- Opowiadanie: Avanturnik - Ostatni wdech, część I

Ostatni wdech, część I

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ostatni wdech, część I

 

Pierwszy wybudził się węch. To na nim spoczął obowiązek zaalarmowania nieprzytomnego jeszcze mężczyzny, że coś nie gra. Plejada najrozmaitszych zapachów przewinęła się w jednej chwili przez jego nos, zaś wyłapanie najbardziej intensywnych nie stanowiło dla niego żadnego problemu. Najbardziej czuć było odór krwi, który przywodził jednoznacznie na myśl wizytę w rzeźni. Ku swemu zdziwieniu odkrył, iż ludzka krew minimalnie różni się od zwierzęcej, ma jedynie nieco mniej mdły zapach. Gdzieś jakby na dalszym planie czuć było aromat wszelkiej maści medykamentów, co uświadomiło go, że z musi teraz leżeć w szpitalu polowym. Z całą pewnością uśmiechnąłby się teraz gdyby nie dwa fakty. Po pierwsze – nie miał kontroli nad swoim ciałem i poczuł, że znów odpływa. Po drugie natomiast ponownie poczuł kolejną niezbyt miłą woń, zaś jego ostatnią myślą było tylko krótkie: Zesrałem się.

 

***

 

Ivarx właśnie kończył już obgryzać barani udziec, kiedy poły namiotu rozchyliły się i do środka wszedł jeden z żołnierzy. Przepite oczka otyłego lekarza dostrzegły niemalże natychmiast twarz gościa, której zacięty wyraz nie wyrażał nic dobrego. Oprócz malującej się na tej facjacie niezachwianej pewności siebie, grubasek dopatrzył się u wojaka krótkich blond włosów, orlego nosa oraz niesamowicie bladej cery. Siląc się na udanie jak najbardziej trzeźwego, podniósł się z krzesła, na którym spoczywało jego spasłe cielsko, oparł się na blacie stołu i zadał, a raczej próbował zadać pytanie.

 

– Czo ciem tu szprowadza, wojownikhku…? Posztawić ci diagnozę czy tyż może.. jakiesz roszkazy od dowództwa?

 

Żołnierz zlustrował wzrokiem lekarza i całe wnętrze namiotu. Unosił się tutaj odór krwi pomieszanej z lekami i alkoholem. Wyczuł również gówno, o które podejrzewał medyka. Na stole, przy którym siedział przed chwilą Ivarx było aż bordowo od krwi, w której leżał barani udziec, zaś nieopodal niego spoczywała prawie pusta flaszka wina. Mężczyzna z wyraźnym obrzydzeniem popatrzył na lekarza.

 

– Nie spodziewałem się, że najobrzydliwszą rzeczą, jaką zobaczę na wojnie będzie namiot cyrulika. Jak możesz żreć barani udziec, kiedy tuż obok leży odcięta ręka, zaś cały stół masz zachlapany krwią?

 

– Jaak to stół zachlaphany ręką? Odcięta krew? Czo ty gadasz? – po chwili refleksji nad tymi słowami Ivarx jakby nieco przetrzeźwiał, spojrzał badawczo na blat, po czym obficie zwymiotował.

 

– Znakomicie, brakowało tu właśnie tylko jeszcze twoich rzygowin – burknął wyraźnie zniecierpliwiony żołnierz. – Nie wiem, czemu cię w ogóle tolerują, i co gorsza jesteś tutaj najważniejszym lekarzem. W normalnej armii zostałbyś w najlepszym razie wyrzucony na zbity pysk, a i nie zdziwiłbym się, gdyby cię stracono. Jak to się dzieje, że taki wrak jak ty utrzymuje tą posadę?

 

Ivarx wytarł ręką resztki wymiocin osiadłych na ustach i gęstej brodzie, po czym uśmiechnął się do wojownika.

 

– Mniemam, iż to dlatego, że jestem najlepszy w swoim fachu. Nikt cię nie zszyje taaaak dobrze jak Ivarx Trobb, spytaj się samego generała Uberina! Pamiętam, jak… – lekarz przerwał, wpatrując się w zakrwawiony stół. – Na obwisłe jajca Ragnalla, jak ja nienawidzę krwi!

 

– To czemu jesteś lekarzem? I przy okazji cholernym żołnierzem?

 

– Bo nikt inny nie chce być, proste. A tak w ogóle to kim jesteś, wojaku? – zapytał cyrulik. – I po co tutaj przybyłeś? Jeśli jesteś od kapitana Februgga, to powiedz mu, że maści na hemoroidy się skończyły.

 

Gość wyprostował się i wojskowym zwyczajem zasalutował.

 

– Szeregowy Kosquet, 13 drużyna będąca pod dowództwem sierżanta Gariusa! – Spoczął, po czym jął kontynuować. – Przybywam po to, aby dowiedzieć się, jaki jest stan rannego.

 

– Którego rannego? – zapytał Ivarx.

 

– W ostatniej bitwie mieliśmy przecież tylko jednego rannego, idioto – warknął Kosquet. – Tego z posiekaną ręką, nazywa się RD.

 

– Aaa, o tego ci chodzi. Czekaj, czekaj, nazywa się RD?

 

– Tak, ale nie chce mi się opowiadać już tej historii po raz piętnasty, cyruliku. Melduj, jaki jest tego stan i czy już wybudził się ze śpiączki. Gdzie on w ogóle leży?

 

Natłok pytań zmieszał lekarzowi na powrót w głowie. Błądząc kilkanaście dobrych sekund po omacku ręką, złapał w końcu niedopitą butelkę i opróżnił ją w błyskawicznym tempie. Następnie spojrzał swym na powrót otępiałym wzrokiem na Kosqueta i po raz kolejny ofiarował mu swój dobroduszny uśmiech.

 

– Szeregowy, po konsultacjach z kapłanem Hariosem doszliśmy do wniosku, iż amputacja całkowita prawej ręki u tego jak mu tam… Tego w łóżku za tą płachtą… Nieważne, ale w każdym razie amputacja będzie wskazana.. Niestety, nawet magicznymi sztuczkami nie udało się na powrót wstawić tego, co z niej zostało – w tym momencie podniósł poprzecinaną w paru miejscach rękę ze stołu i pomachał nią przed twarzą żołnierza. – A zostało niewiele! Ale mam parę pomysłów, co z nią można zrobić! Można na przykład…

 

Na twarzy Kosqueta również w tym momencie zagościł uśmiech, po czym przybliżył się do monologizującego Ivarxa. Zaciśnięta pięść żołnierza niesamowicie szybko uderzyła w nos cyrulika, który zmienił się w bezkształtną masę. Lekarz w momencie osunął się na ziemię, zaś z pokrytych już krwią ust zaczął wydobywać się miarowy charkot, który po chwili ustąpił miejsca równie miarowemu głośnemu chrapaniu.

 

– Od tej chwili nie będziesz już Ivarxem Złotorękim, tylko Ivarxem Krwawonosym. Cóż, albo Beznosym, to będzie zależało od tego, czy uda ci się poskładać na powrót swój wielki kinol – mruknął Kosquet, po czym ruszył do łóżka, w którym ktoś się poruszył. Im bliżej podchodził, tym bardziej intensywnie czuł swąd kału.

 

***

 

Ze snu wyrwał go silny cios otwartą dłonią w policzek. Poczuł, że tym razem wybudzają się jego wszystkie zmysły, poza tylko jednym – węchem, który uprzednio był jego przewodnikiem.

 

– Pobudka, przyjacielu. Zbyt długo tu gniłeś samotnie, ale od czego masz mnie? Czy wiesz, że…

 

Znajomy głos mówił coś do niego jeszcze przez parę dobrych chwil, zaś sam RD dopiero, gdy ten ucichł odzyskał pełną sprawność i wypowiedział na głos pierwsze słowa w przeciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin.

 

– Mam katar, mam pierdolony katar.

 

Kosquet natychmiastowo popędził z odpowiedzią.

 

– I całe szczęście, uwierz mi. Jak się trzymasz? – troska przepełniała głos mężczyzny. RD pomyślał, że ostatni raz usłyszał ją… Nieważne już kiedy, nie chciał więcej bowiem już o tym dłużej myśleć.

 

– Bywało lepiej – wychrypiał. – Czemu tu w ogóle leżę?

 

– Nic kompletnie nie pamiętasz? Mieliśmy bitwę, o ile to można nazwać bitwą z niewielkim oddziałem przeciwnika. Wyrżnęliśmy ich w pień, było ich zaledwie pięćdziesięciu, zaś nas… Sam dobrze wiesz, pół tysiąca.

 

– Coś mi już świta… Kurwa! Ta suka przecięła mi rękę, co z moją ręką?! – spanikowany mężczyzna zaczął wiercić się na łóżku, po czym w końcu usiadł i popatrzył na swoją prawą stronę. – Gdzie jest moja ręka?!

 

– Gadałem z Ivarxem przed chwilą, podobno razem z Hariosem robili wszystko co w swojej mocy, aby ją ocalić. Niestety, niewiele z niej zostało i…

 

Obaj żołnierze umilkli. Przez kilka minut żaden z nich nie odezwał się ani słowem. W końcu niezręczną ciszę przerwał RD.

 

– Ktoś zginął? Ktoś został ranny?

 

– Nikt. Jedynym rannym zostałeś ty.

 

– Jeszcze raz powiesz, że nie mam pecha, to własnoręcznie wpierdolę ci do nieprzytomności. Było nas pięciuset, i kto oczywiście został ranny?

 

Kosquet uznał, iż głośna odpowiedź na to pytanie nie poprawi przyjacielowi humoru, więc milczał dalej.

 

– Ja. Przecież ta ręka mi jest kurewsko zbędna, prawda? Na dodatek nie mam się czym szczycić. Co innego, jakby odciął mi ją mężczyzna. Ale nie, musiała to zrobić kobieta! Rozumiesz, kobieta?! Czy tych Nakiomczyków całkiem popierdoliło, by brać baby na wojnę? Odpowiedz mi, po chuj tu w ogóle jesteśmy?

 

Zdrowy żołnierz z wielką chęcią powtórzyłby RD to, co usłyszał z wielu źródeł. W karczmach, w czasie treningu żołnierskiego w koszarach, w końcu tutaj, na wojnie. No i w burdelach, które były najlepszym źródłem informacji. Opowiedziałby o tym, jak dwaj synowie króla Uroporiusa, władcy królestwa Reduty rozbili po jego śmierci cały osiągnięty dorobek i ustanowili dwa osobne, samodzielne państwa. Federację Nakiomską, ze stolicą w Nakiomie, sześćdziesięciotysięcznym mieście, mającą również w obrębie swych granic szereg wiosek. Drugim krajem było Królestwo Beskon, składające się również z szeregu niewielkich obszarów prowincjonalnych oraz miasta stołecznego, pięćdziesięciotysięcznego Nowego Beskon. Na granicy obu niewielkich państewek istniało miasto, Reduta, które zostało przedzielone wielkim murem na pół, wyznaczającym granicę między dwoma zwaśnionymi państwami, które wojnę ze sobą toczą już od kilku wieków. W końcu wojna musi się zakończyć, nic nie trwa wiecznie. Nastąpi to wówczas, gdy w końcu jedna strona wymorduje całkowicie drugą. Kosquet nieraz powtarzał sobie te niezbyt odkrywcze wprawdzie słowa, w których musiało być ziarenko prawdy. Usłyszał je podczas wizyty w jednym z beskońskich burdeli, od dziwki imieniem Reza. Ta podobno zasłyszała je od poprzedniego klienta, historyka Flaviusa, który zmarł kilka dni po swojej wizycie w przybytku rozpusty. Ten fakt sprawił, iż Kosquet zaczął żyć w coraz to większym stresie, ponieważ obawiał się, czy Flavius nie zaraził czymś kurtyzany, a ona następnego klienta. Na szczęście parę dni później żołnierz opuścił miasto wraz z armią, a jak wiadomo mała ilość wolnego czasu nie sprzyja rozmyślaniom.

 

Po chwili stwierdził jednak, iż najlepiej będzie, jeśli znów zachowa milczenie i nie odpowie na kolejne pytanie zadane przez RD, który nie zważając na brak reakcji ze strony przyjaciela nadal narzekał.

 

– Byłem strasznie przywiązany do tej ręki… Robiłem nią wiele rzeczy, a najgorsze jest to, że..

 

Kosquet w końcu przerwał histeryzujące wywody rannego i pozwolił sobie wtrącić swoje spostrzeżenie.

 

– I tak jesteś leworęczny, więc chyba nic się nie zmieni, prawda? Powinieneś przynajmniej spróbować dostrzec jakieś pozytywy. Poza tym pomyśl sam, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło! Pieprzony oszuście, w Beskońskim Rejestrze Preferencji figurujesz jako praworęczny, także czeka cię teraz prawdopodobnie wypis z armii i solidna odprawa dla kombatanta!

 

– I tylko tym się pocieszam. Ale jeśli mnie nie wypiszą? Och wiem, przecież mieliśmy tak czy siak zdezerterować, prawda? Cała praktycznie drużyna, na czele z sierżantem Gariusem! – ucieszony perspektywą przedwczesnego zakończenia kampanii wojennej RD zapomniał chwilowo o utracie ręki. – Wiesz może, kiedy to nastąpi?

 

– Nie wcześniej, niż za dwa dni, Garius mnie dziś poinformował. Nie gorączkuj się. A tak w ogóle to czy znieczulenie nadal działa? Podobno nieźle nafaszerowali cię lekami.

 

– Nadal to działa, ale jakby trochę mniej, bo zaczynam odczuwać pierwsze boleści – mężczyzna się skrzywił, po czym wrócił do swojego ulubionego hobby. Narzekania. – Jakie ja mam żałosne życie… Wszystko mi się pierdoli w rękach.. Teraz już właściwie w ręce! Już od urodzenia..

 

– Nie ciągnij tego tematu po raz kolejny, RD. Ileż można…

 

– A właśnie, że można! Wychowałem się w przytułku dla sierot, i moje dzieciństwo było dalekie od sielskiego!

 

– Pragnę ci przypomnieć, że ja wychowywałem się razem z tobą w tym przytułku, kretynie.

 

To jednak nie zamknęło ust nakręcającemu się mężczyźnie.

 

– Tak? Ale twoi rodzice porzucili cię od razu po urodzeniu, a ja z moimi przeżyłem pięć lat, nim zmarli! Nie wiesz, co to za uczucie, gdy tracisz coś, co już zdążyłeś poznać!

 

– Dobra, ale…

 

RD swoim zwyczajem przerwał drugiej osobie i kontynuował.

 

– Kurwa, jakie ty masz imię, a jakie ja!? Z tym argumentem nie wygrasz, przyjacielu! Co to w ogóle za imię?! RD? Kto normalny daje tak dziecku na imię?

 

– Zawsze mogłeś spróbować zmienić to imię w Beskońskim Rejestrze Imion. Nie pamiętam, byś kiedyś się tym bardziej zainteresował…

 

Oburzony mężczyzna zaczął podnosić coraz bardziej ton.

 

– Nie pouczaj mnie! Zainteresowałem się tym, ale jak doskonale wiesz, w naszym pięknym kraju, za który właśnie straciłem pierdoloną rękę wszystko musi być udokumentowane, a każda czynność, począwszy od pójścia się wysrać potrzebuje setki dokumentów typu: "Pod jakim drzewem? Czym się podetrzesz? Jaka będzie gęstość stolca? Która to kupa w przeciągu tygodnia?"

 

– Masz rację, z biurokracją nie wygrasz – przyznał w końcu Kosquet. – No, ale zawsze mogłeś wymyślić dla siebie pseudonim, już nieraz ci to proponowałem. Co byś powiedział…

 

Rozmowę przerwał hałas dobiegający od strony wejścia do namiotu. Po chwili do środka wszedł sam generał Uberin, a wraz z nim dwójka przybocznych żołnierzy. Uberin był wysokim i przystojnym mężczyzną, aczkolwiek zawsze biła od niego specyficzna aura, która odpychała ludzi. Siwe włosy dowódcy były rozmierzwione, zaś na jego twarzy malował się specyficzny grymas, który nie wróżył nic dobrego. Kosquet pośpiesznie zasalutował i stanął na baczność, leżący natomiast RD zadowolił się zasalutowaniem na siedząco.

 

– Szeregowi, czy jesteście członkami drużyny sierżanta Gariusa?

 

Obaj mężczyźni pośpiesznie przytaknęli.

 

– Mam dla was wiadomość. Sierżant Garius wraz z dwoma innymi członkami waszej drużyny próbowali zdezerterować. Na szczęście, dzięki odpowiednim środkom ostrożności udało się nam złapać potencjalnych zbiegów, którzy zdążyli już stanąć przed sądem polowym i chwilę potem stracić głowy.

 

Kosquet spojrzał na RD, który zdążył zakląć w myślach już zapewne tysiąc razy. Z każdym wypowiedzianym słowem generała jego twarz poczęła przybierać coraz czerwieńszy odcień.

 

– Z racji tego, iż mamy aktualnie wakat na stanowisku, które zajmował Garius to mianuję ciebie, szeregowy RD na sierżanta oddziału w ramach zasług. Niech każdy Beskończyk wie, że rany odniesione na wojnie nie pójdą na marne. Zdrowiej, sierżancie, bowiem jutro rozpoczynamy odwrót pod naszą stolicę.

 

Uberin klepnął w plecy rannego, po czym wyszedł z namiotu wraz ze swymi przybocznymi. Oczy RD powiększyły się kilkunastokrotnie, zaś z jego ust począł płynąć potok przekleństw dotyczących wszystkich trzech bogów, których znał okraszony wulgarnymi nazwami organów rozrodczych.

 

Donośny śmiech Kosqueta rozległ się początkowo w samym namiocie, po chwili jednak, gdy przybrał na głośności można go było usłyszeć nawet w najdalszym zakątku obozu.

 

Nie trwało to jednak długo, gdyż bardzo szybko śmiech ucichł, prawdopodobnie pod wpływem ciosu pięści w twarz.

 

***

 

Przemył twarz ręką po raz kolejny, lecz nie dało mu to tak bardzo wyczekiwanej ulgi, może jedynie jej lekką namiastkę. Ciągle odczuwając nieustający od momentu amputacji ból, RD zaklął pod nosem, po czym ruszył w pełnym rynsztunku bojowym w kierunku swojego nowego nabytku, z którego nie był dumny nawet przez moment. Dodatkowo niezmiernie irytowała go wszechobecna spiekota, słońce bowiem niezmiennie mocno grzało od poranka aż po wieczór.

 

Przeklinając swoje szczęście, stawiał każdy kolejny krok na drodze do części obozu, w której rozlokowano podległych mu żołnierzy. Przybierając możliwie jak najwolniejsze tempo, odwlekał dotarcie do drużyny i podjęcie pierwszych decyzji. Nienawidził tej głupiej wojny, nienawidził większości ludzi oraz co najgorsze, nienawidził samego siebie. Uważał się za tchórza, egoistę oraz osobę pełną wątpliwości, która bała wziąć na swoje barki odpowiedzialność za samego siebie, a co dopiero za podległych mu żołnierzy. Obawiał się tego, że każda decyzja, jaką teraz podejmie będzie miała swoje następstwo w postaci utraty człowieka, co z pewnością odbije się na jego psychice. Chciał możliwie jak najdalej w czasie odwlec to, co nieuniknione, czyli zapoznanie się z oddziałem oraz wydanie pierwszych rozkazów.

 

– Taka osoba jak ja z całą pewnością nie może być dobrym liderem – mruknął pod nosem do samego siebie, zauważając jednocześnie, że niestety powoli zaczyna się zbliżać do swoich nowych podopiecznych. Po chwili namysłu zdecydował się na rundkę wokół całego obozy beskońskiej armii, obiecując jednocześnie sobie w myślach, że po przejściu zaplanowanej trasy będzie gotów, aby stawić czoła rzeczywistości i porozmawiać ze swoimi ludźmi.

 

***

 

– Te, Kosquet, czemu nasz nowy sierżant robi już siódme okrążenie całego obozu? Myślisz, że dostał jakiś rozkaz od dowództwa?

 

Mężczyzna tylko parsknął w odpowiedzi, pozostawiając pytanie Parallasa bez żadnej rzeczowej odpowiedzi. Z chęcią rozwinąłby ten wątek i opowiedział wszystkim czekającym już cztery godziny na zbiórkę żołnierzom, co jest grane, ale nie pozwalały mu na to dwie rzeczy. Po pierwsze, gadatliwy zwykle Kosquet odczuwał nieprzerwany ból w szczęce, będący pamiątką po nocnych odwiedzinach w namiocie medyka. W takiej sytuacji gadulstwo mężczyzny zdecydowanie przegrywało z cierpieniem, które odczuwał podwójnie przy każdym ruchu szczęką, w efekcie zadowalał się jedynie odpowiedziami w postaci chrząknięć, przytakiwań oraz półsłówkami. Drugą rzeczą, która zabraniała mu pisnąć choć słówko na temat nieobecności sierżanta RD była zwykła lojalność względem przyjaciela – gdyby przecież ktoś usłyszał, że ich nowy dowódca unika spotkania ze swoim oddziałem, bo się zwyczajnie boi spaliłoby go to w oczach podwładnych.

 

Rozejrzał się po zniecierpliwionych twarzach towarzyszy broni i praktycznie każda wyglądała na tak samo znużoną. Sam znał połowę oddziału, w którym aktualnie się znajdował – część ludzi służyła wraz z nim i RD pod straconym już Gariusem. Były to trzy osoby, które z różnych względów nie zdecydowały się na dezercję – Parallas, Biom oraz Ufal. Nie przepadał specjalnie za żadnym z nich. Nowych w oddziale poznał dopiero nad rankiem, ale wciąż swoim zwyczajem nie potrafił spamiętać ich imion. Nie mając co robić, zaczął słuchać rozmowy Parallasa z Ufalem.

 

– To po co tu jesteś? – spytał głośno zniecierpliwiony Ufal.

 

– Bo to mój obowiązek względem mego kraju – odparł szczupły mężczyzna, po czym dodał. – W porównaniu do innych ludzi pióra uważam ponadto, iż aby móc pisać na temat ojczyzny należy przelać za nią krew – bo czymże jest nawet najwznioślejszy pean, dotykający głęboko kondycji ducha ludzkiego i motywujący go zarazem do działania na rzecz narodu, jeśli po prostu zamiast walczyć za kraj sucho o tym piszesz, nie doświadczając tego nawet w najmniejszym stopniu empirycznie?

 

Ufal pokiwał głową, a na jego ustach zamarł szyderczy uśmiech zwiastujący błyskawiczną ripostę, która padła po paru sekundach.

 

– Po pierwsze, czy żeby pisać o śmierci należy umrzeć?

 

Parallas próbował wtrącić coś na swoją obronę, ale jego rozmówca nieprzerwanie kontynuował. Rozbawiony Kosquet tymczasem oglądał scenę z rosnącym zainteresowaniem.

 

– Nie wydaje mi się. Człowiek, jeśli umie pisać to napisze o wszystkim niekoniecznie tego doświadczając. I tu mamy punkt drugi, czyli twój warsztat pisarski i to dość marny. Na co ty się kurwa tu porywasz? Myślisz, że wojna to jakaś pieprzona gra w żuczki, a ty będąc jej uczestnikiem – o ile w prawdziwej bitwie, która cię nie ominie coś ci nie urwie tego jebanego łba – zanotujesz sobie potem wszystko na spokojnie i stworzysz epopeję narodową? Nie, na wojnie się ginie, a nie tworzy sztukę, idioto! To było po trzecie, a teraz pora na ostatnią rzecz, na którą zwrócę uwagę, nierozgarnięty pseudointeligencie. Nie umiesz walczyć, a poszedłeś na wojnę. W obozie szkoleniowym byłeś kucharzem i opuszczałeś niemal wszystkie treningi, nie umiesz nawet prawidłowo przyjąć postawy bojowej. Zginiesz, zdechniesz, zostaniesz rozerwany w pierwszej bitwie. Nie umiesz trzymać dobrze miecza, a o tarczy nie wspomnę. Na niczym się nie znasz, niczego nie umiesz. Wciąż nie wiem jakim cudem trafiłeś do wojska, musiałeś chyba nieźle komuś obcałować tyłek. Tyle.

 

Z każdym kolejnym słowem Ufala Parallas robił się coraz czerwieńszy, a przy końcówce wypowiedzi jego twarz nabrała koloru purpury. Kosquet nie wiedząc, czy chudziutki wierszokleta zaraz porwie się na rosłego wojownika, czy też może po prostu się rozpłacze ponownie parsknął, na nic więcej nie mógł sobie bowiem chwilowo pozwolić. Sytuacja z sekundy na sekundę robiła się coraz bardziej napięta, a gdy Ufal zaakcentował słowo „Tyle” jako koniec wypowiedzi, Parallas splunął w bok i wyciągnął ze swej pochwy miecz.

 

– W takim razie, potraktujmy to jako treningowy pojedynek – wycharczał czekając, aż jego przeciwnik dobędzie broni. Niestety, Kosquet oraz inni widzowie, którzy od jakiegoś czasu zaczęli przyglądać się burzliwej debacie srogo się rozczarowali zachowaniem Ufala, który wyśmiał propozycję pisarczyka, po czym udał się na stronę w sobie wiadomym celu.

 

– Ciesz się, że nie potraktował tego żałosnego zaproszenia do pojedynku poważnie, narwańcze – padł komentarz od jednego z nieznanych Kosquetowi żołnierzy, po czym ktoś inny z tłumu dodał. – Tak, Ufal by rozniósł cię w sekundę, młokosie.

 

– To jeden z najlepszych wojowników w armii – Kosquet w końcu się przemógł i przemówił pierwszy raz tego dnia, starając zwalczyć przeszywający go ból, czyniąc przy tym pauzy między słowami. – Gdyby nie był skonfliktowany od lat z generałem, od dawna byłby jednym z dowódców tej pieprzonej kampanii.

 

– A o co dokładnie poszło? – dopytywał się jeden z mężczyzn stojących z boku.

 

– A o co mogło pójść, o kobietę – dodał ktoś inny. – Podobno Uberin miał żoneczkę, że hoho, a ta romansowała z jednym z jego żołnierzy – resztę historii już znacie.

 

Harmider, jaki powstał po chwili przerwało dopiero gromkie „Baczność!”, które dobiegło zza skłębionej grupki żołdaków.

 

***

 

RD wciągnął powietrze jeszcze raz, po czym krzyknął ponownie. Grupka żołnierzy nienależących do jego oddziału pospiesznie się oddaliła, a ci, którzy byli mu podlegli stali już posłusznie w szeregu. Pospiesznie zlustrował ich twarze – na każdej malowała się śmiertelna powaga. Na prawie każdej.

 

– Szeregowy Kosquet, bawi was coś?

 

W odpowiedzi RD dostał tylko parsknięcie, a po chwili i on wybuchł śmiechem. Reszta kompanii spojrzała na dwójkę śmiejących się przyjaciół i na ich twarze wpełzł powoli uśmiech.

 

– Spokojnie, drużyno, nie będziecie mieć ze mną ciężko – dodał po chwili nowy sierżant. – Część z was poznaje, część jest dla mnie nowa. Mam nadzieję, że współpraca między nami będzie układać się owocnie i tyle chyba z mojej strony w kwestii oficjalnego powitania. O, i byłoby mi miło, gdyby każdy z was się kolejno przedstawił, gdyż paru twarzy nie znam. Muszę przecież w końcu jakoś się do was zwracać.

 

Zaczął stojący z lewej strony Kosquet, blady jak zwykle.

 

– Szeregowy Kosquet, piętnasty pobór…

 

– Dobra, dobra, daruj już to sobie, Kos. Daj się wykazać innym – wypowiedź zuchwałego mężczyzny przerwał RD, po czym odezwał się kolejny żołnierz stojący w szeregu.

 

– Szeregowy Abeenazirifang’Thoe’Diemtloss, dołączam do oddziału na mocy ostatniego poboru, który miał miejsce parę dni temu. Melduję posłusznie, że nic nie umiem, a na szkoleniu, które odbyłem w trakcie dwóch dni kompletnie niczego się nie nauczyłem.

 

– Doskonale, będziesz zatem moim zastępcą. Drużyna, powitajcie starszego szeregowego… Zaraz, jak ci tam?

 

– Abeenazirifang’Thoe’Diemtloss, w skrócie Abeenazirifang’Thoe’Diemtlos, bez ostatniego „S”. Podobno pomaga to zapamiętać moje imię bez żadnych większych problemów.

 

Kosquet rzucił okiem na stojącego obok, cudacznie obwieszonego zupełnie niepasującymi do siebie szatami w jaskrawej kolorystyce mężczyznę, po czym gwałtownie zaprotestował.

 

– Halo, halo, sierżancie! Myślałem, że to ja zostanę starszym szeregowym, a nie jakiś kolorowy szmaciarz! – wykrzyczał, po czym sprostował nieco swoją wypowiedź, dodając. – No, bez urazy, Abe… Abe…bleble.

 

– Trochę tolerancji, żołnierzu! To, że Abebleble nieco odstaje od reszty oddziału, który natomiast odstaje od reszty armii, która odstaje… Zresztą nieważne! A teraz słówko do was, drodzy podwładni – nigdy nie chciałem być przywódcą, nawet w latach młodości wolałem wykonywać posłusznie rozkazy „tych z góry”, niż samemu decydować o najmniejszej głupocie. Może to dlatego, że zawsze wybierałem źle? – zastanowił się na głos RD, po czym wrócił od dygresji do tematu przemówienia. – Jestem przywódcą z przymusu, nie sprawia mi to przyjemności ani trochę. Chcę, żebyście to wiedzieli – w końcu granie w otwarte karty sprawi, że lepiej będzie nam się współpracować. Po pierwsze, ta drużyna jest moim prywatnym folwarkiem, z którego chciałbym stworzyć najgorszą drużynę wszechczasów, prawdziwą ekipę cudaków. Będziemy wrzodem na dupie całej pieprzonej beskońskiej armii aż do momentu, gdy zdecydują nas zwolnić ze służby, dając przy tym godziwą odprawę. Po drugie, ta drużyna nie jest moim prywatnym folwarkiem – chciałbym, aby każdy z was wyrażał swoje zdanie i wspólnie, przy burzy mózgów decydować będziemy o tym, jak wykonamy rozkaz z góry tak, aby wszyscy zostali w jednym kawałku. Zrozumiano?

 

– Tak jest! – chóralnie odpowiedział niemalże cały oddział.

 

RD podrapał się po brodzie, po czym wyrzekł rozkaz dalszego przedstawiania się. Następnym w kolejce był muskularny, mierzący ponad dwa metry wojak w pełnym rynsztunku z dość tępym wyrazem twarzy.

 

– Szeregowy Biom! Nie wiadomo jaki pobór, w ogóle nic więcej o nim nie wiadomo! – krzyknął próbując dość nieudanie wcielić się w rolę brzuchomówcy Kosquet, po czym stojący na końcu szeregu Parallas zachichotał. RD z trudem również ukrył parsknięcie, lecz po chwili z powrotem przybrał poważną minę zastępując grymas, który do końca chyba sam nie wiedział, co ma przedstawić.

 

– Ach, zapomniałbym o naszym chyba-niezbyt-rozgarniętym rodzynku. Drużyna, powitajcie Bioma. Biom jest niegrzeszącą rozumem niemową i w sumie tylko tyle o nim wiadomo. No, ale trzeba przyznać, że mieczem wymachuje całkiem, całkiem – zakończył prezentację osiłka sierżant.

 

Po chwili głos zabrał kolejny obcy w oddziale, niski i chudziutki żołnierz, który wyglądał, jakby nie miał w ustach posiłku od dobrych paru lat, zaś poniszczone ubranie, jakie nosił dopełniało ten obraz nędzy i rozpaczy. Cieniutki głos, jaki z siebie wydał również nie stawiał go w zbyt pozytywnym świetle.

 

– Szeregowy Kolene, przysłano mnie tu z drużyny sierżanta… – piskliwy ton przypominający RD nieco skrzypienie drzwi połączone z odgłosami, jakie wydaje dogorywający pies wwiercał się w głowę każdego na tyle intensywnie oraz na tyle szybko, iż najszybciej jak tylko to możliwe zaczęła przedstawiać się następna osoba w oddziale. W tym przypadku głos zabrał kolejny nieznany nikomu żołnierz, niczym niewyróżniający się z tłumu. RD przez chwilę pomyślał, że tak właśnie wygląda zwykły, statystyczny, szary wojak, prawdziwa emanacja przeciętności. Krótko obcięte, czarne włosy, twarz z rodzaju tych, których się nie zapamiętuje, a zarazem i nie zapomina, przeciętna sylwetka oraz szereg poszczególnych innych części ciała, które nie zapadały w pamięć zdusiły całkiem cały możliwy indywidualizm tego człowieka, o ile rzecz jasna takowy kiedykolwiek posiadał.

 

– Ben Meyer, również przybyły z obozu szkoleniowego. Umiem jako tako walczyć mieczem oraz jeździć na koniu – nijaki tembr głosu nie pozbawił RD wątpliwości, że właśnie ten żołnierz to idealny obywatel państwa takiego jak Beskon. Państwa, które wolało stado bezmyślnych owiec skupiających się na odtwarzaniu narzuconych odwiecznie schematów miast grupy potencjalnie wywrotowych myślicieli, która może coś zmienić, a o zgrozo, tym, co może zmienić będzie władza. Państwa, jak każde inne państwo.

 

– Szeregowy Parallas, gotów poświęcić swe cenne życie w zamian za dobro kraju, który mnie wychował! A najmilsze memu sercu…

 

Nikt nie zwracał już uwagi na produkującego się w dalszym ciągu pisarza, zaś jego monolog przerwał RD.

 

– To wszyscy? – zapytał sierżant swych ludzi, wyraźnie zmieszany, gdyż coś mu nie pasowało. – Miało was być siedmiu, a jest sześciu. Czyżby znowu ktoś zdezerterował… Beze mnie?! Przecież wam mówiłem, że o wszystkim macie mnie informować! Zwłaszcza, jeśli zechcecie sobie, kurwa wasza mać zdezerterować!

 

– Brakuje Ufala, poszedł na stronę w celu prawdopodobnie chęci załatwienia się – zameldował posłusznie szeregowy, którego imię zdążyli już wszyscy zapomnieć.

 

– Wysrać, szeregowy, wysrać, a nie żadne załatwienie na stronie. A, i przypomnij mi, jak się zwiesz?

 

– Ben Meyer.

 

– Mhm. Starszy szeregowy Abebleble, od dziś spada na ciebie papierkowa robota. Umiesz pisać?

 

– Melduję, iż umiem, sierżancie!

 

– Doskonale, idź po oddziałowy przydział dzisiejszej dokumentacji i zanotuj, co ci powiem.

 

RD podrapał się po głowie, myśląc, co podyktować podwładnemu i po chwili wpadł na pomysł, jak ubrać swą ulotną myśl w słowa.

 

– Szeregowy Ufal nie był na zbiórce, bo podszedł na stronę w celu prawdopodobnie chęci załatwienia się.

 

***

 

Godzinę później upał wciąż nie zelżał, a wyczerpany RD pokładał się leniwie w cieniu wielkiego drzewa stojącego w samym środku okolicy, gdzie zakwaterowany był jego oddział. Wszędzie, prócz naprędce skleconych namiotów walały się sterty prowiantu oraz uzbrojenia, a widok nędzy i rozpaczy dopełniał siedzący obok sierżanta Abeenazirifang’Thoe’Diemtloss, który wypełniał w ciszy właśnie siedemnastą stronę dokumentacji dotyczącej pierwszego dnia istnienia nowego oddziału. Chwilę słodkiego wytchnienia przerwało RD słyszalne już z dość dalekiej odległości charakterystyczne człapanie, zaś osoba za nie odpowiedzialna mogła być tylko jedna. Sierżant wciąż leżał z zamkniętymi oczami, gdy człapanie ucichło i dało się już wyczuć bliskość istoty ludzkiej, która właśnie nad nim stała.

 

– Jak gęba, wciąż boli?

 

RD nie zadał sobie nawet trudu, aby otworzyć oczy, wciąż beztrosko wylegując się.

 

– Jak cholera – padła odpowiedź ze strony Kosqueta.

 

– I ani trochę nie przeszło?

 

– No, może tylko trochę. Grunt, że już jako tako chociaż mogę mówić – odparł, masując obolałą szczękę.

 

– Nie było aż tak mocno, nie przesadzaj.

 

– Ale przez chwilę myślałem, że mi mordę żeś całkowicie rozpieprzył, tak na kawałeczki. A właśnie, skąd poza tym, leżąc sobie z zamkniętymi oczami wiedziałeś od razu, że to ja jestem, a nie na przykład jakiś pieprzony porucznik czy nawet sam generał?

 

RD uśmiechnął się, nadal jednak nie pokusił się o spojrzenie na rozmówcę.

 

– Co cię zdradziło? Twoje pieprzone człapanie cię zdradziło, chodzisz jak ostatnia łajza. Już nieraz ci to wypominałem.

 

– Sierżancie, co mam wpisać o panu w dziale preferencje i upodobania wojenne? Że którą ręką pan sierżant walczy? – przerwał rozmowę Abeenazirifang’Thoe’Diemtloss, zawieszając w oczekiwaniu na odpowiedź pracę.

 

Ze strony RD padło westchnięcie.

 

– I widzisz, co my tu kurwa musimy robić? Za szeregowego nie było tak źle, tylko pięć stron dziennie, a teraz? Aż niedobrze mi się robi na myśl, ile wypełnić dziennie świstków musi Uberin!

 

– On ma od tego ludzi, sam prawie nic nie musi – odpowiedział Kosquet.

 

– No może i tak, ale widzisz, sierżanci nie mają tak łatwo. I co najgorsze, wszystko sam muszę robić.

 

Abeenazirifang’Thoe’Diemtloss, który już od dobrych paru minut zaczynał odczuwać trudności z pisaniem, poza ciężkim westchnięciem oraz nerwowym zagryzaniem dolnej wargi nie wykazywał większych objawów zniecierpliwienia, nie miał bowiem prawdopodobnie na to już sił i chęci. Nie uszło to uwadze Kosqueta, który pozwolił sobie na szyderczy uśmiech. Nie żałował już tego, że nie został wybrany na zastępcę sierżanta, zaś cały żal do sierżanta ulotnił się w jednej, króciutkiej chwili.

 

– Widzę, że widzisz, z czym wiąże się tak ważna funkcja, jak starszy szeregowy – odgadł myśli przyjaciela RD, łaskawie otwierając w końcu oczy i zaszczycając Kosqueta swym szanownym spojrzeniem.

 

Przez chwilę spoglądali na siebie w milczeniu.

 

– I tak jesteś analfabetą, nie umiesz ani pisać, ani czytać, więc to cię na wstępie dyskwalifikowało – dodał po chwili.

 

– Ile razy mam ci tłumaczyć, idioto, że to…

– Sierżancie, znajcie swoje miejsce, szeregowy. – przerwał RD, nieprzerwanie uśmiechając się do rozmówcy.

 

– Dobrze, proszę o wybaczenie. Tak więc, ile razy mam ci tłumaczyć, idioto, przepraszam, sierżancie idioto, że to nie jest zwykły analfabetyzm, ale choroba? Podobno lekarze w…

 

– Tak, tak, tak, daruj sobie już tą śpiewkę. Jesteś i byłeś leniem i…

 

Coraz głośniejszą rozmowę przerwał Abeenazirifang’Thoe’Diemtloss, pozwalając sobie przypomnieć sierżantowi o braku udzielonej odpowiedzi na zadane pytanie. Zniecierpliwiony już RD ryknął na podwładnego, każąc mu iść na przerwę. Obwiązany kolorowymi szmatami młodzieniec ruszył po chwili pędem w stronę lazaretu, zostawiając zdziwionych przyjaciół samych.

 

– Nie prosił cię o przerwę? – zapytał Kosquet.

 

– No przecież gdyby prosił, to bym go puścił.

 

– No to może chłopak się wstydził?

 

– Może – odparł RD, po czym dodał. – A teraz, skoro jesteśmy sami, co sądzisz o rozkazach od dowództwa, które przekazałem oddziałowi? I o tym, co powiedziałem rzecz jasna tylko tobie. Szczerze i bez owijania w bawełnę.

Kosquet popatrzył głęboko w oczy przyjaciela, po czym padła jego odpowiedź.

 

– Misja samobójcza.

Koniec

Komentarze

Trzeci dzień od wstawienia tekstu i żadnych komentarzy? Zastanawiające, dlaczego. Powodem nie może być aż taka doskonałość tekstu, że nie tylko powala na kolana, ale każe plackiem leżeć i tylko cichutko pokwikiwać z zachwytu, uniemożliwiającego danie mu wyrazu w inny sposób, ani zjawisko z przeciwnego bieguna, oniemienie kompletne ze zgrozy, że coś takiego zostało nie tylko napisane, ale równiez pokazane publicznie.  {  :-)  }   Autorze, spokojnie, już poważnieję.   Tak dobrze, by tylko chwalić, nie jest. Wina leży po Twojej stronie – tekst jest przede wszystkim niestaranny językowo i, co widać dość wyraźnie, pisany "na fali chwilowego natchnienia", czyli jego kompozycja pozostawia wiele do życzenia. A szkoda, bo jako doszlifowana pod każdym względem parodyjka i

"Dobrego wojaka Szwejka", i "Paragrafu 22" prezentowałby się całkiem całkiem.

Zaczęło się nieźle, a ponieważ to zaledwie część pierwsza, pozwalam sobie mieć nadzieję na atrakcyjne opisanie jeszcze wielu przygód tych nieszablonowych żołnierzy, tworzących nieprzeciętną, ale jakże malowniczą, drużynę.

Przyjemność czytania zepsuło mi byle jakie wykonanie. Liczne błędy i usterki, nie najlepiej konstruowane zdania, zlekceważona interpunkcja, błędnie zapisane dialogi –– sporo pracy przed Tobą, Avanturniku. Spodziewam się jednak, że ciąg dalszy będzie napisany lepiej. ;-)

 

„Najbardziej czuć było odór krwi, który przywodził jednoznacznie na myśl wizytę w rzeźni”. –– Kto i jak często składa wizyty w rzeźni, by jednoznacznie móc rozpoznać tę woń?

 

„…co uświadomiło go, że z musi teraz leżeć w szpitalu polowym”. –– …co uświadomiło mu, że musi teraz leżeć w szpitalu polowym

 

„Żołnierz zlustrował wzrokiem lekarza i całe wnętrze namiotu”. –– Żołnierz zlustrował lekarza i całe wnętrze namiotu.

Czy mógł zlustrować inaczej, nie wzrokiem? ;-)

 

„Jak to się dzieje, że taki wrak jak ty utrzymuje posadę?” –– Jak to się dzieje, że taki wrak jak ty utrzymuje posadę?

 

„Spoczął, po czym jął kontynuować”. –– Spoczął, po czym kontynuował.

 

„Następnie spojrzał swym na powrót otępiałym wzrokiem…” –– Wolałabym: Następnie spojrzał ponownie otępiałym wzrokiem

Czy mógł spojrzeć cudzym wzrokiem? ;-)

 

„Nieważne, ale w każdym razie amputacja będzie wskazana..” –– Jeśli na końcu zdania miała być kropka, druga kropka zbędna. Jeśli miał być wielokropek, brakuje jednej kropki.

 

„…po czym przybliżył się do monologizującego Ivarxa”. –– …po czym przybliżył się do monologującego Ivarxa.

 

„Zaciśnięta pięść żołnierza niesamowicie szybko uderzyła w nos cyrulika, który zmienił się w bezkształtną masę”. –– Czy rzeczywiście cyrulik, uderzony w nos, stał się bezkształtną masą. ;-)

Może: Zaciśnięta pięść żołnierza niesamowicie szybko uderzyła cyrulika w nos, zmieniając go w bezkształtną masę.

 

„Im bliżej podchodził, tym bardziej intensywnie czuł swąd kału”. –– Im bliżej podchodził, tym bardziej czuł intensywny smród kału.

Za SJP: swąd «zapach spalenizny»

 

„Poczuł, że tym razem wybudzają się jego wszystkie zmysły…” –– Czy mógłby coś poczuć, gdyby wybudzały się cudze zmysły?

Może: Poczuł, że tym razem budzą się wszystkie zmysły…

 

„…podobno razem z Hariosem robili wszystko co w swojej mocy, aby ją ocalić”. –– …podobno razem z Hariosem robili wszystko, co w ich mocy, aby ją ocalić.

 

„Nikt. Jedynym rannym zostałeś ty”. –– Nikt. Jedynie ty zostałeś ranny. Lub: Nikt. Ty jesteś jedynym rannym.


„…jak dwaj synowie króla Uroporiusa, władcy królestwa Reduty rozbili po jego śmierci cały osiągnięty dorobek…” –– Wolałabym: …jak dwaj synowie króla Uroporiusa, władcy królestwa Reduty, po jego śmierci zmarnowali/ zniszczyli/ obrócili wniwecz cały osiągnięty przezeń dorobek

 

W końcu wojna musi się zakończyć, nic nie trwa wiecznie. Nastąpi to wówczas, gdy w końcu jedna strona…” –– Powtórzenia.

Może: Wojna musi kiedyś się zakończyć, nic nie trwa wiecznie. Nastąpi to wówczas, gdy jedna strona…

 

„Kosquet w końcu przerwał histeryzujące wywody rannego…” ––  Kosquet w końcu przerwał histeryczne wywody rannego… Lub: Kosquet w końcu przerwał wywody histeryzującego   rannego

To nie wywody histeryzowały, histeryzował ranny. ;-)

 

„…w Beskońskim Rejestrze Preferencji figurujesz jako praworęczny, także czeka cię teraz prawdopodobnie wypis z armii…” –– …w Beskońskim Rejestrze Preferencji figurujesz jako praworęczny, tak że czeka cię teraz prawdopodobnie wypis z armii

 

„Nadal to działa, ale jakby trochę mniej, bo zaczynam odczuwać pierwsze boleści…” –– Wolałabym: Nadal to działa, ale jakby trochę mniej, bo znowu zaczynam odczuwać ból

Za SJP: boleści  «gwałtowne, silne bóle w jamie brzusznej»

 

„RD swoim zwyczajem przerwał drugiej osobie i kontynuował”. –– Wolałabym: RD swoim zwyczajem przerwał rozmówcy i kontynuował.

 

„Oburzony mężczyzna zaczął podnosić coraz bardziej ton”. –– Wolałabym: Oburzony mężczyzna zaczął mówić coraz głośniej. Lub: Oburzony mężczyzna zaczął mówić podniesionym tonem.

 

„Siwe włosy dowódcy były rozmierzwione…” –– Wolałabym: Siwe włosy dowódcy były zmierzwione… Lub: Siwe włosy dowódcy były rozczochrane

 

„…leżący natomiast RD zadowolił się zasalutowaniem na siedząco”. –– Nieprzepisowym salutowaniem musiał zadowolić się generał, nie RD.

Czy RD, leżąc w łóżku, jednocześnie w nim siedział? ;-)

Proponuję: …natomiast RD, pozostający/ tkwiący w łóżku, pozwolił sobie zasalutować na siedząco.

 

„…prawdopodobnie pod wpływem ciosu pięści w twarz”. –– …prawdopodobnie pod wpływem ciosu pięścią w twarz.

To nie pięść wykonała cios. ;-)

 

„Przemył twarz ręką po raz kolejny…” –– Wolałabym: Po raz kolejny przemył twarz

Twarz przemywa się wodą, przy użyciu ręki/ rąk.

 

„RD zaklął pod nosem, po czym ruszył w pełnym rynsztunku bojowym w kierunku swojego nowego nabytku…” –– Nie mam pojęcia, co było nowym nabytkiem RD.

 

„…która bała wziąć na swoje barki odpowiedzialność za samego siebie…” –– Pewnie miało być: …która bała się wziąć na swoje barki odpowiedzialność za samego siebie

 

„Obawiał się tego, że każda decyzja, jaką teraz podejmie…” –– Obawiał się tego, że każda decyzja, którą teraz podejmie

 

„Taka osoba jak ja z całą pewnością nie może być dobrym liderem – mruknął pod nosem do samego siebie, zauważając jednocześnie, że niestety powoli zaczyna się zbliżać do swoich nowych podopiecznych. Po chwili namysłu zdecydował się na rundkę wokół całego obozy beskońskiej armii, obiecując jednocześnie sobie w myślach, że po przejściu zaplanowanej trasy będzie gotów, aby stawić czoła rzeczywistości i porozmawiać ze swoimi ludźmi”. –– Nadmiar zaimków.

„…zaczyna się zbliżać do swoich nowych podopiecznych”. –– Nie byli jego nowymi podopiecznymi, bo wcześniej nie miał żadnych podopiecznych. Czy na pewno byli to podopieczni, a nie podwładni, skoro został ich dowódcą?

Może: Taka osoba jak ja, z całą pewnością nie może być dobrym liderem – mruknął pod nosem, zauważając jednocześnie, że niestety, powoli zaczyna się zbliżać do podwładnych. Po chwili namysłu zdecydował się na rundkę wokół całego obozu beskońskiej armii, składając w myślach obietnicę, że po przejściu zaplanowanej trasy będzie gotów, aby stawić czoła rzeczywistości i porozmawiać ze swoimi ludźmi.

 

„które odczuwał podwójnie przy każdym ruchu szczęką…” –– …które odczuwał w dwójnasób, przy każdym ruchu szczęki

 

„…w efekcie zadowalał się jedynie odpowiedziami w postaci chrząknięć, przytakiwań oraz półsłówkami”. –– Raczej: …w efekcie pytający, miast usłyszeć odpowiedź, musieli zadowalać się jedynie chrząknięciami/ mruknięciami, przytakiwaniami oraz półsłówkami.

 

„Nowych w oddziale poznał dopiero nad rankiem…” –– Nowych w oddziale poznał dopiero nad ranem… Lub: Nowych w oddziale poznał dopiero rankiem

 

„…ale jego rozmówca nieprzerwanie kontynuował”. –– Pachnie tu masłem maślanym. Gdyby przerwał, to by nie kontynuował. ;-)

Może:ale jego rozmówca kontynuował.

 

„…nie umiesz nawet prawidłowo przyjąć postawy bojowej”. –– Wolałabym: …nie umiesz nawet przyjąć prawidłowej postawy bojowej.

 

„…musiałeś chyba nieźle komuś obcałować tyłek”. –– Jako że są to słowa żołnierza, nie wahałabym się powiedzieć wprost: …musiałeś chyba nieźle komuś obcałować dupę.

 

„Parallas splunął w bok i wyciągnął ze swej pochwy miecz”. –– Parallas splunął w bok i wyciągnął miecz z pochwy.

Nie wyciągałby miecza z cudzej pochwy. ;-)

 

„…padł komentarz od jednego z nieznanych Kosquetowi żołnierzy…” –– …padł komentarz jednego z nieznanych Kosquetowi żołnierzy

 

„Podobno Uberin miał żoneczkę, że hoho…” –– Podobno Uberin miał żoneczkę, że ho, ho

 

„Grupka żołnierzy nienależących do jego oddziału pospiesznie się oddaliła, a ci, którzy byli mu podlegli stali już posłusznie w szeregu. Pospiesznie zlustrował ich twarze…” –– Powtórzenie.

Może: Grupka żołnierzy nienależących do jego oddziału niezwłocznie/ szybko się oddaliła, a ci, którzy byli mu podlegli stali już posłusznie w szeregu. Pospiesznie zlustrował ich twarze

 

„W odpowiedzi RD dostał tylko parsknięcie, a po chwili i on wybuchł śmiechem. Reszta kompanii spojrzała na dwójkę śmiejących się przyjaciół i na ich twarze wpełzł powoli uśmiech”.

–– Powtórzenia.

Może: W odpowiedzi RD usłyszał tylko parsknięcie, a po chwili i on wybuchnął śmiechem. Reszta kompanii spojrzała na dwójkę rozradowanych przyjaciół i po chwili poszła w ich ślady.

 

„Część z was poznaje, część jest dla mnie nowa”. –– Literówka.

 

„To, że Abebleble nieco odstaje od reszty oddziału, który natomiast odstaje od reszty armii, która odstaje…” –– Wolałabym: To, że Abebleble nieco odstaje od reszty oddziału, który z kolei odstaje od reszty armii, która odstaje

 

„…chciałbym stworzyć najgorszą drużynę wszechczasów, prawdziwą ekipę cudaków”. –– …chciałbym stworzyć najgorszą drużynę wszechczasów, ekipę prawdziwych cudaków.

 

„…aż do momentu, gdy zdecydują nas zwolnić ze służby…” –– …aż do momentu, gdy zdecydują się zwolnić nas ze służby

 

„…i wspólnie, przy burzy mózgów decydować będziemy o tym, jak wykonamy rozkaz z góry tak, aby wszyscy zostali w jednym kawałku”. –– Wolałabym: …i wspólnie, w czasie burzy mózgów/ narad, będziemy decydować, jak wykonać rozkaz z góry, aby wszyscy zostali w jednym kawałku.

 

 

 

„RD podrapał się po brodzie, po czym wyrzekł rozkaz dalszego przedstawiania się”. –– Wolałabym: RD podrapał się po brodzie, po czym kontynuowano prezentację.

 

„Następnym w kolejce był muskularny, mierzący ponad dwa metry wojak w pełnym rynsztunku z dość tępym wyrazem twarzy”. –– Dlaczego pełny rynsztunek miał dość tępy wyraz twarzy? ;-)

Może: Następny w kolejce był muskularny, mierzący ponad dwa metry wojak z dość tępym wyrazem twarzy, za to w pełnym rynsztunku.

 

„RD z trudem również ukrył parsknięcie…” –– Raczej: RD, również z trudem, stłumił parsknięcie

 

Biom jest niegrzeszącą rozumem niemową…” –– Biom jest niegrzeszącym rozumem niemową

 

„…zaś poniszczone ubranie, jakie nosił dopełniało ten obraz nędzy i rozpaczy”. –– …zaś podniszczone/ zniszczone ubranie, które nosił, dopełniało tego obrazu nędzy i rozpaczy.

 

„Cieniutki głos, jaki z siebie wydał…” –– Cieniutki głos, który z siebie wydał

 

„…na tyle intensywnie oraz na tyle szybko, iż najszybciej jak tylko to możliwe…” –– Powtórzenie.

Może: …na tyle intensywnie oraz na tyle gwałtownie, iż najszybciej jak tylko to możliwe

 

„…miast grupy potencjalnie wywrotowych myślicieli, która może coś zmienić…” –– …miast grupy potencjalnie wywrotowych myślicieli, którzy mogą coś zmienić

To nie grupa mogłaby coś zmienić, a myśliciele. ;-)

 

„…wyczerpany RD pokładał się leniwie w cieniu wielkiego drzewa stojącego w samym środku okolicy, gdzie zakwaterowany był jego oddział”. –– Okolica, to obszar otaczający jakieś miejsce; tu, miejsce zakwaterowania. Drzewo nie mogło rosnąć w środku okolicy. Poza tym, drzewa nie stoją, one rosną. ;-)

Może: …wyczerpany RD pokładał się leniwie w cieniu wielkiego drzewa, rosnącego w samym środku terenu/ miejsca, w którym zakwaterowany był jego oddział.

 

„…a widok nędzy i rozpaczy dopełniał siedzący obok sierżanta…” –– …a obrazu nędzy i rozpaczy dopełniał siedzący obok sierżanta

W związku frazeologicznym z nędzą i rozpaczą, występuje wyłącznie obraz.

 

„…słyszalne już z dość dalekiej odległości charakterystyczne człapanie…” –– Wolałabym: …słyszalne już z dość dużej odległości, charakterystyczne człapanie

 

„Ale przez chwilę myślałem, że mi mordę żeś całkowicie rozpieprzył…” ––  Ale przez chwilę myślałem, że mi mordę całkowicie rozpieprzyłeś… Albo: Ale przez chwilę myślałem, żeś mi mordę całkowicie rozpieprzył

 

„…przerwał rozmowę Abeenazirifang’Thoe’Diemtloss, zawieszając w oczekiwaniu na odpowiedź pracę”. –– Może: …wtrącił się do rozmowy Abeenazirifang’Thoe’Diemtloss i czekając na odpowiedź, przerwał pracę.

 

„Ze strony RD padło westchnięcie”. –– Może: RD tylko westchnął.

 

„Aż niedobrze mi się robi na myśl, ile wypełnić dziennie świstków musi Uberin!” –– Wolałabym: Aż niedobrze mi się robi na myśl, ile świstków dziennie musi wypełnić Uberin!

 

Widzę, że widzisz, z czym wiąże się tak ważna funkcja…” –– Wolałabym: Widzę, że dostrzegasz/ rozumiesz/ pojmujesz, z czym wiąże się tak ważna funkcja

 

„…i zaszczycając Kosqueta swym szanownym spojrzeniem. Przez chwilę spoglądali na siebie w milczeniu”. –– Powtórzenie.

Proponuję: …i zaszczycając Kosqueta leniwym spojrzeniem. Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu.

 

„Sierżancie, znajcie swoje miejsce, szeregowy. – przerwał RD, nieprzerwanie uśmiechając się do rozmówcy”. –– Wolałabym: Sierżancie. Znajcie swoje miejsce, szeregowy – wtrącił/ pouczył RD, nieprzerwanie/ nieustannie uśmiechając się do rozmówcy.

 

„…pozwalając sobie przypomnieć sierżantowi o braku udzielonej odpowiedzi na zadane pytanie”. –– Skoro przypomina o udzielonej odpowiedzi, to nie można mówić o jej braku. ;-)

Proponuję: …pozwalając sobie przypomnieć sierżantowi, że nie odpowiedział na zadane pytanie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Witam. Na wstępie dziękuję za miażdżącą krytykę – gdyby nie to, że tekst jest już z grubsza napisany cały, to zaprzestałbym chyba jakiegokolwiek pisania :-) Teraz pozostaje mieć nadzieję, że wyłapię wszystkie błędy, jakie nagromadziły się w nieopublikowanej reszcie i zamieszczę już wersję ze zdecydowanie mniejszą ilością wpadek. Jestem rzecz jasna wdzięczny za wyłapanie wszystkich błędów – tekst wysyłałem paru znajomym, którzy nie wykryli praktycznie żadnych moich potknięć, lecz zamieszczając nie byłem nawet przygotowany na to, że aż tyle ich pominęli. Jest to fragment mojego pierwszego poważnego opowiadania, więc cudów się nie spodziewałem. Mam nadzieję, że mimo takiego nagromadzenia błędów w tekście widoczny był choć drobny potencjał na coś dobrego. Pozdrawiam i mam nadzieję, że kolejna część, którą niebawem dodam spotka się z przychylniejszym odbiorem ;-)

Avanturniku, z mojej strony to nie żadna miażdżąca krytyka, a zwykła łapanka. Jeśli okazała się pomocna, bardzo się cieszę. ;-) Skoro, jak sam mówisz, tekst jest już z grubsza napisany, to teraz dopracuj go z cieńsza, ale starannie i bez zbytniego pośpiechu, a potem zaprezentuj. I ani mi się waż dopuszczać jakąkolwiek myśl o zaprzestaniu pisania! Jestem niezmiernie ciekawa, co kryje się pod pojęciem „misja samobójcza”. I chyba nie muszę dodawać, że liczę na dobrą zabawę. ;-) Potencjał jest! Pozdrawiam. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka