- Opowiadanie: Jacko - Trucicielka

Trucicielka

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Trucicielka

Miał powstać z tego cykl opowiadań, ale na razie mam skończone jedno i zaczęte 3 inne. Ogólnie chodzi o to, że Cesarstwo Rzymskie nie upadło i znalazło nowe źródło energii jakim jest Villirulium. Do tego znacznie się rozrosło i dokonano kilku wynalazków. Mam nadzieję, że uda mi się dopisać więcej opowiadań, aby świat był bardziej kompletny. Z góry dziękuję za krytykę.

 

Trucicielka

 

Siedział w alkierzu i czekał na mającego się zjawić niebawem informatora. Powoli sączył kwaśne wino i przegryzał udkiem kurczaka. Może nie był to zbyt wykwintny obiad, ale jak na taką zabitą dziurę, był całkiem ekskluzywny. Przynajmniej nie śmierdziało tu tak bardzo, jak na zewnątrz. Kończyła się jesień i dni mrozu przeplatały się z odwilżą. Powodowało to niesamowitą ilość błota na ulicach oraz wyjątkowy smród, gdyż starano się jak najszybciej zrobić zapasy ze zwierząt. Krew płynęła z pobliskiej rzeźni rynsztokami wzmagając i tak wszechobecną woń zgnilizny, odchodów i błota. Wszystko to było ciągle rozjeżdżane przez zwierzęta i tworzyło niesamowite ilości breji na niebrukowanych ulicach Lutzerstain. Są nadal miejsca Imperium, gdzie brakuje wielu dobrodziejstw cywilizacji.

 

Karczma nie była w najlepszym stanie. Otoczenie pełne plam po jedzeniu, rozlanym piwie oraz wymiotach nie budziło zaufania. Do tego dochodziły ślady niezliczonych bójek. Dziury w umeblowaniu i wyraźne otwory po cięciach, pokazywały, że straż raczej nie utrzymuje tu porządku i bezpieczeństwa. Całości dopełniało zadymione powietrze i powoli gnijące od ciągłej wilgoci ściany z dębowych bali.

 

Na ścianach nad oknami wisiały resztki zasłon, które przypominały szmaty. Ta karczma pamiętała kiedyś lepsze czasy. Stoły jednak były w nowe. Kolejny ślad ciągłych walk i sprzeczek. Mimo to świeciło się tam prawie pół tuzina kryształowych lamp zamontowanych jeszcze, kiedy przychodziło tu więcej ludzi z wyższych kręgów. Rzecz niepojęta, nawet w miasteczku mającym swoje własne źródło energii. Odkąd wybudowano drogę kolejową omijającą Lutzerstain, miasteczko powoli upadało.

 

Po kilku chwilach mężczyzna, na którego czekał od jakiegoś czasu wreszcie się zjawił. Wyglądał bardziej na żebraka, niż na komendanta miejscowej straży miejskiej. Przynajmniej nie był nowicjuszem i wiedział, że czasem należy ukryć swą tożsamość. To mogło oznaczać, że został komendantem, nie posiadając nawet rodziny, ani przyjaciół w radzie miejskiej, co nie łatwo osiągnąć.

 

Usiadł naprzeciwko niego i pochylił głowę udając, że prosi o coś. Najpewniej o datki. Był naprawdę doskonałym aktorem, który sprawdzał się w swojej roli. Nawet zapach był dopasowany do sytuacji, choć za to akurat nie był mu zbyt wdzięczny. Równie dobrze mógłby grać w teatrze. Jednak taka funkcja nie przystała dla prawdziwego mężczyzny. Zresztą bycie komendantem jest dużo bardziej dochodową pracą i wymaga mniej wysiłku.

 

– Witojcie panocku! – zaczął komendant. – Mówio mje Jendżej. Ni mocie casem paru grosy na zbyciu? Bo mje susy, ino piniendzy jakosik mni niż zazwycaj.

 

– Nie wysilajcie się, aż tak. Karczmarz zadba, aby nikt nas nie podsłuchiwał. – odrzekł spokojnie. – Przecież obaj wiemy, że nie jesteś aż tak ograniczony przez to miasteczko. Nawiasem mówiąc, całkiem niezłe przebranie.

 

– Jak mam cię zwać pochlebco? A co do picia, to rzeczywiście mógłbyś zamówić jakieś piwo. W końcu informacje, o które prosisz nie łatwo dostać.

 

– Mów mi Salindor. – Podniósł rękę i zawołał młodą kelnerkę, aby przyniosła drugi kielich, dla jego towarzysza. Niestety była dość brzydka i grubawa. Mimo to, cieszyła się dość dużym powodzeniem pijących. W końcu część z nich była już w stanie dość zaawansowanego upojenia i raczej nie wyglądali na takich, którzy mają nagle przestać. – I przejdźmy od razu do rzeczy. Nie mam zamiaru spędzić całego miesiąca w tej mieścinie.

 

– Szukasz kogoś i zwróciłeś się do mnie. Zatem potrzebujesz informacji o kimś, kogo mamy w lochach, albo chcesz wiedzieć o danej osobie więcej niż można dowiedzieć się od żebraków. Zanim ci jednak cokolwiek powiem, chciałbym wiedzieć, komu przekazuję informacje.

 

– A co jeśli bym ci powiedział, że bogowie wcale nie są wszechmocni? – powiedział po chwili ciszy. – Że potrzebują swoich posłańców, aby wykonywali ich wolę? – Spojrzał na komendanta lisim wzrokiem.

 

– Uznałbym cię za szaleńca, który czeka tylko, aż zajmie się nim Najświętsze Oficjum. Chcesz tą herezją wypowiedzieć wojnę Kościołom? Powiem ci jak pozbyć się okolicznych kapłanów i mieszczan bez przyprowadzania tu Inkwizytorów. Nie mam zamiaru być przez nich przesłuchiwany, a na pewno będę jako, że większość spraw w tym mieście zależy od mojej decyzji.

 

– W takim razie nie opowiem ci niczego o bogach. – Uśmiechnął się z uznaniem. Całkiem rozsądny z komendanta człowiek. – Za to chciałbym wiedzieć, dlaczego więzicie Alissę Pockend? Dowiedziałem się, że przebywa w waszym areszcie.

 

– Dziwny z ciebie człowiek. Najpierw pytasz o bogów, chyba po to aby sprowokować mnie do wyjawienia swoich poglądów. Teraz chcesz, abym wyjawił ci informacje na temat śledztwa, które jest w trakcie. Do tego ta kobieta nie ma nic wspólnego z Kościołami, ani Inkwizycją. Dopóki miejski czarownik nie sprawdzi jej ewentualnych zdolności magicznych, Oficjum nawet nie przejdzie przez myśl wysłać list z zapytaniem o Alissę. W co ty grasz?

 

– Obawiasz się, że jestem prowokatorem Oficjum?

 

– Nie. Wiem, że nie masz nic z Inkwizycją wspólnego. A raczej nie wydajesz się jej sprzyjać. Popytałem już co nieco. Nazywasz się Razziel Razzul. Pojawiasz się to tu, to tam i znikasz. Czasem można napotkać po tobie jakieś ofiary, lecz większość z nich umiera w okolicznościach, które nie potrafią często wskazać, czy to w ogóle było morderstwo. Nie mam pojęcia co robisz tutaj i czemu interesuje cię Alissa, ale nie podoba mi się to! Zwłaszcza, że nie udało mi się odkryć żadnych jej powiązań z tobą. Do tego nie podobają mi się twoje oczy. Wyglądają jakby źrenica od razu przechodziła w białko. Nigdy nie widziałem, aż tak ciemnych oczu, żeby móc je określić jako czarne.

 

– A więc uważasz, że jestem złodziejem lub mordercą? – uśmiechnął się przebiegle. – Może jestem demonem, z którymi walczy Inkwizycja? A co jeśli muszę się ukrywać i chcę się schronić w waszym mieście? Czy obawiasz się tego, że Oficjum zajmie się wami i waszymi ciemnymi interesami? Nie udawaj oburzonego. Niby jak się dostałeś na takie stanowisko nie będąc szlachcicem? A i posiadłość masz niemałą, więc musisz się i przemytem trudnić. Wielce prawy obrońca okolicznej ludności niczym nie różni się od innych.

 

– Nie masz żadnych dowodów. – warknął. – I wiem też czym zajmuje się Inkwizycja. Zwalcza przeciwników politycznych i odstępców, a nie jakieś demony. Tak, że nie kpij ze mnie! Pamiętaj gdzie jesteśmy! To miasto należy do mnie i lepiej uważaj na słowa, bo wcale nie musisz wyjść stąd żywy. Nikt się nie przejmie zwykłym przybyszem.

 

– Wybacz. – zmitygował się widząc, że strażnik traci cierpliwość. – Nie chciałem cię obrazić. Szukam jedynie informacji.

 

– Interesuje mnie jednak, dlaczego? – zapytał, już spokojniejszy. – Czemu interesuje cię Alissa? Przecież od urodzenia mieszka w tym mieście i nie ma wielu przyjaciół poza nim. Zresztą odsiaduje areszt, przez co tym bardziej wydaje mi się podejrzane twoje zainteresowanie.

 

– To stara przyjaciółka. Chcę wiedzieć czemu odbywa karę więzienia i jak mogę ją wyciągnąć. Przybyłem do miasta w odwiedziny i dowiedziałem się, że została oskarżona

o jakieś zbrodnie. Od razu zwróciłem się do odpowiednich służb w osobie siedzącego naprzeciw mnie, gdyż uznałem, że nie ma co się bawić w biurokrację i od razu zasięgnąć rady u źródła. Więc co mam zrobić abyś ją wypuścił?

 

– Przede wszystkim musi być niewinna. – szelmowski uśmiech wypłynął na usta komendanta. – Przecież nie mogę pozwolić, aby złoczyńcy chodzili po ulicach mojego miasta.

 

– Więc czemu nadal macie radę miasta? Zresztą Cesarstwo nie nakłada wystarczających podatków i ograniczeń? Teraz nawet ciężko być złoczyńcą, bo zdążą cię zatrzymać zanim zrobisz cokolwiek odbiegającego od normy.

 

– Nie igraj ze mną! Podważanie autorytetu Najświętszego Cesarstwa Rzymskiego jest srogo karane.

 

– Nie o Najświętszym Imperium mieliśmy rozmawiać, a o mojej przyjaciółce. – Razziel starał się już nie drażnić rozmówcy. – Jak wysoka będzie kaucja? Sto denarów? Może dwieście?

 

Już blisko od stu lat obowiązuje nowy system monetarny. Złoty solid jest wart dziesięć srebrnych denarów, a ów jest wart tyle samo brązowych asów. Pilnowana jest waga i zawartość monet. System jest prosty i działa w przeciwieństwie do wielu poprzednich, gdzie często kolejni władcy zmniejszali wagę monet. Ten wydawał się wreszcie trwały.

 

– Tysiąc. I ani jednej mniej! – komendant patrzył na reakcję rozmówcy. Oczekiwał może zaskoczenia, bądź oburzenia. Jednak czarne oczy patrzyły na niego lodowatym

i tajemniczym wzrokiem.

 

– Co ona takiego zrobiła, że warta jest więcej niż niejeden morderca? Spaliła wam miasto? Czyżby zalazła komuś ważnemu za skórę?

 

– Oskarżono ją o morderstwo trzech mężów za pomocą czarów, trucizny i sztyletu.

 

– No, no… – pokiwał z uznaniem głową. – Przyłapano ją, czy to jedynie domniemania? Bo z tą magią, to wielu oskarżono i prawie tyle samo skazano, a potem się okazywało, że byli niewinni, jednak nikt nie wpadł na pomysł by to ujawniać i przepraszać za błędy.

 

– Pierwszy jej maż został znaleziony w zaułku, gdzie został zasztyletowany

i pozbawiony wszelakich drogocennych przedmiotów. Odziedziczyła po nim niemały dom

w dobrej dzielnicy. Po półtorej roku udawanej żałoby wyszła ponownie za mąż. Tym razem spadł on z dachu i niefortunnie skręcił sobie kark, co zapewne spowodowane było siłą nieczystą. Później znów wyszła za mąż, ale i ten nieszczęśnik umarł młodo i nagle, prawdopodobnie otruty. Pochowano go bez sekcji.

 

– Zero dowodów. Tylko przypuszczenia. Przyznała się?

 

– Oczywiście, że nie! W końcu jeśli się przyzna czeka ją śmierć. Jest zła do cna, więc czemu miałaby nie kłamać?

 

– Zero dowodów i ledwie poszlaki… – spojrzał na komendanta ze skwaszonym uśmiechem. – Chcesz za to tysiąc denarów?! Czy ty naprawdę, aż tak bardzo potrzebujesz gotówki?

 

– Myślałem, że ci na niej zależy… Ale jeśli nie… Oficjum wielce będzie rade, że jednak uznam, iż powinni zostać wezwani ich funkcjonariusze. Majątek skazanych za czary zawsze przechodzi na Oficjum, a po mężach odziedziczyła nieliche skarby. W końcu każdy

z nich był z bogatszego mieszczaństwa. Aż mnie dziwi, że ostatni z nich był taki naiwny, zwłaszcza, że chodziły już wtedy pogłoski, iż to ona winna śmierci dwóch poprzednich się mężów. Zdążyła w międzyczasie dobrze obrócić pieniędzmi i się wzbogacić. Może oczekiwał, że jednak będzie mu się to opłacało.

 

– Wzbogaciła się i zmarli jej mężowie, a wy od razu posądzacie ją o czary, choć nie ma dowodów. – Bardziej stwierdził niż zapytał. – Nie podoba mi się to, co tutaj się wyprawia. Myślałem, że pod pańskim dowództwem jest tu choć trochę sprawiedliwości, ale widzę, że jest niewiele lepiej niż gdzie indziej.

 

– Przynajmniej jestem gotów ją wypuścić całą i nienaruszoną. Mam swój honor, a na prawo idące od góry nic nie poradzę. Mogę się wydawać przesiąknięty złem, ale też nie uśmiecha mi się to, że Inkwizycja mogłaby zaglądać do mojego miasta. Ten tysiąc obu nam wyjdzie na dobre.

 

– Mam jakieś dziwne przeczucie, że to nie ja skorzystam na tym więcej. – Uśmiechnął się lodowato i wyciągnął spod stołu kuferek. – Jest tu równy tysiąc. Chcesz to przelicz. Jeszcze dziś, bądź jutro, ma wyjść z aresztu i mam widzieć jak bezpiecznie opuszcza miasto.

 

– Skąd wiedziałeś, że zażądam akurat tysiąca? – Komendant spojrzał na niego podejrzliwie. – I kto nosi przy sobie takie kwoty? Nie boisz się, że ktoś cię napadnie?

 

– Jakoś nigdy mi się nie zdarzyło, żeby komuś udało się mnie z powodzeniem obrabować. – Lewy kącik ust uniósł mu się delikatnie, a komendant nagle zbladł.

 

Widać dowódca straży był dość wyedukowany, gdyż przeliczył pieniądze szybko i sprawnie. Schował szkatułkę pomiędzy stare i śmierdzące łachy. Teraz Razziel mógł mieć nadzieję, że strażnik jednak ma choć minimum honoru i uszanuje umowę.

 

– Wyjdzie jutro rano i na twoich oczach wyjedzie z miasta. Cała i zdrowa. Dostanie nawet konia, przyodziewek i jedzenie. Za tysiąc denarów jestem gotów to dla ciebie zrobić. Jeden warunek. Nie możesz się z nią porozumieć w obrębie murów.

 

– Niech będzie, ale muszę zobaczyć, że wszystko jest w porządku. Jeśli coś będzie nie tak, to potrafię być niemiły.

 

– Czyż ja wyglądam na kogoś niegodnego zaufania? – spytał z uśmieszkiem i pokazał swój strój żebraka.

 

Po chwili wstali obaj i poszli do komisariatu. Siąpiła lekka mżawka, która właściwie niezbyt przeszkadzała w podróżowaniu ulicami, gdyż wielu było przechodniów zdążających do swoich spraw. Kupcy i kupujący, handlarze oraz chłopcy na posyłki, prostytutki i kapłani wraz z akolitami. Rzemieślnicy i żebracy. Pomimo pogody, która powodowała, że wszystko stawało się wilgotne i przemoczone, miasto żyło swoim życiem.

 

Kilka mokrych i ubłoconych chwil później dotarli na miejsce. Razziel był zadowolony ze swoich skórzanych butów sięgających niemal kolan, gdyż pomimo pogody jego spodnie były stosunkowo czyste. Płaszcz jednak potrzebował porządnego wyprania. Wreszcie odwrócił wzrok od swojego stroju i spojrzał na komisariat.

 

Znajdował się przy jedynej brukowanej ulicy w mieście. Sąsiadował on ze świątynią chrześcijan i zamtuzem. Cała władza miasta zgromadzona w jednym miejscu. Majestat Cesarski, Hierarchia Kościelna i naturalne żądze. Tymi trzema rzeczami można było zmusić niemal każde społeczeństwo do posłuszeństwa. Brakowało chyba jedynie banku, ale w tych trzech budynkach był aż nadmiar pieniędzy i złota.

 

Za komisariatem była wieża z olbrzymim zielonym kryształem. Źródło energii dla miasta. Odkąd sto lat temu odkryto, że kryształy Villirulium mogą być wykorzystywane na skalę przemysłową w równym stopniu, co przez zwykłych czarowników, zaraz pojawiły się

w każdym mieście w Cesarstwie. Zakończyły się czasy ciemności i świec. Teraz każdy może mieć światło w nocy bez większych kosztów.

 

Jednak za każdym udogodnieniem idą i ograniczenia. Do niewielkich kryształów, które miały oświetlać mieszkania tych, których było stać na ich wykupienie, dołączano różnego rodzaju czujniki. Od czujników dymu, które miały powiadamiać straż przeciwogniową, po nadajniki, które pokazywały na odległość obraz z kryształów. Te ostatnie montowano u ludzi podejrzanych o poglądy sprzeczne z Cesarstwem. Oczywiście, wielu z nich było zaledwie podejrzanymi. W każdej chwili czarownicy, służący Imperium do kontroli nad kryształami, mogli zobaczyć co obywatele robią w swoich własnych domach. Podobne uprawnienia miała Inkwizycja. Z tego powodu wielu ludzi, chcąc pozostać nadal wolnymi korzystali ze świec. Jednak często nie kończyło się to dobrze, gdyż znikali w dziwnych okolicznościach, bądź oskarżano ich o różne zbrodnie przeciw Cesarstwu. Świeca stawała się powoli symbolem walki z systemem.

 

Wreszcie weszli do budynku. Wszędzie zawieszone były błękitne kryształy oświetlające. Strażnicy patrzyli na nich z zainteresowaniem. Nieczęsto widzi się swojego przełożonego wyglądającego jak żebrak w towarzystwie czarnowłosego mężczyzny w czarnym skórzanym płaszczu sięgającym do ziemi. Pod spodem również miał czarny strój, a u boku szablę jaką nosili Huzarzy oraz idealnie wypolerowany rewolwer sześciostrzałowy. Nawet błoto nie umniejszało majestatowi jego postaci.

 

– Co się gapicie nieroby?! – warknął na nich komendant. – Mam wam znaleźć zajęcie? – nagle ulotnili się tak szybko, że nawet zupełne rozpłynięcie się w powietrzu wywołałoby gorszy efekt.

 

– Widzę, że twardą dyscyplinę tutaj macie. – odezwał się Razziel. – Jestem pełen podziwu. Wszędzie się widzi swawole i brak szacunku do pracy, ale nie tutaj.

 

Dowódca spojrzał na niego podejrzliwie, czy aby nie kpi z niego, ale dał spokój. Zeszli szybkim krokiem do lochów. Czarnowłosy sądził, że większego smrodu niż na ulicach nie będzie. Mylił się i to bardzo. Przytkał rękaw do nosa, gdyż odór był nie do wytrzymania. W brudnych celach siedzieli więźniowie i odwracali jedynie wzrok ku światłu. Zaniepokoiło go to. Zazwyczaj więźniowie chcą podejść i zobaczyć kto idzie. Albo są przetrzymywani w tak złych warunkach, że nie mają siły podejść do krat, albo stosują tu takie tortury, że stracili już nadzieję, na uwolnienie, a jedyne co może ich spotkać to ból i dalsze cierpienia.

 

Wreszcie dotarli do celu. Przed nimi były wielki metalowe drzwi, w których były białe kryształy Villirulium powstrzymujące magię. Najwidoczniej nawet taka mieścina czasem musiała więzić czarowników. A może takie jest teraz prawo? Razziel nie obserwował ciągłych jego zmian, bo i tak wiedział, że zabrania ono wszystkiego co tylko możliwe w imię pozornego bezpieczeństwa i opieki Cesarstwa. Kłamstwo na kłamstwie, po to aby nadal utrzymać władzę i nie pozwolić ludziom samym decydować o sobie.

 

Komendant uchylił okienko w drzwiach. Umieszczone tam było weneckie lustro. Otwierało się też ono bez najmniejszego dźwięku. Więzień nie mógł nawet się spostrzec, że jest obserwowany. Siedziała zwinięta w kącie pośród niemal kompletnej ciemności. Cela nie była raczej za często używana, bo wyglądała nawet czysto, choć nie wydawało się żeby ktokolwiek do niech wchodził, podczas gdy Alissa w niej przebywała. Nie wyglądała na ranną, czy chorą, choć w takim oświetleniu trudno było ocenić.

 

– Wystarczy! – zawyrokował komendant. – O wschodzie opuści miasto, jak było

w umowie. Jednak spotkać możesz się z nią dopiero za murami.

 

– Czego się tak boisz? – Razziel spojrzał mu w oczy. – Czy ona naprawdę może być czarownicą, która nie służy Cesarstwu? I czy jest tak groźna jak się tego obawiacie?

 

– Nie wiem, ale wolę nie ryzykować. Zresztą myślę, że sam wiesz najlepiej skoro płacisz z góry tysiąc denarów. Nie wiem czy chcę znać granice jej mocy, ale musicie się wynieść. Jeśli Inkwizycja się o tym dowie, to będę miał tu obławę i polecą głowy. Oczywiście mi raczej nic nie grozi, ale wolę jednak nie ryzykować.

 

– Spokojnie. Jeśli Inkwizycja zechce to i tak tu wkroczy i spali całe miasto. Choćby i dla przykładu, bądź profilaktycznie. Sam dobrze wiesz, jak działają Cesarskie urzędy. Jeśli ktoś nie jest procesarski, to długo nie pożyje.

 

– Takim gadaniem również można się przyprawić o grób w najlepszym razie, albo

i o stos, który będzie wybawieniem z przesłuchań. Tutaj każdy może podsłuchać, więc radzę uważać. A tymczasem – zmienił nagle ton – zapraszam może na poczęstunek bo zbliża się wieczór, a nie chciałbym aby mój gość zostawał w jakiejś karczmie, gdzie mógłby go ktoś okraść, bądź zabić.

 

– Myślę, że nie grozi mi zbyt wielkie niebezpieczeństwo, w końcu miasto jest chronione przez tak doskonale wyszkolonych stróżów prawa jak pan.

 

– Nalegam. Posiłek jest lepszy u nas, a i jakość pokoi w karczmach pozostawia wiele do życzenia. U nas będziesz bezpieczniejszy, a nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś ci się stało bez mojej wiedzy.

 

Komendant wyraźnie chciał go trzymać przy sobie. Po prostu nalegał, aby mieć przybysza pod swoim dachem. Śpiącego i bezbronnego. A w każdym razie zdawało mu się, że będzie on bezbronny. Nim poszli, strażnik przebrał się w bardziej godny strój.

 

Wybrali się do kamienicy dowódcy straży. Droga nie była daleka, gdyż dom komendanta był zaraz obok jego miejsca pracy. Mieszkał całkiem przyzwoicie. W przeciwieństwie do okolicznych budynków ten był nawet pomalowany, choć farba już dawno straciła swą niebieską barwę i teraz stała się szara niczym pochmurne niebo. Mimo to, kamienica prezentowała się całkiem przyzwoicie. Okucia okien nie były zardzewiałe, a i same szyby były przejrzyste. Zapewne nawet nie tyle świadczyło to o bogactwie, co o sumiennej służbie. Taka służąca to musi być skarb.

 

Jednak nie była to jedyna oznaka zamożności. Jego żona nawet w domu nosiła złotą biżuterię. Służąca też nie wyglądała na zbyt głupią i zapewne nietanio się ceniła. Widać komendant często brał łapówki, takiej wielkości, gdyż powodziło mu się lepiej niż innym na jego stanowisku. Dlatego nie bał się zażądać takiej ceny. Dla niego mniejsze sumy nic nie znaczą.

 

– Ładnie się pan urządził. Widać Cesarstwo nagradza sprawiedliwych obrońców uciśnionych i dręczonych obywateli. – W głosie Razziela nie było ani trochę ironii. Mówił równie gładko jak płacił. Mina żony komendanta była skwaszona, jakby zjadła cytrynę. Jej mąż wcale nie wyglądał lepiej. Dwójka dzieci, które już siedziały przy stole uśmiechnęło się nieznacznie. Chłopiec mógł mieć dziewięć lat, a dziewczynka siedem. Nie rozumiały kpiny, przez co były dumne z tego, że ich ojciec jest sprawiedliwym obrońcą.

 

Żona zupełnie nie pasowała do bogatego wnętrza i swego ubioru. Pomimo wyraźnych nakładów finansowych wpompowywanych w udoskonalenie jej urody, nadal była wyraźnie gruba i do tego miała olbrzymią brodawkę po prawej stronie nosa, przypominającą wulkan,

z którego tryskały, niczym lawa, włosy. Miała lekkiego zeza oraz ślady po niedawnym goleniu złączonych brwi. Razziel uważał, że lepiej byłoby wyrwać włosy spod nosa, ale zapewne nie zgodziła się na jakiekolwiek bolesne kuracje. Nie wydawała się też zbyt inteligentna.

 

Teraz dopiero go olśniło. To tak komendant zdobył wpływy. Ożenił się z przygłupią

i brzydką szlachcianką. Miała bogatego ojca, który jednak wiedział, że nie jest to zbyt udana partia. Wolał wydać ją za kogoś kto byłby w stanie się nią zająć i przy okazji dać temu komuś możliwości, aby mógł szybko sam zdobyć co nieco pieniędzy i sam ją utrzymał. Dodatkowo komendant miał w garści całe miasto i wielki dług wdzięczności wobec szlachcica. Nawet przygłupia i szkaradna córka może zostać wykorzystana w całkiem przydatny sposób. Razziel był pod wrażeniem przebiegłości szlachcica. A może był to tylko bardzo bogaty kupiec? Wolał nie pytać.

 

Dzieci tak jak i rodzicie miały rzadkie jasne włosy i oczy tego dziwnego koloru, który trudno jednoznacznie określić, ale było to coś pomiędzy jesienną trawą, a błotem zmieszanym ze śniegiem. Też nie wydawały się zbyt mądre, choć córeczka była bardziej podobna do ojca i nawet nie taka brzydka, co pozwalało sądzić, że w przyszłości może być lepsza niż matka.

 

Zasiedli wreszcie do uczty. Służąca doskonale gotowała. W powietrzu roznosił się zapach pieczonej gęsi. Razziel jednak uważał na jedzenie, gdyż miał nieodparte przeczucie, że dał się wpędzić w pułapkę. Gospodarz ciągle patrzył na niego ukosem. Jego żona nawet nie ukrywała, że nie chce go u siebie w domu. A jednak służącą, która była niewątpliwie kochanką komendanta, tolerowała. Jednak gdy spróbował kolacji od razu zrozumiał. Takich kucharek się nie wypuszcza, niezależnie od osobistych uprzedzeń.

 

Po skończonym daniu komendant wyciągnął dużą butelkę gorzałki z północnej Sarmatii. W zapasie miał kilka innych. Starał się pić tak, aby upić Razziela. Nie wiedział jednak, że ten miał bardzo mocną głowę. W końcu pochodził ze wschodu. Częstował go też papierosami, jednak ten odmówił. Z dwóch powodów. Po pierwszy mógł tam dodać różnych ziół, które mogą otumanić. Po drugie, po prostu nie palił.

 

Dowódca straży usilnie chciał pozbawić go przytomności, lecz nie mógł upoić towarzysza nie pijąc samemu. A tu okazało się, że nawet jeśli lał sobie połowę mniej, to ciągle szybciej tracił świadomość. Oczywiście czarno odziany gość był wystarczająco zdolnym aktorzyną, by udawać, że jest pijany. Komendant zaraz uznał, że może już go wypytywać, jednak sam był już na tyle pijany, że miał poważne problemy z wymową.

 

– Szekko tu szukasz przybłędo! – zawołał głośno. – My spokojne miasto! Hyc… Takie pienonss ssa takom dziff… ciww… kobietę! – nawet obrażanie nie wychodziło mu najlepiej. Jam cię przej… przejss… przeż… Wiem sso ty kcesz! Ty wysapijać kcesz nasss…

 

– Ty się sam zaraz zapijesz. – odpowiedział nie udając już Razziel. – Choć może lepiej do łóżka, bo twoja jakże piękna żona czeka.

 

– Ona gupia! Zosstaff jom! Ja bym do Mileny. – Oczy mu zaszły jeszcze bardziej mgłą niż dotychczas. Widać służącej było na imię Milena. To się może przydać. W końcu musi go odprowadzić do sypialni na piętrze i jeszcze samemu spędzić tutaj noc. Nie uśmiechało mu się spać na wrogim terenie, ale w innym wypadku komendant na pewno nie dotrzymałby umowy. Razziel cieszył się, że już oddał mu całą sumę, bo w innym wypadku, gdyby miał coś jeszcze przy sobie, to niechybnie by już go zabito. A tak to, komendant uważa zapewne, że dostanie za niego okup, skoro ten ma tak lekką rękę do wydawania denarów.

 

Wlał jeszcze w swego gospodarza dwa pełne kieliszki, a ten już był na granicy wymiotowania. Postarał się zmusić go do zjedzenia kilku kęsów i wyniósł go na górę. Trochę się obawiał, że ten mógłby mu zapaskudzić strój, ale na szczęście komendant miał na tyle przyzwoitości, aby wytrzymać transport. Jutro będzie miał naprawdę ciężki dzień. Zaraz po tym, gdy ułożył go koło śpiącej już małżonki pojawiła się służąca.

 

Widocznie odczuła ulgę, że jej pracodawca już śpi. Zapewne wcale nie była zadowolona z tego, że musi z nim sypiać, ale nie miała wyjścia. Piękna, złotowłosa

i młoda dziewczyna, która wywodziła się z biednej rodziny. Komendant zaoferował jej pracę, wyżywienie i mieszkanie. Wydawało się, że bezinteresownie wyciąga do niej pomocną dłoń. Ale czy układ był taki niesprawiedliwy? W końcu niczego jej nie brakowało, a przebywanie

w domu tak ważnej persony może skutkować zbieraniem informacji, które później można wykorzystać. Dowódca mógł jednak wziąć sobie głupszą dziewkę. Bo Razziel miał pewność, że kiedyś znudzi jej się być kochanką dużo starszego mężczyzny i zechce założyć swoją rodzinę. Tego dnia układ władzy w mieście znacznie się zmieni.

 

– Proszę za mną. – powiedziała całkiem miłym głosem prowadząc go do jednego

z pokoi na tym samym piętrze.

 

– Całkiem ładna kamienica. Zapewne chciałabyś zamieszkać w niej na stała? – Spojrzała na niego przerażona. – Nie o to mi chodziło. – Uśmiechnął się do niej lekko. – Myślałem raczej o zamieszkaniu tu bez komendanta. Rozumiesz ty i ewentualnie twoja rodzina, czy przyjaciele. Tutaj jest dużo miejsca.

 

– Nie bardzo rozumiem co ma pan na myśli. Przecież ta posiadłość należy do komendanta. – Spojrzała na niego bystro. Gdzieś w głębi jej oczu pojawiała się nadzieja.

 

– Dobrze rozumiesz o co mi chodzi. Inkwizycja często daje w opiekę posiadłości winnych, tym którzy pomagali w śledztwie. Myślę, że zdążyłaś już sama zebrać dość informacji. Za niedługo pojawi się tu inkwizytor pytający o kobietę, którą jutro rano wypuści twój pracodawca. Komendant wziął tysiąc denarów za jej wypuszczenie. Powiesz, że słyszałaś jak mówił do mnie, że jest czarownicą oraz, że nie chce jej tutaj trzymać, więc ją wypuści i powie, iż była niewinna, gdyby ktoś pytał. Chciałem go przekonać, że robi źle i powinien zawiadomić Inkwizycję, jednak on obawiał się, że odkryją jego szemrane interesy. Do tego bluźnił i obrażał Cesarza, Kościoły i Oficjum. Jeśli masz jeszcze jakieś informacje, choćby i niepewne to przypisz mu wszystko. Najlepiej jak powiesz, że był w zmowie z wiedźmą i również odprawiał zakazane rytuały. Im więcej mu przypiszesz, tym bardziej prawdopodobne, że dostaniesz tą kamienicę. Wystarczy tylko powiedzieć, że zajmowałaś się nią od dawna. Żona i dzieci nie będą miały do tego budynku żadnych praw.

 

– Dziękuję. – W jej oczach pojawiły się łzy wzruszenia. Zapewne rzadko spotykała się z jakimikolwiek przejawami dobrej woli wobec niej. – Mogę zapytać czemu to robicie panie?

 

– Nie lubię go. Od początku wydawał mi się nieprzyjemny, a teraz chciał mnie spić

i spróbować zapewne jakoś wyłudzić więcej pieniędzy. Jakby mu mało było. W każdym razie wydajesz się tutaj nie na miejscu, więc postanowiłem ci pomóc, jego kosztem. Upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu.

 

– Jeślibyś kiedyś miał zawitać do miasta, to o ile się uda, to powiedz choć słowo,

a pomogę ci we wszystkim, panie.

 

– Gdybym potrzebował pomocy, to nie omieszkam się zgłosić. – mrugnął do niej. – Masz na imię Milena, tak?

 

– Tak, panie. – spuściła oczy. – Jeśli uważasz, że noce są dla ciebie panie za zimne… Jestem do dyspozycji.

 

– Nie. – uśmiechnął się do niej. – Nie trzeba. Podobasz mi się, ale jutro muszę być wyspany i nie chcę, abyś mi się przypominała w zimne noce. Zbytnio bym tęsknił. Wolę, aby nic mnie nie łączyło z tym miastem.

 

– Naprawdę dziękuję. – uśmiechnęła się pokazując białe zęby. Była naprawdę ładna. Zupełnie nie pasowała do tego brudnego i śmierdzącego miasta. Przypominała mu

o wschodnich rubieżach, z których pochodził. Tam też było pełno ładnych dziewczyn. Nie to co tutaj w Germanii. Tamte prowincje były lepsze, bo przez długi czas opierały się Cesarstwu. Waleczność, spryt i piękne kobiety. Czego potrzeba więcej?

 

Ułożył się do snu, lecz broń schował pod poduszką. Nie rozbierał się w razie ataku

i ściągnął jedynie buty oraz płaszcz. Drzwi oraz jedyne okno zaryglował. Jeśli ktoś spróbuje wejść, to go na pewno obudzi. Nie musi się niczego obawiać. A jednak bezpieczeństwa nigdy za wiele. Zbyt dużo zależy od tego, czy przeżyje czy zginie. Choć, czy aby na pewno, aż tak wiele?

 

 

***

 

 

Zbudził go wczesny poranek i pukanie do drzwi. Zabrał cały swój dobytek i szybko otworzył drzwi. Za nimi stał skacowany komendant. Już nie przedstawiał oblicza prawa panującego w mieście. Podkrążone oczy powodowały, że wyglądał okropnie i taki też wydzielał zapach.

 

Wyszli przed dom, a tam tłum patrzył jak Alissa pod eskortą sześciu strażników opuszcza konno miasto. Oficjalnie skazano ją na banicję. Tak niewielu wiedziało jak wiele kosztowała jej wolność. Większość z zebranych zabiłaby za taką sumę. Nie byli złymi ludźmi, ale okazja powoduje, że w ludziach rodzą się potwory. Monstra, które trudno okiełznać.

 

Komendant, wraz z Razzielem również otrzymali dwóch strażników. W przeciwieństwie do eskorty domniemanej wiedźmy, nie rzucali się w oczy, choć jednocześnie siali na tyle grozy, że ludzie ich przepuszczali. Ci przy kobiecie byli ubrani w paradne mundury. Mieli gladiusy, jak za starych czasów Cesarstwa oraz pistolety w całkiem dobrym stanie. Oczywiście nie tak doskonałe jak rewolwer Razziela, ale one dopiero wchodziły do użytku i zwykłych strażników nie uzbrajano w tak nowoczesną broń.

 

Szli za nimi, aż opuściła bramy miasta. Mimo zyskanej wolności była bardzo przygaszona, choć nie wyglądała na bitą lub torturowaną. Na szyi miała obrożę z białymi kryształami. Widać nie byli pewni, czy aby nie jest czarownicą. Opuszczała miasto w smutku, jakby pozostawiła tutaj wiele. Ale straciła trzech mężów. Nie miała dzieci, ani nikogo bliskiego. Więc czemu tak cierpiała? Nie miała za czym tęsknić, poza murami

i prześmierdniętym powietrzem. Gdzieś tam będzie mogła zacząć od nowa, bez strachu, że ktoś ją rozpozna i posądzi o krzywdy, o które ją posądzano. Nikt nie będzie chciał jej zabić. A jednak wolała zostać. Dlaczego? Razziel zbyt często nie rozumiał ludzi. Czuł się przez to wyobcowany. Zawsze wiedział, że różni się od reszty społeczeństwa.

 

– Opuściła miasto tak jak było w umowie. – odezwał się komendant po tym jak zniknęła w oddali. – Czy jesteś zadowolony?

 

– Tak. – odpowiedział wracając myślami do rzeczywistości. – A teraz muszę się pożegnać. Czeka mnie dziś jeszcze wiele pracy.

 

– Nie tak szybko. – odezwał się ochrypłym głosem dowódca. – Muszę ci zadać parę pytań. Długich i bolesnych.

 

Uderzenie spadło znienacka. Próbował go uniknąć i udałoby mu się, gdyby nie to, że jednocześnie chwycili go obaj strażnicy. Powinna zalać go ciemność, jednak on był wytrzymalszy, niż im się wydawało. Wolał udawać otumanienie i czekać na odpowiednią chwilę. Jednak okazali się całkiem sprytni. Związali go mocno więzami niczym szynkę. Dopiero wtedy odprowadzili do komisariatu.

 

Zostawili ich samych, we dwóch. Komendant poprosił jedynie o pałkę. Rzeczywiście zapowiadało się długie i bolesne przesłuchanie. Ten jednak popełnił błąd. Rozwiązał go, gdyż chciał przytwierdzić go do krzesła. Nie chciał, aby upadł. Gdyby przywiązał go z już gotowymi więzami, Razziel nie miał by szans nawet drgnąć.

 

Uderzył go głową gdy klęczał z tyłu. Szczęśliwym trafem rozkwasił mu nos. Przy takim kacu musiało to zaboleć o wiele bardziej niż normalnie. Rozplątał więzy nim skrępowały go na dobre. Wstał i rozejrzał się. Komendant nie spodziewał się, że jest on świadom swojej obecności w tym miejscu. Razziel uderzył go krzesłem.

 

– Należało pozwolić mi odejść. A teraz cierpisz przez swój błąd. – odezwał się triumfując ponad leżącym strażnikiem.

 

– Musiałem się dowiedzieć kto cię przysłał. Kto jest tak potężny, aby wybawiać jakaś nędzną czarownicę z więzienia za tysiąc denarów i nawet nie próbuje się targować. – Powoli wstał próbując zatamować krwotok, który zalewał mu usta. – Powiedz mi! Komu służysz?!

 

– Jedynie bogom. – szepnął.

 

Wtem komendant rzucił się na niego. Próbował go obezwładnić, jednak Razziel był silniejszy i sprawniejszy. Wczorajsza noc nadal dawała o sobie znać. Jedyne co komendantowi udało się wskórać to rozerwać koszulę Razzula. Spod niej zabłysnął idealnie czarny kryształ.

 

– Co to jest? – W oczy komendanta wlało się przerażenie. – Przecież Villirulium nie przyjmuje czarnej barwy! One nie istnieją!

 

– A jednak… – ogłuszył go szybkim ciosem i zabierając z pobliskiej półki swoje rzeczy wszedł przez okno. Miał szczęście, że był to parter i nikt nie pomyślał, aby zakratować wszystkie otwory.

 

Udał się do parkingu w pobliżu karczmy, gdzie spotkał się z dowódcą straży. Zostawił tam swój pojazd. Nowiuteńki Nonnid model czwarty. Był to niewielki, jednoosobowy, trójkołowy pojazd napędzany zielonymi Villirulium. Nie miał żadnych szyb, czy osłon przeciwko wiatrowi, jak Drisdrody, które miały cztery koła i mogły przewozić nawet czworo osób, zależnie od modelu. On jednak zawsze podróżował sam.

 

Jego Nonnid był jednym z najszybszych i najbardziej wydajnych jakie wyprodukowano w fabrykach Mediolanu. Mógł poruszać się nawet pięć razy szybciej niż koń w cwale. Kryształy powodowały, że mógł jeździć w takim tempie prawie całe dwa dni. Był to szczyt technologii mechanicznej.

 

Zapłacił parkingowemu za to, że dobrze go ukrył. Nie spodziewał się, że ktoś będzie potrafił go ukraść, ale wyłupać kamienie mógł każdy. Wsiadł na niego i uruchomił silnik. Słychać było ciche buczenie niczym rój os w oddali. Ubrał swoje okulary, które miały chronić przed łzawieniem i latającymi owadami po czym odjechał.

***

 

 

 

Alissa pędziła co sił w nogach. Nie była dobrym jeźdźcem, przez co wierzchowiec padł jej niedługo po południu. Zaraz po opuszczeniu miasta zobaczyła, że ma ogon. Gnała co koń wyskoczy i to był błąd. Kilka razy o mało nie spadła, a później wreszcie zwierze nie miało sił

i nie wytrzymało narzuconego tępa. A pościg nie odpuszczał. Dostała najgorszą szkapę

w całym mieście. I tak się zdziwiła, że dała radę ją rozpędzić do takich prędkości. Nie miała doświadczenia i nie wiedziała, że w ten sposób jedynie zabijała konia, który nie nawykł do szybkiej jazdy.

 

Cały czas czuła za plecami prześladowców. Teraz już słyszała ich wołania. Z krzyków wywnioskowała, że nie mają najlepszych intencji. Co chwilę ocierała się o drzewa. Las był tak gęsty, że nie sposób było gonić ją konno, więc musieli iść za nią pieszo. Jednak ona była zmęczona, gdyż zbliżał się już zmrok, a oni całą drogę jechali konno.

 

Upadła, jednak poderwała się natychmiast. Wszechobecna ciemność powodowała, że coraz trudniej było jej biec. Brakowało jej również tchu. Śmierć czyhała na każdym kroku. Wystarczyło źle postawić stopę i można było wpaść do wykrotu. Wcześniej też widziała pułapki kłusowników. Wystarczy minimalny błąd i będzie po niej.

 

Obejrzała się i zobaczyła dwóch opryszków. Wyglądali strasznie. Obaj nieśli pochodnie, które nadawały ich bliznowatym twarzom upiorny wygląd. Byli coraz bliżej. Nie miała już sił biec. Jeszcze chwila i ją dogonią. Już miała przeskoczyć nad kolejnym korzeniem, gdy poczuła straszliwy ból w kostce. Stopa utknęła jej pomiędzy korzeniami. Upadła i nie mogła się wydostać.

 

Pierwszy z nich stanął nad nią, a drugi zaszedł ją z przeciwnej strony. Wbili pochodnie w ziemię. Jeden z nich nachylił się nad nią i oblizał się po czym uśmiechnął się do niej szelmowsko poczerniałymi zębami. To nie wróżyło najlepiej.

 

– No, no ptaszyno… Teraz nam nie uciekniesz. – zaśmiał się ochryple. – Ładna jesteś, wiesz? Mam nadzieję, że będziesz krzyczeć. Tutaj i tak cię nikt nie usłyszy.

 

Ten, który stał za jej głową chwycił ją za ramiona, a jego towarzysz zaczął rozrywać jej ubrania. Krzyczała, tak jak chcieli, ale to nic nie dawało. Miotała się jak tylko mogła, lecz zmęczenie dawało się we znaki, a mężczyźni byli silni. Typowe tępe osiłki. To jednak nie zmieniało faktu, że byli niebezpieczni. Wtem usłyszała coś jakby cichy brzęk pszczół.

 

– Zostawcie ją! – odezwał się jakiś głęboki niski głos.

 

– Nie wtrącaj się! – odezwał się ten, który zaczął ją rozbierać. – To nie twoja sprawa!

 

– Ależ moja. – Głos należał do przystojnego mężczyzny około trzydziestki. Cały był odziany czarno, więc ciężko było go dostrzec, lecz za nim lekko świecił jego pojazd. – Radzę wam uciekać to może ujdziecie z życiem.

 

Popatrzyli po sobie i wyciągnęli szybko zardzewiałe miecze. Jeden z nich splunął

i zaklął siarczyście. Wtem wyciągnęli pistolety skałkowe i obaj wycelowali do przybysza z nie większej odległości jak tuzin kroków. Jednak oba strzały jakimś cudem chybiły. Czyżby był to czarownik? Ten, który chciał ją zgwałcić jako pierwszy wysunął się na przód. Przybysz jednak nadal nie wyciągał broni. Wielka szabla u jego boku zwisała swobodnie.

 

Gwałciciel już miał zadać cios, gdy czarno-odziany wyszarpnął z pochwy swą szablę

i uderzył. Wnętrzności rozlały się nim cięty zdążył spojrzeć na swój brzuch. Wybawiciel nawet nie przejmował się umierającym i popchnął go tak, aby przypadkiem się nie ubrudzić. Przekroczył nad rozbójnikiem, a ten już nawet nie próbował go zaatakować.

 

Drugi, który pozostał przy życiu, zaczął straszliwie wymiotować. Niby byli straszliwymi opryszkami, a gdy zobaczyli trochę krwi i umierającego człowieka, to od razu zrobiło im się niedobrze. Mężczyzna z szablą podszedł do niego i kopnął go tak mocno, aż ten uderzył w drzewo, tak feralnie, że upadł i stracił przytomność.

 

– No ładnie… – skwitował przybysz. – Ja ich chcę tu poczęstować porządną stalą,

a oni wymierają jak komary jakieś!

 

– Dziękuję nieznajomy za ratunek. – załkała Alissa. – Myślałam, że już po mnie.

 

– Błąd. – odezwał się wyciągając rewolwer i przykładając jej do głowy. – Nie przyszedłem, żeby cię ratować. Mam cię wyeliminować.

 

– A… Ale dlaczego?

 

– Wola bogów… To nic osobistego. Po prostu tak chcieli bogowie. Wybacz. – Nacisnął spust, a po lesie rozległ się huk wystrzału. Spłoszone ptactwo wzniosło się ku niebu z trzepotem skrzydeł.

***

 

 

 

Podszedł do jeziora i uklęknął na skale obok brzegu. Szablę i rewolwer złożył przed sobą. Naszyjnik z czarnym kryształem miał wyciągnięty na koszulę tej samej barwy. W wodzie odbijało się światło księżyca w pełni, przywodząc na myśl krąg sera. Przymknął oczy i zaczął cicho nucić pieśń. Była to smutna pieśń o śmierci, która nadchodziła, gdy już nabierało się nadziei na ratunek.

 

– Witaj panie. – Wydawało się, że mówi do siebie. Jednak w jego głowie czaił się ktoś jeszcze. Ktoś o wiele bardziej mroczny niż noc. Dusza, której głos brzmi niczym stukot kości.

 

– Czy ona nie żyje? – Razziela przeszył dreszcz, gdy w jego umyśle rozległo się pytanie. Zawsze tak reagował. Bóg, który do niego przemawiał nigdy nie był delikatny.

 

– Jest martwa jak skała pode mną. – odpowiedział w myślach.

 

– To dobrze. Jej żywot przynosił temu światu wiele zepsucia, choć wydawała się tak niegroźna. Mam dla ciebie jednak nowe zadanie…

Koniec

Komentarze

Kompletniejszy? Hmm… aż boję się zacząć czytać, skoro w samym objaśnieniu jest błąd w stopniowaniu przymiotników i jeszcze przecinka brakuje: Z góry dziękuję za ktyrykę, której, jak przeczuwam, będzie wiele.

Dobra to się nie liczy ;) 

Zeus na szczycie Olimpu mi jest dzisiaj świadkiem, że próbowałem…. Naprawdę próbowałem poprawić choć trochę ten tekst. Ale ostatecznie odpadłem już po dziesiątym akapicie. Później spróbowałem przeczytać tekst, ale te dobre chęci, malały wraz z każdym kiepsko napisanym zdaniem. Zresztą wskazanie poprawnego zdania, bez żadnego błędu, jest wyzwaniem nie lada.   Ale dobra, garść bardzo gorzkiej krytyki: Bardzo dużo powtórzeń, nadmiar zbędnych zaimków, błędów interpunkcyjnych, błędów w dialogach. Styl kiepski. Język na poziomie słowa, bardzo słaby. Ale do opanowania. Co do fabuły. Na początku rzuciło mi się w oczy, że pojawia się opis oczekiwania na informatora, ale w karczmie zjawia się jakiś odziany w łachmany komendant straży miejskiej. Coś tu chyba nie gra, albo mi się kryptograf zdeaktulizował.   Generalnie opowaidanie nie przypadło mi. Słabe jakoś. Ale pisz, trenuj i duzo czytaj. Powodzenia. Wesołych Świąt :)  

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Mam wrażenie, Autorze, że nie odrobiłeś pracy domowej przy kreowaniu świata. Ot, powrzucałeś różne fajne elementy i zamieszałeś. W rezultacie mamy miecze, szable, pistolety i rewolwery. A te rodzaje broni raczej nie pasują do siebie. Wymagają całkiem innego szkolenia. Inkwizycja a to walczy z demonami, a to z czarownicami, a to pilnuje wierności Cesarstwu. Koleje wymagają więcej niż kilku wynalazków. W mieście tylko jedna brukowana ulica, ale za to jest parking, a bohater jeździ czymś w rodzaju samochodu. Pewnie po błocie, ale to nic nadzwyczajnego – przecież po lesie, po którym nie da się przejechać konno, też daje radę. Językowo tak sobie, ale o tym już wspomniał Mkmorgoth.

Babska logika rządzi!

Cóż.. rzeczywiście za dużo chciałem na raz… A nad językiem rzeczywiście muszę ćwiczyć, bo mam taką wadę, że nie widzę u siebie błędów. Gdzie indziej zauważam ich wiele, a u siebie wcale. Taka sobie ludzka wada. Dziękuję za krytykę. Następnym razem postaram się stworzyć świat bardziej przemyślany i popracować nad językiem. 

Wszyscy mają tę wadę. :-) Pomaga, jeśli napisany tekst odłożysz na tydzień lub dwa. Wtedy staje się "obcy" i lepiej widać błędy.

Babska logika rządzi!

Początek, tak ze trzy akapity, przeczytałem, dalej już tylko "skanowałem" co pół ekranu. Autorze, zakasuj rękawy i realizuj podpowiedzi mkmorgotha… Oraz dokładniej przeprowadzaj tak zwany research.

Myślę, że komentarz mkmorgotha jest w pełni wyczerpujący. Popracuj, Autorze, nad wypunktowanymi błędami, bo językowo wygląda to nienajlepiej. Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka