- Opowiadanie: Lambert812 - Stalowe Zdanie (2 fragmenty)

Stalowe Zdanie (2 fragmenty)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Stalowe Zdanie (2 fragmenty)

 

Wzięła głęboki wdech, poprzedzony równie intensywnym wydechem. Rave spojrzała na słomianą, pustą, pozbawioną wyrazu głowę manekina. Choć nie miała możliwości spojrzeć swojemu "przeciwnikowi" w oczy, to i tak czuła się jak przed pojedynkiem z prawdziwym wrogiem. Jeszcze chwila, pomyślała, kilka sekund. Muszę natrafić na odpowiedni moment. Całą swoją nienawiść, cały gniew, wszystkie złe emocje stanowił teraz dla niej manekin. Był ucieleśnieniem wszystkiego co złe, wszystkiego czego nienawidziła. Był jej wrogiem. Choć to absurdalne, głęboko uwierzyła, że wszystko dzieje się na serio, każdy zbyt wczesny lub późny ruch może być przepłacony śmiercią. Musiała zniszczyć wroga.

Ścisnęła w ręce swój półtoraręczny, gnomi miecz. Teraz, szepnęła.

Niemalże w mgnieniu oka uniosła ramiona i z nienaturalną prędkością wzięła rozmach. Uderzyła. Słomiany manekin ćwiczebny, obity deskami rozleciał się na dwie części. Gnomia, ciemna klinga przecięła go łatwiej niż masło. Dla wojowniczki czas zatrzymał się na moment w miejscu. Nie kontaktowała, czuła się jak ogarnięta pustką. Ciszę przerywały tylko głośnie przebiegający proces oddychania. Można by powiedzieć, że odpłynęła do innego świata na dobre, jednak ze stanu poczucia niebytu wyrwał ją doskonale znany, sarkastyczny pogłos oklasków, dobywający się za pleców. Wiedziała od kogo się ten dźwięk wywodzi – Retmond.

Wysoki, zielonooki mężczyzna o długich kasztanowych włosach, opadających na ramiona, wszedł na dziedziniec, uderzając rękoma; jedną o drugą w ironicznym, drwiącym rytmie. Miał na sobie długi, śnieżnobiały i najprawdopodobniej jedwabny (o czym może świadczyć bardzo łatwe i łagodne unoszenie się w powietrze podczas poruszania się) kaftan. Pomimo dość delikatnego ubioru, do skórzanego paska przypięta była posrebrzana w niektórych miejscach pochwa z wystającą, niedługą rękojeścią o subtelnym, acz mistrzowskim zdobieniu i wykonaniu.

Mężczyzna po przejściu kilku kroków, zatrzymał się, jednocześnie przestając klaskać. W jak najbardziej naturalny sposób zaczął mówić:

– Widzę Rave, że znalazłaś sobie godnego przeciwnika. W rzeczywistości, w odległości trzech tysięcy mil nie znajdziesz straszniejszego rębajły od… manekina. Brawo! Gratulacje!

Rave, zdając sobie sprawę z obecności Retmonda, obróciła się powoli, rzucając oślepiające refleksy jej błyszczącej półzbroi płytowej, dostosowanej do kobiecej sylwetki. Choć dziedziniec warowni od morza dzieliło dobre kilka warstw murów i budynków, to morski wiatr w jakiś sposób dostał się i tam, falując i wznosząc brązowe włosy tęgiej wojowniczki. Na szelmowski uśmiech Retmonda i podłe spojrzenie zielonych oczu, odpowiedziała wymownym grymasem twarzy, który dobitnie wyraził jej opinię na drwiny Retmonda.

– Retmond, idioto, ile razy mam ci mówić, że z tym uśmiechem wyglądasz gorzej niż pizda kurwy z wędrownego burdelu? A po drugie, nie przychodź więcej kiedy ćwiczę, bo przeszkadzasz i aurę mi psujesz, a już na pewno nie waż się odzywać. A teraz gadaj po cóż żeś przylazł? – Rave bardzo dosadnie wyraziła zdanie o niektórych z zachowań Retmonda.

– Och, i po co te nerwy? Nie można grzeczniej? Ta egzaltacja i irytacja wydają mi się być zbędne – odparł grzecznie i jakby przez zęby, ale to wystarczyło by wywołać reakcję.

– Jak ja ci zaraz pokażę egzaltację, to…

– No, już, już – zmitygował ją Retmond – Spokojnie, wybacz. Pozwoliłem sobie ci przeszkodzić, by powiadomić cię, iż obserwatorzy wypatrzyli przed chwilą statek na horyzoncie.

– A w jakim celu ty mi to mówisz? Co mnie to właściwie obchodzi? Chcą nas atakować? Jednym statkiem?!?

– Nie, nie. Nikt nas nie chce atakować. Dodam jedynie, że to statek Engelberta, Dietricha i Lilith. – oznajmił spokojnie, ale Rave wciąż wyczuwała w tym jakąś drwinę.

– A no to chyba, że tak. Tym razem daruję ci przerwanie mi treningu, ale następnym razem będziesz żałować, że twoja matka się nie wyskrobała – zagroziła, niby na żarty Rave, wywijając demonstracyjny młynek swoim gnomim brzeszczotem i schowała go do pochwy na plecach. – A teraz chodźmy ich przywitać.

 

***

Cytadela na wyspie Salemtod wybudowana została w taki sposób, aby strefy, na które ją podzielono (a było ich niemało, jak na zamek) układały się poziomowo, niczym stopnie. Otaczające je grube mury lub w niektórych miejscach lica budynków zamkowych sprawiały wrażenie kaskady nastroszonej wieloma wąskimi i wysokimi wieżami strażniczymi jak i masywnymi, ciężkimi basztami. Układ pomieszczeń, budynków, przejść i korytarzy warowni był rozplanowany niezwykle skomplikowanie, toteż przedostanie się z jednego z czterech dziedzińców, zwanego „ćwiczebnym” do przystani usytuowanej na podzamczu zajęło Retmondowi i Rave trochę czasu.

Zaczynając od wyjścia z dziedzińca przez duży otwór w murze sklepiony wysokim, lecz łagodnym łukiem, na długi most prowadzący bezpośrednio na kolejny mur obronny, poprzez krużganki okalające koszary, skąd wychodził świetny widok na spienione morze, i przejście przez kolejny most – tym razem zwodzony, kończąc na pokonywaniu kilku baszt i kilkuset schodów. Ku swojemu zdziwieniu, zastali najwyżej pięciu strażników szwędających się po fortecy, ale to ich raczej ucieszyło, bo takie poruszające się bezładnie istoty uniemożliwiały, a przynajmniej utrudniały poprawne i płynne poruszanie się. A zazwyczaj przejściu z budynku szkoleniowego do szalet znajdujących się w osobnych wieżach, towarzyszyło spotkanie minimum dwudziestu żołnierzy, którzy ogółem swoją egzystencją prowadzili często do irytacji.

W przystani, wbrew swoim przypuszczeniom, nie wyszli na idiotów i ignorantów bez poczucia czasu, robiących wszystko na ostatnią chwilę. Zastali tam jedynie dwóch obserwatorów badających lunetami zbliżający się obiekt pływający i siedzącego na drewnianym zydlu wysokiego, jasnowłosego mężczyznę, który grał jakąś romantyczną, sentymentalną melodię na drewnianym flecie. Ubrany w zielony kaftan o krótkim kroju, który zwykło nazywać się dubletem, gdzieniegdzie ćwiekowane spodnie i wysokie buty z wieloma klamerkami. Niewprawne oko mogło by nawet zauważyć, że był uzbrojony ze względu na długi, zdobny w ornamenty łuk kompozytowy o podwójnych ramionach, które podwajały siłę naciągu, a co za tym idzie – zwiększało w dużym stopniu zasięg i moc uderzenia. Wystrzelona z takiego łuku strzała leciała dobre pół mili i mniej więcej w tej odległości była stanie przebić na wylot ciężkouzbrojonego rycerza wraz z koniem. A z uwagi na to, iż blondwłosy strzelec używał strzał o trójgraniastych, ząbkowanych i zadziorzystych grotach, szanse na przeżycie po dostaniu takim pociskiem były znikome, wszak takie brzeszczoty robiły z narządów wewnętrznych bardzo nieciekawy pasztet. Retmonda nieraz przechodziły ciarki gdy pomyślał o obrażeniach zadanych jedną z takich strzał. Mężczyzna za pewne ich zauważył, lecz raczył tego nie ujawniać i nie przerywać sobie kontynuowania fletowego utworu i pozostania w zamyśle, jakiemu towarzyszył widok zbliżającego się dwumasztowego okrętu.

Rave, a tym bardziej Retmonda zdziwił fakt, że Lilith zostanie powitana tylko przez dwóch najlepszych przyjaciół i brata, którym był ów płowy łucznik. Nie spotkali nigdzie pozostałych towarzyszy, widocznie nie czuli się stęsknieni lub, nie chcąc wysuwać pochopnych oskarżeń – nie zostali powiadomieni. Jednakże druga ewentualność, jeśli miała miejsce, to wszystko wydawało się dziwne; Retmond przecież prosił blondyna, by ten powiadomił pozostałych, a tamten nie należał do mających problem z pamięcią. Musiał wówczas posiadać w tym jakiś cel. Jaki? Dla Retmonda i Rave było to całkowicie niezrozumiałe. Z tego powodu, pełniący w kompanii rolę dyplomaty i negocjatora Retmond, postanowił zapytać o to grającego miłe dla ucha melodie strzelca, w celu wyjaśnienia tej niezwykle enigmatycznej sytuacji.

– Aurelian?

Nie odpowiedział, choć za pewne słyszał – Retmond mówił głośno i wyraźnie, a on słynął ze znakomitego słuchu. Widocznie wolał udawać, że muzyka pochłonęła go wystarczająco, aby nie kontaktować.

– Aurelian, proszę, przestań mnie ignorować. Chcę zadać ci pytanie. – powiedział tym razem ostrzej, surowo i chłodno. Z wyraźną nutą złości w głosie.

– Tak? Więc słucham? – przestał grać. Bardzo możliwe, że zmiana głosu Retmonda go do tego skłoniła, aczkolwiek on nie należał do ludzi na których łatwo coś wymusić w taki sposób. Obrócił się i spojrzał na dwójkę swoimi wielkimi, chabrowymi jak u dziecka i zupełnie zimnymi, pozbawionymi uczucia oczami. Jego głos był miękki i delikatny, chociaż na swój sposób cyniczny.

– Dlaczego nie ma pozostałych? Nie posłałeś po nich? Nie sądzę by byli z tego tytułu zadowoleni.

– Ale Lilith będzie zadowolona, nigdy nie lubiła hucznych powitań z pompą. Ona tego nie znosi, znacie ją wystarczająco długo, powinniście to zauważyć.

– Tylko że co to ma wspólnego z Radclife, Delbrene i Sabrina? – wtrąciła się do tej pory milcząca Rave.

– Postanowiłem, że oni są zbędni. My jesteśmy dla niej trzema najważniejszymi osobami i nie potrzeba jej dodatkowych fałszywych przyjaciół, których uśmiechy aż iskrzą się od ostrz sztyletów. – oznajmił spokojnie, subtelnie, lecz jeszcze bardziej cynicznie.

– Nie przesadzasz? Zawsze musisz częstować wszystkich jabłkiem niezgody? Skąd ty możesz wiedzieć co potrzeba Lilith, a co nie?

– W rodzeństwie niektóre rzeczy są zbyt oczywiste, by była konieczność ich artykułować.

– Doprawdy? – zapytała z drwiną Rave.

– Ty tego nie zrozumiesz.

– Ha! Proszę bardzo, patrzcie się! Wszechrozumiejący i wszechwiedzący kaznodzieja się znalazł! Zwykły kurwi syn!

– Co powiedziałaś? Odszczekaj to, kurwo! – jego miły głos został całkowicie wytłumiony przez falę gniewu, którą ogarnęła go niczym mroczna otchłań.

– Ej, może byś uważał trochę ze słowami, rękojebco.

– Paniczu Aurelian… – odezwał się jeden z obserwatorów, składając lunetę. Jednak urwał, gdy przyjrzał się co miało miejsce za jego plecami.

"Rękojebca" Rave rzucony pod adresem blondyna musiał go niesamowicie urazić, skoro zgodnie z zasadą fizyków "każda akcja rodzi reakcję", Aurelian zerwał się energicznie z zydla i odrzucił łuk. Wyrwał coś błyszczącego zza pasa i zaszarżował na Rave. To świecące "coś" okazało się być nożem myśliwskim. Nim jednak zdążył przygotować się do ciosu, został powalony potężnym jak uderzenie macki Krakena kopniakiem ciężkiego wojskowego buta. Poleciał kilka stóp do tyłu, miast jednak runąć na wznak, przekoziołkował do tyłu i w przykucniętej pozycji sięgnął po oparty o grubą kamienną blankę, zakrzywiony miecz, ewidentnie elfi. W niezwykle szybkim tempie zaatakował Rave ponownie, wznosząc miecz do cięcia z góry. Rave jeśli jednak chodzi o szermierkę, była najlepszym fechmistrzem wśród kobiet i jednym z najlepszych w ogóle. Dlatego też zdołała błyskawicznie wyrwać swój ciemny, półtoraręczny brzeszczot z pochwy i sparować uderzenie. Jedynie nie wielka ilość czasu do manewru stały za tym, że Aurelian nie wypuścił miecza z rąk. Wszystkiemu przyglądający się Retmond chciał dużo powiedzieć, lecz cała sytuacja zaparła mu widocznie dech w piersiach, otworzył jedynie usta i przyglądał się jakby przyłapał swoją matkę na homoseksualizmie. Płowowłosy, choć był nie opisywalnie lepszym łucznikiem niż wojownikiem, potrafił walczyć wręcz lepiej niż niejeden rycerzyk, toteż nie trzeba było długo czekać nim podjął próbę kolejnego uderzenia, tym razem sztychu. Rave zamiast sparować, odskoczyła, podrzucając miecz i łapiąc go za tępe ricasso, drugą ręką za rękojeść, po czym w niecałe dwa duże kroki przybliżyła się do blondyna dostatecznie blisko, żeby grzmotnąć go żelazną głowicą w mostek. Jej przeciwnik kaszlnął paskudnie, z buzi poleciało mu kilka kropel krwi, następnie złapał się za klatkę piersiową i upadł na kamienne płyty podłogi, wydając przy tym straszliwy jęk.

– I co teraz, skurwielu? Kiedy następnym razem mnie zaatakujesz, to utnę ci jaja i wsadzę do twojej dupy! – warknęła Rave, niesamowicie wściekła. Splunęła mu na twarz.

– Rave, Aurelian? Co tutaj się stało? – odezwał się nagle niesamowicie miękki i delikatny jak aksamit, kobiecy głos. Nawet zwykłe słowa brzmiały niczym najpiękniejsza pieśń.

Oczy wszystkich, z wyjątkiem wijącego się z bólu Aureliana, skierowały się na krawędź kamiennego bloku, gdzie przy kładce łączącej ląd z kogą, stała niezwykle piękna postać. Była wysoka i szczupła, zgrabna niczym łania. Srebrne włosy, sięgające niemal do pasa powodowane były przez lekki morski wiatr, przesłaniały nieco jej idealną w każdym detalu twarz, wyglądającą jak spod dłuta najzdolniejszego artysty, z której oglądały ich wielkie, szare oczy. W przeciwieństwie do blondyna, w oczach tej czarującej kobiety można było zobaczyć jedno uczucie – smutek. Miała na sobie półzbroję, podobną do tej, którą nosiła Rave, lecz o wiele piękniejszą w wykonaniu.

 

Koniec

Komentarze

Tak, więc dodaje pierwsze dwa fragmenty mojego nowego fantasy "czegoś", na dysku mam jeszcze dwa i rozpoczęty piąty podrozdział, jeśli wam się spodoba, dodam je. Wiem, wiem, zbrodnią jest niedodawanie całości, musicie mi wybaczyć. Ach, z góry przepraszam za wszelkie błędy. 

Zaczynając od wyjścia z dziedzińca przez duży otwór w murze sklepiony wysokim, lecz łagodnym łukiem, na długi most prowadzący bezpośrednio na kolejny mur obronny, poprzez krużganki okalające koszary, skąd wychodził świetny widok na spienione morze *), i przejście przez kolejny most – tym razem zwodzony, kończąc na pokonywaniu kilku baszt i kilkuset schodów **). Ku swojemu zdziwieniu, zastali najwyżej pięciu strażników szwędających się po fortecy ***), ale to ich raczej ucieszyło, bo takie poruszające się bezładnie istoty uniemożliwiały, a przynajmniej utrudniały poprawne i płynne poruszanie się ****). A zazwyczaj przejściu z budynku szkoleniowego do szalet znajdujących się w osobnych wieżach *****), towarzyszyło spotkanie minimum dwudziestu żołnierzy, którzy ogółem swoją egzystencją prowadzili często do irytacji******).   *) Miał zezwolenie na wyjście ów widok, czy wychodził bez przepustki?   **) To znaczy, że wspinali się na te baszty, by je pokonać? Kilkaset schodów? Zaiste skomplikowana architektura. Projektował Escher?   ***) Najwyżej pięciu, i to szwendających się? Podziwiać potencjał obronny twierdzy, obsadzonej tak zdyscyplinowaną i wyszkoloną załogą.   ****) Tego to nawet Sokrates nie zrozumie…   *****) To gdzie oni szli, do portu czy do sracza?   ******) Samo ich istnienie irytowało? Cholernie słabe nerwy mieli ci irytujący się na samo istnienie żołnierzy. Ale może mieli trochę racji? W twierdzy bez załogi panowałby spokój, cisza, nikt by się nie plątał pod nogami…   Skopiowałem pierwszy lepszy fragment. Reszta, jeśli lepsza, to chyba przypadkiem. Cóż, przykro mi, ale to nie daje się normalnie czytać…

Ścisnęła w ręce swój półtoraręczny, gnomi miecz Gnomy są dość małe, więc jeśli to był półtoraręczny miecz dla gnoma, tj. gnomi, to dla człowieka musiał być już mieczem krótkim. Trzeba to inaczej opisać, autorze, by takie domyślunki w grę nie wchodziły.   Gnomia, ciemna klinga przecięła go łatwiej niż masło. A tu można wywnioskować, że masło jest jakąś sieczną bronią :)   Dla wojowniczki czas zatrzymał się na moment w miejscu. Nie kontaktowała, czuła się jak ogarnięta pustką. Ciszę przerywały tylko głośnie przebiegający proces oddychania. Nie, nie. nie. To nie dla niej zatrzymał się czas w miejscu. Raczej ona sama zastygła, gdy wszystko w okół swobodnie sobie zyło, bądź tez nie, ale ruszało się, jeśli musiało :)   Wiedziała od kogo się ten dźwięk wywodzi – Retmond.  Dźwięki się nie wywodzą :P   uderzając rękoma; jedną o drugą w ironicznym, drwiącym rytmie Zdanie zbędne, napisałeś o tym już wyżej.   najprawdopodobniej jedwabny Narrator zawsze wie. Narrator nie narratoruje opowieści, w której bohater być może zabił smoka i zrobił to prawdopodobnie za pomocą miecza, który z dużym prawdopodobieństwem został wykonany przez krasnoludy pochodzące chyba z wulkanu.   W jak najbardziej naturalny sposób zaczął mówić: To zdanie byłoby w porządku, gdyby bohate był robotem lub zmiennokształtnyum stworem-sobowtórniakiem.   manekina. Pewności nie mam, ale te słomiane kukły treningowe manekinami chyba się nie zwią.   Rave, zdając sobie sprawę z obecności Retmonda, obróciła się powoli, rzucając oślepiające refleksy jej błyszczącej półzbroi płytowej, dostosowanej do kobiecej sylwetki. Ona zdała sobie z jego obecności sprawę dużo wcześniej – gdy usłyszała kroki i klaskanie. tęgiej wojowniczki To jest poprawne, tylko czy autor miał na myśli, że po prostu była gruba czy może chodziło o to, że uzdolniona albo zaprawiona w boju czy też zdyscyplinowana albo po prostu dobra?   przeszkadzasz i aurę mi psujesz Zamiast 'aury' daj 'powietrze' :)   Rave bardzo dosadnie wyraziła zdanie o niektórych z zachowań Retmonda.  Zbędna narracja jest zbędna.   ?!? Tak się nie robi :(   demonstracyjny młynek swoim gnomim brzeszczotem i schowała go do pochwy na plecach Toż to wiedźminka jakaś O_o Geraltina.   Dialogi trochę suche i drętwe, ale z czasem pisanie ich powinno się usprawnić, jeśli oczywiście autor będzie dużo czytał i pisał, w odpowiednich proporcjach.

~Bravincjusz, na jakiej podstawie stwierdzasz, że dialogi są "drętwe i suche"? Słownictwo starałem się dopasować do charakterów postaci. Rave nie jest zbyt skomplikowaną osobą, więc używa najczęściej języka potocznego i wulgaryzmów, Retmond z kolei uważa się za mistrza retoryki i stosuje wyszukane słownictwo. 

Na podstawie własnych odczuć, ponieważ nie ma nigdzie napisane, że dany dialog ma wyglądać tak, a nie inaczej i zawierać określony typ zdań i słownictwo :)   Widzę Rave, że znalazłaś sobie godnego przeciwnika. W rzeczywistości, w odległości trzech tysięcy mil nie znajdziesz straszniejszego rębajły od… manekina. Brawo! Gratulacje! 'W rzeczywistości' mi tu nie pasuje, dziwnie to tu brzmi. Trzy tysiące mil tez mi nic nie mówi. Lepiej podać nazwę kontynentu/królestwa/miasta i przynajmniej do dialogu przemycisz kawałek opisu świata. Słowo 'rębajło' nie jest według mnie zbyt wyszukane. 'brawo' i 'gratulacje' też coś mi nie pasują, bo zupełnie nie wiadomo, czego dotyczą. Czy tego, że nie znajdzie straszniejszego rębajły? Czy też tego, że udało się jej z niezwykłym trudem zgładzić dzielnego manekina? Bo jeśli to drugie, to 'gratulacje' lub 'brawo' powinny być na początku wypowiedzi, ewentualnie na końcu pierwszego zdania. Nie wiem czy bohater powiedział to złośliwie, jaka była mimika jego twarzy, czy spoglądał bohaterce prosto w oczy lub też 'podziwiał' efekt treningu. Wiem jedynie jak był ubrany i że powiedział to jak najbardziej naturalnie. Z powyższej kwestii dialogowej nie da się wiele wywnioskować na temat bohatera, a już na pewno nie widać, że jest mistrzem retoryki. Według mnie, zdanie to, lepiej by brzmiało w takiej wersji: – Brawo, Rave – rzekł szorstko, nie przestając paskudnie szczerzyć kłów. – Widzę, że udało ci się w końcu znaleźć przeciwnika o podobnym do twoich zestawie umiejętności. (<– To zdanie jest już złośliwe samo w sobie) Zaiste, trudne było to zadanie, gdyż na całym kontynencie ze świecą szukać takich talentów. (<– To jest mieniona wersja zdania z dialogu, wg mnie brzmi lepiej, nieco elokwentniej, choć jest ono całkowicie zbędne, bo tylko kretyn nie pojmuje czym jest trening. Mistrz retoryki na pewno to rozumie)

 

– Retmond, idioto, ile razy mam ci mówić, że z tym uśmiechem wyglądasz gorzej niż pizda kurwy z wędrownego burdelu? A po drugie, nie przychodź więcej kiedy ćwiczę, bo przeszkadzasz i aurę mi psujesz, a już na pewno nie waż się odzywać. A teraz gadaj po cóż żeś przylazł? Porównanie mi się w ogóle nie podoba. Brzmi trochę jak wygenerowane w bluzgatorze, choć pewien nie jestem czy program ten jeszcze istnieje. Nie było 'po pierwsze', a jest 'po drugie'. Bohaterka zabrania gościowi się oddzywać, a w następnym zdaniu każe mu się oddzywać. Właściwie, to on przyszedł, kiedy już skończyła ćwiczyć i pierwszym, co zrobił, nie było odezwanie się, a raczej oklaski, które same z siebie nie mogą być sarkastyczne. Według mnie, zdanie to, lepiej by brzmiało w takiej wersji: – Po coś przypałętał się, półmózgu ty? – Rave dumnie wyprostowała się i z pogardą spojrzała mu w oczy. – Zetrzyj lepiej ten obleśny usmieszek z pyska, bo uroku to on na pewno ci nie doda, a za jakiego zboczeńca cię kto weźmie. Panny na dworze już rozsiewają niepochlebne plotki i ploteczki. – Z oczu Retmonda zniknęła złośliwość, a pojawiła się irytacja. – Mówiłam, byś nie przychodził, gdy trenuję… chyba że coś się stało. Oszczędź więc tych swoich wstępów i zbędnego wodolejstwa. Gadaj, z czym żeś przyszedł! – warknęła, a Retmond aż podskoczył. (<– monolog wg mnie i tak zbyt długi, choć wtrącenia narracyjne nieco go urozmaicają i pokazują lepiej zachowanie i charakter postaci.)

 

Poza tym Retmond jest niekonsekwentny. Najpierw przeszkadza i obraża, a potem robi się grzeczny i potulny. Bohaterka najpierw obraża dość wulgarnie, a potem zachowuje się jak pannisko, łaskawie darując przerwanie treningu. Retmond wydaje się raczej kimś pozbawionym jakiejkowiek pewności siebie, podczas gdy bohaterka jest wg mnie zbyt wyniosła jak jakaś rozpieszczona księżniczka.

 

~ Bravincjusz, ja kilkakrotnie natknąłem się na zakończenie zdania "?!?" w literaturze, na przykład w Wiedźminie Andrzeja Sapkowskiego, nie rozumiem dlaczego stwierdzasz, że tak się nie pisze. To, że Retmond nie zawsze przeplata swoje wypowiedzi elokwentnymi wyrażeniami, nie znaczy, że od razu nie jest "mistrzem retoryki". Wyobrażasz sobie, by ktoś do każdego i zawsze mówił idealnym językiem literackim? Zresztą, staram się jak najbardziej urealnić kreowane przeze mnie postacie. Czy nigdy nie miałaś/miałeś styczności z osobami, które na początku denerwują, a później robią się potulne? Zauważam tutaj błąd logiczny. Co miała zrobić Rave, gdy Retmond już przyszedł? Oczywistym jest chyba, że chciała znać tego powód, a wyraziła jedynie przestrogę na następny raz. 

~AdamKB, przepraszam, opisy lokacji, to mój słaby punkt. 

~AdamKB, przepraszam, opisy lokacji, to mój słaby punkt.

@AdamKB towarzyszyło spotkanie minimum dwudziestu żołnierzy, którzy ogółem swoją egzystencją prowadzili często do irytacji

Puszczali tych "najwyżej pięciu, i to szwendających się" w pętle po "kilkuset schodach". Wszędzie tłoczno, a robić nie ma komu.

ta sygnaturka uległa uszkodzeniu - dzwoń na infolinie!

Wyobrażasz sobie, by ktoś do każdego i zawsze mówił idealnym językiem literackim? Zdecydowana większość moich wykładowców tak robi.   Czy nigdy nie miałaś/miałeś styczności z osobami, które na początku denerwują, a później robią się potulne?  Nie, raczej z takimi, które stają się mniej denerwujące, ale nie potulne.

Co miała zrobić Rave, gdy Retmond już przyszedł? No, jak to co? Wywalić pętaka na zbity ryj :D

~Bravincjusz, żeby nie dochodziło do takich nieporozumień, zamieszczę kolejne dwa fragmenty, proszę o przeczytanie, może wtedy dowiesz się dlaczego Rave "nie wywaliła tego pętaka na zbity pysk". Choć wydaje mi się, że prawdziwe relacje między Rave i Retmondem zostały ukazane w powyższym. 

Przykro mi, Autorze, nie jest dobrze. A miałam nadzieję, że przez rok z okładem, wspomagany uwagami i radami innych użytkowników, zaczniesz pisać choć trochę lepiej. Niestety, moje nadzieje okazały się płonne.

Chyba jestem dzielna, bo przeczytałam aż do gwiazdek. ;-)

 

„Całą swoją nienawiść, cały gniew, wszystkie złe emocje stanowił teraz dla niej manekin”. –– Wolałabym: Całą swoją nienawiść, cały gniew, wszystkie złe emocje skupiła teraz na manekinie. Lub: Całą jej nienawiść, cały gniew, wszystkie złe emocje, przedstawiał/ stanowił/ skupiał teraz manekin.

 

„…każdy zbyt wczesny lub późny ruch może być przepłacony śmiercią”. –– …każdy zbyt wczesny lub późny ruch może być przypłacony śmiercią.

Za SJP: przepłacić  1. «zapłacić zbyt drogo»  2. daw. «przekupić kogoś» 

             przypłacić  «ponieść negatywne konsekwencje czegoś»

 

„Ciszę przerywały tylko głośnie przebiegający proces oddychania”. –– Strasznie koślawe to zdanie. Mam wrażenie, że Autor napisał więcej, niż chciał powiedzieć. ;-)

Jeśli już, to: Ciszę przerywał tylko głośno przebiegający proces oddychania. Albo: Ciszę przerywały tylko głośne oddechy.

 

„…sarkastyczny pogłos oklasków…”  –– Prawdę mówiąc, pierwszy raz spotykam się z określeniem sarkastyczny pogłos. Nie wiem, w jaki sposób sarkazm można wyrazić pogłosem. ;-)

 

„Wiedziała od kogo się ten dźwięk wywodzi…” –– Wolałabym: Wiedziała, skąd ten dźwięk pochodzi

 

„Miał na sobie długi, śnieżnobiały i najprawdopodobniej jedwabny (o czym może świadczyć bardzo łatwe i łagodne unoszenie się w powietrze podczas poruszania się) kaftan”. –– Zrozumiałam, że Retmond, idąc, bardzo łatwo i łagodne unosił się w powietrzu, dzięki czemu można było stwierdzić, iż miał na sobie jedwabny kaftan. ;-)

 

„…obróciła się powoli, rzucając oślepiające refleksy jej błyszczącej półzbroi płytowej…” –– …obróciła się powoli, rzucając oślepiające refleksy swojej błyszczącej półzbroi płytowej

Zaimek w zasadzie jest zbędny, jako że nie przypuszczam, by miała na sobie cudzą zbroję.

 

„Choć dziedziniec warowni od morza dzieliło dobre kilka warstw murów i budynków…” –– Zrozumiałam, że była to warownia od morza, czyli morza strzegąca, a dziedziniec dzieliło kilka murów warstwowych, tudzież budynki. ;-)

Co to są mury warstwowe? ;-)

Może: Choć dziedziniec warowni dzieliło od morza wiele budynków i otaczało go kilka murów

 

„…który dobitnie wyraził jej opinię na drwiny Retmonda”. –– …który dobitnie wyraził jej opinię  o drwinach Retmonda.

Opinii nie wyraża się na coś, tylko o czymś.

 

„Pozwoliłem sobie ci przeszkodzić, by powiadomić cię, iż obserwatorzy…” –– Wolałabym: Pozwoliłem sobie przeszkodzić, by powiadomić cię, iż obserwatorzy

 

„…wywijając demonstracyjny młynek swoim gnomim brzeszczotem… –– …wywijając demonstracyjnie młynka gnomim brzeszczotem

Zaimek zbędny. Domyślam się, że nie miała cudzego miecza.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka