- Opowiadanie: Kyuke - Vingador

Vingador

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Vingador

 

Gdy mężczyzna opuszczał pomieszczenie, ogień wciąż tlił się na sczerniałych kończynach jego ofiary. Swąd spalenizny unosił się po całym pokoju, mieszając się z gryzącymi perfumami podpalacza. Nic nie wskazywało na to, że da radę już dzisiaj zakończyć tę sprawę, jednak los się do niego uśmiechnął. Co więcej, zdołał nawet wypełnić dodatkowe warunki umowy dotyczące sposobu egzekucji. To bez wątpienia był dobry dzień, a teraz zbliżał się ku końcowi. Vingador upewnił się, że nikt go nie widzi, i zamknął na klucz drzwi do pustego schowka na miotły. Pustego, jeśli nie liczyć spalonych zwłok jego ofiary i opróżnionej litrowej butelki benzyny. Poprawił krawat, marynarkę, i udał się do wyjścia z hotelu Luxus. Ukłonił się odźwiernemu, który otworzył przed nim drzwi, i wyszedł na świeże powietrze. Podszedł do jednej ze stojących przed budynkiem taksówek, myśląc o tym, jak bardzo zadowolony będzie jego klient, co pozytywnie wpłynie na wynagrodzenie. Gdy już usadowił się na tylnym siedzeniu żółtej maszyny, poprosił łysiejącego taksówkarza o podwiezienie na skrzyżowanie alei piątej i szóstej. Nim jeszcze ruszyli, Vingador wyrzucił przez uchylone okno paczkę zapałek, zamykając tym samym kolejną sprawę. Nie musiał martwić się odciskami, które wypalił sobie już kilka lat temu, jeszcze zanim stał się gwiazdą wśród płatnych morderców. Gdy gdzieś zawodzili prywatni detektywi, albo ktoś naprawdę komuś podpadł, wtedy rozlegał się dzwonek do drzwi jego biura, w którym zwykł mieszkać na co dzień. Mieszkanie na przedmieściach stracił po kłótni z żoną, podczas której nieumyślnie podpalił salon, a razem z nim resztę domu. Bardziej niż ukochanej szkoda mu było skrzętnie kolekcjonowanych filmów z Jamesem Bondem, który był jego wzorem do naśladowania z czasów młodości. Jakby na to nie spojrzeć, prawie mu dorównał, choć stał po drugiej stronie barykady. Wciąż pogrążony we własnych myślach, oparł łokieć o szybę, spoglądając na wieczorną panoramę Nowego Jorku.

 

 

 

– Co ty tu, kurwa, robisz? – spytał skonsternowany Vingador, stojąc w progu swojego biura.

 

– Przyszłam po to, co moje, nie zapłaciłeś, kochasiu – odparła skąpo ubrana blondynka, zajmująca jego służbowy fotel.

 

– Jak tu w ogóle weszłaś? – dopytywał mężczyzna, podchodząc bliżej biurka.

 

– Dorobiłam klucze, myślisz, że jestem taka głupia? – zamachała smyczą ze srebrnym przedmiotem.

 

– Dokładnie tak myślę, a teraz wypad, albo sam cię stąd wykapię. – oznajmił, gdy dzieliła ich już tylko odległość biurka.

 

– Nie wydaje mi się – mężczyzna usłyszał za sobą głęboki, basowy głos. Kątem oka dostrzegł, jak z biurowej łazienki obok wejścia wychodzi mały grubas, a razem z nim dwójka skinów w skórach.

 

Zabójca wziął głęboki wdech. Czy oni w ogóle wiedzą w co się pakują?

 

– Dajcie spokój, panowie – odwrócił się w ich stronę, unosząc dłonie w uspokajającym geście. – Chyba nie będziemy robić zadymy o głupie dwie stówy?

 

– My? Nie – uśmiechnął się przymilnie grubas. – Ale oni – wskazał łysoli za sobą. – oni bardzo chętnie zrobią to nawet bez powodu.

 

Zrezygnowany Vingador opuścił bezwładnie ręce. Zgarbił się i wbił wzrok w podłogę. Gruby alfons pomyślał, że poszło łatwiej niż się spodziewał, a przez owalną twarz przeszedł mu szyderczy uśmiech.

 

– Tego się obawiałem – powiedział po chwili z kwaśną miną właściciel przybytku, błyskawicznie się prostując i sięgając obiema dłońmi pod płaszcz. Wydobył dwa pistolety, i nim bandyci zdążyli zareagować, posłał im między oczy po kulce. Nie marnując czasu, obrócił się o dziewięćdziesiąt stopni i tak samo postąpił z alfonsem oraz dziwką. Nikt nie zdążył nawet krzyknąć.

 

– I znowu, kurwa, muszę sprzątać – wycedził przez zęby, chowając broń.

 

Poprawił marynarkę i rozejrzał się po gabinecie. Niezły burdel, skwitował w myślach. Walić to.

 

Wyjął ze spodni komórkę i wykręcił numer. Po wymianie kilku uprzejmości oraz wypomnieniu starych długów, z ulgą schował telefon. Nic tu po mnie. Sprawdził czy portfel jest na swoim miejscu, po czym opuścił biuro, nie zamykając nawet drzwi. Wymazując z pamięci wydarzenia sprzed ostatnich pięciu minut, skierował swoje kroki do baru, znajdującego się na rogu przeciwległej ulicy. „Szybki Bill”, prowadzony przez jego dobrego kumpla, był jedną z tych knajp, gdzie nie mogło się obić bez wieczornego mordobicia. Gdy Vingador wchodził do środka, nie zdziwił się specjalnie na widok karetki stojącej przed lokalem. W nozdrza uderzył go dobrze znany smród papierosowego dymu i odór spitych alkoholem stałych bywalców. Prawie wszystkie stoliki były zajęte, a w jednym z kątów leżało kilka przewróconych krzeseł i potrzaskane butelki. Widniały tam też wyraźne plamy krwi. Zabójca przeszedł przez salę prosto do długiego baru, przy którym spał jeden z zalanych w trupa klientów. Przysiadł obok niego, posyłając w jego stronę pełne pogardy spojrzenie.

 

– Barman! – krzyknął w kierunku zaplecza.

 

Chwila krzątaniny i zza niedomkniętych drzwi wychylił się mężczyzna w podeszłym wieku. Krótkie, siwe włosy kontrastowały z czarnym wąsem.

 

– Czego?! – spytał, wyraźnie rozeźlony. – A… to tylko ty – udał rozczarowanie, widząc kto go wołał.

 

– Wal się. Lej to, co zawsze, ciężka noc.

 

– Dziwka znowu cię wyruchała? – zagadał, łobuzersko łypiąc oczami, podczas nalewania whisky.

 

– A żebyś, kuźwa, wiedział – podrapał się w brodę. – Znaczy, próbowała.

 

– Ilu tym razem? – spytał, stawiając przed nim pełną szklankę.

 

– Razem z nią czworo, Brudny już do mnie jedzie.

 

– Nigdy się nie nauczysz za siebie płacić, co?

 

– Ciesz się, że chociaż tutaj reguluję rachunki – mówiąc to, położył na blacie plik banknotów.

 

– Rozumiem, że to za kolejeczki do końca tygodnia?

 

– Znasz mnie.

 

Potem już nic nie mówili, a Vingador delektował się swoim ulubionym trunkiem. W międzyczasie przewinęło się kilku klientów i sprzątnięto ślady po bójce. Przy trzeciej dolewce, zabójca przerwał ciszę:

 

– Powiedz, Roy, czy ja jestem złym człowiekiem?

 

Barman spojrzał na niego ze zdziwieniem, ale po chwili pokręcił z politowaniem głową.

 

– Stary, jak zwykle po kilku głębszych, zaczynasz pieprzyć głupoty. Wykonujesz tylko swoją robotę, a to, że czerpiesz z tego chorą satysfakcję, to wina genów.

 

Klient wybuchł śmiechem i przechylił szklankę. Otarł usta rękawem i z iskierkami w oczach spojrzał na przyjaciela.

 

– Jak nikt inny, potrafisz uspokoić moje sumienie pijaka.

 

– W końcu jestem barmanem, to moja praca, inaczej traciłbym klientelę.

 

– Dobrze wiesz, że nie jesteś tylko barmanem, nie dla mnie.

 

– Ej, ej! – przerwał mu nagle. – Wyskocz z czymś takim jeszcze raz, a zabieram ci whisky. Alkohol robi z ciebie cipę, koniec na dzisiaj.

 

– Sorry, szefie.

 

– I o tym mówię! – mruknął poirytowany Roy.

 

Śpiący obok mężczyzna, leniwie podniósł głowę, zbudzony głośną rozmową.

 

– Panowie – zaczął mówić swoim przepitym głosem. – Przymknijcie trochę mordy, bo spać nie mogę.

 

Roy spiorunował go wzrokiem, a Vingador przymknął powoli oczy. Wziął kilka wdechów i odwrócił się na krześle w stronę pijaka. Widzący to barman szybko zareagował:

 

– Vin, nie, nie warto. Jesteś już po robocie.

 

Ale płatny zabójca go nie słuchał.

 

– Kolego, mógłbyś to powtórzyć? – spytał do niedawna śpiącego pijaczynę.

 

– Mówiłem żebyście… – zaczął tamten, ale już nie skończył, bo Vingador w tym samym właśnie momencie porwał z baru swoją szklankę i rozbił ją na jego twarzy. Odłamki szkła posypały się po ladzie i podłodze, a zakrwawiony mężczyzna zleciał z krzesła. Wszystkie rozmowy ucichły, a oczy obecnych były skierowane na Vina. Ten, jak gdyby nigdy nic, z powrotem obrócił się twarzą do Roy’a i poprosił o nową szklankę. Barman w milczeniu nalał mu trunku, a w tle znów dało się słyszeć gwar.

 

– Dobrze że była pusta – zażartował, podnosząc trunek do ust. W połowie drogi jednak zatrzymał rękę i spojrzał na drgającego mężczyznę, wokół którego rosła plama krwi. – Napij się, na mój koszt – powiedziawszy to, wylał na niego zawartość naczynia. Odstawił pustą szklankę na bar i podniósł się z krzesła.

 

– No! Na mnie już czas, dziękuję za napitek i rozrywkę – skłonił się w stronę przyjaciela.

 

– Zawsze do usług – odpowiedział zrezygnowanym tonem, sięgając po słuchawkę telefonu, ukrytego pod ladą. Wolał nie wzywać karetki, póki Vingador był w środku. Po co mu robić kłopoty.

 

– Dobranoc wszystkim! – krzyknął Vin na wychodnym, starając się zachować równowagę.

 

Doskonale pamiętał, jak wychodził pijany z baru. Również to, że nie poszedł prosto do mieszkania, ale zahaczył o pobliski monopolowy. Nie zapomniał też o tym, że jak odmówiono mu sprzedaży alkoholu, mocno poturbował sprzedawcę. Ale za nic nie mógł sobie przypomnieć, jakim cudem znalazł się w podłużnej, ciemnej, drewnianej skrzyni przypominającej trumnę. Leżał tak już od pięciu minut, wciąż analizując sytuację. Głowa niemiłosiernie mu pękała. Nie wiedział czy to kac, czy może czymś oberwał. Sytuacji nie polepszał fakt, że miał na sobie jedynie bokserki. A mogłem zapłacić dziwce i w spokoju iść spać. Zachowując zimną krew, zaczął macać dłońmi wieko skrzyni. Rzeczywiście wydawało się, że jest to trumna. Zaklął w myślach, zagryzając wargę. Nie jest dobrze. Kilka razy kopnął w ściankę przy stopach, ale odpowiedział mu jedynie głuchy łoskot. Walenie w pokrywę też nie na wiele się zdało. Muszę oszczędzać tlen. Wiedział że nie może panikować, wszystko, tylko nie to. Wyciągnął dłonie przed siebie, na tyle na ile mógł, i zaczął powoli, ale mocno, napierać na drewno, odpychając się barkami od podłoża. Wreszcie usłyszał ciche skrzypnięcie, a zaraz za nim następne. Przez powiększającą się szparę sączyło się blade światło. Nie minęła długa chwila, a wieko z trzaskiem wyleciało do góry, lądując na podłodze. Zabójca zmrużył oczy, poszczuty nagłym impulsem jasności. Podniósł się na łokciach, czując tępy ból w skroniach. Usiadł prosto i rozejrzał się wokół. Jasna dupa. Znajdował się w małym pomieszczeniu wypełnionym trumnami. Wszystkie zabite tak jak jego. Nie zamierzał sprawdzać czy ktoś w nich faktycznie jest, tylko czym prędzej spróbował się podnieść. Nagły zawrót głowy i mdłości, skutecznie sprowadziły go z powrotem do pozycji siedzącej. Z tyłu głowy wymacał guza wielkości jajka, który reagował na najmniejsze dotknięcie, posyłając fale przeszywającego bólu. Vingador raz jeszcze się podniósł, ale teraz zrobił to powoli, używając ściany jako oparcia. Miał tylko nadzieję, że hałas nikogo tu nie sprowadzi. Z pomieszczenia oświetlonego pojedynczą żarówką prowadziło tylko jedno wyjście. Metalowe drzwi na przeciwległej ścianie. Wziąwszy kilka głębokich wdechów, mężczyzna rozpoczął swoją wędrówkę, lawirując między trumnami. Czuł się jak bohater chorej książki, który został wmieszany w sam środek jakiegoś gówna. Gdy w końcu dotarł do swojego celu, co w jego obecnym stanie było niesamowitym wyczynem, od razu dopadł do okrągłej klamki. Spróbował ją przekręcić, a ta, ku jego uldze, ustąpiła bez żadnego oporu. Wyskoczył na podłużny korytarz, przecinany takimi samymi drzwiami, zakręcający po prawej stronie. Migające jarzeniówki nadawały mu mrocznego wyglądu. Już zamierzał ruszyć w dalszą drogę, gdy z pomieszczenia po lewej dobiegł go jakiś hałas. Szybko się wycofał i po cichu zamknął drzwi, przylegając do ściany obok nich. Dał się słyszeć szczęk zamka i czyjeś ciężkie, powolne kroki, którym towarzyszył bliżej nie określony warkot. Jakby to wszystko nie było wystarczająco popieprzone. Tak nasłuchując, mężczyzna przypadkiem dotknął tyłem głowy o twardą powierzchnię. Mimowolnie wydał cichy jęk, którego nie udało mu się stłumić. Kroki momentalnie ucichły, jak na złość tuż przy pokoju Vingadora. Do warkotu dołączyło głośne mlaskanie i pociąganie nosem. Po chwili zabójca zobaczył jak klamka powoli się przekręca, a w drzwiach pojawia się coraz większa szpara. Mężczyzna wstrzymał oddech i zamarł w bezruchu z przerażenia. Do pomieszczenia wtaczał się wielki … twór.

 

Góra pozszywanego ze sobą mięsa, mająca przypominać człowieka. Smród, który wydzielało to coś, przyprawiał Vina o mdłości i wyciskał z oczu krople łez. Z nierównych szwów na ogromnym sadle wyciekała jakaś gęsta maź. Nogi były co najmniej dwukrotnie grubsze niż u normalnych ludzi. Z ohydnego pyska zwisał o wiele za długi język. Rozbiegane oczy, o różnych tęczówkach, wpatrywała się ślepo do przodu. Z przekrzywionego nosa dochodził donośny charkot. Monstrum wlazło do środka, zatrzaskując za sobą drzwi. Dopiero wtedy dostrzegło niedoszłego zbiega. Zaczęło coś niezrozumiale mlaskać ozorem, a po chwili zaczęło głośno wyć, nieprzyjemnym, niskim buczeniem. Vingador nawet w najgorszych koszmarach nie przypuszczał, że taki mutant w ogóle może istnieć. Początkowo sparaliżowany strachem, zaczął odzyskiwać władzę w nogach. Serce łupało mu o klatkę jak oszalałe, ale starał się nad tym panować. Już po chwili zdziwienie ustąpiło miejsca obrzydzeniu, a strach i ból zostały zastąpione przez napływającą adrenalinę. Nie wiedział czy to coś jest groźne, silne, czy może tylko tak wygląda. Nie chcąc tego sprawdzać na własnej skórze, błyskawicznie doskoczył do potwora, i fachowo skręcił mu kark. Bestia nawet się nie broniła. Wycie ustąpiło, dało się słyszeć trzask kości. Ale potwór dalej stał na nogach. Bez żadnego ostrzeżenia zamachnął się na oślep wielką łapą. Uderzenie posłało zabójcę na jedną z pobliskich trumien, skutecznie ją demontując. Oszołomiony Vingador ujrzał sinego mężczyznę w średnim wieku, który musiał tu leżeć dłużej od niego. Nie wiedzieć czemu, jego ciało w ogóle nie trąciło odorem zgnilizny. Obolały i posiniaczony, powoli podniósł się na nogi, w samą porę, by ujrzeć ja istota ustawia swoją głowę na właściwym miejscu. To jest chore. I w tym momencie zimna krew puściła. Spanikowany, rzucił się do ucieczki, mierząc prosto na drzwi. Gdy wymijał patrzącą się na niego postać, poczuł jak coś ciężkiego uderza go w sam czubek głowy, od razu chwytając go za włosy. Ostatnim co pamiętał, był fakt, że prawie sobie przez to odgryzł język, i że z impetem poleciał na przeciwległą ścianę. Po tym była już tylko ciemność.

 

 

Koniec

Komentarze

Nie zrozumiałam, o co chodzi w opowiadaniu. Ale może to kwestia dnia. Masz sporo literówek.

Babska logika rządzi!

Opowiedanie dziwne, ale czytało się nieźle. Podzieliłbym te wielkie bloki tekstu na kilka akapitów.

Nowa Fantastyka