- Opowiadanie: zgrzycistopa - Zamieć coraz bardziej dawała się we znaki...

Zamieć coraz bardziej dawała się we znaki...

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Zamieć coraz bardziej dawała się we znaki...

 

Zamieć coraz bardziej dawała się we znaki. Śnieg nie pozwalał obolałej twarzy mężczyzny na chwilę wytchnienia. Co chwilę kąsał chłodnymi ukłuciami przypominając o swojej obecności. Podróżnik szedł coraz wolniej, każdy kolejny krok pod górę stawał się wysiłkiem z pogranicza wytrzymałości. Brnął jednak przed siebie nie dając za wygraną. Spod jego mocno naciągniętego na głowę kaptura wystawały długie, lekko poskręcane włosy. Były ośnieżone, miejscami posklejane zamarzniętą krwią. Mężczyzna przyodziany był w długi, ciemno-szary płaszcz, który szczelnie zaciśnięty nie ujawniał reszty ubioru. Cały strój zdobiły liczne rozcięcia, jedne większe inne mniejsze, większość naznaczona dookoła zaschniętą, ciemno-czerwoną mazią. Podróżnik cały czas usilnie uciskał prawą dłonią swój lewy bok. Palce skąpane miał we krwi, warstwy tej zaschniętej szybko były pokrywane przez świeżą. Plama na płaszczu w tym miejscu powoli ale stopniowo się powiększała. Tak zdrowie jak i pogoda więc uprzykrzały wędrowcy życie jak tylko mogły. Opady śniegu wzmagały się z minuty na minutę, a mężczyzna tracił ostatki sił. Mróz chwytał twarz i nagie dłonie w przenikliwym uścisku chłodu. Zaciskał go coraz mocniej odmrażając skórę i doskwierając coraz to głębszym warstwom tkanek. Podróżnik pochłaniał łapczywie lodowate powietrze, które z każdym wdechem do płuc nieprzyjemnie kłuło organy mroźnymi igiełkami . Kaszel odpowiadał niemal natychmiastowo, wraz z każdym wydechem.

 

Panująca wichura stawała naprzeciw silnym wiatrem dochodzącym od strony szczytów górskich, z kierunku więc, w którym brnął mężczyzna. Liczne drzewa iglaste zdobiące zbocze co prawda pochłaniały część tej złowieszczej energii, podróżnik był jednak w stanie, w którym nawet najmniejszy wzrost siły wiatru mógł powalić go na ziemię. Zimno boleśnie przeszywało już każdy centymetr ciała, palce odmawiały posłuszeństwa. Nogi uginały się po każdym kroku i po każdym z nich wędrowiec zastanawiał się czy nie dać im się ponieść ku kuszącej, śnieżnej powłoce i odpłynąć. Miękki, oferujący wszelkie wygody puch zdawał się do niego przemawiać, szeptał wręcz do ucha obietnice nieprzerwanych pieszczot w swoich objęciach. Nagle jednak szept ten przybierał na sile i zmieniał się w głośny krzyk. Wtedy mężczyzna zdawał sobie sprawę, że to tylko wiatr płata figle jego uszom. Wiedział, że nie może się zatrzymać a tym bardziej zasnąć. Ból i zmęczenie jednak coraz bardziej przyćmiewały jego osąd i wolę walki. Co chwila zatrzymywał się i spoglądał z niezdecydowaniem w dół, za siebie, jakby rozważał zmianę kierunku podróży. Każda chwila odpoczynku przywodziła jednak świeże i bolesne wspomnienia. Co prawda krótkotrwale ale działały one bardzo otrzeźwiająco na podróżnika.

 

Ciemność wspomagana usilnie przez zamieć znacząco ograniczała pole widzenia. To jednak niewiele znaczyło dla mężczyzny. Nie miał on żadnego określonego celu podróży, chciał tylko uciec jak najdalej. Brnął w nieznane napędzany strachem niezdolny do konstruowania jakichkolwiek głębszych planów. Głębokie zaspy zdawały się jednak robić wszystko by utrudnić marsz. W pewnym krytycznym momencie, po wielu godzinach katorgi prawie się poddał. Upadł na kolana i podparł ciężar zmęczonego cielska na rękach. Wpatrując się w miękką biel podłoża łapał głębokie oddechy. Zimne powietrze kłuło go teraz w gardło i płuca niczym miliony malutkich, lodowych sztyletów, spoglądał mimo to spokojnie jak śnieg topnieje i przejmuje krasną skazę jego dłoni. Zgiął szyję by spojrzeć na swój bok, z którego właśnie sączyła się kolejna kropla krwi mająca w zamiarze upstrokacić podłoże jeszcze bardziej. Nagle jego oddech stał się bardzo szybki i nerwowy. Sztylety zamieniły się w ostrza wielkich mieczy przeszywających płuca. Wędrowiec nie mógł złapać tchu i zaczął donośnie kaszleć krwią. Obryzgawszy biały śnieg czerwoną mazią podniósł wzrok przed siebie. W oddali dojrzał maleńkie światełko. Potrząsnął głową, spojrzał jeszcze raz. I tym razem między drzewami tlił się niewyraźny, niewielki jasny punkt. Oddech mężczyzny stopniowo wrócił do normy. Gdy już się uspokoił, wstał z trudem i ledwo trzymając się na nogach ruszył do przodu. Ostatkami sił zbliżał się do źródła światła i po przejściu jakiś 100 kroków zza drzew i śnieżnej zamieci wyłoniła się nieduża, drewniana chatka. Spowita w szalejącej bitwie bieli z wiatrowymi biczami stała niczym latarnia morska na dawno zapomnianej wyspie. Z jej okna bił ciepły i zapraszający blask. Mężczyzna zbliżał się na czworaka nie myśląc już o niczym innym jak tylko o dotarciu do życiodajnej jasności. Na kilka kroków przed chatką opadł jednak zupełnie z sił. Uderzył swym obolałym cielskiem o biały puch i leżał na brzuchu wpatrując się jedynie w okienko. A był już tak blisko… Jego powieki powoli się zamykały. Wyciągnął rękę ku światełku i spróbował je daremnie chwycić. Ręka opadła bezwładnie w geście niemocy. W jego uszach rozbrzmiało szczekanie psa. Drzwi chaty po chwili otworzyły się i w dochodzącym z niej blasku stanęła przygarbiona postać. Podróżnik zemdlał.

 

Mężczyzna rozchylił z trudem powieki. Natychmiast uderzył go blask rozpościerający się po całej izbie i zmuszony był zmrużyć oczy. Tym razem otwierał je znacznie wolniej. Chatka w środku była niewielka. Kominek, obok stół zawalony różnymi gratami, a na jego środku duża, rozświetlająca prawie całe pomieszczenie świeca. Przy ów stole na drewnianym krześle prawdopodobny właściciel pogrążony w drzemce na podpierającej go chudej ręce. W jego nogach duży pies, który z nastroszonymi uszami mierzył uważnie podróżnika wzrokiem. Przez zamglone oczy mężczyzna nie widział co dokładnie stoi pod innymi ścianami. Prawdopodobnie jakieś garnki i zawiniątka. Środek izby zdobił postrzępiony i wyblakły dywan. Przybysz spojrzał w dół leżanki, na której się znajdował. Miał rozpięta koszulę a jego liczne rany były pokryte ciemną mazią przypominającą błoto. Spróbował się podnieść ale ból przeszywający całe jego ciało nie pozwolił mu na to. Pojawiły się również mocne zawroty głowy. Wraz z próbą ruchu warknął pies. Mężczyzna nie był do końca pewien czy jest to jawa czy też sen. Całe jego ciało pokrywał zimny pot a on sam leżał piekielnie rozpalony. Wodził tępo wzrokiem dookoła ale ten stawał się coraz bardziej mętny. Wszystko było mgliste i rozmazane. Obrócił głowę tak by widzieć stół i jego okolice. Obraz zaczął falować, postać przy stole przybierać nieproporcjonalne kształty. Kuracjusz starał się skupić wzrok na ów postaci. Dojrzał, że gospodarz już nie drzemie, a podpiera się na drewnianej lasce wnikliwie przyglądając się swojemu gościowi. Ten odpowiedział pytającym wzrokiem. Nie zdążył jednak otrzymać odpowiedzi gdyż po raz kolejny odpłynął.

Koniec

Komentarze

Będzie reszta? Widzę pierwsze opowiadanie tutaj zamieszczone. Pewnie czekasz na pochwały ukazując światu swoje dzieło?  :P   Do rzeczy… Na moje oko pierwszy akapit słabo, bardzo słabo. Drugi znacznie lepiej. Przez moment zastanawiałem się czy pisały to dwie osoby czy też jedna, która nagle w trakcie dostała natchnienia.  Co do poprawy…cały pierwszy akapit do przeredagowania na moje oko, bo jest bardzo słaby. 

Przede wszystkim: "Jego ubiór stanowił długi, ciemno-szary płaszcz, który mocno zaciśnięty na sylwetce nie dawał poznać reszty ubioru." I ogóle to zdanie jest jakieś toporne. Tak więc zgadzam się z Idaho Iowa – pierwszy akapit koniecznie musi zostać poprawiony. A tak to nawet ciekawe:) Prolog do czegoś większego?

Pokazałeś scenkę, z której niewiele wynika. Czemu służą wstawki "edit" przy pierwszym akapicie? Zamieć, człowiekowi śnieg sypie w twarz, ale niedbale narzucony kaptur trzyma się na głowie? Językowo słabo – za dużo zaimków, za mało przecinków. Niekiedy używasz niefortunnych związków frazeologicznych. Naprzykład: zacieśnić powieki, połatane mazią. Niby można domyślić się, co miałeś na myśli, ale nie o to chodzi, żeby czytelnik kombinował. Czy "opuścić powieki/ zmrużyć oczy" lub "posmarowane mazią" nie wygląda lepiej?

Babska logika rządzi!

Wg założenia do czegoś większego ale co z tego wyjdzie zobaczymy. Poprawki na razie tylko takie na szybko były dlatego niedociągnięcia wciąż mogą być;p

Lepiej nie pokazuj światu czegoś poprawianego na szybko. Jeśli czas Cię nie goni, pozwól utworkowi poleżeć co najmniej tydzień, wtedy wiele błędów sam wyłapiesz.

Babska logika rządzi!

Ogólnie pozmieniałem trochę cały tekst.  Finkla: taki zamysł żeby niewiele wynikało. No i postaram się następnym razem wrzucać bardziej "dopieszczone" teksty.

 

Dzięki za porady, liczę na więcej;) a no i jesli chodzi o zaimki– to jest od zawsze moja bolączka niestety 

Warsztat miejscami zdecydowanie szwankuje, ale to jest do wyrobienia. Znacznie ważniejsze moim zdaniem jest to, że z 1/3 Twojego tekstu można by zastąpić "był ranny i było mu cholernie zimno". Nie twierdzę, że powinieneś to zrobić, ale tak długie opisy odczuć usprawiedliwia tylko bardzo dobry sposób, w jaki są opisane… I adekwatność sytuacji. A jak czytakąc ten wstęp upewniłam się, że tak będzie za każdym razem jak bohater zostanie ranny lub będzie się z czymś zmagał, to nie mam ochoty czytać dalszego ciągu, jeżeli się pojawi. Trudno kasować ze swoich tekstów opisy, ale kiedyś trzeba się nauczyć.

Przy ów stole / skupić wzrok na ów postaci. ---> "toto" się odmienia, Autorze, naprawdę się odmienia…   Ranny mężczyzna resztkami sił brnął przez głębokie śniegi, zmagając się z silnym, przeciwnym wiatrem. Osłabiony upływem krwi, przemarznięty do szpiku kości, w ostatnim pozostawiającym szanse na ratunek momencie dotarł do zagubionej w gęstym lesie chaty, której mieszkaniec, zalarmowany przez psa, udzielił uciekinierowi pomocy.   Trzy linijki zamiast Amazonki – no, powiedzmy, Nilu – rozwlekanego opisu. Linseneintopf ma rację, żal serce ściska, gdy się wykasowuje fragmenty swego dzieła, ale trochę litości dla czytelników trzeba mieć…  :-)  Szczególnie na samym początku. Kto będzie czytał kontynuację, uśpiony wstępem? Skompresuj to do jednej czwartej…

Przeczytałam pierwszy fragment. Zgadzam się absolutnie z Adamem – po co tyle słów na tak mało treści?   "Śnieg nie pozwalał obolałej twarzy mężczyzny na chwilę wytchnienia." – A reszcie jego ciała pozwalał?   "…każdy kolejny krok pod górę stawał się wysiłkiem z pogranicza wytrzymałości. Brnął jednak przed siebie nie dając za wygraną." – Każdy krok brnął?   "Tak zdrowie jak i pogoda więc uprzykrzały wędrowcy życie jak tylko mogły." – Czytam opis rannego nieszczęśnika w śnieżycy, a tu nagle takie zdanie. Wybacz, ale brzmi ono śmiesznie. Jeśli nie miało na celu rozśmieszenia czytelnika, to cóż, nie wyszło.   Mróz chwytał w uścisk chłodu? Co to znaczy?   "Panująca wichura stawała naprzeciw silnym wiatrem dochodzącym od strony szczytów górskich, z kierunku więc, w którym brnął mężczyzna." – Kolejne zdanie, którego niestety nie rozumiem. Wichura stawała naprzeciw silnym wiatrem?   Nie staraj się uczynić swego języka przesadnie bogatym, "literackim", opisowym. Przy początkowych próbach pisarskich najlepszym przyjacielem autora jest prostota. Kiedy nauczysz się operować językiem, możesz go zacząć ukwiecać, ale w tej chwili efekt nie jest najlepszy. Zastanów się, co chcesz przekazać i napisz to tak, żeby brzmiało zgrabnie i zrozumiale.   Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Nowa Fantastyka