Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Dedykacja dla wszystkich wierzących, iż cokolwiek w życiu osiągnę…
Zapadał zmrok.
Otulając aksamitem czerni spalone słońcem pustynie i zieleniące się ostępy leśne noc
zawładnęła kontynentem tak, jak robiła to zawsze, od niepamiętnych czasów. Co oczywiste,
pustynia była zbyt niegościnnym dla ludzi miejscem, by się nań osiedlać, a ostatnie
pozostałości potężnych niegdyś drzew, porastających jej skraj, dawały zbyt mało cienia
podczas słonecznych dni by myśleć o zamieszkaniu tam na stałe.
Mimo to jednak między sękatymi pniami przechadzał się człowiek, w towarzystwie
jakże niezwykłego i wspaniałego zwierzęcia. Przy każdym kroku, gdy w pobliżu znajdowało
się jakieś drzewo, rudowłosy mężczyzna opierał się o nie, jak gdyby czerpał z niego siłę
niezbędną do wykonania kolejnego. Co kilka minut odgarniał z twarzy opadającą niesfornymi
kaskadami czuprynę, zachowując przy tym anielską wręcz cierpliwość. Wydawało się, że
posiadana przezeń krótka, płowo ruda bródka, miała tylko uniemożliwić zidentyfikowanie
osobnika, bo tak naprawdę ona jako jedyna nie pasowała do czarnych szmat, będących
własnością człowieka.
Mężczyzna przystanął.
Przed nim rozciągał się potężny, piaskowy lej, stanowiący od północy granicę lasu i
pustyni. Nosił nazwę „Erräkhl’ingk” czyli „ten, który chłonie” – zawdzięczał ją
wydarzeniom, które naoczni świadkowie opisywali jako „miraże, wabiące niespotykaną na
bezkresnych wydmach kolorystyką, znikające natychmiast po zwabieniu kilku ciekawskich,
których to nigdy już nie zwracały”.
Na dnie parowu poruszało się… coś. Z wysokości jedenastu metrów, do tego nocą, w
mroku, nie dało się dostrzec niczego więcej, prócz niewyraźnych konturów.
Mężczyzna spojrzał po trzymającym się jego lewego boku stworzeniu. Ono z kolei, by
być lepiej widoczne dla swojego pasterza, ruszyło się naprzód i stanęło w blasku księżyca
(pierwsza kwadra to nie to, co pełnia, ale zawsze lepsze to niż nów).
To była owca, co do tego nikt nie miał wątpliwości. Przynajmniej początkowo nikt,
kto nie poznał jej bliżej niż z drugiego końca leśnej ścieżki – bo tak po prawdzie to nie była
tylko nią. Rogi, kręcone i nakładające się spiralami na siebie, których ostre końcówki
skierowane były naprzód, lśniły w poświacie białego globu. Futro, bardziej szare aniżeli białe,
odstawało od smukłego tułowia pod kilkoma możliwymi kierunkami. A, no i żaden gatunek
prócz owiec jeruzalemskich nie posiadał szesnastu nóg, bo i też po co?
Owca imieniem Ofca zabeczała, co w gruncie rzeczy mogło znaczyć wszystko.
Mężczyzna przypuszczał jednak, że chodzi jej o próbę rzucania egzorcyzmu – przeważnie
skutkowało na opętania demonami do szóstego poziomu. Rudowłosy pokiwał głową.
W towarzystwie zwierzęcia zszedł po stromym zboczu w dół, do szamoczących się
kształtów. Było jednak zbyt ciemno, by stwierdzić, co to takiego i jak wielkie to jest.
Nakreślił palcem niezbędną do przeprowadzenia rytuału kolumnę znaków i wyszeptał
wiązankę nikomu nieznanych słów w niespotykanym języku. Coś trzasnęło, błysnęło, ale
pomimo tego nic w konturach istoty nie zmieniło się.
Erräkhl’ingk był widocznie demonem wyższym, na którym trzeba spróbować pieczęci,
a nie niskolevelowych wywoływań. Do tego trzeba jednak znać postać opętującego oraz jego
wielkość, a bez światła było to co najmniej specyficznie trudne.
Rudowłosy, odziany w czerń człowiek ponownie rzucił wymowne spojrzenie
szesnastokopytnemu stworzeniu. Owca zabeczała tylko przeciągle w odpowiedzi.
– O wielki, wszechmocny Ofco! Czy byłbyś łaskaw użyczyć mi swej potęgi i
rozświetlić siedlisko owego plugawego, nieczystego bytu, bym był w stanie odesłać go tam,
skąd przybył?
Znowu odbąknięcie. Mężczyzna uśmiechnął się. Wtedy ciało parzystokopytnego
zwierzęcia rozbłysnęło mlecznobiałym światłem, zalewając imponującej wielkości lej
jaśniejącą poświatą.
Mimo, iż istota zamieszkująca we wgłębieniu była widoczna zaledwie przez siedem
sekund, teraz mężczyzna z łatwością rozpoznał demona. Wielkie, karmazynowe oko,
umiejscowione pośrodku widocznej w połowie smoliście czarnej czaszki, wokół której to
niczym szczyty górskie Himalajów wznosiły się setki tysięcy ostrych kłów oraz sześć
szczypców, podobnych do krabich, pod względem budowy ale o wiele masywniejsze – to
wszystko należało do podległego Królestwu Rozkładu demona imieniem Ore’treüs, co
najmniej siedemnastego poziomu.
Bestia zorientowała się, że ktoś przebywa w strefie jej pobytu i przypuściła atak na
człowieka. Ten jednak, zabierając owcę Ofcę, uniknął furiackich ciosów z prędkością godną
przyszłych pokoleń samurajów i stanął na krawędzi leja. Wypuścił potężną istotę, a ona
odeszła, pozwalając mu zapieczętować demona w powierzonym mu przez zleceniodawcę
przedmiocie, do użycia w razie zbyt wysokiego levelu cienistego pomiotu.
Pieczętowanie nie było skomplikowane, ale wymagało skupienia i użycia
odpowiednich słów; w przeciwnym razie demoniszcze mogłoby zmutować w Niepodległego,
czyli stać się o wiele potężniejszą wersję siebie, zdolną stworzyć kolejne Królestwo,
konkurujące z pozostałymi dwunastoma o przejęcie władzy i zasobów ludzkich Świata
Śmiertelnego, które przemienić można kolejno w Nowe Ziemie i Niższe Demony, podległe
stwórcą Królestwa.
Rudowłosy uniknął miażdżących szczypców i szepcząc oraz cedząc odpowiednie
słowa, okrążył lej sześciokrotnie. Bestia zaczęła kołowacieć, będąc w obowiązku śledzenia
ruchu zagrażającego jej bezpieczeństwu człowieka swym jednym, gargantuicznej wręcz
wielkości okiem. Rudowłosy, korzystając z Jego dezorientacji, zakończył inkantację i,
czerpiąc użyczaną przez owcę jeruzalemską moc, napełnił nią wyciosany z granitu imbryk.
Nakreślił na nim kilka enneagramów i gotowy przedmiot pieczętujący cisnął w demona.
Istota bezsilnie przypatrywała się przyszłemu miejscu odbywania wyroku,
szybującemu nieubłaganie w jego kierunku.
W następnej chwili imbryk, owinięty w szarą szmatę, kręcił się na własnym uchu na
palcu wskazującym lewej ręki mężczyzny. Lej zapadł się w sobie, a koza bez dalszych
problemów natury motorycznej dołączyła do odzianego w czerń, wędrując ku najbliższej
osadzie, zwanej Palestyną.
Nastał ranek.
Słońce prażyło niemiłosiernie, na niebie nie było nawet jednej chmury mogącej rzucić
choćby skrawek cienia. Kilkadziesiąt osób uwijało się po wypieszczonych uliczkach między
budynkami. Pod niejedną z budowli stały stragany, kupcy zachwalali towary pochodzące z
egzotycznych regionów kontynentu, chowając się pod ustawionymi na krzywych tyczkach
baldachimach. Gwarno, gorąco i jeszcze wiele razy gwarno – tak można było określić
panującą tam atmosferę.
Rudowłosy mężczyzna, zręcznie wymijając przechodniów, nawet nie
przypuszczających obok kogo przechodzą, zmierzał w jednym, konkretnym kierunku.
Powolnym krokiem kierował się ku majaczącej w oddali gigantycznej wieży z białego
marmuru, sięgającej ku niebu. Nikt przy zdrowych zmysłach nie podążałby w kierunku
Wieży Babel z własnej woli (toteż nikt tego nie czynił), więc potężna podstawa sięgającej
chmur budowli, mimo że zdobiona nadto epickimi płaskorzeźbami i freskami o nieznanym
pochodzeniu, ziała pustką. Rudowłosy stał chwilę przed genialnym dziełem ludzkich rąk,
napawając się jej widokiem i zarazem dowodem na ludzkie podobieństwo do Boga, kiedy
Ofca zabeczała i puściła się przodem. Odziany w czerń zrozumiał że boskie stworzenie
ponagla go do jak najszybszego załatwienia spraw. Wszedłszy przez kolosalnej wielkości
bramę znalazł się w wykładanej wszystkimi drogocennymi materiałami i kamieniami świata
Sali. Nie znajdowało się w niej nic prócz pnących się kilkaset metrów w górę kręconych
schodów, o wykładanych hebanem schodach.
Nie zraziło to jednak mężczyzny, który podążył za skaczącą po szerokich stopniach
owcą. Trwało trochę, nim dotarła ona na szczyt, a on wraz z nią, ale czas to było coś, czego
obydwoje mieli aż nadto.
U ich zwieńczenia czekała platforma w kształcie koła, o średnicy co najmniej 20
metrów, na której środku stał człowiek. Zwykły, nie wyróżniający się niczym spośród
podobnych mu jegomościów napotykanych w okolicznych uliczkach, o gęstym zaroście i
dłuższych, brązowych włosach. Fiołkowe oczy wpatrywały się w przybyłego rudowłosego, a
na ustach jego jawił się szczery uśmiech.
– Witaj, Mojżeszu. Jakże się miewasz? – zapytał łagodnym głosem przybyły.
– Oj, mój drogi, wiesz jak to jest, mieć na karku ponad dwie setki lat i nadal być
młodym na ciele i umyśle, ale nie na duchu. Jak na tak sędziwego starca jestem aż nazbyt
żwawy. A jak tam ze zleceniem dotyczącym Ekr… Ergh… Em…
– Erräkhl’ingk, Mojżeszu. Nazywał się Erräkhl’ingk i jest teraz w naszym posiadaniu.
Elegancki z niego imbryczek, nieprawdaż? – Mówiąc to rudowłosy pokazał odwinięte z szarej
szmaty naczynie pieczętujące, stanowiące od niedawna domostwo i więzienie demona
Królestwa Rozkładu. Z czubka, na którym powinna leżeć pokrywka, wychynęło na światło
dzienne karmazynowe oko, lustrując uważnie pomieszczenie. Cały urządzenie do rozlewania
herbaty po zamknięciu weń ciemnego pomiotu zmieniło kolor na czarny, z niedużą ilością
ciemnobłękitnych znaków narzecza rodzimego świata potwora.
– Doprawdy niezwykły. Widzę, że nie zajęło Ci to tak wiele czasu jak Józefowi i
Herodotowi pieczętowanie Zxrathw’linôka w zeszłym miesiącu. Prosiłbym cię jeszcze, nim
odejdziesz na spoczynek, o odniesienie go do Mniejszej Sali w celu zamknięcia go w
odpowiednim yveltallu.
– Czy naprawdę konieczne jest odcinanie go od świata w zamkniętym wymiarze?
Myślałem, iż takie czynności podejmuje się tylko względem demonów Wyższych albo
Niepodległych, czyż nie? – wyraził swój niepokój odziany w czarne szaty rudowłosy.
Niepokój nie był bezprzykładny, ale dotąd rzadko pojawiała się taka potrzeba, by nawet istoty
o niskim poziomie musiały być oddzielane od reszty hołoty. Chyba że…
– Już wkrótce nadejdzie Noc – rzekł tylko w odpowiedzi Mojżesz, jakby miało to
wszystko wyjaśnić. Wieczorny towarzysz Ofcy kiwnął głową i odwróciwszy się ruszył w
kierunku schodów. Szesnastokopytne zwierzę zabeczało i pobiegło za rudowłosym,
przebierając kopytami z zawrotną prędkością.
– Życzę Ci dobrej nocy, Cesusie J’Hrist. I tobie także, Ofco Niestrudzony.
Na zewnątrz czas pędził bez zahamowań, ale wewnątrz Wieży nie ruszył się on nawet
o sekundę. Kolejny z tajemniczych mechanizmów, które rozumiał tylko ich konstruktor, czyli
Mojżesz. Kolejny, który nie powinien nigdy wyjść poza ową budowlę.
– Ty także śpij dobrze, Mojżeszu. Do zobaczenia jutro rano.
Zapadał zmrok.
muszę przyznać rację Adamowi, że jednak przecinki są ważne. Jakoś sie nie wczułam, przepraszam.
Jest mi przykro to napisać, ale mamy tu piękny przykład grafomanii. Nie mam siły na dalsze komentowanie, niech zrobią to inni. Pozdrawiam zasmucony.
Ryszardzie, być może jest to tekst na Grafomanie 2014? :D Tylko dodany przed czasem…
Be patient.
Nie dotrwałem do końca. Moja rada "na szybko": zrezygnuj ze zdań złożonych. A przynajmniej ogranicz ich stosowanie. Praktycznie każde z nich musiałem przeczytać dwukrotnie, żeby je "ogarnąć". Pozdrawiam.
Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.
>> zszedł po stromym zboczu w dół << – A można zejść po zboczu do góry!
Pójdę w ślady ryszarda: piękny kawałek czystej grafomanii.
"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick
mkmorgoth – można, jeśli przed zejściem został śmiertelnie ugodzony, idąc po stromym zboczu w dół ;) (vide "Zed zszedł")
Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.
Hmmmm. Dlaczego te linijki są tak krótkie? To miał być wiersz? Trudno mi uwierzyć w pustynię graniczącą z lasem. Doczytałam do opisu Ofcy, a wtedy zdanie "Przynajmniej początkowo nikt, kto nie poznał jej bliżej niż z drugiego końca leśnej ścieżki – bo tak po prawdzie to nie była tylko nią." skutecznie mnie zniechęciło do dalszej lektury. Zastanów się, jakie informacje chciałeś w nim przekazać i popraw tak, żeby cel został spełniony. Na razie ta wypowiedź mówi o poznawaniu (czyli o czym; przedstawianiu się, rozpoznawaniu znajomej, zdobywaniu wiadomości, zrozumieniu?) z drugiego końca ścieżki (a jakiej długości, bo różne ścieżki bywają? Krętej czy prostej?) owcy, która nie była tylko ścieżką. A później zrób to samo z pozostałymi zdaniami.
Babska logika rządzi!
Bez przesadyzmu. Niektóre zdania są w porządku. Na ten przykład: "Zapadał zmrok.", "Mężczyzna przystanął.", "Nastał ranek.", "Zapadał zmrok.", a nie to ostatnie już było. Ja doczytałem do opisu owcy, ale przerwałem jeszcze przed Ofcą. Nie jest dobrze:/
„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota
Uwaga! Napisałem streszczenie dla tych, którym tekst wydaje się za długi: Spalone pustynie i cudownie niespalona zieleń. Mężczyzna czerpał siłę niezbędną do wykonywania kolejnej siły. Rude brody nie pasują do czarnych ubrań. Szaty głównego bohatera należały do człowieka. Ścieżka, która nie była tylko ścieżką. Owca na dnie leja, którą pomimo ciemności niepozwalających nic dostrzec, można było dostrzec, gdy rozświetlił ją niezwykle słaby blask księżyca. Wystarcyło to, by odróżnić szarość od bieli. Demony szóstego poziomu. Widoczna jeszcze niedawno owca na powrot stała się niezidentyfikowanym, czarnym kształtem. Główny bohater rzuca wiązankami nieznanych sobie słów. Lej już nie jest lejem, a demonem. Yup, pojawiły się wysokolevelowe zaklęcia. Jakaś istota sobie poszła, ale demon został i zapieczętowano go. Źle zapieczętowany demon mógł zmutować. Główny bohater zaczął biegać wokół demona, ktorego jednak jeszcze nie zapieczętował, by demonowi zakręciło się w głowie. Owca nalała swojej mocy do kociołka. W stronę głównego bohatera poszybował wyrok. Rzucony w demona garnek jednak nie został rzucony, a owinął się wokół palca głównego bohatera. Owca stałą się kozą. Nastał ranek. Kupcy chowają się pod baldachimami. Budowniczowie wieży babel popisali ją wyrazami, których nie znali. Ludzie boją się wieży babel. U zwieńczenia człowieka i owcy znalazła się platforma, a na niej stał człowiek. Człowiekie był Mojżesz, który stwierdził, że ma 200 lati jest jest młody, lecz jest starcem. Mojżesz był tym, który dał questa, lecz nie zostało wyjaśnione, po co samotnie stał na dachu pustej wieży. Biblijne postacie są łowcami demonów. Wewnątrz wieży czas się zatrzymywał. (Co jest trochę dziwne, bo główny bohater w takim razie po wejściu do niej zostałby uwięziony na zawsze, lecz tak się nie stało.) Główny bohater jest rudy i ma na imię Cesus J’Hrist, co po zamianie miejscami pierwszych liter powinno wywołać u czytelnika szok i zachwyt nad tekstem.
a ja myślałam, że po prostu nie zrozumialam sztuki współczesnej. Bravincjusz – streszczenie jest lepsze niż sam tekst ;-)
Bravincjusz, powinieneś był ostrzec, że Twój tekst tak działa – czytam, czytam i bach! Wyplułam kawę na ekran…
Be patient.
Ło jeżu kolczasty… No dobra, rozumiem, dzieło miało być ponadczasowe z racji nowatorstwa i niezmierzonej głębi przesłania, odwagi w kreowaniu nowego obrazu świata et caetera bomba – ale nie wyszło, Autor zapomniał sprawdzić, czy czegoś podobnego już ktoś wcześniej nie napisał, i czy nie zrobił tego lepiej, strawniej… Zdarza się. Prawie każdemu, mierzącemu siły na zamiary.
ja się nadal zastanawiam co to ma wspólnego z chrześcijaństwem… bo z "inaczej" to na pewno wiele… kurcze i dojśc nie mogę… mało wrażliwa dusza ze mnie. Ale nie zrażaj się, pisz, ale… no nieco "inaczej" spróbuj.
przepraszam za komentarz wyżej – proszę o skasowanie. Jak czytałam to opowiadanie, kończyło się ono na zdaniu "Mężczyzna przystanął"
przez pierwsze "wersy" myślałem że piszesz o macierewiczu. Zmyliłeś mnie tą kozią bródką. A potem jednak doczytałem, że chodziło Ci o coś innego, i w związku z tym, przerwałem lekturę, bo mnie zaczęła nudzić. A dodam, że mam ze trzy promile we krwi. Wow. Mimo to udało Ci się. Gratulacje. WTF???