* * *
– Brajt. Darek Brajt. – Młody mężczyzna skwapliwie wyciągnął na powitanie dłoń. Uczynił to z tym większą ochotą, jako że chciał sprawdzić, czy ręka jego interlokutorki będzie tak gładka i miękka, jak mu się wydawało.
– Julia. Po prostu Julia. – Młoda kobieta spuściła wzrok i zaczęła niespokojnie skubać nieskazitelnie biały obrus, którym przykryto stolik.
– Więc powiedz mi, Julio, dlaczego właściwie chciałaś ze mną porozmawiać?
Dziewczyna, nie podnosząc oczu, sięgnęła po szklankę i umoczyła w przezroczystym płynie uszminkowane na czerwono usta. Brajt przełknął ślinę, jakby to on pociągnął łyk. Odwrócił spojrzenie od młodej kobiety, aby nie potraktowała go jak natręta czy erotomana.
– Darku, bo mogę tak do pana mówić, prawda? – Przerwała na moment, by poszukać potwierdzenia w jego oczach, a znalazłszy je, kontynuowała: – Otóż, mój ojciec zniknął dwa dni temu. Jego sekretarka powiedziała, że ostatnie umówione spotkanie miał w hotelu Royal, z panią M. Zwróciłam się do niej, a ona stwierdziła, że tylko ty możesz mi pomóc.
Brajt odwrócił spojrzenie od atrakcyjnej kobiety i skierował je na muchę, krążącą nad kawałkami sera pleśniowego. To pozwalało mu się skupić. Ruchliwy insekt odrywał jego myśli od wdzięków ukrytych pod powiewną suknią i sprawiał, że tok myślenia był logiczny, precyzyjny i doskonały.
Cóż bowiem wiedział o ojcu Julii? Nic albo prawie nic. Wpatrzony w bzykającego owada dedukował. Mężczyzna miał około pięćdziesięciu lat, był przystojny, majętny, inteligentny. Jak to wywnioskował? Proste. Jeśli M. interesowała się tym człowiekiem oznaczało to, że primo – był przystojny, bo gdyby nie był – nie zainteresowałaby się nim. Secundo – był inteligentny, bo M. nie zadawałaby się z idiotą. Tertio – był majętny, powód jak uprzednio. A dlaczego uznał, że ma około pięćdziesiątki? Bo Julia wyglądała na jakieś dwadzieścia lat, więc jej ojciec spłodził ją zapewne gdzieś na początku swojej biznesowej drogi, czyli w okolicach trzydziestki, potem z pewnością byłby zbyt przezorny i zbyt zajęty. A nie mógł mieć wiele więcej, bo M. nie zadawała się ze staruchami. Do młodych też podchodziła ostrożnie – nie chciała płacić za ich usługi, a na dodatek spodziewać się, że za plecami każda jej zmarszczka czy fałdka tłuszczu zostanie szczegółowo omówiona. Facet taki, jak ojciec Julii, był w sam raz – jakieś dziesięć lat młodszy od niej samej, na tyle od niej zależny, by nie odmówić seksu z obawy, że zostanie za to ukarany.
Dlaczego więc M. odesłała Julię do niego? Po chwili znał odpowiedź.
– Julio – zwrócił się do zrozpaczonej młodej kobiety – musisz się ukryć. Podejrzewam, że twój ojciec został porwany! – Brutalną prawdę złagodził uśmiechem i delikatnym uściskiem dłoni. – Ale to ty jesteś w niebezpieczeństwie. Ktoś pragnie go złamać, a jak najlepiej to sprawić? No jak? Przez ukochane dziecko. Jeśli opuścisz teatr wydarzeń, za kilka dni uwolnią go. Pomogę ci! Zaraz zorganizuję nam transport na maleńką wysepkę pośrodku Pacyfiku. Nikt nas tam nie odszuka.
Julia zatopiła w nim wdzięczne spojrzenie orzechowych oczu i powierzyła się opiece przystojnego agenta.
Sprytna ta M. – pomyślał Brajt. – Chce mieć starego przez kilka dni tylko dla siebie, dlatego opieka nad wścibską córeczką spadła na mnie.
Agent wyjął telefon komórkowy i wystukał jakiś numer.
– Tu Brajt. Darek Brajt. Za jakieś dwie godziny potrzebny będzie mi śmigłowiec. Tak, wszystko uzgodnione z M. Powrót? Czy ja wiem?
Brajt spojrzał na Julię. Dobra, nie o nią chodzi. Ile czasu będzie potrzebować M., żeby nowy kochanek spowszedniał?
– Sądzę, że za jakieś dwa tygodnie.
Nie docenił ani M., ani ojca Julii. Siebie i Julii też nie docenił.