- Opowiadanie: tomek892 - Krocząc przez mrok "Prolog"

Krocząc przez mrok "Prolog"

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Krocząc przez mrok "Prolog"

Prolog

 

 

Delikatny powiew chłodnego powietrza, przemknął cicho przez stoiska otoczone przez ludzi. Wszystko spowite było w półmroku. Rozwrzeszczany tłum, w chaosie codziennego życia, kontynuował swoją jednostajną egzystencję. Gdzieś z boku, słabe światło delikatnie tlącego się ogniska, rozrywało ciemności spowijające starszego mężczyznę. Siedząc na starej skrzyni po amunicji, opiekał w skupieniu kawałek mięsa.

 

Niespodziewanie, otoczyła go grupka dzieci i wesoło krzycząc, zwróciła jego uwagę.

 

– Wujek Wiktor! Wujek Wiktor!

 

– Witajcie szkraby. Miło was widzieć.

 

Mężczyzna przyjrzał się wszystkim rozweselonym twarzą i spodziewając się odpowiedzi, spytał:

 

– Co was do mnie przywiało maluchy? Mięsko jest moje – rzekł żartobliwie, wskazując ruchem głowy na piekący się kawał schabu.

 

– Opowieść! Chcemy opowieść!

 

Mężczyzna się uśmiechnął drapiąc po brodzie, na której gościł kilkudniowy zarost. Lekko zsiwiałe włosy informowały, jakoby ten mężczyzna, sporo już widział w swoim życiu.

 

– Długą?

 

– Tak! Baaardzo długą! – Krzyknęły wesoło dzieci.

 

– W takim razie usiądźcie i posłuchajcie.

 

***

 

– Na początku była ciemność, a z tej ciemności zrodziło się światło, które dało początek życiu.

 

Wiktor na moment przerwał i odczekał chwilę, aby zbudować napięcie po wypowiedzianym zdaniu.

 

– Brzmi znajomo dla was? W jakimś stopniu jest to logiczne i wiecie o co chodzi. Lecz w obecnych czasach powiedzieć należałoby raczej: pierwsza była jasność i błysk, później zaległy ciemności, a z tegoż mroku wyłoniła się śmierć.

 

Dzieci się roześmiały, na te słowa i na moment rozkojarzyły.

 

-Bawi was to? Dla mnie to nie jest śmieszne. Nieraz miałem do czynienia ze śmiercią i żegnałem się już z życiem. Zawsze jednak, jakimś zbiegiem okoliczności udawało mi się przetrwać, abym mógł cieszyć się wolnością. Chociaż tutaj, – w metrze, to pojęcie traci trochę na znaczeniu. Niby każdy jest wolny, lecz z przyczyn wiadomych, uwięzieni jesteśmy pod ziemią.

 

-Właściwie dlaczego, nie można wyjść na zewnątrz wujku? Moi rodzice, nie chcą nigdy o tym rozmawiać przy mnie bo mówią, że jestem jeszcze za młoda – odezwała się mała czarnowłosa dziewczynka.

 

Wiktor cicho westchnął i pokręcił głową okazując smutek.

 

-Była wojna. No, żeby to w ogóle można było nazwać wojną. Zachodnie mocarstwa wystrzeliły swoje rakiety, wschodnie wystrzeliły swoje. Większość z nich dosięgła celu, część zeszła z kursu. I ciekawym zbiegiem okoliczności, cały świat pokrył się radioaktywnym pyłem. Miasta runęły, a ludzkość niczym w biblijnym opisie apokalipsy, skurczyła się o trzy czwarte. Żeby tylko!

 

-Aż tak strasznie było?

 

-Tak, Aniu. A nawet gorzej. To, co wam tutaj mówię, to jedynie optymistyczna prognoza naszych specjalistów, którzy przetrwali. Prawdą jest, że skoro nam udało się przeżyć, to innym również mogło się poszczęścić. Oby tak było, bo nie wyobrażam sobie, żebyśmy mieli być sami, na całym przeklętym padole ziemskim. Głowy państw, kościołów, ugrupowań społecznych. Wszystko i wszyscy, przepadli. Tak, zaczynamy od zera. No dobra, nie od takiego kompletnego zera. Zachowaliśmy część wiedzy sprzed Dnia Sądu. Każdy z nas, posiada szczątki swego dziedzictwa, w postaci historii życia, która jest do opowiedzenia. Nawet wy, tacy młodzi, już możecie coś opowiedzieć, przekazać.

 

-A ty, wujku Wiktorze? Jaka jest twoja historia? – Spytał, jasno włosy chłopiec o ciemnych niebieskich oczach, który przysiadł się, tuż obok Wiktora.

 

-Moja historia? Naprawdę, chcecie wiedzieć?

 

Dzieci pokiwały ochoczo główkami, czekając aż mężczyzna zacznie snuć opowieść. Lecz on, troszkę się jeszcze z nimi droczył, radując widokiem tego, jak bardzo chcą go słuchać.

 

W dzisiejszych czasach, starsze osoby są już głuche, na historie ludzi takich jak Wiktor. Jedyna nadzieja pozostała w nowym pokoleniu, które kompletnie nie pamięta już czasów na powierzchni.

 

-Skoro tak naciskacie to niech będzie. Ale ostrzegam, że historia ta będzie bardzo długa.

 

-To super! – Krzyknęły dzieci, a Wiktor rozpoczął opowieść poprzedzając ją sprawdzeniem, czy mięso już doszło.

 

***

 

Historia ta ma początek na małej, wolnej stacji Arciszewskiego. Byłem zwykłym, trackim żołnierzem, który został przydzielony do pilnowania bardzo ważnego urządzenia. Według naszych uczonych, od funkcjonowania tej maszyny, zależała przyszłość metra. Bardzo dziwnym był dla mnie fakt, że trzymano ją w tak narażonym na atak miejscu. Jak się później okazało, było to w pełni uzasadnione, ale o tym powiem za chwilę.

 

Stacja Arciszewskiego, od zawsze była narażona na ataki mutantów z powierzchni. Nie da się ukryć, że raz było lepiej, a raz gorzej. Lecz krótko przed wydarzeniami, o których wam opowiem, ich ataki strasznie nasiliły.

 

Gdzieś pomiędzy naszą stacją, a Głogowską/Hetmańską, musiał być nieszczelny kanał wentylacyjny, dziura lub jakieś inne badziewie, którym potwory się przedostawały do sieci metra. Atakowały dzień i noc. A z drugiej strony, mieliśmy stale wywierającą na nas presję – stację Arena, której nazwa nie była przypadkowa. Na powierzchni znajdowały się ruiny hali „Arena”, w której przed Dniem Zagłady, odbywały się koncerty, pokazy i różne takie. Wskutek tego, mieszkańcy owej stacji, upodobali sobie organizowanie pokazowych walk, coś na wzór starożytnych, rzymskich gladiatorów. Na czym polegała ta ciągła presja, z ich strony? Potrzebowali ludzi, do organizowania spektakularnych pojedynków, dla wpływowych mieszkańców Jeziorańskiej Burżuazji, którzy to płacili krocie, za oglądanie takich brutalnych widowisk. Warunek był następujący: my dajemy raz na pół roku dziesięciu ludzi, którzy są brani jako owi gladiatorzy. A w zamian mamy spokój ze strony władz militarnych Areny. Trochę to zabawne, że na naszej stacji znajdował się tak istotny przedmiot – jakim była radiostacja, a władze Twierdzy i Traci, niczego sensownego nie czyniły, żeby nam pomóc w jej obronie.

 

Chyba zasada, że na pewno sobie poradzimy z tym co mamy, przyświecała wszystkim wpływowym osobom.

 

W ten sposób, znajdowaliśmy się między młotem, a kowadłem. I z każdym dniem, było coraz gorzej.

 

***

 

Świst kul przeciął ciszę ponurego, usłanego ciałami mutantów tunelu. Ryk rozwścieczonych bestii dał żołnierzom, którzy bronili stacji do zrozumienia, że to jeszcze nie koniec. Nim się spostrzegli z cienia, wyskoczyły w ich kierunku wychudzone mutanty, którym aż za bardzo było widać kości i żebra.

 

-Uważaj do cholery! Z lewej! Z LEWEJ!!!

 

W ostatniej chwili, broniący się żołnierz odwrócił karabin, ustawiony na barykadzie i nadusił spust. Lufa zaczęła pluć ogniem rozrywając drobne, niewielkie, ale silne cielska mutantów.

 

Pot skapujący z czoła, nie miał czasu nawet wyschnąć na zgrzanych twarzach mężczyzn.

 

Krew i ciało, ścieliły się gęsto w morzu łusek, zdobiących podkłady torów i szyn metra. Zwieszające się z sufitu żarówki, tlące delikatnym pomarańczowym blaskiem, z trudem przebijały się przez zasłonę dymu. Klekot automatów był tak przytłaczający, że nie sposób było usiedzieć w miejscu. Każdy był w ruchu. Raz z tej strony, raz z tamtej.

 

Umocnienia naszej stacji były silne, bo oparte na systemie solidnych bunkrów, usytuowanych od siebie co dwadzieścia pięć metrów wzdłuż torów metra. W każdym bunkrze, mogło ze spokojem pomieścić się piętnaście osób. W momencie, gdy któryś z mutantów przebił się, natychmiast wpadał pod ogień kolejnej reduty. Prócz tego były jeszcze zapory, miny, druty kolczaste i dziesiątki przeszkód, za którymi również mogli się kryć ludzie.

 

Obrona była silna, ale z każdym dniem słabła. To było pewne, że w końcu ludzie muszą przegrać, tą nieustającą walkę.

 

-Znowu idą! Gotujcie się, ludzie! – Poniósł się krzyk, oficera dowodzącego obroną na pierwszym posterunku.

 

Bestie starały się dobiec i wedrzeć do wnętrza bez ustanie. Lecz, stalowe konstrukcje zbudowane z najróżniejszych śmieci, zwleczonych z powierzchni, czyniły nasze pozycje prawie niemożliwym do zdobycia. Umocnienia te, miały tylko jeden słaby punkt.

 

Zbudowane były na zniszczonym betonowym gruncie, gdzie często dopatrzeć się można było, prześwitów ziemi. Gdyby potwory spróbowały się przekopać od dołu, obrona na pewno by upadła. Całe szczęście jednak, że potwory nie myślą, tylko atakują ze ślepą furią.

 

Walka trwała praktycznie bez przerwy. Były momenty, że ataki ustawały, ale ludzie wciąż żyli w stresie. Przerażeni tym co się stanie, jeśli ludzie broniący stacji od wschodu – polegną.

 

A ja żałowałem, że nie mogę im pomóc. Cholera, dlaczego znowu ja muszę pilnować tej cholernej radiostacji, która w kółko – do znudzenia, mówiła tą tanią gadkę o przetrwaniu, wolności, że jest ratunek. Aż mi się już rzygać chciało tym wszystkim.

 

Nagle w ciemności, od strony spokojnie śpiącej stacji, rozległy się kroki. Powoli spojrzałem przez ramię, i zobaczyłem znajomą twarz Zagórskiego. Zwykły szeregowiec, ale cholernie dobry żołnierz. Wciąż się dziwiłem, że go nie awansowano po tylu latach. Co chwilę dostawał przepustki za swoją odwagę i brawurę. Czasami martwiłem się, czy nie doprowadzi go to kiedyś do śmierci.

 

-Wiktor! Co tak sam tutaj siedzisz? – Spytał mężczyzna, przeskakując nad workami z piaskiem.

 

-Nie widać? Pilnuję puszki. – Odpowiedziałem, wskazując kciukiem radiostację.

 

Zagórski pokiwał głową, rozumiejąc moją niedolę. Pilnowanie radiostacji, było powszechnie uznawane za najbardziej żenującą służbę, jaką można było pełnić na naszej stacji. Dlaczego? Ponieważ nic się ciekawego nie działo. To była bardziej robota dla kobiet. Ale przepisy. Tylko tracki żołnierz, przeszkolony i pouczony, może przebywać w obecności nadajnika. Dodatkowo jeszcze, przeszedłem szkolenie z obsługi tego cholernego ustrojstwa, które stosunkowo często szwankowało. Pewnie przez to, że znajdowało się pod ziemią i sygnał był słaby.

 

-Rozumiem cię. Też nie znoszę tej roboty, ale ktoś to musi robić.

 

-Znowu dostałeś przepustkę? Co tym razem zrobiłeś, hm?

 

-A tam, znudziło mnie już to chwalenie się. Co ja na to poradzę, że mam oko? Wszyscy w oddziale mi zazdroszczą i dokuczają. Pierdolone buraki. Dostałem zaledwie godzinę przerwy i stwierdziłem, a przejdę się do ciebie i ci potowarzyszę. Wszak godzina to nie wiele.

 

-Mógłbyś w tym czasie się przespać.

 

-Wiesz, zmęczenie daje się w kości, ale człowiek jest tak tym wszystkim przytłoczony, że nie idzie – pokiwał z rezygnacją głową – nie mogę zasnąć, chociaż bym chciał. Mniejsza z tym, słuchaj. Co to było? – Spytał, nerwowo się rozglądając.

 

Gdzieś z ciemności rozległ się szelest, który odwrócił naszą uwagę. Nim się zorientowałem, głowa Zagórskiego eksplodowała tysiącem czerwonych kropel krwi, biało czerwonych kawałków czaszki i różowej papki, która musiała być jego mózgiem. Nie mam pojęcia skąd padł strzał, ale pierwsze co mi przyszło do głowy, to paść na glebę i czekać.

 

Zanim jednak zdążyłem nawet wykonać jeden ruch, dostałem czymś twardym w tył głowy. Już odpływałem w niebyt, ale ostatkiem sił udało mi się usłyszeć słowa:

 

-Szybko, ładujcie ją na drezynę! Ci z Dębca, dają za nią kupę forsy!

 

***

 

Obudziło mnie, chluśnięcie zimną wodą w twarz. Zerwałem się jak oparzony, nie wiedząc gdzie jestem i wtem, zaczęło do mnie docierać. Skuto mi ręce, a pomieszczenie w którym się znajdowałem, było pokojem przesłuchań. Metr ode mnie siedział naczelnik stacji – Łukasz Kamiński. Nie lubiłem go za jego bufonadę i przemądrzałe odnoszenie się we wszystkim. Myślał, że jest władzą na Arciszewskiego – a prawda, była inna.

 

-Wiesz durniu, co żeś zrobił?

 

-Nic? – Odpowiedziałem z kpiną, nie wiedząc w sumie do końca jaka może być moja wina. Co niby miałem zrobić? Otworzyć ogień na ślepo, nie wiedząc gdzie jest wróg?

 

-Dokładnie! Nic żeś nie zrobił żeby zapobiec kradzieży nadajnika! Twierdza nam jaja przy dupie urżnie za to!

 

-Panu, już raczej to nie grozi.

 

-Nie pogarszaj swojej sytuacji Wiktor! Zresztą, to bez znaczenia. I tak skończysz na szubienicy.

 

-Niby za co? Co miałem według ciebie zrobić? Wyskoczyć i na ślepo strzelać w ciemność? Nawet nie wiem ilu ich było, a tak przynajmniej wiem, dokąd się udali z nadajnikiem.

 

-Co nam po tym, jak i tak nie jesteśmy wstanie ruszyć w pościg!? Sytuacja jest więcej jak chujowa! Odpowiesz za to głową. Straż! Zabrać go do celi!

 

***

 

Siedząc w zamkniętym pomieszczeniu, nawet nie potrafiłem sobie wyobrazić, co mnie czeka na zewnątrz, gdy już mnie wywleką. Skrępowane na plecach ręce, zaczynały mi cierpnąć. Czułem, że resztki krwi od nich odchodzą. Starając się ułożyć w wygodniejszej pozycji, rozmyślałem nad tym draniem – co mnie tu wrzucił, gdy przyprowadzono mnie przeszło pół godziny temu. A może więcej? Sam już nie wiedziałem, ile czasu minęło od chwili gdy tu trafiłem, sprzed sali obrad. Ze starej rury kapała woda. Rytmicznie, wystukując na posadzce swój marsz pożegnalny. Chociaż ona jedna, jest wobec mnie tolerancyjna i nie nazywa mnie zdrajcą, tylko w spokoju lituje się nad moim losem.

 

Drzwi do celi, otwierają się z przeraźliwym skrzypieniem. Struga jaskrawo, czerwonego światła z korytarza, wpada i lekko mnie oślepia. Strażnik podchodzi do mnie i świecąc mi po oczach swoją latarką, parska śmiechem, gdy mrużę oczy.

 

-Czas na ciebie, kundlu! – Wymierza mi tak mocne kopnięcie w brzuch, że aż wypluwam z wysiłkiem powietrze z płuc. Czuję jak chwyta mnie za kołnierz i podciąga do pionu. Nogi mam wolne i swobodnie mogę iść, ale ręce wciąż niestety są skrępowane. Korytarz jest wąski i niski. Z sufitu zwisają pajęczyny i kable, na których co kilka metrów wisi pojedyncza żarówka. Żołnierz popycha mną tak, iż co chwila ląduję na ścianie. Swołocz, żebym to ja miał wolne ręce to inaczej byśmy pogadali.

 

Na końcu korytarza są schody, po których wyprowadzani są wszyscy skazani. Schody do piekła – tak je zwano w żargonie więziennym. Każdy musiał przez nie przejść, a na końcu czekało nic innego jak piekło. Dziesiątki mieszkańców stało i krzyczało obraźliwe zdania, w moją stronę. Jeszcze nie tak dawno, traktowali mnie jak równego sobie. Teraz jednak, stałem się kimś gorszym od zmutowanego szczura.

 

-Zajebać sukinsyna!

 

-Połamcie mu kości! Niech cierpi, pierdolony zdrajca!

 

Po kolejnych uderzeniach, bezlitośnie wymierzanych przez strażnika, nie reagowałem już na nic. Pogodziłem się ze wszystkim – bo wiedziałem, że teraz nie mam na nic wpływu.

 

Ustawiono mnie po raz ostatni przed ławą przysięgłych, w skład której wchodzili głównie siwiejący staruszkowie, pamiętający najlepiej czasy, gdy żyło się na powierzchni. I oczywiście, był jeszcze ten parszywiec Kamiński – pierdolony dupek, który sprawował połowiczną władzę. I to on zabrał głos po tym, gdy ludność się uspokoiła.

 

-Wiktorze Dąbrowski, zostajecie skazani na śmierć, za konspirację przeciwko społeczności, wolnej stacji Arciszewskiego, na skutek czynów szkodzących dobru stacji i jej mieszkańców. W wyniku twojej niekompetencji i braku odpowiedniej reakcji, straciliśmy nadajnik, który jest kluczem do naszego przetrwania! Czy masz coś na swoją obronę?

 

Podniosłem powoli głowę i spojrzałem mu prosto w oczy, próbując znaleźć w nich coś ludzkiego. Lecz te oczy były zimne, jak niszczejąca stal z wraków samochodów na powierzchni.

 

-Powiedziałem wam prawdę. Czego jeszcze oczekujecie? Skoro jesteście tak ślepi i jedyne, co potraficie robić to skazywać niewinnych, to cóż znaczą moje słowa? Kończcie tą farsę, bo mam dosyć oglądania waszych paskudnych mord.

 

Kamiński przełknął zniewagę i z wstrętnym uśmiechem, dodał:

 

-Rada wydała wyrok, że kara śmierci nastąpi poprzez powieszenie.

 

Barbarzyńcy. Szkoda im kuli, żeby to szybko zakończyć tylko wolą się nade mną poznęcać. Torturować. Wiadome jest, że nie od razu skonam. Przypomniała mi się scena z jednego filmu, o którym opowiadał mi ojciec. Jak on się nazywał? Niech to… ale ja głupi. Zaraz umrę, a ja się przejmuję tytułem filmu. Poczułem jak przekładają mi sznur przez szyję i zaczynają go naciągać. Tłum znów zaczął wiwatować, a ja zacisnąłem szczękę i starałem się oszczędzać siły. O nie bando parszywych gnojków! Nie dam wam tej satysfakcji. Byłem zdeterminowany by ciągnąć to jak najdłużej, choćby język miał mi się wysunąć z ust i odpaść. Nie wiedzieć jednak czemu, ale krótko po tym jak zawisłem, rozległ się strzał. Pierwsze, co mi przyszło do głowy to to, że ktoś chciał oszczędzić mi męki. Jak się miało jednak okazać, byłem w wielkim błędzie. Strzał bowiem, był wymierzony w sznur.

***

 

Tłum powoli się zaczął rozchodzić i cała impreza, została przedwcześnie zażegnana. Jak to zabawnie brzmi – impreza, w pewnym stopniu to prawda, byłem nawet główną atrakcją. Prawie jak wisienka na torcie urodzinowym. No, ale… cholera, żeby czort zabrał Machnickiego! Czemu nie dał mi w spokoju zdechnąć na tym sznurze? Nie żebym nie był wdzięczny. Nadal żyję, ale męczące jest takie przedłużanie wszystkiego. I tak nie mam nadziei, że odwołanie coś da. Znowu, siedzę w tej obskurnej celi. Znowu, mam związane ręce na plecach. I znowu, policzek mnie boli, po uderzeniu o podłogę! Czy oni nie mają za grosz wyrozumiałości?!

 

Z trudem podnoszę się i opieram o ścianę. Jakiś wystający pręt wbija mi się w plecy. Przesuwam się nieco w prawo i z satysfakcją stwierdzam, że jest wygodniej. Chropowata powierzchnia jest nierówna i poprzedzielana fragmentami glazury. Kawałki płytek leżą na podłodze. A gdyby tak przeciąć więzy ostrym kantem? A nie, zapomniałem. Mam kajdanki.

 

Woda, kapie z sufitu do kałuży przede mną. Jednak tym razem rytm się zmienił – zwolnił. Zupełnie, jakby chciała zapytać : „To znowu ty, wędrowcze? Dlaczego jeszcze tu jesteś?”

 

-Ano jestem, bo zdecydowali się wszystko przedyskutować jeszcze raz.

 

Niech mnie, teraz na dodatek gadam z cieknącą wodą ze starej rury. Odbija mi. Ale w podziemiach – wszystko, co niegdyś mogło wydawać się dziwne, jest na porządku dziennym. Część ludzi, zachowała wiarę i nadal wyznają katolicyzm. Aczkolwiek religia, zeszła na boczny tor. W obecnych czasach, ludzie zwracają uwagę bardziej na bajdy i legendy. Legendy o czasach, sprzed Dnia. Że istniały roboty, które mieliły ziarna i z tych zmielonych ziaren, parzono napój. Jak on się nazywał? Jakoś na ka. Ka, ka, ka…kawa! Właśnie! Niestety, nie znam smaku tego napoju, ale ponoć przed wojną, ludzie żłopali jej na potęgę.

 

Pogłoski głosiły, że gdzieniegdzie znaleźć można było jeszcze paczuszki z tym naparem. Taki znalazca mógł opchnąć go za niezłą sumę. Albo cieszyć się sam, aromatycznym smakiem we wnętrzu swojej kwatery. Niestety, za ów napój ludzie obecnie są zdolni do najgorszych rzeczy. Kto to widział? Zabijać człowieka za trochę kawy? Powariowali. Za magazynek do AK-47 to ja rozumiem, ale kawa? Ludzkość zwariowała.

 

Ciekawe jak sytuacja ma się w innych częściach świata. Ponoć są miejsca, które nie zostały dotknięte skazą atomowych iskier. Piękne krainy, nieskalane, pełne życia i spokoju. Kolejna legenda. Świat tam na górze jest stracony! Zapamiętajcie to! Teoretycznie są miejsca gdzie można oddychać – tam, gdzie radiacja jest mniejsza. Ale lepiej nie ryzykować. Zresztą, to nie jest największy problem. Demony atomu. Dzieci zniszczenia. Potwory. Czułe na światło – bardziej nawet niż my. Ale w nocy – lepiej ich unikać.

 

Drzwi otwierają się i do pomieszczenia wchodzi ktoś, w wysokich oficerkach, zawiązanych aż pod same kolana. Fajne, ale zarezerwowane dla wysoko postawionych. Mężczyzna ma na sobie sprzęt wojskowy. Spodnie w kolorze brudnego moro wciśnięte są nogawkami w buty. Uprząż w pasie poprzewieszana jest różnorakimi torbami. Ich zawartość pozostaje dla mnie tajemnicą. Gruba kurtka chroniąca korpus obwieszona jest kamizelką, na której zawieszonych jest kilka granatów. Znad lewego barku wystaje lufa przewieszonego SWD. Na szyi mężczyzny wisi maska przeciwgazowa. Widać, że dopiero co wrócił z wyprawy.

 

-Machnicki. – Szepczę podnosząc głowę, żeby mu się przyjrzeć.

 

Pułkownik Machnicki. Lata swojej świetności miał już dawno za sobą, ale wciąż był istotną postacią w podziemiach Twierdzy i samego metra. Wielu wyżej postawionych oficerów i przywódców politycznych, liczyło się z nim nadal. Niegdyś dowodził jedną z dywizji pancernych – lecz po Dniu, zadowolił się sprawowaniem władzy wojskowej w części podziemi. Ludzie – a zwłaszcza żołnierze, traktowali go z szacunkiem. Był surowy i wymagający, ale w stu procentach uczciwy. Nie to, co inni ludzie żyjący pod ziemią.

 

-Dąbrowski. Dobrze cię widzieć.

 

Czy mnie uszy nie mylą? Zwraca się do mnie tak, jak zwykł gdy jeszcze miałem stopień oficerski. Czy to przez szacunek czy coś innego? Nieważne, przyglądam mu się dłuższą chwilę i z rozbawieniem zadaję pytanie:

 

-Przestrzelił pan sznur, żeby móc od początku oglądać moją egzekucję?

 

-Nie bądź idiotą. – Jego ton staje się nagle surowszy, ale wyraźnie z powodu mojej głupiej wypowiedzi.

 

-To dlaczego pan to przerwał?

 

Oficer sięgnął za plecy i wsunął dłoń do tylnej kieszeni. Ruch wyglądał tak jakby sięgał po schowany pistolet. Przeszył mnie dreszcz. Czyżbym miał być rozstrzelany? Ale, gdyby tak było to sam pułkownik nie brudziłby sobie mną rąk. Nie, nie. To tak nie mogło się kończyć. Machnicki przyglądał mi się czujnie, jakby spodziewał się, że nagle skoczę na niego z uwolnionymi rękoma. Ale nie miałem takiego zamiaru, nawet myśl mi nie przebiegła o tym, żebym spróbować uciec.

 

W końcu pułkownik wyjął dłoń zza pleców i podchodząc do mnie, rozwarł ją. Na jej środku leżał klucz. Nieco zaśniedziały, ale wciąż odznaczający się okrągłą główką bez środka i charakterystycznym zakończeniem.

 

-Ponieważ mam podstawy uważać, że jesteś niewinny. Chcę wszystko usłyszeć jeszcze raz – z twoich ust.

 

***

 

Ponownie zostałem zaprowadzony do sali obrad. Teraz miałem czas, żeby lepiej się jej przyjrzeć. Na ścianach wisiały kartki z kodeksu karnego. Ponad 300 stron, według powszechnej opinii. Moim zdaniem, było ich znacznie więcej. Ponoć strony pochodziły z książki, wyrwanej z objęć śmierci, która panuje na powierzchni. Z biblioteki położonej gdzieś w centrum miasta. To miejsce było owiane złą sławą – nikt o nim nie chciał wspominać. Wiem tylko, że owa biblioteka stoi na jakimś placu. Ale teraz to nie było ważne.

 

Machnicki zasiadał po środku i przeglądał akta. Staruszkowie i Kamiński mieli skrzywione miny. Nie podobał im się taki obrót spraw. Ich autorytet właśnie był podważany. Ale prawdą jest, że cały proces odbył się bez najważniejszego członka stacji.

 

-Słucham Wiktorze. Rozpocznij od początku. – Pułkownik odłożył akta i krzyżując palce, oparł na nich brodę. Następnie świdrującym wzrokiem zaczął się we mnie wpatrywać.

 

Wziąłem kilka głębokich oddechów i spojrzałem mu w oczy. Był spokojny, a jego opanowanie udzielało się również mnie.

 

-Przedwczoraj objąłem wartę przy rozgłośni. Coś koło ósmej. Na początku nic nie zapowiadało żadnych problemów. Cztery godziny później przyszedł do mnie mój kumpel z oddziału – Zagórski. W tym samym czasie trwał atak mutantów. Sam pełniłem służbę przy nadajniku z tego powodu. Szeregowy dostał godzinną przepustkę, żeby odpocząć. Przyszedł mnie odwiedzić.

 

-Przykro mi z jego powodu, wiem, że się przyjaźniliście. – Powiedział Machnicki wykorzystując pauzę, którą zrobiłem. Skinąłem nieco głowę i kontynuowałem.

 

-Chwilę rozmawialiśmy. Rozproszył moją uwagę i nie zdążyłem zauważyć, jak wróg się podkradł. Mnie ogłuszono, a Zagórskiego zabili.

 

-Czemu tylko jego, a nie was obydwu? – Spytał niespodziewanie Kamiński.

 

-Nie mam pojęcia. Wiem za to, dokąd zabrali radiostację. Nim straciłem przytomność, udało mi się co nieco usłyszeć.

 

Naczelnik parsknął śmiechem i podniósł się z krzesła. Zapierając się rękami o stół, pochylił się do przodu.

 

-I co takiego, żeś usłyszał? – Zapytał z kpiną.

 

-Szabrownicy zabrali radiostację na Dębiec.

 

-Dębiec? I co nam po tym?! – Krzyknął z frustracją w głosie.

 

-Jak to co? To jest poszlaka. – Stwierdził spokojnie pułkownik.

 

Dębiec owiany był złą sławą. Ponoć to tam zebrało się najwięcej zbirów i oprychów. Grupki bandziorów grasowały po metrze, kradnąc i rabując, co tylko się da. Naczelnik jednak nie miał widocznie bladego pojęcia o strategii i taktyce, a już tym bardziej dowodzeniu. Od początku wiedziałem, że należy czym prędzej zabrać się za pościg. Może udałoby się wtedy jeszcze uratować stary nadajnik.

 

-No i? Mam wysłać ludzi, żeby jej szukali? Dosyć problemów jest tutaj na stacji! Ledwie ludzi wystarcza do obrony stacji! Arena nas naciska! Musimy zdecydować czy płacimy haracz czy decydujemy się na wojnę! A wojna z nimi nie będzie taka łatwa, pułkowniku. Zresztą sam wiesz najlepiej. Prócz tego aktywność Kościoszczurów na powierzchni się wzmogła – chyba nie muszę mówić, co to oznacza?!

 

-Wiem. Ale nie musisz wysyłać silnego oddziału. Zresztą, z tego co mówisz, sytuacja faktycznie jest trudna i dlatego właśnie, musimy odzyskać radiostację. Żeby to wszystko nie popierdoliło się jeszcze bardziej. Każda para rąk jest potrzebna do obrony stacji, a za chwilę całe dziesięć może nam ubyć – jeśli zdecydujemy się płacić Arenie. Zdecydowanie nie możemy wysłać całego oddziału. Ale jeden człowiek, wystarczy.

 

-Ty sobie chyba kpisz. Jeden człowiek?! To nierealne! – Odezwał się jeden ze staruszków, poruszając lekko palcem wskazującym. Widać było jednak, że cała dłoń mu drga. Objawy choroby Parkinsona. Nie minie kilka lat i będziesz inwalidą dziadku. Pomyślałem ze współczuciem.

 

-Musimy odzyskać radiostację. Dziwię się, że nie miała lepszej ochrony. To zabytek! A na dodatek jedyna nasza szansa na ściągnięcie większej liczby ocalałych! Ktoś tutaj dał ciała, naczelniku.

 

-Wypraszam sobie!

 

Kamiński rąbnął pięścią o stół. Stojący kubek podskoczył i się wywrócił, rozlewając herbatę z suszonych grzybów. Jeden ze staruszków prędko złapał leżące papiery i zabrał, aby uchronić je przed zawilgoceniem.

 

-Dosyć tego! Zawsze bardziej ufałem swoim ludziom, niż formalistą twojego pokroju, naczelniku. Zostajecie odsunięci od swoich obowiązków.

 

-Ale…ja stanowię prawo na tej stacji!

 

-Stanowiłeś prawo wobec obywateli a nie w stosunku do wojska. Proces żołnierza winien być przeprowadzony przeze mnie, a ty pośpieszyłeś się z osądem. Jako naczelnik powinieneś to wiedzieć! Całe szczęcie, że wróciłem wcześniej niż zakładałem! Wiktorze? Zostajecie przywróceni do służby. W toku postępowania orzekam jednak, iż musicie wyruszyć w głąb metra i znaleźć sposób na odzyskanie radiostacji. To zadośćuczynienie za nieuwagę podczas warty. Z waszej winy zginął żołnierz. Kara śmierci byłaby jednak zbyt surowym wyrokiem. – Dodał na koniec, spoglądając na naczelnika.

 

***

 

Po rozprawie zostałem wyprowadzony do magazynu. Oddano mi mój plecak, broń i mundur wraz z odznaką. Przejechałem opuszkiem palca po metalowym emblemacie. Żołnierz Wojska Polskiego. Kiedyś to brzmiało zwyczajnie. Dziś było powodem do dumy. Poczułem, że po policzku spływa łza. Rzadko się wzruszam. Przypiąłem orzełka do munduru na wysokości serca. Ogarnięcie się zajęło mi niecałe pięć minut. Wiele tego nie było – żołnierze nie posiadają znacznego dobytku. Zresztą, większość i tak pozostała w mojej kwaterze, gdzieś na trzecim poziomie Twierdzy. Stacja Arciszewskiego była jedynie swego rodzaju posterunkiem, na którym stacjonowałem. Wciąż mnie zastanawiała jedna kwestia. Skoro ta radiostacja była tak ważna to, czemu nie zabrano jej gdzieś, gdzie byłaby bezpieczniejsza?

 

-Obyś mnie nie zawiódł, żołnierzu.

 

Odwróciłem się. Przede mną stał pułkownik, z oficerską czapką na głowie, przystrojoną takim samym orłem jak mój. Zasalutowałem. Ku mojemu rozczarowaniu nie odpowiedział.

 

-Nie zawiodę – powiedziałem patrząc mu w oczy.

 

-Tylko tyle mogłem zrobić dla ciebie. Reszta uwarunkowana jest już od twoich decyzji.

 

Podszedł i ciężko wzdychając odpiął swoją uprząż na pasie i dał mi ją. Przyczepionych do niej było pięć sporej wielkości skórzanych torb. Gdy przypiąłem uprząż, poczułem nieco obciążenie, jakie ją wypełniało. Lekkich przedmiotów w niej nie było – bez wątpienia.

 

-Przyda ci się. Uważaj na siebie.

 

Pułkownik uniósł jednak dłoń i zasalutował przede mną, a następnie ustawił się bokiem i zrobił mi przejście. Żołnierz dyżurny, który mu towarzyszył przez cały czas, zaprowadził mnie do śluzy.

 

***

 

Barykada przed ufortyfikowanymi bunkrami, z których prowadzono ostrzał przeciw mutantom, zbudowana była z fragmentów kolejki metra i stanowiła pierwszą linię obrony stacji Arciszewskiego. Wiele godzin spędziłem przy niej stojąc na warcie. Śluza była otwarta i delikatny powiew chłodził mi twarz. Zastanawiało mnie, jakim cudem złodzieje wynieśli radiostacje. Prawda, nie była ona wielka, ale celnicy na pewno nie przeoczyliby jej. A może się myliłem? Nie wiem. Nieważne.

 

Ruszyłem w stronę wyjścia. Tory spokojnie układały się pod moimi stopami. Wszechogarniająca cisza dolatująca znikąd z jednej strony była niepokojąca, ale zarazem napawała uczuciem spokoju. Nigdy nie lubiłem stacji metra. Były zbyt przesycone ludźmi. Zapchane. Czułem się jak konserwa w puszce. Tunele mimo, że często niebezpieczne, napawały mnie poczuciem swobody.

 

Parsknąłem śmiechem w chwili, gdy śluza na stację zaczęła się za mną zamykać. Masywne wały korbowe obracały się w przeciwnych kierunkach. Tłoki pompowały sprężone powietrze, napędzając mechanizmy siłowe wrót. Spojrzałem na grube łańcuchy po bokach zapory. Jeden przesuwał się w górę, a drugi w dół. Gdy dwa skrzydła stalowych wierzei, złączyły się ze sobą, rozległ się zgrzyt. Od czasu do czasu dobiegał syk i pojedynczy obłok sprężonego powietrza, wydobywał się z tłoków. Zatrzaśnięcie, które poniosło się w głąb tunelu powracało niczym echo. Nad bramą znajdowała się czerwona lampa. Obracała się jak oszalała w trakcie procedury zamykania, oblewając wszystko wokoło szkarłatnym światłem. Gdy mechanizm ucichł, zgasła i ona.

 

Odwróciłem się i spojrzałem niespokojnie, w kierunku tunelu. Kable biegnące po ścianach były poprzegryzane przez szczury. Strop wieńczyły zwisające pajęczyny i stalaktyty. Śmiesznie było je tak nazywać. Stalaktyt jest formą krasową, powstałą na skutek wypłukiwania wody i wytrącania się osadu węglanu wapnia. Proces trwa setki, a nawet tysiące lat. Tutejsze stalaktyty powstawały na skutek osadzania się rdzy i pyłu. Nie miały imponujących rozmiarów, ale ich proces powstawania był dużo szybszy.

 

Nie przeszedłem nawet stu metrów i już natknąłem się, na pierwsze ciała. Część z nich, była w zaawansowanej formie rozkładu. Obleciał mnie dreszcz, gdy bliżej przyjrzałem się ranom, z których wypełzały białe robale wielkości moich palców. Zatknąłem prędko usta i ruszyłem dalej, z trudem powstrzymując się od wymiotowania. Gdy znów poczułem znajomy powiew lekko nasyconego wilgocią powietrza, odetchnąłem z ulgą. A następnie zrobiłem coś, czego już od bardzo dawna nie czyniłem.

 

Przeżegnałem się.

 

Mój pierwszy tekst wrzucany tutaj, więc niejako debiut aczkolwiek jest to jak już pisałem tekst, który kilka par oczu już widziało i komentowało. Czekam na wasze opinie, żebym wiedział czy wrzucać następne rozdziały :) i przy okazji, wiem, że co niektórych mogą koleć w oczy "wulgaryzmy i mocne słowa" ale na stronie metro2033 jakoś nikomu to nie przeszkadza dlatego nie poprawiałem tego. Jeśli się jednak znajdą osoby, które będzie to razić w oczy to następne rozdziały postaram się uszczuplić o wulgarne stwierdzenia (chociaż w większości, często ich brak może popsuć smak opowiadania i zabić klimat) ;)

Koniec

Komentarze

O, pierwszy fanfik, jaki tu widzę. Ogólnie źle nie jest :) Brakuje przecinków, są literówki, dziwnie skonstruowane zdania, np. "Bestie próbowały do upadłego dobiec i wedrzeć się do wnętrza, ale stalowe konstrukcje zbudowane ze sterty najróżniejszych śmieci, zwleczonych z powierzchni czyniły te pozycje prawie nie możliwym do zdobycia.", przed myślnikiem stawia się spację. Jest parę ortografów, ale nie jestem ekspertem (ekspertką? ;), musisz poczekać na regulatorzy :)

Pisz tylko rtęcią, to gwarantuje płynność narracji.

Piszę, żeby sobie "mrugałkę" zostawić. Na razie tylko przejrzałem. Zapis dialogów szwankuje.

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Z dziwnych zdań to mam faworyta - Uśmiechnął się mężczyzna drapiąc po brodzie na której gościł kilkudniowy zarost. Lekko zsiwiałe włosy głosiły jakoby ten mężczyzna sporo już widział w swoim życiu.  

Szybko widzę czytanie ^^, no wiem, że są błędy interpunkcyjne, literówki i ortografy. To że dziwnie zdania są poukładane to wiem, ale taki mam styl. Nie wiem czego to jest wina. Później jak wrócę do domu to przejrzę wasze uwagi jeszcze raz i postaram się poprawić błędy :)

O zapisie dialogów i innych takich – tutaj Powtórzenia typu: Umocnienia (…) były oparte o mocno ufortyfikowane Brakuje dużo przecinków: Gotujcie się ludzie! – Gotujcie się, ludzie! -- może poczytać tekst na głos? Niektóre zdania niefortunnie skonstruowane :)  Do warana dodam: Pilnowanie radiostacji było powszechnie najbardziej żenującą służbą   – powszechnie uznawane za? politycznych się z nim liczyło nadal.– liczyło się z nim nadal? Lśniły od smaru, która wręcz topiła je w sobie. – kto kogo topił?   Resztę powinny złapać bardziej doświadczone oczy niż moje :)   Sprawnie, chociaż nie bez błędów napisany fanfik. Machnicki jako deus ex machina, mało wiarygodne i satysfakcjonujące rozwiązanie przerwanej egzekucji (strzał w linę, na której ktoś już dynda lub zaraz zadynda… spróbuj kiedyś… :):)  ).

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Delikatny powiew chłodnego powietrza przemknął cicho przez zatłoczone stoiska w samym środku ludzkiego skupiska. Rozwrzeszczany tłum pochłonięty realizowaniem założeń codziennego życia w skupieniu kontynuował swoją jednostajną egzystencję. Słabe światło delikatnie tlącego się ogniska wdzierało się w ciemności otaczające starszego mężczyznę, który siedząc na starej skrzyni od amunicji smażył w skupieniu kawałek mięsa na metalowym pręcie.   Bez cytatu. Opisujesz w pierwszym zdaniu jakiś targ, rynek – wskazuje na to obecność stoisk. Natychmiast po tym opisie pojawia się mężczyzna, otoczony przez ciemności, słabo rozjaśniane przez ognisko. Czy to znaczy, że teren domyślnego targowiska pogrążony jest w ciemnościach?   zatłoczone stoiska ---> stoisko to jakiś tam "punkt handlowy" – kram, pamiętne "nożyce", coś podobnego; czy samo stoisko może być zatłoczone, czyli wypełnione ludźmi?   tłum pochłonięty realizowaniem założeń codziennego życia ---> co chciałeś powiedzieć przez to pochłonięcie realizowaniem założeń codziennnego życia? Mam pewien domysł, ale chcę wiedzieć, jak Ty rozumiesz to sformułowanie.   w skupieniu kontynuował swoją jednostajną egzystencję. ---> pytanie jak wyżej.   skrzyni od amunicji ---> znaczy, dostał tę skrzynię od amunicji? PO, Autorze, PO czymś jest puste opakowanie dowolnego rodzaju, nie OD…   smażył w skupieniu kawałek mięsa na metalowym pręcie. ---> a mi się, może głupio, wydaje, że opiekał nad ogniem, nie smażył na pręcie…  :-)  Rozumiem, chciałeś poinformować czytelników, że kawałek mięsa jest nadziany na metalowy pręt, i pomyliło ci się, splątało z drugą informacją, co robił mężczyzna z tym mięsem. Ale to, że ja to wiem, nie czyni zdania poprawnym i czytelnym…    Przykro mi bardzo, ale przed Tobą dużo pracy, zanim spod Twoich palców wyjdzie tekst "czysty", dający się płynnie czytać i bez wysiłku "przyswajać" w tej samej chwili. Ale nie załamuj się, nie rezygnuj – ta sztuka jest do opanowania.

Tomek, ale to nie jest kwestia stylu :) Patrz, co jest tu nie tak: "Bestie próbowały do upadłego dobiec i wedrzeć się do wnętrza, ale stalowe konstrukcje zbudowane ze sterty najróżniejszych śmieci, zwleczonych z powierzchni czyniły te pozycje prawie nie możliwym do zdobycia." ---> Ze zdania wynika min., że próbowały "do (jakiegoś kolesia) upadłego dobiec", a co do "czyniły te pozycje prawie nie możliwym do zdobycia", chyba coś źle odmieniłeś. I niemożliwym piszemy bez spacji :)

Pisz tylko rtęcią, to gwarantuje płynność narracji.

Ale czemu to jest takie urwane? A przede wszystkim, czemu służy "szkatułka" czyli opowieść w opowieści? Wulgaryzmy nie stanowią problemu, zwłaszcza że zdania je zawierające wydają mi się najsprawniej napisane. Problemem nie jest styl, tylko niejakie trudności z gramatyką, ortografią i interpunkcją.

Przeczytałem. Ładnie prowadzisz historię, widać że narracja nie sprawia ci problemu, masz bogate słownictwo, ale jest też tam mnóstwo błędów o których juz wczesniej wspominali moi przedpiśccy. A że wszystko, co chciałem powiedzieć już zostało napisane, to mogę tylko zachęcic do pracy nad warsztatem bo "potecjał" jest. :)

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Miło słyszeć, że warsztat nie jest najgorszy :)  Lecz nie będę ukrywać, że z błędami ortograficznymi, interpunkcyjnymi zawsze miałem problem. Może to wina tego, że mam dyzlekcję, ale nie stanowi to dla mnie bariery, aby pisać. A pracować nad warsztatem będę, żeby kiedyś móc usłyszeć "nie wyłapałem/łam żadnych błedów" :)

Hej ludziska, poprawiłem tekst zgodnie z waszymi instrukcjami i dopracowałem go pod kątem interpunkcji i całej reszty (taką przynajmniej mam nadzieję) i chciałem go umieścić zamiast tego co tutaj, ale nie mogę edytować :( Pomocy!

Wyślij do beryla z prośbą o podmianę tekstu.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Ok, poprawione :)

Nowa Fantastyka