- Opowiadanie: as11as - Bractwo trzech księżyców.

Bractwo trzech księżyców.

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Bractwo trzech księżyców.

Prolog

 

Aarug szybko schodził po pajęczynie, wściekle miotając ciężkimi, chitynowymi szczypcami. Zakończony jadowym kolcem ogon wykrzywił się do ataku. Odnóża zaczynały dotykać, porośniętej mchem ziemi.

 

Izaak Berazi gładkim ruchem dobył miecza, złoto-czarny brzeszczot posępnie błyszczał w świetle księżyca, wykonana ze śnieżnobiałej smoczej kości rękojeść idealnie leżała w dłoni.

 

Mutarachnoid pokonał ostatnie metry dzielące go od podłoża i zaatakował w szaleńczym pędzie. Zakonnik odskoczył, po czym ciął jedno z odnóży krocznych potwora. Aarug ryknął przeraźliwie i machnął szczypcami. Zakonnik uniknął ciosu, chwycił się morderczych kleszczy stwora, zaczął się powoli wspinać. Dotarł do głowotułowia, wyjął zza pasa trzy małe, metalowe strzałki i rzucił je prosto w jarzące się ślepia stwora. Przedmioty wbiły się z głuchym trzaskiem, a po chwili zapłonęły żywym, magicznym ogniem. Aarug rzucał się i wył. Izaak wbił miecz w chitynowy pancerz mutarachnoida, mocniej chwycił rękojeść i przebiegł po odwłoku, niemal go przepoławiając. Zeskoczył, obcinając w locie dwa tylne odnóża. Aarug upadł, zakonnik podbiegł i dwoma cięciami miecza pozbawił go pokrytych jadem szczękoczułek, uniknął ogona, rzucił mieczem, odcinając u nasady kolec jadowy, klinga posłusznie wróciła do ręki, wbiegł na głowotułów potwora i wbił mu miecz prosto w mózg. Mutarachnoidem jeszcze przez kilka minut wstrząsały pośmiertne drgawki, po czym znieruchomiał.

Koniec

Komentarze

Strasznie sztampowe. Dużo dziwnych potworków językowych:  "mocniej chwycił rękojeść i przebiegł po odwłoku" , "złoto-czarny brzeszczot posępnie błyszczał w świetle księżyca", kropka w tytule, przecinek w drugim zdaniu… To tylko część błędów. Niestety…

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

Poza tym zdeka nielogiczne: chwycił się morderczych kleszczy stwora, zaczął się powoli wspinać

Scenka walki opisana tak se, nie porwało mnie.

A co to tak właściwie w zamierzeniu ma być? Prolog czego? 

Ciężko ocenić tak krótki fragment, wyrwany z dłuższej całości.

Resztę mam w zeszycie, to jedyny przepisany fragment. Myślałem, że wyszło lepiej, no cóż, trzeba będzie poprawić. Ale dziękuję za ocenę.

To nie o to chodzi, czy wyszło dobrze, czy źle. Raczej o to, że z takiego skrawka trudno COKOLWIEK wywnioskować. Pozdrawiam.

Nieśmiertelny prolog, z którego, moim zdaniem, wynika jedno: Autor porwał się na wielkie dzieło. Zmutowane pajączki, zakonnik, zaczarowany miecz…   Czy Autor zdaje sobie sprawę, że pajączydło tej wielkości, że umożliwia bieganie po jego ciele, musi snuć sieć z pięciocalowych lin?  :-)

To akurat racja, autor porwał się na cegłę fantasy. Trochę więcej mam napisane w zeszycie, więc przepiszę i wrzucę. A co do pajączka, cóż piękno magii.

W takim razie czekam na resztę.

Przynoszę radość :)

 " I jak mówiłem, nie godzi się zabierać zboża mieszkańcom domostw chłopskich Nie ich to wojna i nie oni karę za nią ponosić powinni.” Deymar Armir, ostatnie słowa przed śmiercią. – Litości – krzyknęła błagalnie stara kobieta – to wszystko co mamy, jak zimę przeżyjemy i tak nas głód morzy. – Litości? Tyle mnie obchodzicie. – splunął jej prosto w twarz – Powstań wam się zachciewa, elfią partyzantkę wspieracie, a potem o opiekę prosicie. Na powróz i do kopalni się tylko nadajecie. Ej Edgar – zwrócił się do łysego żołnierza w skórzanym kaftanie – sprawdź czy w stodole czegoś nie ukryli. A i jeśli dziewkę znajdziesz, zabaw się nie bronię. – Tak jest – powiedział Edgar i szybkim krokiem ruszył w kierunku stodoły. – Panie proszę cię! – babinka chwyciła się ręki generała – Elfów na oczy nie widziałam. Tam córka nasza, Ewa, szesnastą wiosnę dzisiaj kończy, zamążpójście ustalone. Zróbcie ze mną co chcecie, ale ją oszczędźcie, proszę was. – Rames, Irim słyszycie – zwrócił się do pozostałej dwójki – narzekaliście, że w garnizonie nudno. Do woli sobie używajcie, niech tą Ebę trzy mile stąd słychać. – Proszę! – z twarzy kobiety zaczęły kapać łzy – Milcz – generał uderzył ją pięścią w twarz – bo zaraz za sabotaż zetnę. Czemuż nic nie słychać? Na robocie się Edgar nie zna, czy jak? Irim sprawdź co on tam wyczynia.                         Żołnierz powoli zbliżał się do stodoły. Gdy był już w połowie drogi, drewniane drzwi skrzypnęły i nieznacznie się otworzyły. Edgar mozolnie czołgał się w stronę podwórza, z rozbitych warg obficie ciekły stróżki jasnej krwi, w miejscu prawego oka znajdowała się jedynie bezkształtna miazga. – O patrzcie – Irim ryknął śmiechem – jak go dziewka urządziła. Zaraz ja ją poskromię. Gorsze już widz…                         Nie dokończył, ze stodoły wyszedł młody, krótko ostrzyżony brunet o błękitnych oczach. Stanął bosą stopą na szyi Edgara. Do uszu wszystkich doszedł trzask łamanych kręgów. – Dassen, synu – krzyknęła kobieta – uciekaj, zostaw mnie, chociaż ty się ratuj. – To i jeszcze szczeniaka sobie zrobiłaś – ryknął generał – męża kości już bieleją, więc sobie nowego szukasz. Rames, Irim brać go, ale powoli. Niech czuje jak umiera.                         Dassen sparował cios Irima, przyładował mu prawym prostym, odwrócił się i przylał Ramesowi prosto w kwadratową szczękę, uniknął kopnięcia Irima, chwycił go za nogę i obalił. Niestety po chwili został chwycony przez Ramesa i wykręcono mu ręce, a Irim wymierzył dwa mocarne razy w pierś i w żołądek . Dassen zakasłał krwią. Nie próbował dalszego oporu. – Irim – krzyknął generał – przyprowadźcie tu tą Ebę, natychmiast. Niech sobie popatrzy na bohaterskiego braciszka – wyjął zza pasa mały nóż o drewnianej rękojeści – zawsze byłem ciekaw, jak się skóruje człowieka.                         Żołnierz po chwili wrócił, ciągnąc za włosy wychudzoną blondynkę w szarej, podartej sukience. – Litości! – krzyknęła matka, krztusząc się własnymi łzami. – Zamilcz wreszcie, albo się jeszcze tobą i córką zajmę! A teraz, kolej na ciebie – przydusił Dassena do ziemi kolanem – odpręż się, nie będzie bolało.                         W powietrzu dwukrotnie świsnęło. Irim i Rames osunęli się na ziemię , ze sterczącymi z potylicy grotami strzał. Generał momentalnie odszedł od Dassena i wyjął miecz. – Kto ty? – krzyknął – Pokaż się. – Jak sobie życzysz Adar – usłyszał za plecami cichy śmiech. Generał odwrócił głowę. Stała za nim szczelnie okryta brązowym płaszczem wysoka postać, w ręku trzymała nagą, lekko zakrzywioną elfią szablę. Adar podbiegł, po czym lekko pchnął, nieznajomy sparował cios, wyprowadził dwa szybkie, podłużne cięcia, wziął pośpiesznie garść piasku, rzucił ją generałowi prosto w oczy i natychmiastowo zadał głębokie, poprzeczne cięcie przez cały tors. Na piersi generała wykwitła czerwona plama, wypuścił miecz i upadł. – Kim jesteś? – spytał Dassen – Dlaczego to zrobiłeś? – Nikim ważnym Dassen obrócił głowę, nieznajomego już tam nie było.  Wklejone w komentarzach, ponieważ nie będę zakładał nowego tematu.

Zapis dialogów oraz interpunkcja do poprawy.   Zapowiada się na schematyczną opowieść. To jeszcze nie zarzut, jedynie przypuszczenie – schematy można realizować całkiem interesująco, więc poczekamy, zobaczymy…

Klasyczna już stróżka krwi…

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

Może, ale nie musi, powstac z tego coś ciekawego. Pozostaje tylko czekać na dłuższy i bardziej dopracowany fragment, który wniesie trochę fabuły.

A jak styl pisania, ponieważ nie miałem jeszcze czasu popracować nad obróbką tekstu?

Na styl składa się również poprawność językowa. Ogólnie nie jest źle – czyta się w miarę gładko i płynnie. Jeśli posiedzisz nad tekstem i go porządnie skorygujesz (np. wg. zasad zamieszczonych pod TYM LINKIEM) – będzie nieźle, jak na początek. Każdy z nas jest tutaj początkujący – mniej lub bardziej – ale każdy szlifuje swój warsztat. Więc nie zrażaj się i ćwicz. A o niebanalnych pomysłach pogadamy, gdy już styl będzie dobry :) Powodzenia.

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

I to racja, ja akurat ćwiczę na książkach fantasy, a na debiut, jeśli takowy będzie, staram się napisać coś w klimatach postapokaliptycznych. Pomysł jest, tylko z czasem gorzej.

Z tym pająkiem i kapłanem; nie wiedzieć czemu, skojarzyło mi się to z "The Priest" :)

O pierwszej scence trudno powiedzieć cokolwiek, przynajmniej ja nie umiem.   Po drugim fragmencie nadal nie wiem czego się spodziewać.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Myślę, że lepiej poczekać z publikowaniem – wstrzymać konie, że tak to określę – i skończyć opowiadanie. Potem może warto nieco nad nim popracować, przemyśleć i dopiero wtedy pokazać światu.

I po co to było?

Nowa Fantastyka