bym ci piwo postawił… No ale, cholera, przecież nie możesz się pokazywać w mieście. Poza tym, sądząc po twojej profesji, nie wiem, czy pijesz. A mówię ci, masz czego żałować!

Kalderan uśmiechnął się prawdziwie.

Koniec

Komentarze

Zastanawiam się Jak może napierśnik mieć dziurę na plecach. Zastanawiam się po co smokorycerzowi miecz, gdy potrafi zionąć ogniem. Tekst obraża me poczucie elementarnej logiki i przerwałem lekturę. Pozdrawiam.

Myślę, że w wyniku obrażeń zbroja – także taki napierśnik – jak najbardziej może mieć dziurę. A główny bohater posługuje się mieczem, ponieważ jego zionięcie ogniem jest w pewnym stopniu ograniczone. Jeśli mimo wszystko dasz opowiadaniu szansę, z czasem dojdziesz do wyjaśnienia tej kwestii.   Byłbym zapomniał – gdyby ktoś chciał sobie tę mikropowieść wydrukować, niech da znać, to wyślę na maila plik PDF.

https://eskapizmstosowany.wordpress.com/ - blog, w którym chwalę się swoją twórczością. Zapraszam!

Napierśnik to przednia część pancerza. Nie może być dziury na plecach. Jeżeli smokorycerz miał skrzydła, to logicznie nie mógł mieć pancerza na plecach. Doczytuję opowiadanie. Na dzisiaj skończyłem, jak dotarli do posiadłości przyjaciela płatnerza. Czasami piszesz o twarzy smokorycerza, a czasem o paszczy, co mnie zbija z pantałyku. Ale dość podobają mi się niektóre dialogi. Jutro doczytam do końca. Lubię, jak autorzy bronią tekstu. Pozdrawiam życzliwie.

@ryszard – możliwe, że nieco się kopnąłem z nazewnictwem, ponieważ mnie chodziło o zbroję na cały korpus (na plecach oczywiście znajdują się otwory na skrzydła). Skoro już jesteś tam, gdzie piszesz, to na pewno przeszedłeś przez scenę, w której płatnerz zastanawia się, jakim cudem smoczy rycerz jest w stanie założyć pancerz na siebie. Pozdrawiam również!

https://eskapizmstosowany.wordpress.com/ - blog, w którym chwalę się swoją twórczością. Zapraszam!

Zbroja na cały korpus, to kirys. Kirys składa się z napierśnika i naplecznika, połączonych rzemieniami.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Rycerzu, przeczytałam trzy pierwsze rozdziały i poddaję się. Zgrzytają mi dziwne sformułowania: Woda płynęła wartko przed wznoszącą się niedaleko górą – no niby wszystko w porządku, ale coś mi nie pasuje: wartka woda powinna płynąć z góry, a nie przed nią. Może górę opływać, góra może wznosić się na drugim brzegu rzeki, ale przed? z gęstego lasu, poprzedzonego bujną trawą – poprzedzanie kojarzy mi się bardziej z jednym kierunkiem ruchu: 17 poprzedza 18, dwukropek poprzedza wypowiedź itp. Tymczasem, gdyby narrator obszedł las, to co? Trawa następowałaby po lesie? Może się czepiam, ale lekko się zacięłam w tym miejscu. drobny głód – mi skojarzyło się z reklamą serka czy tam jogurtu. Zapewne nie taki miał być efekt. I takich drobiazgów jest mnóstwo. Sprawiają wrażenie, jakbyś wpychał do tekstu zbyt wiele szczegółów. Niepotrzebnych, bo czytelnik spokojnie może sam się domyślić, że (na przykład) skoro mężczyzna był w średnim wieku, to miał drobne zmarszczki. Lub na odwrót. Przez to tekst ciągnie się zamiast wciagać.

Babska logika rządzi!

Dziękuję regulatorzy za uzupełnienie luki w mojej wiedzy.   @Finkla – jednym z głównych problemów mojego stylu jest przekazywanie nadmiaru informacji, które czytelnikowi wcale nie są potrzebne do zrozumienia fabuły i opisów. W tym tekście starałem się to poprawić, ale rozumiem, że nie do końca mi się to udało. :(   "Woda płynęła wartko przed wznoszącą się niedaleko górą – no niby wszystko w porządku, ale coś mi nie pasuje: wartka woda powinna płynąć z góry, a nie przed nią. Może górę opływać, góra może wznosić się na drugim brzegu rzeki, ale przed?". Tutaj nie chodziło mi o górę jako kierunek, tylko jako formę skalną, dlatego "przed". Pierwszy akapit jest opisem przyrody względem tego, gdzie stał smoczy rycerz, ale dopuszczam myśl, że wygląda zbyt mało literacko.   "drobny głód – mi skojarzyło się z reklamą serka czy tam jogurtu. Zapewne nie taki miał być efekt". Hm, może więc "lekki głód"? Tyle że jak dla mnie lekkie może być przede wszystkim coś, co mało waży.

https://eskapizmstosowany.wordpress.com/ - blog, w którym chwalę się swoją twórczością. Zapraszam!

Tyle że jak dla mnie lekkie może być przede wszystkim coś, co mało waży. A drobne coś, co ma wymiary albo wartość? ;-) Dlaczego nie po prostu "smokowiec zgłodniał"? I mniejsza o szczegóły. A jeśli muszą być, to może "słaby głód"? Lekki też mi chyba pasuje.

Babska logika rządzi!

"Smokowiec zgłodniał" będzie chyba najlepsze. Jak będę jeszcze poprawiał opowiadanie, to to wprowadzę.

https://eskapizmstosowany.wordpress.com/ - blog, w którym chwalę się swoją twórczością. Zapraszam!

Autorze A ile waży np. ciężka choroba? Pozdrawiam.

Właśnie dlatego nie byłem przekonany do "lekkiego głodu".

https://eskapizmstosowany.wordpress.com/ - blog, w którym chwalę się swoją twórczością. Zapraszam!

Powodowana raczej obowiązkiem niż ciekawością, przeczytałam cztery rozdziały. Nie mogę powiedzieć, że lektura mnie znudziła, ale nie powiem też, że opowieść jest wciągająca. Mnie przynajmniej nie porwała, szczególnie że akcja toczy się dość powoli, wręcz ślamazarnie. Zgadzam się z Finklą – budujesz przedziwne zdania, pakujesz do nich nadmiar informacji, często całkiem zbędnych. To nie ułatwia czytania. Czasami używasz dziwnych określeń, co sprawia, że musiałam się domyślać, co Autor chciał powiedzieć.  

 

…śpiew ptaków dobiegający z gęstego lasu, poprzedzonego bujną trawą. – Czy las może być poprzedzony?

Może: …śpiew ptaków dobiegający z gęstego lasu, na skraju którego rozpościerała się łąka, porośnięta bujna trawą.  

 

…to zachmurzone, ale wciąż delikatnie dające o sobie znać błękitne niebo. – Nic nie rozumiem! Jakim sposobem niebo jest jednocześnie zachmurzone i błękitne? Niebo zachmurzone jest pokryte chmurami, nie widać błękitu. Co to znaczy, że niebo delikatnie daje znać o sobie?  

 

Na obecną chwilę czuł się najedzony… – To brzmi jak zdanie z jakiegoś raportu. ;-)

Może wystarczy: Teraz nie czuł głodu…/ Teraz zaspokoił głód…/ Teraz czuł się syty…  

 

…powinien złowić więcej, aby mieć co wziąć na zapasy”. – …powinien złowić więcej, aby mieć co wziąć na zapas.

Chyba że smokowiec miał w planach udział w walkach zapaśniczych?  

 

Próbując dostrzec więcej ryb, smokowiec znów mu się przysłuchiwał. – Czy kiedy wytężał słuch, zaczynał lepiej widzieć? ;-)  

 

Nosił na sobie brązowe spodnie skórzane z szelkami oraz nieco podartą, białą koszulę. – Zdziwiłabym się, gdyby, zamiast na sobie, nosił ubranie w jakimś tobołku. ;-)

Proponuję: Nosił brązowe, skórzane spodnie z szelkami i nieco podartą, białą koszulę. Lub: Miał na sobie brązowe, skórzane spodnie z szelkami i nieco podartą, białą koszulę. Albo: Był ubrany w brązowe, skórzane spodnie z szelkami i nieco podartą, białą koszulę.  

 

…nie podawał w wątpliwość wszystkich ideałów, w jakie wierzył i o które zawsze starał się walczyć. – Wolałabym: …nie podawał w wątpliwość wszystkich ideałów, w które wierzył i zawsze starał się o nie walczyć.  

 

Bardzo się różniło od leża zwyczajowo zasiedziałego przez smoki… – Wolałabym: Bardzo się różniło od leży, zazwyczaj wykorzystywanych/ używanych przez smoki.  

 

Wtedy smokowiec usiadł przy mieczu ze skrzyżowanymi nogami… – Kiedy mieczowi wyrosły nogi, że miał je teraz skrzyżowane? ;-)

Proponuję: Wtedy smokowiec, krzyżując nogi, usiadł przy mieczu…  

 

Najpierw trochę swoje ubranie wysuszę, a potem zamienimy słowo na spokojnie. – Wolałabym: Najpierw trochę wysuszę ubranie, a potem spokojnie pogadamy/ porozmawiamy.  

 

Mam u ciebie dług wdzięczności, tak? – Mówiąc to, człowiek myli się. To rycerz ma dług wdzięczności u człowieka; człowiek ma dług wdzięczności do spłacenia.  

 

…zapewne zniszczyłby się niedługo potem. Najlepiej więc zrobić nową zbroję, bardziej odporną na zniszczenia niż ta tutaj. – Powtórzenie.  

 

Niedługo dotarli na miejsce. – Wolałabym: Niebawem dotarli na miejsce.  

 

…by zapalić pochodnię wiszącą na ścianie. – Jestem przekonana, że pochodnia nie wisiała.

Proponuję: …by zapalić pochodnię umocowaną na ścianie/ przymocowaną do ściany.  

 

Zobaczył stos narzędzi (…) W skład tej sterty wchodziły między innymi metalowe igły, włócznie, młotek, podarte ubrania, kilkanaście stóp sznura oraz kawałki drewna. – Wyjątkowo rzadko spotykanymi narzędziami, są podarte ubrania. ;-)  

 

Orientuje się w tych terenach… – Wolałabym: Zna te tereny…  

 

…pyszniła się wysoka na trzy piętra wieża, zakończona łagodnym dachem. – Czy łagodność dachu można porównać z łagodnością baranka? ;-)  

 

Ni stąd, ni zowąd obudziły się w nim wspomnienia z najlepszych lat jego życia.Ni stąd, ni zowąd obudziły się w nim wspomnienia z najlepszych lat życia. Nie miałby wspomnień z cudzego życia. ;-)  

 

Od dalszych uniesień powstrzymała go obecność Gabriela obok. – Wolałabym: Od dalszego wyrażania emocji powstrzymała go obecność Gabriela.  

 

…jedno z jego dziwactw… Może po prostu wejdźmy do jego domu… – W drugim zdaniu zaimek jest zbędny.  

 

…to jemu tym bardziej nie będzie. A ja nie będę cię wyręczał w twojej sprawie. – Powtórzenie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Fajne :)

Przynoszę radość :)

@Anet– no, dziękuję, ale fajnie by było jeszcze poznać szczegóły. :)

@regulatorzy – jeśli opowieść (jeszcze?) Cię nie znudziła, to znaczy, że udało mi się spełnić plan minimum. ;) Dziękuję za wytknięcie błędów, większość u siebie wprowadziłem (nie mam tu już możliwości edycji). I wiem, że jestem z tym męczący, ale mam kilka "ale". Przede wszystkim – przy pisaniu dialogów najbardziej mi zależy na jak najbardziej naturalnym oddaniu języka, jakim posługuje się postać. Stąd nieraz występują powtórzenia, nadmiarowe zaimki osobowe, dziwny szyk wyrazów itd. To wszystko są elementy mowy potocznej, która już z definicji nie jest piękna, dlatego poprawiając tekst, do dialogów nie podchodziłem tak rygorystycznie.   "„Mam u ciebie dług wdzięczności, tak?” – Mówiąc to, człowiek myli się. To rycerz ma dług wdzięczności u człowieka; człowiek ma dług wdzięczności do spłacenia." Tu wydaje mi się, że nie masz racji. Jeśli ktoś ma u kogoś dług – także wdzięczności – jednocześnie oznacza to, że musi go spłacić. W końcu było tak, że to smoczy rycerz uratował człowieka, nie na odwrót.   "„…pyszniła się wysoka na trzy piętra wieża, zakończona łagodnym dachem”. – Czy łagodność dachu można porównać z łagodnością baranka? ;-)" Wydawało mi się, że skoro można mówić o stromym dachu, jednocześnie można też o łagodnym, ale to chyba mylne wrażenie. Zmieniłem na "kopułowym", będzie w porządku?

https://eskapizmstosowany.wordpress.com/ - blog, w którym chwalę się swoją twórczością. Zapraszam!

Niestety mnie opowieść znudziła. Dotarłem do końca III rozdziału. Dłużyzny – gdyby je skrócić opowiadanie wiele by zyskało.

"Fajne" to skrót od "podobało mi się" ;)

Przynoszę radość :)

Nie wiem jak to się stało, że napisałam odpowiedź na Twój post z 13.02.14, ale go nie dodałam. Czynię to niniejszym.

Knight Martiusie, to Twoje opowiadanie i będzie wyglądać tak, jak Ty zechcesz. Twoi bohaterowie będą mówić słowami, które uznasz za najlepsze dla opisanych zdarzeń.

A czytelnik, no cóż, może czasem pokręci głową i zdziwi się, dlaczego bohaterowie używają tak pokrętnego języka.

 

Ponieważ smoczy rycerz uratował człowieka, człowiek, jak błędnie mniemasz, nie powinien powiedzieć Mam u ciebie dług wdzięczności, tak? lecz: Mam wobec ciebie dług wdzięczności, tak?

 

…pyszniła się wysoka na trzy piętra wieża, zakończona łagodnym dachem. – Proponuję: …pyszniła się wysoka na trzy piętra wieża, zwieńczona kopułą.

Przeciwieństwem stromego dachu, będzie dach płaski, lub lekko/ łagodnie nachylony, czyli lekko spadzisty, położony pod niewielkim kątem.

Wydaje mi się, że kopuła, mimo wrodzonej łagodności obłych kształtów, jest dachem stromym. ;-)

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Poprawione obydwa. Fraza z długiem nawet bardziej mnie zastanowiła, bo choć Google podało jako możliwe hasła zarówno "mieć u kogoś dług wdzięczności", jak i "mieć wobec kogoś dług wdzięczności", w obydwu przypadkach częściej pokazywało mi odpowiedzi z tym drugim stwierdzeniem.

https://eskapizmstosowany.wordpress.com/ - blog, w którym chwalę się swoją twórczością. Zapraszam!

Nowa Fantastyka